Wybranek lady Sephory - James Sophia - ebook

Wybranek lady Sephory ebook

James Sophia

4,1

Opis

Lady Sephora Connaught cieszy się doskonałą opinią. Jako narzeczona markiza prowadzi przewidywalne życie, pełne wieczorków muzycznych i przyjęć. Pozwala innym za siebie decydować i czeka cierpliwie na ślub. Wszystko zmienia się w chwili, gdy podczas przejażdżki jej spłoszony koń zrzuca ją prosto do Tamizy. Od utonięcia ratuje ją sir Francis, earl Douglas, czarna owca londyńskiego towarzystwa. Sephora nie może zapomnieć o tajemniczym earlu. Nie zważając na ryzyko utraty reputacji, postanawia odnaleźć Francisa i osobiście mu podziękować…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 250

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (55 ocen)
25
13
13
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
M_rezo

Dobrze spędzony czas

Polecam.
00

Popularność




Sophia James

Wybranek lady Sephory

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Londyn, 1815

Lady Sephora Connaught zrozumiała, że wkrótce umrze, kiedy wielki czarny koń stanął dęba na moście i przerzucił ją przez balustradę prosto do rwącej rzeki.

Jej siostra i wszyscy dokoła zaczęli krzyczeć, jednak te odgłosy stłumiła zamykająca się nad Sephorą woda. Paniczne przerażenie odebrało jej oddech. Instynkt nakazał jej wypuścić powietrze, lecz woda wdarła się do ust, a obfite fałdy spódnicy pociągnęły ją w mętną topiel. Nie była w stanie utrzymać się na powierzchni.

Szarpnęła przód żakietu do jazdy konnej, usiłując rozluźnić zapięcie. Guzików było jednak zbyt wiele, a pod nimi znajdował się gorset z fiszbinami i kolejne ciasno opinające ją warstwy tkanin, które krępowały jej ruchy.

Już po wszystkim, pomyślała zrezygnowana.

Zbliżał się jej kres. Zaczęła tracić czucie w kończynach. Ból w nodze, spowodowany uderzeniem o balustradę, jakby ustał. Światło docierające z góry przygasało w miarę opadania na muliste dno. To był koniec. Zakryła dłonią usta i nos, lecz jej płuca rozpaczliwie domagały się tlenu.

Uniosła głowę, wyczuwszy jakiś ruch w wodzie nad sobą. Zbliżył się ku niej jakiś mężczyzna i wyciągnął dłoń w jej stronę. Patrzyła na niego, zastanawiając się, skąd się wziął w tych lodowatych, mrocznych odmętach Tamizy.

Boże, ta dziewczyna zupełnie się poddała, pomyślał z irytacją. Unosi się w wodzie jak gigantyczna meduza, w tych falujących spódnicach, z włosami w nieładzie, księżycowo bladą twarzą i szeroko otwartymi oczami.

Dlaczego dżentelmeni z towarzystwa nie uczą swoich córek pływać? Mogłaby teraz poradzić sobie sama i wypłynęłaby na powierzchnię. Tymczasem w ogóle nie podejmowała walki, jakby pogodzona ze swym marnym końcem. Mężczyzna zacisnął wargi na jej ustach, wpuszczając w nie oddech. W ciemności i zimnie oddał jej swój ostatni zapas powietrza, po czym trzymając ją mocno za ramię, wierzgnął nogami, aby poderwać się w górę. Przynajmniej się nie wyrywała; wisiała na nim bezwładnie. Szmaragdowy żakiet do jazdy konnej zdawał się mieć w sobie więcej życia niż ona.

Wreszcie wynurzyli się na wiatr i słońce, podskakując jak korki w bystrym nurcie rzeki. Dziewczyna oplatała go nieprzyzwoicie nogami, drapiąc do krwi jego twarz w rozpaczliwej próbie uchwycenia go jak najmocniej.

– Uspokój się, do cholery! – zawołał, łapiąc oddech.

Nie była w stanie zachować spokoju, w panice nie panowała nad sobą. Przycisnął ją do siebie, po czym skierował się z prądem ku brzegowi. Dostrzegł ludzi biegnących im na spotkanie przez bagno.

Nagle obezwładniło go gęste jak melasa i ciężkie jak olej wspomnienie błota w Hutton’s Landing. Zadrżał gwałtownie. Tutaj też pełno było błota – wokół jego nóg, na obfitych spódnicach dziewczyny przyciśniętej do niego jak ciasne ubranie i odbierającej resztki ciepła jego ciału.

Musi stąd odejść, wrócić do domu, znaleźć się jak najdalej od ciekawskich oczu i wyrazów współczucia, których sobie nie życzył. Dziewczyna zaczęła wymiotować obrzydliwą wodą Tamizy. Drżała tak samo jak on. Przypuszczał, że to wynik szoku. Poczuł, jak ogarnia go narastająca panika. Ucieszył się, kiedy ktoś wyciągnął ją z jego objęć, a obok stanęli Gabriel Hughes i Lucien Howard.

Wokół zgromadzili się ludzie; słyszał wrzeszczącą starszą kobietę i młodą dziewczynę, usiłującą ją uciszyć. Mężczyźni obserwowali uważnie, jak gramolił się na brzeg. Stara blizna na twarzy bez wątpienia była teraz świetnie widoczna.

Nie potrafił ukryć drżenia ani gniewu.

– Chodź, Francis. Zawieziemy cię do domu.

Gabriel ujął przyjaciela za mokry rękaw i poprowadził za sobą. Dziewczyna zaczęła płakać, lecz Francis nie obejrzał się ani razu.

Sephora nie przestawała szlochać. Nie potrafiła stłumić strachu, choć wokół wykrzykiwano polecenia, aby podstawić powóz, przynieść koce, sprowadzić doktora i zatamować krew płynącą z jej prawej łydki.

Żyła… oddychała. Siedziała na ścieżce biegnącej wzdłuż Tamizy, w słabym blasku późnowiosennego słońca, i miała z powrotem dla siebie całe życie, którego o mały włos nie utraciła.

– Zaraz zabierzemy cię do domu, Sephoro. Richard poszedł po powóz. Wysłaliśmy gońca, aby poinformował twojego ojca o tym, co zaszło.

Głos matki brzmiał dziwnie, pobrzmiewał w nim lęk i zatroskanie.

Sephora zamknęła oczy, próbując odciąć się od wszelkich uczuć. Nie mogła myśleć o tym, co się stało. Czuła się w pewien sposób odizolowana od otaczających ją ludzi, brzegu rzeki, a nawet ziemi, na której siedziała.

Może to szok? Albo jakaś inna dolegliwość, spowodowana połknięciem zbyt dużej ilości wody? Barwy dnia jakby przygasły, a w chwilę potem ogarnęła ją ciemność.

Obudziła się w nocy w swoim londyńskim domu przy Portman Square. Świeca stojąca obok łóżka rzucała cienie na sufit, a w kominku płonął ogień.

Jej siostra Maria siedziała tuż obok z zamkniętymi oczami. W pokoju było ciepło, więc zsunęła z ramion szal, odsłaniając nocną koszulę. Sephora przeciągnęła się z uśmiechem. Czuła się lepiej, jakby na powrót stała się sobą. Tylko prawa łydka była owinięta bandażem i bolała przy dotknięciu.

Ogarnęło ją wspomnienie dotyku męskich ust. Jej wybawca dał jej swój ostatni, cenny haust powietrza, kiedy jej go zabrakło w ciemności, dziesięć stóp pod wodą. Serce zabiło jej gwałtownie. Przewróciła się na bok, a ten ruch obudził jej siostrę.

– Wyglądasz lepiej, Sephoro – odezwała się, nachylając się ku niej.

– A jak wyglądałam przedtem? – spytała zachrypniętym głosem i odkaszlnęła.

– Jak na wpół martwa.

– To był koń…?

– Stanął dęba na moście i cię zrzucił. Foryś mówił potem, że koń tak zareagował na użądlenie pszczoły… Dość paskudna historia… Ojciec poprzysiągł, że sprzeda tego ogiera taniej, niż go kupił, bo nie chce już mieć z nim do czynienia.

Sephora ucieszyła się w duchu, że już go więcej nie zobaczy.

– Pamiętasz coś z tego wypadku? – W głosie siostry pojawiła się nuta zainteresowania.

– Ktoś mnie uratował, prawda?

– Nie taki zwykły ktoś. To był hrabia Douglas, Francis St. Cartmail, czarna owca towarzystwa. Całe miasto o tym mówi.

– A Richard?

– Stał zaraz za tobą na moście, skamieniały ze strachu. Chyba nie umie pływać. W każdym razie nie zrzucił butów tak jak hrabia i nie wskoczył do wody.

– St. Cartmail tak zrobił?

– Nawet się nie obejrzał. Rzeka płynie tam szybko, a most jest wysoki, ale nie sprawiał wrażenia przerażonego, kiedy wdrapywał się na balustradę.

– I skoczył?

– Tak. – Na twarz siostry wypłynął uśmiech. – Wyglądał jak pirat, z tą blizną na twarzy i długimi czarnymi włosami spływającymi na plecy.

Sephora nie wiedziała, jak wyglądał, zapamiętała jedynie dotyk jego warg na swoich ustach w mętnych wodach Tamizy.

– Nic mu się nie stało?

– Kiedy wyszedł z rzeki, widać było, że podrapałaś mu twarz. Miał trzy krwawe pręgi na policzku.

– Ale ktoś mu pomógł?

– Lordowie Wesley i Ross. Kiedy hrabia Douglas wydostał się na ścieżkę, wyglądał jeszcze gorzej od ciebie.

Francis St. Cartmail, piąty hrabia Douglas… Sephora obracała w pamięci jego nazwisko. W towarzystwie krążyło wiele plotek na jego temat; podobno prowadził życie straceńca i miał znajomości wśród ludzi z półświatka.

Sephora widziała go tylko raz, z daleka, na balu u Creightonów przed dwoma miesiącami. Stał w ogrodzie, opleciony ramionami kobiety znanej z niezbyt surowych obyczajów, która błagalnie zwracała ku niemu uszminkowane usta. Towarzysząca Sephorze panna Amelia Bourne natychmiast powtórzyła jej wszystkie plotki na temat hrabiego. W jej oczach błyszczała fascynacja.

– Douglas jest bardzo przystojny, nieprawdaż? Nawet z tą blizną i pomimo że ostatnio coraz rzadziej widuje się go w eleganckim towarzystwie… a kiedy się już pojawia, ludzie zaczynają plotkować. Ja, na przykład, chyba nie słuchałabym plotek, gdyby mężczyzna mnie tak całował… – Amelia zawiesiła głos, po czym wybuchnęła śmiechem.

Po tamtym balu Sephora wróciła do domu pogrążona w marzeniach o tym, jak by się czuła, gdyby ktoś całował ją w takim dzikim zapamiętaniu i z nieskrywanym pożądaniem.

Cóż, teraz już w pewnym sensie to wiedziała.

Odepchnęła od siebie tę myśl i usiadła.

– Jest tu coś do picia?

Siostra nalała jej pełną szklankę słodzonej lemoniady z miętą i rozmarynem, po czym pomogła jej się napić.

– Gdzie jest Richard?

– Wczoraj wieczorem siedział z ojcem w bibliotece, usiłując powstrzymać plotki, które już zaczynają krążyć w towarzystwie.

– Plotki?! Jakie plotki?

Sephora nie rozumiała, co siostra ma na myśli. Oddała Marii szklankę i położyła się.

– Kiedy Douglas wyszedł na brzeg, byłaś owinięta wokół niego jak koc, i wydawało się, że nie chcesz go puścić. Richard musiał odginać ci palce, żebyś oderwała się od niego.

– Przecież tonęłam.

– Zachowałaś się rozwiąźle. Miałaś rozerwany żakiet z przodu, tak że widać było gorset. – Po tym opisie siostra roześmiała się serdecznie. – Było ci nawet z tym do twarzy… Wyglądałaś na całkiem żywą.

Sephora zignorowała te słowa.

– Gdzie jest mama?

– W łóżku, wypiła dużą brandy. Wstanie dopiero rano, więc nie będziesz musiała przejmować się jej zmartwieniem. Przez cały czas powtarzała tylko jedno: że twoje zaręczyny z Richardem Allerlym zostały ogłoszone, więc twoja reputacja nie będzie całkiem zrujnowana.

– To przecież nie moja wina, że koń zareagował tak gwałtownie.

– Mamie najwyraźniej się wydaje, że utonięcie byłoby dla ciebie lepsze niż zrujnowana reputacja… Wszystko przez ten rozchełstany żakiet i to, że twój wybawca trzymał cię w objęciach.

Sephora uśmiechnęła się.

– Zawsze przesadzasz, Mario, ale dziękuję, że przynajmniej ze mną zostałaś.

Siostra ujęła jej dłoń w pokrzepiającym dotyku.

– Podczas tego zajścia zgubiłaś pierścionek zaręczynowy od Richarda. Nie sądzę, aby już o tym wiedział, ale zapewne nie będzie zadowolony.

– Ten pierścionek od początku był za duży. Widziałam dokładnie taki sam, kiedy byłam w sklepie Rundella parę tygodni temu, więc nie będzie trudno go zastąpić.

– Cały Richard! – zaśmiała się Maria. – Kupił tani, gotowy pierścionek, chociaż zasługujesz na o wiele więcej, Sephoro.

– Mnie się podobał.

– Wątpię, aby Francis St. Cartmail tak oszczędnie gospodarował swoją świeżo zdobytą fortuną, gdyby miał się żenić. Mówią, że wrócił z Ameryki jako bogacz, dorobił się na wydobyciu złota. Ale kiedy cię wyratował, wyglądał strasznie, był prawie nieprzytomny… Trząsł się, jakby w panice. Mam nadzieję, że wydobrzał.

Sephora nagle przypomniała sobie jego wyczerpanie, kiedy przemierzał ostatnie jardy do brzegu przez błoto.

– Nic więcej mu się nie stało?

– Poza tymi zadrapaniami na twarzy? Nic, o ile dobrze widziałam. Zastanawiałam się, dlaczego hrabia nie został, aby wysłuchać pochlebstw świadków jego bohaterskiego czynu. Było to bardzo piękne i odważne z jego strony, a woda jest w tym miejscu zimna i głęboka. Richard, oczywiście, stał obok ciebie, z tym swoim chłodnym spojrzeniem i nienagannymi manierami. Może to właśnie odstraszyło St. Cartmaila?

– Nie pamiętam Richarda. Wiem, że siedział na koniu obok mnie, ale później…

– Douglas szedł z dwoma przyjaciółmi w przeciwną stronę, kiedy usłyszał twój krzyk. Właśnie dochodzili do mostu.

Wspomniała ciemne włosy, ciemne ubranie i ciało, w które wczepiła się palcami.

Tych kilka chwil wydało się Sephorze prawdziwsze niż cokolwiek innego w całym jej życiu. Przypuszczała, że to reakcja na fakt, że prawie utonęła. Dotychczas nie doświadczyła niczego równie przerażającego. Maria przyglądała jej się uważnie, marszcząc lekko brwi.

– Czy nie sądzisz, Sephoro, że takie wypadki nie wydarzają się bez powodu?

– Bez powodu?

– Ostatnio nie wyglądałaś na szczęśliwą i wydawałaś się roztargniona. Szczerze mówiąc, tak było, odkąd zgodziłaś się wyjść za Richarda. Owszem, ma niewyobrażalną fortunę, piękny dom i rodzinę, która uważa go za geniusza… że nie wspomnę już o jego pozycji towarzyskiej, ale… – Maria urwała.

– Nigdy go nie lubiłaś, Mario.

– Jest nadęty i zadufany w sobie, zawsze przechwala się swoimi kolejnymi osiągnięciami.

Sephora, wbrew sobie, zaśmiała się.

– Richard robi wiele dobrego dla innych…

– A jeszcze więcej dla siebie – odparowała siostra.

– Jest uprzejmy wobec swojej rodziny…

– I jeszcze uprzejmiejszy dla tych, którzy mogą pomóc mu w zdobywaniu wpływów w towarzystwie.

– Kocha mnie.

Maria kiwnęła głową.

– Tak, trzeba mu to przyznać, ale kto by cię nie uwielbiał, Sephoro? Nie spotkałam jeszcze nikogo, kto powiedziałby o tobie złe słowo, włączając w to licznych zalotników, którym grzecznie odmówiłaś swej ręki.

– Za bardzo mnie chwalisz, Mario. Czasami nie jestem miła. Mam nawet ochotę wrzeszczeć wniebogłosy, bo moje życie jest tak nieznośnie nudne. Mam wtedy wrażenie, że się duszę… jakby jakaś część mnie usiłowała się wydostać na wolność.

Dotyk warg St. Cartmaila na jej ustach i stanowcza, silna dłoń na jej karku. Oddech, którym podzielił się z nią w ostatniej chwili…

Douglas pochwycił ją w ramiona jak dziecko, jakby nic nie ważyła, jakby mógł nieść ją przez całą długość rzeki bez najmniejszego wysiłku. Poczuła się bezpieczna i spokojna. Richard z pewnością ledwie zdołałby ją podnieść.

Porównania… – westchnęła w duchu. Dlaczego je robi? St. Cartmail był nieokrzesany. Słyszała, że w Ameryce nawet zabił człowieka i uszło mu to płazem…

Następnego ranka Sephora czuła się, jakby przejechał ją powóz. Nadwerężone poprzedniego dnia mięśnie dawały teraz o sobie znać pulsującym bólem.

Rozległo się lekkie stukanie do drzwi i weszła jej matka.

– Jestem taka wdzięczna losowi, że wyglądasz dziś na wypoczętą, kochanie. Wczoraj napędziłaś nam wszystkim wielkiego strachu. Właśnie przyjechał do nas Richard. Chce wiedzieć, czy mógłby zamienić z tobą choć słówko.

Elizabeth usiadła na krześle obok łóżka. Zmarszczka pomiędzy jej brwiami była dziś głębsza niż zwykle.

– Rozmawia teraz z ojcem, więc mogłybyśmy cię ubrać i doprowadzić do jako takiego stanu. Dobrze by ci zrobiło, gdybyś wstała… Poza tym warto szybko usiąść znowu w siodle… – Zamilkła, zdawszy sobie sprawę, co właśnie powiedziała. – Nie mam na myśli tego okropnego ogiera. Ale im szybciej powrócisz do normalnej egzystencji, tym lepiej.

Sephora miała ochotę przewrócić się na drugi bok i naciągnąć kołdrę na głowę, żeby nikt jej nie przeszkadzał. Czy Richard poszedłby sobie, gdyby powiedziała, że nie ma ochoty go widzieć? Nie był przyzwyczajony do czekania na cokolwiek, a pod jego sympatycznym uśmiechem kryło się czasami poirytowanie.

Wiedziała, że po tym wypadku nie może bez końca kryć się w zaciszu sypialni; rozumiała także, że przełożenie spotkania byłoby jedynie odsunięciem problemu.

Wstała i uśmiechnęła się na widok pokojówki, która przyszła ją ubrać.

Kiedy Richard wkroczył do małego, błękitnego saloniku, Sephora kątem oka dostrzegła matkę, sprawdzającą, czy wszystko przebiega prawidłowo, zgodnie z zasadami przyzwoitości.

– Moja droga. – Dłonie Richarda były ciepłe, a w brązowych oczach kryła się głęboka troska. – Moja najmilsza, najdroższa dziewczyno. Jest mi tak przykro!

– Przykro? – nie zrozumiała Sephora.

– Oczywiście powinienem był skoczyć za tobą… Nie powinienem był się wahać, ale widzisz, jestem marnym pływakiem, a woda jest tam bardzo głęboka… – Przerwał, jakby zrozumiawszy, że im więcej powie, tym mniej szarmancko to zabrzmi. – Gdybym cię stracił…

– Cóż, Richardzie, prawdę mówiąc, niemal nic mi się nie stało.

– A twoja noga?

– Niewielkie rozcięcie spowodowane uderzeniem o balustradę, nic poza tym. Nie sądzę, żeby nawet została jakaś blizna.

– Wysłałem list z podziękowaniem do Douglasa, żebyś nie musiała mieć z nim więcej do czynienia. Przykro mi tylko, że nie uratował cię Wesley albo Ross. Im byłoby łatwiej podziękować.

– Co masz na myśli? – Sephora uwolniła ręce z jego dłoni i usiadła, czując nagły chłód.

– Oni są dżentelmenami. Wątpię, czy Douglas w ogóle rozumie to słowo. Widziałaś, jak odszedł bez słowa wyjaśnienia? Dżentelmen zadałby sobie przynajmniej trud sprawdzenia, czy jeszcze żyjesz. Wtedy trudno było to ocenić…

Sephora przypomniała sobie, jak wymiotowała, kiedy Francis St. Cartmail wydostał się z nią z wodnej otchłani. Jego brązowy surdut był cały mokry i zniszczony. Na małym palcu lewej ręki miał sygnet; usiłowała przypomnieć sobie jego wzór… Złoty, z gładko szlifowanym rubinem…

– Odebrałem cię z jego ramion na brzegu, Sephoro. Ucierpiał przy tym mój jeździecki surdut, ale przynajmniej ty byłaś bezpieczna. Foryś przyniósł koc, którym cię owinąłem, posłałem po powóz i przywołałem tych wszystkich ludzi do porządku. Zapanował nieopisany bałagan, musiałem zająć się organizacją, było z tym sporo zachodu, ale cieszę się, że ostatecznie wszystko skończyło się tak dobrze.

Sephora myślała o wszystkim, co Richard dla niej zrobił, o jego pomocy i dobrych intencjach, powozie pełnym ciepłych, wełnianych koców, o jego zmartwieniu i trosce… Wszystko, co robił, jak zwykle było obliczone na efekt…

Nie mogła dłużej tego znieść i nagle zaniosła się płaczem. Z jej ust wydobył się niegodny damy skowyt, rozdzierający jej serce. Niepowstrzymany, niewytłumaczalny, rozpaczliwy. Jej rozsądek i poczucie skromności zniknęły.

Matka weszła pospiesznie do salonu i chwyciła ją w ciepłe objęcia, a Richard opuścił pokój tak szybko, na ile pozwalała mu grzeczność. Sephora była zadowolona, że sobie poszedł.

– Mężczyźni nigdy nie wiedzą, co powiedzieć w trudnych chwilach, kochanie. Richard zachował się naprawdę wspaniale. Wydawał polecenia i załatwił wszystko tak mądrze. Nie moglibyśmy sobie życzyć więcej.

– Więcej? – Pytanie Sephory trafiło w próżnię.

Nie skoczył za nią do wody, nie ryzykował dla niej życia. Po prostu stał i patrzył, jak wpada do rzeki i tonie w szarej, zimnej otchłani.

Richard uczynił to, co uznał za wystarczające, a był jej narzeczonym. Sephora nigdy nie poznała hrabiego Douglasa, a mimo to bez namysłu skoczył w lodowatą głębię, aby ją uratować.

Nie wiedziała już, co jest prawdą, a co nie. Jej życie wywróciło się do góry nogami przez altruistyczny uczynek.

Gdyby lord Douglas jej nie uratował, leżałaby teraz martwa na zimnym marmurowym blacie w rodzinnym mauzoleum: lady Sephora Connaught, lat dwadzieścia trzy, zmarła tragicznie.

Wbiła paznokcie w skórę dłoni. Ból mówił jej, że żyje, lecz wokół serca poczuła narastające odrętwienie, któremu nie potrafiła zaradzić.

ROZDZIAŁ DRUGI

Po wydarzeniach nad rzeką Francis zdjął przemoczony surdut i położywszy się na sofie w bibliotece, zamknął oczy, by stłumić mdłości. Był cały mokry, lecz musiał przez chwilę poleżeć nieruchomo.

Dobrze znał ten stan. Nagle, niespodziewanie, tracił grunt pod nogami i przenosił się do chwil i miejsc, o których pragnął zapomnieć na zawsze. Nawet zmiana otoczenia nie wyzwoliła go od uczucia strachu, choć tutaj, wśród książek, było mu łatwiej.

– Napij się, Francis. Przynajmniej pozbędziesz się z ust obrzydliwego smaku Tamizy.

Gabriel podał mu duży kieliszek wypełniony po brzegi brandy. Francis usiadł i wypił dwa spore łyki.

– To już się kiedyś zdarzało. Nie jest śmiertelne. To tylko… cholernie nieprzyjemne.

Drżał, co dało się słyszeć w jego głosie. Czuł lodowate zimno w kościach, głowę miał jakby pełną odłamków szkła. Był tak bardzo zmęczony…

– Chodzi o tę historię z Hutton’s Landing, tak? – spytał gniewnie Lucien. – O tę cholerną pomyłkę z Sethem Greenwoodem? Jego śmierć nigdy nie przestanie cię dręczyć?

Francis potrząsnął głową.

– To… tamto błoto.

– Błoto?

– Byliśmy cali w błocie. Wspomnienia czasem wracają… nie mogę się od nich uwolnić.

– Boże, Francis. Pojechałeś do Ameryki i wróciłeś jako inny człowiek. Jesteś znacznie bogatszy, ale coś sprawiło też, że stałeś się drażliwy i nie pozwalasz nam sobie pomóc.

Francis usiłował się skupić, odsiać w myślach wszystkie nieistotne sprawy i dowiedzieć się ważniejszych rzeczy.

– Kto to był?

– Ta dziewczyna, którą wyciągnąłeś z Tamizy? Nie wiesz? – Lucien uśmiechnął się. – To była lady Sephora Connaught, „anioł towarzystwa”, kobieta, którą naśladują wszystkie inne… i która jest zaręczona z Richardem Allerlym.

– Markizem Winslow, synem księcia?

– Jego jedynym synem. Złota para. Rodzice obojga są dobrymi przyjaciółmi. Przyszli państwo młodzi znają się od dzieciństwa, a ich związek dojrzewał z wiekiem. To będzie ślub roku.

Gabriel postanowił zepsuć tę idylliczną wizję.

– Allerly jest idiotą, dobrze o tym wiesz, Luce, a poza ty to cholerny tchórz.

Zmiana tematu sprawiła, że Francisa drżenie zaczęło ustępować.

– Dlaczego tchórz?

– Przecież tam był, do diabła, tuż obok swojej przyszłej żony. Patrzył, jak ten narowisty koń przerzuca ją przez balustradę prosto do rzeki.

– I nic nie zrobił?

– No cóż, z pewnością nie skoczył bez namysłu z wysokiego mostu do rwącej rzeki. Trzymał się balustrady, aż mu knykcie zbielały… tak wyglądała jego reakcja.

Lucien sprawiał wrażenie rozbawionego tym opisem sytuacji.

– Allerly był jednak na czas na brzegu, kiedy ją wyniosłeś z wody. Widziałem, że stara się nie ubrudzić mułem nowych butów, kiedy wyrywał ci ją z rąk.

– Nie wyrywał – poprawił go Gabriel. – Wyglądało na to, że dziewczyna jednak wie, kto ją uratował, i chwilę potrwało, zanim markizowi udało się ją zabrać. Miała rozdarty żakiet, a jej ukochany dobrze się przyjrzał, co jest pod spodem, zanim zdjął surdut, żeby ją okryć. Matka Sephory Connaught, lady Aldford, nie wyglądała na zachwyconą.

Francis nareszcie się odprężył.

– Wydaje się, że lady Sephora wywarła na was obu wielkie wrażenie…

– Jesteśmy obaj szczęśliwie żonaci, Francis – odparł Gabriel. – Mamy raczej nadzieję, że to ty dostrzegłeś jej niewątpliwy urok.

– Nie. Za bardzo się trząsłem.

Oparł się wygodnie i naciągnął na siebie koc, po czym dokończył brandy. Nazwisko brzmiało znajomo.

– Lady Sephora Connaught. Skąd ja ją znam?

– To najmłodsza kuzynka Anne-Marie McDowell.

Anne-Marie. Zalecał się do niej wiele lat temu, lecz zmarła nagle po krótkiej chorobie, zanim zdążyli się zaręczyć. Kiedy się o tym dowiedział, upił się do tego stopnia, że nie dotarł na pogrzeb. Patrząc na to z perspektywy czasu, doszedł do wniosku, że jego reakcja wynikała nie tyle z szoku wywołanego śmiercią Anne-Marie, co z faktu, że ponury żniwiarz zabiera ludzi przypadkowo, nie mając względu na ich wiek, życiowe doświadczenie czy charakter.

Rodzina nie była jednak zadowolona z jego nieobecności; Francis wiedział teraz, że powinien był działać bardziej zdecydowanie.

Prawy policzek bolał go w miejscu, gdzie Sephora Connaught go podrapała. Trzy ciemne kreski, biegnące od oka do podbródka, odbijały się w ściance kieliszka. Miał nadzieję, że ładniej się zagoją niż rana na drugim policzku. Zamknął oczy.

Kiedy dzisiaj rzucił się z mostu, przeszło mu przez myśl, że jeśli się nie wynurzy, przynajmniej będzie wspominany jako bohater. Stałby się godny przodków rodu Douglasów, których portrety wisiały nad stromymi schodami wiodącymi do jego sypialni. Musiał jednak być przygotowany na to, że pojawią się kolejne plotki i domysły zniekształcające prawdę o jego życiu.

Uciekał od swojej przeszłości, a ta nadal wyciągała ku niemu macki, nawet tutaj, w ciepłym, cichym pokoju, w otoczeniu przyjaciół. Uniósł kieliszek do ust, aby wysączyć ostatni łyk brandy.

– Wyglądasz jak człowiek, który toczy raczej nierówną walkę ze swoimi demonami, Francisie – odezwał się Gabriel zatroskanym głosem. – Adelaide uważa, że wyglądałem tak samo, kiedy ją poznałem… zaplątany w tajemnice i wyrzuty sumienia.

– Więc jak udało jej się cię wyleczyć?

– Och, dobra żona ma swojej sposoby, uwierz mi, a Adelaide należy do kobiet, które się nigdy nie poddają.

Lucien także włączył się do rozmowy.

– Tego właśnie potrzebujesz, energicznej kobiety z charakterem i poczuciem humoru.

– A gdzie, twoim zdaniem, ją znajdę? – Koniak rozwiązał Francisowi język. Z ramionami otulonymi ciepłym kocem wreszcie poczuł się bezpiecznie.

– Może to już się stało, ale jeszcze o tym nie wiesz.

Francis z niedowierzaniem uniósł brwi.

– Lady Sephora Connaught jest zaręczona z jedynym synem księcia. Drobna przeszkoda, nawet biorąc pod uwagę fakt, że nie zamieniłem z nią jeszcze ani słowa.

– Ale zamienisz. Będzie musiała podziękować ci za ryzykowanie dla niej życia, a jestem pewien, że skok do lodowatej rzeki trzeba jakoś wynagrodzić.

– Chyba przez tę brandy opowiadacie takie bzdury. Jestem pewien, że ten tak zwany anioł towarzystwa ma wystarczająco dużo zdrowego rozsądku, aby trzymać się ode mnie z daleka.

– Jesteś dla siebie zbyt surowy, Francisie. Kuzyn Setha Greenwooda, Adam Stevenage, mówił, że próbowałeś uratować Setha. Przez cały dzień utrzymywałeś go ponad powierzchnią błota, a z nadejściem zmierzchu zmarł z wychłodzenia – powiedział z przekonaniem Lucien.

– Przestań – odparł Francis z nieskrywanym gniewem. Odwróciwszy wzrok od przyjaciół, dodał: – Nie macie pojęcia o tym, co zaszło w Hutton’s Landing.

– To nam opowiedz. Pomóż nam to zrozumieć zamiast się zadręczać.

Francis potrząsnął głową, lecz wbrew sobie udzielił odpowiedzi.

– Stevenage nie ma racji. Zabiłem Setha swoją głupotą.

– Jak to?

– Przez chciwość. Seth chciał wyjechać po pierwszym trafieniu, ale przekonałem go, aby został.

– Na jak długo?

– Na miesiąc albo dłużej.

– Trzydzieści dni? – Lucien wstał i podszedł do okna. – Miał więc dość czasu, żeby zmienić zdanie, gdyby chciał. Jak długo zastanawiałeś się dzisiaj, czy wskoczyć do rzeki?

Francis zmarszczył czoło, nie do końca pojmując tok rozumowania przyjaciela.

– Dwie sekundy? Pięć? Dziesięć? – pytał Lucien.

– Może dwie – odrzekł cicho.

– A w ciągu tych dwóch sekund chciałeś zmienić zdanie?

– Nie.

– Seth Greenwood miał miliony takich sekund, Francisie, ale zdania nie zmienił. Czy gdybyś skoczył do wody i nigdy więcej się nie wynurzył, to byłaby nasza wina? Mielibyśmy się na zawsze pogrążyć w poczuciu winy z powodu twojej decyzji, by uratować lady Sephorę Connaught? Czy działania jednego człowieka mają stać się krzyżem, dźwiganym do końca życia przez innych, jeśli coś pójdzie nie tak?

Gabriel roześmiał się i podszedł z butelką, aby ponownie napełnić kieliszki przyjaciela.

– Powinieneś był wybrać prawo, Luce, a ty, Francisie – kapłaństwo. Argumenty i poczucie winy bez wątpienia potrafią na różne sposoby namieszać człowiekowi w głowie. A teraz wypijmy za przyjaźń. I za całe życie, które nam zostało – dodał, kiedy trącili się kieliszkami.

– Dziękuję.

Francis poczuł się nieporównanie lepiej. Znowu myślał logicznie, choć pod wpływem silnych emocji zapominał o tej umiejętności. Wciąż jednak dręczyły go wyrzuty sumienia i zaczynał już tracić nadzieję, że kiedykolwiek się od nich uwolni.

Tak dłużej już nie może. Nadszedł czas, aby pójść dalej. Musi znowu zacząć żyć i uwierzyć, że nadal czekają go radość i szczęście.

Przed skokiem do wody usłyszał głos, który mówił, że ratując dziewczynę, uratuje siebie. Czy to początki szaleństwa? Czy taki właśnie jest efekt nadmiernego wsłuchiwania się w poczucie winy?

Wypiwszy spory haust alkoholu, Francis stwierdził, że opowiedział przyjaciołom jedynie tę lepszą część długiej i bardzo nieprzyjemnej historii. Pozostała część była zbyt bolesna, aby ktokolwiek mógł ją usłyszeć.

Tytuł oryginału: Marriage Made in Hope

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Ltd, 2016

Redaktor serii: Dominik Osuch

Opracowanie redakcyjne: Dominik Osuch

Korekta: Lilianna Mieszczańska

© 2016 by Sophia James

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2018

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN 978-83-276-3556-3

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.