Wokulski w Paryżu - Krzysztof Rutkowski - ebook + książka

Wokulski w Paryżu ebook

Krzysztof Rutkowski

2,0

Opis

Co robił Wokulski w Paryżu? Pił, bardzo dużo pił: szampana z Suzinem, mazagran i koniak. Koniak pił Wokulski litrami, kiedy tylko napadały na niego wspomnienia: Warszawy i kobiety, na widok której baraniał, stawał się kastratem, impotentem, durniem albo prowokatorem. Po tej kobiecie odbywał Wokulski w Paryżu żałobę. Pokutował po nieponiesionej stracie, bo jej nie chciał. To ona go chciała, ale on tylko o niej marzył. Kiedy mógł ją mieć, było już za późno. Zresztą wyobraźmy sobie Wokulskiego z Izabelą w łóżku. Katastrofa!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 170

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (2 oceny)
0
0
0
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kaligraf_z_Toledo

Z braku laku…

Zaczyna się ciekawie a potem przeradza się w bełkot, niby intelektualny, niby mitologiczny, niby historyczny. Zmarnowany pomysł przez nieodpartą chęć autora, żeby popisać się przed czytelnikiem swoją "erudycją". Szkoda czasu, chyba, że ktoś lubi takie dzieła
00

Popularność



Podobne


Każdy człowiek, i ten najdoskonalszy, i ten najrozsądniejszy, nosi w sobie tajemnicę, która czyniłaby go znienawidzonym przez wszystkich, gdyby wyszła na jaw.

Goethe

Wielu nadaremno starało się wyrazić najwyższe szczęście w radości, w końcu wyrażali je w żałobie.

Hölderlin

Strata, nawet najbardziej dotkliwa, nie przeczy posiadaniu: ona je dopełnia, a nawet posiadanie potwierdza.

Strata jest w gruncie rzeczy posiadaniem powtórnym, tym razem całkowicie wewnętrznym, a przez to przemożnym.

Rilke

Bóg tkwi w szczegółach.

Warburg

Z kim Wokulski jechał do Paryża?

Wokulski pojechał do Paryża po śmierć, której nie znalazł, i po życie, które go odbiegło w drodze. Wokulski jechał do Paryża z cieniem, z powidokiem, czyli ze Starskim, o czym powiedział Rzeckiemu doktor Michał Szuman, szaman, który wiedział wszystko.

Rzecki odprowadzał Wokulskiego na dworzec Kolei Wiedeńskiej. Wokulski przy pakowaniu walizy powiedział: „W banku mamy około dwudziestu tysięcy rubli, więc pieniędzy wam nie zabraknie”, czyli myślał, że może z Paryża nie wróci.

Na dworcu był już Szuman.

„– Jedziesz do Paryża? – zapytał Stacha.

– A ty skąd wiesz?

– O, ja wszystko wiem. Nawet to, że tym samym pociągiem jedzie pan Starski.

Stach wstrząsnął się”.

Skąd Szuman wiedział, że Wokulski tego właśnie wieczora wyjeżdża do Paryża i że tym samym pociągiem jedzie Starski? Szuman wszystko wiedział, jak na szamana przystoi, podobnie jak wszystko wiedział bliźniak Szumana – Geist. Wiedział tak, jak przystoi przewodnikowi dziwacznych misteriów, jak przystoi posłańcowi złych i dobrych, głównie jednak złych, nowin. Jak przystoi Hermesowi. Przecież Rzecki dowiedział się o wynalazku Geista od Szumana i kiedy powiedział o tym Wokulskiemu (gdy Wokulski rozważał drugą jazdę do Paryża, do Geista), Wokulski odrzekł: „Zapomniałem, że Szuman musi wiedzieć o wszystkim”.

Szuman wiedział, że Starski jedzie z Wokulskim pociągiem, tym samym pociągiem, ponieważ Starski jest ciemną stroną Wokulskiego. Szuman wiedział, że Starski w Wokulskim tkwi. Starskiego w Wokulskim obudziła w końcu pani Wąsowska i wtedy Wokulskiemu zrobiło się lżej, zaczęły mu się podobać wszystkie kobiety w „Alei Jerozolimskiej”, a panią Wąsowską chciał nawet schrupać.

Starski tkwił w Wokulskim od dawna. Na przebudzenie Starskiego w Wokulskim liczyła, nieświadomie, Izabela Łęcka, o czym powiedziała Wokulskiemu pani Wąsowska, jedyna kobieta, która go naprawdę kochała, choć sporo kobiet Wokulskiego kochało (na różne sposoby), a dwie przez niego umarły: Małgorzata primo voto Minclowa oraz Kasia Hopfer, ale śmierć Kasi z miłości do Wokulskiego pozostaje w zawieszeniu: można pomyśleć, że Kasię spotkał los Sybilii, którą Apollin pokarał nieśmiertelnością, ale odebrał jej młodość, aż skurczyło się biedactwo i zamieszkało w butelce. Kasia zanikała jak Sybilla, kurczyła się i bladła, i może zamieszkała w jednym z chińskich wazonów wycieranych z kurzu przez Rzeckiego.

Kto wie? Może też Izabela Łęcka przez Wokulskiego umarła?

Kiedy pani Wąsowska obudziła w Wokulskim Starskiego, Wokulski zaczął całować jej ręce (prawie namiętnie) i wykrzykiwać: „Ocalony!… Uwolniony…!”. Niestety, to nieprawda, ponieważ choroba Wokulskiego tylko wkroczyła w nową fazę, a od Starskiego, od ciemnej swej strony, Wokulski uciec nie mógł, bo Starski ciągnął się za Wokulskim cieniem skurczonym, gdy słońce wysoko. Starski jeździł z Wokulskim koleją i zniknął razem z nim.

Wokulski pojedynkował się z baronem i Starski pojedynkował się z baronem, co prawda nie z Krzeszowskim, ale z Dalskim, i nie o Izabelę Łęcką, ale o Ewelinę z domu Janocką. Wokulski wybił Krzeszowskiemu ząb, a Starski porysował Dalskiemu bok, dwaj baronowie i dwie kobiety, tu ząb, tam żebra, ale przecież symetria wyraźna.

Starski tkwił uśpiony w Wokulskim od dawna. Nieprzypadkowo (nic w Lalce nie dzieje się przypadkowo) o pojedynku Starskiego opowiada Wokulskiemu Węgiełek, który stracił zaufanie do swojej żony, Marii Magdaleny, od magdalenek cudownie nawróconej i wyciągniętej z upadku przez Wokulskiego, kiedy Węgiełek dowiedział się, że pierwszy znieprawił ją „Starszczak”. Furman Wysocki – najniewinniej w świecie – obiecał strzec Marii Magdaleny przed mężczyznami i przyprowadzać ją tylko Wokulskiemu, na życzenie.

Lalka jest arcydziełem symetrii i lustrzanych odbić, podwojeń i powidoków. Arcydziełem – ponieważ symetrie, podwojenia i powidoki nie są nachalne i nie są zupełne, ujawniają się i kryją w mitach, przepowiadanych z nadzwyczajną subtelnością.

Starski tkwił w Wokulskim i gdyby Wokulski wywołał go w sobie wcześniej, jego los potoczyłby się może inaczej. Wokulski potrafił wywoływać Starskiego z siebie w Paryżu, wszak w Paryżu „oddawał się rozpuście”, o czym powiedział pani Wąsowskiej: „Przecież oboje mamy równe prawa, a ja wcale nie obrażę się, jeżeli pani zapyta mnie o liczbę moich kochanek”.

Kiedy Wokulski odkrył, że „zamiast królewny znalazł brudną dziewkę od krów”, wywołał Starskiego i pokonał Starskiego w sobie, ale też pokonał w sobie coś znacznie trudniejszego i okropniejszego: przestał wielbić Łęcką jak syn matkę i rozpieszczać jak ojciec córkę. Matki potrafią być straszne, a córki wyrodne. Co wiemy o matce Wokulskiego? Nic. Co wiemy o matce Izabeli Łęckiej? Nic lub prawie nic. O ojcu Wokulskiego też wiemy niewiele. Rzecki poznał Piotra Wokulskiego, podobnie jak jego syna Stanisława, w piwnicy, w piwnicy u Hopfera. W grocie, w grobie, w jaskini zbójców i samobójców. Ojciec Wokulskiego procesował się o dobra po dziadku, podobno kasztelanie, papiery zawijał w chustę i pił. Co robił Tomasz Łęcki – wiadomo.

Harmonijka fizyczna Stanisława Wokulskiego

Przemienił się Wokulski niczym materia w piecu alchemicznym i sam po powrocie z Paryża zaczął budować laboratorium alchemiczne w kwaterze na Krakowskim Przedmieściu: „Elementarne doświadczenia z wodorem sprawiały mu najwięcej przyjemności, toteż powtarzał je najczęściej.

Jednego dnia zrobił sobie harmonijkę fizyczną i tak długo na niej wygrywał, że nazajutrz odwiedził go sam właściciel domu, zapytując z całą uprzejmością, czy nie zgodziłby się na odstąpienie swojego mieszkania od kwartału”.

Harmonijka fizyczna, częściej zwana harmonijką chemiczną, to płomień wodoru szalejący w rurce wydającej z siebie dźwięki głośne, ostre, a nawet przeraźliwe. Rozhulała się harmonijka Wokulskiego! Płonącym w rurce wodorem odganiał Wokulski demony i kaprysy bogów. Rurka wyła, szyby wprawiała w drżenie, rezonowały wieże Świętego Krzyża, karmelitów i Świętej Anny. Po Krakowskim Przedmieściu hulał huk i świsty do tego stopnia, że rezonans rury wyrzucił alchemika z kamienicy w podróż bez powrotu.

Wokulski ruszył do Paryża nagle: „Wyjechał do Paryża jak pierwszy lepszy pocztylion do Miłosny” – napisał Rzecki w pamiętniku starego subiekta.

W tej powieści wszystko, co najważniejsze, wybucha z powodu Paryża, podczas podróży do Paryża albo w Paryżu. Lalka jest powieścią o Warszawie podszytej Paryżem. Do tego stopnia, że jeden z najcudowniej niezwiązanych wątków w Lalce, nie wątek nawet, lecz ślad po wątku przesyconym milczeniem, jakby Prus stawiał pierwsze słowo po długim na stulecia myślniku, dotyczy właśnie Paryża.

Kiedy Wokulski przyjechał w Wielką Niedzielę do hrabiny, Łęcki przedstawiał mu gości. Zanim Łęcki wymienił nazwisko pewnego bankiera, ten zbliżył się do Wokulskiego i rzekł: „Bój się pan Boga, z Paryża ogromnie ekscytują nas o te bulwary… Czy pan im odpowiedziałeś?”.

Tajemnicza sprawa. Nie wiadomo, kim był bankier, nie wiadomo, kto „ekscytował” z Paryża. Nie wiadomo, w sprawie jakich bulwarów. Może myśli Wokulskiego o bulwarach nadwiślańskich podczas inicjacyjnego pasażu przez Powiśle zamieniły się w czyny i Wokulski już rozpoczął, w zastępstwie miłosnych wyznań, rozmowy z bankierem i ze specjalistami od bulwarów w Paryżu? Może, nie wiemy i się nie dowiemy. Szczęśliwa to niewiedza. Milczenie pełne sensu.

Lalka przed Paryżem i Lalka po Paryżu – to dwie różne powieści. Przed Paryżem Wokulski jest opętany, to znaczy zaczarowany. Po Paryżu Wokulski pozyskuje Łęcką, kupuje ją, nawet prawie przystaje na to, by miała kochanków, to znaczy przystaje niezupełnie świadomie, zgadzając się, by Izabela zachowała wszystkie swoje dotychczasowe znajomości na takiej zasadzie, jak przed ślubem, ale po Paryżu Wokulski jest coraz częściej rozczarowany, a proces ten, pełen wahań, skoków i zawróceń, dopełnia się w salonce przed Skierniewicami.

Po powrocie Wokulskiego z Paryża w Lalce panuje inny ton, różny rytm, odmienne nastrojenie. Zaczyna rozlewać się po niej ciemność i słychać pomruki pogromu. Znika pan Cynader, a Henryk Szlangbaum potężnieje i zmienia się na gorsze, na znacznie gorsze. Na tak gorsze, że każe Izydorowi Gutmorgenowi śledzić po nocy Rzeckiego w sklepie.

Zmieniają się też bohaterowie w Lalce poparyskiej. Coraz mocniej obecność Wokulskiego i Łęckiej przemienia się w obecność negatywną: wiadomo, że Wokulski bywa nieustannie rozdrażniony, a panna Łęcka baluje. Co dzieje się z Wokulskim i z Łęcką, wiadomo od Rzeckiego lub Szumana, którzy zajmują coraz wyraziściej pierwszy plan powieści. Lalka zaczyna się toczyć „milezyjską modłą”: na scenie pojawiają się marionetki i pajace, panowie: Niwiński, Malborg, Szastalski, Rydzewski, Pieczarkowski, książę Kiełbik i hrabia Śledziński, panna Pantarkiewiczówna i Rzeżuchowska, pani z de Ginsów Upadalska, z Fertalskich Wywrotnicka i baronowa von Pleis, pojawia się też „prawdziwa” lalka Mimi, by ożywić akcję. Dwie kobiety zajmują miejsce Izabeli, która kończy swą rolę jak zasuszony motyl: wyrusza zagranicę, by wstąpić do klasztoru, wyrusza z dworca Kolei Wiedeńskiej, z którego Wokulski jechał do Paryża. Pani Starska też zajmuje coraz ważniejsze miejsce na scenie, by powiedzieć w końcu o Wokulskim: „Ten człowiek zabrał mi duszę”. A pani Wąsowska wręcz scenę rozsadza i robi dla Wokulskiego więcej niż ktokolwiek inny.

Lalka po powrocie Wokulskiego z Paryża, opowiadana „milezyjską modłą”, toczy się w złym śnie na jawie i toczy się na jawie jak zły sen: Wokulski wydaje się coraz bliższy swego celu, który im bliższy, tym bardziej od niego odbiega. Stąd znacząca pomyłka Prusa, która pomyłką wszak nie jest. Książę, zdobywszy o Wokulskim niezwykle pochlebne relacje, które nawet księcia przestraszyły swoją pochlebnością, powiedział Izabeli: „Szanowna kuzynko, trzymasz w ręku niezwykłego ptaka…”. Łęcka odgadła, o kim mówił, nazwała po raz kolejny Wokulskiego tyranem i despotą, ale… Tu właśnie Prus znacząco się pomylił, nie myląc się wcale: „Pomimo to w stosunku Wokulskiego do panny Izabeli pierwsze lody zostały przełamane. Już zdecydowała się wyjść za niego…”. Lody topniały, ale w Izabeli wolno i niechętnie.

Rzeckiego poglądy na miłość

„Milezyjska modła” pozwala na różne rubaszne niespodzianki, których w Lalce poparyskiej nie brakuje. Pani Misiewiczowa, matka pani Stawskiej, na dictum Rzeckiego, że Wokulski nie może, nie powinien się żenić, reaguje: „Czyżby miał defekt?… Taki zdrowy mężczyzna…”.

Po powrocie z Paryża czekała co prawda idylla Zasławka, ale to był raj podszyty błyskawicowym objawieniem piekła w breku, gdzie Izabela obściskiwała się ze Starskim, oraz wzmaganiem się cierpień barona Dalskiego. A ponadto w Zasławku powrócił do Wokulskiego balon paryski, czarne słońce Melancholii, sygnatura jego choroby, cierpienia, raka toczącego mu duszę.

Towarzystwo pojechało na rydze. Pani Wąsowska powiedziała, że pyszny widok, na co Starski dodał, że jak z balonu, którym kieruje pan Ochocki, na co panna Felicja Janocka, osiemnastolatka zakochana w Wokulskim, dowiedziawszy się, że Starski żadnym balonem „nie jeździł”, stwierdziła, że Wokulski na pewno „jeździł”, więc Wokulski opowiedział, jak „jeździł”, a Ochocki słuchał opowieści Wokulskiego w niezwykłym napięciu. Wokulski opowiedział o dziwacznym wrażeniu: „Człowiek myśli, że sam pojedzie w górę; nagle widzi, że nie on jedzie, ale ziemia szybko zapada mu się pod nogami. Jest to zawód tak niespodziany i przykry, że… chciałoby się wyskoczyć…”. Czarne słońce wzeszło nad Tuleriami, by zajść nad pałacem w Zasławku.

Ignacy Rzecki wybuchł i krzyczał na Wokulskiego tylko raz. Rzecki był człowiekiem mądrym i doświadczonym, zwiedził wiele krain i miast, w Paryżu też był i znał się na miłości. Ignacy Rzecki nie potrafił dłużej milczeć, z powodu Suzina, z powodu głupoty Wokulskiego, czyli z powodu Izabeli Łęckiej.

Mraczewski, który przyjechał z Suzinem z Moskwy, najpierw powiedział Rzeckiemu, że Suzin chce, by Wokulski koniecznie jechał z nim do Paryża, że Suzin płaci za podróż, a Wokulski może zarobić z dziesięć tysięcy rubli, a następnego dnia – że Wokulski zarobiłby na interesach z Suzinem, nie dziesięć, ale z pięćdziesiąt tysięcy rubli, lecz że Wokulski dziś z Suzinem jechać nie chce i nie wie, kiedy pojedzie, bo do Paryża chce wieźć Izabelę Łęcką i jej tatusia wtedy, kiedy Izabela Łęcka raczy do Paryża jechać…

Sprawa Paryża przesądziła, że Rzecki nie wytrzymał i wybuchnął. Jak mógł wytrzymać, skoro Wokulski powiedział mu, że dla tej kobiety mógłby rzucić cały majątek w błoto, i widocznie nie był pewien, czy dobrze robi, bo żyły nabrzmiały Wokulskiemu na czole, a gors koszuli gorączkowo falował mu na piersiach.

Rzecki, na powtórzony rozkaz Wokulskiego, przeczytał list od Izabeli Łęckiej: „Wieniec jest prześliczny i już z góry w imieniu Rossiego dziękuję panu za ten podarunek. Nieporównane jest dyskretne rozmieszczenie szmaragdów między złotymi listkami. Musi Pan koniecznie przyjechać do nas jutro na obiad, ażebyśmy się naradzili nad pożegnaniem Rossiego, a także nad naszą podróżą do Paryża. Wczoraj papo powiedział mi, że jedziemy najdalej za tydzień. Naturalnie jedziemy razem, gdyż bez miłego Pańskiego towarzystwa podróż straciłaby dla mnie połowę wartości. A więc do widzenia”.

Na pytanie Wokulskiego: To co? Gdyby podobało mu się rzucić dla niej cały majątek w błoto, Rzecki spokojnie, nadspodziewanie spokojnie, odpowiedział: „To nic…”.

„– To nic – odpowiedział Rzecki – Przyznałbym tylko, że omyliłem się, nie wiem już który raz w życiu…” Tym razem Rzecki zawiódł się na Wokulskim, choć tak bardzo starał się na nim nie zawieść, przecież tyle razy powtarzał sobie, że „Stach aż tak głupi nie jest!”. A jednak się okazało, że nie mylił się pan Cynader (najpiękniejszy mężczyzna, jakiego Rzecki w swym życiu widział, co dwukrotnie zostało w Lalce powtórzone), który przed licytacją kamienicy Łęckich powiedział do Żyda z faworytami tak długimi, że walały mu klapy surduta: „– Pan Wokulski, no… to jest wielki interes. – Ale ona jest głupia i Łęcki jest głupi, i oni wszyscy są głupi. I oni zgubią Wokulskiego, a on im nie da rady…”.

Ignacy Rzecki, ze spokojem podszytym trwogą, wyłożył Wokulskiemu swe poglądy na miłość, podobne poglądy przedstawiła Wokulskiemu pani Meliton, jakby już wysłuchał nauk o miłości doktora Michała Szumana, z którym promenować będzie po „Alei Ujazdowskiej” ponad dwadzieścia cztery godziny później, po odprowadzeniu Wokulskiego na pociąg do Paryża, bo Wokulski pojedzie do Paryża sam, chociaż niezupełnie sam, bo do tego samego pociągu wsiądzie Starski, co zapowiedział doktor Michał Szuman, który „wszystko wie”. O Wokulskim on naprawdę wszystko wiedział, podobnie jak profesor Geist, jakże do Szumana podobny, i w pociągu do Paryża jakiś osobnik wsunie Wokulskiemu zwitek banknotów do ręki…

…więc Ignacy Rzecki powiedział ze spokojem płaczącego kamienia: „Tobie się zdaje, że dopiero ty wynalazłeś miłość. Znam i ja ją, bah!… Przez kilka lat kochałem się jak półgłówek, a tymczasem moja Heloiza romansowała z innymi. Boże mój!… ile mnie kosztowała każda wymiana spojrzeń, które chwytałem w przelocie… W końcu w moich oczach wymieniano nawet uściski… Wierz mi, Stachu, ja nie jestem tak naiwny, jak myślą. Wiele w życiu widziałem i doszedłem do wniosku, że my wkładamy zbyt dużo serca w zabawę zwaną miłością!

– Mówisz tak, bo j e j  nie znasz – wtrącił pochmurnie Wokulski.

– Każda jest wyjątkową, dopóki nam karku nie nadkręci. Prawda, że nie znam  t e j,  ale znam inne. Ażeby nad kobietami odnosić wielkie zwycięstwa, trzeba być w miarę impertynentem i w miarę bezczelnym; dwie zalety, których ty nie posiadasz. I dlatego ostrzegam cię: niedużo ryzykuj, bo zostaniesz zdystansowany, jeżeli już nie zostałeś. Nigdym do ciebie o tych rzeczach nie mówił, prawda? Nawet nie wyglądam na podobną filozofię… Ale czuję, że grozi ci niebezpieczeństwo, więc powtarzam: strzeż się! w podłej zabawie nie angażuj serca, bo ci je w asystencji lada chłystka oplują. A w tym wypadku, mówię ci, człowiek doznaje przykrych wrażeń, że… Bodajbyś ich lepiej nie… doczekał!…”.

…I nagle zjawił się Łęcki, i narzekał na nikczemnych Żydów, przez których nie będzie mógł wyjechać, a przecież obiecał „dziecku, że za tydzień pojedziemy do Paryża…”, a Wokulski poił go lemoniadą, ocierał mu pot z czoła i wiedział, że za wyjazd do Paryża starego Łęckiego i za wyjazd „dziecka” zapłaci, podobnie jak zapłaci za wszystko, po to zbił fortunę, żeby płacić, bo Wokulski postanowił kupić Izabelę Łęcką, a Izabela Łęcka od początku wiedziała, że da się kupić, ale będzie bardzo droga.

To był błąd Wokulskiego, jeśli można mówić o błędzie, raczej należałoby mówić o niezawinionej winie: Wokulski postanowił kupić Izabelę, zamiast ją zdobyć, jakby wierzył tylko w możliwość jej kupna, a inne możliwości odrzucał, jakby nie wiedział jasno, czy ją chce, jak ją chce i po co ją chce?

Jakby wierzył tylko w żałobę po zaplanowanej stracie. Jakby się bał wygranej. Poglądy Rzeckiego na miłość powtórzył w końcu sam Wokulski w rozmowie z panią Wąsowską w poparyskiej części Lalki.

Eros kosmogoniczny

Wokulski zobaczył po raz pierwszy Izabelę Łęcką w teatrze, pięć miesięcy po śmierci swojej żony. Do pójścia do teatru zachęcił go Rzecki. Izabela Łęcka była w stanie szczególnym, w stanie nawiedzenia, w stanie opętania, niczym nimfa, bachantka, Eurydyka przez żmiję brzegówkę ukąszona, niczym zaczarowana czarownica, niczym gracja lub rusałka, bo zadawała się przedtem z bogiem dwuznacznym i okrutnym. Ona tańczyła jakiś sprośny taniec, choć w teatralnej loży siedziała prawie nieruchoma. Zaczarowana – czarowała i szał ogarnął Wokulskiego paraliżem: „Siedziała w loży z ojcem i panną Florentyną, ubrana w białą suknię. Nie patrzyła na scenę, która w tej chwili skupiała uwagę wszystkich, ale gdzieś przed siebie, nie wiadomo gdzie i na co. Może myślała o Apol­linie?…

Wokulski przypatrywał się jej cały czas.

Zrobiła na nim szczególne wrażenie. Zdawało mu się, że już kiedyś ją widział i że ją dobrze zna. Wpatrzył się lepiej w jej rozmarzone oczy i nie wiadomo skąd przypomniał sobie niezmierny spokój syberyjskich pustyń, gdzie bywa niekiedy tak cicho, że prawie słychać szelest duchów wracających ku zachodowi. Dopiero później przyszło mu na myśl, że on nigdzie i nigdy jej nie widział, ale – że jest tak coś – jakby na nią od dawna czekał. […] Uczuć swoich nie nazwałby miłością i w ogóle nie był pewny, czy dla oznaczenia ich istnieje w ludzkim języku odpowiedni wyraz. Czuł tylko, że stała się ona jakimś mistycznym punktem, w którym zbiegają się wszystkie wspomnienia, pragnienia i nadzieje, ogniskiem, bez którego życie nie miałoby stylu, a nawet sensu”.

Po obiedzie, podczas którego podróż do Paryża odgrywała rolę zasadniczą, a jedzenie ryby nożem i widelcem – decydującą, Iza­bela Łęcka doszła do wniosku, że Wokulski może stać się jej „powiernikiem”, któremu mogłaby zwierzyć się z codziennych kłopotów, powątpiewań i przede wszystkim z „tragicznej miłości do wielkiego aktora”, a jednocześnie doszła do przekonania, że Wokulski ją kocha, pojedynkował się dla niej, kupił konia wyścigowego oraz „jadał baraninę z lordami w najwyższych towarzystwach”, i zaczęła topić „słodkie spojrzenia w zdumionych oczach Wokulskiego”, jakby go chciała pocałować w czoło, potem ogarnął ją wstyd i oblał rumieniec, i machała rzęsami, a zaczarowany Wokulski uznał, że jest szczęśliwszy od błogosławionych w niebiesiech.

Wokulski zaczął prowadzić „życie prawie mistyczne, od kiedy skąpał się w Paryżu”, ale życie mistyczne poczęło się w nim w chwili, gdy ujrzał Izabelę. Prowadziło go życie mistyczne i wprowadziło do krainy jedności, w której cały kosmos i gwiazdy, zwierzęta i rośliny tworzyły harmonijną i rajską jedność. Wokulski spoglądał coraz częściej w gwiazdy, słyszał niemalże dźwięki „harmoniki kręgów”.

W podszytym piekłem raju zasławskim, podczas spacerów i przejażdżek z Izabelą Łęcką, odnalazł stan pierwotnej jedności i pogodził się ze światem: „Zawsze gdy byli razem, czuł jakiś niezmierny spokój, jakby cała dusza jego i cała ziemia od wschodnich do zachodnich kresów napełniona była ciszą, wśród której nawet turkot wozu, szczekanie psa albo szelest gałęzi wypowiadały się w cudownie pięknych melodiach. Zdawało mu się, że już nie chodzi, lecz pływa w oceanie mistycznego odurzenia, że już nie myśli, nie czuje, nie pragnie, tylko kocha”.

Wokulski znalazł się w stanie mistycznym, poczuł w sobie i na sobie działanie Erosa kosmogonicznego, o którym trzydzieści lat później napisze książkę odmieniec pokroju Wokulskiego, chemik z wykształcenia i marzyciel z zamiłowania, Ludwig Klages.

Erosem kosmogonicznym Klagesa zachwycali się Buber, Benjamin, Rilke i Heidegger. Wokulski zachwyciłby się Erosem na pewno, równie mocno jak Prus, bo Wokulski Erosa kosmogonicznego doświadczył na ciele i w duszy, a Prus z cierpień Wokulskiego świetnie zdał sprawę, tym bardziej że i jego dusza była udręczona. Klages uwielbiał i cytował przy każdej okazji Hölderlina:

Kto pierwszy, kto pierwszy

miłosne więzy popsuł

zrobiwszy z nich kajdany?

Psuje, z własnej woli,

ogień z niebios kradnąc.

Śmieli się, głupcy, wzgardziwszy

ścieżkami śmiertelnych.

Wybrali butę,

by bogom być równi.

A Erosa kosmogonicznego poprzedził Klages mottem z Novalisa: „Zewnętrze jest wnętrzem w stanie tajemnicy”.

Ludwig Klages, mądry, choć nieco zadufany w sobie, filozof niemiecki, zbyt łatwo pomstujący na „błędy” Platona, komentując słowa Diotymy i słowa Sokratesa w Uczcie, pytał, czy to prawda, że kiedy jedna osoba kocha drugą osobę, to kocha w niej piękno, dobroć i cnotę. Ludwig Klages odpowiedział: nie! Każdy przecież wie, że im miłość mocniejsza i głębsza, tym mniej szuka się powodów kochania, i każdy też wie, że kochający może odkryć w ukochanej wiele wad i słabostek, a jednak…

Kochający nie chce wcale, by ukochana wad się swych pozbyła, przeciwnie, kocha ją z wadami i ułomnościami, a nawet się przeraża, jeśli znikają, bo wtedy czegoś mu brakuje w image ukochanej. Moż­liwe jednak, że dobro, piękno i cnota, odczute i przeżywane, legły u początków miłości.