Wołyń - Opracowanie zbiorowe - ebook

Wołyń ebook

4,4

Opis

"Wołyń"

Ludobójstwo UPA – Kłamstwa polityków

Rzezie na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej należą do najtragiczniejszych wydarzeń w najnowszych dziejach Polski. Kładą się ogromnym cieniem na relacje Polaków i Ukraińców oraz stosunki między Rzeczpospolitą a Ukrainą. „Wołyń” to książka prawdziwa do bólu – zbrodnie banderowców opisane przez tych, którym udało się je przeżyć, teksty publicystów, dokumentacja zdjęciowa muszą przerażać. I muszą też ostrzegać przed chowaniem głowy w piasek przez wielu naszych polityków. Manipulowanie historią prowadzi do tego, że za naszą wschodnią granicą morderców uważa się za bohaterów, a UPA traktuje się jako mit założycielski wolnej Ukrainy.


Była upalna czerwcowa niedziela. W Nienadowej przy ujściu Kamionki do Sanu, zanim weszliśmy do wody, Edzio spostrzegł na mieliźnie jakieś kształty. Wiedzieliśmy, że rzeka często unosiła ofiary banderowskich mordów. To, co zobaczyliśmy, śniło mi się później nocami. Pięcioosobowa rodzina Tereszczaków – ojciec, matka i troje dzieci – stanowiła męczeńską „tratwę”. Napastnicy związali swe ofiary drutem kolczastym, wrzucili żywcem do ognia, a następnie do Sanu. Ciała były nagie i okrutnie zmasakrowane.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 284

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (5 ocen)
3
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Projekt okładki: IZA MIERZEJEWSKA
Redaktor prowadzący: PAWEŁ DYBICZ
Korekta: AGATA GOGOŁKIEWICZ
Opracowanie graficzne i łamanie: DOROTA MARKOWSKA-BURBELKA
Fotografie: NAC, IPN, MRTL
Copyright © by Fundacja Oratio RectaWszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved
ISBN 978-83-64407-58-1
Wydawca Fundacja Oratio Recta ul. Inżynierska 3 lok. 7 03-410 Warszawawww.tygodnikprzeglad.plsklep.tygodnikprzeglad.pl e-mail:[email protected]

Wstęp

PAWEŁ DYBICZ

Rzezie na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej należą do najtragiczniejszych wydarzeń w najnowszych dziejach Polski. Eksterminacji ludności polskiej dokonanej przez Ukraińców nie można nazwać inaczej jak ludobójstwem. Bilans zbrodni na tle narodowościowym musi przerażać. Polscy historycy podają, że według bardzo ostrożnych szacunków w wyniku rzezi zginęło – często zamordowanych w niezwykle okrutny sposób – co najmniej 100 tys. osób.

Do pierwszych większych mordów na Wołyniu doszło już w lutym i marcu 1943 roku. Przekonały one dowódców UPA i OUN, że podległe im oddziały są zdolne do likwidacji większych skupisk ludności, że mogą oni liczyć na udział tak zwanych siekierników – ukraińskich chłopów uzbrojonych w widły, siekiery i topory. Przeprowadzane zimą rzezie były tylko wstępem do masowych kwietniowych mordów w 1943 roku. Choć do niektórych polskich wsi docierały wieści, że „Wielkanoc będzie czerwona od krwi Polaków”, to nie wierzono, że w Wielki Tydzień dojdzie do rzezi, i to na tak ogromną skalę. Najkrwawszy atak UPA zorganizowała na Janową Dolinę w powiecie kostopolskim – zginęło wówczas około 600 Polaków, z czego większość spłonęła żywcem.

Do końca czerwca 1943 roku na Wołyniu śmierć poniosło około 10 tys. Polaków, ale apogeum zbrodni nastąpiło w lipcu i w sierpniu. Wtedy to Ukraińcy zaatakowali około 800 miejscowości, mordując blisko 20 tys. Polaków.

Reakcją na zbrodnicze napady były tworzone, niekiedy samoczynnie, bez udziału przedstawicieli Państwa Podziemnego, oddziały samoobrony. Wsławiły się one męstwem, stawiając zacięty opór napastnikom.

Wraz z posuwaniem się na zachód Armii Radzieckiej oddziały UPA i OUN przechodziły na tereny Małopolski Wschodniej, dokonując licznych rzezi. Nie mogły one nie spotkać się z polską reakcją. Ocenia się, że w wyniku polskich akcji odwetowych do wiosny 1945 roku zginęło 10–12 tys. Ukraińców.

Wielu ukraińskich historyków kwestionuje planową eksterminację Polaków, pisząc o prowokacji Moskwy, która miałaby do niej doprowadzić. Nie chcą przyjąć do wiadomości, że nie ma na to najmniejszych dowodów, że nigdy i nigdzie nie stwierdzono, by wśród atakujących i mordujących byli radzieccy partyzanci.

Przez długie lata elity polityczne w Polsce nie chciały uznać zbrodni wołyńskich za ludobójstwo. Polityka ta, przesiąknięta myślą, że nie powinniśmy pogarszać stosunków z antyrosyjską Ukrainą, zaowocowała tym, że za naszą wschodnią granicą morderców uważa się za bohaterów, a UPA traktuje się jako mit założycielski wolnej Ukrainy.

Prezentowane w książce teksty, pierwotnie opublikowane w tygodniku „Przegląd” – autorstwa świadków rzezi, jak i publicystów – ukazują dramatyczne wydarzenia sprzed 75 lat, ale jednocześnie przekonują, dlaczego historią nie wolno manipulować.

Rozdział I

Nie tylko Wołyń

Rzezie na Kresach

Gdy Polska zapomina o ofiarach ludobójstwa na Kresach, Ukraina nagradza jego sprawców

KRZYSZTOF WASILEWSKI

O tej zbrodni pisze się w Polsce niewiele. Jeszcze mniej się o niej mówi. Jej sprawcami nie byli Niemcy czy Rosjanie, toteż tym łatwiej przyszło rodzimym elitom ją przemilczeć. A jednak śmierć co najmniej 120 tys. Polaków, zamordowanych na Wołyniu i w Galicji, wciąż woła o pamięć.

„Bandyci – uzbrojeni w widły, siekiery, maczugi, noże oraz broń palną okrążyli naszą wioskę i zaczęli spędzać ludzi w jedno miejsce. A gdy ktoś próbował uciekać, wówczas strzelali za nim. Schwytane dzieci brali za nogi i głową uderzali o węgieł domu czy innego budynku” – tak rozpoczyna swoją relację wydarzeń z 15 lipca 1943 roku Leokadia Skowrońska, mieszkanka Aleksandrówka na Wołyniu[1]. Postrzelona w stopę chowała się w wykopanej przez siebie norze przez kilkanaście dni, aż w końcu przyszła pomoc. Jej najbliżsi mieli mniej szczęścia. Zabili ich ukraińscy znajomi, u których Skowrońscy chcieli się schronić.

Podobnych historii jest wiele. O tym, jak ukraińscy oprawcy czekali, aż Polacy zbiorą się na niedzielnej mszy, aby zamknąć ich w kościele i spalić żywcem. Kobiety, dzieci, starców – wszystkich bez wyjątku. O tym, jak krnąbrnym Lachom wykłuwano oczy, odcinano ręce i nogi, by na końcu przeciąć ich na pół piłą do drewna. O tym, jak w jednej chwili uczynni sąsiedzi i przyjaciele zmienili się w śmiertelnych wrogów, gotowych do największych zbrodni.

Począwszy od września 1939 roku, kiedy wschodnie tereny II RP zostały zajęte przez ZSRR, obserwowano wzrost liczby morderstw dokonywanych na Polakach przez ukraińskich nacjonalistów. Były to jednak pojedyncze, nieskoordynowane ataki. Istotną rolę w utrzymaniu względnego porządku odgrywała obecność Armii Czerwonej i NKWD, które z jednakową bezwzględnością tępiły wszelkie ruchy narodowościowe, zarówno po polskiej, jak i ukraińskiej stronie.

Sytuacja zmieniła się wraz z wybuchem wojny niemiecko-radzieckiej w czerwcu 1941 roku. Błyskawicznie, bo w niespełna dwa tygodnie, wojska III Rzeszy przejęły kontrolę nad byłymi Kresami Wschodnimi Rzeczypospolitej. Polacy uznali, że jedną okupację zastąpiła druga. Wielu Ukraińców natomiast powitało hitlerowców jak wyzwolicieli. Pomni proukraińskiej polityki Niemiec w czasie I wojny światowej, spodziewali się, że i tym razem Berlin będzie im sprzyjał.

GORSI NIŻ NKWD

Znany rosyjski literat Aleksander Sołżenicyn wymienił ponad 50 metod tortur stosowanych w śledztwie przez NKWD. (...) Członkowie OUN-UPA-banderowcy prześcignęli znacznie NKWD, stosując o wiele liczebniejsze i okrutniejsze rodzaje tortur wobec Polaków, a niekiedy i wobec swoich rodaków nieakceptujących ich zbrodniczych praktyk.

Pomylili się. Nowe władze nie widziały w Ukraińcach partnerów, lecz co najwyżej posłusznych realizatorów swojej zbrodniczej strategii. W świetle nazistowskiej ideologii należeli oni bowiem do tej samej kategorii co Polacy, Białorusini, Rosjanie i inni „podludzie” przeznaczeni do niewolniczej pracy. Mimo to szeregi ukraińskich kolaborantów szybko rosły. Na większą niż w pozostałych częściach podbitej Europy skalę miejscowa ludność pomagała hitlerowcom w „oczyszczaniu” terenów z Żydów i innych „niepewnych elementów”. Szacuje się, że do końca 1942 roku zginęło ponad 600 tys. żydowskich mieszkańców Wołynia i Galicji. Siłą sprawczą byli Niemcy, ale znaczny udział w tej zbrodni miały ukraińskie bataliony policyjne.

Holokaust zainspirował ukraińskich nacjonalistów. Udowodnił, że dzięki dobremu zorganizowaniu i bezwzględności było możliwe przeprowadzenie eksterminacji tysięcy ludzi. Cytując za wybitnym brytyjskim historykiem, Timothym Snyderem: „Kampania przeciwko Polakom zaczęła się na Wołyniu, a nie w Galicji, prawdopodobnie właśnie dlatego, że tutaj policja ukraińska odegrała większą rolę w wydarzeniach Holokaustu. Łączy to zagładę Żydów z rzezią Polaków i wyjaśnia obecność na Wołyniu tysięcy doświadczonych w ludobójstwie Ukraińców”[2].

Zbrodnie UPA na KresachLiczba zamordowanych na terenie Wołynia i Galicji Wschodniej

Liczba ofiar na terenie Wołynia i Małopolski Wschodniej według Władysława i Ewy Siemaszków: • Wołyń: 50–60 tys., • Województwo tarnopolskie: 27,6 tys., • Województwo lwowskie: 24,8 tys., • Województwo stanisławowskie: 18,4 tys., • Razem: 120–130 tys.

Począwszy od 1942 roku, rosło grono Ukraińców rozczarowanych polityką Berlina. Większość zasiliła ukraińską partyzantkę, której trzon stanowiła kilkunastotysięczna Ukraińska Powstańcza Armia (UPA) nadzorowana przez Stepana Banderę. Banderowcy tworzyli zbrojną elitę. Dobrze wykształceni i zaprawieni w bojach, mieli jeszcze jedną ważną cechę – byli bezwzględni.

ZBRODNIA WOŁYŃSKA W PODRĘCZNIKACH

Antypolska akcja OUN-UPA na Wołyniu i w Galicji Wschodniej w latach 1943–1944 potraktowana jest w podręcznikach do gimnazjum i liceum ogólnokształcącego, profilowanego oraz technikum w sposób zróżnicowany. Spośród 25 książek zaledwie w siedmiu z nich autorzy postanowili napisać coś na ten temat. W podręcznikach przeznaczonych dla uczniów gimnazjów najczęściej w ogóle nie pojawiały się informacje o tamtych zbrodniach. Licealiści również nie dowiedzą się wiele na ten temat. Problem ukraińskich aspiracji niepodległościowych pojawia się najczęściej w podręcznikach dla klas z rozszerzoną historią lub na stronach przeznaczonych dla osób szczególnie zainteresowanych tym przedmiotem. Co ciekawe, repetytoria pomagające przygotować się do egzaminu dojrzałości także nic nie wspominają o antypolskiej akcji OUN-UPA.

Masowe, zorganizowane mordy na Polakach datuje się od pierwszych miesięcy 1943 roku. Wówczas to Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) – polityczna reprezentacja nacjonalistów, której podlegała między innymi UPA – podjęła decyzję o eksterminacji ludności polskiej. Preludium do ludobójstwa nastąpiło już 9 lutego 1943 roku, kiedy banderowcy zamordowali 149 polskich mieszkańców kolonii Parośla.

Miejsca zbrodni UPA w powiatach włodzimierskim i horochowskim

Z ZEZNAŃ UPOWCA

Fragment z protokołu przesłuchania Mykoły Nedbały, w którym oskarżony mówi o takiej grupie [napady na wsie i kolonie polskie przeprowadzały grupy mieszane tworzone przez terenowych dowódców UPA, w skład których włączano bojówki OUN i miejscową ludność ukraińską].

„Pod koniec sierpnia 1943 r. lub w pierwszych dniach września tego roku, w sotni Marceniuka o pseudonimie »Zabareżnyj« (...) w lesie gnojneńskim upowcy odbyli naradę, na której Marceniuk zlecił mi wraz z grupą liczącą 15 osób przeprowadzenie napadu na mieszkańców narodowości polskiej wsi Elizabetpol. Na drugi dzień przygotowałem całą grupę, w skład której wchodziłem ja – Nedbało Mykoła s. Mychajła, Panasiuk Mykoła o pseudonimie »Trawenko«, dwaj o pseudonimach »Murawa« i »Dubenko«. W nocy, połączywszy się z grupą cywilów liczącą mniej więcej 100 os[ób], dokonaliśmy napadu na w[ieś] Elizabetpol. Wymordowano wówczas 5–6 polskich rodzin, [tj.] mniej więcej 30–35 osób – mężczyzn, kobiet i dzieci, których [zwłoki] natychmiast po zamordowaniu zakopywaliśmy w ziemi na podwórkach. Podczas napadów byłem uzbrojony w karabin. Pozostali upowcy także mieli karabiny. Niektóre uczestniczące w napadzie osoby cywilne były uzbrojone w karabiny, inne w noże, siekiery i łopaty. Podczas zabijania używano mało broni palnej, większość mordowała bez strzelania, kolbami, nożami i siekierami”.

Władysław Filar, Wydarzenia wołyńskie 1939–1944.W poszukiwaniu odpowiedzi na trudne pytania

RODZAJE ZBRODNI UPA NA POLAKACH

(Wyimek ze spisu ponumerowanych 136 rodzajów, opracowanego przez dr. Aleksandra Kormana).

1. Wbijanie dużego i grubego gwoździa do czaszki głowy. 3. Zadawanie ciosu obuchem siekiery w czaszkę głowy. 5. Wyrzynanie na czole „orła”. 8. Wybieranie dwoje oczu. 11. Obrzynanie obydwu uszu. 14. Obrzynanie warg. 17. Podrzynanie gardła i wyciąganie przez otwór języka na zewnątrz. 21. Rozrywanie ust od ucha do ucha. 28. Obcinanie głowy sierpem. 29. Obcinanie głowy kosą. 33. Cięcie i ściąganie wąskich pasów skóry z pleców. 39. Obcinanie kobietom piersi sierpem. 40. Obcinanie kobietom piersi i posypywanie ran solą. 41. Obrzynanie sierpem genitalii ofiarom płci męskiej. 42. Przecinanie tułowia na wpół piłą ciesielską. 44. Przebijanie brzucha ciężarnej kobiecie bagnetem. 45. Rozcinanie brzucha i wyciąganie jelit na zewnątrz u dorosłych. 46. Rozcinanie brzucha kobiecie w zaawansowanej ciąży i w miejsce wyjętego płodu wkładanie np. żywego kota i zaszywanie brzucha. 47. Rozcinanie brzucha i wlewanie do wnętrza wrzątku – kipiącej wody. 53. Wkładanie do waginy zaostrzonego kołka i przepychanie aż do gardła, na wylot. 54. Rozcinanie kobietom przodu tułowia ogrodniczym scyzorykiem, od waginy aż po szyję i pozostawienie wnętrzności na zewnątrz. 55. Wieszanie ofiar za wnętrzności. 60. Odrąbywanie siekierą obydwóch rąk. 70. Przecinanie tułowia na wpół specjalną piłą drewnianą. 73. Przybijanie gwoździami rąk do stołu, a stóp do podłogi. 74. Przybijanie w kościele na krzyżu rąk i nóg gwoździami. 76. Zadawanie ciosów siekierą na całym tułowiu. 77. Rąbanie siekierą całego tułowia na części. 79. Przybijanie nożem do stołu języczka małego dziecka, które później wisiało na nim. 80. Krajanie dziecka nożem na kawałki i rozrzucanie ich wokół. 87. Wrzucanie do głębinowych studni małych dzieci żywcem. 88. Wrzucanie dziecka w płomienie ognia palącego się budynku. 89. Rozbijanie główki niemowlęcia przez wzięcie go za nóżki i uderzenie o ścianę lub piec. 91. Wbijanie dziecka na pal. 93. Przybijanie gwoździami małego dziecka do drzwi. 101. Zadźganie widłami, a potem pieczenie kawałków ciała na ognisku. 102. Wrzucenie dorosłego w płomienie ogniska na polanie leśnej, wokół którego ukraińskie dziewczęta śpiewały i tańczyły przy dźwiękach harmonii. 108. Przywiązanie nóg kobiety do dwóch drzew oraz rąk ponad głową i rozcinanie brzucha od krocza do piersi. 113. Ściskanie ofiary drutem kolczastym. 118. Zakopywanie żywcem do ziemi po szyję i ścinanie później głowy kosą. 119. Rozrywanie tułowia na wpół przez konie. 121. Wrzucanie dorosłych w płomienie ognia palącego się budynku. 122. Podpalanie ofiary oblanej uprzednio naftą. 125. Wbijanie niemowlęcia na widły i wrzucanie go w płomienie ognia. 126. Wyrzynanie żyletkami skóry z twarzy. 129. Zdzieranie z ciała skóry i zalewanie rany atramentem oraz oblewanie jej wrzącą wodą.

„Na Rubieży”, nr 35/1999

Rzeź rozpoczęła się na dobre w kwietniu. W samym powiecie horochowskim UPA doszczętnie zniszczyła 17 polskich osad i wsi, a ich mieszkańców bestialsko zabiła. W maju liczba ofiar rosła już lawinowo. Meldunek AK do Londynu informował, że zaledwie w jednym tygodniu śmierć poniosło ponad 2 tys. Polaków. Jak podaje profesor Władysław Filar, do lipca 1943 roku z rąk ukraińskich nacjonalistów zginęło około 15 tys. polskich mieszkańców Wołynia[3].

„Naród ukraiński – zapowiadano w organie informacyjnym UPA – wstąpił na drogę zdecydowanej rozprawy zbrojnej z cudzoziemcami i nie zejdzie z niej, dopóki ostatniego cudzoziemca nie przepędzi do jego kraju albo do mogiły”. Wszelkie wątpliwości rozwiewał rozkaz OUN: „Wyrżnąć Lachów aż do siódmego pokolenia, nie wyłączając tych, którzy nie mówią już po polsku”.

Kulminacja akcji eksterminacji ludności polskiej nastąpiła 11 lipca 1943 roku. Data ta została wybrana nieprzypadkowo. Była to niedziela, Polacy gromadzili się w kościołach na mszy, dzięki czemu Ukraińcy mieli ułatwione zadanie. W ten jeden dzień zgładzono mieszkańców prawie stu wsi i kolonii, niszcząc przy okazji wszystkie pozostałe ślady polskości, takie jak kościoły, domy, a nawet drzewa. Do końca 1944 roku UPA starła z powierzchni ziemi 1048 polskich osad na Wołyniu (na ich całkowitą liczbę 1050).

Liczba ofiar masakry polskiej ludności z Wołynia i Galicji szacowana jest na około 100 tys. Historycy różnią się w swoich obliczeniach, choć większość z nich skłonna jest przyjąć, że z rąk ukraińskich nacjonalistów zginęło nie mniej niż 50 tys. osób. Wśród ofiar czystek – obok Polaków, którzy stanowili ich zdecydowaną większość – znaleźli się także Żydzi, Czesi, Rosjanie i Ormianie. Z kolei w akcjach obronnych i odwetowych śmierć poniosło około 2 tys. Ukraińców.

Nacjonaliści ukraińscy mordowali także Żydów i Ukraińców, Czechów nieprzychylnych UPA i pomagających Polakom. Wiele ofiar było też wśród małżeństw mieszanych. Ocenia się, że na Wołyniu z rąk UPA zginęło około 2–3 tys. Ukraińców, którzy pomagali Polakom, próbując ratować ich przed banderowcami.

Od tych wydarzeń minęło prawie 70 lat. Wydawać by się mogło, że to wystarczająco długo, aby powstała na ich temat wyczerpująca literatura naukowa i publicystyczna. Nawet jeśli przed 1989 roku istniały różne przeszkody, które uniemożliwiały pełne zbadanie problemu, to zniknęły one wraz z nastaniem III RP. A raczej powinny zniknąć, bo historia minionych dwóch dekad dowodzi, że nie wszystkie tematy traktuje się z równą starannością.

Badania historyczne są zdominowane przez bieżącą politykę. Elity wykorzystują przeszłość do zdobycia poklasku, często ją zniekształcając lub wręcz zakłamując. Nadal żywe są spory, które wywołało przypomnienie zbrodni w Jedwabnem. Uroczystości związane z odsłonięciem pomnika ku czci ofiar w 60. rocznicę mordu zostały oprotestowane przez część prawicy i hierarchów kościelnych. Niektórzy z nich nadal nie chcą uznać polskiej odpowiedzialności za śmierć około 340 Żydów, powołując się na różnego rodzaju źródła. Bardziej niż na dotarciu do prawdy zależy im na pozyskaniu poparcia pewnych grup społecznych, tradycyjnie wyczulonych na narodowe przewinienia.

ZAGŁADA PAROŚLI

9 lutego 1943 r. Parośla, kolonia polska koło Kruszewa, gm. Antonówka, pow. sarneński. Banda nacjonalistów ukraińskich, udając oddział partyzantki radzieckiej zmyliła mieszkańców kolonii, którzy gościli bandę przez cały dzień. Wieczorem bandyci obstawili wszystkie budynki, mordując zamieszkałą w nich ludność polską. Zamordowano wówczas 173 osoby. Późniejsze oględziny pomordowanych wykazały szczególne okrucieństwo oprawców. Niemowlęta były przybijane do stołów nożami kuchennymi, kilku mężczyzn było obdartych ze skóry pasami, niektórzy mieli wyrywane żyły od pachwiny do stóp, kobiety były nie tylko gwałcone, lecz wiele z nich miało poobcinane piersi. Wielu pomordowanych miało poobcinane uszy, nosy, wargi, oczy powyjmowane, głowy często poobcinane.

Po dokonaniu rzezi mordercy urządzili libację w domu sołtysa. Po odejściu oprawców, wśród resztek jedzenia i butelek po samogonie znaleziono dziecko około 12-miesięczne, przybite bagnetem do stołu, a w usta dziecka włożony był niedojedzony kawałek kiszonego ogórka.

Józef Turowski, Władysław Siemaszko, Zbrodnie nacjonalistów ukraińskich dokonane na ludności polskiej na Wołyniu 1939–1945

To, jak bardzo dzisiejsze spory zniekształcają nasze postrzeganie historii, najdobitniej pokazuje przykład Katynia. Pomijając krzywdzące dla pamięci ofiar sprowadzenie tej zbrodni tylko do jednego z wielu miejsc kaźni polskich oficerów, policjantów i inteligencji, wykorzystywanie tragedii tysięcy ludzi do rozgrywek politycznych nie ma nic wspólnego z rzeczową debatą naukową. Jak inaczej bowiem należy odbierać ciągłe domaganie się od Rosji oficjalnych przeprosin, chociaż ta uczyniła to już w 1993 roku? Jak inaczej, jeśli nie próbą zbicia kapitału politycznego, można nazwać zrównanie radzieckiej zbrodni z 1940 roku z katastrofą lotniczą z kwietnia 2010 roku? Gdy górę biorą emocje i polityczne interesy, cierpi prawda.

Postrzeganie ludobójstwa na Wołyniu i w Galicji wpisuje się w powyższe standardy. Od przełomu 1989 roku debata historyczna na temat tej zbrodni została wprost podporządkowana bieżącej polityce – tej wewnętrznej i zagranicznej. O ile jednak w przypadku Jedwabnego czy Katynia rodzima elita pozostaje skłócona i podzielona, o tyle w przypadku eksterminacji polskiej ludności na Kresach Wschodnich od lat mówi jednym głosem, a właściwie – zgodnie milczy.

Powstaje nieodparte wrażenie, że nie wszystkie ofiary II wojny światowej mają w Polsce równe prawa do pamięci. Trudno zrozumieć, dlaczego polskie służby konsularne, które z tak wielkim zaangażowaniem tropią wszelkie próby zakłamania zbrodni hitlerowskich czy radzieckich, pozostają bierne, gdy media i politycy ukraińscy beatyfikują zbrodniarzy z UPA.

Na długo przed 1989 roku środowisko paryskiej „Kultury” lansowało tezę, że bez wolnej Ukrainy nie będzie wolnej Polski. Doktrynę tę, błędnie odczytaną przez rodzime elity jako nakaz niedrażnienia wschodniego sąsiada, realizowali wszyscy premierzy III RP, począwszy od Tadeusza Mazowieckiego, na Donaldzie Tusku skończywszy. Wspomagali ich w tym kolejni prezydenci, z Lechem Kaczyńskim na czele. Zadziwiające, że nieprzejednany w relacjach z Niemcami i Rosją, w przypadku Ukrainy okazywał on wielką pobłażliwość, niejednokrotnie graniczącą z naiwnością.

Podczas gdy Polska zapomina o ofiarach ludobójstwa na Kresach, Ukraina nagradza jego sprawców. Dotyczy to nie tylko polityki władz w Kijowie, która na szczęście powoli się zmienia. Przede wszystkim dotyczy to prowincjonalnych miast i wsi, stawiających pomniki i nadających honorowe obywatelstwo członkom OUN i UPA, ze Stepanem Banderą i Romanem Szuchewyczem na czele[4]. Obaj otrzymali tytuł Bohatera Ukrainy, nadany przez prezydenta Wiktora Juszczenkę. Jego następca cofnął tę decyzję, choć fala krytyki, jaka go za to spotkała ze strony różnych środowisk, wskazuje, że do rozliczenia Ukrainy z własną przeszłością jeszcze daleka droga.

Nasilenie się nastrojów nacjonalistycznych na Ukrainie jest po części rezultatem polskiej naiwności. W 2009 roku nakładem Związku Ukraińców w Polsce ukazała się książka UPA i AK. Konflikt w Zachodniej Ukrainie (1939–1945), autorstwa Ihora Iljuszyna, profesora Kijowskiego Uniwersytetu Slawistycznego[5]. Przedmowę do niej napisał Mirosław Czech, niegdyś polityk Unii Wolności, a obecnie (2011) publicysta „Gazety Wyborczej”. Warto przytoczyć fragment przedmowy, bo dobrze oddaje ona stanowisko naszych elit w kwestii ludobójstwa na Kresach: „Krwawą konfrontację determinował polski szowinizm i ukraiński nacjonalizm, które wywoływały po obu stronach postawy ekstremistyczne deprecjonujące ludzkie życie i przykrywające wszystko hasłami patriotycznymi. Na to nie może być usprawiedliwienia dla żadnej ze stron”[6].

ZARĄBANI SIEKIERĄ

Wieczorem 3 marca 1944 r. około godziny 22:00 usłyszeliśmy krzyk i strzelaninę dochodzącą z sąsiedniego domu Tadeusza Solarza. W chwilę potem usłyszeliśmy strzały wokół naszego domu i mocne dobijanie się do drzwi. (...) Wszyscy weszliśmy na strych, zabierając ze sobą schody. (...) Banderowcy, nie mogąc się dostać do budynku, wyłamali drzwi i do pomieszczenia, z którego był otwór na strych, nanieśli słomy i podpalili. Oprócz tego usiłowali do okien na strychu wpychać płonące żagwie. Stanęliśmy do obrony okien, odpychając żagwie i gasząc ogień. (...) Sytuacja na strychu stawała się coraz groźniejsza. Narastający dym groził uduszeniem się, nie było już czasu oddychać. Zaczęliśmy więc wyskakiwać ze strychu, prosto w ręce Ukraińców. (...) Po kilku minutach do mieszkania weszli banderowcy i ugasili ogień. (...) Pozostałą na strychu moją siostrę, Klaudię Buczkowską, oprawcy zamordowali ciosem siekiery w skroń i trzema pchnięciami nożem w pierś. Moi wujowie, Jan Wyspiański i Fryderyk Juźwiak oraz Leon Krzyżanowski zginęli od kul podczas ostrzału domu, natomiast wuj Tadeusz Wyspiański został zarąbany siekierą. (...) Ciocia Karolina Juźwiakowa odnalazła odrąbaną głowę swego młodszego syna, (...) natomiast starszy syn Zdzisław miał całkowicie roztrzaskaną głowę.

Znany rosyjski literat Aleksander Sołżenicyn wymienił ponad 50 metod tortur stosowanych w śledztwie przez NKWD. (...) Członkowie OUN-UPA-banderowcy prześcignęli znacznie NKWD, stosując o wiele liczebniejsze i okrutniejsze rodzaje tortur wobec Polaków, a niekiedy i wobec swoich rodaków nieakceptujących ich zbrodniczych praktyk.

Regina Radczuk, „Na Rubieży”, nr 37/1999

Zrównanie zaplanowanej rzezi z wymuszonymi akcjami obronnymi musi budzić sprzeciw. Zgodnie z tokiem rozumowania Mirosława Czecha należałoby oskarżyć powstańców warszawskich o strzelanie do Niemców. Czyż ich czynów nie powinniśmy także nazwać „postawą ekstremistyczną deprecjonującą ludzkie życie”? Publicysta z pewnością liczył, że jego słowa wzmocnią dialog polsko-ukraiński. Nie można jednak dobrych relacji budować na fałszowaniu wspólnej historii.

Do czego prowadzi bicie się w pierś za niepopełnione winy, ilustrują coraz to nowe pomniki ku czci UPA wznoszone na zachodniej Ukrainie. Polska natomiast nie może się doczekać budowy choćby jednego centralnego monumentu. Powstały w 2006 roku. Ogólnopolski Komitet Budowy Pomnika Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez OUN-UPA liczył, że osiągnie swój cel na 65. rocznicę mordów. Przeliczył się.

Monument autorstwa profesora Mariana Koniecznego miał pierwotnie stanąć na placu Grzybowskim w Warszawie. Sprzeciwiły się temu władze miejskie, argumentując, że pomnik będzie zbyt drastyczny (miał przedstawiać przybite do drzewa dzieci). Prezydent Lech Kaczyński, choć początkowo przyklasnął inicjatywie, wkrótce wycofał się z niej rakiem. Na niewiele zdało się także zaangażowanie Jarosława Kalinowskiego. Obecnie mówi się o zmianie lokalizacji pomnika na stołeczny plac Szembeka. Nadal jednak wydaje się mało prawdopodobne, aby jego budowa została ukończona przed 70. rocznicą rzezi, w 2013 roku.

W maju tego roku polski Sejm miał przyjąć uchwałę „O ustanowieniu 11 lipca Dniem Pamięci Męczeństwa Kresowian”. Jednak na wniosek Bronisława Komorowskiego została ona usunięta z porządku obrad. W kraju gościł wówczas prezydent Janukowycz i polskie władze chciały uniknąć politycznego zgrzytu. Zamiast więc wspomnianej uchwały w najbliższej przyszłości ma powstać wspólne oświadczenie parlamentów polskiego i ukraińskiego.

Usunięta uchwała głosiła między innymi: „Tragedia Polaków na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej winna być przywrócona pamięci historycznej współczesnych pokoleń. Jest to zadanie dla wszystkich władz publicznych w imię lepszej przyszłości i porozumienia narodów naszej części Europy, w tym szczególnie Polaków i Ukraińców”. Zadanie – warto dodać – do tej pory niezrealizowane.

Współpraca Agnieszka Płochocka

nr 28/2011

Rzezie metodą depolonizacji

Zbrodnie Ukraińców na Kresach nie były czystkami, ale ludobójstwem, ponieważ dążono do wymordowania całej ludności polskiej, a nie do jej wypędzenia

Rozmawia PAWEŁ DYBICZ

EWA SIEMASZKO

– absolwentka Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Od dziesięcioleci zbiera i opracowuje dokumenty dotyczące losów ludności polskiej na Wołyniu podczas II wojny światowej. Jest autorką, wraz z ojcem Władysławem, fundamentalnej monografii Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939–1945. Wspólnie z Jarosławem Kosiatym prowadzi serwis internetowy Wołyń naszych przodków (www.nawolyniu.pl), gdzie udostępnione są setki starych fotografii, wspomnień i dokumentów poświęconych Polakom na Wołyniu.

Czy znając stosunki polsko-ukraińskie w II RP, należało się spodziewać zbrodniczych wystąpień ukraińskich nacjonalistów? Czy pierwsze rzezie były dla Polaków zaskoczeniem?

– Najpierw trzeba by sprecyzować, kto mógłby się spodziewać. Na pewno nie spodziewali się tego Polacy żyjący na wsi, gdzie stosunki między społecznościami polskimi i ukraińskimi układały się wspólnotowo, a właśnie tam Polacy najwięcej ucierpieli. Przejawem dobrych relacji było wzajemne poszanowanie świąt, obchodzonych w innych terminach, zapraszanie na uroczystości rodzinne, świąteczne, wspólne zabawy, pomoc sąsiedzka, rodziny mieszane polsko-ukraińskie (szczególnie w Małopolsce Wschodniej). Toteż napady na Polaków na dużą skalę, zwłaszcza gdy wśród napastników rozpoznawano ukraińskich sąsiadów, były zaskoczeniem i powodowały poczucie zawiedzionego koleżeństwa czy przyjaźni.

Ofiary mordu (26 Polaków) w Połowcach, znalezione w lesie przy Jagielnicy 16 stycznia 1944 roku (powiat Czortków, województwo tarnopolskie).

Nie było analiz przewidujących działania ukraińskich nacjonalistów?

– Tak straszny rozwój wypadków mógł być brany pod uwagę przez specjalistów zajmujących się bezpieczeństwem wewnętrznym i zewnętrznym, przede wszystkim pracowników Oddziału II Sztabu Głównego WP, potocznie zwanego dwójką, którzy gromadzili dane o działalności antypaństwowej. Problemy stwarzali komuniści i nacjonaliści ukraińscy – Komunistyczna Partia Zachodniej Ukrainy głównie na Wołyniu, a Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) przede wszystkim w Małopolsce. Obie te organizacje planowały oderwanie części ziem II Rzeczypospolitej: ukraińscy komuniści chcieli przyłączenia do Związku Sowieckiego, a nacjonaliści chcieli niezależnej Ukrainy, ale bez innych narodowości, przede wszystkim Polaków. Stosunki polsko-ukraińskie były więc pochodną działalności obu tych wrogich Polsce i Polakom organizacji, a także Ukraińskiej Organizacji Wojskowej (UWO) działającej do początku lat 30. Z różnych dokumentów OUN wynikało, że przygotowywano się do tak zwanej rewolucji narodowej, której celem było zniszczenie polskości na terenach wspólnie zamieszkanych przez Ukraińców i Polaków. Terroryzm, włącznie z zabójstwami, sabotaż i dywersja dokonywane najpierw przez UWO, następnie przez OUN, wywoływały kontrakcje państwa polskiego, co z kolei było wykorzystywane przez te organizacje do podziemnej agitacji antypolskiej wśród Ukraińców.

Czy polityka II RP wobec mniejszości narodowych była racjonalna?

– Przez dziesiątki powojennych lat wytyka się II Rzeczypospolitej błędy polityki wobec mniejszości narodowych, i to w taki sposób, że niewchodzący w szczegóły obywatel nie zdaje sobie sprawy z tego, że Ukraińcy mieli swoją reprezentację parlamentarną, w dwóch kadencjach Sejmu II RP wicemarszałkiem był Ukrainiec Wasyl Mudryj, działało szereg ukraińskich organizacji: kulturalnych, oświatowych, gospodarczych, sportowych (wykorzystywanych zresztą przez OUN do przygotowywania gruntu społecznego dla późniejszych zbrodni na Polakach). Ukazywały się czasopisma (aż 81) i różne wydawnictwa w języku ukraińskim. Nie można więc mówić o ucisku narodowościowym, co najwyżej o niepełnym zaspokojeniu potrzeb (na przykład niedostatecznej liczbie szkół z ukraińskim językiem wykładowym). Gdyby nie antypaństwowa działalność organizacji nacjonalistycznych, pod różnymi względami pozycja ludności ukraińskiej w II RP byłaby bardziej ją satysfakcjonująca. Polacy, wywalczywszy niepodległość po 123 latach zaborów, nie mogli pozwolić sobie na demontaż państwa, na jego rozczłonkowanie, do czego dążyli nacjonaliści ukraińscy.

Czym tłumaczyć zachowanie Ukraińców – pokłosiem wcześniejszych zbrodni NKWD w latach 1939–1941, udziałem w nazistowskiej eksterminacji Żydów, swoistym oswojeniem się ze zbrodnią?

– Zbrodnie NKWD (aresztowania, przetrzymywanie w więzieniach, masowe zbrodnie przy likwidacji więzień w czerwcu-lipcu 1941 roku, okrutne zsyłki do łagrów i deportacje) nie były przykładem, na którym uczyli się nacjonaliści ukraińscy (podkreślam: nacjonaliści, bo nie wszyscy Ukraińcy byli nacjonalistami popełniającymi zbrodnie). Zarówno pomysł, jak i sposób depolonizacji wynikały ze zbrodniczej, faszystowsko-nazistowskiej ideologii nacjonalizmu ukraińskiego szerzonego przez OUN od 1929 roku. To była ideologia nienawiści i sankcjonowania zbrodni jako metody osiągania celu, ideologia przecząca uznawanym powszechnie zasadom moralnym, traktująca je jako przeszkodę w rozwoju silnego narodu, który by istnieć, musi eliminować słabsze narody. Niewątpliwie dodatkowym czynnikiem potwierdzającym słuszność takiej ideologii i pokazującym, że można bezkarnie niszczyć masy ludzkie, był Holokaust Żydów. Na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej zagładę Żydów organizowali Niemcy, ale uczestniczyli w niej czynnie policjanci ukraińscy, powiązani z OUN, którzy pół roku później zdezerterowali do partyzanckich oddziałów dokonujących zbrodni na Polakach, w tropieniu zaś niedobitków żydowskich, przekazywaniu ich Niemcom i policji albo w samodzielnym likwidowaniu brali też udział nacjonaliści ukraińscy. Obok Polaków również Żydzi byli wymieniani w dokumentach i materiałach propagandowych jako element, który należy zniszczyć (Smert’ lacham, żydam i moskowśkij komuni).

Czy mają uzasadnienie głosy o inspirującej roli NKWD i GRU: o podsycaniu przez te służby nienawiści i przyczynianiu się do zbrodni Ukraińców na Polakach?

– Nie ma na to dotąd dowodów, natomiast jest wystarczająco dużo dowodów na programowe, planowe przygotowywanie przez OUN tak zwanej rewolucji narodowej, która była w rzeczywistości zbrodnią ludobójstwa.

Dlaczego rzezie zaczęły się na Wołyniu?

– Ten rejon był najdogodniejszy do rozpoczęcia eliminacji ludności polskiej. Po pierwsze, Polaków było na Wołyniu mało, przed wojną zaledwie 16,6% ogółu ludności. Liczbowy stosunek Polaków do Ukraińców wynosił 1:4,1, czyli na jednego Polaka przypadało czterech Ukraińców. Po okupacji sowieckiej 1939–1941 i wywozie na roboty do Rzeszy stosunek ten zmienił się na niekorzyść żywiołu polskiego: w 1943 roku, kiedy rozpoczęły się rzezie wołyńskie, przypadało pięciu Ukraińców na jednego Polaka. Nastąpiła też zmiana jakościowa, ponieważ represje stalinowskie pozbawiły Kresy najaktywniejszego polskiego elementu, predysponowanego do organizacji walki z okupantem i do samoobrony. Do tego trzeba dodać, że Polacy żyli głównie na wsi, zwartych dużych osiedli polskich było mało, ludność polska była rozproszona wśród ukraińskiej, co bardzo ułatwiało depolonizację. Dla organizacji zbrojnych oddziałów ukraińskich, które potem przyjęły nazwę Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA), były też sprzyjające warunki terenowe, ponieważ Wołyń, zwłaszcza jego północna połowa, był zalesiony, a lasy to dobra baza dla partyzanckich formacji. Tak więc to na Wołyniu były wtedy najlepsze warunki do zorganizowania zbrojnego ramienia OUN, czyli bojówek UPA, oraz do wprowadzenia w czyn planów eksterminacji Polaków i nabycia doświadczeń przydatnych do rozszerzenia zbrodni na Małopolskę Wschodnią w drugiej połowie 1943 roku. Fakt przybycia na Wołyń z Małopolski emisariuszy nacjonalistycznych, którzy pomagali tworzyć UPA i organizować napady, potwierdza plan rozpoczęcia rzezi na Wołyniu.

Jaki cel chciały osiągnąć OUN i UPA, dokonując czystek etnicznych?

– Zbrodnie na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej nie były czystkami, ale zbrodniami ludobójstwa, ponieważ dążono do wymordowania całej ludności polskiej, a nie do jej wypędzenia. Używano podstępów, by było jak najwięcej ofiar. W województwach tarnopolskim, stanisławowskim i lwowskim w niektórych miejscowościach OUN i UPA podrzucały Polakom ulotki wzywające do przeniesienia się za San, bo formacje te nie miały tam wystarczających sił do całkowitego rozprawienia się z ludnością polską (w Małopolsce było więcej Polaków niż na Wołyniu). Wszędzie natomiast atakowani byli Polacy uciekający, co świadczy o zamiarze całkowitego wyniszczenia Polaków żyjących wśród Ukraińców (Wyriżemo wsich lachiw, do odnoho, od małoho do staroho). Celem tych zbrodni było stworzenie korzystnych warunków do wywalczenia Ukrainy tylko dla Ukraińców, a więc państwa jednonarodowego.

Jakimi metodami eliminowania Polaków posługiwali się napastnicy? Dlaczego dokonywano mordów w tak bestialski, niehumanitarny sposób? Czy metody te należy tłumaczyć tylko słabym uzbrojeniem oddziałów UPA?

– Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich wyróżniało się powszechnością okrucieństwa. W ludobójstwie niemieckim i sowieckim też były elementy okrucieństwa, ale innego rodzaju, nie tak drastyczne i na mniejszą skalę. Na Kresach ofiary były zabijane głównie za pomocą narzędzi gospodarskich (topory, widły, kosy, noże, motyki, piły itp.). Broń palną posiadały bojówki OUN i UPA, natomiast nie dysponowały nią wiejskie bojówki złożone z ukraińskich chłopów nienależących do UPA, zaagitowane i wciągnięte do likwidacji Polaków. Pastwienie się nad ofiarami wynikało przede wszystkim z kolosalnej nienawiści, jaką OUN wywołała za pomocą odpowiedniej propagandy. Okrucieństwo w stosunku do przeciwników występowało w wielu społeczeństwach Europy do połowy XIX wieku, ale w wyniku rozwoju społecznego zjawisko to zanikało, natomiast na wschodzie trwało, bo rozwój społeczny był powolniejszy. To przerażająco barbarzyńskie masowe mordowanie upoważnia do zastosowania w odniesieniu do ludobójstwa ukraińskiego łacińskiego terminu genocidium atrox (straszne, dzikie).

Dlaczego Ukraińcy w równie okrutny sposób potraktowali rodziny mieszane, polsko-ukraińskie, i wielu Ukraińców niechętnych rzeziom?

– Według ideologii nacjonalizmu ukraińskiego polsko-ukraińskie związki zagrażały czystości narodowej przyszłego państwa ukraińskiego, do której OUN dążyła bezwzględnie. Nie miało znaczenia, czy Polak jest rodzinnie połączony z Ukraińcami czy nie, Polak to wróg, którego trzeba wyeliminować. Z kolei Ukraińcom z polsko-ukraińskich rodzin zarzucano, że w ten sposób osłabiają nację ukraińską. Losy rodzin mieszanych były różne, nie wszystkie spotkały prześladowania ze strony nacjonalistów. Potwornie natomiast obchodzono się z Ukraińcami niepodporządkowującymi się OUN i UPA – między innymi by odstraszyć od niesubordynacji wobec zarządzeń OUN-UPA i zastraszyć całość społeczeństwa ukraińskiego. W ten sposób objawiał się totalitarny charakter ideologii nacjonalizmu ukraińskiego i formacji ją stosujących.

Co się działo z majątkiem pomordowanych, ich domostwami, ziemią, którą uprawiali?

– Mienie ruchome, inwentarz żywy w części zagospodarowywała UPA, w części miejscowa ludność – to był oczywisty rabunek na wielką skalę, choć ludność polska nie była majętna, a wojna spowodowała ogromne zubożenie. Zabudowania były palone, murowane w dobrym stanie rozbierane. Wszystkie budowle kojarzone z polskością (świątynie, szkoły, domy ludowe, młyny i inne obiekty, w których coś produkowano) były niszczone. Wycinano też sady i parki. Likwidowano materialne ślady polskiej obecności. Ziemia miała przejść na własność ludu ukraińskiego, ale do tego nie doszło, bo w miarę przesuwania się frontu sowiecko-niemieckiego na zachód następowała ponowna sowietyzacja.

W ramach akcji samoobrony powstała 27. Wołyńska Dywizja Piechoty, ale Polacy wstępowali też (około 1,2 tys. osób) do niemieckiej policji i do radzieckiej partyzantki. Wstępując do policji, kolaborowali z hitlerowskim okupantem? W partyzantce – ze Stalinem?

– 27. Wołyńska Dywizja Piechoty AK powstała nie jako samoobrona, ale do walk z Niemcami w ramach planowanego ogólnonarodowego powstania (akcja „Burza”) w momencie znacznego osłabienia sił okupanta. To był styczeń 1944 roku, a więc wtedy, gdy na Wołyniu nie było już wielu Polaków, przebywali w miastach i w dziesięciu wiejskich ośrodkach z samoobroną. Wstępowanie do tak zwanych Schutzmannschaften (około 1,2 tys. ludzi), czyli ochronnych oddziałów pod dowództwem niemieckim, czy do radzieckiej partyzantki (około 2 tys. Polaków), wynikało z rozpaczliwej sytuacji. Polacy naprawdę byli bezbronni. Udział w tych formacjach był traktowany jako obrona, a nie jako wspieranie okupanta aktualnego i poprzedniego, i rzeczywiście tam, gdzie one stacjonowały, Polacy byli bezpieczniejsi. To OUN i UPA wepchnęły Polaków do obcych oddziałów. Dopiero od połowy lipca 1943 roku, a więc po przetoczeniu się przez Wołyń wielkich akcji ludobójczych, zaczęły powstawać akowskie oddziały partyzanckie, w których łącznie było około 1,2 tys. żołnierzy, którzy następnie weszli w skład 27. dywizji. Samoobrony były słabe, większość została przez UPA rozbita, do 1944 roku utrzymało się zaledwie dziesięć. Ocena postaw ludzi w śmiertelnym zagrożeniu nie jest więc prosta.

Jakie akcje odwetowe podjęli Polacy, jakie były ich rezultaty, ile było ofiar?

– Ta sprawa nie jest dostatecznie zbadana, natomiast przez różnych autorów podawane są rozmaite liczby Ukraińców, którzy zginęli z rąk polskich, przeważnie nieprawdopodobne, bo nieproporcjonalne do istniejących wtedy możliwości po polskiej stronie. Odwetów ze strony akowskich oddziałów partyzanckich nie było wiele, akcje były skierowane przeciwko uzbrojonym Ukraińcom, choć niejako przy okazji ginęli też cywile. Ukraińcy z UPA ginęli także w walkach z oddziałami partyzanckimi i w kilku starciach z 27. WDP AK. Samoobrony nie prowadziły akcji odwetowych, lecz obronne, tylko jedna samoobrona w Przebrażu dokonała kilku akcji prewencyjnych, mających na celu rozbicie zagrażających „gniazd” UPA. Odróżnienie członków bojówek OUN i UPA od cywilnych ofiar, nieuczestniczących w zbrodniach, nie jest możliwe, bo nie ma wiarygodnych danych. W rzeziach brali udział chłopi ukraińscy, a więc wszyscy byli traktowani jako niebezpieczny element. Winą za pacyfikacje niemieckie, w których Polacy uczestniczyli, niesłusznie obciąża się wyłącznie Polaków, podobnie jest z akcjami oddziałów radzieckich.

Czym tłumaczyć trudności w oszacowaniu liczby ofiar ukraińskich nacjonalistów na Kresach?

– Zgromadzona dotąd dokumentacja pozwala na najbardziej prawdopodobne określenie liczby ofiar na około 130 tys. na całym obszarze dokonywania przez OUN-UPA ludobójstwa Polaków, a więc na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. Trudności dotyczą odtworzenia pełnej imiennej listy ofiar, a to dlatego, że za późno rozpoczęte zostały badania, prowadzone były siłami społecznymi, bez wsparcia finansowego. Większość świadków nie żyje, wielu odmawia udzielania informacji z obawy przed zemstą ukraińską, część nie chce wracać do traumatycznej przeszłości, trudno jest dotrzeć do takich, którzy mogliby przekazać swoje przeżycia. Różnego typu dokumenty nie zawierają wszystkich faktów zbrodni i ofiar. Nie jest więc możliwe, przy najlepszych chęciach, dokładne ustalenie strat polskich.

nr 30/2012

Dlaczego zabijano w tak okrutny sposób?

Ogrom rzezi na Kresach był spowodowany nie tylko uwarunkowaniami politycznymi i nacjonalizmem. Dużą rolę odegrały motywy psychologiczne

STANISŁAW TUROWSKI

Zainspirowany publikowanymi przez „Przegląd” interesującymi i przerażającymi materiałami historyczno-dokumentacyjnymi (na przykład Krzysztof Wasilewski Rzezie na Kresach, nr 28/2011), obrazującymi rozliczanie się Ukraińców z Polakami w końcowym okresie II wojny światowej oraz na początku wolności i pokoju, spróbowałem zaproponować inne, nieco łagodniejsze podejście do tych krwawych wydarzeń. Ogrom nieszczęść dziejących się na Wołyniu był spowodowany nie tylko uwarunkowaniami politycznymi i nacjonalizmem. Dużą rolę odegrały motywy psychologiczne natury uniwersalnej. One stymulują zło i cierpienie, gdy są chytrze podżegane przez ludzi załatwiających swoje cele polityczne.

Dlaczego zabijano, często masowo? Czemu w tak okrutny sposób? I na taką skalę? Bo „wyzwoliciele” Ukrainy działali z reguły w grupach. Oczywiście zawsze przez kogoś kierowanych. A dowódca watahy też miał zwierzchnika. Możliwe, że w iluś przypadkach owi wyżsi dowódcy nie przewidywali, że obcych ruguje się w warunkach tyle razy zaprzeczających człowieczeństwu.

Nie każdy musiał wykonywać katowskie polecenia. Również w stosunku do dzieci. Zdarzało się zapewne, że odmowa realizowania rozkazu groziła śmiercią i torturami.

Bezwzględność dotykała także Ukraińców, którzy nie mieli ochoty krzywdzić Polaków, sąsiadów, czasem nawet bliskich.

Nie każdy z wyzwoleńczej partyzantki robił, co robił, w zgodzie z własnym sumieniem. Ale byli z pewnością tacy, którzy makabryczne polecenia wykonywali, bo to im dawało radość. Mogli wreszcie uzewnętrzniać bezkarnie umiłowanie zadawania cierpienia.

Podkręcać do bestialstwa łatwiej ludzi niewykształconych. Ich wrażliwość bywa mniejsza. Jednostki słabsze wewnętrznie poddawały się atmosferze zbiorowych napadów. Pole do popisu mieli wreszcie ci, którzy w zwyczajnych warunkach – jako mniej groźni fizycznie – musieliby tchórzyć albo ustępować. Trochę w myśl zasady, że w grupie napastników najgroźniejszy z reguły i najbardziej zaczepny jest właśnie osobnik „mikry”. Czuje za sobą potęgę kolegów, nieraz dryblasów. Taki „prawie nic” najbardziej kopie leżącego, bo wreszcie ma szansę i on... Dlatego spece od samoobrony wiedzą, że w „spotkaniu” z grupą napastników najszybciej i najmocniej trzeba uderzyć tego najwątlejszego. Takie działanie zmniejsza odwagę pozostałych, nie chcą ryzykować.

Wydarzenia takie jak wołyńskie i im podobne przebiegały nieraz według powszechnie praktykowanych prostych reguł i mogły się zdarzyć (i zdarzały się) także w innym miejscu. To nie znaczy, że bronię oprawców.

Uzasadnienie agresji nie musi być istotne ani przekonujące. Na wiejskiej zabawie wystarczył spór o dziewczynę albo to, że młodzieńcy byli z innej miejscowości, tym bardziej z tej od lat uważanej za wrogą. Wystarczyło nie takie słowo, krzywe spojrzenie. W ruch nagle szły pięści, butelki, sztachety, orczyki. Zdarzały się wtedy ciężkie pobicia, czasem ostrymi narzędziami i ze skutkiem śmiertelnym. Bardzo rzadko powodem były różnice pochodzeniowe, etniczne, bodaj z wyjątkiem szczególnie nielubianych Cyganów.

Piszę o tych anomaliach w czasie przeszłym, ponieważ moda na ludowe bijatyki minęła 50–40 lat temu. W miarę jak przybywało młodych kształcących się, coraz bardziej nie wypadało stawać po stronie prostackich awanturników. Przeciętny z wyglądu albo nawet mizerny uczeń technikum bądź student uprawiający dżudo w tradycyjnych niedzielnych zapasach wiejskich swobodnie kładł niepokonanego dotąd osiłka.

Miejscowy autorytet się przemieszczał. Teraz było ważne, co mówił ten z internatu, akademika. Jeśli na zabawie, w sytuacji konfliktowej, powiedział: „zostawcie go”, to odchodzili. Coraz bardziej liczyły się grzeczność i dobre towarzystwo. Wykształconych przybywało. Bezmyślne bijatyki odeszły do wspomnień.

Latacz, powiat Zaleszczyki, województwo tarnopolskie, rodzina Karpiaków zabita przez UNS, 14 grudnia 1943 roku.

Dlaczego pozwoliłem sobie na dygresję? Żeby powiedzieć, że na przykład owe wołyńskie wydarzenia albo nie miałyby miejsca, albo ich przebieg nie przybrałby tak tragicznego charakteru, gdyby... Owszem – jest kwestia jakiejś odpowiedzialności za tamte dramaty, ale najistotniejsze, żeby wyciągnąć wnioski z tego, co się wtedy tam wydarzyło.

Na pewno warto podnosić poziom wykształcenia społeczeństw. Mniej lub bardziej wyraźnie wpływa ono na łagodzenie postępowania jednostek, szczególnie w sytuacjach „krawędziowych”. Gdy więcej jest osób wykształconych, solidnie wyedukowanych, łatwiej zorganizować się przeciw złu i podłości. Naród czy społeczności łatwiej przekonać do zaniechania działań drastycznych w określonej sprawie. Większa jest szansa na wywołanie dezaprobaty dla pomysłów szaleńczych, wtedy kiedy można jeszcze zapobiec ich realizacji.

To w wielkiej mierze dzięki likwidowaniu analfabetyzmu w różnych krajach, dzięki poszerzaniu obszarów edukacji i kultury przez ostatnich 66 lat nie było wielkiej wojny, z gigantycznymi stratami w ludziach i w ich dorobku. Czym mają się wykazać osobnicy mało skomplikowani wewnętrznie? Rozpoznawaniem niegodziwości? Zainteresuje ich raczej przemoc i uprawianie destrukcji.

Zło jest zaraźliwe. Należałoby budować struktury służące ograniczeniu jego ekspansji. Najogólniej biorąc – trzeba podnosić rangę edukacji i kultury. Na przykład Polska i Ukraina, mimo tamtego ponurego czasu, powinny ze sobą współpracować w możliwie wielu dziedzinach. Dobrze, że nasze kontakty zmierzają w tym kierunku.

Warto też zaznaczyć, że wiele zależy od przywódców państw, czyli od tych, którym – w drodze wyborów – powierzamy władzę. W pewnym sensie sami sobie gotujemy lepszy lub gorszy los.

nr 30/2011

Najpierw był Wołyń

Bestialski mord na mieszkańcach Parośli rozpoczął masowe rzezie na Kresach Wschodnich

KRZYSZTOF WASILEWSKI

Kolonia Parośla I nie wyróżniała się niczym szczególnym spośród setek podobnych wsi na Wołyniu. Liczyła około 150 mieszkańców zajmujących się głównie pracą na roli i wycinką drzew. Niemal wszyscy zostali bestialsko zamordowani 9 lutego 1943 roku, otwierając tym samym długą listę ofiar wołyńskiego ludobójstwa.

Pierwsze dwa lata II wojny światowej upłynęły na Kresach Wschodnich pod znakiem masowych wywózek polskiej ludności. Uznani za element wyjątkowo niebezpieczny dla nowej władzy Polacy stanowili większość spośród kilkuset tysięcy osób zesłanych na północne tereny Związku Radzieckiego. Po nadejściu wojsk niemieckich wywózki ustały. Rozpoczęły się natomiast masowe mordy, które z równą częstotliwością dotykały miejscowych Żydów, Polaków i Ukraińców.

Brutalizacja życia codziennego odbijała się na kontaktach dotychczasowych sąsiadów. Podobnie jak w okupowanej Polsce także na Ukrainie pomoc Żydom była karana śmiercią. Tylko nieliczni mieli odwagę zaryzykować. Wielu zaś wybierało odwrotną drogę, widząc w kolaboracji z Niemcami szansę na poprawę własnego losu. Spośród wszystkich okupowanych przez III Rzeszę terytoriów to właśnie na Ukrainie znajdowano najwięcej pomocników do eksterminacji Żydów. Szacuje się, że tylko do 1942 roku przy znacznym współudziale ukraińskich batalionów zgładzono ponad 600 tys. żydowskich mieszkańców Wołynia i Galicji. Trzy lata po wybuchu II wojny światowej trudno było jednoznacznie stwierdzić, kto jest wrogiem, a kto sojusznikiem.

W tym całym polityczno-etnicznym galimatiasie widzieli swoją szansę ukraińscy nacjonaliści. Hasła budowy niepodległej Ukrainy bez „elementu obcego” pojawiły się już w okresie I wojny światowej. Dopiero jednak tworzenie obozów zagłady i eksterminacja Żydów udowodniły możliwość ich realizacji. Na początku 1943 roku kierownictwo Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) zawyrokowało: „Jeśli chodzi o sprawę polską, to nie jest to zagadnienie wojskowe, tylko mniejszościowe. Rozwiążemy je tak, jak Hitler sprawę żydowską”.

Ukraińscy nacjonaliści rozpoczęli wdrażanie swojego planu na początku 1943 roku, jednak już latem 1942 roku w pobliżu polskich wsi na Wołyniu można było zaobserwować wzmożone ruchy patroli ukraińskich. Mieszkańcom tłumaczono, że to partyzantka radziecka przegrupowuje się przed planowaną ofensywą. Pytania, dlaczego partyzanci mówią po ukraińsku i zachowują lokalne zwyczaje, zbywano wymownym milczeniem. Mimo to część Polaków nadal chciała wierzyć, że głównym wrogiem na Wołyniu pozostają Niemcy.

Wszelkie nadzieje rozwiały się rankiem 9 lutego 1943 roku Wówczas to wieś Kolonia Parośla I została otoczona przez dużą grupę Ukraińców uzbrojonych w pepesze i siekiery. Ponownie przedstawili się jako radziecka partyzantka, szykująca się do starcia z oddziałami niemieckimi. Szybko podzielili się na małe grupy, które rozlokowały się we wszystkich domach. Tam kazali gospodarzom przygotować sobie obiad, aby „posilić się przed walką”. Opornych bili.

Około godziny 15 „partyzanci” nakazali mieszkańcom – wszystkim bez wyjątku – położyć się twarzą do ziemi. Zaraz potem ich związali. Miało to – tłumaczyli – uchronić ich przed zemstą Niemców, którzy surowo karali gospodarzy „przechowujących i karmiących partyzantów”. Może dziwić, że mieszkańcy Parośli tak łatwo poddali się Ukraińcom. Mieli jednak prawo wierzyć, że faktycznie mają do czynienia z radziecką partyzantką. Nieraz słyszeli o podobnych praktykach, które chroniły cywilów przed represjami ze strony hitlerowców. Polscy strażnicy z pobliskich lasów też często opowiadali, jak pomagali partyzantom układać miny, a po wszystkim dawali się przywiązać do drzewa. Czemu teraz miałoby być inaczej?

Rzeź zaczęła się, gdy tylko związano ostatniego mieszkańca. „Bojówkarze zabijali leżących – relacjonują Władysław i Ewa Siemaszkowie – rozrąbując głowy i ciała siekierami. Komendant Związku Strzeleckiego (Strzelca) Walenty Sawicki został porąbany na »sieczkę«. Dzieci były uśmiercane uderzeniami obuchem siekiery w główkę. W jednym z domów nie można było wyciągnąć noża, którym niemowlę było przybite do stołu. Na zakończenie Ukraińcy urządzili sobie libację”.

Dzięki materiałom zebranym przez Władysława i Ewę Siemaszków udało się poznać dane większości ofiar. Wśród nich znaleźli się Józef i Maria Strągowscy oraz piątka ich dzieci. Najmłodszy – Staś – ledwo skończył pięć lat. Jeszcze krócej żyły Zuzia i Krysia Chorążyczewskie. Pierwsza miała trzy lata, druga nie dożyła nawet roku. 9 lutego zginęła także ośmioosobowa rodzina Jana Koguta. U ich sąsiadów, Horoszkiewiczów, znaleziono aż dziewięć ciał. Jedną z pierwszych ofiar rzezi był Mieczysław Bułgajewski. Próbował się bronić, za co został posiekany siekierą na kawałki. Łącznie w ciągu kilku godzin w bestialski sposób wymordowano ponad 150 osób.

Wszystkie gospodarstwa zostały doszczętnie splądrowane. Zabierano nie tylko kosztowności, lecz także żywność i bydło. Do „partyzantów” dołączyli okoliczni Ukraińcy, którzy bez skrupułów rabowali mienie niedawnych sąsiadów. „Złote żniwa” rozpoczęły się na Wołyniu jeszcze zimą.

Znaczna część bojówki, która dokonała rzezi w Parośli, rekrutowała się spośród mieszkańców najbliższej okolicy. Wbrew powszechnej opinii nie był to wyłącznie margines społeczny. Obok zwykłych rzezimieszków w mordowaniu Polaków wzięli udział między innymi pracownicy wydziału oświaty z Włodzimierza i rodziny księży prawosławnych. Syn jednego z nich był nawet komendantem UPA w rejonie włodzimierskim. Akcja oczyszczania Ukrainy z „elementu obcego” miała oddanych zwolenników zarówno na nizinach, jak i na szczytach ukraińskiego społeczeństwa.

Pierwszym, który dotarł do Parośli, a raczej do tego, co po niej zostało, był polski rolnik z pobliskiego Wydymeru. Natychmiast zaalarmował okolicznych mieszkańców. W tym samym czasie do Wydymeru przybiegła Maria Bułgajewska, która ocalała tylko dlatego, że udawała martwą. Przybyłym do Parośli Polakom udało się odnaleźć jeszcze 12 żywych, choć ciężko rannych osób. Większość stanowiły dzieci. Ocalała także sześcioosobowa rodzina żydowska Dawida Balzera, ukryta przez Klemensa Horoszkiewicza w piwnicy.

Przygotowania do pochówku przerwały strzały z pobliskiego lasu. Dopiero następnego dnia, pod eskortą żołnierzy niemieckich, Polacy mogli wrócić do Parośli. Ochrona jednak się niecierpliwiła, więc pomordowanych chowano w masowym grobie, owiniętych jedynie w prześcieradła, bez trumien. Nie było czasu nawet na zmianę zakrwawionych i zniszczonych ubrań. Gorycz tragedii wzmogło to, że wykopany rów nie pomieścił wszystkich ciał. Ułożono je więc w stożek, po czym usypano kurhan. Był to już trzeci kurhan w Parośli – w pierwszym spoczywały ofiary najazdu tatarskiego, w drugim zmarli na grypę hiszpankę.

Z uroczystością poświęcenia mogiły czekano na przybycie niemieckich posiłków. Trudno o wymowniejszy symbol wołyńskiej mozaiki lat wojny – ze znienawidzonego okupanta oddziały Wehrmachtu stały się nagle gwarantem spokoju. Zanim bowiem Polacy zdążyli się zorganizować w oddziały samoobrony, musieli szukać ochrony u Niemców. Po rzezi w Parośli niektóre polskie rodziny dobrowolnie wyjeżdżały na roboty do III Rzeszy, uważając, że tam będą bezpieczniejsze. Wielu Polaków przystępowało do policji nadzorowanej przez Niemców.

„Tworzenie policji polskiej na danym terenie – wspominał profesor Władysław Filar – zawsze było skutkiem i następstwem masowych rzezi Polaków, wywołanym zagrożeniem życia, koniecznością obrony przed szalejącym terrorem nacjonalistów ukraińskich”. Rzeczywiście, do lutego 1943 roku służba w policji traktowana była jako wysługiwanie się okupantom. Po wymordowaniu mieszkańców Parośli stała się koniecznością.

Parośla pozostała niezamieszkana. Mimo nalegań Niemców, aby zagospodarować pozostałe mienie, wśród okolicznej ludności nie znaleziono chętnych. Trzy miesiące po rzezi miejscowi Polacy ogrodzili kurhan i ustawili na nim duży krzyż. Pod koniec lipca 1943 roku do wsi ponownie wkroczyły bojówki ukraińskie, rozpoczynające właśnie akcję likwidacji polskich osiedli w gminie Antonówka. Mieszkańcy prawie 30 innych zagród podzielili los Parośli. Szacuje się, że do początku 1944 roku z rąk ukraińskich nacjonalistów zginęło na Wołyniu co najmniej 60 tys. Polaków.

Po Parośli nie ma śladu. W miejscu, gdzie kiedyś była wieś, rośnie gęsty las. Dostać się tam można tylko przy dobrej pogodzie. Wystarczy kilka dni opadów, aby nieutwardzona droga zmieniła się w rwący potok. O tragedii z 9 lutego 1943 roku przypominają jedynie tablica z nazwiskami pomordowanych oraz dwa podniszczone już krzyże, postawione samowolnie przez Antina Kowalczuka, Ukraińca z pobliskich Krawczuk.

Mało kto dziś pamięta o tragedii wsi Kolonia Parośla I. To, że wspomnienie o niej w ogóle przetrwało, jest wyłączną zasługą organizacji kresowych oraz nielicznych historyków, którzy wbrew politycznej poprawności nie boją się pisać o ciemnych stronach stosunków polsko-ukraińskich.

Przez państwo polskie i jego elity rodziny Bułgajewskich, Horoszkiewiczów czy Strągowskich zostały wymazane ze zbiorowej pamięci. Podobnie jak dziesiątki tysięcy pozostałych ofiar wołyńskiego ludobójstwa. Nikt nie nakręcił o nich kasowego filmu[7], nikt nie postawił im pomnika, nikt nie upomniał się o nich w uchwale sejmowej. Pozostały tylko spróchniałe krzyże jako wyrzut sumienia dla współczesnych.

nr 6/2013

Zbrodnie bez zbrodniarzy

Zrównywanie ofiar z katami jest efektem propagandy ukraińskich nacjonalistów, w którą wpisują się nasi politycy i historycy

Rozmawia PAWEŁ DYBICZ

PŁK JAN NIEWIŃSKI, PS. SOKÓŁ (1920–2015)

– pułkownik WP, przewodniczący Kresowego Ruchu Patriotycznego i Ogólnopolskiego Komitetu Budowy Pomnika Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez OUN-UPA na Ludności Polskiej Kresów Wschodnich. Podczas II wojny światowej żołnierz AK, organizator samoobrony ludności polskiej w powiecie krzemienieckim. Dowodził obroną Rybczy.

Czy spór o nazwanie zbrodni wołyńskich ludobójstwem jest jedynym sporem między Polakami a Ukraińcami, między polskimi świadkami tamtych wydarzeń a naszymi politykami i częścią historyków?

– Problem stosunków polsko-ukraińskich jest bardziej złożony i nie dotyczy jedynie nazewnictwa zbrodni. W tej chwili polityka dominuje i decyduje o wszystkim, a o historii w szczególności. Zbrodnia ludobójstwa jest terminem prawnym Narodów Zjednoczonych, jak również polskiego prawa karnego. To, co się działo na Kresach Wschodnich, co popularnie określamy jako zbrodnie wołyńskie, zdecydowanie wyczerpuje wszystkie znamiona ludobójstwa zawarte w konwencji ONZ. Nie ma zatem żadnych podstaw, żeby nazywać to inaczej niż ludobójstwem. Tymczasem polityka (i politycy) robi swoje, nagina historię, a niekiedy wręcz zmusza do fałszowania faktów historycznych.

Nazywając zbrodnie bratobójczą walką, wydarzeniami wołyńskimi, akcjami przeciw Polakom...

– Używa się różnych eufemizmów, ale unika słowa ludobójstwo. Tego terminu władze się boją, bo mord zakwalifikowany jako zbrodnia ludobójstwa nie podlega przedawnieniu. Władze, polskie i ukraińskie, obawiają się skutków prawnych, roszczeń i tak dalej wynikających z określenia ludobójstwo. I dlatego w uchwale Senatu znalazły się słowa: „czystki etniczne mające znamiona zbrodni ludobójstwa”.

Politycy, chyba słusznie, nie chcą winienia za nie narodu ukraińskiego.

– Chcę wyraźnie podkreślić, że Kresowianie, rodziny pomordowanych, poszkodowani, nigdy nie obciążali narodu ukraińskiego winą za zbrodnie. Słowo ludobójstwo adresujemy wyraźnie do sprawców mordów, to jest OUN-UPA, policji w służbie niemieckiej, SS Galizien, Służby Bezpeky i tego typu organizacji. Nigdy nie rościliśmy ani nie rościmy praw do odszkodowań materialnych, tym bardziej że jest to niemożliwe do zrealizowania, bo w tamtym czasie państwa ukraińskiego jako takiego nie było. Zbrodnie te wydarzyły się na dawnych terenach Rzeczypospolitej. I w związku z tym obawy naszych polityków i naszych sąsiadów Ukraińców są nieuzasadnione. Natomiast z całą mocą i konsekwentnie od lat żądamy przekazania społeczeństwu prawdy o tym, co się tam zdarzyło. Jednocześnie, znając sprawców, żądamy, by najwyższe władze Polski potępiły zbrodnie ludobójstwa i tych, którzy je popełnili. A formacje, które dokonały rzezi, uznały za zbrodnicze. Żądamy, ponieważ po 70 latach żaden z tych zbrodniarzy nie został ani potępiony, ani ukarany.

Kresowiacy chcą ich ukarania?

– W tej chwili nie ma takich możliwości, bo już nie ma kogo karać. W zasadzie sprawców już nie ma, a jeżeli są, to tacy jak Demianiuk, których stan zdrowia nie pozwala postawić przed sądem. Natomiast przekazanie społeczeństwu wiedzy o tamtych zbrodniach i sprawcach, jako przestrogi, żeby to nigdy nie mogło się powtórzyć, jest naszym obowiązkiem i tego będziemy się domagać od polskich polityków do końca naszych dni, dopóki tego nie spełnią.

Nie za bardzo chcą to zrobić. I żeby była jasność – zarówno ci z prawa, jak i ci z lewa. Wasze żądania pozostaną więc bez echa?

– Wiem, że zbrodnie OUN-UPA są problemem bolesnym i złożonym, ale w tej sytuacji omijanie go przez polityków niczego nie załatwia, tylko gmatwa sprawę. Na stosunek naszych polityków do tych zbrodni trzeba spojrzeć w szerszym kontekście. W globalnych planach Zachodu, głównie USA, Ukraińcy, a szczególnie nacjonaliści, są najprzydatniejsi w podgryzaniu i rozkładaniu Rosji. My też mamy wyznaczone zadania w tej materii, dlatego za wszelką cenę głosi się przyjaźń polsko-ukraińską, pojednanie. I stąd bierze się nacisk, by jak najmniej mówić o zbrodniach OUN-UPA, bo one mogą drażnić Ukraińców. Tymczasem prawda jest taka, że banderowcy mordowali nie tylko Polaków, lecz również Żydów, Czechów, Ormian, Rosjan i Cyganów. Ponadto uśmiercili kilkadziesiąt tysięcy własnych braci, Ukraińców. Jeżeli potępiamy zbrodniarzy banderowców, to czy robimy krzywdę Ukraińcom? Nie, bo stajemy w obronie także tych kilkudziesięciu tysięcy ich rodaków.

Członkowie Chełmskiego Legionu Samoobrony (ChLS), okolice Tarnogrodu, jesień 1943 roku.

Ukraińcy również są podzieleni w ocenach banderowców.

– Nawet tego wielu naszych parlamentarzystów nie chce przyjąć do wiadomości. W komisji przygotowującej stanowisko Sejmu w sprawie zbrodni OUN-UPA (którego notabene do tej pory nie przyjęto, co też jest wielce znaczące) cały czas przewijała się w dyskusji jedna wielka troska: nie drażnić Ukraińców, jak oni to przyjmą, to się im nie spodoba. Powstaje pytanie, których Ukraińców. Tych, którzy też walczą z banderowcami i w dalszym ciągu uznają ich za faszystów i pomocników Hitlera? My, Kresowiacy, mówiąc Ukraińcy, mamy na myśli takich, którzy w stosunku do Polski są albo przyjaźni, albo obojętni. Natomiast nasze władze, mówiąc o Ukraińcach, mają na myśli banderowców nacjonalistów. I z nimi się ściskają. A innych Ukraińców traktują jak prorosyjskich komuchów. Naszym zdaniem, o pojednaniu z banderowcami, którzy nie odstąpili od swoich zamiarów i w dalszym ciągu umacniają antypolską, neofaszystowską ideologię wśród młodzieży, nie może być mowy.

Kościoły w Polsce i na Ukrainie przyjęły wspólne stanowisko w sprawie mordów, mówią o odpuszczaniu win.

– Z dużym rozczarowaniem i oburzeniem przyjąłem deklarację Kościołów z Polski i Ukrainy. Nie ma przebaczenia bez wyznania winy, bo inaczej fałszuje się historię.

Kiedy się czyta tę deklarację, dochodzi się do wniosku, że była zbrodnia, ale nie ma zbrodniarzy.