Wyjazd we dwoje i inne opowiadania - Maria Mostowska - ebook

Wyjazd we dwoje i inne opowiadania ebook

Maria Mostowska

0,0

Opis

"Wyjazd we dwoje i inne opowiadania" to książka o ludziach, których życie układa się zupełnie inaczej niż tego oczekiwali. Ich marzenia zderzają się z rzeczywistością i jest to konfrontacja dość bolesna... Czy życie jest sprawą poważną? Świat przecież pełen jest absurdów. Plączemy się w nim, oczekujemy szczęścia. Tymczasem nasze marzenia zderzają się z rzeczywistością, a odbite - wracają przetrącone i wykoślawione. Wielka miłość okazuje się banałem, wielkie nadzieje pozostają niespełnione, a życie przynosi niezupełnie to, czego oczekujemy. Bohaterowie przedstawionych w zbiorku opowiadań są trochę jak ptaki ze zwichniętym skrzydłem. Bywają śmieszni, a czasami budzą współczucie. Wielu z nas odnajdzie w nich cząstkę siebie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 204

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wyjazd we dwoje

i inne opowiadania

Wyjazd we dwoje

i inne opowiadania

Maria Mostowska

Jirafa Roja

Warszawa 2011

© Copyright by Maria Mostowska, 2011

© Copyright by Jirafa Roja, 2011

Redakcja: Hanna Kukwa

Korekta: Hanna Kukwa

Łamanie: [email protected]

Zdjęcie na okładce: Elena Elisseeva | Dreamstime.com

Zdjęcie autorki: Marta Mostowska

Druk i oprawa: Fabryka Druku Sp. z o.o.www.fabrykadruku.com.pl

ISBN 978-83-61154-84-6

www.jirafaroja.pl

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

Zachęta

Pisarze współcześni najbardziej lubią zaglądać pod podszewkę, a nawet pod kołderkę życia. Chcą uchodzić za wytrawnych znawców życia, którym nieobce nic co ludzkie. Iluż to młodych autorów pisze o pokoleniach minionych i środowiskach mało im znanych. Wyobraźnia i pewność siebie są im przewodnikami do serc czytelników, a nawet kapryśnych krytyków. Sam łatwo się na to fantazjowanie nabieram. Opowiadania Marii Mostowskiej nie mają tej wady. Nie uwodzą pozorami, lecz dokumentują małe wycinki takiego życia, jakie autorka zna naprawdę. Żadnego zmyślania. Na szczęście nie ma też przesady i w drugą stronę — prezentowane w tym zbiorze opowiadania nie są autobiograficzne i nie służą próżnej chęci objawienia publiczności własnych przeżyć i doświadczeń. Taka literatura jest wszak nieznośna.

Jak przypuszczam, zamiarem autorki było coś zupełnie w naszych czasach niewiarygodnego, a mianowicie napisanie Zwyczajnych Opowiadań. Bo kto dziś pisze klasyczne opowiadania z fabułą, z bohaterami i pointą? Kiedyś pisali je klasycy, jak Gogol, Maupassant albo Joyce. Formy krótkie, treściwe, a zajmujące. Jakaż to satysfakcja dla czytelnika — ot, kwadransik zajęcia, a w głowie nowi bohaterowie i nowe historie! Jest o czym pomyśleć. Doprawdy, nic wdzięczniejszego niż stare dobre opowiadanie. A może takie bezpretensjonalne, naturalne rzeczy pisze się właśnie bez żadnego zamysłu? Zostawmy autorkę z tą tajemnicą.

Opowiadania Mostowskiej są, owszem, i o tym, „jak do się lgną dorośli”, lecz także o różnych innych ważnych rzeczach. O artystach i niby-artystach, o zmaganiach z biurokracją, o durnocie codzienności i codzienności uroku. O tym, jak to się w życiu coś udaje i nie udaje, coś się zapętla i powraca, albo gubi bezpowrotnie. Dobrotliwe, z lekka ironiczne, stylistyką łączące jakby czeski nostalgiczny humor z angielską dowcipną przenikliwością. Każda powiastka jest miniaturką celnie i wdzięcznie oddającą mały kawałeczek życia. Życia widzianego konkretnie i z bliska, oglądanego czułym i rzeczowym okiem inteligentnej kobiety. Żadnej tam feministki. Po prostu kobiety znającej świat, co z niejednego pieca chleb jadała. Ludzie, Polska, Warszawa, instytucje i środowiska — sportretowane dowcipnie, celne i niezłośliwe. Dla dorosłych młodych duchem. Próbki to oszczędne w środkach, lecz wyraziste i przekonujące. Dobre, naprawdę dobre.

Jan Hartman

Wyjazd we dwoje

Im bliżej było do spotkania, tym bardziej czuła się podekscytowana. Jak to — on naprawdę przyjeżdża? On, cielesny, prawdziwy? Czuła radość, ale też i strach.

Korespondowała z nim od dawna. Miło było flirtować z komputerem, konstruować finezyjne zdania, delikatne dwuznaczniki, czasem nawet śmiałe sugestie. Z jakąż niecierpliwością otwierała komputer i ściągała pocztę. Tryumfalnie wykrzykiwała „Jest!”, kiedy na ekranie pojawiał się email od niego. Czytała: „Zawsze mi się strasznie podobałaś”, „Zasłużyłaś na lepszy los”, „Jesteś wspaniałą kobietą”. Czasem maile stawały się bardziej zuchwałe: „Ciekawe jak by nam było w łóżku. Myślę, że fantastycznie”.

Flirtowała z komputerem przez blisko rok. Co kilka dni kilka zdań, które wprawiały ją w znakomity humor. Czasem posyłała jakiś żarcik. Sama zaśmiewała się ze swoich dowcipów, ze swojego poczucia humoru. Potem śmiała się jeszcze bardziej, kiedy przychodziły znakomicie skonstruowane odpowiedzi.

Znała go dawno temu, w młodości. Potem wyjechał za granicę i stracili ze sobą kontakt. Rok temu spotkali się przypadkiem w Polsce. I od tej pory zaczął się ich internetowy flirt.

Była samotna i ten flirt stał się nieomal substytutem bycia z mężczyzną.

A teraz on przyjeżdża. I proponuje jej kilkudniowy wyjazd we dwoje do jakiejś ustronnej głuszy. Nie tai swoich zamiarów. Chce poznać jej ciało, chce ją pieścić, chce przeżyć z nią prawdziwą przygodę miłosną, która pogłębi ich przyjaźń i będzie wspaniałą kontynuacją internetowego flirtu.

Na początku się wahała. Wiedziała, że jest żonaty, wiedziała, że w Polsce będzie bardzo krótko, że ta przygoda nie będzie mogła mieć żadnej kontynuacji.

A przecież tak bardzo pragnęła mężczyzny. Prawie już zapomniała jak to jest być całowaną i pieszczoną. Skoro pozwalała mu na maile, w których rozwodził się nad jej pięknymi piersiami, dlaczego nie pozwolić na to, żeby pieścił ją naprawdę? I cóż ryzykuje? Że będzie za nim tęsknić? I cóż z tego? Znała smak tęsknoty, wiedziała, że będzie umiała sobie z nią poradzić. Zostanie jej piękne wspomnienie; nie pozwoli go sobie zniszczyć. W jej monotonnym życiu taka przygoda będzie jej własną cudowną tajemnicą. Dlaczegóż miałaby się nie zgodzić? Dlatego że on ma żonę? I cóż z tego? Dlaczego miałaby raptem być taka lojalna wobec kobiety, której nie zna, jeżeli własny mąż jest wobec jej nielojalny? Bez przesady. Zresztą ona niczego się nie dowie. Jak cudownie jest być adorowaną przez mężczyznę. Jakie wspaniałe dni ją czekają.

Im bliżej było do jego przyjazdu, tym bardziej była nerwowa. Myślała o AIDS i o tym, że nie powinna być lekkomyślna. E tam, po chwili strofowała sama siebie. Dlaczego miałby być zaraz chory?

Romantyczny wyjazd z prezerwatywą w torebce? Nie, to jakiś koszmar. Myślała o tym, jak będzie brał ją w ramiona, jak będzie szeptał cudowne słowa i jak ona osunie się i ulegnie. Tak jak kiedyś ulegała innym mężczyznom. Nie, nie ma tu miejsca na prezerwatywy. Fu, wstrętne.

Takie myśli zatruwały jej oczekiwania na jego przyjazd.

Potem postanowiła o tym do niego napisać. Cóż takiego, wysłać kolejny mail… Napisała od razu, z grubej rury — „BOJĘ SIĘ, ŻE MOŻESZ MIEĆ AIDS. CZY BĘDZIEMY UŻYWALI PREZERWATYW?”. Wstydziła się okropnie, ale ostatecznie wciśnięcie klawisza i wysłanie maila nie było takie trudne. Odpisał jej bardzo poważnie, że wcale się jej pytaniu nie dziwi, że zapewnia ją, że jest zdrów jak ryba, ale dla jej spokoju zrobi sobie test na HIV i że ona też może taki test sobie zrobić, żeby potem mogli oddać się największym rozkoszom już bez żadnych obaw.

Okropnie ją ta korespondencja dotycząca HIV i testów zirytowała, chociaż nie bardzo wiedziała dlaczego. Zrobiła test na HIV, wypadł oczywiście ujemnie. Myślała jak to będzie, kiedy on już przyjedzie. Czy wymienią się dokumentami świadczącymi o braku wirusa, a potem ona będzie omdlewać w jego ramionach?

Wiedziała, że po takiej wymianie zaświadczeń nie będzie omdlewać, a przecież romans z nim miał sens tylko dla tego omdlewania.

Po zrobieniu testu na HIV poczuła się wręcz zobowiązana do pójścia z nim do łóżka, a zobowiązania mają się do romantycznej przygody jak pięść do nosa.

Postanowiła więcej o tym nie myśleć, przecież jego przyjazd już się zbliżał, a nie wiedziała dokąd wyjadą i co wymyślił. Gdzie pojedziemy? — zapytała komputer. Odpisał, że mieszkając od tak dawna za granicą nie ma odpowiedniej wiedzy o polskich uroczych, romantycznych zakątkach, więc prosi ją o zamówienie jakiegoś miłego hoteliku, a on oczywiście pokryje koszty ich wspólnego pobytu.

Szukała w internecie ciekawych ofert i czuła się jak sekretarka. Wybrała ustronny pensjonat na Mazurach. Na zdjęciach miejsce wyglądało bardzo romantycznie. Cena była dość wysoka, ale uznała, że po tych wszystkich mailach chyba zasługuje na wspaniałe warunki.

Znów zaczęła sobie wyobrażać jak to będzie omdlewać w zacisznym pokoiku w tym uroczym domku. Uczciwość nakazała jej zapytać go czy akceptuje miejsce, które znalazła. Odpowiedział że oczywiście i potwierdził, że za wszystko zapłaci.

Jego wyjazd zbliżał się, a ona denerwowała się coraz bardziej. Przecież tak mało go znała. I tak od razu jadą we dwoje. Pojechała odebrać go z lotniska. Wydał się jej speszony, kiedy ją pocałował. Jakiś byle jaki był ten pocałunek.

Miała go odwieźć do hotelu, a następnie mieli rozstać się na dwa dni, w trakcie których miał swoje biznesowe spotkania. A zaraz potem wyjeżdżali.

Odprowadziła go do hotelowego pokoju. Zastanawiała się, czy weźmie ją w ramiona. Czekała na to. Ale on powiedział, że jest bardzo zmęczony i że musi przygotowywać się do spotkania. Wyszła z uczuciem przykrości.

Chciał, naprawdę chciał kochać się z tą swoją dawną koleżanką, którą tak niespodziewanie spotkał w Warszawie na ulicy rok temu. Była piękną kobietą, trochę smutną i nie wiedzieć czemu samotną. Ich korespondencja była dla niego niezwykle intrygująca. Miewał w życiu różne kobiety. Potrzebował ich. Starszą od siebie żonę traktował raczej jak przyjaciela, a nie jak kochankę. Łączyła ich przeszłość, odchowane dzieci, wspólny dom. Od dawna straciła dla niego kobiecy powab, nie dostrzegał też, żeby zabiegała o jego względy. Traktowała go trochę jak małego chłopca, podczas gdy on był bardzo czuły na punkcie własnej męskości. Był przystojnym mężczyzną i podobał się kobietom. Toteż wetował sobie u nich to, czego od dawna nie znajdował już u żony.

Komputerowy flirt z dawną koleżanką zajął w jego życiu istotne miejsce. Pisała urocze listy, dowodzące dużej inteligencji i poczucia humoru. W czasie ich krótkiego spotkania rok temu zrobiła na nim wrażenie kobiety niezwykle atrakcyjnej. Chciał dowiedzieć się więcej o jej życiu, nie mógł zrozumieć, dlaczego żyje sama. Z jej maili trochę się o niej dowiedział, ale chciał wiedzieć więcej. Zrozumiał, że została przez kogoś podle potraktowana. Chciał jej pomóc, chciał jej ofiarować trochę samego siebie, sądząc w swoim zarozumialstwie, że umili jej tym życie. Poza tym pragnął jej jako kobiety. Uznał, że służbowy wyjazd do Polski będzie znakomitą okazją do kilkudniowego z nią romansu. Cieszył się na to autentycznie. I bardzo był przejęty, kiedy spotkał ją na lotnisku. I bardzo zdenerwowany. Chciał, żeby u niego została, wiedział jednak, że za chwilę zadzwoni żona sprawdzając czy bezpiecznie dojechał, a potem będzie musiał zadzwonić do swego polskiego partnera i zjeść z nim kolację.

Źle to wymyślił. Bez sensu było proszenie jej o przyjazd na lotnisko. Trzeba było spotkać się dwa dni później. Zły był bardzo na siebie. Cóż, wynagrodzi jej to w czasie wyjazdu. Specjalnie wymyślił dla żony jakąś bajeczkę o wyjeździe z szefem firmy. Zza oceanu nie będzie przecież bez przerwy dzwonić.

Siedziała wściekła przed komputerem. Czyżby czekała na email od niego? Przecież on nie napisze żadnego maila, kiedy jest w Warszawie, kilka ulic od niej. Po co pojechała po niego na lotnisko? Dlaczego nie przewidziała, że takie spotkanie będzie zupełnie nieudane?

Przecież mamy przed sobą cztery długie dni we dwoje, uspokajała się. Lepiej będzie pomyśleć o ładnych ubraniach. Powinna ładnie dla niego wyglądać. Poprzedniego dnia była u fryzjera i u kosmetyczki. Niewiele z tego zobaczył. Teraz trzeba się dobrze wyspać. Najbliższe noce będą upojne, bez miejsca na długi sen.

Położyła się wcześnie do łóżka, ale była tak rozstrojona, że długo nie mogła zasnąć.

Zadzwonił po dwóch dniach, że jest wolny i gotów do wyjazdu. Przyjechała. Podróż mieli odbyć jej samochodem. Nic dziwnego, przecież on swojego w Polsce nie miał. Złościło ją, że jest jego kierowcą i jednocześnie złościło ją, że ją to złości. Poczuła od niego mocny zapach alkoholu. Tłumaczył, że poprzedniego dnia był na wystawnej kolacji. Myślała o delikatnych perfumach, które kupiła, żeby mu się podobać. Ale po chwili gniew zaczął mijać. Zaczął jej mówić, że oto nadeszła chwila, na którą przez tyle miesięcy tak czekał. Słyszała napięcie w jego głosie, czuła, że mówi szczerze i pomyślała, że zaraz będzie omdlewać w jego ramionach.

Pensjonat, do którego przyjechali był rzeczywiście piękny. Zdjęcia nie kłamały. Znaleźli się w dużym, wygodnym pokoju z wielkim łóżkiem. Chciała, żeby ją pocałował. Musnął ją ustami i przeprosił, że musi wziąć prysznic. Usiadła na brzegu łóżka i czekała. Mył się długo, woda chlapała w łazience. Zastanawiała się, czy też powinna się umyć. No bo jak to będzie? On wyjdzie taki czysty spod prysznica, będzie goły, a ona w tej sukience? Miała na sobie bardzo ładną, seksowną bieliznę. Myślała, że on będzie ją z niej powoli zdejmował. A teraz, co ma zrobić? Sama się rozbierać? Taki striptease przed nim robić? Dlaczego on tak długo siedzi w tej łazience? Zachciało jej się siusiu. Boże, dlaczego to siusiu? Jak może być romantycznie, kiedy człowiekowi ni stąd ni zowąd chce się siusiu, a do tego łazienka zajęta?

Tymczasem on nacierał się chyba już dziesiąty raz mydłem. Powiedziała mu, że śmierdzi alkoholem. Przecież tak dużo nie wypił. Nie mógł odmawiać wina na proszonej kolacji. Czy ona naprawdę nie wie jak to jest? Chyba po tej kąpieli już nie czuć? Zaraz weźmie ją w ramiona. Przecież po to tu przyjechali. Rzeczywiście śliczny wypatrzyła zakątek. Co prawda drogi jak diabli, ale wziął na to odpowiednią sumę. Ma w portfelu odłożone. Kobiety muszą kosztować, a ona jest taka ładna i tak zalotnie się ubrała.

Strasznie niezgrabnie im szło w tym łóżku. Nie znali zupełnie swoich ciał. Jakieś były niedopasowane do siebie. Pragnął zaprezentować się jej jako wspaniały kochanek, a ją jego wyrafinowane pieszczoty bardziej irytowały niż cieszyły. Jeszcze chwila i zaproponuje mi położenie nóg na lampie — pomyślała w pewnej chwili.

Od tak dawna tęskniła do męskiego ciała, do męskiego zapachu i teraz miała to wszystko. Ciesz się tym, mówiła sobie. I nawet sprawiało jej to trochę przyjemności. Ale jakież dalekie było od tego wymarzonego omdlewania!

Czuł, że nie sprawia jej rozkoszy. To wszystko przez ten smród alkoholu — myślał, wściekle harcując w łóżku i pragnąc zatrzeć złe wrażenie.

– Cóż, pierwsze koty za płoty — powiedział, kiedy było już po wszystkim — będziemy się poznawali, powolutku, i będzie nam coraz lepiej, coraz cudowniej — mówił, gładząc jej aksamitne ciało. Była dopiero druga godzina po południu.

Postanowili wynająć łódkę i popływać po jeziorze. Na wodzie poczuła się lepiej. Wiosłowali i przekomarzali się. Wrócili po dwóch godzinach. Miał ogromną ochotę przeczytać gazetę. Uznał, że nie wypada jej o tym powiedzieć. Rozpaczliwie myślał, co robić z resztą dnia. Czuł się zmęczony.

Co będziemy robić? — tłukło się i po jej głowie. Można by pojechać na jakąś wycieczkę. Ale dość miała na jeden dzień prowadzenia samochodu. Na spacer też nie miała wielkiej chęci. Pomyślała z przerażeniem, że tęskni do swojego mieszkania, do swojego wygodnego fotela.

Wałęsali się trochę po okolicy, a wczesnym wieczorem poszli na kolację. Rozmawiali o dawnych latach, kiedy studiowali na jednej uczelni. Czas jakoś mijał. Wypiła trochę wina, lekko szumiało jej w głowie. Przytuleni szli do pokoju. Czy naprawdę mam z nim spać w jednym łóżku? — pomyślała z niejaką trwogą. Trochę się pokochali, ale jakieś to było takie z musu. Było ciągle wcześnie. Poczuła, że marzy o książce i cichej lekturze. Nie miała jednak ze sobą żadnej książki, bo do głowy jej nie przyszło, że wyjeżdża po to, by rozkoszować się lekturą. On tymczasem włączył telewizor. Na cały głos. Ucieszył się, że jest program sportowy. Uwielbiał wieczorami oglądać z żoną programy sportowe.

Cała zesztywniała. Telewizji nie lubiła, a głos sprawozdawcy sportowego wyprowadzał ją z równowagi.

– Proszę, zgaś — powiedziała.

Żachnął się. Cóż złego robi? Ze zdziwieniem przyjął do wiadomości, że ona nie lubi sportu. Przerzucił się na inny kanał. Szedł jakiś nudny film. Chciała zaprotestować, ale zdała sobie sprawę, że nie ma żadnej lepszej propozycji na spędzenie czasu. Żadne nie przyznawało się przed drugim, jak bardzo się nudzi. Wreszcie film się skończył i poszli spać.

O drugiej nad ranem obudził ich łomot. Do pokoju obok hałaśliwie wchodzili jacyś ludzie. Niewątpliwie wrócili z nocnego baru. Słychać było ich każde słowo, każdy ruch. Dochodziły głośne dźwięki z toalety. Następnie para wzięła się za uprawianie seksu. Hałas był straszliwy. Przewracali meble. Dochodziły ich wycia i stęki.

– Może puszczę telewizor, żeby ich zagłuszyć? — zapytał.

Chciało jej się płakać. Zatykała uszy, zakrywała głowę kołdrą.

Harce ucichły dopiero gdzieś w okolicy świtu.

Rano na korytarzu zobaczyła jak z pokoju, w którym odbywały się seksualne ekscesy, wychodzi malutki mężczyzna w okularach na nosie, z nieśmiałym uśmieszkiem na twarzy.

Patrzyła na niego ze zdumieniem i niedowierzaniem.

Pogoda była brzydka. Zanosiło się na deszcz. Pensjonat stracił dużo ze swego uroku w szarej, ponurej scenerii. Co będziemy robić? — kołatało jej się wciąż po głowie. Perspektywa spędzenia całego dnia w łóżku bynajmniej jej się nie uśmiechała.

Postanowili pojechać na wycieczkę do pobliskiego miasteczka. Deszcz padał, a on opowiadał jej o tym, jaka jest ładna i jak wspaniała była dla niego ta noc. Wysilał się straszliwie na te komplementy, a ona słuchała ich ze sztucznym uśmiechem.

Znaleźli dobrze wyglądającą restaurację. To zawsze jakiś pomysł na spędzenie czasu.

Zajrzał do portfela i poczuł przypływ niepokoju.

– Czy będziesz mogła zapłacić za obiad? — spytał niepewnym głosem.

– Oczywiście — powiedziała i jedzenie stanęło jej w gardle.

Postanowił być szczery.

– To nie dlatego, że nie mam pieniędzy, tylko że nie mam gotówki.

– Tu można płacić kartą — powiedziała — ale oczywiście zapłacę.

– Problem w tym, że mamy z żoną wspólny rachunek. Będę musiał tłumaczyć się potem, co robiłem w tym miasteczku. Dureń ze mnie, wyjąłem za mało gotówki.

Była wściekła. Nie dlatego, że nie miała pieniędzy. Ach, wcale nie! Tu wcale nie chodziło o pieniądze! Miała wrażenie, że żona zza oceanu siedzi z nimi przy stoliku. Kuliła się pod jej pełnym wyrzutu spojrzeniem.

Zdała sobie sprawę, że marzy o powrocie do domu. Ale jak to będzie, jeśli wrócą? Przecież on ma samolot dopiero za dwa dni. Na pewno zwali się do jej domu. O nie! Do tego dopuścić nie można. Jej dom to jej azyl. Wyobraziła go sobie u siebie, rozpartego w jej fotelu, oglądającego w telewizji program sportowy. Nie, nigdy. Trzeba przetrwać te dwa dni. To tylko dwa dni.

Patrzył jak jadła i czuł się podle. Jestem idiotą, myślał, nie wziąłem dość pieniędzy, opowiadam jej o żonie i nie byłem dobry w łóżku. Nie to, co ten za ścianą. Ileż miał energii! Jak buhaj! Musiała nas na pewno porównywać.

Zatęsknił do domowego obiadu. Do szumu telewizora, który zawsze zwalniał go z obowiązku prowadzenia rozmowy. Do cicho krzątającej się żony, tak rozkosznie i bezpiecznie aseksualnej.

W nocy wysilał się jak mógł. Chciał na siłę dorównać temu zza ściany, który już zresztą niewątpliwe wyjechał, bo w pokoju obok panowała głucha cisza.

Rano skłamał, że samolot ma już tego samego dnia wieczorem i że jeśli poprzednio twierdził inaczej, to widocznie się pomylił. Przyjęła jego kłamstwa z ulgą. Wracali samochodem w strugach deszczu.

Odwiozła go na lotnisko, wiedząc, że za chwilę będzie taksówką wracał do miasta i poszukiwał hotelu. Wróciła do domu i włączyła komputer. Skrzynka pocztowa była pusta. Otworzyła jego stare maile i zaczęła je wszystkie drukować. „Jesteś dla mnie najbardziej zagadkową kobietą, jaką znam. Tak bardzo bym chciał móc Cię teraz dotknąć”. Wyobraziła sobie, jak jeździ teraz po Warszawie i konstruuje bajeczkę dla żony. A potem wybuchnęła śmiechem przez łzy.

Kochanku mój najmilszy! Cudowny, wymarzony internetowy kochanku! I na cóż, powiedz, nam to było?

Artysta i przedszkolanka

Opowieść ta jest historią znajomości Artysty i Przedszkolanki.

Artysta jest artystą konceptualistą, ale nie tylko. Uprawia sztukę również w innych jej dziedzinach — jest rzeźbiarzem, fotografikiem, malarzem, zajmuje się również street artem, wygłasza ponadto referaty z dziedziny styku sztuki i filozofii; jest zatem człowiekiem wszechstronnym, twórczym i płodnym.

Przedszkolanka nie jest właściwie przedszkolanką, gdyż słowo to nie istnieje w odniesieniu do nauczycieli wychowania przedszkolnego; jest określeniem pejoratywnym, poniżającym, niepoprawnym. Ale Przedszkolanka sama siebie nazywa przedszkolanką, zatem i ja nie będę nazywać jej inaczej. Zresztą „przedszkolanka” brzmi lepiej niż „nauczycielka wychowania przedszkolnego”, podobnie jak „listonosz” jest słowem dużo ładniejszym od „doręczyciela”.

– Nie masz pojęcia — mówiła Przedszkolanka, popijając herbatę w mansardowym mieszkaniu Artysty — ile żarcia się marnuje w tym przedszkolu. Dzieci po prostu nie zjadają swoich porcji. Wybrzydzają, mówią, że wolą pizzę i hot dogi. Zostają całe kotły jedzenia.

– I co się z tym dzieje? — pytał nieuważnie Artysta, kładąc rękę na kolanie Przedszkolanki.

– Przestań — uderzyła go pieszczotliwie po dłoni. — Wylewa się to wszystko do kanalizacji. Kiedyś przyjeżdżał po to jakiś człowiek i zabierał dla świń, ale teraz nie wolno.

– Dlaczego nie wolno? — spytał Artysta i przesunął rękę nieco wyżej.

– Zabieraj tę rękę. W ogóle nie słuchasz co mówię.

– Ależ słucham cię uważnie.

– Unia zabrania.

– Unia?

– Unia. Ale ja myślę, że to spisek producentów pasz dla świń. No bo dlaczego świnia nie miałaby zjeść świeżutkiej zupy?

– No właśnie, dlaczego? A wiesz, że świeżo posłane łóżeczko czeka?

– Poczekaj, skończę. Nie rozumiem dlaczego świnia nie może zjeść zupy i zamiast tego jedzą ją szczury w kanalizacji — powiedziała triumfalnym głosem.

– Opowiesz mi później o szczurach — powiedział z przymilnym uśmiechem. — Chodź już.

Siedziała na łóżku i rozpinała sukienkę. Artysta przyglądał się jej pożądliwym wzrokiem. Przedszkolanka była szczupła i zgrabna. Kiedy była już w samej bieliźnie, skrzyżowała ręce na piersiach i powiedziała stanowczo:

– Każda szkolna i przedszkolna stołówka powinna odsyłać nadmiar jedzenia dla głodnych. A my zamiast tego tuczymy szczury.

Artysta przewrócił ją na łóżko.

– Przecież te szczury — szeptała mu na ucho — rozmnażają się na takim wikcie i może dojść do jakiejś epidemii.

– Ciii — szeptał — skup się teraz na mnie.

– Ale powiedz, że mam rację, że lepiej żeby zjadła świnia…

Zamknął jej usta pocałunkiem. Uwielbiał jej ciało, które pozwalała mu posiadać wcale nie tak często jak by sobie tego życzył. Wolałby, żeby w trakcie tych rzadkich momentów zbliżeń zajęta była tylko nim, a nie swoimi wyimaginowanymi problemami. Bezustannie opowiadała o swojej pracy, musiał wysłuchiwać jakichś przedszkolnych opowiastek, które niewiele go obchodziły. Jego pracą zupełnie się nie interesowała, ale całkowicie jej to wybaczał za te chwile rozkoszy, które mu dawała. Uważał ją zresztą za niewystarczająco inteligentną, żeby mogła pojąć ideę jego sztuki.

Leżał teraz na łóżku i głośno sapał.

– Dlaczego tak sapiesz? — spytała.

– Zmęczyłem się, kochanie. Taki akt to dla mężczyzny wysiłek. Kobieta jest stroną biorącą, przyjmuje energię, a mężczyzna musi ją z siebie wykrzesać.

– Biedactwo — pogłaskała go po ręku — strasznie jesteś spocony. Rodzice mają pretensję jak dzieci są spocone. Dzisiaj matka Jędrka zrobiła awanturę.

– Tobie?

– Nie, Marzenie.

– A za co?

– No że się spocił. Ona o wszystko się awanturuje. — Usiadła na łóżku i zaczęła się ubierać.

– Poleż jeszcze chwilę koło mnie.

– Nie chcę już leżeć. Chcę się napić herbaty.

Westchnął i zwlókł się z łóżka.

– A to co? — zapytała, oglądając kartkę brystolu zamalowaną żółtą farbą.

– To moja nowa praca.

– A co to ma być?

– Pod spodem są symbole. W miarę upływu czasu będą się pojawiać pod farbą.

– No i co z tego?

– To jest ciekawe.

– A co przedstawiają te symbole?

– Niczego nie przedstawiają. Pokazałem tę pracę Grodzickiemu. Bardzo się zainteresował. Jest szansa, że pokażę ją na wystawie w Zamku.

– A co to za farba co tak znika?

– Taka specjalna farba.

– Zrobię coś takiego z dziećmi. Narysujemy kaczuszki i pokryjemy farbą, która zniknie.

Artysta patrzył na nią z politowaniem.

– Nie rozumiesz w ogóle Sztuki — powiedział.

– Ale wykorzystuję niektóre twoje pomysły do pracy w przedszkolu — upierała się.

– To w ogóle nie o to chodzi. Przyjdziesz w sobotę na wernisaż mojej wystawy do Fabryki Norblina?

– Tam jest twoja wystawa?

– Między innymi moja. To wystawa wielu twórców. Nazywa się „Powstanie”.

– I co tam będzie?

– Wszystko opiera się na słowie „powstanie”. Zastanawiałaś się kiedyś, że to słowo może oznaczać ruch wyzwoleńczy, ale także początek czegoś, a również powstanie z miejsca?

– I co z tego?

– Będzie tam moja praca.

– A co to będzie?

– Fotografie dziur.

– Fotografie dziur? A co to ma za związek z powstaniem?

– Bardzo duży. Powstanie dziury jest pewnym procesem. Dziury są rozmaite. Służą różnorakim celom. Bardzo dużo można mówić o powstaniu przy okazji dziur.

– Nigdy cię nie zrozumiem — westchnęła.

Zadzwonił jej telefon. Kiwnęła artyście ręką w przepraszającym geście i wyszła do drugiego pokoju. Po chwili wróciła, podekscytowana.

– Dzwoniła Baśka. Rozmawiała ze swoją dyrektorką. Mam przyjść jutro na rozmowę.

Przedszkolanka od dawna starała się o pracę w przedszkolu, w którym pracowała Baśka. Podobno było tam wyjątkowo miło. W dodatku dużo bliżej od jej domu niż przedszkole, w którym pracowała obecnie. No i teraz pojawiała się okazja otrzymania tam zatrudnienia, bo jakaś wychowawczyni odchodziła na emeryturę.

– Ale jak ja zostawię moje dzieci? — zmartwiła się.

– Jakie twoje dzieci? Cudze bachory. Te bachory czy inne, wszystko jedno — mówił Artysta. A potem przyciągnął ją do siebie i namiętnie pocałował. — Dlaczego właściwie wyszliśmy z łóżka? — szepnął.

Wywinęła się z jego ramion. — Nie, już nie.

Znał dobrze to jej „Nie, już nie” i wiedział, że nic nie wskóra. Myślami pogrążona była w jutrzejszej rozmowie, którą miała odbyć w nowym przedszkolu.

– Przyjdź jutro i opowiedz jak poszło — pomachał jej ręką na pożegnanie.

Nowe przedszkole Przedszkolanki mieściło się w parterowym budynku stojącym na uboczu. Budynek otaczał ogromny dziki ogród. W ogrodzie mieścił się nieduży plac zabaw.

Było to zupełnie inne przedszkole niż poprzednie dwa, w których pracowała Przedszkolanka.

Dyrektorką była niemłoda pani, która na dzień dobry zabroniła jej zwracać się do siebie per „pani dyrektor”.

– Jaka tam ze mnie dyrektorka — powiedziała — jestem kierowniczką. To zupełnie wystarczy.

Odpytała Przedszkolankę niedbale na temat jej doświadczeń w pracy, po czym stwierdziła:

– Może pani zacząć kiedy pani chce. Wszystkie formalności załatwi pani z Filipkami.

Przedszkolanka siedziała u Artysty i jadła kanapki.

– Całe to przedszkole robi wrażenie jakiegoś rodzinnego interesu — mówiła zajadając — a przecież to państwowa instytucja. Tam rządzą Filipki.

– Tee — mruknął Artysta. Poprzedniego dnia otrzymał propozycję poprowadzenia warsztatów dla młodzieży licealnej. Za jeden dzień pracy miał otrzymać 2000 złotych i myślał teraz intensywnie o tym, co ma zrobić.

Przedszkolanka krążyła po kuchni krając sobie kolejne kromki chleba.

– Ale jestem głodna—powiedziała. — A ty w ogóle mnie nie słuchasz.

– Ależ słucham, słucham. Rządzą filipiki. Filipiki nie mogą rządzić.

– Nie filipiki tylko Filipki. Nie mogą ale rządzą.

– Nie używaj słów, których nie znasz, kochanie. Powiedz, że wszyscy się kłócą, oskarżają.

– Ale tam właśnie nikt się nie kłóci. Dlatego że rządzą Filipki.

– Jakie znów Filipki?

– Cała rodzina. Mają na nazwisko Filipek. To znaczy właściwie tylko pani Halinka i jej córka Stasia nazywają się Filipek, ale na wszystkich mówi się Filipki.