Wojna Śląska 1740-1742 - Jakub Hermanowicz - ebook + książka

Wojna Śląska 1740-1742 ebook

Jakub Hermanowicz

3,4

Opis

Pod koniec 1740 roku młody awanturniczy król pruski Fryderyk II rzucił rękawicę pogrążonemu w kryzysie Cesarstwu Austriackiemu. Stawką był nie tylko Śląsk, ale przede wszystkim pozycja europejskiego mocarstwa, którą postanowił wraz z nim wydrzeć prastarej monarchii Habsbugów.
Tak rozpoczął się cykl wojen, które historia zapamiętała jako „wojny śląskie”, a których skutki przedefiniowały układ sił w Europie i – pośrednio – przyczyniły się do upadku Rzeczypospolitej.

Niesprawdzona, acz popularna lokalna legenda głosi, że król nie uciekał przed pościgiem, ale się przed nim ukrył. Dokładniej: został ukryty w kadzi po zacierze przez przygodną młynarkę, która później, przebranego w mężowskie cywilne łachmany, łodzią odwiozła króla do pobliskiego Mikolina, skąd monarcha dotarł do Lewina.
Historia ta wydaje się zbyt baśniowa, by mogła być prawdziwa. Ale tylko pozornie. Osiemnasty wiek obfitował w podobne wydarzenia. Ledwie siedem lat wcześniej inny król polski, Stanisław Leszczyński, też przemierzał Europę incognito, w chłopskiej sukmanie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 204

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,4 (9 ocen)
0
5
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




PROLOG

20 października 1740 roku zmarł nagle i niespodziewanie cesarz Karol VI. Zdarzenie to nie miałoby większego znaczenia dla losów Europy, gdyby nie fakt, że nie zostawił on po sobie męskiego potomka. Miał natomiast córkę, liczącą wówczas raptem dwadzieścia trzy wiosny Marię Teresę.

Karol VI za życia dołożył wszelkich starań, by to właśnie ona objęła rządy po jego śmierci. Sukcesja w linii żeńskiej była jednak czymś na tyle nietypowym, że natychmiast znaleźli się tacy, którzy uważali, że wiedeński tron bardziej należy się właśnie im. Sytuację dodatkowo komplikował fakt, że Karol nie odziedziczył władzy po ojcu, ale po bracie, który również zostawił po sobie tylko córki.

Największe i najbardziej uzasadnione pretensje do wiedeńskiego tronu zgłaszał elektor bawarski Karol Albert. Zostały one natychmiast wsparte przez Francję, która nie traciła żadnej okazji, by zaszkodzić Austrii. Na powstałym zamieszaniu postanowił skorzystać młody, panujący ledwie od czerwca tego roku, król pruski Fryderyk II.

Zaoferował on Marii Teresie pełne poparcie. Zastrzegł jednak, że uzależnia je od oddania Prusom Śląska. Spodziewając się, że jedyną odpowiedzią na ten bezczelny szantaż może być kategoryczna odmowa, Fryderyk, nie czekając nawet na respons Wiednia, od razu podjął przygotowania wojenne.

By w jakiś sposób usprawiedliwić napaść na sąsiada, w berlińskich archiwach wyszperano od dawna zapomniany pakt o przeżycie z roku 1537, zawarty między elektorem brandenburskim Joachimem Hektorem a Fryderykiem II z dynastii Piastów, mający gwarantować monarchii brandenburskiej sukcesję w jednym z księstw śląskich. Obecne działania tłumaczono chęcią jego realizacji.

Pretekst był jednak tak słaby, że nawet sam król Fryderyk kpił sobie z niego w kameralnym gronie.

Trzeba było wynaleźć inny. Tym razem udało się trafić w dziesiątkę. Monarcha pruski zaczął rozpowiadać, że wojnę rozpoczyna, aby bronić ewangelickiej ludności Śląska przed prześladowaniem ze strony złych katolickich Habsburgów.

Teza ta, utrwalana natrętnie przez cały wiek XIX, tak mocno wryła się w powszechną świadomość, że nawet dziś wielu poważnych, zdawałoby się, autorów bezkrytycznie ją powiela.

Bezdyskusyjnym faktem jest, że w państwie austriackim od czasów wojny trzydziestoletniej to właśnie katolicyzm był religią wiodącą i pod wieloma względami uprzywilejowaną. Ewangelicy, którzy stanowili na Śląsku większość, rzeczywiście musieli znosić pewne utrudnienia: nie mogli na przykład pełnić wysokich funkcji publicznych, a w całej ogromnej prowincji mieli do dyspozycji jedynie trzy kościoły (dwa zachowały się do dziś, są to słynne Kościoły Pokoju).

Z dzisiejszej perspektywy taki stan rzeczy uznalibyśmy za karygodny i niedopuszczalny. W osiemnastowiecznej Europie było jednak sprawą zupełnie normalną, że w każdym państwie istniała uprzywilejowana religia wiodąca: w Rosji prawosławie, w Szwecji protestantyzm, w Polsce katolicyzm. Na marginesie warto zauważyć, że spisana przeszło pół wieku po wojnie śląskiej Konstytucja III Maja również przyznawała religii katolickiej prym nad innymi wyznaniami, co nie przeszkadzało uznać jej za apoteozę oświeceniowej wolności i tolerancji.

W tym kontekście Austria nie była więc żadnym wyjątkiem ani ewenementem, a stosunki wyznaniowe panujące na Śląsku można uznać, na tle epoki, po prostu za normalne. Między bajki należy więc włożyć opowieści o ucisku ludności ewangelickiej. A skoro nie było ucisku, to nie mogło być i wyzwolenia. W 1740 roku król pruski nie wkraczał na Śląsk jako wyzwoliciel, lecz jako agresor. I za takiego był uznawany zarówno on, jak i jego armia.

Trzeba uczciwie przyznać, że Fryderyk, za sprawą rozsądnej polityki podatkowej oraz niespotykanej w ówczesnej Europie tolerancji religijnej, przekonał do siebie ludność Śląska. Nastąpiło to jednak dopiero po wojnie i to w wyniku długiego, trwającego całe lata procesu.

PRZYGOTOWANIA

28 października 1740 roku król Fryderyk wezwał do siebie dwóch najważniejszych notabli w państwie: zwierzchnika armii, feldmarszałka Kurta Christofa von Schwerina oraz pierwszego ministra Heinricha von Podewilsa – i poinformował obu o zamiarze zajęcia Śląska. Zlecił też podjęcie szeroko zakrojonych przygotowań militarnych, politycznych i gospodarczych dla realizacji operacji, którą nazwał „największym przedsięwzięciem w dziejach Domu Brandenburskiego”.

Następnego dnia do Rheinsberga, ulubionej kwatery młodego króla, przybył główny kwatermistrz armii, pułkownik zu Moulin w towarzystwie pułkownika von Lestewitza. Obaj odebrali dokładne instrukcje dotyczące przygotowania kwaterunków dla koncentrowanej armii. Von Lestewitz otrzymał ponadto rozkaz potajemnego udania się na Śląsk w celu rozpoznania terenu.

4 listopada król spotkał się z majorem von Bonsem, armijnym inżynierem, omawiając kwestie mających czekać armię przepraw rzecznych. 8 listopada w regimentach wyznaczonych do inwazji na Śląsk wstrzymano wszelkie urlopy, a oficerom akurat na nich przebywającym nakazano niezwłoczny powrót do jednostek. Wszystkie konie miały zostać na nowo podkute, stany osobowe uzupełnione, a broń przejrzana. Regimentom polecono przygotowanie do wymarszu z garnizonów w ciągu trzech tygodni. Kierunek pozostawał jednak tajemnicą.

Chcąc ukryć prawdziwy cel tych przygotowań, jak również zmylić obcych dyplomatów, Fryderyk nakazał ministrowi von Podewilsowi rozpuszczanie plotek, jakoby Prusy nosiły się z zamiarem interwencji w Palatynacie, gdzie akurat miały miejsce zatargi dynastyczne. Dla nadania tym plotkom wiarygodności król rozkazał wymaszerować berlińskim regimentom na zachód, do Halberstadt. Sam podążył za nimi. Kolejnym krokiem w tej mistyfikacji stał się rozkaz rozbudowy magazynów wojskowych w Magdeburgu, na który to cel wyasygnowano 7 tysięcy talarów. Nie była to jednak ze strony Fryderyka czcza demonstracja. Magdeburg stanowił bowiem punkt wypadowy na Saksonię, której zachowania w nadchodzącej wojnie król nie był pewien.

Wszystkie te maskarady nie zwiodły czujnej dyplomacji austriackiej. Już 29 października, a więc dzień po tym, jak Fryderyk ogłosił najbliższym współpracownikom zamiar najazdu na Śląsk, jeden z akredytowanych w Berlinie posłów austriackich donosił swemu dworowi, że król zamierza targnąć się na tę prowincję.

Na szczęście dla Fryderyka młodziutka i bardzo jeszcze niedoświadczona Maria Teresa nie potraktowała ostrzeżeń poważnie.

Do bezpośredniego wtargnięcia na Śląsk wyznaczono 20 batalionów piechoty, 32 szwadrony jazdy i 34 działa. Siły inwazyjne liczyć miały 27 159 żołnierzy, 2396 osób cywilnych, 12 900 koni i około 1000 wozów zaopatrzeniowych. Stanowiło to mniej niż połowę ogółu wojska pruskiego, które łącznie liczyło 72 tysiące ludzi. Aż 25 tysięcy stanowili obcokrajowcy, w tym wielu Polaków. Wbrew utartym stereotypom służba w wojsku pruskim cieszyła się bowiem dobrą opinią. Jako ciekawostkę można dodać, że utrzymanie armii pochłaniało 81% wydatków państwa. Nawet w realiach osiemnastego wieku był to fenomen i absurd jednocześnie.

Zdecydowaną większość sił inwazyjnych stanowiła piechota: 20 414, jazda: 6619, nadto 126 artylerzystów. Poza wymienionymi wyżej 34 działami poszczególne bataliony dysponowały jeszcze niewielką liczbą lekkich dział polowych, używanych tylko do zwalczania siły żywej. Działa te, określane mianem regimentowych, w źródłach historycznych niekiedy są, innym razem nie są wliczane w poczet artylerii. Z tego względu w dalszej części książki zdarzać się mogą niekonsekwencje dotyczące ich łącznej ilości.

W owym czasie największą jednostką organizacyjną w armii pruskiej był regiment, który składał się przeważnie z dwóch batalionów. Regimenty zwyczajowo nazywano nazwiskami ich dowódców. Zdarzało się jednak, że w trakcie częstych roszad personalnych regiment zachowywał nazwę pierwotnego dowódcy. Do wojny o Śląsk Fryderyk przeznaczył następujące regimenty: Schwerin, Bredow, Alt-Borcke, Kleist, Sydow, Derschau, Margrabiego Heinricha, Graevenitz, la Motte oraz Jeesse.

Także jazda zgrupowana była w regimenty, te z kolei dzieliły się na szwadrony, zwane też eskadronami. Zgodnie z nomenklaturą osiemnastowieczną mianem kawalerii określano tylko jednostki walczące w zwartych szykach. Huzarzy oraz ułani stanowili odrębny rodzaj wojska i jako taki będą traktowani w dalszej części książki. Na Śląsk wkroczyć miały następujące regimenty jazdy: konny księcia Fryderyka (złożony z 5 szwadronów), regiment grenadierów konnych Schulenburg (10 szwadronów), regiment dragonów Bayreuth (również 10 szwadronów). Do tego miały dołączyć: 1 eskadron żandarmów, 3 eskadrony huzarów pruskich oraz 3 eskadrony huzarów berlińskich.

Na artylerię składało się: 20 dział 3-funtowych, 6 moździerzy 50-funtowych, 4 działa 12-funtowe, 4 haubice 18-funtowe. Organizacyjnie działa 3-funtowe były integralną częścią poszczególnych regimentów, cięższa artyleria stanowiła natomiast rodzaj strategicznego odwodu i pozostawała w gestii głównodowodzącego.

Dowódcą wymienionych wyżej sił król mianował feldmarszałka von Schwerina. Jako że sam chciał jednak towarzyszyć wojsku, to właśnie jego, Fryderyka, uznać należy za faktycznego głównodowodzącego. Król był zresztą gruntownie wykształconym wojskowym, od najmłodszych lat ojciec zmuszał go do studiowania sztuki wojennej i odbywania służby w jednostkach. Z czasem, po wielu awanturach, następca tronu zasmakował w wojaczce i na własną już rękę dobrowolnie pogłębiał swą wiedzę, doczłapawszy się stopnia generała majora.

Zarówno król, jak i feldmarszałek byli zgodni, że ich armia jest wystarczająca do zajęcia całego Śląska. Wiedzieli bowiem doskonale, że większość sił austriackich trwa zaangażowana na zachodzie. Na Śląsku spodziewali się zastać tylko nieliczne, niezdolne do walki oddziały. W istocie król liczył, że zajęcie całej prowincji obejdzie się w ogóle bez walki. Niewielkiego oporu spodziewano się jedynie ze strony miast-twierdz: Głogowa i Wrocławia, być może również Nysy i Brzegu. Ale Fryderyk nie zamierzał z nimi walczyć, lecz tylko okrążyć i zmusić do kapitulacji głodem. Do tego celu wyodrębnił specjalnie II korpus pod dowództwem księcia Leopolda von Anhalt-Dessau, zwanego Starym Dessauerem, faktycznego twórcy pruskiej machiny wojennej.

Fryderyk nie mylił się co do słabości sił austriackich na Śląsku. Na przełomie 1740/41 roku na terenie całej prowincji Austria miała 7359 żołnierzy oraz 560 koni. Z tego 1178 ludzi stanowiło załogę Głogowa, czyniąc to miasto jedyną twierdzą o rzeczywistych walorach obronnych. Jedna kompania wojska stacjonowała jeszcze w okolicy strategicznej Przełęczy Jabłonkowskiej.

Oprócz tego w Hrabstwie Kłodzkim, administracyjnie zaliczanym już do Czech, przebywało 150 piechurów oraz 340 inwalidów. Taka obsada twierdzy kłodzkiej kazała przypuszczać, że oblodzone górskie drogi do niej prowadzące będą stanowiły dla Prusaków większą przeszkodę niż sama twierdza ze swą symboliczną obsadą.

Głównodowodzący wojsk austriackich na Śląsku, którym od pierwszych dni grudnia 1740 był hrabia Browne, miał więc realnie do dyspozycji w polu nieco ponad 6000 ludzi. Warto też dodać, że były to siły zebrane naprędce, powydzielane z różnych jednostek, o różnej wartości bojowej.

Wyłączając jedną kompanię, kwaterującą w Namysłowie, wojsko to rozstawił Browne na linii Brzeg–Oława.

Już samo rozlokowanie jednostek jasno wskazuje, że Austriacy nie zamierzali stawiać zbrojnego oporu nadchodzącej armii pruskiej. W istocie Browne, świadomy swej słabości, za główny cel postawił zachowanie skromnych sił na lepsze czasy i oczekiwanie obiecanych przez Wiedeń posiłków. Te były już w drodze.

Gdy pod koniec listopada dwór wiedeński wreszcie stracił wątpliwości co do zamiarów Fryderyka, zarządzono zakrojone na szeroką skalę przygotowania wojenne. Mimo zaangażowania w wojnę z Francją i Bawarią, Austria miała jeszcze dość siły, by wysłać na Śląsk sporo wojska. Wymagało to jednak czasu.

W chwili, gdy Fryderyk przekroczył granicę Śląska, na pomoc Brownemu szły już z Moraw: 7 regimentów piechoty, 3 regimenty kirasjerów i 2 huzarów. Siły te uzupełniało 5 kompanii dragonów. Wspomniane jednostki mogły jednak dotrzeć na miejsce najwcześniej w połowie stycznia.

Wbrew lansowanym przez propagandystów pruskich tezom, mimo szczupłości sił, morale wojska austriackiego pozostawało wysokie. Odwrót powszechnie uważano za tymczasową zagrywkę taktyczną i wierzono, że po załagodzeniu kryzysu na zachodniej flance Cesarstwa przyjdzie kolej na zwycięską rozprawę z najazdem pruskim.

 

Główne magazyny zaopatrzeniowe armii pruskiej zlokalizowano we Frankfurcie oraz Krośnie Odrzańskim. Ze względu na zły stan śląskich dróg oraz niesprzyjającą aurę głównym szlakiem zaopatrzeniowym armii inwazyjnej miała być rzeka Odra.

20 listopada w Krośnie odbyła się odprawa dla urzędników odpowiedzialnych za zaopatrywanie wojska. W całym obszarze nadgranicznym nakazano przygotować kwatery dla wojska, koni i taborów. W ostatnich dniach listopada wyznaczone do akcji jednostki wymaszerowały z koszar. Miejsce koncentracji pierwszego korpusu inwazyjnego wyznaczono tuż przy granicy ze Śląskiem, w okolicy Krosna Odrzańskiego.

Drugi korpus oblężniczy miał się formować w Berlinie i wyruszyć w drogę nieco później.

2 grudnia Fryderyk wrócił z Rheinsberga do Berlina. Przez dwa dni wizytował stołeczne jednostki wojskowe. Ciekawą anegdotę z tego okresu przytacza biograf Fryderyka, Giles MacDonagh:

 

Fryderyk natknął się na jednego ze swoich starych nauczycieli, Christopha Wilhelma von Kalksteina, który zapytał:

– Wasza królewska mość, czy mam rację, sądząc, że zanosi się na wojnę?

– A któż to może wiedzieć – odparł władca.

– Ruchy wojsk zdają się wskazywać na Śląsk – zasugerował dworzanin.

Monarcha ujął go za rękę i spytał:

– Mogę ci powierzyć sekret?

– Och tak, wasza królewska mość.

– No to dobrze, że mogę – stwierdził król i odszedł.

 

4 grudnia artyleria wyruszyła z Berlina i dwiema kolumnami skierowała się w kierunku miejsca koncentracji. Pierwszą kolumnę stanowiły lekkie działa 3-funtowe, które dotarły do Krosna 14 grudnia. W drugiej kolumnie, eskortowanej przez szwadron jazdy, transportowano artylerię ciężką. Jej miejscem docelowym był w tej chwili Gorzów Wielkopolski. 5 grudnia do skoncentrowanych już w większości sił dołączył marszałek Schwerin, następnego dnia przybył i król.

Jeżeli któryś z oficerów miał jeszcze jakiekolwiek wątpliwości co do celu koncentracji, to odezwa młodego monarchy sprawę wyjaśniała:

 

Moi panowie! Podejmuję wojnę, w której jedynymi sojusznikami są wasza odwaga, wasza dzielność i moja krew. Miejcie w pamięci swych przodków, którzy zyskali nieśmiertelną sławę na polach Warszawy i Fehrbellinu i nie wyrzeknijcie się nigdy chwały brandenburskich wojsk. Niech żyją! Wedrzyjcie się na scenę dziejową, a ja podążę za Wami![1].

 

15 grudnia trzon sił uderzeniowych był już niemal w komplecie i połączył się w rejonie Krosna w jedną całość. Brakowało jedynie jednego regimentu konnego, który utknął koło Łagowa, oraz trzech kompanii huzarów pruskich. Także ciężka artyleria była jeszcze daleko. Problemy z jej transportem miały się z resztą okazać stałym elementem całej kampanii.

Również drugi korpus, formowany w Berlinie, był w tym czasie niemal w komplecie i od 14 grudnia maszerował ku granicy.

[1] Źródła przytaczają kilka wersji odezwy, ale jej zasadniczy sens jest niezmienny.

WOJNA

16 grudnia 1740 roku armia pruska, nie niepokojona przez nikogo, przekroczyła granicę austriacką. Tego dnia ze Świdnicy k. Zielonej Góry Fryderyk pisał do ministra von Podewilsa: „Przekroczyłem Rubikon z łopoczącymi sztandarami”.

Zastępy pruskie weszły w korytarz ograniczony Bobrem i Odrą. Obie te rzeki w porze zimowej stanowiły dostateczne zabezpieczenie przed ewentualnym atakiem z flanki. Była to ostrożność zbyteczna, bo całkiem efektywny w tym czasie zwiad pruski ustalił, że w szeroko pojętej okolicy nie ma żadnych wrogich wojsk.

Już pierwszego dnia czołówki pruskie doszły do linii Głogów–Szprotawa. Nazajutrz były już koło Żagania i Nowej Soli. Kolumny pruskie rozciągały się na odległość 6 mil, czyli 45 kilometrów[1].

Sam król stanął kwaterą na zamku w Wichowie. Będąc niedaleko Głogowa, Fryderyk ocenił, że miasto podda się najpóźniej po 10 dniach. Jak się szybko okazało, jego optymizm był zbyt wielki.

19 grudnia wojska osiągnęły Miłaków, gdzie Fryderyk kwaterował i spędził 2 dni. W tym czasie udało się nieco ścieśnić nazbyt rozciągnięte kolumny, ale ich długość wciąż przekraczała 4 mile. Lejący od 18 grudnia marznący deszcz nie ułatwiał marszu. Król przykładał bardzo dużą wagę do tego, by żołnierze mieli ciepłe, wygodne kwatery i dobre wyżywienie. Osobiście wizytował poszczególne kompanie, a tym najbardziej utrudzonym przyznawał drobne nagrody pieniężne.

Z dzisiejszej perspektywy takie zachowanie młodego monarchy nie budzi szczególnego zdziwienia, jednak w tamtych czasach osobisty kontakt króla z wojskiem i jego zainteresowanie losem prostego żołnierza były czymś niespotykanym. Mimo fatalnej aury wojsko parło naprzód: 20 grudnia osiągnęło linię Wioska–Czernina, awangarda znalazła się raptem 2 mile od Głogowa. Tego dnia zarządzono dzień odpoczynku dla całej armii.

Korpus inwazyjny został podzielony na dwie kolumny. Lewa, pod dowództwem feldmarszałka von Schwerina, miała odbić na zachód, podążając brzegiem Bobru, zająć Bolesławiec i iść dalej w górę rzeki; prawa zaś, pod dowództwem samego króla, zamierzała zdobyć Głogów, a następnie skierować się na Wrocław.

22 grudnia lewa kolumna ruszyła na Głogów, tego samego dnia król zatrzymał się w Żukowicach, wsi odległej o milę od bram twierdzy. Tutaj atakujących spotkała niemiła niespodzianka. Zwiad doniósł, że zarówno fortyfikacje Głogowa, jak i jego załoga okazały się znacznie silniejsze niż się spodziewano. Komenderujący twierdzą hrabia Wenzel Wallis nie przejawiał też najmniejszych chęci pertraktacji. Fryderyk nie zamierzał tracić czasu ani sił na szturmowanie nieźle obwarowanej twierdzy, zdecydował się zostawić to zadanie idącemu z tyłu korpusowi oblężniczemu. Sam ograniczył się do otoczenia miasta. W tym celu nakazał regimentowi Alt-Borcke sforsować Odrę i zająć wieś Serby. Aby sparaliżować ruch na Odrze, wysłał też dwie kompanie grenadierów na leżącą na środku rzeki wyspę. W tym czasie feldmarszałek Schwerin doszedł już w okolice Lwówka Śląskiego, skąd zamierzał odbić na Legnicę.

W ślad za wojskiem pruskim postępowali urzędnicy mający organizować nową administrację w podbitej prowincji. Co ciekawe, Fryderyk zamierzał oprzeć ją w większości na starym austriackim aparacie władzy. O ile urzędnik złożył przysięgę nowemu władcy, mógł pozostać na stanowisku. Dzięki temu zmiana następowała płynnie i dla zwykłych mieszkańców Śląska pozostawała zupełnie nieodczuwalna.

 

14 grudnia we Wrocławiu wybuchł bunt przeciwko Austriakom. Historiografia pruska zarzeka się, że była to oddolna, spontaniczna inicjatywa ewangelickiej większości mieszkańców miasta. Termin zajścia, tak idealnie wpasowujący się w wojskowe plany Fryderyka, każe jednak podchodzić do tych rewelacji z rezerwą. Bardziej prawdopodobna wydaje się teza o prowokacji. Mało udanej zresztą, bo bunt ucichł równie szybko, jak wybuchł.

W każdym razie wieść o wydarzeniach wrocławskich wywołała u monarchy chęć jak najszybszego marszu na stolicę Śląska. W tej chwili nie dysponował jednak wystarczającymi siłami: połowa armii wraz ze Schwerinem znajdowała się daleko nad Bobrem, znaczna część drugiej połowy blokowała Głogów. Natychmiastowe ruszenie na Wrocław wiązałoby się z koniecznością zwinięcia oblężenia twierdzy, a tym samym zostawienia na swych tyłach silnego garnizonu. Na takie ryzyko Fryderyk nie mógł sobie pozwolić. Słał więc ponaglenia do kroczącego z tyłu II korpusu oblężniczego, którym dowodził książę Leopold.

Jego czołówki dotarły pod Głogów 28 grudnia. Jeszcze tego samego dnia Fryderyk z częścią oddziałów wyruszył w kierunku Wrocławia. Towarzyszyło mu 10 kompanii grenadierów, 5 szwadronów dragonów i szwadron żandarmów. Kolejne jednostki miały pójść jego śladem w miarę luzowania przez II korpus. Również część jednostek feldmarszałka Schwerina otrzymała rozkaz skierowania się w rejon stolicy Śląska. Innym rozkazano, by ustanowiły tymczasowe garnizony w co ważniejszych śląskich miastach, takich jak Legnica i Świdnica.

Warte podkreślenia jest, że Fryderyk, rozkazując feldmarszałkowi maszerować „najszybciej jak się da”, jednocześnie wyraźnie żądał, by wojsko po każdych dwóch dniach marszu dostawało jeden dzień na odpoczynek. To kolejny dowód na to, jak bardzo król dbał o swych żołnierzy.

29 grudnia Fryderyk stanął kwaterą w Szklarach Górnych. Tu przybył do niego marszałek Schwerin, by osobiście omówić sytuację. Powodem spotkania był alarmujący list wiedeńskiego agenta pruskiego, który donosił, że na Śląsk zmierzają znaczne siły pod dowództwem hrabiego Neipperga. Wobec takiego obrotu spraw postanowiono, że Fryderyk spróbuje opanować Wrocław własnymi siłami, natomiast Schwerin, zanim otrzyma wzmocnienia, ruszy na twierdzę Nysa.

1 stycznia 1741 roku król Fryderyk wraz ze swą armią stanął u bram Wrocławia. Za kwaterę obrał sobie dom na tak zwanym Przedmieściu Świdnickim, czyli przy dzisiejszej ulicy Piłsudskiego. Mimo zabójczego jak na warunki zimowe tempa marszu wojsko miało się świetnie. W towarzyszących królowi jednostkach tylko 20 żołnierzy chorowało, z tego 3 zmarło. Odnotowano też 7 przypadków dezercji.

Władze miasta profilaktycznie zamknęły bramy, mury obsadzono nielicznymi strzelcami, a w stronę Prusaków wycelowano kilka archaicznych dział, które były groźniejsze dla obsługi niż dla wroga. Rajcy miejscy nie mieli jednak najmniejszej ochoty na zbrojne starcie i surowo nakazali nie strzelać do Prusaków bez wyraźnego rozkazu. Z ulgą więc przyjęli informację, że król chce paktować i wysyła w tym celu dwóch oficerów: pierwszym był pułkownik Franz von Borcke, drugim zniemczony szlachcic wielkopolski, również w stopniu pułkownika, von Posadowsky.

W zamian za otwarcie bram miasta Fryderyk gwarantował utrzymanie wszystkich dotychczasowych praw i przywilejów. Wrocław wraz ze swymi licznymi latyfundiami miał uzyskać coś w rodzaju statusu miasta neutralnego: austriacka załoga musiałaby opuścić mury miasta, ale żołnierze pruscy mieliby doń wstęp tylko w małych grupkach i bez broni. Nie było więc mowy o grabieżach czy kontrybucjach.

Fryderyk dał rajcom miejskim dobę do namysłu, choć w gruncie rzeczy nie było się nad czym zastanawiać: nikt we Wrocławiu nie spodziewał się, że wojna zakończy się w tak łagodny sposób.

Rankiem 3 stycznia podpisano porozumienie. Fryderyk wprawdzie zawarował sobie możliwość wycofania się ze swych obietnic, poprzedzając je klauzulą „o ile sytuacja pozwoli”. Trzeba mu jednak oddać sprawiedliwość, że nie uczynił tego i przyrzeczeń dotrzymał. Do czasu, rzecz jasna.

Jeszcze tego samego dnia, około godziny 11, król wjechał do miasta w asyście 30 gwardzistów – na tylu bowiem zezwalało dopiero co podpisane porozumienie. Za kwaterę obrał sobie pałac hrabiego Schlegenberga. Mieszkańcy Wrocławia, szczęśliwi z faktu, że cała groźna sprawa rozeszła się po kościach, wydali na cześć Fryderyka bankiet, odnosząc się doń tyleż z entuzjazmem, co z kurtuazyjną życzliwością.

Skupione pod Wrocławiem wojsko rozeszło się na kwatery do okolicznych wsi na lewym brzegu Odry. Tylko jeden szwadron huzarów pod komendą majora von Zietena przekroczył rzekę i pełnił funkcje rozpoznawcze na jej prawym brzegu. W dniu wejścia króla do Wrocławia pod miasto dotarły posiłki wysłane spod Głogowa na okoliczność jego oblężenia: batalion muszkieterów oraz 4 ciężkie działa.

Mimo szczęśliwego zajęcia Wrocławia sytuacja Fryderyka komplikowała się. W dniach 6–7 stycznia do stojącego na prawym brzegu Nysy austriackiego generała Browne’a dotarły pierwsze poważne posiłki: 3 bataliony Franciszka Lotaryńskiego, 6 kompanii Grunne, 5 kompanii dragonów Lichtensteina. Załoga twierdzy kłodzkiej wzmocniła się o 5 batalionów, osiągając całkiem już pokaźną liczbę 1600 żołnierzy. Do tego doliczyć jeszcze trzeba 221 ludzi Landesschutzu (rodzaj milicji), dwie kompanie zmilitaryzowanych mieszczan oraz 500 chłopów z okolicznych wsi. Wartość bojowa tych ostatnich jednostek była oczywiście niewielka, ale do zadań pomocniczych czy sypania szańców nadawały się nader dobrze. Komendantem twierdzy kłodzkiej był pułkownik Fontanella. Na komendanta twierdzy brzeskiej desygnowano generała Piccolominiego, nyskiej przewodził major von Roth.

Wzbogacony o wyszczególnione wyżej posiłki generał Browne mógł już myśleć o stawieniu czynnego oporu wojskom Fryderyka. Austriacy zerwali na Nysie większość przepraw, zostawiając tylko mosty w Nysie, Otmuchowie i Oleśnicy. I tak oczekiwali wroga.

 

W czasie gdy Fryderyk wjeżdżał do Wrocławia, feldmarszałek Schwerin, zgodnie z planem, postępował w kierunku Nysy. 3 stycznia jego wojska osiągnęły linię Świdnica–Sobótka. Mając świadomość bliskości wroga, marszałek zatrzymał się i rozesłał zwiady w kierunku Dzierżoniowa oraz Kłodzka. Również na Kłodzko kierował się wysłany 4 stycznia z Wrocławia z niewielkim oddziałem zwiadowczym pułkownik Kamas.

Dzień później Schwerin dotarł do linii Dzierżoniów–Niemcza, by 6 stycznia stanąć pod Kamieńcem Ząbkowickim. Stąd rozesłał huzarów na rozpoznanie w kierunku Ziębic i Otmuchowa, szukając zarówno przeciwnika, jak też możliwych przepraw. Nieliczne oddziały austriackie stojące koło Ziębic na wieść o zbliżaniu się Prusaków wycofały się na drugi brzeg Nysy.

Schwerin zdecydował się również przejść Nysę i jednocześnie próbować połączyć się z królem idącym z Wrocławia w stronę twierdzy Brzeg. Fryderyk już 6 stycznia wyruszył spod Wrocławia z większością swych sił: regimentami piechoty Gravenitz, Jeesse, pięcioma batalionami grenadierów, regimentem konnym dragonów Schulenburg, dwoma szwadronami dragonów Bayreuth i szwadronem żandarmów. Zabrał też ze sobą ciężkie działa, które nie wiadomo po co przybyły wcześniej spod Głogowa.

W okolicy Wrocławia został generał Jeesse z dwoma regimentami piechoty, które oczyszczały teren na prawym brzegu Odry. W ramach wsparcia otrzymał jeszcze dwa szwadrony huzarów majora Zietena, szybko się jednak okazało, że w okolicy nie ma żadnych austriackich wojsk, więc Zieten ze swymi ludźmi został odwołany.

Na Przedmieściu Oławskim stanął regiment Alt-Borcke celem ochrony założonego tu magazynu wojskowego, poczty i lazaretu. Na prawym brzegu Odry rozlokowały się pozostałe trzy szwadrony dragonów Bayreuth z zadaniem pełnienia służby rozpoznawczej wzdłuż rzeki.

Król kierował się na Oławę, nie szedł jednak najkrótszą drogą, lecz tak, by móc odciąć ewentualny odwrót Austriakom, którzy, jak mniemał, mogli wycofywać się w kierunku Nysy. 7 stycznia wyruszył w kierunku Marszowic leżących raptem milę od Oławy. Po zaplanowanym tu jednodniowym wypoczynku miał się rozpocząć atak na samo miasto.

Oława nosiła wprawdzie miano twierdzy, lecz w rzeczywistości wcale nią nie była. Większość umocnień znajdowała się w ruinie. Tylko jeden bastion, leżący w obrębie starego zamku, mógł uchodzić za budowlę o walorach autentycznie obronnych. Załogę tej „twierdzy” stanowiły 3 kompanie liczące łącznie 350 żołnierzy pod dowództwem pułkownika Formentiniego. Do wznoszenia polowych umocnień zaangażowano też cywilnych mieszkańców.

Pierwsi Prusacy pojawili się pod miastem już 7 stycznia. Następnego dnia pozycje wokół Oławy zajęło 12 kompanii grenadierów, towarzyszył im sam król. Do komendanta twierdzy wysłano poselstwo z żądaniem kapitulacji. By wzmocnić przekaz, rozpoczęto ostrzał miasta z 4 posiadanych dział. Jeszcze tego samego popołudnia rozpoczęły się negocjacje.

Formentini odrzucał możliwość kapitulacji, ale był skłonny oddać miasto Fryderykowi pod warunkiem zachowania wszystkich dotychczasowych praw jego mieszkańców oraz możliwości swobodnego wyjścia austriackiego garnizonu. Król przystał na te warunki, zobowiązał się nawet nie ruszać 6 dział, jakie posiadało miasto. W praktyce Oława miała więc, podobnie jak Wrocław, stać się czymś w rodzaju miasta neutralnego.

9 stycznia austriacki garnizon przy wtórze grającej orkiestry wyszedł z miasta i skierował się w stronę Zlatych Hor (dziś w Czechach). Asystowali mu pruscy huzarzy, tyleż przez kurtuazję, co po to, by sprawdzić, dokąd w rzeczywistości kierują się Austriacy. Niektóre kroniki wspominają, że jedna trzecia austriackiej załogi zgłosiła gotowość służby w wojsku pruskim.

Jeszcze tego samego dnia król wraz z wojskiem wyruszył w kierunku Oleśnicy Małej, gdzie wojsko kwaterowało. Do służby u pruskiej armii zgłosiło się tu 96 ochotników. 10 stycznia Fryderyk wkroczył do Grodkowa. Zwiady rozesłane we wszystkich kierunkach wskazywały, że Austriacy cofają się ku twierdzy nyskiej.

W czasie, gdy Fryderyk stanął u bram Oławy, wojsko Schwerina odpoczywało. 8 stycznia feldmarszałek doszedł do linii Lubnów–Lipniki–Ziębice. Zwiadowcy donosili, że austriaccy grenadierzy stoją w Otmuchowie, a dragoni w Ligocie Wielkiej. Obie strony dzieliło zatem niespełna pół mili.

Rankiem 9 stycznia Schwerin ostrożnie wysłał swe oddziały naprzód. Spod Lubiatowa na Austriaków ruszył regiment Kleist i batalion margrabiego Heinricha, spod Lipnik bataliony regimentu Sydow oraz Schwerin, zaś od strony Kamieńca regiment Derschau oraz drugi batalion margrabiego Heinricha. Pod Lipnikami odbyła się też odprawa dla generałów: von Bredowa i la Motte’a. Pierwszy obejmował komendę nad prawym skrzydłem, drugi nad lewym.

Awangardę miało tworzyć 50 huzarów i 200 żołnierzy z różnych jednostek. Jej zadaniem było iść na Ligotę Wielką. Schwerin z piechotą miał maszerować na Maciejowice.

Wkrótce do feldmarszałka przycwałował oficer huzarów z meldunkiem, że koło Ligoty widział około 400 dragonów, a w okolicy Otmuchowa znajduje się dodatkowo 5 wrogich kompanii grenadierów. Schwerin dał przybyłemu oschłą reprymendę, że winien był nie spuszczać z oczu zauważonych oddziałów i oczekiwać na nadejście własnej kawalerii. Oficer ów, porucznik Milowitz, zinterpretował słowa feldmarszałka jako posądzenie o tchórzostwo. Czym prędzej skierował się z powrotem ku wrogiemu oddziałowi i wraz z 20 jeźdźcami przypuścił szarżę na wielokrotnie liczniejszego przeciwnika. Ubiwszy dwóch dragonów, sam stracił życie ugodzony kulą pistoletową. Oprócz Milowitza zginął jeszcze jeden huzar, inny został ranny. Były to pierwsze śmiertelne ofiary Wojen Śląskich. W miejscu tyleż bohaterskiej, co niepotrzebnej śmierci porucznika Milowitza, dokładnie na rozwidleniu dróg Ligota–Carlowitz–Grodziszcze, w roku 1861 ustawiono niewielki pomnik.

W czasie gdy