Wśród kosmatych ludzi - Wacław Sieroszewski - ebook

Wśród kosmatych ludzi ebook

Wacław Sieroszewski

4,3

Opis

Książka opowiada historię podróży Wacława Sieroszewskiego oraz Bronisława Piłsudskiego do Japonii.

Aby uniknąć "powrotu do ojczyzny" autor zgadza się na ekspedycję do Japonii zorganizowaną przez Akademię Nauk. Celem jest odnalezienie i zbadanie plemienia "kosmatych ludzi", Ajnów (wyróżniają się bardzo silnym owłosieniem ciała, często barwy rudej. Niekiedy zarost występuje też na twarzach kobiet, stąd takie określenie). Na podstawie zdobytych informacji oraz danych ma za zadanie napisać książkę opisującą ich kulturę, tryb życia oraz zachowanie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 70

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (10 ocen)
5
3
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wacław Sieroszewski
Wśród kosmatych ludzi

Wersja Demonstracyjna

Wydawnictwo Psychoskok Konin 2018

Wacław Sieroszewski„Wśród kosmatych ludzi”

Copyright © by Wacław Sieroszewski, 1938

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2018

Zabrania się rozpowszechniania, kopiowania

lub edytowania tego dokumentu, pliku

lub jego części bez wyraźnej zgody wydawnictwa.

 Tekst jest własnością publiczną (public domain)

ZACHOWANO PISOWNIĘ

I WSZYSTKIE OSOBLIWOŚCI JĘZYKOWE.

Skład: Adam Brychcy

Projekt okładki: Adam Brychcy

Wydawnictwo: Towarzystwo Wydawnicze „RÓJ“

Warszawa, 1938

ISBN: 978-83-8119-367-2

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706

http://www.psychoskok.pl/http://wydawnictwo.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]

Wyprawa moja na „Daleki Wschód“ miała mocno „polityczny“ początek. W roku 1900 u prof. Korzona żandarmerja rosyjska znalazła w czasie rewizji jakiś niefortunny list, gdzie wymienione były nazwiska Stefana Żeromskiego i moje. Na podstawie tego listu oskarżono nas ni mniej ni więcej jak o zorganizowanie wspaniałego pochodu robotniczego dookoła pomnika Mickiewicza w dniu jego odsłonięcia, oraz przypisano nam autorstwo płomiennej z tego powodu proklamacji. Pochód istotnie był wspaniały, a proklamacja bardzo piękna, lecz twórcami ich byli Józef Piłsudski i Stanisław Wojciechowski. Żandarmerja jednak tak była zachwycona jej „stylem“, że uparcie dowodziła, iż pisać ją musiał jakiś literat. Zostałem więc osadzony w cytadeli, a Żeromskiego ocalił jedynie krwotok, jakiego dostał w tym czasie. Zostałem wypuszczony za kaucją pod nadzór, lecz śledztwo ciągnęło się długo, wreszcie po roku doszło do mnie, że będę musiał „wrócić“ do ojczyzny (na rodinu) t. j. do Irkucka, gdzie po spędzeniu 12 lat w kraju Jakutów i trzech w Irkucku zapisano mię do ksiąg mieszczaństwa. Nie uśmiechał mi się ten „powrót do Ojczyzny“, zwróciłem się więc z prośbą o pomoc do senatora P. Siemionowa, wice-prezesa Petersburskiego Towarzystwa Geograficznego w Petersburgu, którego to towarzystwa byłem członkiem.

 Siemionow już raz wyrobił mi był prawo powrotu do Polski wbrew oporowi „Ochrany“ za napisanie monografji o Jakutach nagrodzonej złotym medalem Tow. Geogr.

 Mój dostojny protektor obiecał uczynić wszystko, co będzie w jego mocy i w tym celu kazał sobie przedstawić moją sprawę. Po kilku dniach oznajmił mi ze smutną miną, że nic zrobić nie może, że Generał-Gubernatorstwo Warszawskie ma w sprawach politycznych „szeroką autonomję“, że „żandarmerja tutejsza bardzo jest zawzięta na rodzinę Sieroszewskich i nie bez powodu“. Tu pokazał mi wypis z Ochrany, gdzie, poczynając od dziada Kajetana, szwoleżera 1812 roku i oficera wojsk „insurgenckich“ z 30 roku, wyliczeni byli wszyscy „buntownicy“ Sieroszewscy: stryjowie i ojciec mój w 63 r., dwie siostry rodzone i brat stryjeczny w 80-tych latach, wreszcie ja sam w tym wianku scharakteryzowany jako „osobo uporstwujuszczij“ i niebezpieczny. Czułem się „zdruzgotany“.

 — No, to nic!...... My zrobimy tak!...... — pocieszył mię zacny senator, widząc moje zmartwienie. — My interesujemy się obecnie Dalekim Wschodem. Zorganizujemy Panu do spółki z Akademją Nauk ekspedycję do Ajnów... Jest takie plemię na północnych wyspach Japońskiego Archipelagu, ciekawe plemię kosmatych ludzi, bardzo podobnych do naszych chłopów... Pan tam pojedzie na rok albo dwa, przywiezie Pan materjały, opracuje je... Wydamy książkę i znowu dostanie Pan za nią powrót do Ojczyzny, jak to raz już było za „Jakutów“!...

 Co miałem robić?!... Po paru dniach namysłu i walki z sobą, gdyż przykro mi było rzucać świeżo założoną rodzinę i przed ledwie paru laty odzyskaną Ojczyznę, zgodziłem się, postawiwszy za warunek „że będzie mi dodany do pomocy nie kto inny jak Bronisław Piłsudski, starszy brat marszałka Piłsudskiego, przebywający naówczas na Sachalinie w charakterze zesłańca politycznego. W ten sposób ekspedycja nabierała cech całkowicie polskich i w dodatku B. Piłsudski władał doskonale ajnoskim językiem i był bardzo wśród Ajnów popularny, gdyż ich wspierał, bronił i otaczał opieką. Tytułowano go nawet żartobliwie „królem Ajnów“.

 Warunki moje zostały przyjęte i po półrocznych wstępnych studjach udałem się w podróż przez Mongolję, Mandżurję, Chiny do Japonji.

 W połowie czerwca 1903 roku znalazłem się w Hakodate, największym porcie południowego wybrzeża wyspy Hokkaido — dawniej Jesso. Zatrzymałem się w japońskim hoteliku Kito, gdzie za jednego „jena“ (2 zł.) dziennie dostałem maluchny, czyściuchny, wyłożony matami, pokoik; całe jego umeblowanie składało się z parawanika, bronzowej fajerki (hibaczi) oraz wiszącego na ścianie „kakemono“ z wizerunkiem stojącego żórawia. Stołowałem się w japońskiej restauracji, gdyż kosztowało to o wiele taniej a paro-miesięczny pobyt w Japonji już mię oswoił i z kuchnią japońską i z obyczajami i nawet z językiem. Porozumiewałem się doskonale za pomocą małego angielsko-japońskiego słownika; pokazywałem rozmówcy umieszczony obok każdego wyrazu chiński hieroglif, rozmówca kiwał głową, wciągał powietrze i momentalnie odnajdywał w tej samej książeczce potrzebny mu hieroglif z tłomaczeniem w angielskim języku. Wszystko powiązane dźwiękami i gestami o wszechświatowem znaczeniu oraz temi kilku słowami „pigeon’u“[1], które każdy szanujący się japończyk zna, bo ich w szkole uczą po angielsku — tworzyło malownicze rozmowy, niezmiernie wesołe i ożywione. Cały hotel, nie wyłączając gości, zbiegał się, aby ich słuchać, a gdy rozmowy odbywały się w sklepach momentalnie gromadziło się pół ulicy. Wszyscy gadali, wyrywali sobie moją książeczkę i śmiali się do rozpuku. Szczególniej hotelowe „mus-me“ (dziewczęta) z upodobaniem wyszukiwały hieroglify wywołujące burzliwą wesołość, w rodzaju: „daj podarunek“. Probowałem dowiedzieć się coś o Ajnach, ale odpowiadano mi krótko: „far“ (daleko) z odpowiednim ruchem ręki, a ładne „mus-me“ wydymając usteczka twierdziły, że „to nic ciekawego“. że „ai-nu desu durty (dirty) (są brudni), że pochodzą od psa, że są od pasa jak psy i mają nawet ogony!“ W oczekiwaniu na przyjazd B. Piłsudskiego, który dawno już powinien był przybyć, włóczyłem się po mieście i okolicach, zwiedzając świątynie, teatry, muzea. Wybierałem się nawet na szczyt pobliskiego wulkanu Komagatake, kiedy pewnego dnia wpadł do mnie konsul rosyjski p. Hedenström i zażądał, abym przeniósł się z hotelu do konsulatu, gdyż inaczej on nie odpowiada za moje bezpieczeństwo, wobec rozpalającej się coraz gwałtowniej „nacjonalistycznej agitacji japońskiej“!...

 — Z tego nic nie będzie! Oni się nie odważą, ale mogą wydarzyć się ekscesy... Tłum japoński jest nieobliczalny... Parę lat temu naskutek agitacji gazet z powodu zajęcia Kiao-czao przez Niemców, został tutaj w biały dzień zabity konsul niemiecki i śledztwo nie wykryło winowajcy... O, azjaci są układni jak tygrysy, lecz okrutni... Miej się pan na baczności i nie włócz samotnie po okolicy, szczególnie nie zbliżaj się do tutejszej twierdzy i nie fotografuj nic!... — dokończył znacząco.

 Przysłał ludzi i przeniósł mię prawie gwałtem do siebie. Było mi tam bardzo wygodnie, ale dość... nudno. Między życiem i mną wyrósł odrazu przykry mur; wczorajsi moi znajomi zbywali mię chłodnem powitaniem, wesołe mus‘-me nie uśmiechały się więcej, a gromady dzieci, które zwykle za małą opłatą z radosną wrzawą pomagały mi zbierać rośliny i żuki, znikły bez śladu... A Bronisław Piłsudski wciąż nie przyjeżdżał. Daremnie słałem do niego listy, depesze, wreszcie pieniądze, w przypuszczeniu, że brak ich nie pozwala mu przybyć. Nie otrzymywałem nawet odpowiedzi!... Już przemyśliwałem o zastąpieniu Bronisława Piłsudskiego przez kogo innego, lecz tym innym mógł być tylko Japończyk, co komplikowało sprawę, gdyż Ajnowie uważają Japończyków za grabieżców swej ziemi... Po długich rozważaniach postanowiłem jechać sam jedynie ze słownikiem ajnosko-angielskim pod pachą. Przecież raz już w życiu dałem sobie radę w podobnych okolicznościach wśród Jakutów.

Przypisy

[1].Wymawia się „pidżin“ — mieszanina chińskich, japońskich, angielskich i rosyjskich wyrazów.

Koniec Wersji Demonstracyjnej

Dziękujemy za skorzystanie z oferty naszego wydawnictwa i życzymy miło spędzonych chwil przy kolejnych naszych publikacjach.

Wydawnictwo Psychoskok