Wojna Witkacego, czyli kumboł w galifetach - Krzysztof Dubiński - ebook

Wojna Witkacego, czyli kumboł w galifetach ebook

Krzysztof Dubiński

4,0

Opis

Autor, niczym detektyw, prześledził udział Stanisława Ignacego Witkiewicza w pierwszej wojnie światowej, w mundurze carskiej armii. Dotarł do archiwów, muzeów i prywatnych kolekcji, gdzie natrafił na nieznane wcześniej dokumenty i cymelia związane z tamtymi latami, a przy okazji losów Witkacego nakreślił niezwykle barwne tło historyczne Rosji sprzed, w czasie i po rewolucji.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 367

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Opracowanie graficzne: Andrzej ‌Barecki

Korekta: Bogusława Jędrasik

Na obwolucie ‌wykorzystano reprodukcję rysunku Stanisława ‌Ignacego Witkiewicza Autoportret ‌z samowarem, 1917, ze zbiorów ‌prywatnych

ISBN 978-832-440-426-1 (epub)

ISBN 978-832-440-426-1 ‌(mobi)

Copyright © by Wydawnictwo Iskry, ‌Warszawa 2015

Copyright ‌© ‌by Krzysztof ‌Dubiński

Wydawnictwo Iskry

al. ‌Wyzwolenia ‌18, 00-570 ‌Warszawa

tel. 22 827 94 15

[email protected], www.iskry.com.pl

Konwersja ‌publikacji do wersji elektronicznej

W ostatnich czasach wiele dał mi do myślenia widok (inaczej nie mogę powiedzieć, bo niestety patrzyłem na to jak z loży, nie będąc w stanie przyjąć w tym żadnego udziału z powodu schizoidalnych zahamowań) Rewolucji Rosyjskiej, od lutego 1917 do czerwca 1918. Obserwowałem to niebywałe zdarzenie zupełnie z bliska, będąc oficerem Pawłowskiego Pułku Gwardii, który je rozpoczął. Do czwartej roty zapasowego batalionu tego pułku, która rewolucję naprawdę zaczęła, miałem być zaszczyt później wybranym przez moich rannych żołnierzy z frontu (byłem tylko w jednej bitwie pod Witonieżem nad Stochodem). Zawdzięczam ten zaszczyt słabym zasługom negatywnym: nie biłem w mordę, nie kląłem pa matuszkie, karałem słabo i byłem względnie grzeczny – nic ponadto; trzystu ludzi zamkniętych w ogromnej, pułkowej stajni przez kilka dni walczyło przeciwko całej carskiej Rosji. Rota ta miała przywilej, że na paradach szła przed pierwszą, a za nią pierwsza, druga i trzecia. Uważam wprost za nieszczęsnego kalekę tego, który tego ewenementu z bliska nie przeżył. Bliższe opisy i wyjaśnienia znajdą swe miejsce w pismach pośmiertnych.

Stanisław Ignacy Witkiewicz,

Niemyte dusze

WSTĘP

Wielka Wojna – bo tak w europejskim piśmiennictwie nazywana jest I wojna światowa – przyniosła narodom Europy niewyobrażalne nigdy wcześniej straty i zamieniła ogromne przestrzenie naszego kontynentu w cmentarne pobojowiska zapełnione dziesiątkami tysięcy ciał zabitych umundurowanych ludzi.

Na biografię Stanisława Ignacego Witkiewicza Wielka Wojna wywarła zgoła odmienny wpływ. Można powiedzieć, że uratowała mu życie. Stworzyła go też na nowo jako Witkacego malarza, dramaturga, pisarza i filozofa, najoryginalniejszą i najwybitniejszą osobowość polskiej kultury i sztuki XX wieku. Gdyby szukać sygnałów startowych tej niebywałej transformacji, to dokonała się ona za sprawą dwóch pojedynczych pistoletowych wystrzałów, których echo pokierowało losami młodego artysty. 21 lutego 1914 roku pod Skałą Pisaną w Tatrach kulą z damskiego, kieszonkowego browninga odebrała sobie życie jego młodziutka narzeczona Jadwiga Janczewska. W cztery miesiące później, 28 czerwca, kula wystrzelona z dużego browninga o kalibrze 7,65 mm przez Gawrilo Principa w Sarajewie zabiła austriackiego następcę tronu arcyksięcia Franciszka Ferdynanda.

Samobójcza śmierć narzeczonej – tragiczna konsekwencja do dziś nie w pełni wyjaśnionych związków w niezwykłym trójkącie: Stanisław Ignacy Witkiewicz, Jadwiga Janczewska oraz Karol Szymanowski – wprawiła Witkiewicza w stan głębokiej depresji psychicznej. Kilkanaście dramatycznych tygodni zmagań jego samego oraz jego bliskich z powracającymi falowo momentami załamań, przypływami samooskarżeń, cierpieniem łamiącym wolę życia nie przezwyciężyło narastającej w nim obsesji samobójczej.

Zasługą Bronisława Malinowskiego pozostaje w głównej mierze to, że zakopiańska tragedia Janczewskiej nie zamknęła się kolejnym samobójczym dramatem. Staś i Bronio – bo tak do siebie mówili i pisali – byli przyjaciółmi od dziecka. To właśnie Bronio znalazł sposób, aby wyrwać Stasia z samobójczego obłędu. O śmierci Janczewskiej dowiedział się w Londynie. Tam rodziła się właśnie jego naukowa kariera, która miała go ostatecznie doprowadzić na badawcze i akademickie szczyty oraz uczynić klasykiem światowej antropologii. W 1913 roku Malinowski obronił tezę doktorską The family among the Australian aborigenes napisaną pod kierunkiem profesorów C.G. Seligmana i E. Westmarcka w London School of Economics. Napisał ją, opierając się na materiałach dostępnych w Anglii, ale dojrzewał w nim zamiar wyjazdu na wyprawę naukową w celu podjęcia badań terenowych nad plemionami Nowej Gwinei. Okazję do wyprawy na antypody stworzył kongres królewskiego towarzystwa naukowego (British Association for the Advancement of Sciences) organizowany w sierpniu 1914 roku w Australii. Dzięki pośrednictwu Marii Czaplickiej, wykładającej etnologię w Oksfordzie, został wpisany na listę uczestników kongresu.

Szykujący się do wyjazdu Bronio, zaniepokojony stanem psychicznym przyjaciela, podsunął mu pomysł wzięcia udziału w wyprawie w tropiki. Miał nadzieję, ze egzotyczna podróż wyrwie Stasia z głębokiej depresji i przywróci go do życia. Jego listowna odpowiedź świadczyła, ze był to impuls, w którym Witkiewicz dostrzegł szansę ucieczki przed dręczącymi go cierpieniami.

Dziś miałem znowu atak manii samobójczej. W nocy spać nie mogę, a w dzień (budzę się o szóstej-siódmej po krótkim śnie) staram się pracować, co wydaje mi się ohydną komedią i napawa tylko okropnym wstrętem do życia i dalszego ciągnięcia nie wiadomo po co tej strasznej egzystencji. Jedynie myśl o podróży z Tobą w jakiś kraj dziki coś przedstawia. Jakaś zmiana tak radykalna, żeby wszystko wywrócić do góry nogami[1].

Plany badawcze Malinowskiego popierał profesor Seligman i zapewne dzięki temu Witkiewicza przyłączono do ekipy udającej się na australijski kongres. Po jego zakończeniu miał być „rysownikiem i fotografem” samodzielnej już ekspedycji badawczej Malinowskiego.

Przyjaciele opuścili Anglię w początkach czerwca. Trasa parowego liniowca Królewskich Linii Wschodnich s/s „Orsova” wiodła przez Morze Śródziemne, Kanał Sueski, Morze Czerwone i Ocean Indyjski. 28 czerwca statek rzucił kotwicę w Colombo. W oczekiwaniu na połączenie do Australii spędzili dwa tygodnie na wyspie. Słynne Witkiewiczowskie opisy Cejlonu z listów do ojca, przetworzone później na artykuł do „Echa Tatrzańskiego”, stały się kanwą wielu rozważań nad wpływem tej podróży na osobowość twórczą Witkacego.

Malinowski i Witkiewicz dotarli do Australii na dwa tygodnie przed oficjalnym rozpoczęciem kongresu. Spędzili ten czas w Australii Zachodniej, instalując się wraz z innymi uczestnikami w Perth i poświęcając czas na turystyczne wypady w mniej lub bardziej odległe zakątki stanu. Władze australijskie zapewniły gościom bezpłatne przejazdy kolejowe na wszystkich trasach, stąd też drogi żelazne wyznaczały kierunki eksploracji.

Kongres rozpoczął się w Adelajdzie 8 sierpnia. Liczna, kilkusetosobowa gromada uczonych przybyłych z całego świata obradowała w kilkunastu sekcjach naukowych, przemieszczając się z Adelajdy do Melbourne, a następnie odwiedzając kolejne miasta. Witkiewicz nie uczestniczył w obradach naukowych gremiów, natomiast dzięki temu, że Malinowski zapisał go do BAAS, mógł korzystać z ulg finansowych i brać udział we wszystkich wycieczkach i w podróżach kongresowych. Nikomu to nie przeszkadzało, bo dostojni uczeni brytyjscy niemal w komplecie przybyli na kongres w towarzystwie swoich małżonek, a niektórzy także i dzieci, dla których podróżowanie po Australii było wyśmienitą atrakcją turystyczną. A Witkiewicz był przecież dokumentalistą wyprawy, na którą Malinowski miał wyruszyć zaraz po zakończeniu kongresu.

Autoportret w mundurze paradnym Pawłowskiego Pułku, datowany:

„19.IX.1917, kopia 9.I.1919” i opatrzony napisem:

„Orang Blanda lejb-gwardyi Pawłowski pułk”.

Tajemnicze określenie Orang Blanda (być może sygnalizujące jego stan wyobcowania w środowisku lejbgwardyjskich oficerów) Witkacy zaczerpnął najpewniej z powieści Josepha Conrada Szaleństwo Almayera.

Zaświadczenie kancelarii pułkowej z 27 czerwca 1916 r. stanowiące dokument identyfikacyjny podporucznika Witkiewicza. Na odwrocie datowane stemple meldunkowe z policyjnych cyrkułów Petersburga z adresami prywatnych kwater Witkacego: „28 lipca 1916 r. ul. Furmanowska 32” (stempel wskazuje, że Witkacy po ewakuacji z frontu nie był hospitalizowany, lecz od razu wynajął kwaterę prywatną) oraz „9 grudnia 1916 r. ul Oficerska 12” (dom zajmowany przez L. Reynela i jego przyjaciół). Centralne Archiwum Wojskowe w Rembertowie, Kolekcja Generałów i Osobistości,

CAW, KGiO 697, k. 35 i 36

3 września 1916 r. starszy lekarz Lazaretu Dam Lejbgwardii Pawłowskiego Pułku stwierdza, że kontuzjowany porucznik Witkiewicz wymaga „leczenia hydroterapią, masażami i elektryzacją”.

CAW, KGiO 697, k. 34

Orzeczenie Pierwszej Stacjonarnej Komisji Lekarskiej z 9 września 1916 r. o przyznaniu porucznikowi Witkiewiczowi pierwszej kategorii zdrowia. Komisja stwierdziła, że porucznik „wrócił do zdrowia po skutkach kontuzji i może pełnić służbę w armii czynnej”,

RGWIA f. 14 988, op. 2, d. 98, 1. 89.

Pismo komendanta petersburskiego punktu ewakuacyjnego z 13 września 1916 r. informujące o skreśleniu porucznika Witkiewicza z listy oficerów wymagających leczenia i skierowaniu go do służby w zapasowym batalionie.

RGWIA f. 14 988, op. 2, d. 98, 1. 88

Dokument atestacyjny oceniający dotychczasową służbę wojskową porucznika Witkiewicza w związku z reorganizacją Pawłowskiego Pułku rezerwowego w czerwcu 1917 r.

CAW, KGiO 697, k. 44

Dokument atestacyjny – opinia służbowa wystawiona porucznikowi Witkiewiczowi przez pułkownika Andrieja Potockiego.

CAW, KGiO 697, k. 45

Dokument atestacyjny – Krótki opis służby porucznika Witkiewicza w Pawłowskim Pułku lejbgwardii.

CAW, KGiO 697, k. 46

Stanisław Ignacy Witkiewicz, Autoportret w mundurze, datowany 24 lipca 1917 r. Krytycy uważali, że w tle artysta umieścił przybory malarskie, ale to raczej przybory toaletowe, pędzel do golenia, brzytwa i rozmaite flaszki wypełniają skromne wnętrze prywatnej kwatery przy ul. Oficerskiej 12.

Posłużnyj spisok porucznika Witkiewicza. Taki jednolity wielostronicowy formularz kadrowy służący szczegółowemu dokumentowaniu przebiegu służby oficerów obowiązywał w całej rosyjskiej armii. Opatrzony stosownymi pieczęciami i zarejestrowany w pułkowym dzienniku ewidencyjnym wręczany był oficerowi zwalnianemu ze służby lub odchodzącemu w stan spoczynku.

CAW, KGiO 697, k. 47

W Posłużnom spisku odnotowywano wszystkie informacje o oficerze: wykształcenie cywilne i wojskowe, ukończone kursy, kolejne przydziały organizacyjne, awanse, nagrody, odznaczenia i ordery, kary i przewinienia dyscyplinarne, udział w kampaniach wojennych i walkach z nieprzyjacielem, odniesione rany i kontuzje. Każdy zapis był datowany oraz podawał podstawę prawną, czyli rodzaj i numer stosownego rozkazu.

CAW, KGiO 697, k. 48

Porucznik Witkiewicz, przenosząc się jesienią 1917 r. z Pułku Pawłowskiego do dyspozycji Naczpolu, nie dopełnił koniecznych formalności kadrowych. W konsekwencji zwalniany ze służby w armii czynnej w lutym 1918 r. nie otrzymał swego oficjalnego Posłużnogo spiska. Do Polski przywiózł jedynie kancelaryjny brudnopis tego dokumentu, który trafił w jego ręce „przypadkiem przez żołnierza z Pawłowskiego Pułku już po bolszewickiej rewolucji”.

CAW, KGiO 697, k. 49

Trzymiesięczna karta urlopowa z 22 sierpnia 1917 r. zezwalająca porucznikowi Witkiewiczowi na pobyt w dowolnym mieście Rosji oraz uprawniająca go do bezpłatnego podróżowania drogami żelaznymi w całym imperium.

CAW, KGiO 697, k 37

Zaświadczenie z 23 listopada 1917 r. stwierdzające, że porucznik Witkiewicz znajduje się w dyspozycji Naczelnego Polskiego Komitetu Wojskowego (Naczpolu).

CAW, KGiO 697, k. 41

Pismo z 18 lutego 1918 r. skreślające porucznika Witkiewicza z ewidencji Naczpolu jako „podlegającego zwolnieniu od służby wojskowej”.

CAW, KGiO 697, k. 43

„Karta meldunkowa dla przynależnych do wojsk rosyjskich”, wystawiona 1 lipca 1918 r. w niemieckim punkcie ewidencyjnym na Dworcu Petersburskim w Warszawie, była ostatnim dokumentem podróży powrotnej Witkacego z wojny do Zakopanego, gdzie dotarł 6 sierpnia,

CAW, KGiO 697, k. 31 i 32

Przebieg służby wojskowej Witkacego w armii carskiej spisany przez niego samego w „Karcie ewidencyjnej” wypełnionej na żądanie Ministerstwa Spraw Wojskowych w 1920 r.

CAW, KGiO 697, k. 5

Andriej Potocki, pułkownik Pawłowskiego Pułku lejbgwardii, malarz amator, ostatni dowódca Witkacego. Fotografia wykonana w 1921 r. na emigracji, w obozie wojsk generała Wrangla w Gallipoli

ROZDZIAŁ I Ucieczka z tropikalnego koszmaru

Wieści o zamachu w Sarajewie i wybuchu wojny austriacko-serbsko-rosyjskiej oraz francusko-niemieckiej – bo tak podawały to wówczas depesze agencyjne z Europy – dotarły do uczestników kongresu 3 sierpnia w Albany. Dla kompletnie rozstrojonej osobowości Witkiewicza, który jeszcze w Perth myślał o samobójstwie, to był zupełnie nowy impuls. 10 sierpnia w Botanic Hotel w Adelajdzie zanotował:

Tam dzieją się rzeczy prawdziwie wielkie, za które można życie oddać, a ja oglądam kwiaty australskie w towarzystwie Anglików i jestem bezsilny. Potworny nonsens tej sytuacji. Samobójstwo wydało mi się czymś wstrętnym wobec tego. Postanowiłem wracać.

Chciałem zostać w Perth i czekać na okręt. Wiadomość o zatrzymaniu parowców australijskich. Usłuchałem rady Malinowskiego i pojechałem do Adelaidy (przeznaczenie, że musiałem być w Adelaidzie). W drodze minęliśmy „Orsovę” wracającą do Europy. Może ostatni parowiec, który dojdzie. Rady Bronia, pozornie dobre, wychodzą zawsze na złe. Bezsilność moja tutaj wobec wojny jest czymś potwornym.

Wojna nieoczekiwanie stworzyła Witkiewiczowi nowy życiowy cel – natychmiastowy powrót do Europy. Jak już po wojnie wyjaśniał polskim władzom wojskowym:

Początkowo zamierzałem dostać się do Galicyi. Jednak technicznie okazało się to niemożliwem. Wskutek tego, a także z powodu zupełnie mylnych informacji co do tego, co się dzieje w Kraju (począwszy od gazet australijskich), postanowiłem wrócić do Rosyi[2].

Istotnie, zaraz po przybyciu do Adelajdy Witkiewicz złożył wizytę rosyjskiemu konsulowi, żeby zorientować się, jakie są możliwości szybkiego wyjazdu do Rosji. Dowiedział się, że szanse są nikłe.

Żadnej nadziei powrotu i spełnienia ostatniego czynu. Statek, którym jechać mógłbym, wychodzi z Melbourne w środę.

Najprawdopodobniej konsul mówił mu o statku, który wypływał z Melbourne do Jokohamy. Z Japonii dotarcie do Władywostoku i transsyberyjskiej kolei nie byłoby już wielkim problemem. Wcześniej autorzy piszący o Witkacym, zwłaszcza ci pamiętający realia przedwojenne, uważali za najbardziej prawdopodobne, że dostał się on do Rosji właśnie tym japońsko-północnym szlakiem.

Marszruta powrotna Witkiewicza z antypodów do Europy jest dość dokładnie znana dzięki odnalezionym w Centralnym Archiwum Wojskowym w Rembertowie teczkom personalnym Witkiewicza i zawartym tam dokumentom, w tym jego własnoręcznie pisanym wyjaśnieniom składanym na żądanie polskiego Ministerstwa Spraw Wojskowych[3].

Tego samego dnia podobne odwiedziny odbył Witkiewicz u konsula austriackiego, od którego także usłyszał to samo: nie ma możliwości szybkiego powrotu do Europy. Miał poczucie całkowitego bezsensu kontynuowania australijskiej przygody.

Jechać dalej jest nonsens potworny. Wracać prawie niepodobieństwo. Rozpacz za Nią, za utraconym życiem i twórczością. Rozpacz o rodziców i rozpacz z powodu niemożności walki, w której jeszcze godnie życie zakończyć mogłem. Co za straszna rzecz zrobiła się nagle z mego życia: Co będzie?

Wybuch wojny postawił Malinowskiego i Witkiewicza w odmiennej sytuacji formalno-prawnej. Bronio podróżował z paszportem Austro-Węgier i formalnie był poddanym austriackim. W Australii, na terytorium Korony brytyjskiej, sprzymierzonej z Francją i Rosją, jako obywatel wrogiego mocarstwa mógł podlegać przepisom o internowaniu. W każdym razie wraz z wybuchem wojny jego powrót do Anglii mógł nastręczać sporo kłopotów. Staś, choć od piątego roku życia mieszkał w Zakopanem na terenie zaboru austriackiego, dysponował paszportem rosyjskim. Urodził się w Warszawie, a zachowanie obywatelstwa rosyjskiego było pomysłem jego matki, która chciała go chronić przed poborem do austriackiego wojska. W Rosji jako jedynak pochodzący z rodziny szlacheckiej był od obowiązku służby wojskowej ustawowo zwolniony.

Z każdym dniem australijska podróż stawała się dla obu przyjaciół coraz trudniejszym doświadczeniem. W dzienniku Malinowskiego odnajdujemy ślady narastającego napięcia, kolejnych spięć i kłótni.

„Pod koniec zaczynam się czuć trochę gorzej z powodu kłótni ze Stasiem, ogólnego zmęczenia i, na samym końcu, wiadomości o wojnie” – zapisał w nim 5 sierpnia podczas rejsu z Fremantle do Adelajdy. „Wieczorem kolacja; odprowadzamy Stasia do Watsonów; kłótnia w hotelu” – to notatka z 22 sierpnia. Dwa dni później podczas podróży pociągiem do Kalgoorlie: „Staś wyjeżdża z pretensjami o środową kłótnię, co mnie przyprowadza do wściekłości”.

25 sierpnia w Sydney Malinowski wygłosił swój kongresowy referat przyjęty bardzo dobrze[4]. Witkiewicz nie potrafił świętować z przyjacielem jego naukowego sukcesu. Następnego dnia odbyli długą rozmowę, podczas której „Staś napada na mnie”, a w poniedziałek 27 sierpnia po kolacji: „Staś wychodzi wcześniej (i robi mi awanturę...)”.

Listy nieprzyjemne

Przyjmuje się, że głównym lejtmotywem sporu pomiędzy przyjaciółmi stały się wojna i odmienny stosunek do niej każdego z nich. Warto zauważyć, że odwiedzając w Adelajdzie konsulów obu walczących stron, Witkiewicz najwyraźniej nie był zdecydowany, jakiego wyboru ma dokonać. Bez wątpienia porzucił zamiar udziału w wyprawie badawczej i chciał wyruszyć na wojnę. Ale to, po czyjej stronie i przeciw komu zamierzał walczyć, wcale nie było jeszcze przesądzone.

To raczej kwestia generalnego stosunku do wojny, a nie kwestia wyboru walczącej strony kładła się coraz większym cieniem na wzajemnych relacjach Stasia i Bronia. W Witkiewiczu obudziły się żądza czynu i wola walki. Malinowski nie podzielał militarnego entuzjazmu przyjaciela. Jak klasyczny uczony nie garnął się do wojaczki i najbliżej mu było do postawy pacyfistycznej. To rozdarcie musiało skończyć się źle.

I tak się właśnie stało 1 września. Malinowski i Witkiewicz zostali zaproszeni przez sir Olivera Lodge’a do miasta Toowoomba, kilka godzin podróży koleją od Brisbane. Sir Lodge, wybitny brytyjski fizyk i jeden z głównych inicjatorów australijskiego kongresu, młodość spędził na antypodach. Przenosząc się do Londynu, zachował w posiadaniu malowniczą posiadłość w Toowoomba i tam właśnie w przestronnym, typowym dla tych okolic drewnianym domu wydał przyjęcie dla grupy kongresowych gości.

Było piękne słoneczne popołudnie i na tarasie z pewnością nie dyskutowano wyłącznie o zagadnieniach kongresowych. Być może gospodarz bawił towarzystwo opowieściami o swoich eksperymentach spirytystycznych. Profesor bowiem oprócz fizyki interesował się spirytyzmem i okultyzmem, a jego dokonania w tej dziedzinie były opisywane w czasopismach metempsychicznych.

Przedmiotem jego szczególnej uwagi było traktowane całkowicie serio zagadnienie istnienia bytów astralnych – astrosomów czy larw astralnych. Niezwykle kusząca wydaje się hipoteza, że rozmaite „larwy”, „potwory astralne” i inne równie egzotyczne istoty zaludniające „astral” na późniejszych rysunkach Witkacego to echo jego australijskiego spotkania z sir Lodge’em.

Z pewnością rozmawiano też o wojnie, bo temat stawał się wszechobecny. Nie znamy przebiegu dyskusji, ale wiemy, że w obecności zakłopotanego gospodarza i jego uroczej małżonki rozegrało się ostatnie dramatyczne starcie pomiędzy Malinowskim a Witkiewiczem na temat wojny. Dyskusja zmieniła się w ostry spór, a może nawet w kłótnię. Na tarasie domu w Toowoomba pękły łączące ich więzy. To był nie tylko koniec przyjaźni. Dla każdego z nich był to również punkt startowy do całkowicie nowego etapu życia. Od tej chwili ich twórcze biografie zostały ostatecznie zdeterminowane i dożywotnio określone.

Z Toowoomba Malinowski wrócił do Brisbane już sam. Witkiewicz wsiadł do innego pociągu. 2 września dotarł do Sydney, a trzy dni później zaokrętował się na pokład pasażerskiego parowca s/s „Morea” płynącego do Anglii. Rozżalony na Bronia pisał do niego z Sydney, a potem z pokładu statku „listy nieprzyjemne”, dzięki którym możemy śledzić przebieg jego podróży powrotnej.

8 września statek zawinął na krótko do Adelajdy, gdzie Witkiewicz ostatni raz zszedł na australijski ląd. Po dwudziestu dniach rejsu i niespodziewanym dłuższym postoju w Bombaju 1 października parowiec znalazł się na Morzu Czerwonym i zmierzał ku redzie Adenu. „«Morea» jest b. sympatyczna, daleko lepsza od Orient-lainerów” – informował Bronia. Dalsza trasa statku wiodła przez Port Said i Kanał Sueski do Aleksandrii, a stamtąd do Salonik.

Podczas rejsu Witkiewiczowi skończyły się pieniądze. „Z flotą krucho, tylko żeby do granicy dobrnąć”. Liczył na pomoc rodziny, ale niepokoił się, czy w wojennych okolicznościach w Adenie lub Port Saidzie uda mu się nawiązać z nią kontakt telegraficzny. „Możliwe, że będę mógł dostać pieniądze z Rosji już w Grecji lub w Bułgarii. Nie wiem, jak jest z telegramami w takim stanie rzeczy”.

Generalnie, nie tylko z powodu dokuczliwego braku pieniędzy, podróż znosił nie najlepiej. Na pokładzie „Morei” wracała do Europy blisko sześćdziesięcioosobowa grupa uczestników australijskiego kongresu i głównie w ich kręgu się obracał.

Straszne jest moje życie. Flirtuję z jakimiś obcymi babami. Nie poznaję siebie. Jestem zupełnie ogłupiały. Rysuję dużo portretów. Towarzystwo piekielne. W chwilach jasnowidzenia jest okropnie. Staram się ogłupieć, aby wytrzymać tę podróż.

W listach pojawia się gromadka osób, które Malinowski z całą pewnością znał, a złośliwo-ironiczne epitety, jakimi je obdarowywał Staś, musiały być dla niego w pełni czytelne. Wydany w Londynie w 1915 roku opasły, liczący sobie ponad 1050 stron, tom sprawozdań z australijskiego kongresu pozwala część tego „piekielnego towarzystwa” zidentyfikować.

Najprzyjaźniej odnosiło się na statku do Witkiewicza małżeństwo Goldingów. „Goldingowie są dla mnie niezmiernie dobrzy i delikatni. Bardzo ich lubię”. Pozostało mu więc po nich „niezwykle przyjemne wspomnienie”. Zwłaszcza zaś po pani Goldingowej. „Ona jest cudowna kobieta. Szkoda, że stara i że się goli”. Pani Goldingowa to Florence Golding, żona profesora Johna Goldinga, bardzo szanowanego uczonego z Oksfordu, który podczas kongresu pełnił obowiązki sekretarza sekcji zajmującej się naukami rolniczymi.

Trzy dni ostatnie kochałem się strasznie w pani Minchin, żonie kulawego ropokoka z Ugandy, Nyanza i Londynu. Kobieta nieładna, a cudowna, głupia i pełna uroku (...). Wskutek paru rozmów ze mną zachorowała i w ostatniej chwili jej nie widziałem. Powiedziała, że nie ma ochoty na gruesome things. Co za okropna niesprawiedliwość.

Ugandyjski „ropokok” to profesor Edward Alfred Minchin, także związany z Oksfordem, protozoolog i badacz fauny afrykańskiej.

Uwiodłem portugalską kurwę z Brazylii, ale bez wielkiej przyjemności. Dwa trepangi, po czym odechciało mi się.

Dama, o której wspomina Witkacy, informując też Bronia, że pozostał mu „szalony niesmak po tej Portugalce, która okazała się pół-Niemką”, niech pozostanie zagadką. Przez jakiś moment przychodziła mi na myśl Bertha Rees, która podczas kongresu wygłosiła pasjonujący referat o tropikalnych eukaliptusach. Ale może to była jednak jakaś inna pasażerka „Morei”[5]?

Tajemniczy Nieczajew

Najciekawszą postacią towarzyszącą Witkacemu w podróży z Australii wydaje się być niejaki Nieczajew. Pojawia się już w pierwszym liście wysłanym do Bronia jeszcze z hotelu w Sydney, tuż po kłótni w Toowoomba. „Przypadkowo trafiłem na Nieczajewa. W sobotę wyjeżdżam dalej”. Ponownie spotkali się na pokładzie liniowca „Morea”. „Nieczajew jedzie I kl[asą] i mało go widuję”. Dla obu celem finalnym podróży była Rosja, więc gdy już mieli okazję się widywać, to właśnie z Nieczajewem Witkacy omawiał swoje plany dotarcia do tego kraju. „Jak dotąd, mamy zamiar z Nieczajewem jechać z Port Said”.

To oczywiste, że Malinowski musiał dokładnie wiedzieć, o kim pisze Staś. Kim zatem był tajemniczy Nieczajew? U biografów Witkacego próżno szukać jakichś informacji o tej postaci. Anna Micińska wymieniła go tylko w indeksie nazwisk bez jednego nawet słowa wyjaśnienia, a u Janusza Deglera w Witkacego portrecie wielokrotnym Nieczajew zagościł jedynie w nic niewnoszącym przypisie: „Nieczajew – Rosjanin, odbywający podróż tym samym statkiem co Witkacy, który wymienia jego nazwisko w listach do Malinowskiego z 2. IX. i 14.IX.1914” („Nieczajew jedzie I kl[asą] i mało go widuję”).

Na listach członków BAAS uczestniczących w australijskim kongresie nie ma żadnego Nieczajewa. Ale w szczegółowych sprawozdaniach z prac poszczególnych sekcji odnajdujemy omówienie referatu pt. Problems and Methods In Russian Experimental Pedagogics wygłoszonego w piątek 21 sierpnia podczas obrad sekcji nauk pedagogicznych obradującej tego dnia w Sydney. Autorem referatu był „Prof. A. Netschajeff”[6].

To właśnie tajemniczy Rosjanin z listów Witkiewicza: Aleksander Piotrowicz Nieczajew, znany już wówczas w europejskich środowiskach naukowych rosyjski psycholog, pionier pedagogiki eksperymentalnej. Na kongres BAAS wybrał się z własnej inicjatywy i na własny koszt. Zamierzał spędzić w Australii jeszcze kilka tygodni, ale wieści o wojnie skłoniły go do rezygnacji z tych planów. Chciał jak najszybciej dotrzeć do Rosji i wziąć udział w wojnie.

W Sydney Malinowski, Witkacy i Nieczajew spędzili wspólnie co najmniej pięć dni. Być może podczas jednej z licznych wycieczek albo któregoś z bankietów dyskutowali na temat stosunku do wojny? Echa takich rozmów zdają się tkwić w podtekście pojawiania się postaci Rosjanina w listach Stasia.

Z pokładu statku Witkacy i Nieczajew zeszli w Salonikach. Najwcześniej dotarli tam około 6–8 października. Nie wiemy, czy w Grecji czekały na Witkacego pieniądze, na co liczył. Jeśli nie, to być może dobrze sytuowany Nieczajew udzielił mu pożyczki, z Salonik bowiem podróżowali już razem. Wybrali drogi żelazne, bo spodziewano się, że w związku z wojną Turcja zamknie lada moment Dardanele i Bosfor dla żeglugi cywilnej.

„Przez państwa bałkańskie przyjechałem do Odessy”[7]. Stamtąd szlak kolejowy wiódł do Petersburga. W stolicy Rosji Witkacy pojawił się w połowie października.

Tłumaczyć się przed nikim nie będę...

„Przybył on tutaj w końcu września” – dowiedziała się o Stasiu kilka tygodni później jego matka z listu Anieli Jałowieckiej. W Rosji obowiązywał kalendarz juliański i od tego momentu aż do powrotu Witkacego z wojny do Polski wszystkie daty dotyczące rosyjskiego fragmentu jego biografii podawane są zwykle w tak zwanym starym stylu.

Aniela Jałowiecka, z domu Witkiewicz, była rodzoną siostrą jego ojca Stanisława Witkiewicza. Aniela i Bolesław Jałowieccy mieszkali w Petersburgu przy spokojnej, pełnej zieleni ulicy Nadieżdińskiej, gdzie zajmowali wygodne mieszkanie w jednej z bardzo porządnie utrzymanych kamienic pod numerem trzecim. Pod ten adres Witkacy kazał się zawieźć izwozczikowi spod petersburskiego dworca. Znał doskonale ulicę Nadieżdińską, bo w wakacje 1901 roku gościł u wujostwa Jałowieckich.

Teraz też znalazł u nich gościnę, chociaż powitano go nie tylko bez entuzjazmu, ale wręcz z nieskrywaną niechęcią. Wyprzedziły go tu juz wieści o zakopiańskiej tragedii Jadwigi Janczewskiej. W dwa dni po przyjeździe pisał do Bronia:

Tu ludzie tak usposobieni, ze wuj Jałowiecki ręki mi nie podał. Janczewscy taką opinię mi wyrobili. Niech to chroni Jej biednej pamięć przed plotkami. Niech cała wina będzie na mnie. Ja tłumaczyć się przed nikim nie będę.

W tym samym liście po raz pierwszy Witkacy przedstawił Malinowskiemu motywy swojej decyzji i argumenty przemawiające za opowiedzeniem się po stronie Rosji.

Garstka strzelców, walcząca o kawałek Galicji razem z Niemcami, którzy spustoszyli w najokropniejszy sposób większą część Królestwa i pastwią się nad tutejszymi Polakami jak zwierzęta, jest rzeczą tragiczną i potworną. Honor żołnierski, który trzyma ich przy Austrii i każe walczyć razem z Niemcami, tak piękny w innych warunkach, jest w tym wypadku czymś okropnym (...). Nie do uwierzenia rzecz czytać teraz rosyjskie gazety. Co się pisze o Polsce. Jaki entuzjazm, współczucie, ile pieniędzy dają na polską ludność Królestwa zniszczoną przez niemiecki rabunek. Jedyna chwila w naszej historii, której puścić kantem nie wolno (...). Byłem sam i męczyłem się strasznie. Teraz widzę, że wszyscy są tacy. Tylko mnóstwo jeszcze i w Rosję nie wierzy i ci siedzą wygodnie za piecem.

Podsumowując swoje przemyślenia, Witkacy niespodziewanie odwołuje się do Nieczajewa.

Nie myśl, że to jazda z Nieczajewem przerobiła moje myśli. Sam doszedłem do tego wszystkiego przez straszne zwątpienia i mękę. I w moim sumieniu sprzeczności teraz nie ma. Chcę tylko, aby to nie było tanie, i chcę spełnić czyn, który by te myśli przypieczętował.

Jakie myśli Witkacego mogłaby przerobić „jazda z Nieczajewem”? Już w Albany, na samym początku australijskiego itinerarium, Staś był zdecydowany wyruszyć na wojnę, by „nie minąć się ze swoim losem” i „spełnić czyn”, ale nie był zdecydowany, za którą z walczących stron ma się opowiedzieć. Najwyraźniej decyzję o wstąpieniu do rosyjskiej armii podjął dopiero podczas podróży na pokładzie „Morei”. Statkiem płynęli do Europy wyłącznie przedstawiciele państw ententy, zatem podczas pokładowych dyskusji wszyscy najpewniej podzielali antyniemiecką orientację, zaś rosyjski wybór Witkacego nie budził najmniejszego zdziwienia.

Dyskusje zaś musiały być gorące, bo trzeciego dnia rejsu kapitan „Morei” otrzymał wiadomość ze stacji radiowej na Wyspach Kokosowych, że na Oceanie Indyjskim operuje krążownik SMS „Emden” z niemieckiej Wschodnioazjatyckiej Eskadry Krążowników stacjonującej w Chinach, który samotnie poluje na bezbronne statki pasażerskie i handlowe Wielkiej Brytanii i jej sojuszników na tym akwenie. W pierwszych dniach sierpnia „Emden” zdobył rosyjski parowiec „Riazań”, a w ciągu następnych dwóch miesięcy zatopił lub zdobył kolejne 23 statki. To był powód niespodziewanego postoju „Morei” w Bombaju. Liniowiec miał płynąć bezpośrednio do Adenu, ale na wieść o nieuchwytnym niemieckim krążowniku zmienił kurs i stanął na redzie Bombaju. Przestraszona część załogi pokładowej odmówiła dalszego udziału w rejsie i zeszła z pokładu. Statek tkwił na redzie wiele godzin, nim kapitan zebrał nową załogę[8].

Choć w listach Witkacego nie odnajdujemy żadnego śladu tych wojennych wydarzeń, to nie sposób wątpić, że długotrwały wspólny rejs na statku, a potem co najmniej tygodniowa podróż koleją z Salonik przez Odessę do Petersburga, sam na sam z Nieczajewem, musiała wywrzeć jednak jakiś wpływ na jego myśli. Rosjanin, starszy od niego o piętnaście lat, był dojrzałym, doświadczonym naukowo i politycznie człowiekiem o europejskich horyzontach. W 1894 roku ukończył wydział historyczno-filozoficzny petersburskiego uniwersytetu i rozpoczął karierę naukową. W 1897 roku objął stanowisko docenta na tym uniwersytecie, a w roku następnym wyruszył w długą podróż po Europie odbywając staże naukowe w czołowych laboratoriach i pracowniach psychologicznych w Lipsku, Getyndze, Heidelbergu, Zurychu i Paryżu.

Nieczajew nie był entuzjastą samodzierżawia, ale wierzył w Rosję i jej zdolność do zmiany wewnętrznej i rozwoju. Z Australii wracał zachwycony panującą tam wolnością i demokratycznym ładem. Był przekonany, że po wojnie takie postępy wolności i demokracji będą możliwe także w jego ojczyźnie. Z pewnością przekonywał do tego poglądu Witkacego, bo już podczas podróży statkiem zaczął przygotowywać cykl odczytów i pogadanek pod wspólnym tytułem W wolnej Australii.

Pierwszy wykład wygłosił na Uniwersytecie Petersburskim zaraz w kilka dni po swoim powrocie do stolicy. Potem przez cały okres wojny odczyty o australijskiej demokracji i wolności wygłaszał od Petersburga do Samary i Wołogdy. Mówił słuchaczom, że Rosja będzie się zmieniać, choć wielu Rosjan w swój kraj nie wierzy i siedzi biernie w domu zamiast dla niego pracować[9]. Czyż zdanie z listu Witkacego do Malinowskiego: „Tylko mnóstwo jeszcze i w Rosję nie wierzy i ci siedzą wygodnie za piecem” nie brzmi jak echo słów Nieczajewa?

Dla Stanisława Witkiewicza, ojca Witkacego, opowiedzenie się syna po stronie carskiej Rosji musiało być osobistym dramatem. Był zdecydowanym zwolennikiem opcji antyrosyjskiej, wspierał akcję patriotyczną w Galicji i przyjaźnił się z Józefem Piłsudskim, którego w listach do syna nazywał ciepło „wujkiem Ziukiem”, a z którym Witkiewiczowie byli spokrewnieni.

Joanna Siedlecka w książce Mahatma Witkac zdążyła jeszcze spisać opowieści sędziwych już wówczas, a dziś nieżyjących pań z klanu Witkiewiczów. Pokazują one, jak wielkie emocje wzbudził w rodzinie życiowy wybór Witkacego i jak stał się on na wiele lat ustawicznie tlącym się zarzewiem wewnątrzrodzinnych animozji i pretensji.

Aniela Ehrenfeucht, matematyczka i kuzynka Witkacego, młodsza od niego o lat dwadzieścia, uważała, że wybrał on Rosję na złość ojcu, a za resztę winę ponosić mieli petersburscy krewni.

Chciał też na pewno zranić swą decyzją nastawionego antycarsko ojca, z którym był w konflikcie z wielu powodów. Ale mówiono też, że ogromny wpływ mieli wtedy na niego wujostwo Jałowieccy, a jeszcze większy – ich energiczna córeczka Ada oraz jej mąż, Władysław Żukowski. To oni go do Lejb Gwardii wepchnęli, zapakowali, a w każdym razie, szalenie się do tego przyczynili! Gdyby nie oni, nigdy by się tam nie znalazł! (...). Mogli kierować nim, tak jak chcieli – było mu wszystko jedno (...). Dlatego więc wyekwipowali, dali sporą podobno gotówkę i do widzenia!

Inaczej widziała to inna kuzynka Witkacego, generałowa Jadwiga Sosnkowska, Kuka, córka Ady Żukowskiej. Ona broniła przede wszystkim swojego ojca nazywanego w domu Gradzikiem.

Uznano, że to wstyd i hańba – Witkiewicz, syn Stanisława, w carskim pułku, pod carskim sztandarem (...). Uznano, że to mama i Gradzik wepchnęli syna wuja Stacha do carskiego pułku, zamiast użyć swoich wpływów i pieniędzy na przemycenie go do Polski! Wyperswadowanie mu jego decyzji i zamiarów! A przecież chcieli dla niego jak najlepiej! Umieścili w najświetniejszym miejscu, jakim tylko mogli. I być może – uratowali mu życie, bo jako zwykły sołdat poszedłby zaraz na front i zginął nie wiadomo gdzie. Jako oficer elitarnego, oszczędzanego jednak pułku był natomiast bezpieczniejszy. A czy – znając jego charakterek – mogli mu cokolwiek wyperswadować? Sam, na ochotnika – bo jedynaków zwalniano w Rosji z wojska – chciał się bić u boku cara, a nie wujka Ziuka; tak jak życzył sobie jego tatuś![10].

Witkacego nikt chyba jednak do lejbgwardii na siłę nie wpychał. Przyjechał do Petersburga z jasnym i konkretnym postanowieniem. Nie tylko zdecydował się na służbę w lejbgwardii, a nie w zwykłym wojsku, lecz miał już nawet upatrzony konkretny pułk.

Następnego dnia po przyjeździe stawił się w biurze mobilizacyjnym garnizonu petersburskiego. „Podałem prośbę do ministra wojny o przyjęcie mnie do Izmaiłowskiego Pułku Gwardii” – pisał do Bronia. Pamiętając o lodowatym wręcz przyjęciu Witkacego przez Jałowieckich, trudno uwierzyć, że już pierwszego dnia zajęli się oni namawianiem go do wstąpienia w szeregi lejbgwardii.

Izmaiłowski Pułk Piechoty, zaliczany do tak zwanej Starej Gwardii, miał długą i bogatą tradycję bojową datującą się jeszcze od czasów panowania Piotra I. Słynął nie tylko ze znakomitego wyszkolenia, ale także z ambicji literacko-artystycznych jego oficerów. Izmaiłowcy niezwykle aktywnie uczestniczyli w życiu kulturalnym stolicy, starali się uchodzić za prawdziwych znawców teatru i muzyki. W innych pułkach przypinano im nie bez zazdrości złośliwą łatkę „literatów”, bo prezentowali swoje próby pisarskie w wydawanych własnym sumptem almanachach. Słowem, pułk dbał, aby otaczała go nie tylko wyjątkowa aura militarna, ale także duchowa.

Intelektualna atmosfera pułku mogła Witkacego pociągnąć. Ale skąd miałby o niej wiedzieć? Sam nie był zorientowany ani w towarzyskich, ani tym bardziej w wojskowych realiach petersburskiej lejbgwardii. Raczej też nie był to temat rozmów z Jałowieckimi i Żukowskimi pierwszego dnia po podróży.

Natomiast taką orientację i wiedzę spokojnie mógł posiąść podczas podróży z Nieczajewem. Profesor Nieczajew, oprócz osiągnięć w teorii pedagogiki eksperymentalnej, był całkiem niezłym znawcą carskiej armii, a życie lejbgwardii znał na wylot. Jeszcze w 1900 roku porzucił swój macierzysty uniwersytet petersburski i przeniósł się do Muzeum Pedagogicznego Szkół Wojskowych. Pod tą dziwną nazwą w samym centrum Petersburga, w tak zwanym Solnym miasteczku nad Fontanką, funkcjonował ośrodek naukowy przygotowujący programy i metody nauczania junkrów i kadetów w szkołach wojskowych. Oprócz specjalistycznych eksperymentalnych badań nad rozwojem pamięci u młodzieży szkolnej Nieczajew przez wiele lat prowadził w nim wykłady z psychologii dla wykładowców wojskowych uczelni oraz kierował specjalnymi kursami dla oficerów pułków lejbgwardii zajmujących się szkoleniem żołnierzy.

Dla Witkacego kilkudniowa monotonna podróż koleją w towarzystwie takiego człowieka to było bliskie spotkanie z podręczną encyklopedią wiedzy wojskowej. Nieczajew z pewnością potrafił mu wytłumaczyć, jaka jest różnica pomiędzy fatalnie finansowaną i źle wyszkoloną rosyjską armią liniową a finansowo uprzywilejowaną i znacznie staranniej szkoloną carską gwardią przyboczną. Pewnie też wprowadził go w realia służby wojskowej i obyczajów oficerskiej społeczności.

Wściekłe starania

Nieczajew miał niewątpliwie swój udział w decyzji Witkacego o wyborze lejbgwardii. Nie był to jednak jakiś szczególny triumf rosyjskiej pedagogiki. Od pierwszych tygodni wojny do rosyjskich biur mobilizacyjnych zgłaszały się setki Polaków żyjących w carskim imperium. Większość z nich podlegała obowiązkowi wojskowemu, ale też wielu zgłaszało się na ochotnika, a przydział do dobrego lejbgwardyjskiego pułku traktowano jak los wygrany na mobilizacyjnej loterii. W przeciwieństwie do bardzo antyrosyjskiego nastawienia dominującego na terenie Królestwa i Galicji nastroje wśród Polaków zamieszkujących w Rosji były mniej radykalne, a czasem nawet mocno serwilistyczne. Za dobrą monetę przyjęta została wśród nich deklaracja Mikołaja II o stworzeniu polskiej siły zbrojnej, w czym Polacy upatrywali ważny krok w stronę odzyskania narodowej wolności.

Większość mobilizowanych młodych Polaków to byli tak zwani jednoroczni ochotnicy, czyli absolwenci szkół średnich lub wyższych, którzy po ukończeniu nauki odbyli roczną służbę wojskową. Taki status miał na przykład rosyjski poddany Władysław Anders. Po ukończeniu trzyletnich studiów na Politechnice Ryskiej w 1910 roku zgłosił się ochotniczo do wojska, a po rocznej służbie w 3. Noworosyjskim Pułku Dragonów stacjonującym w Kownie zdał egzamin oficerski i przeniesiony został do rezerwy. W następnym roku odbył jeszcze trzymiesięczne ćwiczenia rezerwy w pułku huzarów w Rydze. Po wybuchu wojny został zmobilizowany i poszedł na wojnę ze swoim macierzystym pułkiem dragonów.

Witkacy był w innej sytuacji. Mieszkając w Galicji, pod zaborem austriackim, nie miał okazji odbyć żadnego wojskowego przeszkolenia. Na dodatek przyjeżdżając do Petersburga, nie miał przy sobie żadnych dokumentów z wyjątkiem paszportowego dokumentu podróży.

Kochany Broniu. Od dwóch dni jestem w „Petrogradzie” i robię starania o przyjęcie mnie do wojska, co przy moim braku dokumentów jest rzeczą wściekle trudną (...). Brak mi metryki i świadectwa z rezerwy. Ale może się uda.

Witkacemu nie udało się założyć munduru tak szybko jak chciał. Do Izmaiłowskiego Pułku lejbgwardii przyjęty nie został. Właściwie nie mógł zostać przyjęty do żadnego pułku. Musiał najpierw zdobyć podstawowe wojskowe kwalifikacje na którymś z licznie tworzonych armijnych kursów oficerskich. Jednak do tego także niezbędne były papiery, którymi nie dysponował.

Brakowało mu dokumentu podstawowego, czyli metryki urodzenia oraz zaświadczenia o odbyciu ochotniczego przeszkolenia wojskowego. W Rosji dla uzyskania statusu oficera, a Witkacy ani myślał o pójściu do wojska w charakterze szeregowego sołdata, konieczne było ukończenie szkoły średniej. Nie wymagano matury, ale świadectwo ukończenia szkoły było konieczne. Akces do lejbgwardii obwarowany był jeszcze jedną barierą dokumentacyjną – kandydat musiał wylegitymować się dworianstwem, czyli szlachectwem.

Z pokonaniem tych biurokratycznych przeszkód Witkacy sam zapewne by sobie nie poradził. Na szczęście mógł liczyć na pomoc kuzynki. „Ada Żukowska zajmuje się moją protekcją, może coś z tego będzie. Jedyna osoba, która jest ze mną”.

Córka Jałowieckich miała w petersburskim towarzystwie spore wpływy. Jej mąż Władysław, prawnik, był posłem do Dumy, rosyjskiego parlamentu. Wobec caratu zajmował stanowisko ugodowe. Uważał zbrojne zrywy niepodległościowe za szkodliwą dla polskich interesów narodowych mrzonkę, opowiadał się za pracą organiczną pod skrzydłami i opieką Rosji. Z powodu jawnie prorosyjskiego nastawienia pozostawał w konflikcie z wieloma polskimi działaczami i politykami, między innymi z Aleksandrem Lednickim. Ale też działał społecznie dla dobra Polonii. Kupił kamienicę, którą przeznaczył na Ognisko Polskie, gdzie były stancje dla studentów i bezpłatna stołówka. Jego córka, późniejsza generałowa Jadwiga Sosnkowska, przypominała po latach, że jednym z podopiecznych ojca był młody student Władysław Raczkiewicz, późniejszy londyński prezydent Rzeczypospolitej na uchodźctwie.

To najpewniej Ada korzystając z możliwości i administracyjno-biurokratycznego doświadczenia męża, postarała się o jakieś surogaty brakujących dokumentów, pewnie w postaci rejentalnych dokumentów znania, czyli oświadczeń osób znających Witkacego i mogących potwierdzić jego wiek oraz wykształcenie. Ada też wydobyła z rosyjskiej heroldii wywód szlachectwa rodziny Witkiewiczów. Papiery musiały być na tyle mocne, by ich posiadacz nie został skierowany na jakiś trzeciorzędny kurs na prowincji.

Ostatnim dokumentem wymaganym przez władze było tak zwane świadectwo lojalności potwierdzające, ze kandydat jest lojalnym poddanym i wiernym obrońcą samodzierżawia.

Pozostanie sekretem Ady Żukowskiej, w jaki sposób Stanisław Ignacy Witkiewicz, który pod czujnym okiem ochrany się nie znajdował, bo nigdy w Rosji nie mieszkał, uzyskał od tajnej policji świadectwo lojalności? Ale pamiętać też trzeba, że po wybuchu wojny kryteria polityczne i lojalnościowe wobec ochotników były stosowane z coraz mniejszym naciskiem.

Może o tym świadczyć przykład Ottona Laskowskiego, razem z Witkiewiczem przyjętego tego samego dnia na ten sam kurs oficerski. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej ochrana nie dopuściłaby go nawet w okolice szkoły wojskowej. Otton był bowiem synem carobójcy. Jego ojca Wacława Laskowskiego zesłano na Sybir za udział w zamachu na Aleksandra II. Na petersburskim Newskim Prospekcie 13 marca 1881 roku polski szlachcic spod Bobrujska, Ignacy Hryniewiecki, student matematyki i rewolucjonista Narodnej Woli w jednej osobie, rzucił bombę pod carski powóz. Car i zamachowiec zginęli, ale ochrana dopadła najbliższych współpracowników Hryniewieckiego, wśród nich Laskowskiego. Poszli na dożywotnią katorgę.

Trzy lata starszy od Witkacego Laskowski do wojska zgłosił się na ochotnika w przeświadczeniu, że w nowej militarnej i politycznej sytuacji „sprawa polska” w Rosji odżyje, a car zezwoli na utworzenie jakiejś odrębnej polskiej siły wojskowej. Był osobowością nietuzinkową, o czym świadczy jego późniejsza biografia. W odrodzonej Polsce pozostał w służbie wojskowej i pracował w Wojskowym Biurze Historycznym, zdobywając zasłużenie opinię wybitnego znawcy i historyka staropolskiej sztuki wojennej. Podczas II wojny światowej znalazł się na emigracji w Londynie, a po wojnie do kraju już nie wrócił. Stworzył i do śmierci w 1953 roku redagował „Teki Historyczne”, znakomity emigracyjny periodyk naukowy.

W witkiewiczowskich familijnych przekazach utrwaliło się przekonanie, że to mąż Ady ulokował Witkacego w dobrej szkole wojskowej. Sam Witkacy w wyjaśnieniach dotyczących pobytu w Rosji, jakie składał przed władzami wojskowymi II Rzeczypospolitej, o Żukowskich nigdy nie wspomniał. Powołał się za to na zaprzyjaźnionego z Żukowskimi admirała Jana Jacynę.

Spośród Polaków noszących generalskie szlify był on w armii carskiej osobą najbardziej wpływową. Ukończył dwie wojskowe uczelnie: Michajłowską Akademię Artylerii w Petersburgu oraz Akademię Marynarki Wojennej w Kronsztadzie. Miał za sobą bogatą karierę wojskową w jednostkach liniowych, w wojskowych służbach technicznych oraz w wojskowym szkolnictwie. Stopień generała-porucznika otrzymał w 1910 roku, ale chodził chętnie w mundurze admiralskim, jako że z racji ukończonych studiów zaliczany był do korpusu oficerów i admirałów floty. O jego wpływach decydował też pewien szczególny fakt. Jan Jacyna przez kilka lat jako osobisty nauczyciel uczył wojskowego rzemiosła przyszłego cara Mikołaja II[11].

Admirał doskonale znał wszystkich komendantów wyższych szkół wojskowych. Utrzymywał bliskie stosunki z generałem Iwanem Walbergiem, komendantem Pawłowskiej Szkoły Wojskowej. Trudno więc uznać za przypadek, że 29 listopada rwący się do wojska Stanisław Ignacy Witkiewicz trafił właśnie do tej uczelni.

W archiwum wojskowym w Rembertowie znajdują się dwa dokumenty pochodzące z carskich kancelarii pułkowych, które stanowią podstawę naszej dzisiejszej wiedzy o przebiegu wojskowej służby Witkacego. Pierwszy z nich to Krótka notatka o służbie porucznika Gwardii Pawłowskiego Pułku Stanisława Ignacego Witkiewicza[12]. Drugi dokument to tak zwany Posłużnyj spisok – obowiązujący w całej rosyjskiej armii formularz dokumentujący przebieg służby każdego żołnierza i oficera[13].

W obu zapis rozpoczynający kalendarium przebiegu służby wojskowej Witkiewicza brzmi jednakowo: „Przyjęty do Pawłowskiej szkoły jako junkier w stopniu szeregowca na prawach ochotnika I kategorii”, i opatrzony jest datą 29 listopada 1914 roku.

ROZDZIAŁ II Pawłowska Szkoła Wojskowa

Stanisław Ignacy Witkiewicz stawił się w gmachu Pawłowskogo Wojennogo Ucziliszcza przy ulicy Spasskiej 11 wczesnym rankiem 1 grudnia i zapewne wraz z całą gromadą podobnych mu ochotników skierowany został na dziedziniec zwany Dużym Placem. Tam oficerowie, wywołując nazwiska, ustawiali kursantów w roty, czyli kompanie.

Pawłowska Szkoła Wojskowa mieściła się w dość ponurym czteropiętrowym gmaszysku koszarowym zbudowanym w 1837 roku. Przez pierwsze 50 lat, do roku 1887, stacjonował w nim jeden z przybocznych carskich pułków pałacowych. Na ulicę Spasską wychodziła główna fasada budynku z paradnym podjazdem i szerokimi wejściowymi schodami, natomiast wewnętrzną przestrzeń gmachu z rozległym placem ćwiczebnym, czyli Dużym Placem, osłaniały z dwóch stron długie, także czteropiętrowe boczne skrzydła.

Kształcono tu oficerów korpusu piechoty. W armii rosyjskiej istniało tradycyjne wojskowe porzekadło, które dość dobrze charakteryzowało poziom kadr oficerskich poszczególnych rodzajów broni: Krasawiec w kawalerii, umnica w artilierii, pjanica wo fłotie, a durak – wsiegda w piechotie (Przystojniak w kawalerii, mądrala w artylerii, pijanica we flocie, a głupiec – zawsze w piechocie).

Pawłowska Szkoła miała zasłużoną opinię uczelni elitarnej. Słynęła z żelaznej dyscypliny, surowych wymagań wobec junkrów i bardzo wysokiego poziomu nauczania. Akurat do niej przytoczona żołnierska mądrość w żadnym stopniu nie pasowała. Studia trwały w niej trzy lata, przy czym trzeci rok nauki, zakończony pozytywnie, wliczano potem absolwentom do stażu oficerskiego. Nie myliła się Anna Micińska, uważając, że dla uzdolnionej młodzieży pochodzenia szlacheckiego przyjmowanej do Pawłowskiej Szkoły otrzymanie w murach gmachu przy ulicy Spasskiej pierwszych szlifów oficerskich było znacznym honorem i dobrą rekomendacją do dalszej kariery wojskowej.

Autorzy piszący o Witkacym zazwyczaj uważają, że była to szkoła kształcąca lejbgwardzistów. Tak nie było. Ukończenie tej szkoły nie zapewniało absolwentom automatycznego skierowania w szeregi któregoś z pułków piechoty lejbgwardii, a tym bardziej nie gwarantowało im zaliczenia do korpusu osobowego oficerów lejbgwardii. Równie dobrze z jej dyplomem można było trafić do zwykłego liniowego pułku piechoty.

Słuchacze rosyjskich szkół oficerskich nosili wywodzący się z niemieckiej tradycji militarnej stopień junkra, odpowiednik polskiego podchorążego. Z junkierskiej masy podchorążowie Pawłowskiej Szkoły wyróżniali się purpurowymi pagonami na mundurach z naszytym złotym bajorkiem inicjałem PI, tak zwanym imperatorskim węzłem cara Pawła I.

Uczelnia wymagała od nich nie tylko wysokiego poziomu wiedzy i starannego przygotowania do wojskowej profesji, ale także dbała o ich środowiskową integrację oraz kulturalną i towarzyską ogładę. Junkrzy tej szkoły obowiązkowo chodzili na koncerty i do teatru, bywali też często zapraszani na wielkie recepcje i bankiety wydawane na cesarskim dworze. Recepcje, bankiety i koncerty organizowała także sama uczelnia.

Najważniejszym towarzyskim wydarzeniem dla junkrów i ich rodzin był coroczny wielki bal junkrów w murach szkoły. Zdarzało się, że liczba zaproszonych gości przekraczała trzy tysiące. Koszty bufetu pokrywali sami junkrzy, natomiast szkoła opłacała orkiestry przygrywające do tańca równocześnie w kilku salach. Umiejętności taneczne przyszłych oficerów szlifował wcześniej przez kilka tygodni baletmistrz cesarskiej opery. Gośćmi honorowymi balu byli zazwyczaj wielki książę i jego generalsko-dworskie otoczenie. Ostatni bal w Pawłowskiej Szkole odbył się na początku 1914 roku. W maju tego roku junkrzy wymaszerowali do letniego obozu wojskowego w Krasnom Siole. Stamtąd wielu z nich miało wkrótce wyruszyć prosto na front[14].

To z aury towarzysko-dworskich atrakcji doświadczanych przez junkrów oraz ich błyskotliwych karier wojskowych wzięło się powielane przez witkacologów przekonanie, że Witkacy trafił do „elitarnej kuźni lejbgwardyjskich kadr oficerskich”, pełnej „grafów, princów i kniaziów”. Z grafami i kniaziami było różnie, ale twierdzenie o elitarnej kuźni kadr oficerskich jest prawdziwe.

W rosyjskim żargonie wojskowym junkrów i absolwentów szkoły nazywano pawłonami. Już po ukończeniu szkoły – bez względu na przydział wojskowy – bardzo starannie kultywowali oni swoje związki ze szkołą, szanowali jej tradycję i tworzyli zwarte, wyróżniające się w armii środowisko. Można ich było rozpoznać po charakterystycznej uczelnianej odznace noszonej na mundurze. Była wybijana w złocie i tworzyły ją dwa ażurowe połączone carskie monogramy, tak zwane węzły Pawła I i Mikołaja II otoczone wieńcem laurowym zwieńczonym imperatorską koroną.

Na rok przed wybuchem wojny Pawłowskoje Wojennoje Ucziliszcze obchodziło uroczyście pięćdziesięciolecie swojego istnienia. Z wielką pompą szkołę wizytował z tej okazji car Mikołaj II i niemal cała wyższa generalicja. Z okazji jubileuszu skrupulatnie wyliczono, że w ciągu półwiecza istnienia uczelnia wykształciła 7730 oficerów piechoty. Ponad 200 z nich zginęło lub zmarło z ran podczas kampanii i wypraw wojennych; 52 pawłonów zostało kawalerami krzyża św. Jerzego, najbardziej szanowanego w carskich siłach zbrojnych orderu nadawanego za zasługi bojowe. W systemie rosyjskich orderów wojskowych jest to odpowiednik polskiego orderu wojennego Virtuti Militari[15].

W 1913 roku, u progu I wojny światowej, jedna czwarta wyższych oficerów tworzących Stawkę – rosyjskie Naczelne Dowództwo – wywodziła się z Pawłowskiej Szkoły Wojskowej.

Po zwycięstwie bolszewików wielu pawłonów trafiło do Białej Gwardii, a ci, co przeżyli rosyjską wojnę domową, także na emigracji stworzyli dość zwartą społeczność kombatancką. Ich staraniem ukazało się sporo wspomnień i relacji opisujących Pawłowską Szkołę i życie codzienne jej słuchaczy. Jedną z bardziej znanych jest wydana w Paryżu w 1943 roku książka pt. Pawłony pióra Piotra Krasnowa, carskiego generała i kozackiego atamana kolaborującego później z III Rzeszą. Interesujące wspomnienia pozostawił po sobie także polski pawłon, Kazimierz Fryderyk Pławski, który rozpoczął karierę wojskową w carskim Korpusie Kadetów, a skończył ją w 1947 roku w szeregach Ludowego Wojska Polskiego w stopniu generała dywizji[16].

Oficerowie czasu wojny

Zimą 1914 roku Pawłowska Szkoła Wojskowa nie była już jednak elitarną kuźnią kadr oficerskich kształcącą świetnie wyszkolonych, wybitnych pawłonów. Wybuch I wojny światowej zmienił wszystko w życiu zawodowym i towarzyskim rosyjskiej społeczności wojskowej. Pierwsze miesiące działań wojennych przyniosły zastraszające straty w ludziach. Armia rosyjska topniała jak śnieg. Rosjanie stracili ponad dwa miliony żołnierzy; 800 tysięcy trafiło do niewoli lub zdezerterowało.