Wydobyć z niepamięci - Władysław Waldemar Maciążek - ebook

Wydobyć z niepamięci ebook

Władysław Waldemar Maciążek

0,0

Opis


Wydobyć z niepamięci to powieść, którą Autor określa w krótki sposób: Stop! Kumulacja nadzwyczajna uczuć, wrażeń i wydarzeń!

Książka skierowana do tych, którzy mięli szczęście kiedyś kochać innego człowieka. Może stracili tę osobę, a może zwyczajnie zapomnieli o niej w natłoku spraw codziennych. To chwilowy powrót do czasów naszego szkolnego mundurka, kiedy chłopcy nosili jeszcze w tornistrze generalskie lampasy czy też buławy marszałkowskie, a dziewczęta za wszelką cenę chciały być tak piękne jak Brigitte Bardot czy Claudia Cardinale. Autor zaprasza nas do spaceru po młodzieńczych miłostkach każdego z nas, większych czy też malutkich, spełnionych w latach następnych czy też na zawsze odstawionych do sfery pożółkłych wspomnień. Każdemu chyba z nas coś pozostało w pamięci z tamtych pierwszych wzruszeń, zauroczeń płcią przeciwną, wspomnienie dziewczęcego warkocza koleżanki z sąsiedztwa, czyjeś cudowne oczy i głos niczym u Franka Sinatry. Teraz, kiedy być może już daleko jesteśmy od czasów tej szalonej młodości, można chociaż popatrzeć do tyłu, za siebie, odkurzyć fotografie i listy z dawnych lat, wspomnieć dobre czasy, bo te złe pamięć sama odrzuciła…! Jaki piękny i kolorowy, jakże pachnący był wtedy świat, kiedy wszelkie przeszkody pokonywało się bez zastanowienia, przecież to było dla niej, dla niego, tak miało wyglądać nasze życie!

Zastanówmy się dzisiaj, czy może coś czy ktoś pozostał z tamtych czasów, może jednak gdzieś daleko żyje człowiek, tak kiedyś nam bliski a później, tak jak my obecnie, samotny…? Może coś z tamtego, starego świata da się odnaleźć i uratować? Czytając taką książkę można się zastanowić, co by było gdyby…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 680

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność



Podobne


Władysław Waldemar Maciążek

Władysław Waldemar Maciążek „Wydobyć z niepamięci”

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2016 Copyright © by Władysław Waldemar Maciążek, 2016

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Wydawnictwo Psychoskok

Projekt okładki: Władysław Waldemar Maciążek, Wydawnictwo Psychoskok

Zdjęcie okładki © Fotolia - christophkadur

Autor zrezygnował z korekty profesjonalnej wydawnictwa

ISBN: 978-83-7900-518-5

Wydawnictwo Psychoskok sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706

wydawnictwo.psychoskok.pl e-mail:[email protected]

Tytułem wstępu

Chciałoby się zwyczajowo powiedzieć, że podobieństwo wszystkich postaci i opisanych przez mnie wydarzeń do współczesnej czy zamierzchłej rzeczywistości jest przypadkowe, ale byłaby to nieprawda! Opisana przeze mnie historia dalszego ciągu szkolnej miłości dwojga ludzi rzeczywiście kiedyś miała swoje miejsce i czas. Między dwoma demonami Przeznaczeniem i Przypadkiem, sterującymi z ukrycia ludzkim losem, przez wiele lat trwała wyniszczająca wojna! Budynek Technikum Elektronicznego w Zduńskiej Woli dawniej posiadał na poddaszu internat damsko-męski. Przez kilkadziesiąt lat swojego funkcjonowania miejsce to dało początek wielu znajomościom, zrodziło wiele uczuć i powiązało na zawsze wiele par. Niektóre takie pół-dziecięce związki zniszczył zły los, a niektóre przetrwały dziesięciolecia. Jeszcze inne powstają do życia po wielu latach, jak Feniks z popiołów. Młodzież tej szkoły chciała kiedyś postawić przed wejściem do technikum pomnik Pierwszej Miłości. Projekt upadł, a szkoda, byłaby to niebanalna rzecz w zalewie innych polskich pomników… Opisaną tutaj historię śledziłem z zapartym tchem przez wiele lat, pytając o losy kochanków ze szkolnych lat dawnych kolegów z klasy i internatu, zamieszkujących nadal Zduńską Wolę. Dalszych losów tych ludzi niestety nie znam, moje kontakty ze Zduńską Wolą oraz dawnymi znajomymi siłą rzeczy uległy z czasem osłabieniu.

Książka zawiera dwa opowiadania (Czerwone skrzydła myśliwców), (Człowiek z przystanku), ściśle ze sobą połączone przez osoby bohaterów, za to utrzymane w zupełnie innym nastroju.

Część pierwsza

Żeby tak raz jeszcze!

Opadają liście jak paciorki szklane,

z upominku nie w porę zrywane niechętnie!

Tylko wiatr te klejnoty podnosi stroskane,

co smutniejszym przechodniom do ręki je wetknie!

Postarzały się liście, uczucia się stłukły,

niczym okręt o rafy rozbite o czwartej!

Ach, te wspomnienia! Też z czasem pożółkły,

lecz tak jak liście wciąż są wiele warte!

Jesień przeminie, żółcień liści zblednie,

a wspomnieniami wciąż przecież się pieszczę!

Żebyś tak od nowa, żebyś tak codziennie

pozwoliła mi kochać, raz jeszcze, raz jeszcze…!

 Zduńska Wola, listopad 1975

Joanna wyszła przed blok, chociaż nie wiedziała po co! Te tysiące splątanych myśli atakowało jej komórki mózgu, przebiegało z ogromną prędkością po istniejących światłowodach neuronów, zderzało się ze sobą, wyzwalało niespożytą energię, która pulsowała jej w skroniach. Niestety, ale taki natłok ostatnich wydarzeń i myśli spowodował zatory w jej umyśle; to, co jeszcze przed chwilą wybuchło w jej świadomości z taką przerażającą jasnością, ten potężny błysk jasnowidzenia w jej mózgu, który dał właściwą nazwę wszystkim rzeczom, kiedy ostatnio odkrywane fakty ułożyły się dla niej w bezwzględnie odsłoniętą już tajemnicę- wszystko to spowodowało, że doszły do jej głowy pytania o przyszłość. Pytania o to, co teraz będzie, kiedy te skrzętnie układane dotąd kawałki życia i okruchy szczęścia rozprysły się nagle we wszechświecie jak rozpadająca się tafla lodu. Tak, właśnie lodu, zamarzniętej ale nietrwałej i zimnej substancji, z której chyba dotąd składało się jej życie, jej chwile szczęścia, wyrywane na siłę z kalejdoskopu przeżywanych dni, okruchy szczęścia czerpane z wychowywania dzieci, uśmiechów dorastających córek, ich małych, osobistych sukcesów. Ta kobieta, którą przed chwilą spotkała przed swoim blokiem, a którą znała jeszcze z czasów technikum, pozbawiła ją resztek złudzeń. To był koniec tego dotychczasowego świata, ledwie zresztą trzymającego się kupy, pewnie tylko dlatego, że ona posiadała dar ciągłego zapominania o swoich podejrzeniach, że raczej wierzyła wszystkim ludziom, że chciała spokoju dla swoich dzieci, że nienawidziła szpiegowania faceta, z którym była związana ślubem! Teraz była już pewna, że to wszystko, co podejrzewała na temat swojego męża, jego zdrady, zdrady całkowitej, upadłej, pospolitej i ciągłej, niewybaczalnej z tego powodu – to prawda! Nie mogła dalej siebie oszukiwać, że jest inaczej niż w rzeczywistości i jeszcze bardziej rozszczepiać tę potworną rzeczywistość! Faktem bezspornym było to, że jej mąż miał od lat kochankę i że był prawdopodobnie ojcem jej dziecka, że okradał czasami swoją rodzinę dla tego dziecka, że uciekł do innego świata, by nie dzielić jej problemów ze zdrowiem i poronioną ciążą, nie zajmować się codziennym wychowywaniem dziewczynek, że uciekł do innej kobiety, wcale nie ładniejszej od niej! To wszystko potwierdzało się i układało w jedną całość. W przepastną ilość podejrzeń i wyrzutów, które teraz tętniły w jej żyłach, które swoją podłą energią rozbijały z takim spokojem dotychczasowe struktury jej życia!

Szła przez osiedle, a obok trwało istne trzęsienie ziemi. Pobliski sklep Biedronka teraz rozsypywał się w gruzy, bo trzęsły się ściany i ziemia w fundamentach, a po ulicach poniewierały się zgniłe pomarańcze i foliowe torebki, targane wiatrem i zawieszane na pobliskich drzewach. Z ruin sklepu wypełzały ogromne tłuste szczury, trzymające w pyskach kawałki ciastek i przebiegały ulice, ledwo tocząc przed siebie swoje tłuste cielska i ocierając ogony o asfalt. Rozsypywał się każdy kolejny blok, koło którego przechodziła Joanna, ale za tym upadłym blokiem nie było nic, żadnej przestrzeni czy światła, tylko szarość, szarość…

Betonowe ściany trzaskały niemo i zsypywały się na ulicę jako tony piachu, z tych ruin wychodzili ludzie, kobiety i mężczyźni, odchodzili gdzieś przed siebie nie mówiąc nic i patrząc na te zniszczenia z obojętnością. Joanna szła w stronę garażu, gdzie stał jej niebieski Matiz, było to na osiedlu, w rejonie domku, w którym mieszkała jej zamężna córka. Chciała tam dotrzeć, wsiąść do samochodu i pojechać przed siebie, opuścić ten rejon, gdzie nic już jej nie trzymało, gdzie już niczego nie żałowała, gdzie zostawiała tylko wspomnienie straconych dwudziestu paru lat życia i tyleż samo koszmarnych lat małżeństwa, zbudowanego chyba od początku na niepewności, braku zaufania, ciągłych podejrzeniach. Nie czuła wściekłości czy gniewu, te dwie rzeczy to były kiedyś na początku, za pierwszym razem, za drugim razem, może trzecim…. Płonął w niej gniew przy pierwszej kłótni, kiedy nie zważając na płacz swojej kilkuletniej córki musiała mu wykrzyczeć swoje pierwsze dziewczęce podejrzenia, wyrzucić z siebie niepewność dopiero co poślubionej kobiety, która znajduje w kieszeni męża wezwanie na rozprawę sądową o ustalenie granicy jakiejś tam działki należącej do jakiejś tam pani X, a wyznaczającej jej męża na swojego pełnomocnika! Nie rozumiała sensu tego dokumentu, ale podskórnie czuła, że to nie jest dobra, normalna sytuacja, nie rozumiała, czemu on pcha się w takie interesy! Według niej mieli nadal się kochać, wychowywać córkę, pracować dla niej, uzupełniać się kiedy trzeba, czasem razem posłuchać muzyki, pójść razem na spacer, utrzymać kontakty z rodziną. Czy tak wiele chciała? Jej pragnienia z tamtego okresu były zupełnie prozaiczne, miała podstawy, by mieć takie marzenia, bo początek ich znajomości był przecież wspaniały! Nie żądała niczego wielkiego od partnera, który kilka miesięcy przed ślubem w jasny sposób dawał jej do zrozumienia, iż to, co ich połączyło, to była miłość! Taki sam był też krótki okres po ślubie! Oprócz tego jakaś wewnętrzna bliskość, zrozumienie i pragnienie rodziny. Ona w to wszystko uwierzyła, zaufała całym swoim istnieniem, a teraz po dwudziestu paru latach, odarta ze wszystkiego, naga i bezbronna, pozbawiona złudzeń, co do przyszłości szła przed siebie, nie bardzo zdając sobie sprawę z tego, gdzie idzie, po co, co chce zrobić ze sobą i z tym dniem…

Przed chwilą spotkała na podwórku swego bloku dawno nie widzianą koleżankę z lat szkoły średniej i ta właśnie osoba wypełniła w jej mózgu ostatnie miejsca w łamigłówce pod tytułem: Poczynania mojego męża. Właściwie, to od lat nie myślała o Januszu jako o mężu – Kiedy przewijały się przez myśl rzeczy dotyczące jego, zawsze pojawiała się forma: on, jego, nim, o nim. Ostatnie lata przynosiły ciągłe ochładzanie klimatu w domu, ten proces staczał się niebłaganie po równi pochyłej, on dawał jej co parę miesięcy kolejny powód do kłótni, do niepokoju, przyprawiał o ciągły finansowy niepokój. Jak to się dzieje, że mężczyzna, mający pensję dyrektora banku oddaje jej na utrzymanie domu wyznaczoną przez siebie sumę, nie patrząc zupełnie na jej nadludzkie wysiłki, by utrzymać życie rodziny na przyzwoitym poziomie, pomimo niezbyt dużej sumy przeznaczonej na te cele. Dopiero w ostatnich latach te szczątkowe obrazy, podejrzenia, może na przekór faktom nie dopuszczane do świadomości, dopiero teraz to wszystko zaczynało się układać w przerażającą Joannę całość. Otóż ona wychowywała ich dzieci, dbała o ich mieszkanie, starała się, by ich córki miały wszystko, co było w jej mocy a tymczasem obok niej i z nią żył potwór, który przez czas trwania ich małżeństwa wybudował dom innej kobiecie i prawdopodobnie był ojcem ich wspólnego dziecka. Ta sceneria była kosmicznie nieprawdopodobna, lecz niestety prawdziwa!

Chciała wsiąść do samochodu, który niepotrzebnie przed chwilą wstawiła do garażu i pojechać na chwilę do lasu, aby porozmawiać chwilę z drzewami, z samą sobą, spróbować odpędzić ten żal zmarnowanego życia, braku przyszłości, pozostawić gdzieś te drobiny wściekłości i gniewu. Nieraz już wybuchała, kiedy Janusz kolejny raz mówił o długach do spłacenia, o inwestycjach, które na razie przynoszą straty, o znikającym nieuczciwym wspólniku, który ukradł część ich pieniędzy… Wybuchała złością, ale unikała brzydkich słów i karczemnych awantur, może ze względu na swoją naturę, może z troski o córki, które przecież były w pobliżu. Starała się oszczędzić im widoku kłócących się rodziców, chciała, by te piękne obrazy z dzieciństwa, z początku jej małżeństwa, kiedy jeszcze wszystko było w najlepszym porządku, pozostały w ich pamięci jak najdłużej. Nie chciała rozpylać w domu gniewu i nienawiści, dzieci nie były tu niczemu winne. Rozumiała jednak, że zwłaszcza starsza Aga doskonale rozumie i wyczuwa te wszystkie rozmowy, prowadzone podniesionym głosem, widziała nieraz jej zmartwioną, martwą i nieruchomą twarz, kiedy dochodziło między nią a Januszem do zbyt głośnych rozmów. Dzieci odbierają bodźce tego świata w zwielokrotnionej postaci, małe zboże jest dla nich wysokim zagajnikiem, zapach poziomek jest dla nich słodki i kuszący aż do bólu, ale też zwykła kłótnia rodziców budzi strach i wydaje się końcem świata. Bo to jest w jakimś sensie koniec świata! Bo jak rodzice mają nas naprawdę kochać, skoro nie potrafią kochać siebie, mimo iż powinni i ciągle nas o tej powinności zapewniają? Dlaczego mama ma łzy w oczach w trakcie takich głośnych rozmów, a tata niespodziewanie wychodzi z domu? I już nie chodzimy na te beztroskie, wspólne spacery, kiedy rodzice trzymali się za ręce, albo szli objęci wpół?

Chyba tylko ze względu na córki nie myślała nigdy o zdecydowanym przecięciu tej życiowej farsy, przecież dobrze i dawno zrozumiała, że żyje z człowiekiem pozbawionym wszelkich uczuć rodzinnych, moralnych, pozbawionym również większego zaangażowania w sprawy ich rodziny i wychowania dzieci. Oddawał jej część pieniędzy, tyle, ile sam uważał, wymagał za to wiele: czystego mieszkania, jedzenia, czystych koszul, seksu, kiedy miał na to ochotę. A ona była po to, by temu wszystkiemu zaradzić i ze wszystkim zdążyć na czas. No i oczywiście, by chodziła do pracy, bo każdy grosz się liczy!

Na dworze szalał wietrzny, mroźny początek listopada. Dokuczał wiatr, kręcący się ze wszystkich stron, podrywał kłęby nadgniłych liści, zrywał kapelusze i kaptury z głów opatulonych przechodniów, powodował, że ludzie wracający do domów pochylali się do przodu, nie patrzyli na boki, by nie dostać w twarz podmuchu lodowatego powietrza. Ludzie patrzyli pod nogi, szli, aby jak najszybciej dostać się do domu, gdzie czeka ciepło, przytulność domu, może ktoś bliski i… kochany? Joanna nie miała teraz siły, by wracać do domu. Zupełnie przestała odczuwać uderzenia zimnego wiatru, grzał ją rozedrgany środek ciała. Adres, pod którym mieszkała okupował pewnie w tej chwili przed telewizorem jej mąż, którego nie mogłaby oglądać obojętnie. Kolejne awantury i rozmowy nie miały już sensu, trudno dotrzeć z argumentami do dorosłego, zafiksowanego w swej wizji człowieka. Joanna, w odróżnieniu od tego wracającego do domów tłumu musiała iść w drugą, zimną, nieznaną stronę, gdzieś w kierunku przepaści, nieszczęścia, samotności. Życie nie rozpieszczało jej do tej pory, nie była nigdy słabą, zagubioną w życiu istotą, która nie potrafi znaleźć własnej drogi, wypowiedzieć głośno własnego zdania. Była od małego dziecka przyzwyczajona do pracy, również do tej ciężkiej fizycznej harówy, od szkoły średniej musiała radzić sobie sama w internacie elektronika w Zduńskiej Woli, dokąd wysłali ją rodzice. W wakacje pomagała im obrabiać nieduże gospodarstwo rolne pod Sieradzem, nieduże, ale i tak wymagające ogromnego wkładu pracy fizycznej. Stąd wiedziała, jak smakuje pot, ściekający po twarzy, kiedy przychodzi grabić ręcznie siano na hektarowym poletku, a na dworze panuje trzydziestostopniowy upał! Tu wyrabiała sobie hart ducha i mięśni, gdy przyszło wyręczyć ojca lub matkę i podawać przez kilka godzin ciężkie snopy żyta czy owsa, ładowanego w zapola stodoły. Może z powodu takiego dzieciństwa nauczyła się rzeczy niezbędnych w kuchni, gdzie trzeba było już w wieku -nastu lat ugotować obiad, pozmywać, posprzątać, ogarnąć dom, by wszystko było czyste i na swoim miejscu. Lato było zawsze dla niej pracowitą w sensie fizycznym porą roku, pomagała rodzicom, rozumiejąc, że jej nauka w mieście sporo kosztuje. Właśnie lato było tą porą, kiedy choć małą część tego długu wdzięczności mogła spłacić. Ale takie pracowite dzieciństwo w domu, gdzie panował spokój i wzajemne zrozumienie, gdzie było czuć miłość do siebie jej rodziców, gdzie szanowało się podstawowe wartości, o których uczyła się w miejscowej szkole podstawowej – to wszystko spowodowało, że z jednej strony wyrosła na wiele umiejącą i wiele rozumiejącą dziewczynę, a z drugiej strony dostała porcję odporności na stres. Nauczyła się pokonywać codzienne trudności z tą świadomością, że są one nieuniknione, a tylko dobra atmosfera w domu pomaga w ich szybkim rozwiązywaniu. Potrafiła z dystansem podchodzić do tego, co złe, trudne, niezrozumiałe, cóż, życie niesie i takie gorzkie niespodzianki, nie zawsze wszystko jest usłane różami. Atmosfera, w jakiej się wychowywała, nie nauczyła jej z pewnością podejrzliwości w stosunku do najbliższych, chyba przez to zbyt długo nie reagowała na sygnały rozpadu jej związku, na oczywiste w zasadzie dowody zdrady jej męża. W jej domu rodzinnym było to nie do pomyślenia, były to rzeczy nieznane, ot, przypadek z kosmosu, który omawia się wieczorem w kategoriach rzeczy niesłychanych, trudnych do opisania i uwierzenia. Początkowo nie mówiła nic swoim rodzicom, zostawiła swoje problemy małżeńskie własnym nieprzespanym nocom. Rodzice zdążyli się postarzeć, matka przeszła na emeryturę, posiwiała jak gołąbek, spędzała większość czasu w swoim niedużym ogródku przed domem, gdzie hodowała ogromne, czerwone róże, a przy okazji wiele innych kwiatów, kwitnących przez całe lato i zdobiących widok z okna. Dla Joanny specjalnie sadziła co roku grządkę różnokolorowych astrów, zakwitających z końcem lata i trzymających fason do pierwszych wiosennych przymrozków. Ojciec trzymał się dzielnie, mimo, iż był starszy od matki, ale nie nosił wyraźniejszych śladów zbliżającej się starości. Nadal był w miarę silny i sprawny, jak na swoje lata, nie trapiły go jakieś dokuczliwe choroby.

Właśnie o rodzicach pomyślała Joanna, idąc przez swoje osiedle. Zrobiło się już późno, zapadały ciemności i wyprawa do lasu, jak na początku myślała, nie miała już sensu. Postanowiła, że pojedzie do domu rodzinnego, może tam znajdzie lekarstwo na to, co ją bolało w tej chwili, w tym okresie życia. Atmosfera domu rodzinnego to był inny świat, w tym starym domu nigdy nie było zdrady, nienawiści, podłości, jakie gdzie indziej serwował świat. W podłogach domu rodzinnego było ciepło, serdeczność i zrozumienie problemów tego doczesnego życia. Liczyła, żejej rodzice wyprostują jej pogmatwany świat, wytłumaczą, skąd to wszystko się wzięło i dokąd zmierza. Musiała w końcu opowiedzieć im ze szczegółami o swoich podejrzeniach, o ustalonych pewnych faktach, o tym, że wielu rzeczy jest zwyczajnie pewna, bo tak podpowiada jej kobiece przeczucie i tak mówią zupełnie obcy ludzie. I powiedzieć jeszcze, że do pewnych rzeczy już nie ma powrotu, nie będzie pewnie wspólnych małżeńskich odwiedzin w domu rodzinnym, bo i po co? Ona sama była w tej chwili pewna całkowicie, że nic już nie będzie takie samo. Coś w niej pękło, wewnątrz serca czy mózgu, zerwało się jakieś połączenie na styku ona – mąż – uczucie -przyszłość. Zostało tylko połączenie na linii ona – córki – rodzice – mieszkanie, bo przecież musiała trwać dalej przy drugiej córce, która dopiero co stała się dorosłą, osiemnastoletnią kobietą. Nadal też musiała Joanna mieszkać w tym samym miejscu, pracować w swej niewielkiej firmie, dzięki temu była jakoś niezależna finansowo i przynajmniej w tym zakresie nie miała obaw na przyszłość.

Koniec Wersji Demonstracyjnej

Dziękujemy za skorzystanie z oferty naszego wydawnictwa i życzymy miło spędzonych chwil przy kolejnych naszych publikacjach.

Wydawnictwo Psychoskok