Wybrany - Piotr Kościelny - ebook + audiobook + książka

Wybrany ebook i audiobook

Piotr Kościelny

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

13 osób interesuje się tą książką

Opis

Wszystko jest możliwe, gdy na scenę bez żadnego trybu wkracza… wybrany!

Szeregowy polityk - Marek Szczucki - zostaje postawiony pod ścianą. Albo wykona powierzone mu zadanie, albo jego siedmioletnia córka zginie. Wszystko byłoby łatwe, gdyby nie fakt, że zadaniem jest… objęcie stanowiska premiera! Krajem wstrząsają kolejne afery, a na jaw wychodzą szokujące wiadomości na temat polityków. Ktoś pociąga za sznurki. Wymuszenia, korupcja i przemoc wkraczają na stałe do politycznego świata. Komu zależy by sterować Państwem? Jaką cenę należy zapłacić by dojść do władzy?

Porywający thriller, w którym prawda nie istnieje i wszystko może się wydarzyć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 639

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 14 godz. 45 min

Lektor: Krzysztof Hausner
Oceny
4,2 (424 oceny)
217
120
53
25
9
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Balada09

Z braku laku…

spodziewałam się większej akcji. czytanie o typowej polityce o tym co wszyscy wiedzą było dla mnie nudne poprzednie książki były o niebo lepsze.
20
Balbina55

Nie polecam

ten czytający robot to jakaś porażka! nie da się tego słuchać!
10
bartek199773

Z braku laku…

Najnudniejsza książka Autora.
10
Anulla

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczytane "na jednym wdechu" . Rewelacja.
10
Kowalak

Dobrze spędzony czas

Polecam, dobra ksiazka z ciekawy zakończebiem
10

Popularność




Re­dak­cjaMo­nika Or­łow­ska
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund
Pro­jekt gra­ficzny okładkiAnna Slo­torsz
Zdję­cie wy­ko­rzy­stane na okładce©Ado­be­Stock
Skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2024 © Co­py­ri­ght by Piotr Ko­ścielny, War­szawa 2024
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie dru­gie
ISBN 978-83-66644-21-2
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

ROZ­DZIAŁ I

1

War­szawa, 16 grud­nia 2016 r.

Patrzył na swoje od­bi­cie w lu­strze. Wi­dok go sa­tys­fak­cjo­no­wał. Miał trzy­dzie­ści sześć lat, żad­nego si­wego włosa, żad­nego prysz­cza. Twarz przy­stojną, choć po­spo­litą. Nie wy­glą­dał jak Brad Pitt czy Johnny Depp, ale ra­czej jak swoj­ski Ma­ciej Za­ko­ścielny. Od­su­nął się lekko od lu­stra i spoj­rzał na całą swoją syl­wetkę. Nie miał żad­nej fałdy tłusz­czu, mię­śnie może nie były zbyt roz­bu­do­wane, ale do­brze za­ry­so­wane. Uśmiech­nął się na myśl, że wielu męż­czyzn młod­szych od niego mo­głoby za­zdro­ścić mu ciała. A chyba każda ko­bieta chcia­łaby cho­ciaż go po­znać. Nie­raz zresztą wi­dy­wał oznaki za­uro­cze­nia u przy­pad­kowo spo­ty­ka­nych ko­biet. Był czę­sto za­pra­szany do te­le­wi­zji, gdy się po­ja­wiał w re­stau­ra­cji, to wi­dział ukrad­kowe spoj­rze­nia ko­biet sie­dzą­cych przy sto­li­kach ze swo­imi mę­żami. Czuł się jak młody bóg. Speł­niał się też za­wo­dowo, w ciągu ostat­nich lat jego ka­riera na­brała tempa. W wieku dwu­dzie­stu czte­rech lat skoń­czył stu­dia na wy­dziale po­li­to­lo­gii Uni­wer­sy­tetu Wro­cław­skiego, dwa lata póź­niej zro­bił dok­to­rat. Już w cza­sie stu­diów był asy­sten­tem po­sła An­drzeja Ku­lika z Li­be­ral­nej De­mo­kra­cji. Można po­wie­dzieć, że w tam­tym okre­sie na­brał do­świad­cze­nia, po­tem wszystko było dzie­cin­nie pro­ste. Każdy jego krok był prze­my­ślany. Czę­sto po­ja­wiał się na spo­tka­niach par­tyj­nych, zgła­szał swoje pro­po­zy­cje i za­uwa­żył, że po­sło­wie jego par­tii z uwagą go słu­chają, a cza­sem jego po­my­sły na fo­rum par­la­mentu przed­sta­wiają jako wła­sne. Nie pro­te­sto­wał, gdy ta­kie prak­tyki się zda­rzały, znał swoją war­tość i wie­dział, że inni też wie­dzą, iż po­my­sły wy­cho­dzą z jego głowy. Ka­riera przy­spie­szyła w ze­szłym roku w maju. Trwała kam­pa­nia pre­zy­dencka, a jego we­zwał prze­wod­ni­czący par­tii An­toni Kru­szew­ski i za­pro­po­no­wał mu miej­sce na li­ście wy­bor­czej do par­la­mentu. Miej­sce nie było wy­so­kie, za­le­d­wie szó­ste, ale dzięki swo­jej cha­ry­zmie, wy­glą­dowi i szcze­remu uśmie­chowi udało mu się za­siąść w ła­wach po­sel­skich. Jego wy­nik był za­sko­cze­niem nie tylko dla niego, ale i dla władz par­tyj­nych. Ze­brał więk­szą liczbę gło­sów niż wielu sta­rych po­li­tycz­nych wy­ja­da­czy z Li­be­ral­nej De­mo­kra­cji.

Te­raz nie było prak­tycz­nie ty­go­dnia, aby nie za­pra­szano go do te­le­wi­zji. By­wał go­ściem za­równo sta­cji przy­chyl­nej rzą­dowi, jak i po­pie­ra­ją­cych opo­zy­cję. Jego me­ry­to­ryczne wy­po­wie­dzi, brak za­cie­trze­wie­nia i go­to­wość do współ­pracy po­nad­par­tyj­nej dla do­bra kraju zjed­nały mu sym­pa­ty­ków po obu stro­nach po­li­tycz­nej ba­ry­kady. Wczo­raj też wy­stą­pił w pro­gra­mie te­le­wi­zji INV pod ty­tu­łem Bez skru­pu­łów i za­pro­po­no­wał, aby wszyst­kie par­tie pod­jęły pracę nad no­we­li­za­cją ustawy eme­ry­tal­nej, by zli­kwi­do­wać ob­cią­że­nia pra­co­daw­ców ubez­pie­cze­niami ZUS, a jed­no­cze­śnie pod­nieść eme­ry­tury i renty. Za­pro­po­no­wał tak da­lece idące re­formy gi­ganta ubez­pie­czeń spo­łecz­nych, że jego pro­po­zy­cja zo­stała przy­jęta jed­no­gło­śnie. Dziś też miał wy­stą­pić w me­diach i szcze­gó­łowo omó­wić zmiany.

Pa­trzył na sie­bie i za­sta­na­wiał się, w co się ubrać. Za­wsze no­sił gar­ni­tur i kra­wat, ale te­raz miał za­miar po­je­chać po za­kupy. Mu­siał ku­pić pre­zenty świą­teczne i chciał czuć się swo­bod­nie. Za­łoży je­ansy, swe­ter i pi­ko­waną kurtkę. Bę­dzie za­równo wy­god­nie, jak i cie­pło.

Za­kupy nie po­winny za­jąć mu wiele czasu, nie ma za bar­dzo komu ku­po­wać pre­zen­tów pod cho­inkę. Ro­dzice, córka, kilka dro­bia­zgów dla par­tyj­nych władz. By­łej żo­nie nie bę­dzie nic ku­po­wał. Po roz­wo­dzie je­dyne, co ich łą­czy, to sied­mio­let­nia córka. Ula zo­stała z matką, on od­wie­dzał ją tak czę­sto, jak mógł, a że ostat­nio czasu miał co­raz mniej, te spo­tka­nia od­by­wały się dwa, trzy razy w mie­siącu. Po No­wym Roku bę­dzie mu­siał to zmie­nić. Za­pro­po­nuje Mo­nice zmianę wa­run­ków opieki. Po­winna się zgo­dzić, skoro stara się uło­żyć swoje ży­cie na nowo z no­wym part­ne­rem. W su­mie za­uwa­żył, że co­raz czę­ściej o niej my­śli. Roz­wie­dli się trzy lata po ślu­bie, cho­ciaż za­częło się mię­dzy nimi psuć już rok wcze­śniej. Nie było awan­tur, zdrad, prze­mocy do­mo­wej. Zwy­kłe nie­do­pa­so­wa­nie cha­rak­te­rów. Gdy się roz­stali, to prak­tycz­nie mi­jali się, a przez pierw­sze mie­siące za­mie­nili rap­tem kilka zdań. To, co ich łą­czyło, ule­gło za­po­mnie­niu. Cza­sem za­sta­na­wiał się, czy nie po­stą­pili zbyt po­chop­nie, ale czasu się nie cof­nie, a nie po­winno się dwa razy wcho­dzić do tej sa­mej rzeki. Z Ulą jest jed­nak ina­czej. Chce brać udział w jej wy­cho­wa­niu i chce mieć wpływ na jej ży­cie.

Wło­żył slipy Zary i spry­skał się dez­odo­ran­tem. Po wyj­ściu z ła­zienki otwo­rzył dużą szafę gdań­ską, która była jego chlubą, i wy­jął czy­ste je­ansy, pod­ko­szu­lek oraz swe­ter. Po­woli za­czął się ubie­rać. Gdy za­ło­żył swe­ter, usły­szał dźwięk przy­cho­dzą­cej wia­do­mo­ści SMS. Spoj­rzał na wy­świe­tlacz swo­jego iPhone’a 6. Przy­szło ja­kieś zdję­cie. Otwo­rzył wia­do­mość i zo­ba­czył uśmiech­niętą twarz Uli, pa­trzącą pro­sto w obiek­tyw apa­ratu. Wia­do­mość była od nie­zna­nego nadawcy. Może Mo­nika zmie­niła nu­mer te­le­fonu? – po­my­ślał. Już miał za­miar odło­żyć te­le­fon, gdy ten za­czął dzwo­nić. Nu­mer ten sam, co wy­słał zdję­cie. Ode­brał.

– Ma­rek Szczucki, słu­cham.

– Wi­dzia­łeś zdję­cie? – od­po­wie­dział mę­ski głos. Nie roz­po­znał męż­czy­zny.

– Z kim mam przy­jem­ność? I pro­szę mi po­wie­dzieć, co zna­czy to zdję­cie.

– Słu­chaj mnie te­raz uważ­nie. Za mi­nutę usły­szysz pu­ka­nie do drzwi. Otwo­rzysz i wpu­ścisz go­ścia do środka...

– Pan chyba ra­czy żar­to­wać – po­wie­dział Szczucki.

– Nie prze­ry­waj mi – od­parł groź­nie roz­mówca.

– Ale...

– Za­mknij, kurwa, ryj. Je­śli mnie nie po­słu­chasz, to ta mała zgi­nie. Ale za­nim zgi­nie, to po­każę jej, do czego przy­daje się męż­czyź­nie ko­bieta, na­wet tak mała jak ta. Po­tem kilku mo­ich ko­le­gów też się z nią za­bawi. Zro­zu­mia­łeś?

– Tak. Nie rób­cie jej krzywdy – po­pro­sił po­seł.

Czuł, że ko­szulka na ple­cach robi się mo­kra od potu. Wie­dział, że nie jest to spo­wo­do­wane swe­trem, który miał na so­bie, ale obawą o ży­cie i zdro­wie córki.

– Jak nie bę­dziesz fi­kał i bę­dziesz ro­bił to, co mó­wię, to włos z głowy jej nie spad­nie. Ro­zu­miesz?

– Tak – po­wie­dział bez­wied­nie.

W słu­chawce za­pa­dła ci­sza. Stał z te­le­fo­nem w ręku, gdy usły­szał pu­ka­nie do drzwi. Za­wa­hał się. Nie wie­dział, czy po­wi­nien wpu­ścić tę osobę, nie wie­dział, kto to i ja­kie ma za­miary. W gło­wie ko­ła­tała mu tylko myśl, że ktoś może skrzyw­dzić jego córkę. Pod­szedł do drzwi i spoj­rzał przez wi­zjer. Na ko­ry­ta­rzu zo­ba­czył męż­czy­znę w wieku na oko sześć­dzie­się­ciu lat, ubra­nego w czarną pu­chową kurtkę. Prze­krę­cił za­mek w drzwiach i otwo­rzył je na oścież. Sto­jący za nimi nie­zna­jomy uśmiech­nął się i spy­tał:

– Mogę wejść?

Szczucki stał jak za­mu­ro­wany i do­piero po chwili bez­gło­śnie przy­tak­nął, od­su­wa­jąc się nieco, by wpu­ścić go­ścia. Męż­czy­zna wszedł do miesz­ka­nia i zlu­stro­wał wnę­trze. Zbli­żył się do barku z al­ko­ho­lami i pa­trzył na bu­telki.

– Nie za­pro­po­nu­jesz mi drinka? Może być whi­sky – rzu­cił.

Osłu­piały Szczucki spo­glą­dał na in­truza.

– O co tu­taj cho­dzi? – spy­tał.

– So­bie też na­lej. Uwa­żam, że mo­żesz so­bie na to po­zwo­lić. Ła­twiej ci bę­dzie wszystko zro­zu­mieć.

– Nie mogę, mam dziś spo­tka­nie w te­le­wi­zji – po­wie­dział po­seł, nie ru­sza­jąc się z miej­sca.

– Mia­łeś. Zo­stało od­wo­łane. Jak spraw­dzisz pocztę elek­tro­niczną, to sam zo­ba­czysz. Zrób te drinki i sia­daj.

Przy­bysz usiadł na fo­telu i za­ło­żył nogę na nogę. Szczucki pod­szedł do barku i na­lał mu john­niego wal­kera do szklanki. Sam nie miał ochoty na whi­sky, się­gnął po bu­telkę wódki i wlał so­bie dużą por­cję. Po­dał go­ściowi szklankę i się­gnął po swoją. Wy­pił prak­tycz­nie jed­nym hau­stem.

– Więc do­wiem się, o co tu, kurwa, cho­dzi?

– Ja­sne. Na­zy­wam się... Zresztą nie ma zna­cze­nia, jak się na­zy­wam. Mo­żesz do mnie mó­wić, jak chcesz. Imię Ste­fan mi pa­suje. Tak mo­żesz się do mnie zwra­cać.

– Nie jest i nie bę­dzie pan moim ko­legą, więc nie bę­dziemy się do sie­bie zwra­cać po imie­niu. Chcę wie­dzieć, o co tu­taj cho­dzi i dla­czego ktoś grozi moim bli­skim. Chyba zdaje so­bie pan sprawę, kim je­stem. Je­stem po­słem na Sejm Rze­czy­po­spo­li­tej.

– Wiem. Po­wiem wię­cej: wiem o to­bie wszystko. Wiem, kiedy stu­dio­wa­łeś, znam twoje oceny koń­cowe z każ­dej klasy, po­cząw­szy od pod­sta­wówki, a na stu­diach koń­cząc. Wiem, kiedy pierw­szy raz spa­łeś z dziew­czyną, kiedy za­pa­li­łeś pierw­szy raz pa­pie­rosa i kiedy wy­pi­łeś pierw­szy raz wódkę. Wiem, kim byli twoi ro­dzice. Oj­ciec ślu­sarz w Pa­fa­wagu, matka eks­pe­dientka w skle­pie Spo­łem. Chłop­czyku, wiem o to­bie wszystko.

Szczucki stał jak za­hip­no­ty­zo­wany, sta­rał się prze­tra­wić to, co usły­szał.

– Wiem też wszystko o two­jej by­łej żo­nie i wiem, do ja­kiej szkoły cho­dzi twoja córka. Więc, jak już pew­nie za­uwa­ży­łeś, je­stem do­brze przy­go­to­wany na to spo­tka­nie.

– Do­bra, przejdźmy do kon­kre­tów. O co tu, do cho­lery, cho­dzi?

– Na­lej so­bie ko­lejną wódkę i sia­daj. Mam dla cie­bie pro­po­zy­cję. Ko­rzystną dla obu stron. Jak ją przed­sta­wię, to sam się prze­ko­nasz, że bę­dzie po­cząt­kiem owoc­nej współ­pracy, i za­po­mnisz o tym, że ktoś gro­ził twoim bli­skim – po­wie­dział męż­czy­zna.

– Ta­kich rze­czy się nie za­po­mina.

– Za­po­mnisz. Sam zo­ba­czysz, że bę­dzie warto.

Szczucki na­lał so­bie ko­lejną por­cję wódki i przez chwilę za­sta­na­wiał się, czy po­sta­wić bu­telkę na sto­liku. Po na­my­śle wziął ją pod pa­chę i pod­szedł do fo­tela. Usiadł, a bu­telkę po­sta­wił przed sobą na pod­ło­dze.

– Słu­cham – po­wie­dział i upił łyk ze szklanki.

– Je­steś po­słem. Do­brym po­słem, uczci­wym, peł­nym wiary i, co naj­waż­niej­sze, lu­dzie cię lu­bią.

– No i?

– Zo­sta­niesz pre­mie­rem.

– Kim? – Szczucki za­krztu­sił się prze­ły­ka­nym al­ko­ho­lem.

Męż­czy­zna cze­kał cier­pli­wie, aż po­seł od­kaszl­nie, po czym kon­ty­nu­ował:

– Za pół roku ten rząd upad­nie. Po­trzebny wtedy bę­dzie kan­dy­dat na urząd pre­miera.

– Rząd upad­nie? Czło­wieku, od upadku ko­muny nie było rządu z więk­szym po­par­ciem niż ten.

– Upad­nie, zo­ba­czysz. Po­przed­nie rządy miały na swoim kon­cie kilka gru­bych afer, ale to, co wy­da­rzy się za pół roku, zmie­cie całą klasę po­li­tyczną. Każdy obe­rwie: rząd, opo­zy­cja, na­wet pre­zy­dent. Po­trzebny bę­dzie wtedy od­po­wiedni kan­dy­dat. Bę­dziesz nim ty.

– Czło­wieku, albo al­ko­hol spo­wo­do­wał, że ga­dasz bzdury, albo masz coś z głową...

Sta­rzec się uśmiech­nął i łyk­nął whi­sky.

– To się okaże za pół roku – po­wie­dział.

– No do­bra, za­łóżmy, że rząd upad­nie. Na sta­no­wi­sko pre­miera jest wielu lep­szych kan­dy­da­tów niż ja. Choćby prze­wod­ni­czący Kru­szew­ski.

– Kru­szew­ski nie żyje. Miał wy­pa­dek. Je­steś je­dy­nym kan­dy­da­tem.

– Jak nie żyje? Co ty, fa­cet, bre­dzisz? Jakby to była prawda, to od rana by o tym ga­dali, te­le­fon by się ury­wał.

– Mniej­sza z tym. Nie za­py­tasz, co miał­byś zro­bić w za­mian za sta­no­wi­sko? – zdzi­wił się „Ste­fan”.

– Hi­po­te­tycz­nie. Co miał­bym niby zro­bić?

– Jak zo­sta­niesz pre­mie­rem, to na swo­ich do­rad­ców wy­bie­rzesz tych, któ­rych ci po­de­ślę. Za­de­cy­du­jesz też o pew­nych kon­trak­tach dla za­przy­jaź­nio­nych lu­dzi. Kilka osób na tym zy­ska, włącz­nie z tobą.

Szczucki spo­glą­dał na go­ścia przez chwilę, po czym par­sk­nął śmie­chem. Sta­rzec uśmiech­nął się i po­woli za­czął wsta­wać.

– Nie mu­sisz mnie od­pro­wa­dzać. Drogę znam. Nie martw się o małą, już jest z po­wro­tem bez­pieczna.

Szczucki pa­trzył, jak sta­rzec wol­nym kro­kiem idzie w kie­runku drzwi. Przed wyj­ściem od­wró­cił się i po­wie­dział:

– Za kilka mie­sięcy znowu cię od­wie­dzę. Tym­cza­sem że­gnam. Aaa, chyba nie mu­szę za­zna­czać, że ta roz­mowa zo­staje mię­dzy nami. Do­wiem się, je­śli ko­muś o tym wspo­mnisz, a wtedy twoja córka... Zresztą chyba nie mu­szę koń­czyć.

Na­ci­snął klamkę i wy­szedł.

***

Po wyj­ściu z miesz­ka­nia Szczuc­kiego zje­chał windą na sam dół i pod­szedł do sto­ją­cego na par­kingu audi A6. Męż­czy­zna sie­dzący za kie­row­nicą otwo­rzył okno i spy­tał:

– Wszystko w po­rządku, pa­nie puł­kow­niku?

– Tak – od­po­wie­dział. – Za­wieź mnie do domu. Nie po­wi­nie­nem pić tak wcze­śnie. Zgagę mam.

– Dzwo­niła Anna. Wszystko idzie zgod­nie z pla­nem.

– Do­brze. Jedźmy już.

Kie­rowca ski­nął głową, a on spoj­rzał w kie­runku okien miesz­ka­nia, z któ­rego wy­szedł. Kilka se­kund póź­niej sie­dział już we wnę­trzu audi, a kie­rowca po­woli włą­czał się do ru­chu.

***

Szczucki sie­dział kilka mi­nut na fo­telu, po czym wstał i pod­szedł do sto­lika, na któ­rym po­ło­żył te­le­fon. Za­sta­na­wiał się, do kogo pierw­szego za­dzwo­nić: czy do Mo­niki, czy do prze­wod­ni­czą­cego par­tii. Wy­brał nu­mer by­łej żony. Chwilę cze­kał na po­łą­cze­nie.

– Cześć, dzwo­nisz zło­żyć ży­cze­nia? – spy­tała Mo­nika.

– To też. Czy z Ulą wszystko w po­rządku?

– Czemu py­tasz? – za­nie­po­ko­iła się była żona.

– Tak so­bie, mia­łem sen. Taki kosz­mar, że coś jej się stało, więc dzwo­nię – za­czął się męt­nie tłu­ma­czyć. Nie chciał stre­so­wać Mo­niki.

– Aaa, w jak naj­lep­szym po­rządku. Jest zdrowa, nic jej nie do­lega. Sie­dzi te­raz w swoim po­koju i za­sta­na­wia się nad ja­ki­miś waż­nymi spra­wami. Wiesz, ja­kie są dziew­czynki w jej wieku. Mają swoje sprawy. Cho­ciaż chwila, nie wiesz, bo skąd miał­byś wie­dzieć?

– Daj spo­kój. Mar­twi­łem się, więc za­dzwo­ni­łem.

– Uhm. A za­mie­rzasz z nią po­roz­ma­wiać?

– Nie dziś. Ju­tro pod­jadę i za­biorę ją do kina – za­de­kla­ro­wał.

– Nie obie­cuj. Nie­raz obie­cy­wa­łeś, a po­tem ta twoja po­li­tyka wszystko spier­ni­czyła.

– Do­bra. Mu­szę koń­czyć. Cześć – po­wie­dział na po­że­gna­nie.

Się­gnął po bu­telkę i na­lał so­bie ko­lejną por­cję al­ko­holu. Gdy wy­pił łyk, wy­brał nu­mer te­le­fonu prze­wod­ni­czą­cego Kru­szew­skiego. Cze­kał kil­ka­na­ście sy­gna­łów na po­łą­cze­nie.

– Kru­szew­ski. Co tam, Marku?

– Cześć. Dzwo­nię z py­ta­niem. Czy mo­żemy się spo­tkać? – Po­czuł ulgę, sły­sząc, że Kru­szew­ski żyje.

– Dziś już nie. Jadę na urlop. Po po­wro­cie spo­tkamy się i omó­wimy bie­żące sprawy. Wy­bacz, ale nie mogę roz­ma­wiać, mam spo­tka­nie.

– Do­bra, to spo­koj­nych świąt i mi­łego wy­po­czynku.

Usiadł z po­wro­tem na fo­telu i na­pił się wódki. Dziś już ra­czej nie po­je­dzie po za­kupy.

I tak nie mia­łem po­my­słu, co ku­pić – po­my­ślał, pi­jąc ko­lejny łyk.

***

Kru­szew­ski odło­żył te­le­fon i spoj­rzał na sie­dzą­cych w biu­rze po­sel­skim dwóch biz­nes­me­nów z jego re­gionu. Prak­tycz­nie spo­tka­nie do­bie­gało końca. Do­pił ostatni łyk kawy i wstał z fo­tela. Go­ście uczy­nili to samo. Szyb­kie uści­śnię­cie dłoni i obaj wy­szli. Kru­szew­ski usiadł na swoim miej­scu i po­pa­trzył na sto­jące na stole na­czy­nia po ka­wie. Za­sta­na­wiał się, czy nie po­pro­sić pani Dag­mary o ko­lejną. Asy­stentka pra­co­wała u niego krótko, ale oprócz przy­mio­tów fi­zycz­nych miała jesz­cze jedną za­letę – umiała pa­rzyć wspa­niałą kawę. Po chwili jed­nak zre­zy­gno­wał z przy­jem­no­ści wy­pi­cia ko­lej­nej fi­li­żanki. Kawa była ta sama co zwy­kle, biuro ku­po­wało ją w po­bli­skim skle­pie, ale sma­ko­wała tro­chę ina­czej. Pew­nie zmie­niono ma­szynę w pa­larni kawy albo do­dano ja­kiś uza­leż­niacz. Każdy tak robi – po­my­ślał prze­wod­ni­czący.

Na dzi­siaj nie miał już żad­nych za­pla­no­wa­nych spo­tkań. Za go­dzinę bę­dzie mógł wy­je­chać na za­słu­żony urlop. We­zwał asy­stentkę do sie­bie i gdy sta­nęła w progu, oznaj­mił:

– Pani Dag­maro, ja wy­jeż­dżam. Będę za ty­dzień. Można mnie ła­pać na ko­mórkę.

– Do­brze, pa­nie po­śle.

– A może po­je­cha­łaby pani ze mną w góry? – spy­tał.

Od dawna mu się po­do­bała i miał za­miar ją uwieść. Od­kąd zo­stał wdow­cem, jego ży­cie to­czyło się tylko wo­kół po­li­tyki. Bra­ko­wało mu cie­pła ro­dzin­nego domu.

– Mu­szę po­dzię­ko­wać, pa­nie po­śle, ale nie. Mam na­rze­czo­nego. Przy­kro mi – po­wie­działa Dag­mara.

Kru­szew­skiemu wy­da­wało się, że wi­dział w jej spoj­rze­niu za­lotny błysk. Czuł, że i tak trafi w końcu do jego łóżka, było to kwe­stią może kilku ty­go­dni.

– Trudno. Na dziś jest już pani wolna. Sam za­mknę drzwi. We­so­łych świąt. Pre­zent ode mnie otrzyma pani ju­tro, od Ma­riana Ka­liń­skiego. Do zo­ba­cze­nia po moim po­wro­cie.

Asy­stentka ski­nęła głową i wy­szła. Kru­szew­ski nie wi­dział już wy­razu jej twa­rzy. Uśmie­chała się, za­do­wo­lona z wy­ko­na­nego za­da­nia. Prze­wod­ni­czący po­woli pa­ko­wał do­ku­menty do ak­tówki.

***

Szczucki obu­dził się przed pa­roma mi­nu­tami. W gło­wie miał mę­tlik, a w ustach po­smak wódki.

Ile wy­pi­łem? – za­sta­na­wiał się.

Za­czął pić, jak przy­szedł nie­zna­jomy. Po te­le­fo­nach do by­łej żony i prze­wod­ni­czą­cego na­lał so­bie ko­lejną szklankę. Przy sto­liku stała jedna pu­sta bu­telka, a druga, w po­ło­wie na­po­częta, le­żała dwa me­try od łóżka. Na dy­wa­nie zro­biła się plama po al­ko­holu, który się z niej wy­lał.

Trzeba bę­dzie od­dać dy­wan do pra­nia lub ku­pić nowy – stwier­dził.

Się­gnął po te­le­fon i za­uwa­żył, że ma wy­łą­czone tony. Na wy­świe­tla­czu zo­ba­czył bli­sko sto nie­ode­bra­nych po­łą­czeń. Zmru­żył oczy i po­trzą­snął głową, aby otrzeź­wieć. Ude­rzył się lekko w po­li­czek, by się do­bu­dzić. Bę­dzie mu­siał wy­trzeź­wieć do końca i od­dzwo­nić. Naj­pierw jed­nak musi na­pić się kawy. Się­gnął po pi­lota i włą­czył te­le­wi­zor. Na ekra­nie po­ja­wił się ob­raz z ja­kie­goś wy­padku. Pełno było ra­dio­wo­zów po­li­cji, po­jaz­dów straży po­żar­nej i ka­re­tek. Dzien­ni­karz coś mó­wił. Szczucki po­gło­śnił i usły­szał: ...nie można było unik­nąć zde­rze­nia. Tak jak wcze­śniej wspo­mnia­łem, nikt nie prze­żył wy­padku. Prze­wod­ni­czący Kru­szew­ski był czo­łową po­sta­cią pol­skiej sceny po­li­tycz­nej...

Szczucki stał i pa­trzył z otwar­tymi ustami. Po chwili po­wie­dział:

– Kurwa mać.

***

Anna po­pa­trzyła na pa­sek wia­do­mo­ści. Już w mo­men­cie gdy otrzy­mała za­da­nie od puł­kow­nika Ma­riana Li­sow­skiego, wie­działa, że chwila, kiedy Kru­szew­ski zo­sta­nie wy­eli­mi­no­wany, zbliża się nie­ubła­ga­nie. Pod­jęła pracę w biu­rze po­sel­skim pod fał­szy­wym na­zwi­skiem. Od dnia za­trud­nie­nia funk­cjo­no­wała jako Dag­mara Ko­senda. Służby spraw­dziły ją i nic nie wzbu­dziło ich po­dej­rzeń. Nowa toż­sa­mość zo­stała na­le­ży­cie przy­go­to­wana, włącz­nie z od­po­wied­nimi dy­plo­mami i ze­zna­niami rze­ko­mych ko­le­ża­nek ze stu­diów.

Po­do­bała jej się ta praca u prze­wod­ni­czą­cego Kru­szew­skiego. Tro­chę ją de­ner­wo­wał tym, że ślini się na jej wi­dok, ale zdą­żyła się do tego przy­zwy­czaić. Wie­działa, że jest ładna, wie­działa, że wielu męż­czyzn stara się do niej zbli­żyć. Ona jed­nak była pro­fe­sjo­na­listką i nie mo­gła so­bie po­zwo­lić na naj­mniej­szy błąd. Ta­kim błę­dem byłby ro­mans z ja­kim­kol­wiek męż­czy­zną. Dzi­siaj był ostatni dzień jej pracy u Kru­szew­skiego, przy­naj­mniej w ta­kim cha­rak­te­rze jak do­tych­czas. Rano do­stała wia­do­mość, że ma za­koń­czyć za­da­nie i cze­kać na dal­sze in­struk­cje. Wie­działa, że za sprawą środka, któ­rego do­dała sze­fowi do kawy, Kru­szew­ski straci przy­tom­ność. Dawkę tak wy­li­czyła, że utrata przy­tom­no­ści po­winna na­stą­pić w cza­sie jego po­dróży w góry. Wszystko się po­wio­dło, szkoda jej tylko było nie­win­nych ofiar zde­rze­nia. Wie­działa, że te­raz pro­ku­ra­tura i po­li­cja roz­poczną do­cho­dze­nie do­ty­czące wy­padku, będą spraw­dzać wszystko. O spe­cy­fik do­dany do kawy się nie mar­twiła. Ule­gnie cał­ko­wi­temu roz­kła­dowi w ciągu kilku go­dzin od za­apli­ko­wa­nia i nie zo­sta­nie wy­kryty pod­czas sek­cji. Pro­ku­ra­tor umo­rzy śledz­two z po­wodu braku zna­mion czynu za­bro­nio­nego. Sek­cja wy­każe za­wał spo­wo­do­wany prze­mę­cze­niem i cho­robą wień­cową. O to, aby śledz­two za­koń­czono szyb­ciej, niż roz­po­częto, po­sta­rają się lu­dzie puł­kow­nika. Wie­działa jed­nak, że przez naj­bliż­sze dni bę­dzie wiele razy prze­słu­chi­wana i ma grać po­grą­żoną w żalu asy­stentkę. Po po­grze­bie Kru­szew­skiego odej­dzie z pracy i ślad po niej za­gi­nie. Po­pa­trzyła ostatni raz na ekran te­le­wi­zora i wy­łą­czyła od­bior­nik. Na­de­szła pora na od­świe­ża­jącą ką­piel.

2

War­szawa, 17 grud­nia 2016 r.

Trzy zie­lone land ro­very wje­chały do dziel­nicy wil­lo­wej tuż po pią­tej rano. Cała oko­lica spała w ten gru­dniowy po­ra­nek. Sa­mo­chody sta­nęły w jed­nej z bocz­nych uli­czek, zga­sły sil­niki i świa­tła. Pa­no­wała ni­czym nie­zmą­cona ci­sza. Nikt nie po­ja­wił się w po­bliżu, nikt nie spa­ce­ro­wał z psem, nikt nie szy­ko­wał się do wyj­ścia do pracy. Za kilka kwa­dran­sów wszystko tu­taj miało się zmie­nić.

Męż­czyźni w środku aut po­pra­wili ka­ra­binki MP5 na­le­żące do ich stan­dar­do­wego wy­po­sa­że­nia. Każdy z nich miał na gło­wie ko­mi­niarkę i każdy setki razy brał udział w ta­kich ak­cjach. Stan­dard – pod­jazd na ad­res, kwa­drans lub kilka ocze­ki­wa­nia, zaj­mo­wa­nie sta­no­wisk. Po­tem otrzy­mają sy­gnał do szturmu i wszystko się za­cznie. Nikt, kto bę­dzie w pro­mie­niu kil­ku­set me­trów od miej­sca ak­cji, ra­czej nie po­śpi długo w ten dzień. Z do­świad­cze­nia wie­dzieli, że gdy wy­bu­chają ła­dunki umiesz­czane na drzwiach, szok, jaki ogar­nia cel ich ataku, udziela się wielu in­nym oso­bom. Ak­cją w tym miej­scu do­wo­dził „Lewy”. Miał on za sobą ka­rierę w od­dziale Jed­nostki Woj­sko­wej GROM, z któ­rej pięć lat temu prze­szedł do wy­działu re­ali­za­cji Cen­tral­nego Biura An­ty­ko­rup­cyj­nego. Każdy z lu­dzi, któ­rzy sie­dzieli w sa­mo­cho­dach, miał do­świad­cze­nie wy­nie­sione z od­dzia­łów re­ali­za­cji po­li­cji, Cen­tral­nego Biura Śled­czego Po­li­cji, Straży Gra­nicz­nej. Po po­wsta­niu CBA po­trze­bo­wano spe­cja­li­stów w każ­dej dzie­dzi­nie, an­ty­ter­ro­ry­ści nie mo­gli być wy­jąt­kiem. Bez żalu, skru­pu­łów i ja­kich­kol­wiek sen­ty­men­tów się­gano po naj­lep­szych z in­nych służb.

W sa­mo­cho­dach skrze­czały krót­ko­fa­lówki. To był je­dyny ha­łas, jaki mą­cił ci­szę pa­nu­jącą wo­kół. Oczy­wi­ście nie li­cząc krót­kich od­de­chów człon­ków od­działu. Para, która bu­chała im z ust, zwięk­szała wil­got­ność. Każdy z nich czuł lek­kie zimno, w cza­sie jazdy mieli włą­czone ogrze­wa­nie, po przy­by­ciu na miej­sce sil­niki nie pra­co­wały i tem­pe­ra­tura gwał­tow­nie spa­dała.

W au­cie „Le­wego” było w su­mie sze­ściu lu­dzi, każde z po­zo­sta­łych miało taki sam stan oso­bowy. Gdy za­cznie się ak­cja, po­zo­staną tylko kie­rowcy, reszta w trzech gru­pach pię­cio­oso­bo­wych ru­szy w kie­runku domu. Oczy­wi­ście w po­bliżu było jesz­cze co naj­mniej kil­ku­na­stu in­nych funk­cjo­na­riu­szy, ale oni te­raz sku­piali się na swo­ich za­da­niach. Kilku z nich ob­ser­wo­wało dom, kilku cze­kało, aż ope­ra­to­rzy wejdą i spa­cy­fi­kują miesz­kań­ców. Po­tem oni roz­poczną dłu­gie prze­szu­ka­nia. Z wcze­śniej­szych in­for­ma­cji „Lewy” wie­dział, że w środku jest tylko jedna osoba. Żona i dzieci wy­je­chały, więc ak­cja po­winna od­być się spraw­nie. Nie bę­dzie krzy­ków i la­men­tów ko­biety, nie bę­dzie pła­czu dzie­cia­ków. To za­wsze go tro­chę stre­so­wało. Przy do­ro­słym lek­kie po­tur­bo­wa­nie w trak­cie za­trzy­ma­nia nie jest pro­ble­mem. Z dziećmi jest jed­nak ina­czej. Ope­ra­tor w ciem­no­ści, w nie­sprzy­ja­ją­cych oko­licz­no­ściach, w za­dy­mio­nym po­miesz­cze­niu, nie­chcący może uszko­dzić dzie­ciaka i za­czy­nają się wtedy schody. Wszy­scy szu­kają win­nych, ana­li­zują błędy. Ope­ra­to­rzy, za­miast za­jąć się ko­lejną sprawą, pi­szą dłu­gie ra­porty opi­su­jące szcze­góły ak­cji.

„Lewy” spoj­rzał na ze­ga­rek, po­woli zbli­żała się go­dzina roz­po­czę­cia szturmu. Zo­stało za­le­d­wie pięć mi­nut. Za­wsze w ta­kim mo­men­cie za­sta­na­wiał się, co zro­biła osoba, która ma zo­stać za­trzy­mana. Z re­guły za­trzy­my­wali lu­dzi po­wią­za­nych z gru­pami prze­stęp­czymi, lo­kal­nymi ukła­dami, biz­nes­me­nów, a cza­sem po­li­ty­ków. Rzadko kiedy zda­rzał się ja­kiś ban­dyta skłonny pójść na wy­mianę ognia z ope­ra­to­rami. Inne służby nie miały ta­kiego kom­fortu jak oni. Tam tra­fiali się praw­dziwi zbóje, któ­rzy mo­gli się­gnąć po broń rów­nie ła­two jak prze­ciętny biz­nes­men do­ko­nuje prze­lewu in­ter­ne­to­wego.

O celu tej ak­cji wie­dział tyle, że to fa­cet czter­dzie­sto­ośmio­letni, nie­po­wią­zany z żad­nymi gru­pami prze­stęp­czymi. Jest pre­ze­sem ja­kiejś firmy bu­du­ją­cej au­to­strady, na­zywa się Ryl­ski. „Lewy” po­pa­trzył na fo­to­gra­fię przy­twier­dzoną ta­śmą kle­jącą do szyby w sa­mo­cho­dzie. Każdy z jego lu­dzi też mu­siał się z nią za­po­znać. Fa­cet nie miał twa­rzy zbója, nie sta­no­wił za­gro­że­nia. Do­wo­dzący oczy­wi­ście wie­dział, że nie można oce­niać lu­dzi po wy­glą­dzie. Na­wet naj­więk­szy leszcz za­go­niony w pu­łapkę może się od­gryźć. Ten może się­gnąć po nóż, może zła­pać ja­kie­goś za­kład­nika i pró­bo­wać wy­do­stać się z bu­dynku lub cho­ciaż coś ugrać. „Lewy” wi­dział nie­raz, jak ktoś, oba­wia­jąc się wię­zie­nia, za­czyna po­peł­niać głu­pie błędy. Miał na­dzieję, że tu tak nie bę­dzie. Po­now­nie spoj­rzał na ze­ga­rek. Zo­stało tro­chę po­nad pół­to­rej mi­nuty. Jego lu­dzie za­częli ner­wowo krę­cić się w wo­zie. Za kil­ka­na­ście se­kund otrzy­mają sy­gnał. „Lewy” wie­dział, że w tym sa­mym mo­men­cie po­dobne ak­cje roz­gry­wają się w kilku in­nych miej­scach w ca­łym kraju. Za­trzy­ma­nych ma być w su­mie sie­dem osób. Na ze­garku wska­zówka wła­śnie zbli­żała się do go­dziny szó­stej. „Lewy” rzu­cił do krót­ko­fa­lówki ko­mendę:

– Jazda, jazda, jazda...

Wi­dział, jak z sa­mo­cho­dów wy­bie­gają ope­ra­to­rzy i po­woli kie­rują się gę­siego do bu­dynku. Wej­ście po­winno na­stą­pić około dwóch mi­nut po szó­stej. Tylko w fil­mach an­ty­ter­ro­ry­ści wcho­dzą punkt szó­sta. W re­al­nym świe­cie za­wsze sta­rają się wejść kilka mi­nut po. W ten spo­sób uni­kają pro­ble­mów. Do­bry praw­nik za­trzy­ma­nego pod­czas ak­cji zbira może pró­bo­wać coś ugrać. Bę­dzie ga­dał, że wej­ście było przed szó­stą, że za­trzy­mano jego klienta jesz­cze w trak­cie trwa­nia ci­szy noc­nej, że tamto, że owamto. Każdy ma inny ze­ga­rek i u jed­nego jest szó­sta, u dru­giego za mi­nutę. Oni wcho­dzą chwilę póź­niej i nikt ni­gdy nie miał pre­ten­sji. Oczy­wi­ście za­trzy­many może sta­rać się coś krę­cić, ale każdą ak­cję do­ku­men­tują ka­mery za­mon­to­wane na ka­mi­zel­kach tak­tycz­nych.

„Lewy” szedł ze swoją grupą na prze­dzie. On i jego lu­dzie wejdą od frontu, po­zo­stałe dwie grupy z tyłu bu­dynku, z czego jedna do­sta­nie się na pię­tro za po­mocą dra­bin. Tuż przed drzwiami sta­nął i od­stą­pił w bok. Je­den z jego grupy zdjął z ple­ców urzą­dze­nie do roz­wa­la­nia drzwi, taki nie­duży ta­ran. Drugi za­ło­żył nie­wiel­kie ła­dunki wy­bu­chowe. Gdy skoń­czył, wszy­scy lekko się od­su­nęli.

***

Ryl­ski obu­dził się, gdy usły­szał ja­kiś ha­łas za oknem. Coś jakby od­głos sil­ni­ków kilku sa­mo­cho­dów. Po chwili wszystko uci­chło. Obu­dzony spoj­rzał na ze­ga­rek sto­jący przy łóżku. Piąta z mi­nu­tami.

Za wcze­śnie, by wstać – stwier­dził w my­ślach.

Po­le­żał tro­chę z za­mknię­tymi oczyma, sta­ra­jąc się coś jesz­cze usły­szeć. Za­sta­na­wiał się, czy od­głos sil­ni­ków był wy­two­rem jego wy­obraźni, czy ktoś z są­sia­dów wy­je­chał o tej go­dzi­nie. W su­mie nie­wiele go to ob­cho­dziło, ale było to coś, co wcze­śniej się nie zda­rzało w tej oko­licy. Tu­taj każdy wsta­wał nie wcze­śniej niż o siód­mej, a pierw­sze od­głosy bu­dzą­cego się ży­cia można było usły­szeć około siód­mej pięt­na­ście.

Ryl­ski prze­krę­cił się na drugi bok i wtedy po­czuł lek­kie par­cie na pę­cherz. Za­chciało mu się si­kać. Za­sta­na­wiał się, czy jak prze­sta­nie o tym my­śleć, to ten na­pór znik­nie, czy jed­nak bę­dzie mu­siał wyjść z cie­płej po­ścieli. Nie wie­dział, ile w su­mie tak le­żał, ale po­sta­no­wił osta­tecz­nie, że wsta­nie. Zsu­nął nogi z łóżka i usiadł. Le­żące w po­bliżu kap­cie wsu­nął na bose stopy. Za­ło­żył szla­frok i pod­szedł do okna. Spoj­rzał na ze­wnątrz. Śnieg mu­siał pa­dać całą noc, bo za­sy­pał so­lid­nie po­dej­ście do domu. Nie było żad­nych śla­dów. Spoj­rzał da­lej na prze­bie­ga­jącą nie­opo­dal działki drogę. Nie zo­ba­czył żad­nych śla­dów opon, więc po­my­ślał, że od­głos sil­nika mu się przy­śnił. Od­wró­cił się i za­czął iść w stronę scho­dów. Gdyby od­szedł od okna kilka se­kund póź­niej, zo­ba­czyłby grupę lu­dzi w ko­mi­niar­kach na gło­wach, któ­rzy ostroż­nie zbli­żali się do bu­dynku.

Po­woli scho­dził po scho­dach, ła­zienkę miał na dole, na gó­rze nie chciał ta­kiego po­miesz­cze­nia. Uwa­żał, że nad­miar ła­zie­nek to pro­blem. Po cza­sie za­czął się za­sta­na­wiać, czy do­brze zro­bił. Jego Marta, gdy wej­dzie do ła­zienki, to zaj­muje ją po­nad go­dzinę. Jakby były dwie, pro­blem by znik­nął. Już był na par­te­rze, gdy usły­szał ja­kiś szmer za drzwiami wej­ścio­wymi. Przy­sta­nął i chwilę po­słu­chał. Szmer się po­wtó­rzył. Ostroż­nie pod­szedł do drzwi i lewą ręką prze­su­nął osłonę wi­zjera. Zbli­żał wła­śnie do niego oko, kiedy roz­legł się ogromny huk. Za­raz po­tem na­stą­piło po­tężne ude­rze­nie w drzwi. W tym sa­mym cza­sie usły­szał, jak pę­kają szyby w oknach, za­równo na dole, jak i na pię­trze. Ude­rze­nie drzwiami prze­wró­ciło go na plecy. W po­miesz­cze­niu peł­nym dymu na­stę­po­wały gło­śne wy­bu­chy gra­na­tów hu­ko­wych. Szok i dzwo­nie­nie w uszach spo­wo­do­wały, że nie sły­szał okrzy­ków męż­czyzn wbie­ga­ją­cych do domu:

– Cen­tralne Biuro An­ty­ko­rup­cyjne. Na zie­mię!!!

Nie sły­szał nic, po­czuł tylko, jak po no­gawce spływa mu cie­pła strużka mo­czu. Kilka se­kund póź­niej ja­kieś silne ręce prze­krę­cały go na brzuch.

Mo­głem wstać wcze­śniej i się wy­lać – po­my­ślał. – Nie by­łoby wstydu, że zla­łem się w spodnie.

***

Szczucki obu­dził się skoro świt. Wczo­raj­sza roz­mowa z go­ściem, a póź­niej wy­pa­dek prze­wod­ni­czą­cego po­cząt­kowo wy­da­wały mu się snem. Włą­czył te­le­wi­zor i czy­tał to, co po­ja­wiało się na pa­sku u dołu ekranu. In­for­ma­cje były la­ko­niczne, ale ja­sno dały mu do zro­zu­mie­nia, że to nie był sen.

Po­szedł do ła­zienki i wziął prysz­nic. Mu­siał się od­świe­żyć i za­cząć my­śleć w pełni przy­tom­nie. Pod stru­mie­niem go­rą­cej wody spły­nęło z niego za­równo zmę­cze­nie, jak i resztki al­ko­holu wy­pi­tego po­przed­niego dnia.

Wi­zyta star­szego fa­ceta ozna­czała, że coś za­czyna się dziać wo­kół jego osoby, ale nie wie­dział jesz­cze, czy te dzia­ła­nia spo­wo­dują ra­dy­kalne zmiany w jego do­tych­cza­so­wym ży­ciu.

– Fa­cet mó­wił, że zo­stanę pre­mie­rem – po­wie­dział gło­śno do sie­bie. – To chyba duża zmiana.

Za­ło­żył świeżą bie­li­znę i po­szedł do kuchni zro­bić so­bie kawy. Czuł, że dzień może wy­ma­gać od niego trzeź­wo­ści, tak na ciele, jak i na umy­śle. Do ulu­bio­nego kubka na­sy­pał trzy ły­żeczki kawy. Na­sta­wił wodę i cze­ka­jąc, aż się za­go­tuje, się­gnął po ta­blet. Po­łą­czył się z sie­cią in­ter­ne­tową. Chciał prze­czy­tać pierw­sze ko­men­ta­rze pu­bli­cy­stów na te­mat wy­padku, który miał miej­sce dzień wcze­śniej. Kilka ar­ty­ku­łów chwa­liło zmar­łego po­sła, kilka in­nych ana­li­zo­wało ak­tu­alną sy­tu­ację po­li­tyczną. W su­mie nic, nad czym warto by się dłu­żej za­sta­na­wiać.

Wstał, gdy usły­szał gwiz­dek czaj­nika. Na­lał so­bie wody do kubka i za­mie­szał. Po­sta­wił kawę na stole i wy­łą­czył ta­blet. Spoj­rzał za okno i pa­trzył na spa­da­jące po­woli płatki śniegu. Chciałby się cof­nąć do cza­sów dzie­ciń­stwa, gdy wszystko było ła­twiej­sze i nie miał roz­te­rek. Wtedy naj­więk­szym pro­ble­mem było to, aby zdać do na­stęp­nej klasy, aby do­stać się do składu w grze w piłkę jako je­den z pierw­szych. Tra­dy­cyj­nie ci naj­lepsi pił­ka­rze byli wy­bie­rani jako pierwsi, ci gorsi mu­sieli cze­kać na swoją ko­lej. Wtedy nie było ran­kin­gów typu kto ma ja­kiś uraz, kto kilka dni wcze­śniej był chory. Wtedy li­czyło się, że umie ko­pać piłkę. Uśmiech­nął się na myśl, że czę­sto wy­bie­rano go jako jed­nego z pierw­szych. Grał do­brze, miał cela i był pod­sta­wo­wym za­wod­ni­kiem po­dwór­ko­wej dru­żyny. Pa­mię­tał kie­dyś, jak grali z dru­żyną z in­nego osie­dla. Prze­grali wtedy 8:11. On strze­lił pięć bra­mek i czuł się dumny jak paw. Strze­la­nie goli przy­cho­dziło mu ła­two, może dla­tego, że nie grali na spa­lone. Nikt się nie przej­mo­wał mi­ni­mal­nym za­ję­ciem po­zy­cji tuż przed bram­ka­rzem. To były ich po­dwór­kowe za­sady.

Do­pił kawę i się­gnął po te­le­fon. Bę­dzie mu­siał od­dzwo­nić na te wszyst­kie nu­mery od nie­ode­bra­nych po­łą­czeń.

***

Ro­zej­rzał się po po­koju. Na ścia­nach kan­ce­la­rii ad­wo­kac­kiej Sto­nes & Wa­li­góra wi­siało pełno dy­plo­mów, cer­ty­fi­ka­tów i re­fe­ren­cji. Prak­tycz­nie nie było wol­nego miej­sca na ścia­nie. Li­sow­ski cze­kał już dzie­sięć mi­nut na przy­by­cie obu ad­wo­ka­tów. Se­kre­tarka zro­biła mu kawę i za­pro­siła do tego po­miesz­cze­nia. Puł­kow­nik spoj­rzał na ze­gar sto­jący na biurku. Za­sta­na­wiał się, czy Ryl­ski już jest w dro­dze do aresztu, czy do­piero do­cho­dzi do niego groza sy­tu­acji, w ja­kiej się zna­lazł. Dwaj po­zo­stali wspól­nicy biz­nes­mena byli mniej umo­czeni, ale za­rzuty nie będą mniej­sze. Uśmiech­nął się na myśl, że na ra­zie wszystko idzie zgod­nie z pla­nem.

Drzwi od po­koju się otwo­rzyły i do środka we­szło dwóch męż­czyzn ubra­nych w gra­na­towe gar­ni­tury szyte na miarę, oba chyba od jed­nego krawca, i nie­bie­skie ko­szule z gu­stow­nymi kra­wa­tami. Młod­szy z męż­czyzn, na oko czter­dzie­sto­letni, wy­cią­gnął rękę na przy­wi­ta­nie i po­wie­dział:

– Wa­li­góra. Me­ce­nas Wa­li­góra. To jest mój wspól­nik Ri­chard Sto­nes. – Wska­zał star­szego męż­czy­znę. Sto­nes kiw­nął głową i także wy­cią­gnął rękę.

– Ko­wal­ski – rzu­cił puł­kow­nik.

– Pew­nie jesz­cze Jan? – po­wie­dział z uśmie­chem ad­wo­kat.

– Tak, Jan. Jan Ko­wal­ski – od­parł Li­sow­ski.

Wa­li­góra uśmiech­nął się sze­rzej i po­krę­cił z nie­do­wie­rza­niem głową.

– Co pana spro­wa­dza do na­szej kan­ce­la­rii? – za­py­tał. – Uprze­dzam, że je­ste­śmy tro­chę za­jęci. Gdyby nie pe­wien czło­wiek, który ko­rzy­stał kie­dyś z na­szych usług i po­rę­czył za pana, to te­raz by­śmy nie mieli tej oka­zji, aby po­roz­ma­wiać.

– To do­brze, że mamy tę oka­zję. Wnu­kom o tym opo­wiem – oznaj­mił z sar­ka­zmem puł­kow­nik.

Wa­li­góra nie usły­szał iro­nii w jego gło­sie lub udał, że jej nie sły­szy. Za­miast tego spy­tał ina­czej:

– Do­brze. W czym mo­żemy po­móc?

– Chciał­bym, aby pań­stwo re­pre­zen­to­wali pewną osobę. Osoba ta zo­stała za­trzy­mana dziś rano przez CBA.

Wa­li­góra po­pra­wił się w swoim fo­telu, wy­raź­nie za­in­te­re­so­wany sprawą.

– Re­pre­zen­to­wa­nie to może zbyt duże słowo – kon­ty­nu­ował Li­sow­ski.

– Co pan przez to ro­zu­mie?

– Chciał­bym, aby­ście spo­tkali się z za­trzy­ma­nymi i coś im prze­ka­zali.

– Za­trzy­ma­nymi? Mó­wił pan o jed­nym za­trzy­ma­nym – zdzi­wił się Wa­li­góra.

– W su­mie trzech. Je­den in­te­re­suje mnie naj­bar­dziej, ale każdy z nich musi otrzy­mać wia­do­mość.

– Ro­zu­miem. Co to za wia­do­mość?

– To w swoim cza­sie. Te­raz spo­tka­cie się z nimi i po­wie­cie, że mają mil­czeć, do ni­czego się nie przy­zna­wać, od­ma­wiać skła­da­nia ze­znań. Mu­szą tak wy­trzy­mać kilka mie­sięcy.

– Wie pan, że na­sze usługi nie na­leżą do naj­tań­szych? Na­sza kan­ce­la­ria jest jedną z bar­dziej re­no­mo­wa­nych na rynku – za­czął Wa­li­góra.

– Mi­lion.

– Co?

– Mi­lion za prze­ka­za­nie tej wia­do­mo­ści i spra­wie­nie, że obaj będą mil­czeli przez naj­bliż­sze mie­siące – po­wie­dział Li­sow­ski.

Wa­li­góra gło­śno prze­łknął ślinę. Spoj­rzał uważ­nie na klienta i za­sta­na­wiał się, czy to nie żart. Fa­cet był ubrany jak zwy­kły prze­cho­dzień. Nie było po nim wi­dać, aby miał choć pro­cent tej kwoty.

Li­sow­ski chyba wy­czuł wąt­pli­wo­ści ad­wo­kata. Pod­niósł sto­jący na pod­ło­dze ne­se­ser i po­ło­żył go na bla­cie stołu. Otwo­rzył teczkę i od­wró­cił wnę­trzem w stronę ad­wo­ka­tów. W środku le­żały równo uło­żone bank­noty stu­zło­towe. Obaj praw­nicy pa­trzyli to na za­war­tość teczki, to po so­bie. Wa­li­góra spoj­rzał na Li­sow­skiego i ski­nął głową.

– Ten pań­ski ko­lega za­wsze taki mil­czący? – spy­tał puł­kow­nik, po­ka­zu­jąc ge­stem wspól­nika ad­wo­kata.

– Nie zna ję­zyka pol­skiego. Jest cu­dzo­ziem­cem – wy­tłu­ma­czył Wa­li­góra.

Li­sow­ski po­ki­wał głową ze zro­zu­mie­niem i się­gnął po port­fel. Wy­jął z niego kilka bank­no­tów, łącz­nie sie­dem­set zło­tych. Po­ło­żył je na stole i oznaj­mił:

– To są pie­nią­dze na kurs ję­zyka pol­skiego. Za­spon­so­ruję pierw­sze lek­cje, skoro fa­ceta nie stać.

Wstał od stołu i od­wró­cił się w kie­runku drzwi. Prze­szedł dwa kroki i sta­nął.

– Ju­tro rano się ode­zwę i po­wiem, co ma­cie prze­ka­zać za­trzy­ma­nym. Pro­szę cze­kać na te­le­fon – po­wie­dział, po czym wy­szedł z po­miesz­cze­nia, zo­sta­wia­jąc dwóch mil­czą­cych ad­wo­ka­tów.

***

Ryl­ski od mo­mentu wtar­gnię­cia do jego domu od­działu an­ty­ter­ro­ry­stów był w szoku. Jak przez mgłę pa­mię­tał, co ja­kiś męż­czy­zna ubrany w kurtkę z na­pi­sem „Cen­tralne Biuro An­ty­ko­rup­cyjne” do niego mó­wił. Było coś o na­ka­zie za­trzy­ma­nia i na­ka­zie prze­szu­ka­nia domu. Ktoś też po­wie­dział coś o za­blo­ko­wa­niu ra­chun­ków fir­mo­wych. Ryl­ski nie pa­mię­tał szcze­gó­łów. Za­sta­na­wiał się, czy dzwo­nie­nie w uszach to na­tu­ralny ob­jaw uży­cia wo­bec niego gra­na­tów hu­ko­wych, czy z jego słu­chem stało się coś po­waż­niej­szego. Bę­dzie mu­siał za­py­tać któ­re­goś z krę­cą­cych się po po­miesz­cze­niu funk­cjo­na­riu­szy. Do dzwo­nie­nia w uszach do­szedł te­raz także ból ra­mion i barku. Ryl­ski za­sta­na­wiał się, jak długo już leży na ziemi ze sku­tymi rę­koma. Na rę­kach miał pla­sti­kowe opa­ski za­ci­skowe, a nie kaj­danki, ja­kie zwy­kle wi­dy­wał w fil­mach. Lekko prze­krę­cił głowę, by móc doj­rzeć sto­jący w przed­po­koju ze­gar. Do­cho­dziła dzie­wiąta rano. Je­śli do­brze ko­ja­rzy, to wtar­gnię­cie miało miej­sce koło szó­stej, więc leży na ziemi już od trzech go­dzin. Tro­chę długo, zbyt długo w jego oce­nie.

To jest ja­kieś po­gwał­ce­nie mo­ich praw – po­my­ślał. – Będę mu­siał po­zwać tych męż­czyzn lub po­wia­do­mić me­dia.

Koło jego głowy po­ja­wiły się nogi w ty­powo woj­sko­wych bu­tach. Zmru­żył oczy, by od­czy­tać na­pis. Ma­gnum – tak na­zy­wały się buty. Wy­glą­dały na wy­trzy­małe i dro­gie. Prze­su­nął nieco głowę, aby spoj­rzeć na wła­ści­ciela obu­wia. Jego oczom uka­zał się bar­czy­sty męż­czy­zna w kom­bi­ne­zo­nie w ko­lo­rze oliw­ko­wym, z ka­mi­zelką ku­lo­od­porną. Był w pełni uzbro­jony, głowę skry­wała mu ko­mi­niarka i ja­kiś hełm. Spod ko­mi­niarki Ryl­ski wi­dział tylko oczy, ob­ser­wu­jące go bacz­nie. Po chwili po­czuł kop­nię­cie bu­tem Ma­gnum w bok. Że­bra za­pie­kły ży­wym ogniem.

– Nie pa­trzymy. Oczy w zie­mię – po­wie­dział wła­ści­ciel buta.

Ryl­ski po­słusz­nie speł­nił po­le­ce­nie. My­śli o po­gwał­ce­niu jego praw i pla­no­wa­nej skar­dze pry­sły jak my­dlana bańka. Bał się te­raz po­ru­szyć.

– Pod­nie­ście mi go – do­bie­gło z pra­wej strony.

Po­czuł, jak uno­szą go czy­jeś ręce i ktoś z nie­praw­do­po­dobną siłą sa­dza go w fo­telu sto­ją­cym na środku po­miesz­cze­nia. Bał się, więc za­mknął oczy w mo­men­cie uno­sze­nia i te­raz sie­dział, nie pa­trząc na to, co dzieje się wo­kół.

– Spójrz na mnie – ode­zwał się ja­kiś głos.

– Nie – od­parł.

– Dla­czego?

– Bo jak ostat­nio pa­trzy­łem, to do­sta­łem kopa w bok. Chyba mam zła­mane że­bra.

Usły­szał gło­śne wes­tchnie­nie, po czym głos po­wie­dział:

– Otwórz oczy, te­raz nikt cię nie kop­nie.

Ryl­ski wolno uniósł po­wieki, spo­dzie­wa­jąc się kop­niaka. Nie ufał do końca gło­sowi. Jed­nak nikt go nie ude­rzył, nie kop­nął, ani na­wet nie szturch­nął. Wzrok po­woli przy­zwy­cza­jał się do oświe­tle­nia. Na wprost sie­dział męż­czy­zna, chyba jego ró­wie­śnik. Fa­cet był ubrany w ciem­no­zie­loną kurtkę, gruby czarny golf i je­ansy. Na szyi wi­siała na łań­cuszku ja­kaś od­znaka w skó­rza­nym etui.

– Na­zy­wam się Gór­ski. Je­stem ofi­ce­rem Cen­tral­nego Biura An­ty­ko­rup­cyj­nego. Jak pan pew­nie się do­my­ślił i jak pew­nie wcze­śniej zo­stał pan po­in­for­mo­wany, jest pan za­trzy­many pod za­rzu­tem ko­rup­cji. Do­kład­niej cho­dzi o wrę­cza­nie ko­rzy­ści ma­jąt­ko­wej. Tu­taj, w tej teczce, mam do­ku­menty. Wnio­sek o za­trzy­ma­nie, na­kaz za­trzy­ma­nia, na­kaz prze­szu­ka­nia, na­kaz za­blo­ko­wa­nia środ­ków fi­nan­so­wych i inne ta­kie. Z tym za­po­zna się pań­ski peł­no­moc­nik, jak już zo­sta­nie usta­no­wiony.

– To ja­kieś bred­nie – po­wie­dział Ryl­ski. – Nie wrę­cza­łem ni­komu ła­pówki.

– To pań­skie słowa, nie spo­dzie­wa­łem się, że pan przy­zna się od razu. Do­wody są mocne.

– Nie mo­że­cie za­blo­ko­wać środ­ków fi­nan­so­wych. Ja pro­wa­dzę spółkę, mam wspól­ni­ków. Na­wet jak­bym był w coś za­mie­szany, to mo­że­cie za­jąć konto mnie, a nie konto spółki.

Męż­czy­zna po­pa­trzył na niego uważ­nie, po czym się uśmiech­nął. Otwo­rzył teczkę i chwilę czy­tał w mil­cze­niu. Na­stęp­nie pod­niósł wzrok i za­czął:

– Woj­ciech Ryl­ski, syn Jana i Bar­bary. Uro­dzony w Po­zna­niu w ty­siąc dzie­więć­set sześć­dzie­sią­tym dzie­wią­tym. Wspól­nik wraz z An­drze­jem Ja­skól­skim i Mar­ci­nem Ża­mojdą w fir­mie Bud-West SA. Trzy lata temu firma ta wy­grała prze­targ na bu­dowę od­cinka au­to­strady A dwa. Kon­trakt wart osiem­set dwa­dzie­ścia mi­lio­nów zło­tych. Zga­dza się?

– Tak. I co z tego? Na­dal to nie po­zwala wam za­jąć środ­ków fi­nan­so­wych.

– Tu się pan myli. Obaj pań­scy wspól­nicy są w po­dob­nej sy­tu­acji. Pew­nie jesz­cze leżą na pod­ło­dze w struż­kach wła­snego mo­czu, za­sta­na­wia­jąc się, co się dzieje.

Ryl­ski za­milkł. Do­tych­czas nie brał pod uwagę tego, że obaj jego przy­ja­ciele i wspól­nicy mogą być tak samo za­trzy­mani jak on. My­ślał, że to ja­kaś po­myłka, a rze­czy­wi­stość oka­zała się inna.

– Chciał­bym po­roz­ma­wiać z ad­wo­ka­tem.

Funk­cjo­na­riusz CBA uśmiech­nął się i po­ki­wał głową. Ski­nął na sto­ją­cego za ple­cami Ryl­skiego ope­ra­tora. Na głowę biz­nes­mena tra­fiła czarna szmata. Ryl­ski za­czął się sza­mo­tać.

– Spo­koj­nie. To ma słu­żyć ochro­nie pań­skiego wi­ze­runku. Nie chcemy, by dzien­ni­ka­rze na­grali pań­ską twarz – wy­ja­śnił rze­czo­wym to­nem Gór­ski.

– Dzien­ni­ka­rze?

– A my­śla­łeś, że za­trzy­ma­nie w ta­kiej dziel­nicy ta­kiego biz­nes­mena od­bę­dzie się w ci­szy? Ktoś z są­sia­dów gdzieś za­dzwo­nił i po kil­ku­na­stu mi­nu­tach po­ja­wili się pierwsi dzien­ni­ka­rze. Te­raz jest kilka ekip naj­więk­szych sta­cji.

– O Boże – jęk­nął Ryl­ski.

***

Gdy skoń­czył wszyst­kie roz­mowy z człon­kami par­tii, czuł się zmę­czony. Dawno nie dzwo­nił do tylu osób. Za­sta­na­wiał się, co da­lej. Wie­dział, że po śmierci prze­wod­ni­czą­cego mu­szą się od­być wy­bory. Nie­wy­klu­czone, że li­nia par­tii wy­kona ob­rót o sto osiem­dzie­siąt stopni. Bę­dzie mu­siał prze­my­śleć swoje dal­sze losy w Li­be­ral­nej De­mo­kra­cji. Po­sta­no­wił, że pój­dzie po za­kupy, które miał zro­bić wczo­raj. Może na­wet po­stara się na­pra­wić re­la­cje z córką i byłą żoną. Może jak spo­tka się z nimi, to uda się coś na­pra­wić, może Mo­nika prze­sta­nie stroić fo­chy. Skoro bę­dzie chciała uło­żyć so­bie na po­wrót ży­cie, to jego zbli­że­nie ze wspól­nym dziec­kiem bę­dzie jej na rękę. Wstał od stołu i po­szedł się ubrać.

***

Droga do aresztu mi­nęła mu szybko. Męż­czy­zna, który przed­sta­wił się jako Gór­ski, w trak­cie jazdy sta­rał się uzy­skać ja­kieś in­for­ma­cje. Co chwila py­tał: „Komu wrę­cza­łeś kasę?”, „Czy wspól­nicy mieli pełną wie­dzę?”, „Ilu po­li­ty­ków brało od was pie­nią­dze?”. Na żadne z py­tań nie uzy­skał od­po­wie­dzi. Ryl­ski wciąż po­wta­rzał, że to po­myłka.

W pew­nym mo­men­cie usły­szał od Gór­skiego, że prze­wiozą go do aresztu, gdzie skru­szeje, a w po­nie­dzia­łek zo­sta­nie wzięty w ob­roty. Bał się tego okre­śle­nia. Ból że­ber co­raz bar­dziej da­wał mu się we znaki. Poza tym była do­piero so­bota. Week­end w aresz­cie go prze­ra­żał.

– Chyba mam zła­mane że­bra. Po­trze­buję le­ka­rza – oświad­czył.

– W aresz­cie prze­sta­nie bo­leć. Le­ka­rza nie trzeba. Nie bądź baba – od­po­wie­dział funk­cjo­na­riusz.

– A pan ma rent­gen w oczach? Jak to wszystko się wy­ja­śni, to pana za­skarżę. Każ­demu na­leży się le­karz. Znam swoje prawa.

– W aresz­cie obej­rzy cię le­karz. To wy­star­czy. Na­wet jak­byś miał zła­mane że­bra, to prze­cież nie wsa­dzą cię w gips.

– Pro­te­stuję – po­wie­dział Ryl­ski.

– Kurwa. Czy ty zda­jesz so­bie sprawę, pa­jacu, że je­steś za­trzy­many? Kurwa, nie wiozę cię na wczasy. Prze­stań pier­do­lić o pro­te­sto­wa­niu, bo za­raz tak ci skuję ryj, że sam się nie po­znasz – od­pa­ro­wał Gór­ski. – I wiesz, co zro­bię? Po­wiem, że ko­mi­nia­rze tro­chę cię uszko­dzili pod­czas wy­sa­dza­nia drzwi. Sta­łeś za drzwiami i obe­rwa­łeś. Ka­pu­jesz?

– Ale...

– Skończ. Nie mar­nuj ję­zyka na pier­doły. Módl się, abyś do­stał po­je­dynkę...

– Po­je­dynkę? Co to zna­czy? – spy­tał Ryl­ski.

– No celę po­je­dyn­czą. Nie chcie­li­by­śmy, żeby w nocy ktoś cię wy­ru­chał. To może od­bić się na two­jej psy­chice i mógł­byś się za­mknąć w so­bie. A mnie za­leży, abyś mó­wił.

Do Ryl­skiego do­piero te­raz do­tarło, w ja­kim ba­gnie się zna­lazł. Wcze­śniej nie poj­mo­wał swo­jego tra­gicz­nego po­ło­że­nia, te­raz wszystko wal­nęło w niego z pełną siłą. Resztę drogi mil­czał, trzy­ma­jąc twarz w dło­niach. Pod pal­cami czuł po­woli ciek­nące łzy. Łzy roz­pa­czy, stra­chu i bez­sil­no­ści.

***

Pa­trzył, jak Ula wy­cho­dzi z Mo­niką z domu. Obie miały uśmiech­nięte twa­rze – wi­dać było, że są szczę­śliwe. Wy­jął z ba­gaż­nika pre­zent dla córki i drugi dla Mo­niki. Po­cząt­kowo nie miał za­miaru ku­po­wać cze­go­kol­wiek by­łej żo­nie, ale po­czuł, że roz­wód nie ozna­cza, iż mu­szą żyć jak pies z ko­tem. Wy­brał dla niej ro­bot ku­chenny i jako do­dat­kowy pre­zent vo­ucher do spa. Nie miał po­my­słu, co spra­wić Uli. Sied­mio­latce ciężko ku­pić coś od­po­wied­niego. Kasy jej nie da – to nie wcho­dzi w grę. Lal­kami może się już nie ba­wić. Poza tym może mieć sporo la­lek. Ja­kąś grę plan­szową? Cho­dził kilka go­dzin po skle­pach z za­baw­kami i szu­kał sto­sow­nego pre­zentu. Osta­tecz­nie na­był lalkę Bar­bie, ze­staw gier plan­szo­wych, kilka ksią­że­czek dla dzieci w jej wieku i ze­staw do ma­lo­wa­nia farb­kami. Bę­dzie mu­siał po­roz­ma­wiać z Mo­niką i spy­tać, co Ula lubi, o czym ma­rzy. Za­wsze może prze­cież do­ku­pić ko­lejny po­da­ru­nek.

Wy­jął pre­zenty i za­czął iść w kie­runku ro­dziny. Ula go zo­ba­czyła i wy­rwała się z ręki mamy.

– Ta­tuś! – za­wo­łała.

– Cześć, Ulu – po­wie­dział Szczucki, ku­ca­jąc i roz­kła­da­jąc sze­roko ręce.

Dziew­czynka rzu­ciła mu się w ra­miona. Oj­ciec uca­ło­wał ją i pod­niósł. Zro­bił kilka ob­ro­tów i po­sta­wił dziecko na zie­mię.

– Ma­mu­siu, zo­bacz, ta­tuś przy­je­chał! – krzyk­nęła Ula w stronę matki.

Szczucki spoj­rzał na byłą żonę. Nie­wiele było wi­dać po jej mi­nie, ale czuł, że nie jest za­do­wo­lona z wi­zyty. Miał wra­że­nie, jakby siłą wtar­gnął w ich ży­cie.

Pod­szedł do Mo­niki i uca­ło­wał ją w po­li­czek. Ciało by­łej żony zdrę­twiało. Po­czuł, że ona nie czuje się kom­for­towo w tej sy­tu­acji. Od­su­nął się i spy­tał:

– Może na­pi­jemy się kawy?

– Wy­cho­dzi­ły­śmy.

– Mo­nika, do dia­ska. Nie bądź taka ozię­bła. To, że się roz­sta­li­śmy, nie ozna­cza, że nie mam prawa wi­dzieć Uli i że nie mo­żemy żyć nor­mal­nie. Nie jako mał­żeń­stwo, może nie jako przy­ja­ciele, ale we w miarę nor­mal­nych re­la­cjach.

– Masz ra­cję. Prze­pra­szam – po­wie­działa Mo­nika.

– No. Ta­kiej od­po­wie­dzi się spo­dzie­wa­łem. Nie chcę wcho­dzić do two­jego domu, nie chcę na­ru­szać two­jej pry­wat­no­ści. Mo­żemy spo­tkać się w ja­kiejś ka­wiarni.

– Za­mie­rza­łam pójść do Ga­le­rii Mo­ko­tów. Tam mo­żemy usiąść i po­roz­ma­wiać. Pa­suje?

– Ja­sne. Po­je­dziemy moim au­tem? – spy­tał.

– Nie. Nie chcę być zmu­szona je­chać au­to­bu­sem, jakby roz­mowa nie prze­bie­gła po mo­jej my­śli. Poza tym nie masz fo­te­lika. Każdy je­dzie swoim.

Szczucki ski­nął głową i ob­ser­wo­wał, jak Mo­nika idzie z Ulą do sa­mo­chodu. Córka kilka razy się od­wró­ciła, ma­cha­jąc ra­do­śnie. Uśmiech­nął się do niej i otwo­rzył drzwi swo­jego auta.

***

Gór­ski od­sta­wił Ryl­skiego do aresztu, gdzie za­trzy­many prze­szedł oczy­wi­ście ba­da­nia le­kar­skie. Nie wy­ka­zały zła­mań, je­dy­nie stłu­cze­nia. To, co mó­wił w au­cie, miało na celu zmięk­cze­nie biz­nes­mena. Nie mógł so­bie po­zwo­lić na po­gwał­ce­nie praw osoby za­trzy­ma­nej przez od­mowę ba­dań, gdy ta się na coś uskarża.

Te­raz Gór­ski sie­dział w swoim ga­bi­ne­cie i za­sta­na­wiał się nad całą sprawą. Kilka ty­go­dni wcze­śniej do­stali od za­ufa­nego in­for­ma­tora cynk, że wy­gry­wa­jący prze­targi na bu­dowę dróg stwo­rzyli grupę prze­stęp­czą i wrę­czają ła­pówki. We­dług in­for­ma­tora, który do­tych­czas ni­gdy się nie my­lił, mó­zgiem był Ryl­ski. To on wszyst­kim kie­ro­wał. Udało się uzy­skać do­wody na to, że czte­rech spo­śród sied­miu dzi­siaj za­trzy­ma­nych rze­czy­wi­ście two­rzy nie­for­malny zwią­zek prze­stęp­czy. Ryl­ski i jego wspól­nicy tylko prze­wi­jali się jako osoby w kręgu za­in­te­re­so­wa­nia. In­for­ma­tor był pewny. Jego ra­porty za­wsze się spraw­dzały i ni­gdy na nich się nie za­wie­dli. Gór­ski mógłby na­wet po­wie­dzieć, że gdy in­for­ma­tor wska­zuje ko­goś jako win­nego, to prę­dzej czy póź­niej do­wody winy się znaj­dują. Pew­nie tak bę­dzie i tym ra­zem. Nikt nie po­zo­staje bez­karny, je­śli ma coś za uszami.

Gór­ski za­trzy­mał ich po otrzy­ma­niu wczo­raj ko­lej­nej in­for­ma­cji, że za­mie­rzają uciec za gra­nicę. Trzeba było się śpie­szyć z za­trzy­ma­niami, za­nim uciekną. Gdyby nie ten po­śpiech, to ak­cja od­działu re­ali­za­cji od­by­łaby się w po­nie­dzia­łek, a nie w pierw­szą od kilku mie­sięcy wolną so­botę Gór­skiego.

Gdy wszedł do domu biz­nes­mena, za­sta­no­wiła go sy­tu­acja. Dom nie wy­glą­dał na taki, z któ­rego ktoś chce uciec. Nie było ni­g­dzie wa­li­zek, nie było bi­le­tów, nie było też ni­g­dzie pasz­portu. Nic nie wska­zy­wało na to, aby Ryl­ski za­mie­rzał do­kąd­kol­wiek je­chać. Z in­for­ma­cji uzy­ska­nych od in­nych ze­spo­łów za­trzy­mu­ją­cych wspól­ni­ków biz­nes­mena też wy­ła­niał się po­dobny ob­raz. Nikt nie pla­no­wał wy­jazdu.

Coś tu śmier­dzi – po­my­ślał Gór­ski.

***

Spo­tka­nie przy ka­wie z byłą żoną upły­nęło w przy­ja­ciel­skiej at­mos­fe­rze. Sporo żar­to­wali, kilka razy wi­dział, jak Mo­nika uśmie­cha się do niego. Czuł, że po­woli zbli­żają się do sie­bie, tak jak za daw­nych lat. Wie­dział, że związku nie będą two­rzyć, ona już ko­goś miała. Wie­dział też jed­nak, że nie bę­dzie utrud­niała mu kon­tak­tów z Ulą.

Pod­czas tego spo­tka­nia usły­szał, że Ula chcia­łaby pod cho­inkę ja­kąś nową za­bawkę. Nie pa­mię­tał na­zwy i nie miał po­ję­cia, gdzie jej szu­kać. Po­pro­sił więc Mo­nikę, by do­ko­nała za­kupu, a on odda jej pie­nią­dze.

Na do wi­dze­nia uca­ło­wał ją po­now­nie w po­li­czek, tym ra­zem nie czuł z jej strony żad­nego zde­ner­wo­wa­nia. Nie od­su­nęła się jak wcze­śniej i nie wy­czuł żad­nych drżeń. Po­czuł, że jego ży­cie znowu wcho­dzi na do­bre tory.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki