Wojna Miłość Zdrada - Bogusław Wołoszański - ebook + książka

Wojna Miłość Zdrada ebook

Bogusław Wołoszański

4,0

Opis

 

To kilkanaście portretów kobiet z okrutnej historii XX wieku. Decydowały się na najbardziej niebezpieczne zadania, w których granica miedzy życiem a śmiercią była tak niewidoczna jak pole minowe. Jedne szukały przygody lub łatwej drogi do fortuny. Inne uważały, że spełniają obowiązek wobec ojczyzny i gotowe były poświęcić życie albo? dokonać najohydniejszych zbrodni.

Jedne były piękne, naiwne i kierowały się najszczytniejszymi motywami. Inne – odrażające w swojej bezwzględności i braku wszelkich zasad moralnych, tak dalece, że donosiły na swoich najbliższych, wiedząc, że ściągają na nich śmierć.

Ich losy związały się z wielkimi mechanizmami świata XX wieku. Każda z nich zyskiwała wpływ na bieg spraw najważniejszych. Czasami tak bardzo, że do dzisiaj nie poznaliśmy całej prawdy o ich służbie, poświęceniu, przewrotności, śmierci...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 449

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (10 ocen)
4
3
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Bogusław Wołoszański
Część I
Sieg Heil
Pająki

O świcie 15 października 1917 roku do celi francuskiego więzienia St. Lonar weszli dyrektor więzienia, prokurator i lekarz. Pochylili się nad śpiącą na metalowej pryczy kobietą, której nie obudził zgrzyt klucza w zamku ani hałas odsuwanych zasuw i otwieranych drzwi. Lekarz wyjaśnił, że wieczorem dostała silny środek nasenny. Tak zazwyczaj postępowano ze skazańcami.

Gdy wskutek szarpania za ramię otworzyła oczy i usiadła na pryczy, dyrektor wyjął z kieszeni kartkę i odczytał:

„Margaretha Gertuda MacLeod, mam obowiązek poinformować, że pani prośba o ułaskawienie została odrzucona przez prezydenta. Egzekucja odbędzie się za godzinę”.

Potem dodał szybko:

– Zelle, niech pani będzie dzielna.

Cofnął się, aby przepuścić dwie strażniczki, które wzięły pod ręce kobietę przerażoną bliskością nieuchronnej śmierci.

Musiała zginąć bez względu na to, czy była winna i czy w myśl wojennego prawa zasługiwała na śmierć. To wojna ją pochłonęła.

Margaretha MacLeod jako Mata Hari

W czerwcu 1914 roku, w tym czasie gdy zbrodniczy wybryk Serba Gawriło Principa (zastrzelenie arcyksięcia Franciszka Ferdynanda i jego żony w Sarajewie) zajął uwagę Europy, Mata Hari przyjechała do Berlina. Zapewne nie wiedziała, co zdarzyło się w Sarajewie, gdyż zupełnie jej to nie ciekawiło. Nie czytała gazet ani nie interesowała się polityką. Uważała, że jest to zajęcie odpowiednie dla jej starych kochanków z siwymi brodami i opasłymi brzuchami, którzy kupowali dla niej suknie i biżuterię, opłacali apartamenty w najdroższych hotelach i kolacje z szampanem i kawiorem. Wynagradzali w ten sposób zmarnowane noce, podczas których, przytuleni do jej małych piersi, zmagali się z impotencją, aby następnego dnia w klubie opowiadać o szaleństwach „z pewną sławną tancerką”. Byli przekonani, że wszyscy słuchający wiedzą, o kogo chodzi.

Sława, którą osiągnęła i pożądanie podstarzałych kochanków w ocenie wielu były równie niezrozumiałe jak zachwyty nad jej urodą i talentem. Twierdzono, że nie miała ani jednego, ani drugiego. W istocie nie była pięknością. Nos niekształtny i gruby, podobnie jak usta, oczy zbyt wyłupiaste o opuszczonych zewnętrznych kącikach bardzo nie spodobały się francuskiej pisarce Sidonie-Gabrielle Colette, która obserwowała jej występ na przyjęciu w prywatnych ogrodach w Neuilly pod Paryżem. Gospodynią była Natalie Barney, znana w paryskim światku artystycznym, bulwersująca wierszami miłosnymi do kobiet.

Tamtego wieczoru Mata Hari wjechała nago na białym koniu, prowadzonym przez pasterkę. Być może ten widok wzbudził euforię lesbijek, które zwykle uczestniczyły w przyjęciach w Neuilly, ale Colette oceniła ten występ bardzo krytycznie. Pisała:

„Ludzie, którzy wpadali w zachwyt i pisali tak entuzjastycznie o osobie i talencie Maty Hari, muszą się teraz zastanawiać, co za zbiorowe urojenie zawładnęło nimi. (...) Jej taniec i hinduski styl były nie lepszej jakości niż zwykłe stepowanie w tanim musicalu (...). Ona ma być orientalna? Nie wygłupiajcie się. Hamburg albo Rotterdam, no, Berlin!”.

Być może przez wielką francuską pisarkę przemawiała zraniona miłość, ale jej słowom nie można odmówić prawdy. Mata Hari wybiła się ponad środowisko, z którego się wywodziła, tylko dlatego, że dla części kobiet stała się symbolem wyzwolenia z ciężkich, sięgających do ziemi sukien i duszących gorsetów, a dla mężczyzn – legendą sprawności seksualnej. Spędzanie nocy z Matą Hari stało się modne i pożądane, gdyż dostępne było dla najbogatszych. Ukształtowała ją legenda.

Była biedną dziewczyną. Urodziła się w 1876 roku w Leeuwarden w północnej Holandii, straciła matkę w wieku czternastu lat. Wkrótce pozostawił ją ojciec, który wyruszył do Hagi, gdy zbankrutował jego sklep kapeluszniczy. Oddana pod opiekę ojca chrzestnego w Sneek niedługo pozostała w jego domu, gdyż odesłano ją do internatu przy szkole dla pielęgniarek w odległym o ponad 180 kilometrów starym i pięknym mieście Leiden. Tam też nie była długo, ponieważ po roku wdała się w romans z dużo starszym dyrektorem i musiała wyjechać do Amsterdamu.

Margaretha Gertuda i Rudolf MacLeod

Wydawało się, że ma przed sobą przyszłość. Miał ją zapewnić kapitan Rudolf MacLeod, którego poznała w 1895 roku, odpowiedziawszy na jego ogłoszenie w lokalnej gazecie „Het Nieuw van den Dag”. Już po czterech miesiącach znajomości zdecydowała się wziąć ślub, choć każdego dnia przekonywała się, że nie powinna tak postąpić. Coraz częściej i na coraz dłużej zostawała sama w mieszkaniu siostry Rudolfa, owdowiałej Louise (Lavies), której szczerze nie cierpiała. Ku jej uldze Rudolfa wezwano do garnizonu w Holenderskich Indiach Wschodnich (Indonezji), dokąd wyruszyli w połowie 1897 roku. Mieli już półroczne dziecko, syna Normana. Drugie dziecko, córeczka Jeanie Louise − nazwana tak na cześć ciotki mimo sprzeciwów Margarethy − urodziło się rok później, gdy już osiedli na Jawie. Życie młodej mężatki szybko straciło wszelki urok, a każdy dzień przynosił zmianę na gorsze. Musiała pogodzić się z częstą nieobecnością Rudolfa (zapewne nie wiedziała, że spędza on czas z prostytutkami) awanturami, a nawet biciem. Pewną ulgą dla niej mógł być czas, gdy Rudolf został oddelegowany na Sumatrę. Ale i stamtąd słał obraźliwe listy:

„Jesteś zbyt ograniczona, zbyt głupia, zbyt płytka, aby napisać interesujący list, a nie pozwalam ci pleść o pięknych sukniach, fryzurach lub innych banałach. Czy nie rozumiesz, że ciągle jestem w złym nastroju z twojego powodu?”.

A ona żaliła się przyjaciółce:

„Mój mąż nie kupuje mi sukienek, gdyż obawia się, że będę wyglądać zbyt pięknie. To jest nie do zniesienia. A młodzi oficerowie chodzą za mną i kochają się we mnie. Jest mi coraz trudniej zachowywać się w sposób, który nie dałby mojemu mężowi powodów do czynienia mi wyrzutów”.

Wkrótce musiała pojechać do niego na Sumatrę, a już samo przybycie stało się powodem awantur. Rudolf w czasie powitania uznał, że dzieci są wychudzone i chorobliwie blade, a tuż potem wpadł w furię, widząc je same w hotelowym pokoju, gdy żona poszła po zakupy. Pisał do siostry:

„Gdybym tylko miał pieniądze, aby kupić sądową ugodę. Gdybym tylko mógł pozbyć się jej”.

Sytuacja pogorszyła się, gdy w ich domu zdarzyła się tragedia. Niespodziewanie dzieci poważnie zapadły na zdrowiu, a dwuletni Norman nie przetrzymał tajemniczej choroby. Zmarł 27 czerwca 1899 roku. Rudolf odciął kosmyk włosów martwego synka.

„Moje życie stało się puste i jałowe bez niego” – pisał do siostry.

Wstrząs był tym większy, że wkrótce dowiedział się, iż to on mógł być powodem śmierci dziecka. Niania, która kilka dni po pogrzebie zachorowała na cholerę, wyznała przed śmiercią, że zatruła rodzinny posiłek. Chciała zabić wszystkich, ale zmarł tylko Norman, gdyż miał najsłabszy organizm albo tylko on zjadł zatruty ryż. Prawdopodobnie zrobiła tak namówiona przez żołnierza, podwładnego Rudolfa, który został niesprawiedliwie ukarany za służbowe przewinienie. Według innej wersji żołnierz był kochankiem niani i został pobity przez Rudolfa, gdy ten złapał ich na miłosnym akcie, za co dziewczyna postanowiła się zemścić.

Po śmierci dziecka życie Macleodów, tak złe od dawna, stało się koszmarem. Rudolf pisał do siostry o swojej żonie:

„Gdyby tylko epidemia uwolniła mnie od tej kreatury”.

Nawiązywał do stanu Margarethy, kiedy zachorowała na dur brzuszny i nie mogła wyzdrowieć przez wiele miesięcy.

„Byłbym szczęśliwy ponownie. Czasami nie mogę zapanować nad sobą, gdy ta kokota jest obok. Ale jak się jej pozbyć? Ze skandalem lub bez, jest mi to obojętne”.

W 1901 roku wrócili do Amsterdamu. Rudolf rzadko trzeźwiał, nie dawał jej pieniędzy, a gdy o nie prosiła, bił ją lub pluł w twarz. Aż pewnego sierpniowego dnia 1902 roku, niby wychodząc na pocztę, zabrał córkę i już nie wrócił.

Sąd, orzekając rozwód, nakazał Rudolfowi płacenie alimentów, ale ten nigdy nie wysłał ani grosza. Jego nienawiść i chęć zemsty za nieudane małżeństwo były tak wielkie, że w miejscowej prasie zamieścił ogłoszenie ostrzegające kupców przed dawaniem jego byłej żonie towarów na kredyt.

Wtedy po raz pierwszy Margaretha, pozbawiona środków do życia, postanowiła szukać szczęścia w Paryżu. Dlaczego tam? Z właściwą sobie naiwnością wyjaśniła:

„Nie wiem. Pomyślałam, że wszystkie kobiety, które uciekły od mężów, jadą do Paryża”.

Próbowała zarabiać jako modelka, pozując malarzom i studentom uczelni artystycznych, ale nie powiodło się jej. Straciła resztę oszczędności i musiała wrócić do znienawidzonej siostry byłego męża. Gdy on dowiedział się o tym, zmusił siostrę, aby wyrzuciła ją z domu. W 1904 roku Margaretha wyruszyła ponownie do Paryża. Była mądrzejsza: wiedziała już, że nie pomogą jej artyści bez grosza przy duszy, zalewający absyntem ból tworzenia. Zaczęła rozglądać się za bogatymi sponsorami, którzy doceniliby jej uległość. Pierwszy miał być Henry Joseph de Marguerie, bogaty francuski dyplomata, którego wcześniej spotkała w Hadze. Podobno zachwycał się jej urodą, znajdując w jej ciemnych oczach urok Orientu. Podziwiał jej talent, choć historia nie zanotowała, gdzie i kiedy mógł zobaczyć ją tańczącą. Wprowadził ją jako tancerkę o pseudonimie artystycznym Lady MacLeod do słynnego salonu Madame Kireevsky, gdzie Paryżanie chętnie bywali, przyciągani atrakcjami artystycznymi.

Margaretha wystąpiła na przyjęciu dla wybranych gości odziana tylko w jawajski welon, slendog, symbolizujący dziewictwo. Jego odrzucenie lub zerwanie było dla dziewczyny zniewagą. Margaretha w transie tańca odrzuciła welon − jakby nieświadoma, że już nic nie skrywa jej nagości − aby po chwili, odzyskawszy poczucie rzeczywistości, ze wstydem skryć twarz w dłoniach.

Margaretha Gertuda MacLeod

To zrobiło wrażenie na mężczyznach obserwujących orientalną tancerkę. Jeden z nich, Emile Etienne Guimet, sześćdziesięciodziewięcioletni bogaty przemysłowiec, podróżnik, założyciel muzeum sztuki orientalnej, namówił ją, aby wystąpiła w jego muzeum pod pseudonimem, który dla niej wymyślił: Mata Hari, „Oko dnia”, co oznacza słońce.

Musiała wywołać wielkie przeżycia u miłośnika Orientu, gdyż na jej występ zaprosił trzystu znamienitych gości, w tym ambasadorów obcych państw. Pokaz tańca odbył się w bibliotece na drugim piętrze w okrągłym pomieszczeniu, gdzie pod plafonem wspartym na kariatydach biegła galeria podtrzymywana przez osiem kamiennych kolumn, tworzących scenerię hinduskiej świątyni. Na marmurowych posadzkach rozpostarto grube perskie dywany, nad którymi zwieszały się girlandy kwiatów.

Mata Hari oczarowała publiczność wdziękiem, tańcem i pięknym, acz skąpym kostiumem. Już następnego dnia wieść o zjawiskowej tancerce ściągnęła do muzeum Guimeta tłum tak liczny, że widzowie, którzy nie zmieścili się w owalnej bibliotece, stali na schodach prowadzących na balkon i na samym balkonie, wspinając się na palce, aby nad głowami innych dostrzec tancerkę. Wystąpiła prawie naga, tylko jej piersi zasłaniał niewielki stanik, zrobiony z dwóch miedzianych kółek połączonych łańcuszkami.

Od tego wieczoru w Paryżu mówiło się o niej dużo, chwaliło i pożądało. Krytycy przewidywali, że lada miesiąc jej sława i talent przyćmią popularność Isadory Duncan, a wydarzenia zdawały się to potwierdzać. Stawała się gwiazdą Paryża. Jej sceniczne nazwisko ściągało tłumy do Olimpii, Folie Bergere, potem do kabaretów w Wiedniu i Berlinie, a nawet do sal operowych teatrów, w tym − sławnej mediolańskiej La Scali.

Wśród jej kochanków znaleźli się najbogatsi i najbardziej wpływowi mężczyźni tamtego czasu, gotowi wiele zapłacić za jej wdzięki. Bankier Felix Xavier Rousseau utrzymywał ją przez wiele lat i kupił jej willę w podparyskiej dzielnicy Neuilly. Niemiecki oficer Alfred Kiepert, rozstając się z nią, przelał na jej konto ogromną kwotę trzystu tysięcy marek, za którą można było nabyć kamienicę w centrum Berlina. Należy przyjąć, że nie mniej hojni byli inni bankierzy, przemysłowcy, arystokraci i sławni kompozytorzy, z którymi wiązała się chętnie, jeżeli tylko potrafili o nią odpowiednio dbać.

Mogła się obawiać tylko wieku, szczególnie bezlitosnego dla tancerek. Ale jej życie nagle zmieniło bieg z całkowicie innego powodu. Od maja 1914 roku przebywała w Berlinie. Zaangażowana tam przy musicalu, niewiele interesowała się, co działo się za oknami jej apartamentu. Miała już trzydzieści osiem lat, a wciąż liczyła na intratne kontrakty z najsławniejszymi zespołami baletowymi i najbardziej znanymi scenami. Korzystny wydawał się odnowiony romans z porucznikiem Alfredem Kiepertem, bogatym posiadaczem ziemskim, który miał jej wypłacić sto tysięcy marek oraz wręczyć dwa przekazy bankowe postdatowane na 1908 i 1909 rok. Wszystko zapowiadało się tak pięknie...

Aż nagle w Sarajewie padły strzały, które zabiły arcyksięcia Franciszka Ferdynanda i jego żonę. Śmierć następcy tronu ugodziła w autorytet monarchii i rząd austriacki postanowił działać zdecydowanie. 28 lipca 1914 roku po krótkiej grze dyplomatycznej, która miała jedynie zamaskować właściwe zamiary, Austro-Węgry wypowiedziały wojnę Serbii. Wtedy runęła lawina.

Arcyksiążę Franciszek Ferdynand i jego żona na chwilę przed zamachem

Car Rosji Mikołaj II nie miał zamiaru patrzeć, jak wojska austriackie panoszą się na Bałkanach, a tamtejsze rosyjskie wpływy nikną. Wydał rozkaz częściowej mobilizacji swojej wielkiej armii. Taka sytuacja zaniepokoiła Niemców. Ambasador ostrzegł rosyjskiego ministra spraw zagranicznych, że dalsze działania skłonią jego kraj do ogłoszenia mobilizacji. W odpowiedzi na to 30 lipca car ogłosił powszechną mobilizację wojsk rosyjskich. Niemcy odpowiedziały, wysyłając ultimatum, w którym żądały odwołania przygotowań wojennych. Car nie mógł tego uczynić, gdyż skompromitowałby się w oczach światowej opinii publicznej i przed własnym narodem. Mobilizacja trwała, więc Niemcy 1 sierpnia 1914 roku wypowiedziały wojnę Rosji.

Na ulice Berlina wyległy tłumy, aby wiwatować na cześć maszerujących żołnierzy i jeźdźców w wysokich pikielhaubach. Wszyscy wierzyli, że za dwa, trzy tygodnie wojna zakończy się zwycięstwem, które potwierdzi czołową pozycję Niemiec nie tylko w gospodarce, ale przede wszystkim w europejskiej polityce.

Elsbeth Schragmüller

Na dworcowym peronie wśród kobiet za stołami zastawionymi wielkimi garnkami, z których nalewały gęstą zupę do żołnierskich menażek i wydawały grubo krojone pajdy ciemnego chleba, stała w szarej sukience dwudziestosiedmioletnia Elsbeth Schragmüller, szczupła, drobna blondynka z włosami upiętymi w kok, o pociągłej twarzy i nieprzyjemnym, zaciętym wyrazie. Była pierwszą w Niemczech kobietą z tytułem doktorskim, który uzyskała rok wcześniej, obroniwszy pracę na Wydziale Ekonomii Uniwersytetu we Freiburgu. Patriotyczne uniesienie, jakie ogarnęło Niemców, kazało jej zgłosić się do służby pomocniczej, aby wspierać tych, którzy wyruszali do walki za ojczyznę.

Losy tych dwóch kobiet, bogatej i sławnej, uznawanej za piękność Maty Hari, obserwującej wojskowe parady z okna apartamentu najlepszego berlińskiego hotelu i niepozornej Elsbeth Schragmüller, nalewającej zupę do żołnierskich menażek na berlińskim dworcu, miały się połączyć.

Sytuacja Maty Hari, jeszcze poprzedniego dnia gwiazdy berlińskich scen, zmieniła się. Rano zadzwonił impresario, aby poinformować ją, że wstrzymuje wypłatę honorarium, aby zabezpieczyć jej długi. Potem krawiec w obawie o swoje wynagrodzenie za drogie sceniczne kostiumy, obszywane perłami i szlachetnymi kamieniami zarekwirował jej biżuterię. Bank zablokował konto, uznając, że jest obywatelką wrogiego kraju. I tak w wielkim apartamencie drogiego hotelu znalazła się bez środków do życia. Tylko dzięki skromnej pożyczce udzielonej przez przyjaciół mogła kupić bilet.

Musiała zrozumieć, że wojna nie będzie czasem artystycznych i finansowych sukcesów starzejącej się tancerki. Z podarunków od bogatych wielbicieli pozostało niewiele, luksusowa willa w Neuilly kosztowała krocie, choć stała pusta, konto bankowe, z którego zwykła czerpać bez opamiętania, gdy kochankowie stale je uzupełniali, było już puste. Tylko jeden z dawnych wielbicieli wspierał ją finansowo. Baron van der Kapelan wynajął dla niej dom w Hadze i dawał pieniądze. Jednak za mało jak na jej potrzeby.

Nie ma pewności, kiedy zdecydowała się podjąć współpracę z niemieckim wywiadem i kto zaproponował jej szpiegowanie dla Niemiec. Najprawdopodobniej było to w grudniu 1915 roku, a propozycję złożył Karl Kramer (Krämer lub Cramer), konsul niemiecki w Holandii. Później przyznała, że zgodziła się, gdyż chciała odzyskać rzeczy pozostawione rok wcześniej w Berlinie. Bez wątpienia kajzerowski wywiad Nachtrichtendienst mógł uznać ją za cenną agentkę, gdyż wśród jej kochanków było wielu wysokich francuskich oficerów, w tym generał Adolphe-Pierre Messimy, minister wojny w 1914 roku! W miłosnym uniesieniu mogli oni zdradzać największe sekrety swoich armii. Otrzymała kryptonim „H21”, podobno od nazwiska szefa siatki szpiegowskiej Hofmana, któremu podlegała. Nie ma jednak żadnej pewności, że chodziło o Matę Hari.

Od tego czasu w tle wydarzeń, które zmieniły życie sławnej tancerki, pozostawała Elsbeth Schragmüller, która jak pająk rozciągała sieć. Szybko zrezygnowała z opiekowania się żołnierzami wyjeżdżającymi na front. Awanturnicza natura pchała ją do działalności, która ubarwiłaby dotychczasowe życie. Pisała później:

„Nie akceptowałam losu, który umieścił mnie na tym świecie jako kobietę. (...) Przysięgłam sobie, że użyję wszystkich moich zdolności, aby przyczynić się do pokonania nieprzyjaciela. (...) Ostatecznie powiedziałam sobie: najlepszy sposób, aby odpowiedzieć, jak mam służyć mojemu krajowi, to jechać do kraju wroga. Napisałam petycję do regionalnego dowódcy wojskowego w Berlinie, prosząc, aby wysłano mnie na front”.

Chciała zostać łączniczką, mknącą na motocyklu pod gradem nieprzyjacielskich kul, aby dostarczyć ważne rozkazy. Nawet najbardziej żywa wyobraźnia nie pozwoliłaby jej zobaczyć prawdy o froncie tamtej wojny: błotnistych transzejach, gdzie woda mieszała się z krwią, polowaniach na szczury, wyszukiwaniu wszy...

Po dwóch tygodniach starań udało jej się uzyskać zgodę na wyjazd do przyfrontowej strefy i 20 sierpnia 1914 roku wysiadła z pociągu na dworcu w Brukseli. Była bliżej wielkiej przygody, ale na front prowadziła długa droga. Wiedziała, jak opieszale działa wojskowa administracja, więc nie traciła czasu na pisanie podań, lecz dowiedziawszy się, w którym hotelu stacjonują wyżsi dowódcy, poszła tam. Dzień po dniu przesiadywała w holu, przyglądając się mężczyznom w szarych mundurach z czerwonymi wyłogami. Aż doczekała się momentu, gdy w drzwiach stanął najważniejszy: feldmarszałek Wilhelm Leopold Colmar Freiherr von der Goltz, generalny gubernator Belgii. Znany był z krwawych represji, które kazał stosować wobec ludności stawiającej opór okupacyjnym wojskom. 5 października rozkazał:

„Ludność wsi położonych w pobliżu miejsc, gdzie doszło do sabotażu linii kolejowych i telegraficznych, ma być karana bez litości bez względu, czy ponosi winę. Mając to na uwadze, należy brać zakładników ze wsi leżących w pobliżu obiektów narażonych na ataki. Po pierwszej próbie zniszczenia linii kolejowych, telegraficznych lub telefonicznych mają być natychmiast rozstrzelani”.

Feldmarszałek wracał z obiadu. Dobry humor, jaki dawała sytość i odpowiednia ilość wina, sprawił, że łaskawie wysłuchał drobną kobietę, ubraną jak urzędniczka w białą bluzkę z krawatem. Być może wrażenie zrobiło na nim jej uniwersyteckie wykształcenie i tytuł doktorski.

Pułkownik Walter Nicolai

Kazał zatrudnić ją w Biurze Cenzury Pocztowej. Dla dziewczyny, która jechała na front, aby walczyć, było to kolejne rozczarowanie. Siedziała za biurkiem poplamionym atramentem i całymi dniami czytała listy, wysyłane przez żołnierzy z frontu do ich rodzin w okupowanej Belgii. Szukała w nich informacji, które mogły być przydatne niemieckiemu dowództwu. Potrafiła je znajdować z zadziwiającą przenikliwością. Łączyła, zdawałoby się, nic nie znaczące strzępy żołnierskich relacji, okopowych smutków i tęsknoty za domem w pełnowartościowe raporty o liczebności oddziałów, stratach, przemarszach, uzupełnieniach i zamierzeniach wrogich wojsk. To spodobało się przełożonym. Wieść o zdolnej analityczce dotarła do pułkownika Waltera Nicolaia, od 1913 roku szefa Oddziału IIIb Wielkiego Sztabu Generalnego (Abteilung III b), czyli wywiadu wojskowego. Zaproponował jej pracę, gdyż uznał, że będzie użyteczna w jego sztabie, bardziej przypominającym dobrze zorganizowaną kancelarię niż wojskową instytucję. Major Nicolai bowiem podchodził do dowodzenia wywiadem jak do zarządzania przedsiębiorstwem, w którym dyrektor nie spotyka się ze swoimi pracownikami. Powiedział kiedyś: „Nigdy nie widziałem szpiega i nigdy z żadnym nie rozmawiałem”. Nadzorował i organizował działania swoich bezpośrednich podwładnych, szefów dziewięciu Kriegsnachrichtenstellen − placówek wywiadu, zbierających informacje od szpiegów. Do jednej z takich placówek trafiła Elsbeth Schragmüller. Jej marzenie o życiu pełnym niebezpieczeństw a potrzebnym ojczyźnie zaczęło się spełniać, gdy wyjechała do Lille, aby odbyć konieczne przeszkolenie. Stamtąd szybko przeniesiono ją do Antwerpii, gdzie stanęła na czele miejscowej Kriegsnachrichtenstelle. Była to zadziwiająca kariera kobiety w świecie należącym całkowicie do mężczyzn. Jeżeli kobieta się w nim pojawiała, to tylko po to, aby jej płeć została wykorzystana w grze mężczyzn przeciwko mężczyznom.

Schragmüller kierowała sześćdziesięcioma agentami we Francji, Włoszech, Hiszpanii i na Bałkanach. Do jej obowiązków należało również szkolenie agentów w ośrodku w Lörrach w Badenii-Württembergii oraz w Antwerpii w pałacu przy Rue de Pepiniere. Opracowała program nauczania, który obejmował obsługę radiostacji, szyfrowanie, ukrywanie wiadomości w listach, posługiwanie się atramentem sympatycznym (nie pozostawiającym na papierze widocznych śladów), orientacji w terenie, zaznaczania na mapach położenia obiektów znaczących, posługiwania się bronią.

Utrzymywała żelazną dyscyplinę. Na zajęciach kursanci siedzieli w maskach, aby ukryć tożsamość, a po ich zakończeniu byli zamykani w pokojach. Rozmowy na prywatne tematy były surowo zabronione, a nieobecność lub zaniedbywanie nauki – srogo karane. Bano się jej jak ognia.

Pewnego dnia dowiedziała się, że wywiad francuski już wie o niej i nadał jej pseudonim „Fräulein Doktor” albo „Mademoiselle Docteur”, co wskazywało, że poznał jej nazwisko. Nie była bezpieczna nawet w Amsterdamie, dokąd podobno dotarły dwa zespoły zabójców, aczkolwiek do zamachu nie doszło. Mimo istniejącego zagrożenia i świadomości, że gdy wpadnie w ręce wroga, to zostanie rozstrzelana lub powieszona, podróżowała po Europie pod przybranymi nazwiskami. Przemykała obok francuskich policjantów i agentów kontrwywiadu, zaopatrzona w doskonale podrobione dokumenty i tzw. legendę, uzasadniającą podróż. Nic nie wiadomo o tym, by w czasie tych wypraw zagroziło jej bezpośrednie niebezpieczeństwo, gdyż zawsze potrafiła wymknąć się, zanim została osaczona.

Czy Elsbeth Schragmüller spotkała Matę Hari? Po wojnie przyznała, że ją szkoliła. Choć mogła fantazjować − podobnie jak Ernest Hemingway przechwalający się, że Mata Hari była jego kochanką − to jednak współpraca obu kobiet wydaje się bardzo prawdopodobna. Zapewne nie spotykały się w szkole przy Rue de Pepiniere w Antwerpii, o której istnieniu wiedzieli Brytyjczycy i Francuzi. Mimo wszelkich środków ostrożności, które „Fräulein Doktor” podejmowała, aby ukryć tożsamość kursantów, to w przypadku Maty Hari nie mogło się to udać, gdyż była zbyt znana.

Najbardziej prawdopodobne wydaje się spotkanie w Hotelu Frankfurter Hof we Frankfurcie nad Menem. Był to jeden z najbardziej luksusowych hoteli w mieście, trzymający renomę pomimo trudnych wojennych czasów. Przybycie tam sławnej gwiazdy nie zdziwiłoby nikogo, aczkolwiek nie należy zakładać, że Mata Hari manifestowała swą obecność. W hotelowym apartamencie mogła przejść szkolenie. W jej przypadku nie obejmowało ono posługiwania się bronią, lecz ograniczało się do sporządzenia listy osób interesujących niemiecki wywiad oraz do nauki sposobów sporządzania raportów tak, aby niezauważone mogły być przesłane pocztą do wybranych miejsc.

W tym czasie francuski kontrwywiad już zwrócił na nią uwagę, co zapewne nie było efektem jej działalności, lecz przeczulenia agentów brytyjskiego MI-5. W Anglii rozeszła się wieść, że z kontynentu docierają niemieccy agenci, aby zatruwać konie i muły zarazkami wąglika i nosacizny, co potwierdzały liczne przypadki chorób zwierząt na wyspie Man. Urzędnicy nasilili kontrolę osób przybywających do angielskich portów. W czasie wojny kontrwywiad sprawdził siedemdziesiąt pięć tysięcy ludzi, z których ogromna większość w ogóle nie powinna wzbudzać zainteresowania tajnych służb.

W grudniu 1915 roku Mata Hari wyruszyła w podróż z Holandii do Paryża. Ze względu na linię frontu nie mogła pojechać wprost do stolicy Francji, lecz musiała wsiąść na statek płynący do Wielkiej Brytanii, by tam przesiąść się na statek do hiszpańskiego portu, a stamtąd dojechać do Madrytu i dalej pociągiem do Paryża.

W porcie Folkestone zwrócił na nią uwagę kapitan Stephen Dillon z kontrwywiadu. W raporcie, który sporządził, opisał ją jako kobietę „przystojną, pewną siebie, dobrze i modnie ubraną, w płaszczu z wyłogami z futra szopa i takim kapeluszu”.

Tak zrelacjonował przebieg przesłuchania:

„Chociaż miała dobrą odpowiedź na każde pytanie, zrobiła na mnie niekorzystne wrażenie”.

Powód był bardzo prozaiczny: naopowiadała bzdur, aby w oczach urzędnika zyskać na znaczeniu. Mówiła, jak to ze swoim kochankiem baronem van der Capellanem przebywała w ekskluzywnym londyńskim hotelu Savoy, choć nigdy przedtem nie była w Wielkiej Brytanii.

„Po starannym przeszukaniu i nieznalezieniu niczego uznałem, że nie mam wystarczających powodów, aby odmówić jej wejścia na statek” – zakończył raport kapitan Dillon. Jednakże od tego czasu znajdowała się na liście osób podejrzanych. Co więcej, ta krótka notatka dotarła do szefa francuskiego kontrwywiadu kapitana Georges’a Ladoux.

Zaczął się rok 1916, najbardziej krwawy czas wojny światowej, który przyniósł niewyobrażalne cierpienia ludności cywilnej i żołnierzy, a żadnego rozstrzygnięcia. W lutym rozpoczęła się bitwa pod Verdun. Dowodzący niemieckimi wojskami generał Erich von Falkenhayn pisał do cesarza Wilhelma II:

„Przełamanie [frontu], które i tak jest poza naszymi możliwościami, nie jest konieczne. W zasięgu naszych możliwości są cele, których utrzymanie zmusi francuski Sztab Generalny do rzucenia do walki wszystkich żołnierzy. Jeżeli tak zadecydują, to francuskie siły zostaną wykrwawione na śmierć”.

Generał Erich von Falkenhayn

Niemcy wybrali Verdun, gdyż było to miasto o szczególnym znaczeniu historycznym dla Francuzów i mogli być pewni, że obrońcy będą walczyć do ostatniego żołnierza. Oczywiście ginęliby również atakujący, ale pruscy stratedzy wyliczali, że na każdych dwóch poległych w boju żołnierzy niemieckich zginie pięciu Francuzów.

Dlatego w zimny i mglisty dzień 12 lutego blisko półtora tysiąca niemieckich dział przez dziesięć godzin ostrzeliwało francuskie pozycje, w stronę wroga poleciał milion pocisków. Potem do ataku ruszyły trzy korpusy, ale po kilku dniach zażartych walk udało się Niemcom posunąć tylko o pięć kilometrów. Mijały miesiące, piętrzyły się stosy trupów, a wszystkie wyliczenia niemieckich strategów okazywały się nic nie warte. Straty po obydwu stronach były tak samo wielkie, a Verdun broniło się.

W tym samym czasie Mata Hari ponownie zwróciła na siebie uwagę brytyjskiego kontrwywiadu. W lutym 1916 roku brytyjska policja portowa w Falmouth wyprowadziła ją ze statku, którym zamierzała dotrzeć do Hagi. Dowieziono ją do Londynu, gdzie przesłuchiwał ją funkcjonariusz MI-5 Basil Thompson. Musiał być pod jej urokiem skoro napisał w raporcie:

„Czas niewiele przyćmił jej czar, o którym tak wiele słyszeliśmy”.

Przesłuchanie zakończyło się pomyślnie dla Maty Hari, gdyż Thompson nie znalazł powodu, aby ją aresztować. Mata Hari wróciła do swojego pięknego domu w Neuilly, ale tylko po to, aby go zamknąć. Nie miała już pieniędzy na utrzymanie licznej służby, więc przeniosła się do hotelu. Przez następnych sześć tygodni najczęstszymi klientami było jedenastu oficerów alianckich armii. Wątpliwe jednak, by potrafiła wydobyć od nich ważne informacje lub zorientować się w wadze wojskowych sekretów, jeżeli takie zdradzili.

Sytuacja na froncie wciąż pogarszała się. Wojna pozycyjna była wojną na wyczerpanie. Przestał się liczyć sukces strategiczny, jedynie liczono trupy, a wielcy dowódcy mieli tylko jedną metodę: zabić jak najwięcej żołnierzy wroga, nie zważając na własne straty. Pod koniec czerwca 1916 roku, gdy pod Verdun wciąż krwawiły armie, nad Sommą artyleria francuska i angielska rozpoczęła długotrwałe ostrzeliwanie niemieckich linii, aby posłać do ataku swoich żołnierzy. Po wielodniowych zmaganiach, kosztem sześćset tysięcy zabitych i rannych, alianckim oddziałom udało się wedrzeć w głąb linii obrony wroga na dwanaście kilometrów!

Tego już było za wiele, aby politycy, wrażliwi na społeczne nastroje, mogli pozwolić generałom dalej sprawdzać swoje koncepcje. Głównodowodzący wojskami francuskimi generał Joseph Joffre został zdymisjonowany, acz na otarcie łez nadano mu tytuł marszałka Francji. Jego dymisja mogła nieco uspokoić opinię publiczną, wzburzoną informacjami o hekatombach daremnych ofiar.

Mata Hari

A życie Maty Hari zdawało się układać coraz lepiej. Pod koniec lipca 1916 roku, gdy odwiedziła swą przyjaciółkę panią Dangeville, prowadzącą salon towarzyski dla oficerów, spotkała tam młodego, przystojnego i bardzo bogatego arystokratę kapitana Władimira Masloffa (nazywanego Vadim). Był dużo młodszy, miał lat dwadzieścia jeden, ona – czterdzieści. Miłość od pierwszego wejrzenia tego samego wieczoru doprowadziła ich do łóżka w pokoju hotelowym. Kilka dni później, 3 sierpnia, spotkała się z nim w Paryżu, ale już w zupełnie innych okolicznościach. Vadim, ranny wskutek ataku gazowego, trafił do szpitala z uszkodzeniem gardła i lewego oka. Szybko zabrano go do sanatorium w Vittel, uzdrowiska u podnóża Wogezów. Mata Hari postanowiła za nim podążyć, aby przez kilka tygodni opiekować się rannym i podtrzymywać jego uczucie. Nie było to łatwe, gdyż Vittel leżało w strefie militarnej i dotarcie do miasta wymagało posiadania odpowiedniej przepustki. Na posterunku policji odmówiono jej wydania takiego dokumentu. Stary przyjaciel Jean Hallaure poradził, aby poszła do szefa kontrwywiadu Georges’a Ladoux, który mógł zmienić niekorzystną decyzję policji.

Ten już wiedział, że agenci z brytyjskiego kontrwywiadu podejrzewają, iż Mata Hari jest niemieckim szpiegiem. Przysłali mu nawet meldunek, z którego wynikało, że Niemcy nadali jej kryptonim „AF44”, co wskazywało, że została podporządkowana centrali w Antwerpii, kierowanej przez „Fräulein Doktor”. Nie zlekceważył tego. Zanim Mata Hari do niego przyszła, posłał dwóch agentów, aby ją śledzili. Robili to wyjątkowo niezdarnie, skoro szybko się zorientowała, że znalazła się pod opieką kontrwywiadu. Nie zrobiło to na niej większego wrażenia.

W sierpniowy dzień 1916 roku Mata Hari zastukała do gabinetu kapitana Ladoux. Drzwi otworzył − jak potem opisała − „grubas z bardzo czarną brodą i czarnymi włosami, z cygaretką między wargami”.

Kapitan Ladoux napisał później:

„Weszła do mojego gabinetu ze śmiałością charakterystyczną dla aktorek wchodzących na scenę. Choć nie powiedziałem, aby usiadła, przysunęła krzesło do mojego biurka.

– Czego pan ode mnie oczekuje? – zapytała płynną francuszczyzną z lekkim akcentem, dobrze pasującym do jej orientalnej urody.

Kpt. Georges Ladoux (zdjęcie z lat 20.)

Odpowiedziałem, że wiem, iż chce pojechać do Vittel i gotów jestem wydać jej przepustkę.

– W takim wypadku – powiedziała – niech pan mi zrobi grzeczność i powie swoim facetom, którzy przykleili się do mnie jak cienie, że w upalny czas mogą wypić za moje zdrowie w bistro po drugiej stronie ulicy.

– Nie wiem, o czym pani mówi...

– Chodzą za mną, dokądkolwiek pójdę. Nawet wykorzystują czas, gdy nie ma mnie w pokoju, aby przeszukiwać mój bagaż. Gdy wracam, znajduję wszystko do góry nogami. I muszę dawać dodatkowe napiwki pokojowej, aby to uporządkowała.

Widząc, jak jest pewna siebie i jak panuje nad zachowaniem, zacząłem się zastanawiać, czy wywiad brytyjski nie mylił się, przesyłając mi rok wcześniej informację, że Mata Hari musi być niemieckim szpiegiem.

– Będę z panią szczery: uważam, że wywiad niemiecki zwerbował panią do współpracy podczas pobytu w Berlinie.

– Popełniłam błąd, przyjmując niemiecką propozycję, ale ta idiotyczna gra zakończyła się. A pan niech zdecyduje, czy jestem zbyt niebezpieczna − w tym przypadku musi pan wyrzucić mnie z Francji − czy też jestem miłą małą kobietką, która chciałaby wreszcie mieć trochę spokoju”.

Ladoux zanotował w pamiętniku, że ta rozmowa miała decydujące znaczenie dla jego dalszych działań, gdyż niespodziewanie Mata Hari przyznała się! Zapewne nie rozumiała wagi takiego oświadczenia złożonego przed szefem kontrwywiadu.

Kapitan Ladoux, brzydki mężczyzna z niewielką pensją, siedział naprzeciw kobiety, którą wielbili najbogatsi. Czy on również zamierzał zdobyć jej względy? A może jej zguba miała leczyć jego kompleksy?

Wtedy zapytał:

– A nie podjęłaby się pani chwalebnej służby dla Francji?

– Nigdy o tym nie myślałam.

– Pani musi być bardzo kosztowna.

– To oczywiste!

– Jak pani sądzi, ile taka praca byłaby warta?

– Dużo lub nic.

– Proszę to przemyśleć. Niech pani się zastanowi, czy może zrobić coś dla nas. Dam pani przepustkę. Proszę mi tylko obiecać, że nie będzie pani uwodzić francuskich oficerów. A kiedy podejmie pani decyzję, to proszę wrócić tutaj.

Na początku września 1916 roku Mata Hari pojechała do Vittel, aby spędzić kilka dni z ukochanym. Spotkało ją wielkie rozczarowanie. Liczyła, że dowie się, jaka będzie ich przyszłość − przecież się jej oświadczył − a dowiedziała się, że arystokratyczna rodzina nawet nie miała zamiaru słuchać o wielkiej miłości do dużo starszej tancerki!

Wtedy postanowiła przyjąć propozycję Ladoux, ale za cenę, która dawałaby jej i narzeczonemu możliwość wygodnego życia bez oglądania się na jego rodzinny majątek. Powiedziała: milion franków! To było bardzo dużo, ale Mata Hari uznała, że kontrwywiad zapłaci tak wielkie pieniądze za to, co miała do zaproponowania.

–Uwiodę niemieckiego następcę tronu! – zaproponowała, gdy kapitan Ladoux odwiedził ją w paryskim apartamencie hotelowym. – Najpierw odnowię znajomość z generałem Moritzem Ferdinandem von Bissingiem. Mówiła o generalnym gubernatorze Belgii, który w grudniu 1914 roku przejął to stanowisko od Colmara von der Goltza. – Przy jego pomocy zostanę przedstawiona na niemieckim dworze.

Podała wiele argumentów, które miały przekonać Ladoux, że jej plan jest bardzo realny.

Kronprinz Wilhelm

– Byłam metresą generała – mówiła o von Bissingu – i ode mnie zależy, kiedy się z nim spotkam. Niemcy adorują mnie i traktują mnie jak królową, gdy dla was jestem tylko dziwką. Ach, gdyby pan widział nasze orgie w Berlinie, kiedy leżeli na podłodze, łasząc się do moich nagich stóp. Ja wyzwalałam ich zwierzęce żądze!

Ten plan omotania następcy tronu, z pozoru szaleńczy, miał szanse na realizację. Trzydziestoczteroletni Kronprinz Wilhelm był nie tylko głupi, ale nadzwyczaj pusty i znany z licznych miłostek. Prasa aliancka zwykła, nie bez racji, nazywać go Clownprinz, czyli książę-klaun. Sukces wydawał się więc bardzo prawdopodobny. Ladoux przyjął tę propozycję. Być może już wiedział, że nie będzie musiał występować do zwierzchników o zgodę na wypłacenie tak wielkiej kwoty.

Mata Hari przystąpiła do wypełniania swojego planu z zapałem kobiety gotowej poświęcić wszystko dla uratowania miłości i szansy poślubienia rosyjskiego arystokraty. Wtedy pojawił się poważny sygnał ostrzegawczy. W czasie podróży z Paryża do Amsterdamu przez Wielką Brytanię została aresztowana przez brytyjski kontrwywiad. Funkcjonariusz George Reid Grant uznał, że jest Clarą Bendix, niemieckim szpiegiem. Jedynym dowodem była amatorska fotografia Clary Bendix, na której wydała się do niej podobna. Spędziła noc zamknięta w kabinie statku, aby następnego ranka zostać poddana rewizji osobistej, którą przeprowadziła żona George’a Granta, z zawodu policjantka. Potem odwieziono ją do Londynu na przesłuchanie. Tam, gdy zorientowała się, że grozi jej oskarżenie o szpiegostwo, wyjawiła, że pracuje dla kapitana Ladoux. On jednak nie potwierdził tego. To właśnie był sygnał ostrzegawczy, na który nie zwróciła uwagi. Może dlatego, że Brytyjczycy wkrótce zezwolili na dalszą podróż do Madrytu?

Szybko zapomniała o angielskiej przygodzie i zabrała się do wypełniania planu dotarcia do następcy niemieckiego tronu. Uznała, że pomocny w tym będzie urzędnik tamtejszej ambasady niemieckiej Hans von Khale. Oczywiście zastosowała wobec niego swą najsilniejszą broń, czyli zwabiła do łóżka. Najprawdopodobniej zdradziła swoje zamiary, skoro urzędnik ostrzegł niemiecki kontrwywiad, że Francuzi wysyłają Matę Hari, aby uwiodła Kronprinza. Niemcy nie zlekceważyli tego ostrzeżenia zapewne dlatego, że dobrze wiedzieli, jakiego mają następcę tronu.

Wilhelm kończył przejażdżkę konną po parku pałacu w Pszczynie, gdzie stacjonował niemiecki Sztab Generalny, kiedy z daleka dostrzegł dwóch oficerów. Wyższy zameldował się, gdy tylko Kronprinz zsiadł z konia.

– Wasza wysokość, to ja prosiłem o chwilę rozmowy. Jestem pułkownik von Schmiedling – powiedział. – Otrzymaliśmy informację z naszej ambasady w Madrycie, że Mata Hari, słynna tancerka, zabiega o poznanie waszej wysokości.

Ta wiadomość wprowadziła Kronprinza we wściekłość. Zaczął krzyczeć:

– A odkąd to ambasada interesuje się moimi sprawami i w dodatku informuje o tym kontrwywiad?!

Schmiedling usiłował wyjaśnić:

– Sytuacja jest wysoce ambarasująca...

– Wara kontrwywiadowi od mojego życia prywatnego! Wara! Im prędzej pan to zrozumie, tym lepiej dla pana! – krzyczał następca tronu. – Jak pan śmie sugerować, że mógłbym zdradzić tajemnice wojskowe czy państwowe?! Czy pan uważa mnie za chłystka?! Powtarzam: nie wtrącać się do mojego życia prywatnego! Nie wtrącać się, dopóki wam na to nie pozwolę!

W czasie tej rozmowy można było odnieść wrażenie, że następca tronu wolałby, żeby mu nie przeszkadzano w poznaniu słynnej tancerki. Chętnie dołączyłby ją do swoich miłosnych podbojów, w których odnosił większe sukcesy niż w dowodzeniu wojskami niemieckimi na francuskim froncie. Uwiedzenie Kronprinza wydawało się coraz bardziej realne. A skoro książę nie miał zamiaru poddać się opiece kontrwywiadu, to należało zlikwidować źródło zagrożenia – Matę Hari. Najlepiej w taki sposób, żeby jednocześnie zdezawuować wszelkie informacje, które mogła już zdobyć i przekazać francuskiemu wywiadowi, czyli poprzez wykazanie, że była niemieckim szpiegiem.

Czy ten plan wyszedł od Elsbeth Schragmüller? Ona odbierała szpiegowskie meldunki od Maty Hari, a była zbyt doświadczona i zbyt wiele wiedziała o wrogu, aby nie zauważyć, że tancerka przysyła bezwartościowe informacje, a żąda coraz więcej pieniędzy. Jako agentka nie miała żadnej wartości, ale jej zlikwidowanie mogło stanowić pewną wartość w szpiegowskiej grze. Tylko tak można wyjaśnić fakt, że niemiecka ambasada w Madrycie, gdzie właśnie przebywała Mata Hari, wysłała zaszyfrowaną depeszę. Niemcy wiedzieli jednak, że kontrwywiad francuski złamał ten szyfr, więc odczyta treść, mówiącą o działaniach szpiega oznaczonego kryptonimem „H21” i łatwo skojarzy to z obecnością Maty Hari w Madrycie. I tak się stało.

W grudniu 1916 roku stacja nasłuchowa na Wieży Eiffla zarejestrowała zaszyfrowaną depeszę, nadaną z niemieckiego poselstwa w Madrycie do Berlina. Gdy 13 stycznia 1917 roku odczytano ją, wydawało się, że nie ma wątpliwości, iż chodzi o Matę Hari. Tekst z całą pewnością wskazywał na nią[1]:

„Agent »H21« właśnie przybył do Madrytu. Ona odniosła sukces, angażując się do pracy we francuskim wywiadzie, aczkolwiek została odesłana tutaj [tj. do Madrytu] przez Brytyjczyków. Poprosiła o instrukcje i pieniądze. Przekazała mi następujące informacje: [tu następowały dane o miejscu postoju kilku francuskich pułków] i wiadomość o tym, że francuski polityk X [prawdopodobnie chodziło o francuskiego premiera Aristide Brianda] nawiązał bliskie stosunki z zagraniczną księżniczką”.

Francuzi zarejestrowali też i odczytali odpowiedź wysłaną z Berlina:

„Powiedz agentowi »H21«, aby wracał do Francji i kontynuował swoją misję. Otrzyma czek na 5 tysięcy franków od Craemera [sic]”.

To szokujące, że placówka wywiadu w Madrycie wysłała taką informację, zdradzając płeć „H21” oraz podając inne dane, które pozwalały łatwo zidentyfikować, o kogo chodzi: odniósł sukces, „angażując się do pracy we francuskim wywiadzie”, odesłany do Madrytu przez Brytyjczyków. Nie wolno było podawać nazwiska Craemer. Równie nierozsądnie zachowała się centrala wywiadu w Berlinie, zamieszczając w depeszy nazwisko.

Z drugiej strony Francuzi, widząc tak oczywiste łamanie podstawowych zasad korespondencji, musieliby się zastanowić, czy to nie podstęp. A może depesze, które w tak oczywisty sposób dowodziły winy Maty Hari, zostały spreparowane przez Georges’a Ladoux? Treść zupełnie inaczej zapamiętał jeden ze współpracowników Ladoux, który był przy nim, gdy ten odczytywał depeszę. Miała brzmieć:

„»H21«, znakomity agent przed wojną, nie dał nam nic wartościowego od czasu wybuchu wojny”.

Jeżeli tak brzmiała odszyfrowana depesza, to oczywiste, że nie mogło chodzić o Matę Hari. Czyżby więc Ladoux zafałszował treść, aby uzyskać żelazny dowód winy Maty Hari? To możliwe. Mógł zdobyć uznanie szefów za wskazanie tancerki jako groźnego szpiega, który, zdradziwszy wrogowi wojskowe plany, przyczynił się do klęski wielu operacji na froncie. Taka gra mogła przynieść korzyść również Elsbeth Schragmüller: pozbycie się bezwartościowego agenta jednocześnie blokowało możliwość uwiedzenia Kronprinza.

Mata Hari wróciła do Paryża 3 stycznia 1917 roku. Na dworcu czekali na nią dwaj agenci Ladoux, którzy wyruszyli za jej taksówką do hotelu, w którym się zatrzymała. Kilka dni później odebrała list z Madrytu. Jej kochanek, senator Emilio Junoy, pisał, że odwiedził go agent kontrwywiadu z Francji i wypytywał o kontakty z nią. Wkrótce inny madrycki kochanek przysłał podobne ostrzeżenie, informując, że był nagabywany o kontakty z osobą „zachowującą się wrogo wobec państw Ententy”.

W Paryżu Ladoux zwlekał ze spotkaniem, a gdy wreszcie do niego doszło, odmówił wypłacenia pieniędzy za informacje, które przekazała, choć wydawały się interesujące. Dowiedziała się bowiem w Madrycie, że Niemcy złamali jeden z francuskich szyfrów, poznali nazwisko francuskiego lotnika przerzucającego agentów za niemieckie linie oraz że agenci niemieccy przybywający do Francji ukrywali kryształki pozwalające na sporządzanie atramentu sympatycznego za paznokciami.

Milczenie Ladoux przedłużało się. Musiała zrozumieć, że wpadła w zasadzkę. Nie miała pieniędzy. Nie wystarczało już na opłacanie hotelu i musiała przeprowadzić się do skromniejszego i tańszego Elysee Palace Hotel na Polach Elizejskich. Potem przyszła jeszcze gorsza wiadomość: rosyjski kochanek, który długo nie odpowiadał na jej telefony, gdy wreszcie zgodził się na spotkanie, powiedział, że dowódca ostrzegł go, iż „zadaje się z awanturnicą”.

Rano 13 lutego 1917 roku do jej hotelowego pokoju weszło sześciu mężczyzn. Dwóch z nich znała, gdyż byli to agenci kapitana Ladoux, którzy od dawna ostentacyjnie śledzili ją. Na ich widok wstała od niewielkiego stolika, przy którym jadła śniadanie. Wyglądała na chorą. Komisarz policji, który jako ostatni wszedł do pokoju, odczytał nakaz aresztowania:

„Zelle Margaretha, znana jako Mata Hari, mieszkająca w Palace Hotel, wyznania protestanckiego, cudzoziemka, urodzona w Holandii 7 sierpnia 1876 roku, wzrostu jeden metr siedemdziesiąt pięć centymetrów, umiejąca czytać i pisać, jest oskarżona o szpiegostwo i współdziałanie z nieprzyjacielem w celu udzielenia mu pomocy w podejmowanych działaniach”.

Z hotelu zabrano ją do Pałacu Sprawiedliwości, gdzie została osadzona w areszcie. Potem przewieziono ją do więzienia Saint-Lazare, ponurej budowli z XIX wieku, gdzie umieszczano chore prostytutki. Widok celi uświadomił jej, że wepchnięto ją na drogę prowadzącą na szafot. Nie było okna, jedynie z zakratowanego otworu nad drzwiami padało słabe światło latarni gazowej. Poza słomianą matą na podłodze nie było żadnych sprzętów, co miało zapobiegać próbom samobójstwa. Panowało przenikliwe zimno, a racje jedzeniowe − głównie chleb z plasterkami jarzyn − były skąpe. W dodatku osadzona nie dostawała świeżej bielizny i tylko piętnaście minut na dobę mogła przebywać poza celą.

Doktor Leon Bilard, który przyszedł odwiedzić Matę Hari pierwszej nocy, zapytał, czy czegoś potrzebuje.

– Tak, telefonu i kąpieli – odpowiedziała.

Kilka dni później przeniesiono ją do lepszej celi, w której stały dwa drewniane łóżka z materacami wypchanymi słomą. Tam miała przebywać do procesu. Kapitan Pierre Bouchardon, wojskowy prokurator, przesłuchiwał ją kilkanaście razy, najwyraźniej przekonany o jej winie. A Mata Hari opowiadała wszystko, co się wydarzyło.

– W 1916 roku w Hadze odwiedził mnie Niemiec o nazwisku Kramer, oferując dwadzieścia tysięcy marek za zdobywanie wiadomości dla niemieckiego wywiadu. Wręczył mi buteleczkę z atramentem sympatycznym, za pomocą którego miałam sporządzać szpiegowskie meldunki. Zgodziłam się przyjąć pieniądze, gdyż traktowałam je jako rekompensatę za futra i biżuterię skonfiskowaną przez rząd niemiecki tuż po wybuchu wojny, co uważałam za bezprawie. Nigdy nie wywiązałam się ze zobowiązania wobec Kramera. Nigdy nie byłam szpiegiem! Buteleczkę z atramentem wyrzuciłam. Nie przekazałam Niemcom żadnych wiadomości. Żadnych! Przysięgam!

Czy nie zdawała sobie sprawy, że zeznania, w których przyznawała, że zgodziła się podjąć współpracę z wywiadem wroga, będą dowodem przeciwko niej? A może robiła wszystko − nawet gotowa była potwierdzić każdy zarzut − byle wyrwać się ze strasznych warunków, w jakich się znalazła?

Pisała do swoich prześladowców, błagając o litość:

„Zadajecie mi straszne cierpienia. Ja wariuję. Błagam was, zakończcie to. Jestem kobietą. To jest ponad moje siły”.

W innym liście:

„Błagam was, zakończcie moje cierpienia w tym więzieniu”.

Wszystkie zażalenia na więzienne warunki pozostawały bez odpowiedzi. Niewiele mógł jej pomóc adwokat Edouard Clunet, siedemdziesięcioczteroletni prawnik, specjalista od prawa międzynarodowego. Nie potrafił doradzić jej linii obrony ani odpowiednio reprezentować jej w sądzie. Tyle że wyrok na Matę Hari zapadł nie na sali sądowej.

W listopadzie 1916 roku dobiegła końca bitwa nad Sommą. W tamtej wojnie była to największa bitwa. Pochłonęła milion ofiar, nie przyniósłszy żadnego rozstrzygnięcia. Dowództwo francuskie, nie zważając na pogarszające się nastroje w armii, postanowiło podjąć działania prowokacyjne.

Żołnierze brytyjscy podczas bitwy nad Sommą

Nowy głównodowodzący wojskami francuskimi generał Robert Nivelle opracował plan ofensywy na osiemdziesięciokilometrowym froncie od Soissons do Reims, który miał przynieść zwycięstwo w ciągu 48 godzin. Już pierwsze godziny ataku, rozpoczętego 16 kwietnia 1917 roku, wykazały, że nie uda się zrealizować planu. Na żołnierzy dywizji francuskich, którzy wyszli z okopów na najważniejszym odcinku frontu pod Chemin des Dame, spadł deszcz niemieckich pocisków. Wróg ustawił w swoich okopach tak wiele dział i karabinów maszynowych, że Francuzi nie byli w stanie przebyć nawet kilkudziesięciu metrów. Nie dość tego, całkowicie zawiodła strategia generała, który przewidywał, że własna artyleria prowadzić będzie ogień przed idącymi do ataku żołnierzami. To miało zmusić nieprzyjacielskich żołnierzy do ukrycia się i uniemożliwić im przeprowadzenie kontrataku. Pomysł okazał się fatalny, gdyż odłamki eksplodujących pocisków bardziej raniły atakujących niż broniących się żołnierzy wroga. Tego dnia Francuzi musieli cofnąć się, zostawiając na polu bitwy czterdzieści tysięcy żołnierzy. Przerażające straty nie odwiodły generała Nivelle’a od ponawiania ataków. Ofensywa miała trwać do zwycięskiego końca. Do 9 maja zginęło lub odniosło rany sto osiemnaście tysięcy żołnierzy. Linię wroga udało się przesunąć o siedem kilometrów. Politycy wymusili zwolnienie generała Nivelle’a, ale nie uspokoiło to nastrojów w społeczeństwie i armii.

Generał Robert NivelleGenerał Philippe Pétain

Tymczasem pod Chemin des Dame zbuntowali się żołnierze 2. Dywizji. Ich nieposłuszeństwo okazało się zaraźliwe. Fala buntów zaczęła obejmować kolejne oddziały. Ponad trzydzieści tysięcy żołnierzy wyszło z transzei i odmówiło walki. W 49 dywizjach wojsk francuskich (cała armia liczyła sto trzynaście) wystąpiły oznaki buntu w mniejszym lub większym stopniu. Zagrożenie rewoltą było tak duże, że dowództwo francuskie przesunęło pod Paryż dwie dywizje, które miały bronić stolicy przed... zbuntowanymi własnymi oddziałami. Było to o tyle uzasadnione, że napływały informacje, iż na stolicę maszeruje cała zbuntowana brygada, która złupiła magazyny wojskowe.

Prezydent Raymond Poincaré oddał dowodzenie w ręce generała Philippe’a Pétaina. Ten postanowił przywrócić porządek w wojsku drakońskimi środkami, aby stało się to przestrogą dla tych, którzy w przyszłości chcieliby odmówić wykonania rozkazu. Przed sądami wojennymi postawiono 23 385 żołnierzy, 554 z nich skazano na śmierć, choć wykonano tylko kilkadziesiąt wyroków (prawdopodobnie 49). Sytuacja została opanowana, bunt stłumiony. Na jak długo?

We wrześniu zbuntowały się rosyjskie oddziały walczące u boku francuskiej armii. Była to potężna siła − dziesięć tysięcy żołnierzy. Ich obóz w rejonie miasta La Courtine okrążyły oddziały francuskie. Otworzyły ogień artyleryjski, który spowodował śmierć kilkunastu Rosjan i ranił czterdziestu z nich. Bunt został stłumiony, przywódców wysłano do kolonii karnej w Afryce, a żołnierzy odesłano do Rosji.

Stamtąd nadchodziły coraz bardziej niepokojące wiadomości. Rząd Tymczasowy, który powstał w Rosji po abdykacji cara w lutym 1917 roku, nie był w stanie opanować sytuacji. Poparcie wśród wojska i społeczeństwa zyskiwali bolszewicy, ponieważ obiecywali zakończenie działań wojennych. Komunistyczni agitatorzy powtarzali takie slogany również żołnierzom francuskim. Ludność cywilna miała już dość ogromnych strat, głodu, wojny. Nastroje można było zmienić dając ludziom wielkie zwycięstwo, które zapowiadałoby rychły koniec wojny. Mimo wszelkich wysiłków, które prowadziły do śmierci setek tysięcy żołnierzy nie udało się go osiągnąć. Było jednak prostsze rozwiązanie: wskazać winnych klęsk i setek tysięcy ofiar na froncie − szpiegów!

W takiej atmosferze 24 lipca 1917 roku rozpoczął się proces Maty Hari. Sędzia, kapitan Jean Chatin, wyznał później:

„To, co uczyniło mnie pewnym jej winy, to dowody, które przeszły przez moje ręce: otwarte wyznania tej bezwstydnej szpieg. Ona spowodowała śmierć prawdopodobnie pięćdziesięciu tysięcy naszych mężczyzn, nie licząc tych, którzy w wyniku jej informacji zginęli na morzu”.

Była więc winna zbiorowego zabójstwa. W październiku 1917 roku sąd orzekł:

„Sąd jednogłośnie skazał osobę o nazwisku Zelle Margaretha Gertuda na karę śmierci za szpiegostwo i współdziałanie z nieprzyjacielem”.

Następnego ranka przewieziono ją z aresztu w Pałacu Sprawiedliwości do więzienia Saint-Lazare. Tam dwie zakonnice poprowadziły ją długim korytarzem do celi numer 12, celi śmierci. Ostatnie dni życia miała spędzić z dwiema prostytutkami, które wybrano jako ostatnie towarzyszki ze względu na ich dobry charakter.

O świcie 15 października przed więzieniem zebrał się tłumek stu dziennikarzy, którzy w niewiadomy sposób dowiedzieli się o terminie egzekucji. Wielu wyrażało oburzenie, że wyznaczono tak wczesną porę, gdy brak światła uniemożliwiał zrobienie zdjęć.

Mata Hari patrzyła na nich zaskoczona, a może zadowolona. Szepnęła do idącej obok zakonnicy siostry Leonidy, jakby wychodziła na scenę w teatrze:

– Tyle ludzi! Co za sukces!

Potem wsiadła do więziennej karetki, która odjechała szybko w asyście samochodów dziennikarzy. Widocznie liczyli, że uda im się obejrzeć egzekucję. Nie wpuszczono ich jednak na teren starego fortu Caserne de Vincennes. Tam dwunastu żołnierzy plutonu egzekucyjnego czekało na rozkaz.

Przeszła przed nimi spokojna i zbliżyła się do słupa, do którego żandarm przywiązał linkę i opasał nią biodra skazanej. Nie pozwoliła jednak związać dłoni. Odmówiła również zasłonięcia oczu. Przez chwilę rozmawiała z siostrą Leonidą.

– Obejmij mnie szybko i zostaw mnie. Stań po mojej prawej stronie. Będę patrzyć na ciebie. Adieu!

Pocałowała w policzek drugą zakonnicę i kazała im odejść.

Pozostała sama.

Podoficer dowodzący egzekucją podniósł szablę.

Dwunastu żołnierzy wycelowało karabiny.

Posłała im całusa, zanim przeszyły ją kule.

Podoficer podszedł do martwej Maty Hari, zwisającej na sznurze oplatającym jej biodra, wyjął rewolwer i przykładając lufę do jej skroni oddał ostatni strzał. Lekarz stwierdził, że śmierć została spowodowana przez pocisk, który trafił w serce.

Mata Hari przed plutonem egzekucyjnym

Po jej ciało nie zgłosił się nikt z rodziny ani z kochanków. Przewieziono je do szkoły medycznej Uniwersytetu Paryskiego, gdzie miało służyć studentom do nauki.

Weryfikacja wyroku wydanego przez francuski sąd nigdy nie była możliwa, choć wydawało się, że wiele zeznań obciążających Matę Hari jest sprzecznych, a ci, którzy je zgłaszali, kierowali się chęcią obarczenia ją winą za zło wojny.

Elsbeth Schragmüller mimo dużych osiągnięć i wielkiego doświadczenia po zakończeniu wojny została odsunięta od pracy w wywiadzie. Nie zaproponowano jej miejsca w tworzącym się wywiadzie Reichswehry, nowej armii niemieckiej. „Fräulein Doktor” powróciła do pracy na uczelni. Podobno zdobyła w czasie wojny pokaźny majątek, ale hiperinflacja, która ogarnęła Niemcy w 1923 roku, spopieliła wszystkie jej oszczędności. Wiodła skromne życie, opiekując się chorą matką. Czy była to przykrywka nowego wcielenia superszpiega z Wielkiej Wojny? Raczej nie. Zachorowała na gruźlicę kości, która zniszczyła jej organizm. Zmarła w Monachium w 1940 roku.

Tylko raz przyznała, że szkoliła Matę Hari, ale nie podała żadnych szczegółów ani nie oceniła jej pracy. Nie ma żadnej możliwości zweryfikowania, czy mówiła prawdę. Na ten temat nigdy nie wypowiedział się pułkownik Walter Nicolai, a dokumenty wywiadu zostały zniszczone. Odnalezienie dowodów i dokładne odtworzenie biegu wydarzeń przestało być możliwe.

Rekonstrukcja historii Maty Hari opiera się jedynie na wspomnieniach takich ludzi, jak Georges Ladoux, którzy byli zainteresowani udowodnieniem jej winy, i oficjalnych dokumentach, tworzonych przez tych, którzy zrzucili na nią odpowiedzialność za śmierć tysięcy żołnierzy francuskich...

Droga na szafot

Karl Gröpler był doświadczonym katem. Na początku XX wieku, gdy miał trzydzieści dwa lata, zniechęcony niskimi zarobkami w rzeźni końskiej i po plajcie pralni, którą prowadził, stanął przed Cesarską Komisją Służb Prokuratorskich w Magdeburgu i zdał egzamin na kata. Nie był jednak zadowolony, ponieważ uważał, że zarabia za mało, gdyż płacono mu za wykonaną pracę, czyli od każdego ściętego skazańca. Jedynie w 1909 roku był usatysfakcjonowany, bo za jedenaście ściętych głów otrzymał pięć tysięcy trzysta pięćdziesiąt marek. Ceniono go za fachowość. W kwietniu 1924 roku podpisał kontrakt dający mu wyłączność w całych Prusach, lecz wciąż narzekał na złe zarobki. Otrzymywał stałą pensję w wysokości 136 marek w złocie oraz sześćdziesiąt marek w złocie za każdą egzekucję. Jego problem polegał na tym, że sądy rzadko wydawały wyroki śmierci. Uległo to zmianie dopiero w 1933 roku, gdy władzę w Niemczech przejęli naziści. Zaoferowano mu tysiąc pięćset marek miesięcznie − co odpowiadało 3500 dolarów w przeliczeniu na dzisiejsze ceny − oraz tysiąc marek od każdej egzekucji. Nazistowskie sądy dawały dobrze zarobić. Był tak zadowolony z nadmiaru pracy, że zwykł witać swe ofiary hitlerowskim salutem, a nawet okrzykiem: „Heil Hitler”, z takim zapałem, że Ministerstwo Sprawiedliwości upomniało go, aby porzucił ten sposób zwracania się do ludzi, których miał pozbawić życia.

Benita von Falkenhayn

Tego dnia, 18 lutego 1935 roku, przyszedł do więzienia w berlińskiej dzielnicy Plötzensee o świcie, aby wykonać wyrok śmierci na dwóch kobietach. Nigdy nie interesował się, za co ma ściąć głowę skazańcowi, ale tym razem wiedział, gdyż prasa dużo pisała o kobietach, które zdradziły Rzeszę. Opinia publiczna pochwalała surowy wyrok, gdyż obydwie pochodziły z arystokratycznych rodów, były skoligacone z ludźmi zasłużonymi dla niemieckiej historii i pracowały w Ministerstwie Obrony, a zdradziły ojczyznę dla Polaka. Musiały zapłacić życiem.

Pierwsza, którą wprowadzono do katowni, nazywała się Benita von Falkenhayn. Los skierował ją na drogę do katowskiego pieńka w 1922 roku, gdy miała dwadzieścia dwa lata. Wtedy na wyścigach w Sopocie poznała mężczyznę, który ją oczarował. Nadzwyczaj przystojny polski oficer Jerzy Sosnowski przypadł jej do serca, choć obecność męża Richarda uniemożliwiła nawiązanie romansu. Nie zapomniała jednak smukłej sylwetki, oczu Rudolfa Valentino, niskiego głosu i szarmanckich manier polskiego kawalerzysty.

Spotkała go ponownie cztery lata później, w 1926 roku, na przyjęciu, które właściciel zwycięskiego konia wydał na torze hippicznym w berlińskiej dzielnicy Karlshorst. Rittmeister Georg Sosnowski Ritter von Nałęcz, jak się wówczas przedstawiał, mieszkał już w Berlinie. Wyjaśnił, że wyjechał z Polski, gdyż nie akceptował sytuacji politycznej ani ówczesnych władz, co brzmiało bardzo przekonująco. Niemcy wiedzieli o zamachu, którego w maju 1926 roku dokonał Józef Piłsudski, i zdawali sobie sprawę, że wielu Polaków nie akceptowało nowych władz. Dla Benity nie miało to znaczenia, gdyż uczucie, które zakiełkowało w Sopocie, nagle odżyło, a jej sytuacja osobista temu sprzyjała. Była już w separacji z Richardem, nic więc nie stało na przeszkodzie wielkiej miłości. Nie przeszkadzała jej również fama, jaka otaczała przystojnego Polaka. Mówiono o nim jako o Don Juanie, łamiącym z łatwością kobiece serca i w wielkiej liczbie. Nawet po tym, gdy wyznał jej miłość, często słyszała, jak przyjaciółki opowiadały o jego wyczynach, nazywając go polskim ogierem. Nie starały się ściszać głosu, gdy Benita była w pobliżu. Nie gasiło to jej uczucia. Wszystko w nim było tak bajkowe. Dzielny kawalerzysta walczył w wojnie światowej na froncie wschodnim, gdzie doszedł do stopnia porucznika, co zawdzięczał bojowym zasługom. Wtedy pojawiła się nowa broń − lotnictwo myśliwskie − która z nieznanych przyczyn pociągała zwłaszcza kawalerzystów. Sosnowski ukończył kurs pilotażu w Wiener Neustadt, choć nie wrócił na front i nie walczył jako lotnik.

Gdy 11 listopada 1918 roku odrodziła się Polska, tego samego dnia wstąpił do Wojska Polskiego, a potem dzielnie walczył z bolszewikami. Szaleńcza szarża, do jakiej poprowadził swój szwadron pod Wernyhorodkiem, uratowała cały pułk przed wielkimi stratami. Jego dowódca podpułkownik Henryk Brzezowski tak opisał to we wniosku o odznaczenie go orderem Virtuti Militari:

„W tym krytycznym momencie rzuca się porucznik Sosnowski na czele swojego szwadronu na pierwsze zbliżające się szwadrony Budionnego[2] i brawurową szarżą wpędza ich do bagna, gdzie przez ogień karabinów maszynowych zostały zdziesiątkowane”.

Z nieznanych przyczyn zaszczytnego orderu nie przyznano.

Był piękny i wiarołomny, wolny, bogaty, pożądany przez najpiękniejsze kobiety z berlińskiego towarzystwa. To pociągało Benitę. Nic nie mogło powstrzymać jej uwielbienia, nawet wyznanie, które usłyszała pewnego dnia:

– Jestem oficerem polskiego wywiadu.

Dwa lata wcześniej, gdy służył w krakowskim pułku kawalerii, otrzymał od kapitana Mariana Chodackiego propozycję podjęcia służby w Oddziale II Sztabu Generalnego, czyli wywiadzie. Kapitan postępował zgodnie z wytycznymi, które nakazywały werbować oficerów o głębokim patriotyzmie, odważnych, z bojową przeszłością, zasłużonych dla ojczyzny.

Sosnowski przyjął tę propozycję bez zastanowienia. Nudziła go garnizonowa służba, a propozycja działania w wywiadzie odpowiadała jego ryzykanckiej naturze. W marcu 1926 roku, przeszkolony w szpiegowskim fachu, przyjechał do Berlina, aby objąć placówkę polskiego wywiadu, działającą pod kryptonimem „In.3”. Jego poprzednik rotmistrz Józef Gryf-Czajkowski zupełnie nie sprawdził się na tym stanowisku i wracał do Warszawy w atmosferze podejrzeń o współpracę z Abwehrą (podejrzeń, które później okazały się uzasadnione).

Sosnowskiemu przyznano tak duży budżet, że mógł stworzyć sobie wizerunek bogatego hulaki, wydającego huczne przyjęcia i płacącego wysokie rachunki za pijatyki w berlińskich knajpach. To zjednywało mu przyjaciół nawet wśród podejrzliwych i antypolsko nastawionych pruskich oficerów, łasych na pożyczki i płacenie ich rachunków za nocne hulanki w tancbudach i burdelach. W szpiegowskiej grze, jaką Sosnowski prowadził z wyczuciem i nadzwyczaj umiejętnie, najważniejszym atutem okazała się jednak jego uroda, która przyciągała kobiety. Ona przesądziła o jego wielkim sukcesie i... zgubie.

Od lewej: Benita von Falkenhayn, Günther Rudloff i Jerzy Sosnowski

Benita von Falkenhayn miała stać się jego najcenniejszą agentką ze względu na poprzednie małżeństwo, które dało jej ważne znajomości i znaczącą pozycję w berlińskim towarzystwie. Jej były teść generał Erich von Falkenhayn był szefem niemieckiego Sztabu Generalnego w pierwszych latach wojny, wtedy gdy armie niemieckie odnosiły największe zwycięstwa na Wschodzie i Zachodzie. Zmarł w 1922 roku, ale syn i synowa utrzymywali liczne kontakty wśród najwyższych oficerów armii niemieckiej. Ci zaś obdarzali ich szacunkiem i zaufaniem.

Po rozwodzie z Richardem Benita szybko wyszła powtórnie za mąż za starszego o dwadzieścia sześć lat Karla von Berga. Bez wątpienia powodem były sprawy finansowe. Była przyzwyczajona do życia na wysokim poziomie, a pieniądze, o których nie myślała przy poprzednim mężu, skończyły się.

Sosnowski zorientował się, że kochanka potrzebuje gotówki, więc wypłacał jej wysoką pensję: osiemset marek (w przeliczeniu na dzisiejsze ceny była to równowartość ok. dwóch tysięcy dolarów), co pozwalało Benicie na niezależność od zamożnego męża. Były to dobrze zainwestowane pieniądze, gdyż Benita von Berg nie zawiodła nadziei: wprowadziła polskiego szpiega do najważniejszych salonów i gabinetów Berlina i poznała go z najciekawszymi ludźmi.

Irene von Jena

To przez nią poznał Günthera Rudloffa, oficera kontrwywiadu przy dowództwie III Okręgu Wojskowego w Berlinie. Znajomość z oficerem Abwehry mogła stanowić zagrożenie, ale Sosnowski nie robił niczego, co mogłoby wzbudzić czujność funkcjonariusza kontrwywiadu. Czy w tej grze Abwehra była sprytniejsza? Nic jednak na to nie wskazywało.

Rudloff był znakomitym kompanem do nocnych hulanek, za które płacił Sosnowski. Ten szybko dostrzegł, że Rudloff przyjmuje to z ulgą, co wskazywało, że stan jego finansów jest całkowitym przeciwieństwem stopnia chęci do zabawy.

Benita przedstawiła Sosnowskiego Irene von Jena, urzędniczce z Ministerstwa Reichswehry, zatrudnionej w wydziale budżetowym, gdzie zbiegały się najważniejsze informacje, obrazujące skalę tajnych zbrojeń, główne kierunki rozwoju niemieckich sił zbrojnych, wyceny najważniejszych projektów zbrojeniowych. Zatrudnienie kobiety w wojskowym ministerstwie nie było niczym niezwykłym, gdyż wojsko, któremu traktat wersalski ograniczył liczbę zatrudnionych oficerów do trzystu, starało się omijać limity, angażując pracowników cywilnych na stanowiskach administracyjnych, niewymagających fachowej wiedzy.