Wykorzystuję, nie marnuję - Sylwia Majcher - ebook

Wykorzystuję, nie marnuję ebook

Sylwia Majcher

0,0
31,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Zmiana codziennych nawyków może być prosta i przyjemna! Rozpocznij pozytywne dla siebie i środowiska zmiany w swoim życiu z EKOplanerem! Znajdziesz w nim cotygodniowe ekowyzwania na cały rok, dzięki którym metodą małych kroków systematycznie i efektywnie wprowadzisz dobre zmiany w duchu zero waste w swoim życiu. Sylwia Majcher, autorka bestsellerowej książki Gotuję, nie marnuję. Kuchnia zero waste po polsku pomoże stworzyć indywidualny i dopasowany do subiektywnych potrzeb projekt zmian. W książce znajdziesz jeszcze wywiady z ekspertami (psychologami, wykładowcami, aktywistami), przydatne tipy i ciekawe rozwiązaniana czas podróży, podczas codziennych dni w pracy, w domu, w kuchni, w szkole. Pełno tu także przepisów na smaczne dania sezonowe i podpowiedzi, jak gotować, aby niczego nie zmarnować. Wykorzystuję, nie marnuję to doskonała propozycja dla tych, którzy chcieliby wprowadzić pozytywne dla siebie oraz dla środowiska zmiany w swoim życiu. Planer został podzielony na cztery części zgodnie z porami roku, by jeszcze lepiej odpowiadać indywidualnym potrzebom. Możesz zacząć go uzupełniać, kiedy tylko chcesz!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 198

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



WYKORZYSTUJĘ, NIE MARNUJĘ

52 wyzwania zero waste

SYLWIA MAJCHER

Nadusi i Pawełkowi, dla których każde wyzwanie ma sens.

Zamiast wstępu

Ciąg dalszy nastąpił

Najpierw uporałam się z bałaganem w kuchni. Było go sporo, bo potrafiłam grzeszyć obficie. Sięgnęłam do korzeni, do doświadczeń moich dziadków, i poczułam ulgę. Swoją dość wyboistą drogę opisałam w Gotuję, nie marnuję. Kuchnia zero waste po polsku. Podzieliłam się w niej najczęściej wykorzystywanymi w moim domu przepisami i patentami na niemarnowanie, docenianie resztek, nadawanie im nowego wizerunku. Zostały przyjęte z apetytem.

Wypuszczenie tej książki w świat było dla mnie kolejnym etapem podróży. Na spotkaniach autorskich, warsztatach kulinarnych, konferencjach, w telewizyjnych i radiowych studiach chłonęłam inspiracje, prowadziłam rozmowy, odpowiadałam na pytania. Czytelników, dziennikarzy i swoje własne. Większość z nich dotyczyła nadmiaru.

Żyjemy w dość ekstrawaganckich czasach ogromnych możliwości i konieczności dokonywania nieustających wyborów. Przecież kolejna czerwona sukienka zmieści się w szafie. I tenisówki w kwiatki też znajdą swoje miejsce, bo te ze wzorem panterki przestały być modne w zeszłym sezonie. Co z tego, że jakościowo wciąż są dobre. Ale oryginalny wzór już przytłacza i nie będzie z nim po drodze tego lata. Kozaki można zmieniać co sezon. Kupić nowy strój na basen. Albo inny plecak, choć ten przyniesiony do domu pół roku wcześniej wciąż daje radę. Wypełniać przestrzeń, zbierać, tracić kontrolę i miejsce. Znasz to?

Ja przez lata łapczywie gromadziłam kuchenne gadżety. Kolejne miski, kubki, talerze, cedzak oddzielający żółtka od białek, garnek do gotowania ryżu, szybkowar, wolnowar, ręczną wyciskarkę do limonek i elektryczną, która radzi sobie z sokiem z cytryny. Krajalnicę do ziół, nóż do wycinania fantazyjnych wzorów ze skórki pomarańczy i inny, który z melona potrafił wydrążyć równe kulki. Miałam szablony do robienia wzorów na kawie, choć w domu najchętniej piję czarną, bez dodatków. Kilka razy próbowałam przy ich użyciu uatrakcyjnić wizualnie napój moim koleżankom. Nie zorientowały się, że ze startej czekolady usypałam im uśmiech, kwiatek albo że sercem okazałam sympatię.

Nigdy nie wykorzystałam wzorów do dekorowania cukrem pudrem ciasta. Nawet nie mam pojęcia, skąd wzięły się w moim domu. Może bezwiednie je zamówiłam przy okazji innych zakupów na popularnym portalu sprzedażowym. Mignęła mi jakaś reklama i uznałam, że to jest produkt, którego potrzebuję. W ten sposób trafiały do mnie kolejne obieraczki do warzyw, nóż do ostryg, kokilki na ślimaki razem ze szczypcami, które podtrzymują ich skorupki. Na 30. urodziny poprosiłam o opalarkę do crème brûlée i zestaw specjalnych miseczek do jego podawania. Z Malagi przywiozłam metalowe foremki, bo myślałam, że będę jak hiszpańska pani domu serwować flan w każdą niedzielę. Upiekłam go dwa razy w ciągu dekady. Na targu w Meksyku oprócz ogromnego sombrero kupiłam kolorowe naczynia do sosów mole. W Warszawie okazało się, że nie mam gdzie kupić papryk, z których mogłabym je zrobić. Długo miałam patelnię z rodzaju tych, na których każdego ranka śniadanie z jajek robią mieszkańcy Sri Lanki, zupełnie niesprawdzającą się na mojej elektrycznej kuchence. By egg hoppers się ścięło, naczynie musi ogrzewać żywy ogień. Na piątym piętrze warszawskiego bloku trudno o taki żywioł.

Podczas jednej z wielu przeprowadzek moja siostra, przerażona liczbą rzeczy, które mam, robiła mi test. Wyciągała z torby kolejne akcesoria i rozbawiona sprawdzała, czy wiem, do czego służą. To była dla mnie pierwsza lampka ostrzegawcza. Co z tego, że potrafiłam nazwać wszystkie przenoszone z jednego do drugiego mieszkania przedmioty, skoro ich nie wykorzystywałam. Zajmowały bezsensownie miejsce i robiły bałagan. Przez nie miałam kilka szafek wstydu, takich, które trzeba docisnąć biodrem, by się zamknęły. Drażniły mnie niemiłosiernie.

Upchnęłam w tych szafkach trzy blendery: kielichowy, żyrafę i ten do koktajli. Miałam tam dwa miksery planetarne i zwykły mikser ręczny na wszelki wypadek. Na najwyższych półkach trzymałam odziedziczony w spadku zestaw bawarskiej porcelany na 12 osób. Kolejny taki kurzył się w piwnicy. Herbatę piłam w kubkach reklamowych, bo stylowej porcelany szkoda mi było wykorzystywać – a nuż się potłucze. Zniszczy. Wyszczerbi. Ponieważ nie miałam meblościanki ze szklaną szybą, nie byłam nawet w stanie zrobić z filiżanek wystawki, którą znałam z rodzinnego domu. Wyciągałam zestaw raz w roku – na święta. Jeśli akurat spędzałam je u siebie.

Quiz siostry zachwiał moim poczuciem pewności, że wszystko jest mi potrzebne. Zaczęłam sprawdzać, co wykorzystuję naprawdę. Łyżeczka do melona miała nienaruszoną metkę. Jeden z blenderów nie działał, do drugiego nie mogłam znaleźć wszystkich części. Robot planetarny podarowałam teściowej. Nierozpakowaną szatkownicę do warzyw – przyjaciołom. Koleżanka dostała sprzęt, który kroił cebulę bez konieczności wylewania łez. Oddałam dwa urządzenia do gotowania na parze, szybkowar i garnek, w którym nigdy nie zrobiłam ryżu. Komplet naczyń z sieciówki zostawiłam w mieszkaniu, które wynajmowałam. W nowym zaczęłam używać w końcu stuletniej stylowej porcelany – i przestałam się stresować, że zmywarka nadszarpie jej wizerunek. Jestem gotowa na straty w kolekcji. Wyczyściłam głowę z myśli i wyrzutów, że nie przekażę talerzy i filiżanek swoim dzieciom. Nigdy nie miałam pewności, że one będą chciały taki prezent. Może wyjadą na drugi koniec świata z jednym plecakiem. Albo wynajmą kawalerkę na obrzeżach miasta. Mogą też postawić dom na wsi, a tam złote zdobienia na cienkich spodkach jakoś nie będą pasować. Zrozumiałam, że bez mojej zastawy dzieci dadzą sobie radę, a ja codziennie czerpię przyjemność z kawy pitej w ładnych okolicznościach. I nabrałam więcej luzu.

Ta swoboda zaowocowała dość obficie. Stopniowo wyzwalałam się z potrzeby gromadzenia. Nauczyłam się ignorować promocje, nie zaglądać do sklepów bez konkretnego celu i nie wracać stamtąd z kolejnym pudełkiem na drobiazgi, bo tak dobrze będzie pasowało do mojego biurka. Zaczęłam solidne porządki. Przestałam wierzyć, że marynarki sprzed dekady, kupione do pierwszej poważnej pracy w redakcji, jeszcze kiedyś będą mi potrzebne. Albo że półka z ubraniami „po domu” musi być wypełniona po brzegi. Okazało się, że jedna sukienka, bluza i wygodne getry nieźle się sprawdzają. Bawełniane ścierki i ręczniki, które leżały w szafie i były używane tylko do podkręcania stylizowanych zdjęć, zajęły miejsce jednorazowych papierowych. Na uwielbiane przez moją rodzinę pikniki i wycieczki rowerowe zaczęłam zabierać wielorazowe naczynia zamiast plastikowych śmieci. Dzieci dostały swoje zestawy sztućców i szklane bidony, do których same nalewają kranówkę.

W łazience z premedytacją doprowadziłam do braku. Najpierw postanowiłam wykorzystać do ostatniej kropli każdy z posiadanych kosmetyków. Sprawę nieco przyśpieszył mój synek, który odżywką do włosów wyczyścił wannę, a olejek do ciała wtarł w krzesło (dobrze, że drewniane, przynajmniej materiał skorzystał, skoro moja skóra nie mogła). Konsekwentnie jednak nie uzupełniałam swoich kosmetycznych zapasów. I okazało się, że mydło z Aleppo, które mój mąż kupuje na targu od Syryjczyka, świetnie zastępuje większość kosmetyków, jakie jeszcze niedawno uważałam za niezbędne. Nastawiłam ocet ze skórek, uwierzyłam hydraulikowi, który wymieniał mi kran, że fugi najlepiej wyczyści papka z octu i sody.

Tych wyzwań sukcesywnie zaczęłam podejmować coraz więcej. Każde kolejne mobilizowało do zrobienia następnego kroku. Nakręcało dobrą energią i dawało pozytywne efekty. Powoli czyściłam dom z nadmiaru, a te porządki rozprzestrzeniały się na inne strefy życia. Ze spraw praktycznych odnotowałam, że rzadziej konieczne jest sprzątanie, bo im mniej rzeczy, tym trudniej robi się bałagan.

Mam realne oszczędności, gdyż wzorem Bei Johnson (autorki książki Zero Waste Home), która cały świat przekonuje, że zero waste to dobry sposób na wzbogacenie się, mocno ograniczyłam używanie jednorazowych gadżetów: folii aluminiowej, płatków kosmetycznych, słomek, sztućców. W wywiadzie Bea powiedziała mi, że już wtedy, gdy płacę za takie rzeczy, automatycznie wyrzucam pieniądze do śmietnika. Wcześniej nawet mi to nie przyszło do głowy.

Teraz ja chcę namówić do zmiany perspektywy ciebie. Dać pretekst do podjęcia wyzwania. W naszych rodzimych i realnych okolicznościach. Sama się przekonałam, że czasami potrzeba impulsu z zewnątrz. Motywacji i planu. Zrobiłam to dla ciebie i zachęcam do wykorzystania. I niemarnowania.

Dotarliśmy do takiego momentu, że nie mamy wyboru. Musimy posprzątać bałagan, który sami zrobiliśmy w ostatnich latach. W oceanach pływa 51 bilionów kawałków plastiku. Zawsze byłam kiepska z rachunków i nie jestem w stanie ogarnąć wyobraźnią tej liczby, ale i tak mnie przeraża. Plastik zdominował nasze życie stosunkowo niedawno. Pół wieku temu niemal go nie było. Teraz w ciągu roku świat produkuje więcej plastiku, niż ważą wszyscy ludzie na Ziemi. To 350 milionów ton, które potrzebują co najmniej trzech stuleci, by zniknąć. Myśl o tym, że użyta przeze mnie reklamówka przeżyje moje dzieci, wnuki i doczeka prawnuków, mobilizuje mnie skutecznie do działania. Korzystam z możliwości opowiadania o konsekwencjach naszej rozpusty w mediach. Jestem dziennikarką i cierpliwie przekonuję wydawców, że materiały o naszym wpływie na środowisko są potrzebne i sensowne. Może jeszcze nie budzą takiej ekscytacji jak polityczne przepychanki z trybuny sejmowej, ale powinno się dla nich znaleźć miejsce w ramówce.

Parlament Europejski wymaga od krajów członkowskich zmiany podejścia do plastiku. Na początek zniknąć mają najpopularniejsze jednorazówki: sztućce, patyczki do uszu, kubki, talerze, opakowania. Kolejne miasta ogłaszają wycofanie plastiku z urzędów i imprez masowych. Jesteśmy w trakcie ogromnej zmiany, od której nie ma odwrotu. Jeśli nie zrobimy porządków, utoniemy w plastiku. Naukowcy przewidują, że w 2050 roku w oceanach może być więcej plastiku niż ryb. Ja wtedy będę po siedemdziesiątce. I chciałabym móc pływać w czystym morzu. Jeśli też masz takie plany, podejmij wyzwanie: wykorzystuję, nie marnuję.

Oddaję ci notatnik, który – mam nadzieję – będzie słusznym wsparciem. To mariaż mojego doświadczenia i nauki z wiedzą innych ekspertów, którzy pomagają rozwiać rozmaite wątpliwości. Każdy może tę książkę otworzyć w dowolnym momencie. Podjąć wszystkie 52 wyzwania lub zrobić ich selekcję. Czerpać obficie ze wskazówek i wykorzystywać podpowiedzi. Zostawiam w nim miejsce na twoje refleksje: opis sukcesów, stawienie pytań, utrwalanie zasłyszanych informacji. Chciałabym, żeby ta książka natchnęła cię do działania. Do zrobienia tego pierwszego kroku. I przekonała, że naprawdę mamy wpływ na to, jak będziemy żyć, czym oddychać i ile pór roku pojawi się w naszym kalendarzu.

Sylwia

Wyzwanie? Bardzo proszę!

Wiosną poprosiłam pięć znanych z ekranu TVN24 koleżanek, żeby spróbowały dokonywać w codziennym życiu bardziej odpowiedzialnych wyborów. Brzmi poważnie, ale chciałam sprawdzić po prostu u siebie i innych, czy zrobienie ukłonu w kierunku natury jest trudne i wiąże się z wyrzeczeniami.

Jesteśmy przecież ofiarami ludzkiej kreatywności. Pół wieku temu na rynek wypuszczano 15 milionów ton plastiku. Teraz, jak napisałam już na początku, około 350 milionów ton. W ciągu ostatnich 15 lat wyprodukowaliśmy niemal połowę plastiku, który zalewa nas z każdej strony. Tworzywo to miało rozwiązać różne nasze problemy, a niespodziewanie wygenerowało nowe. I owszem, można zrzucać winę na innych. Bo przecież nie my w Polsce produkujemy najwięcej plastikowych śmieci. W samych Chinach wykorzystuje się 29% powstającego na całym świecie plastiku, a w Europie – 20%. Podobnie w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Afryka i Ameryka Południowa łącznie zużywają 10% całej produkcji tworzyw sztucznych. Ktoś jednak musi zacząć porządki.

Amerykanie policzyli, że od momentu, kiedy plastik pojawiał się na rynku, wyprodukowano go 8,5 miliardów ton. 6,3 miliarda ton stało się śmieciami. Z tej sterty zaledwie 9% trafiło do recyklingu, a 12% było spalonych w przeznaczonych do tego instalacjach. Co z resztą? Możesz zobaczyć na zdjęciach, które co jakiś czas pojawiają się w mediach społecznościowych. Zużyte reklamówki, słomki, patyczki do uszu, butelki, pokrywki odnajdują się w żołądkach morskich zwierząt. 98% z nich może mieć w swoich wnętrznościach plastik.

Te liczby podziałały na wyobraźnię moich koleżanek. Wszystkie chętnie podjęły rzucone wyzwanie. Dziennikarki przez tydzień miały chodzić po zakupy z własnymi torbami, pić wodę z kranu, wynosić śmieci z lasu, gotować z resztek, kawę na wynos wlewać do kubka wielorazowego. Efekt był taki, że Asia Kryńska uratowała 3 kilogramy jedzenia, Ania Kalczyńska nie wyrzuciła 16 jednorazowych kubków, Marta Kuligowska dzięki bawełnianym siatkom zaoszczędziła 20 reklamówek, a Ania Jędrzejowska – 16 plastikowych butelek. Agnieszka Cegielska z lasu wyniosła 20 worków śmieci. Mało? To pomnóż te dane przez liczbę swoich znajomych. Możesz też kalkulować dalej. Rezultat z każdego tygodnia zobaczyć w rocznej perspektywie. Razy 52.

Tyle czasu w tej książce przeznaczono na zrealizowanie wyzwania: wykorzystuję, nie marnuję. Podrzucam ci propozycje rozmaitych zadań, których wykonanie będzie miało rzeczywisty wpływ na poprawę jakości życia. Twojego, mojego, naszych rodziców, dzieci, wnuków, przyjaciół, zwierząt. Każde działanie człowieka zostawia bowiem ślad. Węglowy. To ilość wszystkich gazów cieplarnianych, jakie uwalniamy do atmosfery swoimi wyborami. Im ślad jest większy, tym bardziej nam zagraża. Jeśli chcemy zatrzymać globalne ocieplenie, nie bać się szalejących huraganów, cyklonów, topnienia lodowców, podnoszenia się poziomu mórz, musimy zmniejszyć produkcję gazów cieplarnianych. I naprawdę możemy to zrobić. Codziennymi decyzjami, z konsekwencji których często nie zdajemy sobie sprawy. To, czy zamawiasz kawę na wynos do własnego kubka albo bierzesz prysznic zamiast długiej kąpieli, ma realny wpływ na kondycję planety.

Jeśli chcesz wiedzieć, jaki zostawiasz ślad, skorzystaj z kalkulatora. Polecam ten ze strony www.ziemianarozdrozu.pl/kalkulator autorstwa fizyka Marcina Popkiewicza. Ja mam na sumieniu ponad 6 milionów ton dwutlenku węgla rocznie. O jakieś 2,5 tony mniej niż średnia krajowa, od której zaczynałam swoje wyzwania. I wciąż sporo do zrobienia. Bo gdyby każdy człowiek na świecie był tak rozrzutny w sprawie emisji CO2 jak ja, to potrzebowalibyśmy do życia dziewięciu planet. A mamy jedną. Nie zapominajmy o tym!

Nie chodzi o to, żeby ilość śmieci zredukować do zera, bo takie rzeczy dzieją się tylko w idealnym świecie, o którym ja nie mam pojęcia. Nie będę ci wmawiać, że bez problemu dasz radę zmieścić swoje odpadki w słoiku, choć rzeczywiście takie sukcesy robią wrażenie i dobrze się sprzedają. Nie musisz uczestniczyć w żadnej ilościowej rywalizacji. Ja też się z nikim nie ścigam, kupuję czasem mleko sojowe w kartonie albo jogurty w plastikowych opakowaniach. Zdecydowanie bardziej zależy mi na tym, żeby przekonać cię, ile dzięki podejmowanym wyzwaniom możemy zyskać. Wykorzystywać, nie marnować.

Dobry początek

Każdy z nas ma dług ekologiczny. Dotarliśmy bowiem do takiego momentu, w którym ludzie wyczerpują wszystkie zasoby naturalne, jakie planeta jest w stanie odtworzyć w ciągu roku. Zaciągamy klimatyczny kredyt, a spłacać go będą musiały nasze dzieci. Ta wizja brzmi przygnębiająco i może budzić wyrzuty sumienia. Psychologowie twierdzą jednak, że zawstydzanie nie zmobilizuje nas do zmian, dlatego nie chcę wytykać ci błędów i wzbudzać w tobie poczucia winy, a tylko skłonić do refleksji. Wierzę, że mocniej podziałają konkretne przykłady i informacje. W tej książce serwuję ich sporo. Poprosiłam o wsparcie ekspertów oraz tych, którzy każdego dnia robią drobne, ale realne gesty w stronę natury. Chcę cię przekonać, że właśnie one mają największy sens.

Pewnie, że rękawica powinna zostać też rzucona koncernom, przemysłowi i politykom. Firmom, które trują najmocniej, zanieczyszczają środowisko najbardziej. Od rządzących powinniśmy się domagać kompleksowych rozwiązań. Można pisać petycje, wywierać nacisk, przypominać, zostawiać komentarze i zadawać pytania na profilach marek czy posłów w mediach społecznościowych. Takie wywoływanie do tablicy potrafi przynieść efekty, o czym opowiem w jednym z wyzwań.

Na razie zachęcam cię, żeby się do nich przygotować. Plan w tej książce zaczęłam od wiosny, ale zanim pojawi się ona w twoim kalendarzu, ty już możesz zacząć działać. Zastanowić się, z czym masz największy problem w sprawie nadmiaru, czego marnujesz najwięcej, z jakich powodów do tej pory nie udało ci się zmienić nastawienia. Spróbuj określić swoje cele: te realne, które uda ci się wkomponować w twoją życiową przestrzeń. Nie planuj rewolucji, tylko szukaj rozwiązań w sprawach, które najmocniej cię irytują. Zrób listę swoich grzechów. Nie po to, by obarczać się odpowiedzialnością za bałagan, ale by dostrzec obszary, które wymagają najszybszego wsparcia. Spisanie ich pozwoli ci się z nimi zmierzyć. Rób śmiało notatki tutaj, zakreślaj istotne dla ciebie kwestie. Wracaj do nich po inspirację i motywację. Zapisuj swoje sukcesy, ale też to, czego nadal nie umiesz okiełznać. Drobne gesty, które składają się na dużą sprawę.

Taką listę tworzę co roku, a rozliczenie się z niej pokazuje mi, na jakim jestem etapie. Czasem taka konfrontacja bywa zaskakująca. Zauważam efekty, mam klarowne podsumowanie i apetyt na ciąg dalszy. Są też sprawy, które totalnie mi nie wychodzą. Regularność w praktykowaniu jogi, definitywne rozstanie z cukrem, jazda na rolkach, nadrobienie zaległości filmowych, nauka włoskiego. Listę weryfikuję, sprawdzam, co i dlaczego poszło nie tak. Bywa, że w nowym kalendarzu przy tych samych sprawach stawiam kolejne minusy. Jeśli też borykasz się z problemem niekonsekwencji – to jest twoje miejsce.

Sprawdziłam wyniki badań, które pojawiły się na łamach „European Journal of Social Psychology”, nad czasem potrzebnym do wyrobienia nowych nawyków. Uczestnicy eksperymentu wybierali sobie czynność związaną z jedzeniem, piciem lub ćwiczeniami fizycznymi i mieli ją powtarzać każdego dnia o tej samej porze. Do tego, by dane zachowanie stało się nawykiem, potrzeba było średnio 66 dni. Zadania bardziej ambitne, jak wykonywanie 100 pompek codziennie o piątej rano, wymagały znacznie dłuższej perspektywy czasowej – nawet 254 dni. Jak się w takim razie nie zniechęcić i dokonać zmiany? Sama tego nie wiem, więc o wsparcie w kwestii wyrabiania nawyków poprosiłam psycholożkę Dorotę Mintę. Czy możemy się tego nauczyć?

Rozmowa

Dorota Minta, psycholożka

Jak powstają nawyki?

Nawyki to, najprościej mówiąc, utrwalone w wyniku powtórzeń zachowania. Klasyczna teoria psychologiczna Johna Dollarda i Neala E. Millera głosi, że nawyk pojawi się najszybciej wtedy, kiedy w parze z nim idzie nagroda. Ogromne znaczenie w powstawaniu nawyków ma mózgowy ośrodek przyjemności. Powtarzalność w naszym życiu ma bardzo duże znaczenie, jest zwyczajnie przydatna. Zyskujemy dzięki niej wrażenie przewidywalności naszego życia, kontroli nad nim, a w konsekwencji – poczucie bezpieczeństwa. Dzięki nawykom nie zastanawiamy się, jak trzymać łyżkę albo wejść na schody, a tym samym zyskujemy mnóstwo czasu i energii na robienie nowych i kreatywnych rzeczy.

Brzmi fantastycznie. W takim razie liczę, że masz na zmianę przyzwyczajeń jakiś cenny sposób, który każdy może skopiować i zastosować we własnym życiu. Istnieje taki uniwersalny plan?

Zmiana nawyków nie jest prostą sprawą. Wymaga wysiłku i konsekwencji. Myślę, że – jak w wielu innych sytuacjach – trzeba działać zgodnie z planem. Może skuteczne będzie zastosowanie kilku poniższych wskazówek.

1. Zidentyfikuj – zdefiniuj to, co chcesz zmienić w swoim życiu. Nie zabieraj się jednak jednocześnie do zmiany zbyt wielu przyzwyczajeń. Ustal swoje priorytety i na początek wybierz tylko JEDEN nawyk, który chcesz zmienić.

2. Zaplanuj – zrób plan działania, zastanów się nad momentami krytycznymi i sposobami poradzenia sobie z nimi. Nie warto porzucać procesu zmiany, kiedy na przykład raz nie pójdziemy na trening albo zjemy wieczorem kilka czekoladek.

3. Zbadaj – sprawdź, jaki bodziec uruchamia nawyk, który chcesz zmienić.

4. Zmień – wybierz, jakim nowym nawykiem chcesz zastąpić stary.

5. Pomyśl – zastanów się, co może być twoją nagrodą w utrwalaniu nowych nawyków.

6. Unikaj – zacznij likwidować niezdrowe bodźce ze swojego otoczenia. Zajadasz stres? Może więc warto się skupić i zminimalizować jego źródła. To może być nawet zmiana pracy.

7. Wizualizuj – wyobrażaj sobie, jak będziesz funkcjonować z nowymi nawykami, jak zmieni się twoje życie.

8. Wzmacniaj – jeżeli chcesz zmniejszyć ilość czasu spędzanego przed ekranem, znajdź coś, co dostarczy ci innej przyjemności i umocni pozytywne zmiany. Nie wystarczy wyłączyć monitor, warto w tym czasie zrobić coś przyjemnego, na przykład pójść na spacer z partnerem, pobawić się z dzieckiem.

9. Daj sobie czas – jeżeli od dzieciństwa nagradzasz się słodyczami, zmiana chwilę potrwa.

10. Nagradzaj się – wyznacz sobie momenty, w których będziesz świętować zmianę, na przykład trzy miesiące bez papierosa.

Dobra, mam już plan, teraz chciałabym wiedzieć konkretnie, ile czasu zajmie mi zmiana. Teorie twoich kolegów są dość rozbieżne. W zależności od źródła, aby utrwalić nawyk, potrzeba od 21 do 254 dni. Która liczba jest bliższa prawdy? I na jakiej podstawie powstają te wyliczenia?

Tutaj nie mam dobrej wiadomości. Zmiana nawyków wymaga czasu. Zależy to głównie od dwóch czynników: czasu istnienia nawyku i poczucia przyjemności, którą dostarcza. Phillippa Lally, psycholożka z University College London, obserwowała ludzi, którzy wprowadzali w życie nowe nawyki: zaczynali systematycznie uprawiać jogging albo pić co najmniej dwa litry wody dziennie. Badaczka regularnie pytała ich, czy nową czynność wykonują już automatycznie. Według wyników jej badania na wykształcenie nawyku potrzeba było od dwóch do nawet ośmiu miesięcy. Dlatego w przypadku chęci dokonania dużej zmiany warto podzielić cały plan działania na etapy.

Będę próbować, ale powiedz mi jeszcze, co mam zrobić, żeby się nie boksować z tymi planami i nie ponieść porażki w nierównej walce z dotychczasowymi przyzwyczajeniami?

Trzeba poszukać sojuszników. Ludzi, którzy będą cię wspierać. Może takich, którzy chcą przejść podobną zmianę? Ludzi, którzy cię wspierają, bo jesteś dla nich ważna? Ludzi, którzy będą ci zwyczajnie kibicować?

Czy każda zmiana wymaga tyle samo wysiłku, czy istnieje podział na takie, z którymi uwiniemy się szybciej?

Tak