Wyklęci na Podlasiu - Opracowanie zbiorowe - ebook

Wyklęci na Podlasiu ebook

2,8

Opis

Wyklęci z Podlasia to zbiór artykułów i materiałów archiwalnych dokumentujących represje, jakie spadły na mieszkańców tego regionu ze strony tzw. żołnierzy wyklętych. Autorzy – Jakub Woroncow, Bartosz Konieczka, Nina Kraśko i inni – rzeczowo, w oparciu o dokumenty pokazują zbrodnie „Burego”, Łupaszki” czy „Huzara”, których ofiarami byli w pierwszym rzędzie niewinni mieszkańcy podlaskich wiosek, w większości prawosławni oraz Żydzi. Pamięć o tych dramatycznych wydarzeniach żyje wśród mieszkańców, w szczególności potomków ofiar, bywa też cynicznie wykorzystywana przez nacjonalistyczną prawicę i rządową propagandę. Z prezentowanych w książce materiałów wynika jasno, że nie było żadnych racji politycznych ani moralnych, które mogłyby usprawiedliwić te akty terroru.  Uzupełnieniem tekstów kilku autorów jest wstrząsający w swej wymowie, niezwykle rzeczowy wykaz zbrodni na ludności Podlasia popełnionych w latach powojennych przez tzw. wyklętych sporządzony przez Bazylego Pietruczuka oraz oficjalny dokument IPN (z 2005 r.) określający pacyfikację wsi białoruskich przez „Burego” jako zbrodnię o charakterze ludobójstwa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 337

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,8 (6 ocen)
2
1
0
0
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
deva358

Nie polecam

Brednie autorów. Inka i Pilecki to też Wyklęci. Sprawcie jaka "specjalna nacja" stoi za oprawcami Wyklętych, np Pileckiego (J. Goldberg). IPN już odwołał wiele fałszywych oskarżeń wobec Wyklętych, ale komuna wciąż jeszcze się trzyma i nie pozwala wspominać, że Pilecki i Inka zginęli w kraju, o który walczyli, a został przekazany w okupacje ruskim. Do tego wystarczy spojrzeć, kto piastował kluczowe stanowiska w bezpiece.
31
sloxo

Nie polecam

Manipulacje materiałami.
21
miruko

Nie polecam

Następnym razem warto oprzeć książkę o najnowsze ustalenia i źródła, a nie powtarzać kłamstwa komunistycznej propagandy.
11
kropka75

Nie oderwiesz się od lektury

trudna, smutna i bardzo ważna książka
23

Popularność




Projekt okładki: IZA MIERZEJEWSKA
Redaktor prowadzący: PAWEŁ DYBICZ
Korekta: JOLANTA SHEYBAL
Opracowanie graficzne i łamanie: DOROTA MARKOWSKA-BURBELKA
Zdjęcie na okładce: Zbiór zdjęć Janusza Chorążaka/zbiory Ośrodka KARTA
Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved Copyright © by Fundacja Oratio Recta
ISBN 978-83-64407-63-5
Wydawca Fundacja Oratio Recta ul. Inżynierska 3 lok. 7 03-410 Warszawawww.tygodnikprzeglad.plsklep.tygodnikprzeglad.pl e-mail:[email protected]

PAWEŁ DYBICZ

Wstęp

Kiedy latem 1944 roku żołnierze Armii Czerwonej i 1. Armii Wojska Polskiego wyzwalali ziemie polskie spod niemieckiej okupacji, nie tylko mieszkańcom Podlasia wydawało się, że skończył się czas mordów i terroru. Wyparcie Niemców z terenów Polski nie przyniosło jednak pokoju miejscowej ludności. Nadal ginęli ludzie, wielu zmuszano do opuszczenia domów.

Działo się to za sprawą tych, którzy postanowili kontynuować walkę w podziemiu, tym razem z tworzącą się powojenną polską władzą, z mniejszościami narodowymi i religijnymi. Ludzie ci wierzyli, że lada moment rozpocznie się III wojna światowa i wrócą „nasi z Londynu”. Nie umieli przystosować się do życia w nowej sytuacji, w warunkach pokoju. Nadal żyli w przeświadczeniu, że skoro mają broń, to należy zrobić z niej użytek i pokazać, kto jest panem sytuacji.

Instytut Pamięci Narodowej podaje, że do 1956 roku przez różne oddziały konspiracyjne przewinęło się od 120 do 180 tysięcy osób. Liczby te mogą robić wrażenie, ale prawdziwe dane co do liczebności „żołnierzy wyklętych” są zupełnie inne. W 1945 roku „wyklętych” było 15–17 tysięcy, w maju kolejnego roku liczbę członków zbrojnego podziemia szacowano na niespełna 14 tysięcy osób. W 1946 roku władze odnotowały prawie 4200 napadów o charakterze politycznym, w których śmierć poniosło 2346 osób. Kiedy 22 lutego 1947 roku ogłoszono amnestię (skorzystało z niej ok. 50–60 tysięcy członków zbrojnego podziemia), w lesie pozostali już tylko nieliczni. W połowie 1949 roku liczbę wszystkich grup działających w podziemiu szacowano na 52, a ich członków na ok. 250 osób.

Tropieni przez oddziały MO i wojska „wyklęci” tracili też resztki poparcia społeczeństwa, które tragicznie doświadczone sześcioletnią okupacją coraz mniej chciało im pomagać. Wrogo odnoszono się do kolejnych zbrodni, rabunków i „kontrybucji”. Zrozumiałe było więc, że nowa władza, która likwidowała zbrojne podziemie, zyskiwała poparcie ludności za działania przeciw „leśnym”[1].

Gdyby opracować mapę powojennej Polski, na której oznaczono by miejsca zbrodni dokonanych przez „żołnierzy wyklętych”, trudno byłoby znaleźć wsie na Podlasiu, szczególnie w jego południowo-wschodniej części, gdzie nie było cywilnych ofiar. Wsie bez napadów, gwałtów i rabunków. I zbrodni, w tym na tle narodowościowym, mających cechy ludobójstwa.

Bilans cywilnych ofiar „wyklętych” na powojennych ziemiach polskich zamyka się liczbą co najmniej 5143 osób, w tym 187 dzieci do lat 14. Niemałą część tych ofiar stanowią mieszkańcy Podlasia, w tym głównie wyznawcy prawosławia białoruskiego pochodzenia. Jak ustalił Konstanty Masalski, na Białostocczyźnie z rąk „zbrojnego podziemia” zginęło 514 prawosławnych mieszkańców, a przynależność organizacyjna sprawców kolejnych 561 zabójstw nie została ustalona[2].

• • •

Wyklęci z Podlasia to kolejna książka z serii „Historia bez IPN” i czwarta publikacja pod hasłem „Wyklęci nie święci”. Prezentowane w nich teksty są generalnie w kontrze do tez, które głosi IPN w ramach tzw. polityki historycznej. W tej książce znalazł się jednak także materiał, który powstał w IPN. Jest to stanowisko prokuratora Dariusza Olszewskiego z białostockiego IPN – „Informacja o ustaleniach końcowych śledztwa S 28/02/Zi w sprawie pozbawienia życia 79 osób – mieszkańców powiatu Bielsk Podlaski w tym 30 osób tzw. furmanów w lesie koło Puchał Starych, dokonanych w okresie od dnia 29 stycznia 1946 r. do dnia 2 lutego 1946”.

Kuriozalna jest sytuacja, kiedy przeciwko temu stanowisku IPN występuje... sam IPN – głównie kierownictwo tegoż białostockiego oddziału oraz pracownicy i współpracownicy instytutu. Dlaczego tak się dzieje? Bo prokurator Olszewski doszedł do wniosku, że „spośród wszystkich [...] motywów, które determinowały działania [Romualda Rajsa] „Burego” i części jego podwładnych, czynnikiem łączącym było skierowanie działania przeciwko określonej grupie osób, które łączyła więź oparta na wyznaniu prawosławnym i związanym z tym określaniu przynależności tej grupy osób do narodowości białoruskiej. Reasumując, zabójstwa i usiłowania zabójstwa tych osób należy rozpatrywać jako zmierzające do wyniszczenia części tej grupy narodowej i religijnej, a zatem należące do zbrodni ludobójstwa, wchodzących do kategorii zbrodni przeciwko ludzkości”.

Stanowisko prokuratora Olszewskiego podzielił, prawomocnym postanowieniem, Sąd Okręgowy w Białymstoku. Wnioski prokuratora i jednoznaczny wyrok sądu nie wpłynęły jednak ani na pracowników IPN, ani na zapatrywania i zachowania tych, dla których „żołnierze wyklęci” są patriotami najczystszej wody, a kobiety, starcy i dzieci zamordowani w ich akcjach pacyfikacyjnych to tylko „przypadkowe ofiary skomunizowanych wsi”, zasługujących na spalenie.

11 marca 2019 roku na oficjalnej stronie IPN ukazał się komunikat mówiący, że w świetle prowadzonych w ostatnich latach badań postanowienie prokuratora przeczy prawdzie historycznej, a czyny podwładnych Romualda Rajsa „Burego” „nie odpowiadają definicji zbrodni ludobójstwa”. Autorzy tego komunikatu udają, że nie było postanowienia Sądu Okręgowego w Białymstoku.

Prokurator Olszewski, po ukazaniu się tego komunikatu IPN, oświadczył, że nie wyszły na jaw żadne nowe fakty ani dokumenty, które uprawniałyby do wznowienia śledztwa czy też zmiany jego stanowiska.

Słowa prokuratora nie wpłynęły na piewców „Burego”, którzy nadal głoszą jego niewinność i propagują mit nieskazitelnego bojownika o wolność. Powołują się przy tym na wyrok Sądu Warszawskiego Okręgu Wojskowego z 1995 roku, który uchylił wyrok sądu z 1949 roku, skazujący Rajsa na karę śmierci. Gloryfikatorzy „Burego”, „Łupaszki”, „Ognia” i niektórych innych członków powojennego zbrojnego podziemia mają mocne wsparcie, bowiem w myśl oficjalnej polityki historycznej spod znaku IPN i propagandy głoszonej głównie przez PiS oraz współczesnych nacjonalistów, „żołnierze wyklęci”, jak mówi chociażby prezydent Andrzej Duda, „stali po stronie wolnej Polski i nigdy się nie poddali”.

Taka postawa obecnie rządzących, dla których „wyklęci” stanowią mit założycielski III RP, niezwykle sprzyja ich bezkrytycznemu gloryfikowaniu.

Postrzeganie przeszłości bez uwzględnienia ówczesnych realiów i całego kontekstu historycznego prowadzi do bezrozumnej heroizacji „żołnierzy wyklętych”. Nie ma tu miejsca na prawdziwy osąd ich postępowania. Wśród członków powojennego podziemia byli też ludzie wierni swoim ideałom, którzy nie splamili się krwią niewinnych ofiar. Ale byli i tacy, a było ich niemało, których nie można nazwać inaczej niż zbrodniarzami.

Bezmyślna heroizacja wszystkich „żołnierzy wyklętych” jest gwałtem na prawdzie i na historii. Przedstawianie „Burego”, Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” czy czy Kazimierza Kamieńskiego „Huzara” i innych „wyklętych” jako bohaterów, liczne książki, wydawane najczęściej za pieniądze IPN, filmy i seriale mają oczywiście zamierzony cel. Gloryfikowanie i promowanie tych postaci. Wstawianie ich na siłę do panteonu wielkich Polaków służyć ma kształtowaniu „właściwych” postaw patriotycznych, szczególnie młodzieży.

Nie dziwi więc, że takie działania zderzają się z pamięcią społeczną. Żyją przecież jeszcze ci, którzy byli świadkami „dokonań” podziemia, słyszeli relacje dziadków i rodziców o wydarzeniach sprzed siedemdziesięciu laty. Żyją ci, którzy wiedzą, że „wyklęci”, jak chociażby „Bury” i jego oddział, dopuścili się na Podlasiu brutalnych akcji pacyfikacyjnych skierowanych przeciwko miejscowej ludności chłopskiej, najczęściej prawosławnego wyznania. Toteż stawianie za wzór „Burego” i głoszenie haseł „Bury – mój bohater” jest niczym innym jak akceptacją zbrodni i prowokacją wobec rodzin pomordowanych. Organizowane przez tzw. środowiska patriotyczno-narodowe marsze, jak te w Hajnówce, mają pokazać, kto jest prawdziwym bohaterem. I dowieść, że w Polsce nie ma miejsca dla tych, którzy nie uznają „bohaterstwa wyklętych”.

Sąd Wojskowy, unieważniając w 1995 roku wyrok śmierci na Romualda Rajsa „Burego”, przyznał jego żonie i synowi „zadośćuczynienie”. Takiego odszkodowania, pod żadną postacią, nie otrzymały rodziny jego ofiar. I to zarówno w PRL, jak i III RP. „W szóstej (lata 2007–2011) i siódmej (lata 2011–2015) kadencjach Sejmu grupa posłów zgłaszała poselskie projekty, których uchwalenie stworzyłoby prawną możliwość przyznawania przez sądy choćby symbolicznego zadośćuczynienia rodzinom ofiar żołnierzy »Burego«. W obu przypadkach ówczesne władze Sejmu te projekty, po pierwszym czytaniu w sejmowych komisjach, skierowały do »sejmowej zamrażarki«, uniemożliwiając ich rozpatrzenie na plenarnych posiedzeniach Sejmu – sprzeciw wobec kontynuowania takich prac zgłaszali wszyscy, prócz członków klubu SLD, posłowie”[3].

Zachowania tych parlamentarzystów nie można nazwać inaczej niż współudziałem w zakłamywaniu historii i dopasowywaniu jej do bieżącej polityki. Uważamy, że już najwyższa już pora, by postawić pomnik cywilnym ofiarom powojennych zbrodniarzy.

• • •

W książce, obok tekstów autorskich, w Aneksie znalazł się wykaz ofiar „żołnierzy wyklętych” sporządzony przez Bazylego Pietruczuka, zamieszczony w jego niskonakładowej książce pt. Księga hańby. Z tego wykazu drukujemy tylko zapiski dotyczące zbrodni podziemia na Podlasiu.

W Aneksie zamieszczone też zostało stanowisko prokuratora Dariusza Olszewskiego. Z niezwykłą starannością i drobiazgowością opisał on wydarzenia i ich przyczyny, ukazując prawdziwe oblicze wielu „wyklętych”, dla których miarą patriotyzmu i walki o demokratyczną Polskę była liczba niewinnych ofiar.

JAKUB WORONCOW

Kaci Białostocczyzny

Dla mojego dziadka Nikity Niczyporuka, na skutek skoordynowanych i nieprzypadkowych działań ludzi z oddziału „Burego”, których nie przechodzi mi przez gardło nazwać żołnierzami. Zamordowali mu żonę, czterech synów, z których najmłodszy nie miał ani dnia. Wypadł przez wypalony bok swojej matki. Zabili jeszcze brata mego dziadka, jego żonę i dziecko. Z bratem mego dziadka leży w jednym grobie sąsiad, przez kilka domów mieszkał we wsi. Rozstrzelano go z dwójką dzieci na ręku.

Mariusz Niczyporuk (luty 2019)

Jeżeli oddział ma się przemieszczać w miarę bezpiecznie, to musi mieć czystą drogę, czyli pewność, że nikt 15 minut po jego przejściu nie pobiegnie i nie doniesie.

Tomasz Panfil (marzec 2019)

Jak staliśmy niedaleko Ciechanowca, to „Gołąb” przy mnie zastrzelił Żydówkę. Nie wiem, skąd on ją przyprowadził [...]. Nie tak coś było, przyszedł i w łeb stuknął tak, że można było i zarobić uczciwie. Ten wypadek był tuż przed rozwiązaniem oddziału.

Antoni Michalczuk (1991)

Wojna po wojnie, jaka rozegrała się na Podlasiu, pochłonęła dużą liczbę ofiar cywilnych. Jednak żaden jej epizod nie wzbudza takich emocji, jak akcja pacyfikacyjna w powiecie bielskim zimą 1946, gdy 3. Wileńska Brygada NZW Romualda Rajsa „Burego” napadła na Zaleszany, Wólkę Wygonowską, Zanie, Szpaki i Końcowiznę oraz zamordowała 30 wozaków w Puchałach Starych.

Kim był „Bury”

Romuald Rajs „Bury” był synem rządcy folwarku. Urodził się w Jabłonce pow. Brzozów w 1913 roku. Z powodu osierocenia i trudnej sytuacji w rodzinie przerwał naukę w gimnazjum i wstąpił do Szkoły Podoficerów Piechoty dla Małoletnich w Koninie. W 1934 roku zakończył naukę i trafił do 85. pułku piechoty, gdzie służył z przerwą w latach 1936−38 (był wtedy w 13. pułku piechoty). Podczas kampanii wrześniowej jego pułk walczył pod Łowiczem i Tomaszowem Mazowieckim, a rozbity został pod Lublinem. Rajs trafił do niewoli pod Kowlem, podobno złapany przez białoruskich chłopów (choć Kowel leży na Ukrainie). W ten sposób trafił do Berezy Kartuskiej, skąd został szybko zwolniony i pojechał do Wilna. Przebywał też przez kilka miesięcy w obozie pracy, a od 1940 roku był członkiem ZWZ, potem AK. W 1943 roku został mianowany dowódcą 1. kompanii szturmowej 3. Wileńskiej Brygady AK.

W wielu źródłach możemy przeczytać, że wrogami żołnierzy AK byli nie tylko Niemcy i Sowieci. Dochodziło do zbrodni na prawosławnych Białorusinach[1]. Z rąk Polaków ginęli też np. jeńcy niemieccy lub partyzanci żydowscy, zabijani często pod wpływem impulsu[2]. Możliwe, że na ukształtowanie poglądów politycznych Romualda Rajsa oraz ich radykalizację miał wpływ klimat okupowanej Wileńszczyzny oraz przedwojenni członkowie Ruchu Narodowo-Radykalnego „Falanga”, z którymi służył pod komendą por. Gracjana Fróga „Górala”[3]. Trzeba jednocześnie pamiętać, że „Bury” nie miał w tamtym okresie pozytywnego stosunku do Konfederacji Narodu oraz „mieszania się narodowców do sprawy wojska”[4].

Po operacji „Ostra Brama” dowództwo brygady zostało aresztowane przez NKWD, a Rajs przejął nad nią zwierzchnictwo i wycofał ją do Puszczy Rudnickiej. Tam oddział został po miesiącu rozwiązany. W październiku 1944 roku pojawił się w Białymstoku pod fałszywym nazwiskiem jako Jerzy Góral. Wstąpił wtedy do Ludowego Wojska Polskiego, a następnie Ochrony Lasów Państwowych. Po nawiązaniu kontaktu z Zygmuntem Szendzielarzem „Łupaszką” Rajs zdezerterował z grupą żołnierzy i zasilił jego oddział. Brygada „Łupaszki” wycofała się na Podlasie, nie biorąc udziału w walkach o Wilno.

Romuald Rajs „Bury”Fot. Wikipedia

Od AK do NZW

Pod koniec działalności 5. Wileńskiej Brygady AK, Rajs opuścił struktury podległe dawnej AK i przeszedł do Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, które tworzyły połączone siły Narodowej Organizacji Wojskowej i Narodowych Sił Zbrojnych. W rozkazie z 15 września 1946 roku, który podporządkowywał 3. Wileńską Brygadę strukturom NZW znajduje się wiele odwołań do myśli endeckiej oraz do testamentu „Duchowego Wodza Narodu Polskiego Romana Dmowskiego”[5]. Jak pisze Zygmunt Błażejewicz, sam „Łupaszka”, słysząc od „Burego” o jego planach kontynuacji działalności w NZW, powiedział mu, że „źle skończy”[6]. Józef Bandzo potwierdza tę historię i stwierdza: „Ocena dowódcy brygady okazała się trafna”[7]. O krok od śmierci w związku z decyzją „Burego” znalazło się dwóch partyzantów: wspomniany Józef Bandzo „Jastrząb” i Kazimierz Chmielowski „Rekin”, zastępca „Burego”. Gdy „Jastrząb” głośno wypowiedział się krytycznie na temat niskiej kwoty odpraw dla partyzantów, a wieść o tym dotarła do „Burego”, ten próbował go zastrzelić. Widząc zaistniałą sytuację, „Rekin” zaatakował słownie „Burego” i przystawił sobie pistolet do głowy. Przed samobójstwem powstrzymał go Włodzimierz Jurasow „Wiarus”, a „Jastrząb”, wykorzystując zamieszanie, wyskoczył przez okno[8]. Relacje Józefa Bandzo „Jastrzębia”, zmarłego w 2016 roku, są bardzo dyplomatyczne i zdawkowe: „Tam głównie broniliśmy ludność przed bandytami. Ludzie przychodzili do nas, skarżyli się i prosili o pomoc. Często współpracowaliśmy z milicją. „Bury” nawet kiedyś poszedł do milicjantów, żeby omówić współpracę w walce z bandytami. Chociaż za nami rozesłane były listy gończe, milicjanci nam pomagali. A my często dozbrajaliśmy posterunki, bo mieli szmelc, a nie dobrą broń”[9]. Jednocześnie nie wiemy, kiedy Józef Bandzo opuścił oddział. Na pewno nie bez znaczenia dla jego ocen pozostawał fakt, że „Bury” próbował go zabić. Zdaniem Rajsa, „Jastrząb” opuścił oddział w marcu 1946 roku, on sam twierdzi, że odszedł jeszcze w grudniu 1945 roku i udał się na poszukiwanie „Łupaszki”. Relacjonuje również, że w połowie lutego pojechał w okolice Malborka, gdzie spotkał Mieczysława Abramowicza „Miecia”.

Po przejściu „Burego” do NZW miało miejsce więcej podobnie gwałtownych incydentów. Z raportów WiN wiemy, że działalność oddziału „Burego” była prawdziwym utrapieniem dla ludności cywilnej: „14 września 1945 r. patrol »Burego« kwaterował we wsi Kamieńskie-Jaśki. Żołnierze tego patrolu zachowywali się jak gestapo niemieckie. Bili ludzi po twarzy, kopali butami. Nawet 80-letniego starca mocno pobili”[10]. 28 września 1945 roku Kazimierz Kamieński „Huzar” otrzymał „rozkaz” podporządkowania się „Buremu” pod karą „postawienia przed sądem za zdradę”[11]. Komendant obwodu WiN Jan Trusiak „Korycki” meldował w lutym kolejnego roku, że NZW grozi likwidacją dowódców[12]. O oddziale Kazimierza Krasowskiego „Głuszca” pisał: „Patrol »Głuszca« składa się z samych złodziei, czemu »Głuszec« nie zaprzecza. Popełnia tysiące kradzieży drobnych i wiele dużych”[13]. W dostępnym na oficjalnej stronie internetowej Prezydenta RP życiorysie Krasowskiego przeczytamy o nim jako o bohaterze, który „uczestniczył w rozbiciu posterunku MO w Klukowie oraz pacyfikacji wsi Zaleszany i Zanie. Działania te były elementem akcji odwetowej wymierzonej we wrogo nastawioną do podziemia niepodległościowego ludność białoruską”[14]. Po zakończeniu swojej działalności „Głuszec” zeznał, że w czasie jego działalności w strukturach NOW w styczniu 1945 roku wydano wyrok w imieniu Sądu Specjalnego KP NOW Bielsk Podlaski na Józefa Antoniuka z Jaszczołów w gminie Siemiatycze tylko dlatego, że był narodowości białoruskiej i mieszkał wśród Polaków[15].

Żołnierze 3. Wileńskiej Brygady AK w TurgielachFot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Komendantem Białostockiego Okręgu NZW był mjr Jan Szklarek „Kotwicz” i „Lis”, który wsławił się schwytaniem w 1943 roku Alfreda Rosenberga. 20 września 1945 roku, zaledwie cztery dni po oficjalnym powitaniu 2. szwadronu rozwiązanej brygady „Łupaszki” w szeregach NZW, mjr „Kotwicz” wydał „Buremu” rozkaz, który mówił między innymi:

[...] wskutek 1. agresywnego stosunku PPR [...], 2. załamania się elementów konspiracyjnych na terenie 8. kompanii na skutek silnego obsadzenia terenów tej kompanii przez wywiad wrogi [...] oddział PAS ma przeprowadzić pacyfikację terenów południowo-wschodnich powiatu bielskiego. Akcja miała być wymierzona nie tylko w siatkę agenturalną resortu bezpieczeństwa, powinna mieć również charakter „odwetu na wrogiej ludności do sprawy konspiracyjnej”[16].

Pod koniec stycznia 1946 roku „Bury” przeprowadził taką akcję. Otwarte pozostaje pytanie, na ile można odpowiedzialnością za nią obarczyć mjr. Szklarka.

Kazimierz Krasowski „Głuszec”Fot. IPN

26 stycznia 1946 roku oddział zaatakował wieś Augustynkę w celu dokonania grabieży koniczyny i owsa. Wtedy także zamordowano sołtysa Konstantego Wypychowskiego i uprowadzono rolnika Eliasza Makowskiego, który został następnie rozstrzelany w lesie[17]. Następnego dnia, oddział „Burego” odwiedził wieś Łozice. Przebywało tam wielu furmanów z okolicznych miejscowości, którzy zjechali się, aby przewieźć drewno opałowe do Orli na potrzeby tamtejszego urzędu gminy, zdobyć drewno na własny użytek lub w celach zarobkowych. Partyzanci siłą przetrzymali ich we wsi jeszcze jeden dzień, po czym wybrali kilkadziesiąt najlepszych wozów, a ich właścicielom nakazali opuścić wieś razem z nimi. Przemieścili się w okolice Hajnówki, gdzie Rajs podjął próbę zaatakowania posterunku MO i przebywających tam żołnierzy Armii Czerwonej, wracających do ZSRR. Próba rozbrojenia posterunku i zajęcia miasta skończyła się niepowodzeniem.

Partyzanci odwiedzają Zaleszany

29 stycznia, poruszająca się na wozach 3. Wileńska Brygada NZW odwiedziła wieś Zaleszany. Członkowie oddziału zakwaterowali się u gospodarzy. Domagali się zapewnienia noclegu i wyżywienia. Za odmowę wydania owsa zastrzelono Fiodora Sacharczuka (lat 34). Zdaniem mieszkańców wsi, był on lekko niedorozwinięty[18]. Takie zachowania traktowane były jako bunt. Między godziną 14.00 a 15.00 zwołali mieszkańców wsi na specjalne zebranie w domu Dymitra Sacharczuka. Podczas zbierania mieszkańców partyzanci dokonali kilku kradzieży mienia[19].

Po zgromadzeniu mieszkańców Zaleszan w chacie, wywołano na zewnątrz 16-letniego syna sołtysa Piotra Demianiuka i mieszkańca pobliskich Suchowolec, Aleksandra Zielinkę (lat 55). Obydwaj zostali rozstrzelani. Pierwszy za bycie synem swojego ojca, drugi miał przy sobie dokument, z którego wynikało, że służył w Armii Czerwonej. Był też sekretarzem partii w swojej miejscowości. Z zawodu był krawcem, a Zaleszany odwiedził, aby zanieść garnitur klientowi[20]. Następnie jeden z oficerów oddziału (najpewniej sam „Bury”), jak czytamy w komunikacie ze śledztwa IPN:

Po oddaniu strzału z pistoletu do góry, co uciszyło zebranych, oznajmił im, że przestaną istnieć, a wieś zostanie spalona. Po opuszczeniu pomieszczenia przez dowódcę drzwi zostały zamknięte.

Wówczas miała rozegrać się jedna z najbrutalniejszych zbrodni popełnionych w Polsce po wojnie. Ludzie zostali zamknięci w środku, a drewniany dom ze słomianym dachem podpalono. Zgromadzeni w środku ludzie natychmiast rzucili się do tylnych drzwi i okien, żeby wydostać się na zewnątrz. Gdy udało im się wydostać, partyzanci, którzy pilnowali tamtej strony budynku, zaczęli strzelać. Według ustaleń śledztwa, strzelali w powietrze, a nikt z uciekających nie zginął. Nie byli to jednak wszyscy mieszkańcy Zaleszan. W zebraniu nie brał udziału m.in. Nikita Niczyporuk, jego żona i jego dzieci: „Rodzina ta nie poszła na zebranie, bo nie mieli w czym, byli biedni, nie mieli nawet butów” – zeznał śledczym IPN świadek Aleksander D. Gdy podpalona została chata Sacharczuka, partyzanci przystąpili do podpalania kolejnych budynków, w tym niektórych również z ludźmi w środku. Z rodziny Nikity Niczyporuka przeżył tylko on:

Zastałem płonące zabudowania oraz żonę Marię i trzech synów i dziecko mające 3 lata, których po zastrzeleniu również bandyci wrzucili do ognia. Żonę wyciągnąłem z ognia i po odejściu bandy odwiozłem do szpitala w Bielsku Podlaskim, gdzie po trzech dniach zmarła[21].

Maria Niczyporuk miała 35 lat i była w ciąży, ich synowie: Piotr, Michał i Aleksy odpowiednio 7, 5 i 3 lata[22]. Spalona została córka Bazyla i Tatiany Leończuków – Nadzieja, 14-dniowe niemowlę. Matka, idąc na zwołane przez „Burego” zebranie, zostawiła je w domu. Wśród ofiar znajdujemy także brata Nikity Niczyporuka – Jana (lat 27) i jego córkę Annę (lat 3). Żona Natalia (lat 35) na skutek oparzeń zmarła w szpitalu. Nikita Niczyporuk w ciągu zaledwie kilku dni stracił dzieci, żonę i brata z całą rodziną.

Do osób, które uciekały z pozostałych podpalanych zabudowań, partyzanci strzelali celniej i tak zginęli: Stefan Weremczuk (lat 41), Grzegorz Leończuk (lat 36) i jego synowie: Konstanty (3 lata) i Sergiusz (6 miesięcy)[23]. Z całej wsi ocalały tylko dwa domy. W Zaleszanach pierwotnie „Bury” zamierzał dokonać zmiany furmanów. Zrezygnował jednak z tego zamiaru i uprowadził jednego z mieszkańców wsi, Michała Niczyporuka, jako przewodnika[24].

Oddział odwiedził też Wólkę Wygonowską, gdzie zastrzelono Stefana Babulewicza (lat 67) i Jana Zinkiewicza (lat 32). Domy mieszkalne i obiekty gospodarcze zostały, podobnie jak w Zaleszanach, spalone. Wykorzystując zamieszanie, jeden z furmanów uciekł. Po powrocie do rodzinnych Czyż mówił: „Jak wrócił do domu, mówił nam wtedy, że oni nie wrócą, pomordują”[25]. Wobec zaistniałej sytuacji zabrano z Wólki Grzegorza Grygoruka, aby zastąpił zbiega.

Następnego dnia miało miejsce najście na Krasną Wieś. Rajs zażądał tam od miejscowego sołtysa podstawienia 40 furmanek. Ponieważ nad wsią przeleciał samolot, oddział zbiegł, zabierając ze sobą 13 wozów z furmanami. Kilku furmanów uprowadzonych z Łozic uciekło, wykorzystując zamieszanie. Spośród zabranych z Krasnej Wsi, wróciło czterech. Świadek Aleksander B. zeznał pracownikom pionu śledczego IPN, że „w późniejszym okresie wróciło jeszcze dwóch mężczyzn, którzy już nic chcieli mówić”.

Masakra w Puchałach Starych

31 stycznia 3. Wileńska Brygada NZW zatrzymała się w Puchałach Starych. Furmani zostali zgromadzeni w jednym domu, gdzie partyzanci przepytali ich pod kątem pochodzenia i wyznania. Katolików wypuszczono. Prawosławnych ludzie „Burego” wyprowadzili do lasu i wymordowali. Jak wyglądała sama zbrodnia, wiadomo wyłącznie z zeznań partyzantów.

„Bury” kazał zebrać furmanów wiozących nas z Hajnówki, zamknąć ich w jednym mieszkaniu, a następnie „Modrzew” wyprowadzał po dwóch – trzech i tam rozstrzeliwał.

– to zeznanie Józefa Puławskiego „Gołębia”. Nie wiemy, jak naprawdę nazywał się „Modrzew”. Wiemy natomiast, że pełnił rolę oddziałowego kata.

On to lubił rozwalać. Nikomu nie dał, tylko on. Tych wozaków to wyprowadzał po dwóch, po trzech i załatwiał i znów przychodził po nowych. Widziałem, jak wyprowadzał ich. Brał ich z furmanek, bo ich też pilnowali, żeby oni nie pouciekali, czy może w jakimś domu siedzieli. Sam ich prowadził. Gdzieś ich dalej prowadził tak, że nie słyszeli pozostali strzałów.

– zeznał w śledztwie UB Stanisław Myśliwiec „Orzech”. W opinii biegłego uczestniczącego w ekshumacji zwłok w 1997 roku furmani zostali zabici poprzez rozstrzelanie. Niektórzy najprawdopodobniej podczas próby ucieczki.

Zdaniem innego przesłuchiwanego partyzanta, Mariana Maliszewskiego „Wyrwy”, oddziałowy kat wyżywał się na swoich ofiarach. Miał on pochodzić z okolic Lwowa i być świadkiem brutalnego mordu popełnionego na jego rodzinie przez Ukraińców.

W Puchałach Starych zginęli: mieszkańcy Krasnej Wsi – Michał Bondaruk (lat 24), Aleksander Bondaruk (lat 36), Łukasz Chwaszczewski (lat 37), Grzegorz Dmitruk (lat 62), Aleksander Dmitruk (lat 17), Michał Jakuć (lat 31), Aleksander Juziuczuk (lat 23), Michał Laszkiewicz (lat 52), Teodor Siemieniuk (lat 55); mieszkańcy Zbucza – Wasyl Bilewski (lat 26), Wasyl Grygoruk (lat 21), Aleksander Maksimiuk (lat 52), Wasyl Sawczuk (lat 21), Nikifor Tadeuszuk (lat 45); mieszkańcy Czyż – Jan Jakimiuk (lat 40), Teodor Łukaszuk (lat 53), Jan Tarasiuk (lat 17); mieszkańcy Pasieczników Dużych – Aleksy Golonko (lat 17), Grzegorz Ławrynowicz (lat 30); mieszkańcy Jagodników – Jan Jaszczuk (lat 21), Jan Ławrynowicz (lat 40), Nikifor Nazarczuk (lat 45) oraz – Teodor Jakimiuk (lat 40 – Podrzeczany), Piotr Kędyś (lat 51 – Łozice), Włodzimierz Kot (lat 22 − Mochnate), Michał Niczyporuk (lat 39 – Zaleszany), Grzegorz Pietruczuk (lat 22 – Rakowicze), Mikołaj Szadojko (lat 20 – Krzywa), Jan Szujecki (lat 50 – Orzeszkowo), Grzegorz Grygoruk (lat 20 – Wólka Wygonowska). Wszyscy zamordowani byli wyznania prawosławnego, oprócz Aleksandra Bondaruka, adwentysty[26].

Szpaki, Zanie i Końcowizna

1 lutego odbyła się narada dowódców plutonów brygady. Kpt. Romuald Rajs przydzielił swoim dowódcom zadania spacyfikowania kolejnych miejscowości zamieszkanych przez prawosławnych Białorusinów. Następnego dnia ruszyli w ich kierunku. „Wiarus” ze swoim plutonem zaatakował Szpaki. Uderzenie przyszło wieczorem. Partyzanci zaczęli podpalać zbudowania i oddali strzały do mieszkańców. Zamordowali w ten sposób 7 osób. Zostali zastrzeleni: Filipczuk Paweł (47 lat), Kłoczko Wasyl (58 lat), Szeszko Dionizy (50 lat), Szeszko Jan (45 lat) i drugi Szeszko Jan (21 lat). W jednym z domów dokonano gwałtu na kobiecie. Nie stawiała ona oporu, gdyż wcześniej osiemnastolatka Maria Pietruczuk została podczas próby gwałtu postrzelona w okolicy klatki piersiowej i pleców[27]. Zmarła w wyniku odniesionych ran 6 lutego 1946 roku w szpitalu w Bielsku. Zostali też postrzeleni Teofil Bałło i Michał Rudczuk oraz Antoni Szeszko (lat 60), który ranny w głowę zmarł w szpitalu. Rudczuk podczas okupacji służył w Armii Czerwonej i dopiero co wrócił z wojska. Partyzanci rozrzucili też ulotki wzywające Białorusinów do wyjazdu do ZSRR w ciągu 14 dni. Co ważne, wysłannicy starostwa z Bielska nie stwierdzili, żeby któryś z mieszkańców Szpaków posiadał broń. Apologeci NZW będą natomiast twierdzić, że to mieszkańcy wsi ostrzelali oddział, dlatego zginęli. Opierają swoje domniemanie o meldunek WiN, jakoby we wsi została znaleziona i zabezpieczona broń – karabiny maszynowe. Niechętnie jednak przyznają, że członkowie WiN czerpali swoją wiedzę z informacji zdobytych w terenie, a te mogły być błędne i oparte na plotce. Nie zwracają również uwagi na inny fakt. Michał Ostapiuk wymienia z nazwisk ośmiu mieszkańców Szpak należących do NZW. Jeden – Andrzej Filipczuk – po zbrodni uciekł. Potem wrócił i został zamordowany[28]. Być może broń rzeczywiście we wsi była, ale jej właścicielami byli członkowie podziemia? Materiał źródłowy jednak sugeruje, że raczej broni nie było.

Jan Boguszewski „Bitny” otrzymał rozkaz zaatakowania Zań. Przebieg tej zbrodni świadczy, że nie mogła to być przypadkowa, samowolna lub spontaniczna akcja, lecz starannie zaplanowana i przeprowadzona w sposób przemyślany pacyfikacja. Wieś została obstawiona przez „Gołębia” z jednej strony i „Szczygła” z drugiej. Akcja rozpoczęła się trochę później niż atak na Szpaki. Pacyfikację przeprowadziła trzecia grupa, dowodzona przez „Ładunka”, która weszła do wsi i zaczęła podpalać zabudowania. Ludzie usiłujący wyjść z budynków lub gasić swoje mienie, byli ostrzeliwani.

W Zaniach mieszkały cztery rodziny katolickie. Ich domy pozostały nietknięte. Świadkowie rozpoznali wśród napastników mieszkańców Świryd, Glinnika i Olszewki[29]. Wart odnotowania jest fakt, że w Zaniach znaleziono: 1 automat PPSz – kompletny, 5 bagnetów kb, 3 podajniki, 1 tłumik RKM, 1 wycior RKM i amunicję polską z roku 1932, 1939, niemiecką, rosyjską[30]. W zeznaniach świadka Walentyny R. znalazła się informacja, że pod koniec wojny kwaterujący we wsi przez dłuższy czas Rosjanie pozostawili po sobie sporo amunicji, której nikt się nie pozbył. W czasie palenia wsi amunicja wybuchała. Zeznała, że broń znajdowała się w oborze Daniela Olszewskiego. Nina R. zeznała:

[...] przyszło dwóch mężczyzn, którzy mieli na sobie zielone ubrania, to pytali się, jakiego jesteśmy wyznania, po uzyskaniu odpowiedzi, że prawosławni powiedzieli: siedźcie w domu i nie wychodźcie na zewnątrz. [...] Przez okno widziałam, jak podpalają dom sąsiada Rudczuka Filipa. Powiedziałam, uciekajmy, bo pali się dom sąsiada. Wszyscy uciekliśmy. Razem ze mną uciekała Paszkowska Stefania, Paszkowski Jan i Kołos Maria. Oni zostali zabici, a ja zostałam ranna.

Chociaż w toku śledztwa nikt tego nie potwierdził, dysponujemy jedną relacją rzucającą inny obraz na sprawę: „Władek Antoniuk miał karabin – wyleciał z domu i zaczął strzelać. Karabin był jednostrzałowy. Oni zatrzymali się. Stanęli. Utworzyli dwa skrzydła i otoczyli wieś” – stwierdził w swoich wspomnieniach Janusz Bakuniak[31]. Wspomnienie o tej jednej osobie z karabinem będzie podstawą do twierdzeń, że pacyfikacja Zań była bitwą, a ofiary zginęły przypadkiem. Opisywanego przez Bakuniaka człowieka nie znajdujemy na liście ofiar. O tym, że nikt nie ginął przypadkiem, świadczą zeznania, zgodnie z którymi do płonących budynków wpychano również dzieci[32].

2 lutego 1946 r. została również zaatakowana wieś Końcowizna. Ataku dokonał trzeci pluton pod dowództwem „Leszka” (NN). Towarzyszył mu we własnej osobie „Bury”. Świadkowie wydarzeń podają, że wówczas zamieszkiwało tę wieś około 60 osób wyznania prawosławnego. W tym dniu w około godziny 18.00 część oddziału przeszła do wsi przez lód na rzece Narwi i zaczęła podpalać strzechy domów, stodół oraz strzelać do ludzi. Udało im się jednak uciec. Spalono również część zabudowań wsi Malesze położonej około dwóch kilometrów na południe od Szpaków[33]. Nadmienić należy, ze czasie „rajdu” na tereny powiatu Bielsk Podlaski oddział „Burego” był nieudolnie tropiony przez KBW i UB. 29 stycznia 1946 roku zakończono operację „z powodu braku benzyny i małej ilości wojska”. Rajdem zainteresowało się podziemie WiN-owskie. W raporcie bielskiej Komendy Obwodowej czytamy:

Oddziały partyzanckie NZW pod dowództwem „Burego”, „Bitnego” i „Rekina” terroryzują spokojną ludność polską. Chłop za niechętne odezwanie się dostaje w twarz. Legitymowany przechodzień za niezręczne wydobywanie dokumentów jest zwykle bity do krwi. Jeżdżą tylko furami, pieszo nigdy. Furmani są przetrzymywani przez tydzień czasu przy oddziale. Każdy furman za najmniejsze uchybienie dostaje lanie. Ludność jest sterroryzowana[34].

Podziemie poakowskie meldowało również o podejrzeniu prowokacji: „Niewtajemniczeni twierdzą, że to sowiecka prowokacja”[35]. Nawet urzędnicy reżimu nie dowierzali, że partyzantka mogła dopuścić się tak wielkiej zbrodni. W materiałach UB zachowała się informacja, że w pierwszej chwili wojewoda podejrzewał prowokację mającą na celu skłonienie Białorusinów do szybszego opuszczenia terenów polskich[36]. Wątpliwości co do tego, czy ze strony NZW była to planowana akcja, rozwiewał jednak Jan Trusiak „Korycki”. W raporcie z 5 lutego 1946 roku pisał: „Dowódcy NZW głoszą, że choćby było 8 milionów Białorusinów, to wszystkich przepędzą za linię Curzona”[37].

8 lutego partyzanci odwiedzili też Barszczew, gdzie wyprowadzili z domu i zastrzelili Władysława Narkiewicza[38]. W relacji złożonej w 1991 roku Antoni Michalczuk „Szpak” opisuje kilka wydarzeń, których był świadkiem:

Sam słyszałem strzały, jak likwidowali furmanów – Białorusinów w Puchałach koło Cholonek. To cały dzień było słychać strzały. To w lasku koło Puchał ich likwidowali. Nie poszedłem tam wtedy. Jak staliśmy niedaleko Ciechanowca, to „Gołąb” przy mnie zastrzelił Żydówkę. Nie wiem, skąd on ją przyprowadził [...]. Nie tak coś było, przyszedł i w łeb stuknął, tak, że można było i zarobić uczciwie. Ten wypadek był tuż przed rozwiązaniem oddziału[39].

Nie inaczej dalszą część epopei brygady opisywali inni partyzanci. Gdy opuścili Podlasie i znaleźli się na terenie dawnych Prus Wschodnich, ich ofiarą padali autochtoni – Niemcy lub Mazurowie. Jeden z gospodarzy w miejscowości Czerwony Dwór w Puszczy Orłowskiej został rozstrzelany za odmowę wydania żywności, co opisał Józef Puławski „Gołąb”[40]. Inne makabryczne zdarzenie opisał Franciszek Zalewski „Kamień”:

Do naszej kwatery przyprowadzono Niemkę do przyrządzenia posiłku. Miała ona około 25 lat. Przed wymarszem „Rekin” zarządził zbiórkę: Kto chce pobawić się z tą Niemką, nie będzie karany. Wystąp![41].

Zdaniem relacjonującego, kobieta została zgwałcona przez jednego z partyzantów, co zbulwersowało pozostałych. Partyzanci dali się też we znaki ludności zamieszkującej rejon Węgrowa[42]. W literaturze można znaleźć wzmianki na temat instrukcji o rozstrzeliwaniu członków PPR i funkcjonariuszy UB w odwecie za śmierć partyzantów. Konsekwencje pobytu partyzantów „Rekina” odczuli jednak także mieszkańcy wsi Tończa, na co zwraca uwagę Jerzy Kułak. 8 lipca 1946 roku Stanisław Tuzyn stracił konia, którego otrzymał od UNRA. Zamordowany został natomiast należący do PPR Edward Bończyk, prezes koła inwalidów. Jemu również partyzanci ukradli konia, a także ubrania. Tego samego dnia odwiedzili także Starąwieś, skąd uprowadzony został Dominik Paderewski. Udało mu się uciec od oprawców mimo rany postrzałowej w głowę. Mniej szczęścia miał sklepikarz Mieczysław Wołynko, którego zastrzelili po zrabowaniu tytoniu oraz żywności. Akcją dowodził Kazimierz Borkowski „Wróbel”. Ciężko jest dziś stwierdzić, ile żyć ma na swoim koncie „Bury” i jego podkomendni. Jedno jest pewne – dużo więcej niż wykazało śledztwo IPN.

Likwidacja i aresztowanie

16 lutego 1946 roku doszło do walk w okolicy Orłowa między partyzantami a powołaną do ich schwytania grupą operacyjną KBW, UB i MO. W bitwie tej zginęło około 20 członków brygady „Burego”, w tym „Wiarus”, „Bitny” i „Modrzew”. 24 kwietnia partyzanci starli się z grupą uderzeniową ponownie. Wzięli wielu jeńców. Żołnierze KBW zostali rozbrojeni i wypuszczeni, natomiast kilkunastu funkcjonariuszy UB i MO rozstrzelano. 30 kwietnia wojsko uderzyło na partyzantów pod Czochnią Górą i Śliwowem. Zginęło 25 członków brygady „Burego”, a 12 zostało ujętych. Wśród rozpoznanych zabitych był dowódca drużyny z plutonu „Bitnego” o pseudonimie „Ładunek”. 2 sierpnia 1946 roku nieznani sprawcy zabili też Grzegorza Bondaruka, sołtysa Krasnej Wsi[43]. Tego samego, z którym Rajs spotkał się w celu zdobycia nowych wozów w drodze do Puchał Starych. 9 sierpnia doszło do starcia partyzantów pod wodzą „Rekina” z grupą pościgową pod Ełkiem, gdzie zginął „Leszek”. W październiku Rajs rozwiązał odział i wyjechał do Karpacza.

Kazimierz Chmielowski „Rekin”Fot. Wikipedia

Dowódca 3. Wileńskiej Brygady NZW został zatrzymany przez UB 17 listopada 1948 roku. Początkowo jego linią obrony było zrzucenie odpowiedzialności za pacyfikacje i rozstrzelanie szesnastu wziętych do niewoli funkcjonariuszy UB we wsi Brzozowo-Antonie na jego zastępcę Kazimierza Chmielowskiego „Rekina”. 13 grudnia 1948 roku zatrzymano jednak „Rekina”, który z kolei zaczął podważać zeznania „Burego”. „»Bury« współpracuje z UB i wszystko zwala na mnie – pamiętaj, że to on dał rozkaz rozstrzelania furmanów we wsi Puchały i jeńców w Muzyłach” – pisał w grypsie do Stanisława Wolińskiego „Małego”[44]. W innym grypsie, skierowanym do przyjaciółki, pisał: „Zakopał mnie żywcem! Zresztą nie tylko mnie!”[45]. Ponieważ „Rekin” podważał zeznania swojego dowódcy, „Bury” podjął próbę obciążenia odpowiedzialnością za pacyfikacje Jana Szklarka „Kotwicza” i „Lisa”, który został już wcześniej skazany na karę śmierci. Szczegóły dotyczące linii obrony oskarżonych są nam znane z meldunków informatorów umieszczonych wśród osadzonych. Informator „Sikorski” dowiedział się, odnośnie do spalenia wiosek, że przed UB „Bury” tłumaczył, że miał rozkaz od komendanta okręgu „Kotwicza”:

[...] ale, że właśnie to on ich spalił na własną rękę dlatego, że to były wioski bardzo niebezpieczne dla partyzantów i dla nich tu nie ma miejsca w Polsce, że oni mogą sobie wyjechać do Rosji, bo w Polsce jest mało miejsca dla Polaków i Ukraińców tu nie potrzeba, bo Polska tylko dla Polaków.

Spodziewał się, że „Kotwicz” został już stracony i nie będzie mógł, tak jak „Rekin” zakwestionować jego zeznań.

„Bury” po aresztowaniuFot. IPN

Widzimy więc, że linia obrony Rajsa była zmienna w zależności od sytuacji, a jego planem było podjęcie współpracy z UB w celu uratowania życia. Został jednak skazany na karę śmierci i stracony, podobnie jak „Kotwicz” i „Rekin”. Dziś nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy rozkaz mjr. „Kotwicza” dotyczący przeprowadzenie pacyfikacji miał doprowadzić do wymordowania mieszkańców Zaleszan, Wólki Wygonowskiej, Szpaków i Zań. Nie wiemy, co miał na myśli używając terminu „pacyfikacja” oraz kiedy ta akcja miała zostać wykonana. Trzeba jednocześnie pamiętać, że „Kotwicz”, podobnie jak „Bury”, uważał Białorusinów za wrogo nastawionych do kwestii niepodległości Polski, a NZW jako organizacja odpowiada nie tylko za zbrodnie na Białorusinach na Podlasiu, lecz także za zbrodnie na Ukraińcach na Podkarpaciu. Krwawe zajścia w różnych regionach kraju wynikały z wrogiego nastawienia całości organizacji do mniejszości narodowych. Kolportowane przez NZW materiały propagandowe nawoływały do mordowania ich przedstawicieli. Na przykład w ulotce o treści:

Zróbcie dokładną listę wszystkich prawosławnych, bez względu na to, czy mają dokumenty polskie, czy nie. Nie zważajcie na tych, co chodzili do księdza po chrzest. Polacy! Bądźcie bez litości jak bulbowcy!!![46].

Wersję niekorzystną dla komendanta Białostockiego Okręgu NZW podtrzymuje kilku historyków. Jednak zdaniem śledczych IPN dowody nie są wystarczające.

Wyrok skazujący Romualda Rajsa, m.in. za opisane powyżej czyny, jak również wyrok wobec Kazimierza Chmielowskiego, zostały unieważnione na podstawie przepisów Ustawy o uznaniu za nieważne orzeczeń wydanych wobec osób represjonowanych za działalność na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego. Postanowienie w sprawie uznania za nieważne tych wyroków zostało wydane w dniu 15 września 1995 r. przez Sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego. W uzasadnieniu postanowienia o unieważnieniu wyroków skazujących R. Rajsa i K. Chmielowskiego Sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego stwierdził, że wszystkie działania obu skazanych:

zmierzały do realizacji celu nadrzędnego, jakim był dla nich niepodległy byt Państwa Polskiego [...]. Miały one na celu zapobieżenie represjom wobec bliżej nieokreślonej liczby osób prowadzących walkę o niepodległy byt Państwa Polskiego.

Rozkazy wydawane przez Rajsa i Chmielowskiego zostały określone w uzasadnieniu tego postanowienia, jako „stan wyższej konieczności, który zmusił ich do podjęcia działań nie zawsze jednoznacznych etycznie”. W tym miejscu państwo polskie uznało, że zbrodnie popełnione ze szczególnym okrucieństwem na bezbronnych cywilach, w tym również kobietach i dzieciach, są „niejednoznaczne etycznie”.

Przeciwnicy rehabilitacji sprawcy masowej zbrodni w powiecie bielskim nie dawali jednak za wygraną. Powołali do życia Społeczny Komitet ds. Ekshumacji Szczątków Osób Pomordowanych w Puchałach Starych, który dążył do upamiętnienia ofiar. W 2002 ruszyło również śledztwo IPN, zakończone w 2005 roku umorzeniem z powodu śmierci sprawców i brakiem możliwości ustalenia winnych. W komunikacie dot. śledztwa napisano:

Zabójstwa furmanów i pacyfikacje wsi w styczniu i lutym 1946 r. nie można utożsamiać z walką o niepodległy byt państwa, gdyż nosi znamiona ludobójstwa, [...] akcje „Burego” przeprowadzone wobec mieszkańców podlaskich wsi wspomagały komunistyczny aparat władzy i to przede wszystkim poprzez obniżenie prestiżu organizacji podziemnych, dostarczenie argumentów propagandowych o bandytyzmie oddziałów partyzanckich [oraz] działania pacyfikacyjne przeprowadzone przez „Burego” w żadnym wypadku nie sprzyjały poprawie stosunków narodowych polsko-białoruskich i zrozumienia walki polskiego podziemia o niepodległość Polski. Przeciwnie, tworzyły często nieprzejednanych wrogów lub też rodziły zwolenników dążeń oderwania Białostocczyzny od Polski. Żadna zatem okoliczność nie pozwala na uznanie tego co się stało za słuszne.

Pokłosie

Rozbicie oddziału „Burego” nie było końcem terroru na Podlasiu. Nadal działały inne grupy partyzanckie terroryzujące ludność. Na przykład 5 marca 1946 roku około 20.00 grupa złożona z 32 osób zaatakowała wieś Puchły. Zginęli: sekretarz Komitetu Gminnego PPR Mikołaj Galicki, jego ojciec Mieczysław, matka Maria, brat Jan, szwagier Jan Martyniuk oraz Mikołaj Pawluczuk[47]. Zbrodnia bywa przypisywana „Buremu”, jednak z treści zachowanych źródeł nie wynika, by był to akurat ten sam oddział, który dopiero co dokonał głośnej pacyfikacji. Najprawdopodobniej był to inny oddział, którego członkowie obawiali się rozpoznania i dlatego zamordowali całą rodzinę. 18 kwietnia 1946 roku grupa partyzantów NZW dowodzona przez Adolfa Niwińskiego „Dęba” uprowadziła 14 koni, 7 wozów i 3 mieszkańców ze wsi Stacewicze w gminie Wyszki. Trzy osoby nigdy nie wróciły do domu. „Dąb” nie odpowiedział za swoje zbrodnie, a po schwytaniu przez UB poszedł na współpracę i pomógł w likwidacji swojej organizacji. W 1990 roku na wysypisku odpadów za jedną ze stodół w Osówku znaleziono ciała zabitych[48]. Człowiek, który wskazał miejsce ich pochowania, był członkiem NZW. Dziś trudno wyobrazić sobie, jak bardzo odczłowieczeni musieli być w oczach tych ludzi prawosławni Białorusini zamieszkujący Podlasie, że można było pogrzebać ich za stodołą w miejscu składowania odpadów i żyć tyle lat obok ich zwłok.

Akcja pacyfikacyjna w powiecie bielskim to jedna z największych czystek etnicznych dokonanych przez podziemie narodowe wobec ludności cywilnej w latach 40., obok zbrodni oddziału NSZ Mieczysława Pazderskiego „Szarego” w Wierzchowinach 6 czerwca 1945 roku, gdzie zginęły 194 osoby czy zbrodni partyzantów NOW/NZW Józefa Zadzierskiego „Wołyniaka” w Piskorowicach 18 kwietnia 1945 roku, której ofiarą padło 178 osób. Te i inne, mniej znane zbrodnie były pokłosiem doświadczeń wojennych sprawców, zjawiska bandycenia się podziemia, lecz w równym stopniu także linii politycznej ich organizacji wobec mniejszości narodowych.

BARTOSZ KONIECZKA

Mit Białorusinów w oddziale „Burego”

W debacie publicznej poświęconej zagadnieniu „żołnierzy wyklętych” ważne miejsce zajmuje spór o charakter działań podjętych przez Pogotowie Akcji Specjalnej (PAS) 3. Wileńskiej Brygady Narodowego Zjednoczenia Wojskowego (NZW), pod dowództwem kpt. Romualda Rajsa „Burego”, wobec ludności prawosławnej pochodzenia białoruskiego zamieszkującej tereny powiatu bielskiego województwa białostockiego. Wymierzona w nią akcja polskiego podziemia nacjonalistycznego, mająca miejsce na przełomie stycznia i lutego 1946 roku, jest poddawana przez badaczy skrajnie różniącym się od siebie interpretacjom.

Od kilku lat, podczas dyskusji na temat postaci Romualda Rajsa „Burego”, można się spotkać z oryginalną interpretacją jego działań wobec Białorusinów. Według wysnuwanych przez część autorów hipotez, „Bury” nie mógł ich mordować z powodu przynależności do odmiennej grupy etnicznej, ponieważ sam jego zastępca był Białorusinem. W takim tonie utrzymany jest np. artykuł Dariusza Jarosińskiego Komu zależy na oczernianiu kpt. Romualda Rajsa „Burego”[49]. Autor pisze o prawosławnych pochodzenia białoruskiego w oddziale Rajsa. W książce dr. Mariusza Bechty i dr. Wojciecha Muszyńskiego Przeciwko Pax Sovietica[50] padają nawet nazwiska: Jurasow i Kuroczkin. Ale kim właściwie byli Mikołaj Kuroczkin „Leśny” i Włodzimierz Jurasow „Wiarus”? W niniejszym opracowaniu zostanie podjęta próba przybliżenia tych postaci. Materiał, do którego udało się dotrzeć autorowi, rzuca inne światło na kwestie dotyczące ich życia i działalności.

Teza o obecności w oddziale kpt. Romualda Rajsa „Burego” Białorusinów[51] lub, w łagodniejszej wersji, eksponowanie wyznania prawosławnego niektórych spośród jego żołnierzy, ma przeczyć stanowisku śledczych Instytutu Pamięci Narodowej (IPN) i badaczy, którzy przypisują dowódcy 3. Wileńskiej Brygady NZW chęć dokonania czystki etnicznej, noszącej nawet pewne znamiona ludobójstwa. Spełnia ona tę samą rolę, którą odgrywają historie o Żydach w strukturach Narodowych Sił Zbrojnych (NSZ)[52] – ma przekonać czytelnika o pozytywnym lub przynajmniej neutralnym stosunku podziemia nacjonalistycznego do mniejszości narodowych. W pracy Przeciwko Pax Sovietica, wydanej przez Instytut Pamięci Narodowej w 2017 roku, czytamy:

[...] nadużyciem jest modne ostatnio określanie działań pacyfikacyjnych „Burego” mianem ludobójstwa na ludności białorusko-prawosławnej, gdyż nie uprawniają do tego ani skala tych wydarzeń, ani ich przebieg, ani nawet skutki. Wśród żołnierzy i kadry dowódczej 3. Brygady były przecież osoby wyznania prawosławnego, np. Kuroczkin i Jurasow, co w żadnym razie nie było nigdy powodem ich jakiejkolwiek dyskryminacji[53].

Brak dyskryminacji partyzantów wyznania prawosławnego został tu uznany za dowód na to, iż to nie obrządek religijny czy narodowość ofiar „Burego” i jego podkomendnych była praprzyczyną ich wymordowania. Warto jednak odwołać się do życiorysów Mikołaja Kuroczkina „Leśnego” i Włodzimierza Jurasowa „Wiarusa”, aby przekonać się, że taki tok myślenia można poddać krytyce.

Jak podaje Hubert Kuberski w artykule Rosyjscy emigranci i polskie podziemie w latach 1939–1948[54], Mikołaj Kuroczkin urodził się 3 kwietnia 1914 roku jako syn Aleksego i Stanisławy (z domu Wyrzykowskiej). Jako mieszkaniec Wilna, ten poddany cara Mikołaja II po 1922 roku stał się obywatelem II Rzeczypospolitej. W wieku 21 lat przeszedł roczne przeszkolenie wojskowe w 1. Pułku Piechoty Legionów, po czym studiował na Uniwersytecie im. Stefana Batorego w Wilnie[55].

Kuroczkin znajdował się w szeregach polskiego podziemia co najmniej od 13 września 1943 roku, kiedy to trafił do Oddziału Lotnego im. Króla Bolesława Chrobrego i został zaprzysiężony jako żołnierz AK. Od stycznia do czerwca 1944 roku „Leśny” pozostawał żołnierzem dyspozycyjnym i łącznikiem 3. Wileńskiej Brygady AK. W lipcu 1944 roku wziął udział w operacji „Ostra Brama” w Wilnie, po czym został zawiadowcą na stacji kolejowej Dworzec Wilno. Funkcję tę piastował do grudnia 1944 roku, kiedy to został repatriowany przez Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego (PKWN) do Białegostoku, a następnie udał się do Hajnówki, gdzie znalazł zatrudnienie w Okręgowej Dyrekcji Lasów Państwowych. W lutym 1945 roku Kuroczkina, występującego wówczas w stopniu podchorążego, przeniesiono do 2. plutonu 4. kompanii samodzielnego batalionu ochrony Lasów Państwowych, gdzie został zastępcą dowódcy oddziału. Tam zetknął się z Romualdem Rajsem „Burym”, który pod przybranym nazwiskiem Jerzy Góral i w stopniu podporucznika był jego zwierzchnikiem[56].

Mikołaj Kuroczkin „Leśny” (z prawej)Fot. Wikipedia

To lasy w okolicy Hajnówki były miejscem nawiązania kontaktów między „Leśnym” i „Burym” a 5. Wileńską Brygadą AK mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”. 10 maja 1945 roku Kuroczkin, przeniesiony na stanowisko dowódcy plutonu ochrony Lasów Państwowych w Lelicach, zdezerterował wraz z całym oddziałem do partyzantki Szendzielarza. 16 września 1945 roku został wyznaczony na stanowisko zastępcy dowódcy w nowo utworzonej 3. Brygadzie Wileńskiej Narodowego Zjednoczenia Wojskowego (NZW), dowodzonej przez kpt. Romualda Rajsa „Burego”. Ppor. Mikołaj Kuroczkin „Leśny” walczył w szeregach Brygady od września do grudnia 1945 roku, odszedł z partyzantki jeszcze przed głośną pacyfikacją części powiatu bielskiego zamieszkiwanej przez Białorusinów mającą miejsce na przełomie stycznia i lutego 1946 roku[57].

Drugi z najbardziej znanych prawosławnych w oddziale kpt. Romualda Rajsa „Burego”, por. Włodzimierz Jurasow „Wiarus”, także miał pochodzenie rosyjskie. Podobnie jak Kuroczkin, Jurasow pochodził z Wilna, urodził się 26 sierpnia 1923 roku jako syn Rosjan Jerzego i Marii. Uczył się w wileńskim Gimnazjum i Liceum im. Króla Zygmunta Augusta, należał do 1. Wileńskiej Drużyny Harcerzy im. Romualda Traugutta. Po czerwcu 1941 roku lub w końcu 1942 roku zaczął konspirować w ramach ZWZ-AK. 22 października 1943 roku został przerzucony do oddziału por. Gracjana Fróga („Góral”, „Szczerbiec”). Fróg przydzielił Jurasowa do drużyny Władysława Markowskiego „Dżumby”, gdzie pod okiem Romualda Rajsa „Burego” odbywał przeszkolenie wojskowe. 11 listopada 1943 roku „Wiarus” złożył przysięgę wojskową, stając się pełnoprawnym żołnierzem AK[58].

Jurasow walczył nie tylko z Niemcami, ale także z Litwinami i Sowietami. W grudniu 1943 roku dołączył do 3. Wileńskiej Brygady AK. W lipcu 1944 roku „Wiarus” wziął udział w operacji wyzwolenia Wilna z rąk niemieckich, po czym został osadzony w radzieckim obozie filtracyjnym mieszczącym się w zabudowaniach dawnych stajni stadniny w Miednikach Królewskich. Obozy filtracyjne służyły do odseparowania żołnierzy uznanych za niebezpiecznych dla ustroju komunistycznego od tych uznawanych przez radzieckie organa bezpieczeństwa za nieszkodliwych. Po ucieczce wraz z trzema kolegami wyjechał do Wilna, gdzie zaczął przygotowywać się do repatriacji na tereny dzisiejszej Polski. Z Krakowa, gdzie trafił, udał się na Białostocczyznę, aby wstąpić do 5. Wileńskiej Brygady AK mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”. W późniejszym okresie, podobnie jak Mikołaj Kuroczkin „Leśny”, wstąpił w szeregi 3. Wileńskiej Brygady NZW kpt. Romualda Rajsa „Burego”[59].

Włodzimierz Jurasow „Wiarus”Fot. IPN

Sprawa przynależności Jurasowa do oddziału „Burego” stawia przed nami więcej pytań niż służba Kuroczkina w szeregach NZW. Przebywał on bowiem z podkomendnymi Rajsa dłużej niż „Leśny”, aż do bitwy we wsi Gajrowskie, gdzie zginął 16 lutego 1946 roku[60]. Musiał zatem uczestniczyć w akcji pacyfikacji części powiatu bielskiego zamieszkiwanej przez ludność białoruską wyznania prawosławnego. Co sprawiło, że Rosjanin pozostał w oddziale „Burego”, mimo zabijania przez partyzantów prawosławnych Białorusinów?

Z dostarczonych autorowi przez prof. Hieronima Gralę materiałów wynika, że rodzina Jurasowów była drobną szlachtą pieczętującą się herbem Przyjaciel, w którego centrum znajdowało się serce przebite dwoma strzałami. Mimo iż Jurasowowie raczej nie należeli do magnaterii, „Wiarus” był zatem znacznie wyższego pochodzenia niż ubodzy, białoruscy chłopi. Mogło to mieć wpływ na jego postawę w trakcie pacyfikacji wsi białoruskich. Być może słyszał też od „Burego” – prawdziwą lub zmyśloną – historię o tym, jak Rajs w 1939 roku został zatrzymany przez białoruskich chłopów i przekazany Sowietom, podobnie jak jego koledzy z plutonu konnych zwiadowców 19. Dywizji Piechoty Wojska Polskiego. Dwóch lub trzech z ujętych oficerów WP mieli zamordować Białorusini ze wsi Zaleszany, spacyfikowanej przez oddział Rajsa 29 stycznia 1946 roku[61]. Jeśli do Jurasowa dotarły te wiadomości, nic nie stało na przeszkodzie, by podzielał pogląd „Burego” o współpracy białoruskich chłopów z komunistami. Istnieje jednakże możliwość, iż opowieść o ujęciu Rajsa przez prawosławnych pochodzenia białoruskiego jest stworzonym w latach 90. XX wieku falsyfikatem. Historia ta jest bowiem zaskakująco zbieżna z podaniem o losach kpt./mjr. Mieczysława Pazderskiego „Szarego” z NSZ, który w trakcie kampanii wrześniowej w 1939 roku miał cudem uniknąć śmierci z rąk Ukraińców ze spacyfikowanych 6 czerwca 1945 roku przez dowodzone przez niego zgrupowanie NSZ Wierzchowin[62].

Uzasadnienie działań kpt. Romualda Rajsa „Burego” przeciwko Białorusinom ich rzekomymi skłonnościami do zdrady świadczyłoby o uprzedzeniach dowódcy w stosunku do tej grupy etnicznej, chociażby ze względu na to, że aż 70 000 Białorusinów walczyło podczas kampanii wrześniowej w mundurach Wojska Polskiego. Wiadomo, że do 19. DP, gdzie służył „Bury” w 1939 roku, kierowano rekrutów z powiatów lidzkiego i wołożyńskiego województwa nowogródzkiego oraz mołodeczańskiego, brasławskiego i wilejskiego województwa wileńskiego[63]. Były to tereny, gdzie żyli Białorusini. Potwierdzeniem mitu o wspieraniu systemu komunistycznego przez Białorusinów wydawała się być natomiast struktura narodowościowa Polskiej Partii Robotniczej (PPR) w powiecie bielskim województwa białostockiego, do której na początku 1945 roku należało 545 osób, w tym odpowiednio: 461 (84,5%) Białorusinów, 83 Polaków i 1 Żyd[64]. Warto jednak zaznaczyć, iż główną motywacją ludności białoruskiej do popierania PPR nie była ideologia, lecz oferowane przez nową władzę możliwości awansu społecznego.

Broń dawała poczucie bezpieczeństwa i bezkarnościFot. IPN

Istnieje także ewentualność, iż przez lata służby w partyzantce oraz ze względu na powojenną atmosferę niepewności związaną z rozkładem dotychczasowych struktur konspiracyjnych, Jurasow uległ procesowi „bandycenia się”. Wojna rozluźniła zasady moralne panujące w wielu środowiskach, a istniejąca między „Wiarusem” a białoruskimi chłopami przegroda klasowa tylko ułatwiała uczestnictwo w zbrodniach na tych cywilach.

Zjawisko demoralizacji pod wpływem służby w oddziałach partyzanckich nie pojawiło się po 1945 roku; słynny egzekutor Polski Podziemnej Stefan Dąmbski, autor kontrowersyjnych wspomnień z okresu swej służby w AK, tak pisał o wpływie na swoją psychikę wykonanych przez niego egzekucji osób skazanych przez sądy podziemne:

W pewnym okresie byłem dumą całego oddziału. Ponieważ nie robiło mi różnicy, czy ja żyję, nie dbałem zupełnie o to, czy żyją inni. Strzelałem do ludzi jak do tarczy na ćwiczeniach, bez żadnych emocji. Lubiłem patrzeć na przerażone twarze przed likwidacją, lubiłem patrzeć na krew tryskającą z rozwalonej głowy. Spełniły się moje marzenia; byłem człowiekiem bez skrupułów... Byłem gorszy od najpodlejszego zwierzęcia. Byłem na samym dnie bagna ludzkiego. A jednak byłem typowym żołnierzem AK. Byłem bohaterem, na którego piersi po wojnie spoczął Krzyż Walecznych, tylko jeden z czterech wydanych na cały oddział Czternastki[65].

Broń dawała poczucie bezpieczeństwa i bezkarności, a panująca w 1946 roku atmosfera zagrożenia skłaniała do odreagowywania agresji na białoruskich cywilach. Rosjaninowi mogło się wydawać, iż nie poniesie on odpowiedzialności za opisywane zbrodnie. Wątpliwym jest, aby rosyjska tożsamość narodowa czy nawet prawosławne wyznanie Włodzimierza Jurasowa „Wiarusa” miały jakikolwiek wpływ na jego stosunek do ofiar akcji pacyfikacyjnej w powiecie bielskim. Wydaje się, iż panujące w konspiracji warunki znieczuliły wszystkich uczestników pacyfikacji na krzywdy, których doznali białoruscy chłopi. Lata służby w oddziałach partyzanckich przyzwyczajały do walki o własne przetrwanie, a ich hierarchiczna struktura wykluczała jakąkolwiek możliwość sprzeciwu.

Bibliografia:

M. Bechta, W. Muszyński, Przeciwko Pax Sovietica. Narodowe Zjednoczenie Wojskowe i struktury polityczne ruchu narodowego wobec reżimu komunistycznego 1944–1956, Warszawa 2017.

Dane osoby z katalogu osób „rozpracowywanych” [dostęp: 10.02.2019] https://katalog.bip.ipn.gov.pl/informacje/45834.

S. Dąmbski, Egzekutor, Warszawa 2010.

B. Engelking, Powiat bielski, [w:] Dalej jest noc. Losy Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski, red. B. Engelking, J. Grabowski, t. 1, Warszawa 2018.

D. Jarosiński, Komu zależy na oczernianiu kpt. Romualda Rajsa „Burego”, patrz: https://niezalezna.pl/94431-komu-zalezy-na-oczernianiu-kpt-romualda-rajsa-burego

W. Kołaciński, Między młotem a swastyką, Warszawa 2018.

Konferencja Udział mniejszości narodowych w różnych formacjach wojskowych w czasie kampanii wrześniowej 1939 r. 24 września 2009, red. L. Nijakowski, Warszawa 2009.

K. Krajewski, G. Wąsowski, Kpt. Romuald Rajs „Bury” a Białorusini – fakty i mity [dostęp: 10.02.2019] http://podziemiezbrojne.blox.pl/2016/03/Kpt-Bury-a-Bialorusini-czesc-13.html

H. Kuberski, Rosyjscy emigranci i polskie podziemie w latach 1939–1948, „Studia z Dziejów Rosji i Europy Środkowo-Wschodniej” 2017, nr 1.

Mazowsze i Podlasie w ogniu 1944–1956, t. 3: Powiat Ostrołęka w pierwszej dekadzie rządów komunistycznych, red. K. Krajewski, T. Łabuszewski, Warszawa 2009.

G. Motyka, Na białych Polaków obława. Wojska NKWD w walce z polskim podziemiem 1944–1953, Kraków 2014.

A. Michalczuk „Szpak” AW_I-0432-6A, relacja ze zbiorów ośrodka KARTA i Domu Spotkań z Historią.

Okręg Białystok − dokonania [dostęp:14.02.2019] https://nsz.com.pl/index.php/nsz/127-okrg-biaystok-dokonania

M. Ostapiuk, Białorusini a podziemie niepodległościowe na Białostocczyźnie, „Głos znad Narwi” 2018, nr 1.

Parafia Św. Rocha w Białymstoku [dostęp:14.02.2019] http://www.swroch.bialystok.opoka.org.pl/news.php.

Świadectwo – por. Lucjan Deniziak ps. Orzeł, żołnierz III Brygady Wileńskiej NZW [dostęp: 08.03.2019] https://www.youtube.com/watch?v=QCNZpn4vNJY&fbclid=IwAR3PphRgbKxEA1FOhnBxBHGMuRiwjPBPCaRqWrtGn2IMCRkOdDULykXcTyQ

R. Wnuk, Problem bandytyzmu wśród żołnierzy antykomunistycznego podziemia w Polsce (1945–1947), [w:] Komunizm: ideologia, system, ludzie, red. T. Szarota, Warszawa 2001.

M. Zajączkowski, Pod znakiem króla Daniela. OUN-B i UPA na Lubelszczyźnie 1944–1950, Lublin–Warszawa 2016.

M. Zajączkowski, Spór o Wierzchowiny. Działalność oddziałów Akcji Specjalnej (Pogotowia Akcji Specjalnej) NSZ w powiatach Chełm, Hrubieszów, Krasnystaw i Lubartów na tle konfliktu polsko–ukraińskiego (sierpień 1944–czerwiec 1945 r.), „Pamięć i Sprawiedliwość” 2006, nr 1.

A. Zechenter, Polak za cenę życia [dostęp: 10.02.2019] https://naszdziennik.pl/mysl/166973,polak-za-cene-zycia.html

P. Zychowicz, Skazy na pancerzach. Czarne karty epopei Żołnierzy Wyklętych, Poznań 2018.

JAKUB WORONCOW

To jest Potop na miarę naszych możliwości

Na początku 2019 roku nakładem IPN ukazała się biografia Romualda Rajsa „Burego” autorstwa Michała Ostapiuka[66]. Autor trafił do Instytutu na kanwie „dobrej zmiany”. Dał się już wcześniej poznać jako apologeta Rajsa. Biografia „komendanta” to jego pierwsza książka. Ciekawy jest również dobór jej recenzentów, którymi byli dr hab. Piotr Niwiński i mec. Grzegorz Wąsowski.

Pierwszy komentarz na temat treści pracy sformułował prof. Grzegorz Motyka:

Michał Ostapiuk wierzy w dobrą wolę „Burego” niczym Kmicic w księcia Radziwiłła. Nie należałoby się tym zbytnio przejmować, gdyby nie ranga, jaką jego książce nadał IPN. Ktoś przecież w Instytucie zadecydował o wydaniu pracy niespełniającej naukowych standardów, wprowadził ją do księgarń i przeprowadził kampanię promocyjną. W Potopie Henryka Sienkiewicza znajdziemy przejmujący opis rajdu Kmicica na Prusy Książęce. W jego trakcie zamieszkane przez Niemców wsie „zamieniały się w rzekę ognia, a ludność szła pod nóż, chyba że ktoś polską mową o litość umiał prosić. Kmicic zaś co wieczora spokojnie odmawiał różaniec przy blasku płonących osad niemieckich, a gdy krzyki mordowanych zmyliły mu rachunek, tedy zaczynał od początku, aby duszy grzechem niedbalstwa w służbie bożej nie obciążyć”. Jak widać, Sienkiewicz potrafił budzące grozę fakty podać w tak mistrzowski sposób, iż czytelnik nad niecnymi postępkami ukochanych bohaterów przechodził do porządku dziennego, najczęściej w ogóle ich nie dostrzegając. Pisarz, zwłaszcza wybitny i tworzący w czasach niewoli ku pokrzepieniu serc, ma prawo do zaczarowywania rzeczywistości. W żadnym jednak wypadku nie może tak postępować naukowiec i instytucja państwowa, jaką jest Instytut Pamięci Narodowej[67].

Trudno o bardziej trafny komentarz podsumowujący, jednak w książce znajdziemy o wiele więcej skandalicznych wątków, obok których nie można przejść obojętnie. W alternatywnej wizji historii lansowanej przez narodowo-radykalną frakcję spośród IPN-owców ofiary zbrodni giną z własnej winy, o ile nie padają ofiarą bliżej nieokreślonych sprawców.

Taki sposób ujęcia wątku Zaleszan ironicznie skomentował również Motyka:

Mieszkańców zgromadzono w gospodarstwie Sacharczuka, aby uniknąć niepotrzebnych ofiar. Najpierw zastrzelono trzech mężczyzn powiązanych z PPR, po czym może nawet sam „Bury” wszedł do izby [...] strzałem w sufit uciszył przerażonych cywili i poinformował ich, że wieś zostanie spalona. Wkrótce zapłonął i dom Sacharczuków (nie można wykluczyć, że podpalono go celowo). Gdy jednak płomienie stały się niebezpieczne dla przebywających w domu [...] jeden z partyzantów otworzył drzwi, aby mogli stamtąd uciec. Do opuszczających chatę [...] nie strzelano. No, może co najwyżej oddano kilka serii w powietrze. W wiosce spaliło się co prawda 11 osób, w tym dziecko w kołysce, lecz to z winy samych mieszkańców. Część bowiem ukryła się w najróżniejszych zakamarkach swych domostw, zamiast spokojnie pójść na zebranie, a dwie osoby nieostrożnie próbowały gasić pożar i je zastrzelono.

Trzeba jednak pamiętać, że „Bury” spalił nie tylko Zaleszany, ale pozostałe wsie autor hagiografii Rajsa opisuje w podobny sposób. We wstępie do opisu każdej pacyfikacji streszcza listę przewin mieszkańców wsi. Należą do nich: bandytyzm, służba w Armii Czerwonej, służba w UB rozpoczęta przez daną osobę po tym, jak została pobita przez partyzantów, a także fakt istnienia w regionie struktur Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi. Nie jest istotny fakt, że partie komunistyczne działały również na ziemiach etnicznie polskich, np. Niezależna Partia Chłopska. Nie jest istotne, że niektórzy księża katoliccy również wieszali na swoich kościołach czerwone flagi we wrześniu 1939 roku. A już tym bardziej nie jest istotne, ilu prawosławnych z Podlasia służyło w Wojsku Polskim i ginęło w walce. Nie pasuje to do mitu, zgodnie z którym być może popełnione zbrodnie były zbyt brutalne, jednak intencje były słuszne, a żołnierze „Burego” – jak stwierdza jego syn – „musieli tę Polskę kochać”. Paradoksalnie, przyjęta przez autora taktyka dowodzi jednej rzeczy. Ani zasoby IPN, ani zgromadzone przez obrońców Rajsa materiały nie zawierają żadnych przekonujących dowodów na winy bezpośrednich ofiar pacyfikacji.

Nawet wśród etatowych pracowników IPN związanych z prawicą znajdują się krytycy monografii autorstwa Ostapiuka. Piotr Gontarczyk całkowicie odrzuca punkt widzenia swojego kolegi z pracy: „Czy wśród dorosłych, którym spalono dorobek życia, wszyscy na pewno popierali komunistów i byli gotowi zwalczać podziemie? Po tej akcji na pewno już tak”[68].

„Prześladowali nie tylko prawosławnych”

Zabawny jest fakt tak gorliwego wybielania bohaterów, że w zasadzie autor podsuwa jeszcze więcej argumentów stronie przeciwnej. I tak na przykład czytamy o pewnym cyklu zdarzeń z drugiej połowy lutego 1946 roku, czyli już po pacyfikacjach w powiecie bielskim:

Mjr „Kotwicz” wydał rozkaz nakazujący przygotowanie pacyfikacji Giełczyna, wsi położonej w gminie Jedwabne. Wieś (katolicka) miała być spalona za to, że jeden z jej mieszkańców, Leon Klepadło, przywłaszczył sobie konia i wóz należący do oddziału „Stalowego”. Ostatecznie akcję odwołano, ponieważ Klepadło oddał zaprzęg. Powyższy przykład wskazuje, że radykalne metody działania KOC, nakazywane przez „Kotwicza”, nie dotyczyły wybranej grupy narodowościowo-religijnej.

Z informacji należałoby raczej wysnuć wniosek, że mamy do czynienia z kolejnym dowodem na stosowanie zasady odpowiedzialności zbiorowej, gdzie tłem nie jest współpraca z UB/NKWD, lecz porachunki między partyzantami a jednym z mieszkańców wsi. Miejscowość nie musiała więc być „skomunizowana”, aby zostać spalona, a może nawet rozstrzelana jak Szpaki lub Zanie dwa tygodnie wcześniej. Podobnie ma się sprawa z zastraszeniem mieszkańców wsi Husaki, którzy otrzymali 8 lipca 1945 roku ultimatum wyjazdu „do baćki Stalina za nielojalny stosunek do Polski”. Obiektem podobnych akcji były wsie Mulawicze, Stołowa i Plutycze, o czym czytamy w książce.

W jeszcze zabawniejszy sposób autor usprawiedliwia pacyfikacje wsi Wiluki oraz Potoka:

Skomunizowane wsie (sic!) białoruskie stawały się celem działań niepodległościowego już w 1945 r. Najostrzejszą formą było spalenie wsi. Dwie takie akcje przeprowadził 1. szwadron „Zygmunta” z 5. Brygady [„Łupaszki” przyp. J. Woroncow], który spalił Wiluki i Potokę [...]. Dla porządku odnotujmy, że w tym samym czasie Sowieci palili polskie wsie, tylko za to, że oddział podziemia wykonał w okolicy akcję zbrojną.

Autor z całą pewnością słusznie zrównał pacyfikacje popełnione przez podwładnych „Łupaszki” z niektórymi zbrodniami popełnionymi w Polsce przez NKWD, jednak wygląda na to, że nie to było jego intencją. Najpewniej chodziło mu o stwierdzenie, że „druga strona” również była brutalna. Problem jednak w tym, że ofiarami „Zygmunta” byli cywile, a nie żadni „Sowieci”. Wioska stawała się „skomunizowana” w momencie, w którym mieszkali w niej jacyś PPR-owcy lub przedwojenni członkowie KPZB.

Prof. Grzegorz Motyka zwrócił uwagę na jeszcze jeden ciekawy argument Ostapiuka:

Ach, jest jeszcze sprawa rozstrzelania 30 furmanów, której niektórzy publicyści i historycy oraz prokurator IPN chcieli nadać charakter narodowościowo-religijny. Tymczasem jest to zbyt pochopna i bardzo mało wiarygodna interpretacja wydarzeń, bo nie wszyscy wozacy wyznawali prawosławie, wszak zastrzelony Aleksander Bondaruk był adwentystą!

W wersji Ostapiuka, ale nie tylko jego, 30 furmanów przesądziło swój los, przyznając się partyzantom do popierania władzy. Zupełnie przypadkiem wśród zamordowanych znalazł się nawet adwentysta, ale nie było ani jednego katolika. Dodatkowo niejeden prawosławny również został wypuszczony. Furmani musieliby być samobójcami. Ze źródeł wiemy doskonale, że byli przerażeni. Widzieli, co się działo w Zaleszanach, a niektórzy podjęli ucieczkę przy pierwszej możliwej okazji. Piotr Gontarczyk pisze: „Aż 30 agentów i komunistów opowiadających o swojej działalności? Wątpię”. Zwraca uwagę, że źródła, na podstawie których wybiela się wymordowanie furmanów, są słabe i opieranie się na nich zawsze posłuży zarzutowi o naginanie historii.

Był gwałt, czy nie?

Pacyfikacja Szpaków jest uzasadniana na wiele sposobów. W oparciu o jedno źródło buduje się fantastykę o fortecy bronionej przed dwa CKM-y. Podkreśla się fakt, że jeden z rannych służył w Armii Czerwonej. Pojawia się jednak problem z 18-latką zamordowaną za stawianie oporu podczas próby gwałtu oraz o drugiej kobiecie, na której partyzanci dokonali gwałtu. Ostapiuk miał więc przed sobą bardzo trudne zadanie podważenia ciężkiego zarzutu. Wybrnął z niego następująco. Najpierw zacytował relację matki zastrzelonej 18-latki:

Zasłoniłam córkę własnym ciałem. Bili mnie kolbami pistoletów, siłą oderwali od niej i powlekli do komórki. Półprzytomna słyszałam krzyk córki, głuche razy uderzeń, a potem siedem uderzeń. Bandyci wybiegli z chaty. Pobita i okrwawiona zwlekłam się z podłogi i zajrzałam do komórki. Leżała w kałuży krwi, a obok inna zhańbiona dziewczyna, która dawała znaki życia. Córka nie żyła.

Dokument komisji starostwa badającej straty stwierdził natomiast, że zgwałcona została jedna dziewczyna, a druga została postrzelona za to, że się broniła oraz że zmarła w szpitalu. Ostapiuk zwraca tutaj uwagę, że raport komisji nie zawiera nazwiska zamordowanej 18-latki, a matka w sprawozdaniu nie podaje informacji o zamordowanej córce, opisuje natomiast straty materialne. Autor podkreśla, że relacja matki, którą zacytował we wstępie, została złożona na ręce „znanego komunistycznego literata” i byłego funkcjonariusza UB. Nie weźmie pod uwagę tego, że literat mógł niedokładnie relację spisać, a później ją przeinaczyć. Relacjonująca mogła również powiedzieć, że córka zmarła, nie opisywać natomiast faktu, że trafiła do szpitala. To za mało, żeby zasugerować, że być może do zabójstwa na dziewczynie w ogóle nie doszło.

Do uwiarygodnienia tezy dodaje również fakt, że jedynym zeznającym świadkiem w sprawie gwałtu i próby gwałtu zakończonej zabójstwem był Aleksander Bałło, sąsiad, a nie matka ani ofiara gwałtu. Zdaje się nie rozumieć, że był to proces pokazowy, a nie rzetelne osądzenie grupy terrorystycznej. Sądy w latach 40. doskonale wiedziały, że oskarżeni zostaną skazani na śmierć i rozstrzelani. Dodatkowo, zeznania sąsiada wydają się być mało wiarygodne w innym miejscu: „Bandyci mówili po polsku i po niemiecku”. Autor powinien zrozumieć, że być może chodziło tutaj o propagandę, a nie rzetelny opis wydarzeń. Wreszcie, być może nie każda ofiara miała odwagę zeznawać przed sądem i stawać oko w oko ze swoim oprawcą.

W końcowej części analizy tej sytuacji autor stwierdza, że w akcie oskarżenia brakuje informacji o ofierze gwałtu oraz zabójstwa połączonego z próbą gwałtu. Pojawia się ona dopiero w latach 70.

Były funkcjonariusz UB mógł mieć dostęp do dokumentów wytworzonych w latach czterdziestych przez resort. Nie można wykluczyć, że na podstawie tych dokumentów spreparował relację, by zgodnie z tendencją w swoich książkach całkowicie wypaczyć obraz działalności podziemia niepodległościowego.

Mamy więc teorię spiskową zakładającą, że w latach 70. obraz podziemia był niewystarczająco wypaczony i były funkcjonariusz UB trudniący się literaturą w czasie wolnym preparował informacje o przemocy seksualnej. Uczestnikiem spisku ma być też postrzelony w Szpakach Michał Rudczuk, były żołnierz Armii Czerwonej, który zeznał w 1996 roku tak:

Byłem tam u niej na posiadówach. Wiem, że żołnierze zastrzelili Marię Pietruczuk, bo nie chciała im dać się zgwałcić. Zamknęli mnie i matkę Eudokię Pietruczuk wraz ze starszą córką w komórce.

Dalej mówi, że ofiara gwałtu otworzyła komórkę i wypuściła ich.

Relacja złożona 50 lat po wydarzeniach różni się od relacji matki z lat 70. Nie to jest jednak tutaj istotne. Dla Ostapiuka jest ważne znalezienie dowodu na to, że Rudczuk nie jest naocznym świadkiem, ponieważ gwałciciele zamknęli go z matką swojej ofiary w komórce. Matka relacjonowała te wydarzenia prawie 20 lat wcześniej i nic nie mówiła o zamknięciu w komórce. Rudczuk natomiast leżał postrzelony, więc najpewniej nie mógł z bliska obserwować napaści bohaterskich chłopców z lasu na dziewczyny ze Szpaków. Na zakończenie Ostapiuk dociera do zeznania z 2004 roku, gdzie czytamy wersję ofiary gwałtu:

W całej wiosce zostało tylko kilka całych domów, a reszta była spalona. Chcę dodać, że w tym dniu, co spalono wioskę, to wcześniej zostałam zgwałcona przez jednego bandytę.

I tak oto dochodzimy do wyjaśnienia zagadki. Autor nakazuje nam zwrócić uwagę na słowo „wcześniej”, czyli rzekomo „przed akcją pacyfikacyjną”. Jednocześnie zarzuca przesłuchującemu, że nie rozwinął tego wątku, nie pastwił się nad świadkiem i nie próbował wymuszać takiego czy innego przekazu i pozostawił zeznanie rzekomo „nieprecyzyjne”. Jakby zdanie „zostałam zgwałcona przez jednego bandytę” nie było wystarczająco oczywiste.