Wszystkich Świętych - Mirosław Tyc - ebook + audiobook + książka

Wszystkich Świętych ebook i audiobook

Mirosław Tyc

3,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Dzień Wszystkich Świętych, mała wieś na Kaszubach. Co roku te same tłumy, te same znicze i sztuczne kwiaty. Właśnie tego dnia i w tych nietypowych okolicznościach kilkuletni chłopiec po raz pierwszy wyraźnie odczuwa fascynację innym mężczyzną. Wkrótce zda sobie sprawę z tego, że nie jest to jedyny powód, dla którego czuje się inny – interesują go rzeczy uważane przez otoczenie za nienormalne, sprzeczne z naturą. Dzień po dniu mierząc się ze swoim prawdziwym „ja” i ze swoją seksualnością, wkrótce zacznie buntować się przeciwko ograniczeniom, jakie nakłada na niego życie w rodzinnej miejscowości.

Dziś jest trudny dzień. Nie jest łatwo całkowicie odciąć się od swoich przodków. Zawsze o nich pamiętasz, nie tylko w Święto Zmarłych. Kiedyś bardzo tęskniłem za tatą. Mama tłumaczyła mi, gdy byłem zapłakanym szkrabem, że tatuś jest z nami, że możemy się z nim spotkać w świecie snów. I że on jest teraz w niebie i na nas patrzy z Panem Bogiem, pilnuje, żebyśmy nie popełniali grzechów, żebym zawsze był grzeczny. Czuwa z góry nad moim bezpieczeństwem. Jak ona musiała się natrudzić, żeby to wszystko wymyślić.

Mirosław Tyc – urodzony w 1987 na Kaszubach ateista, gej, sól polskiej ziemi. Ten związany sercem z Poznaniem i Budapesztem hungarysta po wieloletnich poszukiwaniach odnalazł swoje miejsce w Luksemburgu. Od dziecka interesował się historią, językami obcymi i literaturą. Współtłumaczył biografię Viktora Orbana autorstwa Józsefa Debreczeniego. Poza węgierskim posługuje się biegle angielskim i francuskim. Miewał jednak romanse i jednorazowe numerki z wieloma innymi językami. Pasjonuje go zarówno słuchanie ludzkich historii, jak i zanurzanie się w świecie nierzeczywistym. W jego szufladzie można natknąć się na surrealistyczne nowele o współczesnym Luksemburgu oraz niecenzuralne scenariusze programów telewizyjnych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 212

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 9 min

Lektor: Nikodem Kasprowicz

Oceny
3,5 (20 ocen)
5
4
9
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




WOJTEK

Jest zimno i mokro. Trochę chce mi się spać. Wolałbym teraz być w domu, zawinąć się w niebieski koc na fotelu i oglądać teledyski na Dwójce. Robię tak co rano. Kiedy mama jeszcze śpi, sam włączam sobie telewizor. Lubię oglądać teledyski. Najbardziej ten z panem ubranym jak król, który chodzi z rozkładanym leżakiem nad morzem. Albo jak się gonią ze strzykawkami na statku kosmicznym. Ale dzisiaj jest wyjątkowy dzień, mama wstała wcześnie i powiedziała krótko, że jedziemy na cmentarz.

Bartek w końcu zaparkował i możemy wyjść z auta. Jest bardzo dużo ludzi. Chodzimy od straganu do straganu. Mama ogląda kwiaty i znicze. Bartek gdzieś zniknął i przez chwilę mamy spokój. Zawsze mnie za coś łapie i mocno trzyma, lubi mnie męczyć. Wtedy wołam mamę, ale ona czasem reaguje, a czasem nie. Wolę się do niego nie zbliżać w domu, bo jak tylko nie patrzę, chce mnie uderzyć w ramię lub w brzuch. Dobrze, że przez większość czasu pracuje. Nie lubię go.

Mama jest dziś jakaś dziwna. Chciałbym już wrócić do domu, ale mówi, że będziemy tutaj trochę dłużej. Przechodzimy koło straganów, a mama cały czas się rozgląda i pyta, ile kosztują kwiaty i znicze.

– Chodźmy już stąd – mówię, ale mama nawet mnie nie słyszy, taka jest zajęta swoimi myślami.

Przechodzimy nie wiem który już raz koło straganu z panią z krostą na nosie. Jest gruba, mówi po kaszubsku. Bukiety, które sprzedaje, śmierdzą. Mama daje Bartkowi siatki z kwiatami i zniczami, a sama bierze mnie za rękę. Możemy już przejść na drugą stronę ulicy. Przy bramie cmentarza jest bardzo dużo ludzi. Po jednej stronie stoją tacy starzy, grubi panowie, ubrani jak ministranci. Stoją tak, że wszyscy muszą koło nich przejść. Mama mówi, że zbierają pieniądze na stare groby.

Musimy kawałek iść. Spacerujemy bardzo wolno. Niektórzy ludzie, tak jak my, dopiero wchodzą, inni już wychodzą. Nie ma dużo miejsca. Nikt nic nie mówi. Na asfaltowej drodze jest trochę błota i jest mi wciąż zimno, ale mama powiedziała, że musimy iść do dziadków i do taty. Przy drodze rosną wysokie drzewa, które nie mają już liści. Są całkiem czarne na tle białych chmur. Za nimi są ciemne groby. Duże, małe, z kwiatami i zniczami. Są też śmietniki, z których wysypują się plastikowe siatki i zgniłe bukiety. Są tak duże, że mógłbym tam wejść z mamą i Bartkiem i zakopać się w tych śmieciach. Nikt by tego nawet nie zauważył. Ale chyba nie chciałbym tego zrobić, bo strasznie śmierdzą zgniłymi kwiatami. Droga prowadzi wokół ogromnego krzyża, pod którym ludzie kładą znicze. Ciekawe, czemu oni właśnie tam je kładą? Może kupili więcej i nie zmieściły się na grobach? A może przyszli tutaj, bo nie mogli pójść na mogiły swoich zmarłych, bo leżą w innych miastach, daleko stąd? Albo im smutno, bo Pan Jezus umarł, a dziś jest Święto Zmarłych. Pewnie jest mu miło, jak ktoś mu zapali świeczkę. Skręcamy za krzyżem w prawo i idziemy dalej.

Schodzimy z asfaltowej dróżki i idziemy pod górę po błocku. Staram się nie wchodzić w kałuże, ale to trudne. Są wszędzie, a ziemia jest brązowopomarańczowa i miękka. Mama mówi, że to tutaj. Pamiętam, że chyba kiedyś byłem w tym miejscu. Za grobem dziadków jest siatka i las. Na nagrobku po lewej stronie są wyryte jakieś dziwne symbole. Pytam mamę, co one znaczą, ale mówi, że nie wie. Nie lubię, kiedy tak mówi. Nie wiem, kogo mam wtedy zapytać. Nie poproszę o to przecież obcych ludzi, którzy stoją tu obok. Boję się ich. Mama daje mi plastikową butelkę, żebym poszedł po wodę, ale nie pamiętam, gdzie jest kran. Bartek ze mną pójdzie. Idziemy między grobami, dość daleko. Jest ślisko. Niektóre groby są całkiem zniszczone, zapadnięte. Chyba nikt ich dzisiaj nie odwiedzi. Jeden pomnik ma nawet połamany krzyż. Dochodzimy do kranu i ustawiamy się w kolejce, bo jest trochę ludzi. Staram się nie poślizgnąć. Bartek nic nie mówi. Jest zimno i mokro, ale on nie ma czapki. Nie wiem czemu, ale jak go pytam, to mówi „Naprawdę nie rozumiesz?”, więc nie chce mi się już z nim gadać. Wolę być cicho i patrzeć na ludzi. Przyszła nasza kolej. Nalewam wody do butelki. Trochę się oblałem przy okazji, ale to w sumie nic nie zmienia, bo i tak jestem mokry od deszczu. Wracamy do mamy.

Schodzimy na asfaltową ścieżkę. Idziemy dalej. Widzę bardzo ładny grób, rośnie na nim wysoka, gęsta trawa, która wygląda jak ludzkie włosy, obok leżą różnokolorowe kamienie. Szkoda, że wszystkie groby tak nie wyglądają. Przed nami jest drewniany okrągły domek, do którego wchodzą księża. Jakiś pan coś przy nim wiesza, mocuje kable, które ciągną się do latarni. Na każdej z nich jest głośnik. Mama mówi, że potem będzie puszczana msza przez te głośniki i my musimy tu wtedy być.

Dochodzimy do grobu taty. Wszędzie jest dużo szarego, mokrego piasku. Są też kałuże, ale nie takie brudne, jak te przy bramie cmentarza. Wyglądają jak małe jeziora. Grób taty jest otoczony płotkiem, który niedawno razem bejcowaliśmy. Pamiętam, jak wieczorami, zamiast oglądać telewizję, schodziliśmy z mamą do piwnicy i przygotowywaliśmy deski na ten płotek. Bartek włączał radio i było bardzo fajnie. Mama mniej płakała, a mi bardzo się podobało, że robiliśmy coś innego niż oglądanie telewizji. Nikt nic nie mówił, ale było miło, spokojnie. Teraz ten płotek stoi wokół grobu taty. Wszędzie naokoło są nagrobki z kamienia, nasz wygląda o wiele gorzej, biedniej, ale to mi nie przeszkadza. Mam nadzieję, że ten płotek będzie tutaj stał już zawsze. To jest nasz płotek dla taty.

Mama wyciąga z siatki znicze i takie ozdoby ze świerku, które robiła wczoraj. Bartek zapala znicze, a mama układa sztuczne kwiaty i tę wiązankę na grobie. Przestawiają ją parę razy.

Bardzo mi się nudzi. Chcę usiąść na ławce przy grobie obok, ale mama mówi, że nie wolno, bo to nie nasza. Poza tym jest cała mokra i brudna. Chcę już wrócić do domu, ale chyba będziemy tu jeszcze długo.

Ciekawe, co by się stało, gdyby mama umarła, tak jak tata. Nie chciałbym zostawać sam z Bartkiem. Byłoby mi strasznie źle. Miałbym wtedy tylko mojego pluszowego misia. Zamykałbym się wtedy z nim w pokoju na cały dzień. Schowałbym się tam, żeby brat mnie nie znalazł. A szkoła? Chyba przestałbym do niej chodzić. Tylko że wtedy przyszłaby po mnie policja i zabrała gdzieś daleko. Nie chciałbym tego. A może byłoby najlepiej, jak bym podczas pogrzebu w ostatniej chwili wskoczył do trumny? Ale tak w ostatniej chwili, żeby mnie już nikt nie mógł stamtąd wyciągnąć. Tak zrobię. Tylko muszę pamiętać o tym, żeby mieć ze sobą misia. I zostaniemy razem tak już na zawsze: ja, mama i mój miś. Będziemy się przytulać i nigdy nie wejdzie tam nikt obcy. Aż sam umrę.

Stoimy już jakąś chwilę, chce mi się siku i jestem głodny. Jest mi zimno i mokro. Mama słucha modlitwy, która leci przez megafony, i jest jakaś nieswoja. Sztywna. Nie chce ze mną rozmawiać. Mówię mamie, że idę za płot się wysikać. Mama każe mi zostać i czekać, bo msza zaraz się skończy i pojedziemy do domu, ale ja nie dam rady tyle wytrzymać. Proszę Bartka, żeby ze mną poszedł, ale on mnie nie słucha.

Z głośników leci niezrozumiały hałas. Skrzeczące dźwięki, które przypominają trochę słowa, ale nie mogę zrozumieć sensu. Jakby ktoś bez przerwy czytał nazwiska. Co kilka chwil wszyscy na cmentarzu mamroczą coś pod nosem. Mama i Bartek też. Przez jakąś chwilę się nie ruszam i widzę, że są bardzo skupieni na słuchaniu tych hałasów. Starają się zrozumieć. Postanawiam skorzystać z ich nieuwagi i pójść wysikać się za siatkę. Muszę. Wychodzę po cichu, cofam się o kilka kroków, a potem zaczynam biec. Mijam ludzi, groby, śmietniki i krzaki. W końcu docieram do siatki, gdzie kończy się cmentarz, a zaczyna las. Rozpinam rozporek i czuję ulgę. Dlaczego mama czy Bartek nie mogli tutaj po prostu ze mną przyjść?

– Tutaj się nie sika, to jest święte miejsce! Gdzie masz rodziców? – mówi jakaś starsza pani. Udaję, że nie słyszę. Ona przecież nie wie, jak bardzo chciało mi się siku. A nie można przecież tak długo wstrzymywać. A zresztą, co mi może zrobić? Powinna stać teraz przy którymś z grobów swoich bliskich i słuchać tego, co mówi ksiądz. Dobra. Skończyłem. Ciekawe, czy mama będzie zła.

Wracając do grobu taty, wchodzę na asfaltową drogę. Mijam grób z fajną trawką i okrągły domek, z którego wychodzą kable. Gdzieś tam dalej, po prawej stronie, powinni być mama i Bartek. Widzę, że stoi tylko ona i rozgląda się. Zauważa mnie i idzie w moją stronę.

– Tutaj jesteś! Nawet nie wiesz, jak się martwiłam.

– Ale ja tylko poszedłem siku. Mówiłem, że muszę.

– A gdzie poszedłeś?

– Tam, pod siatkę. – Pokazuję palcem.

– No już dobrze. Nieważne. Dobrze, że się w końcu znalazłeś.

– A kiedy jedziemy do domu?

– Jeszcze nie teraz. Bartek poszedł cię szukać, a poza tym jeszcze czekamy na Wojtka. Ma przyjechać na cmentarz, a potem pojedziemy razem do domu na obiad.

Słabo pamiętam Wojtka. Wiem, że widzieliśmy się kilka razy jak tato jeszcze żył. Odwiedziliśmy go w akademiku, jak był na studiach. Pamiętam takie dywany na ścianie przy schodach. I było tam dużo uśmiechniętych młodych mężczyzn. Nie mogę sobie przypomnieć, jak wygląda Wojtek, ale czuję, że go lubię i bardzo chcę się z nim zobaczyć. Mam nadzieję, że zaraz przyjedzie.

W końcu pojawia się Bartek. Jest zły, że od nich odszedłem i musiał iść mnie szukać, ale mama każe mu być cicho. Dobrze mu tak. Wygląda jak zmoczony kurczak, z włosów kapią mu krople wody, patrzy na wszystkich ze złością. Dlaczego nie wziął kurtki z kapturem albo czapki? On naprawdę jest głupi.

– No cześć, bąblu! – Słyszę głos zza moich pleców i czuję, że ktoś mnie podnosi. To zupełnie inny dotyk niż ten, który ma Bartek. Przyjemna, dobra, delikatna i zdecydowana siła podnosi mnie, wsadza na czyjeś barki. To Wojtek. Podszedł do mnie od tyłu i posadził sobie na ramionach. Na początku trochę się wystraszyłem, ale teraz czuję ogromną radość. To jest on.

– Wiedziałem, że was tu spotkam. Chciałem przyjechać chociaż na jeden dzień – mówi do mamy, całuje ją i wita się z Bartkiem. Po męsku. Podają sobie ręce. To bardzo silne, piękne.

Wojtek jest starszy, większy niż mój drugi brat. Ma czyste, duże dłonie. Żadnego brudu pod paznokciami. Nosi okulary i kilkudniowy zarost. Ma ogromne jabłko Adama. Mógłbym na niego patrzeć bez końca. Serce bije mi bardzo szybko. Czuję mrowienie w brzuchu, poniżej pępka. Jakbym miał zrobić kupę. Nie mogę się uspokoić. Chciałbym już wracać do domu, żebyśmy poszli razem do pokoju i bawili się do wieczora. Wiem, że to się nie uda, bo musimy być na cmentarzu do końca dnia, ale bardzo, bardzo tego chcę.

Bartek stoi obok, nie odzywa się, tylko patrzy tępo przed siebie. Często tak robi. Wygląda wtedy tak, jakby ktoś go wyłączył. Jakby o niczym nie myślał. Głupek. Ale to nieważne, bo Wojtek jest obok. Jakaś magiczna siła nie pozwalała mi od niego odejść. Jak magnes. Łapię go za udo. Uwieszam się jego nogi, żeby nie mógł iść, żeby tu ze mną stał. Jeśli nie mogę się z nim teraz bawić w pokoju, to chociaż niech będzie blisko mnie. Jest mi dobrze i czuję nieznaną mi dotąd energię, napięcie. Nie wiem, co się dzieje, ale nie przeszkadza mi to. Chcę tylko, żeby już wszyscy sobie poszli, pragnę być z Wojtkiem sam na sam, żeby zwracał na mnie całą swoją uwagę. Żeby tylko ze mną rozmawiał. Ma przyjemny, niski głos. Bardzo ładnie mówi. Kiedy rozmawia z mamą, używa pięknych, długich zdań. Nie rzuca krótkich „co nie?” czy „jo”, tak jak to robi wielu Kaszubów. Jest jak wyjęty z telewizora, ale jednak prawdziwy. Mogę go dotykać, czuć, słuchać. Po chwili muszę jednak puścić Wojtka, żeby mógł pójść z nami do samochodu, ale to nie problem, bo wiem, że prędzej czy później pójdziemy bawić się do mojego pokoju. Łapię go za rękę. Po chwili jest cała mokra od potu. Robi mi trochę głupio, że tak się spociłem, ale czuję, że nie mogę odstąpić go na krok.

– Puść już tego biednego Wojtka i usiądź z mamą z tyłu – mówi mama. – Zobacz, jaki jest wysoki i przez to nie zmieści się na tylnym siedzeniu. Musi usiąść z przodu, żeby miał miejsce na nogi.

– Ale ja nie chcę. Usiądę Wojtkowi na kolanach, mogę? – pytam, spoglądając na niego, na co on mówi z uśmiechem, że się nie zmieścimy. Czuję, jak robi mi się gorąco.

– Coś się tak do niego przyczepił? Jeszcze pomyśli, że się w nim zakochałeś – mówi Bartek i zaczyna się śmiać. Nie wiem, co mam na to odpowiedzieć. Czuję się, jakbym cały płonął, a jednocześnie jestem mokry od potu. Nie chcę, żeby Wojtek mnie wyśmiał. To byłby dla mnie straszny wstyd. Ale on się nie śmieje, tylko głaszcze mnie po głowie. Przeszywa mnie ciepły, delikatny prąd.

– Usiądź za mną, co? Ja usiądę z przodu, dobrze?

– W porządku. Niech tak będzie.

– Mądry z ciebie chłopczyk. Jak przyjedziemy do was, to pobawimy się razem trochę, co?

– Tak! Muszę pokazać ci moją nową meblościankę, którą dostałem, bo za rok idę do szkoły, do pierwszej klasy.

– To jesteś już całkiem duży. W szkole będzie fajnie, zobaczysz. Nauczysz się czytać i pisać. Poznasz nowych kolegów i koleżanki.

– Ja już umiem czytać i pisać. Babcia Zosia mnie nauczyła, kiedy jeszcze żyła.

– Pamiętasz ją?

– Tak, trochę.

– A czy wiesz, że babcia Zosia była też moją babcią?

– Tak. To nasza wspólna babcia. Mama naszego taty. Babcia zmarła w wypadku samochodowym. Wtedy ja wylądowałem w szpitalu.

– Właśnie tak. Dużo wiesz. A czy pamiętasz ten wypadek?

– Nie. Szpitala też nie pamiętam. Wiem tylko, że po wypadku babci już nie było. I wtedy zaczęliśmy przychodzić na cmentarz i odwiedzać ją tutaj.

– Babcia jest w niebie. Razem z tatą. Pomodlimy się za nich? Do Matki Boskiej?

– Możemy, ale oni i tak już nie żyją. Trochę nie wiem, po co mielibyśmy się za nich modlić. – Na te słowa Wojtek zaczyna się śmiać, mama sztywnieje, a Bartek mówi, żebym się przymknął. Nie wiem dlaczego. Robi mi się głupio.

***

Po powrocie do domu zjedliśmy obiad. Byłem już bardzo głodny, bo strasznie dużo czasu spędziliśmy na tym nudnym cmentarzu. Mama mówi, że Wojtek pobawi się ze mną wieczorem, a teraz znowu muszą porozmawiać i mam sobie iść do pokoju. Jestem zły. Mam już dość tego czekania. Wychodzę na dwór pobawić się z Dżekim, psem sąsiadów. Lubię go. Zawsze podaję mu patyk przez dziury w płocie. Dżeki go łapie i ciągniemy – każdy w swoją stronę. Jest bardzo silny. Lubię bawić się na podwórku albo spacerować po lesie. Jak babcia jeszcze żyła, to często chodziliśmy tam razem i podglądaliśmy zwierzęta. Babcia jadła dziką koniczynę. Mama mówi, że babcia nauczyła mnie bardzo dużo piosenek i wierszyków, ale po wypadku wszystkie zapomniałem. Często mówi o tym przy znajomych i że to szkoda, że już ich nie pamiętam. Ja się cieszę, że ich nie umiem, bo mama kazałaby mi je recytować czy śpiewać przy znajomych. Nie lubię tego. Kiedyś mnie poprosiła, żebym coś wyrecytował przed rodziną z Tarnowa, a wszyscy na mnie patrzyli i tylko czekali, kiedy się pomylę, żeby się ze mnie śmiać.

– Hej, bąblu, co robisz? Idziemy na spacer? – Słyszę niespodziewanie głos Wojtka. Stoi razem z mamą, gotowy do wyjścia do lasu. Bez Bartka. Nie chciało mi się teraz iść z nimi do lasu, wolałbym, żeby Wojtek się ze mną pobawił. Ale przede wszystkim nie chcę zostać w domu z Bartkiem. Ruszamy więc na spacer. Wiem, że nie będziemy tam długo, bo wkrótce zrobi się ciemno.

W lesie jest bardzo dużo błota. To nie był zbyt dobry pomysł, żeby przyjść tu na spacer. Idziemy główną ścieżką i tylko pokazuję palcem Wojtkowi moje wszystkie ulubione miejsca w lesie: gdzie rosła koniczyna, którą jadła babcia, gdzie rosną grzyby, gdzie jest mój ulubiony pagórek, gdzie można zbierać jagody, borówki i poziomki. W drodze powrotnej jestem już bardzo zmęczony, więc Wojtek znów bierze mnie na barana. Nie przeżywam już tego samego, co wtedy na cmentarzu. Cały czas czuję jego ciepło i zapach, który jest bardzo przyjemny. Nie jestem pobudzony. Robi się coraz ciemniej, jest mi błogo i sennie. Chcę się w niego wtulić i zasnąć.

Po powrocie kładę się na dywanie przed telewizorem. Codziennie o piętnastej lecą bajki na Trójce, ale nie dziś. Teraz są same nieciekawe programy. Uwielbiam historie o Kocie Filemonie. Lubię sobie wyobrażać, że bawię się z nim i zabieram go od nudnego Bonifacego, który tylko siedzi na piecu i się wymądrza. Ale dziś nie dali nawet Wróbla Ćwirka. Mama go lubi, ale dla mnie to strasznie nudna bajka, mało się dzieje. A najbardziej nie znoszę bajek, w których wszyscy się biją. Amerykańskich kreskówek, gdzie jeżdżą szybkimi samochodami i jest dużo wybuchów. Nie rozumiem, o co w nich chodzi, po co wszyscy krzyczą i biegają.

Wieczorem przed kolacją mama w końcu daje spokój Wojtkowi i możemy się pobawić w pokoju. Cały dzień bardzo na to czekałem, ale teraz jestem już taki zmęczony, że nie mam siły nawet na klocki. Kładziemy się z Wojtkiem na podłodze i bawimy autkami. Wojtek puszcza resoraka do mnie, a ja go łapię i puszczam jego stronę.

– Czy pamiętasz tatę? – pytam.

– No jasne. Szkoda, że kiedy żył, nie mieliśmy czasu dla siebie.

– A dlaczego?

– Najpierw dlatego, że się uczyłem, a potem się pokłóciliśmy. Teraz żałuję, że nie zrobiłem pierwszego kroku w kierunku pogodzenia się.

– Ale dlaczego się pokłóciliście? Przecież miałeś chyba dobre oceny?

– Nie skończyłem szkoły.

– Nie rozumiem. Przecież jesteś mądry, musiałeś skończyć wiele szkół.

– Bóg chciał inaczej – mówi z uśmiechem. – Wybrał dla mnie inną drogę i pod koniec musiałem podjąć męską decyzję. Pan Bóg powołał mnie do innego życia. Jest wiele dróg do świętości.

– A co teraz robisz?

– Teraz szukam pracy w Niemczech. Nie będę naprawiał ludzkich dusz, będę naprawiał zegarki.

– Nic z tego nie rozumiem. Jesteś zegarmistrzem?

– Właśnie tak. To trudne słowo.

– A masz dzieci?

– Tak, mam córkę, dwuletnią. Nazywa się Emilka. – Wyciąga z portfela zdjęcie niemowlaka.

– To znaczy, że jestem jej wujkiem? – Wojtek uśmiecha się, słysząc moje pytanie.

– W zasadzie tak. Zadajesz bardzo dużo pytań. Chcesz dużo wiedzieć – to dobrze. Ten, kto pyta, nie błądzi.

– Bardzo cię lubię. Szkoda, że nie możesz z nami zamieszkać.

– Nie mogę, mam swoją rodzinę. Sam jestem tatą. Może kiedyś przyjadę z Emilką i pomożesz mi się nią zająć? Chciałbyś ją poznać?

– Mogę spróbować, ale nie lubię niemowlaków. Ciągle krzyczą i trzeba je nosić na rękach.

– Na pewno polubiłbyś moją córkę, dużo się śmieje i prawie nigdy nie płacze.

– A nie wolałbyś przyjechać sam, tak jak dziś? – Wojtek patrzy na mnie z uśmiechem i gładzi mnie po głowie.

– Niedługo idziesz do szkoły, prawda?

– Tak, za rok. Dostałem meblościankę z biurkiem, żebym za rok miał gdzie się uczyć. Teraz mam na niej same klocki, ale potem będę miał tam książki i zeszyty. I dużo kredek. Lubię rysować, tato mnie nauczył dużo rysunkowych sztuczek. Jak chcesz, to mogę ci pokazać.

Podchodzę do biurka i zaczynam rysować dom, tak jak pokazywał mi tato. Na górze trójkąt, a na dole kwadrat. Na dachu komin, z którego leci dym. Okrągłe okno na dachu, a na dole dwa okna z kwadratów z krzyżem pośrodku i drzwi. Obok domu płot. Na płocie może być kot. I jeszcze chmury i drzewo. Kaszka z mlekiem.

– Bardzo ładnie, bąblu – mówi, patrząc na zegarek. – Jest mi bardzo przykro, ale będę się zbierać.

– Tak szybko? Nie puszczę cię tak łatwo – mówię, łapiąc go za nogę.

– Niedługo przyjadę cię odwiedzić, zobaczyć, jak sobie radzisz. Może narysujesz mi coś innego, na przykład samochód. Lubisz auta?

– Nie. Bartek je lubi. Cały dzień siedzi w warsztacie taty i naprawia te zepsute. Potem wraca cały w jakimś smarze i mnie brudzi po twarzy. To nie dla mnie.

– Myślałem, że pomagasz w domu.

– Czasem pomagam mamie, jak sprząta albo robi pranie. Czasem w kuchni, ale nigdy nie chodzę do pieca albo do warsztatu.

– A to ciekawe. Myślałem, że wszyscy chłopcy interesują się autami. Wiesz, że nasz tato i jego tato zawodowo zajmowali się autami?

– Tak, wiem, ale to w ogóle mnie nie interesuje.

– No to wszystko jasne. No nic, muszę się powoli zbierać, bo niedługo mam pociąg. Muszę wrócić do Emilki. Niedługo się zobaczymy. Obiecuję.

***

Po wyjeździe Wojtka w domu robi się bardzo pusto. Mama idzie zmywać, a Bartek schodzi do warsztatu. Robi mi się smutno, bo Wojtka już nie ma. Nikt nigdy ze mną nie rozmawiał tak jak on. Nikt tak mnie nie słuchał, nie był ciekawy tego, co chcę powiedzieć. Nie mogłem przestać na niego patrzeć. Nie chciałem, żeby spędzał czas z mamą albo z kimkolwiek innym. Pytam mamę, kiedy Wojtek nas odwiedzi, ale nie chce powiedzieć.

– Jak będziesz grzeczny, to mu powiem i przyjedzie może jeszcze w tym roku. Wojtek mieszka daleko stąd, w innym kraju. Taka podróż kosztuje dużo czasu i pieniędzy. Nawet jeśli bardzo chce, to nie może przyjeżdżać zbyt często. Poza tym wiesz, że ma małą córeczkę.

– Tak, wiem. Szkoda, że Wojtek nie może przyjeżdżać częściej. Może my kiedyś do niego pojedziemy? Zrobimy mu niespodziankę. Na pewno się ucieszy.

– Ty to masz pomysły. – Śmieje się mama.

ZABAWA W ZBOCZEŃCA

Mama wchodzi do mojego pokoju powiedzieć, że śniadanie jest już gotowe. Leżę jeszcze w łóżku, ale już nie śpię. Zazwyczaj kiedy idę do szkoły, przychodzi o wiele wcześniej. Przygotowuje dla mnie kanapki i herbatę, a ja siedzę zaspany w kuchni. Patrzę przez okno na przejeżdżające samochody. Po śniadaniu idziemy budzić Bartka, żeby zawiózł mnie do szkoły. Nigdy nie chce mu się wstać, niełatwo jest go obudzić, bo pracuje do wieczora w warsztacie albo odwiedza go Karolina. Siedzą do późna, a kiedy już idę spać, odwozi ją do domu. Mamie się to nie podoba, ale nic im nie mówi. Uwielbiam Karolinę. Jest miła i lubi rozmawiać na różne ciekawe tematy, na które Bartek nie chce, a mama nie ma czasu. Karolina jest bardzo inteligentna. Zdecydowanie bardziej niż mój przygłupi brat. Chodzi do liceum, Bartek tylko do technikum. Interesuje się wieloma rzeczami, ale przede wszystkim psychologią, o której lubi mi opowiadać, i kiedyś nawet pomagała uczyć religii w przedszkolu. Jest świetna.

Dziś jest Wszystkich Świętych i jedziemy na cmentarz, na groby dziadków i taty. Razem z mamą zjedliśmy już śniadanie, ale jeszcze nie budzimy Bartka. Jest dziesiąta rano. Mama idzie się umyć, a ja siadam przed telewizorem. Nie ma dziś żadnych ciekawych programów. Czasem rano wstaję i oglądam magazyn dla rolników, w którym mówi się, ile kosztuje zboże i mięso. To w sumie nudne, ale lubię patrzeć na ten przesuwający się na dole ekranu pasek. Ten program leci jednak w niedzielę bardzo wcześnie rano, a dziś jest czwartek i trochę później, więc na pewno go nie będzie. Ciekawe, co zazwyczaj nadają o tej godzinie w telewizji. O tej porze jestem w szkole; trochę szkoda, bo w programie telewizyjnym jest napisane, że na Jedynce są jakieś programy edukacyjne. Jakie dziecko je ogląda? Przecież wszystkie dzieciaki o tej porze powinny być w szkole. Chyba tylko takie, które są chore i leżą w łóżku, więc mogą to robić. Ale to bez sensu, bo przecież wtedy przychodzi do nich kolega i daje mu odpisać lekcje. Poza tym, skąd wiedzą w telewizji, kto jest w jakiej klasie? Może kiedy będę chory, powiem w szkole, że oglądałem te programy i nie będę musiał przepisywać lekcji?

Bartek wstał i teraz smaży dla siebie jajecznicę, po czym po wizycie w łazience ubiera się i jedziemy na cmentarz. Przed wejściem jest bardzo dużo ludzi. Idę obok mamy, a Bartek przed nami. Toruje nam drogę. Niesie w siatce znicze i przygotowane wczoraj przez mamę wiązanki. Kupujemy jeszcze trochę świeżych kwiatów na groby i powoli ruszamy na cmentarz. Zastanawiam się, czy spotkam jakichś kolegów z klasy. Ciekawe, czy ich dziadkowie też leżą na cmentarzu w mieście czy może wszyscy są pochowani w naszej wsi? Nikogo do tej pory nie spotkałem. Może i dobrze, bo nie lubię chłopaków z mojej klasy. Wszyscy są głupi. Robią dużo hałasu, ciągle się biją i chcą grać w piłkę. Nie można z nimi o niczym normalnym porozmawiać. Jedyne interesujące ich tematy to Rambo, Terminator albo Szklana Pułapka. Wszystkie obejrzane na Polsacie, a my odbieramy tylko Jedynkę, Dwójkę i Trójkę.

***

Z wszystkich chłopaków najbardziej nie lubię grubego Rysia, który niestety siedzi za mną w ławce. Mówi po kaszubsku, jest brudny i ciągnie mnie za uszy swoimi tłustymi łapami. Głupio się uśmiecha, kiedy się odwracam i mówię mu, żeby tego nie robił. O wiele lepiej dogaduję się z dziewczynami. Lubię z nimi rozmawiać. Mają dużo ciekawych spostrzeżeń na temat chłopaków z klasy. To z nimi wolę wychodzić na przerwie na dwór. Próbują mnie nauczyć grać w gumę, ale słabo mi idzie. Mimo tego, jest to o wiele fajniejsza zabawa od piłki nożnej i nie wiem, czemu chłopacy ciągle w nią grają. Szkoda, że w mojej klasie dziewczyn jest tylko kilka i większość z nich mieszka w innej części wsi. Nie możemy wracać do domu razem. Tylko Kamila, która mieszka niedaleko mnie, czasem idzie ze mną ze szkoły. Albo moja sąsiadka, Paulina, ale ona jest o rok starsza i często kończy szkołę o innej porze niż ja.

Paulina jest trochę dziwna. Od kiedy ma komórkę w TakTak-u, którą ciągle reklamują w telewizji, wydaje się zachowywać jakby była ważniejsza i nie chce się już bawić. Chyba myśli, że jest lepsza, skoro tata kupił jej telefon. Mojej mamy nie stać na to, żeby kupić mi komórkę. Zresztą nie potrzebuję jej. Do kogo bym dzwonił? Zupełnie niedawno założyli nam telefon stacjonarny. Mama starała się o niego jeszcze za komuny. To bez sensu, żebym miał swoją komórkę. No chyba żeby inni mi zazdrościli. Może wtedy lepiej dogadywałbym się z chłopakami z mojej klasy.