Wojna jest kobietą - Monika Fibic - ebook + książka

Wojna jest kobietą ebook

Fibic Monika

0,0
29,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Trzydzieści dziewięć kobiet i II wojna światowa widziana przez pryzmat ich doświadczeń. Wspomnienia trudne, bolesne i poruszające, ale dające żywe świadectwo tego, jak wyglądała wojenna codzienność, jak wojna wpłynęła na losy kobiet tamtej epoki oraz jaki bagaż musiały udźwignąć. Pewnym jest, że nikt nigdy nie powinien przechodzić piekła wojny; szczególnie kiedy jest się dzieckiem czy młodym człowiekiem stojącym na progu dorosłości. Bo to takie brzemię, taki krzyż, który się niesie potem ze sobą przez całe życie.

Jesteśmy niesieni historią i bezwiednie w nią wplątani. Osiem dekad wstecz, w najgorszą z wojen w historii ludzkości zostały wrzucone bohaterki mojej książki, a tryby machiny wojennej roztarły ich marzenia w pył. Opowiadają o historii takiej, jaką była naprawdę. Bez wybielania, bez pomijania i bez wybaczania... Opowiadają o zbrodniach, które nigdy nie zostały potępione i rozliczone. Prawda historyczna nie obroni się sama, jeśli głośno o niej nie powiemy i nie spiszemy; tylko wtedy pamięć o niej będzie żywa.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 339

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Autor: Monika Fibic

Projekt okładki: Żaneta Konsek

Redakcja: Monika Fibic

Skład i łamanie: Irena Rymaszewska

Wydawca: ATISW - Akademia Teatru i Sztuk Wrażliwych

Druk: Infopakt s.j. Dariusz Stańczyk, Maciej Padewski 44-251 Rybnik ul. Sygnały 62

ISBN: 978-83-965707-1-0

Kwestie formalno-prawne dotyczące prawa wykorzystania wizerunku i danych osobowych bohaterek niniejszej książki zostały dopełnione. Wszelkie zgody tudzież autoryzacje wywiadów zostały podpisane przez nie same lub przez członka rodziny i znajdują się w posiadaniu autorki.

© Copyright by Monika Fibic 2022

„Kobiety są prawdziwymi architektkami społeczeństwa.”

/Harriet Beecher Stowe/

KOCHANE I DROGIE PANIE!

To był dla mnie ogromny zaszczyt móc Was poznać, spędzić z Wami czas i wysłuchać Waszych opowieści.

Dziękuję z całego serca

Z PAMIĘTNIKA MOJEJ BABCI ANNY WODECKIEJ

30 listopada 1943 r.

Urodziłam się na wsi w niewielkim dostatku 22 czerwca 1922 roku. Ojciec mój był górnikiem, a matka zarządzała gospodarstwem domowym. Mieliśmy dwie krowy, parę świń, kur, gęsi i dziesięć morgów pola. Ukończyłam ośmioklasową szkołę katolicką. Czternastej wiosny mego życia opuściłam swój dom i rodzinną wioskę, pragnąc wśród ubóstwa domowego kilka groszy zarobić i na chleb zapracować dla siebie. Służyłam całe lato nowego roku pasąc krowy i pomagając przy pewnym gospodarstwie. Następnie trzy zimowe miesiące spędziłam w domu, bo gdzie indziej spędzić tego czasu nie mogłam. Od kwietnia poszłam znowu w świat. Związałam parę kawałków bielizny w tobołek i przy smutnym deszczowym dniu oraz wieczornej porze, poszłam znów za chlebem. Smutny był los takiego życia, wszak nieraz się łzami zalewałam opuszczając rodzinny dom. Moja gospodyni nazwiskiem Styrnol, u której pracowałam była bardzo surowa; ciągłe rozkazy i zakazy wyjść z domu, co doprowadzało mnie nieraz do rozpaczy i łez. Miałam lat piętnaście, a traktowana byłam jak dziesięciolatka. Tam słonko za chmury się ukryło i nie uśmiechało się do mego serca młodego, które życiem oddychać chciało i rosnąć. Moje dni były pochmurne i tęskne - wszak będąc jeszcze dzieckiem, łaknęłam do swoich. Nieraz też łzy spływały z mych oczu wśród pól przy pasaniu krów, kiedy samotna siedziałam dotykając kłosów, które poczęły się rozwijać jak me własne życie. Czasem czułam się jak ptaszek uwięziony, co wzdycha do nieba o wolność i życie. Pod jesień, kiedy moja troskliwa matka widziała niedolę mą i nieraz łzy moje przy odwiedzinach domu, wyrwała mnie z rąk tych prześladowców. Ludzie ci zhańbili jeszcze moje dobre imię, posądzając o lenistwo i co gorsza kradzież, której się nigdy nie dopuściłam. Kolejną zimę spędziłam w swoim domu. Kiedy szesnasty rok życia i wiosny mej nastąpił, udałam się znowu w świat, do Jastrzębia. Czułam się dosyć szczęśliwa, ale jeszcze nie tak, by móc zadowolonym być i żyć bez trosk oraz zmartwień. Życie wśród obcych nie jest takie jak pomiędzy swymi. Pod jesień wróciłam do domu, kiedy to straszyli już wojną i wrzało wokół od niej jak w ulu. Nastała jesień chmurna i dżdżysta jak zwykle. Tydzień po tygodniu mijał wśród życia domowego bardzo prędko. Ponieważ szesnasty rok życia ukończyłam, pewnego dnia poszłam w towarzystwie sióstr własnych na zabawę, by poszukać choć trochę rozrywki i pobyć wśród ludzi.

Było to 20 listopada, w dniu tym była ostatnia zabawa u pana Blazego, na trzy dni przed adwentem. Na owej zabawie poznałam mężczyznę, który wdał się ze mną do rozmowy. Będąc jeszcze dzieciną i nie wiedząc co to miłość jest, drżałam na całym ciele jakby przed wrogiem, trzymając się siostry swej jak matki, choć młodsza ode mnie była. Ponieważ człowiek ten czuł sympatię do mnie - nie spuszczał mnie z oka. Z kolegą swym i w towarzystwie mej młodszej siostry poprowadził do bufetu i poczęstował wódką, co jakby zapoznaniem naszym być miało. Człowiek ten, imieniem Konrad, polubił mnie od pierwszych chwil i ja go wzajemnie, choć obawiałam się jego i tego uczucia. Od pierwszych chwil mówiłam mu prawdę prosto w oczy.

W pierwszą niedzielę adwentu zjawił się na naszym podwórku wraz z kolegą Salomonem. Zawołała mnie młodsza siostra, wyszłam na podwórze i zdziwiło mnie, że widzę tych dwóch chłopaków trzy dni temu poznanych. Zaprosiłam ich do domu, a oni weszli, usiedli na ławie i rozmawialiśmy. Od pierwszych dni polubiłam Konrada bardzo.

Minęła zima i wiosna powoli wracała. Zaczęły się ożywiać roślinki, drzewa i kwiaty. Świat stał się słońcem, czasem nadziei i ziemskiej piękności. Wiosenne wieczory szeptały nam słowa czarów i miłości. Każdy listek, każdy kwiat splatał ramiona kochanków i łączył nasze usta w pocałunki miłości. Czułam się tak bardzo szczęśliwa! Coraz głębsze uczucie do Konrada czułam. Była to wiosna dla serc naszych, słowem, rozkoszą i życiem. Wśród takiego życia zapomniałam niedolę swą, którą u rodziców przeżyłam. Bo nieraz brak chleba, głód dokuczał i pracować trzeba było, by iść dalej do przodu. Cieszyłam się zawsze i oczekiwałam niedzieli i chwili tej, która mi wszystkim była na świecie – krótkiej chwili we dwoje. Tak minęło lato i plon dojrzewać zaczął. Nastała inna chwila i inne życie… Nadeszło rozstanie. Ponieważ chcieliśmy żyć i być szczęśliwi musieliśmy kuć bardzo naszą przyszłość. On opuścił dom swój i poszedł razem z kolegą za pracą, by móc kiedyś swe gniazdko założyć gdzieś na ziemi swej. Lecz los zawiódł go. Dopiero będąc daleko, odczuł tęsknotę. Lecz nie za domem, a za sercem będącym mu wszystkim, za sercem ukochanej. Wtedy starał się zbliżyć ku niej, by móc ją zobaczyć, spojrzeć w oczy i ująć w swe ramiona. Ale los był okrutny i spotkać się nie mogliśmy. Tak mijały dnie i tygodnie od rozstania naszego. W pierwszych dniach po jego odejściu płakałam, lecz później pojednałam się z losem własnym. Wkrótce nastała wojna. 1 września 1939 roku. Wojna ludzi rozsiała jak mak wichrem pędzony w świat. Krótko jeszcze byłam w domu, a gdy wiosna zakwitła opuściłam znów dom. Tej wiosny zakochał się we mnie człowiek, którego, mogę otwarcie powiedzieć - nienawidziłam. On często ku mnie przychodził, co niedzielę i czasem nawet w tygodniu. Na każde jego spojrzenie drżałam na całym ciele. Jego mocne ramiona chyliły się ku mnie w żarliwej namiętności. Po prostu odczuwałam wstręt i nienawiść ku niemu. Dlatego czułam się szczęśliwa, że mogłam umknąć temu człekowi. Wyjechałam. Przez pięć miesięcy byłam u swych kuzynów w Gliwicach, gdzie nie bardzo się czułam wesoło. Będąc wśród obcych nie miałam tam nikogo, przed kim mogłabym swój żal i smutek wyznać. Będąc prostą wieśniaczką, nie mogłam się równać z tymi, co były ubrane w szlacheckie ubrania i miały lepsze wykształcenie. Najgorsza dla mnie była mowa niemiecka, której w ogóle nie znałam. Był to jeszcze za krótki czas pod niemieckim zarządem, by mowę niemiecką opanować. Ponieważ nie mogłam nikomu się wyżalić, to polubiłam samotność, zeszyt i ołówek.

Pisałam w prawie każdej wolnej chwili. Największą mą radością były chwile popołudniowe, w których z małym dzieckiem kuzynki na spacer się udać mogłam. Najwięcej jeździłam w pola, gdzie bujne kłosy zakryły mnie ze wszystkich stron, oprócz nieba i wąskiej ścieżki przede mną. Gdy owe maleństwo zasypiało, wtedy stawiałam wózek i usiadłszy na miedzy, pisać poczynałam. Pisałam ową tęsknotę, samotność, pustkę i żal, a łzy prawie co dnia na polu wylewałam.

Kochany! Tak nieraz szeptały usta me – usłysz głos mój, osusz me łzy, patrz jak cierpię! Czemuż nie mogę otrzymać liściku twego, który byłby słońcem i życiem… Gdy zaś liścik jego miałam, to on dziennie towarzyszył mi w drodze i był moim najlepszym przyjacielem. Ja nie mogłam tak po prostu pisać jemu co chciałam i co czułam w myślach mych, albowiem po niemiecku pisać nie umiałam, a mową polską do niego pisać nie mogłam. Dlatego potrzebowałam wspólniczki, która pomagała mi list po niemiecku napisać. Największą mą radością był mi brat Ewald, który również w Gliwicach się znajdował. Gotowałam mu jedzenie i troszczyłam się o niego jak mogłam. Co dwa tygodnie jeździł do domu i przywoził mi różne wiadomości z gniazda rodzinnego. Po upływie pięciu miesięcy, 9 września 1940 r., zmieniło się znowu wszystko. Otóż poszłam na służbę do majstra piekarskiego Teodora Zawackiego. Byłam tam jako służąca do pokoi, gotowania i prania, by dom ich w porządku utrzymać. Zrazu nie podobało mi się tam, wszak oni na mnie niemiecką mową nalegali, co trudno było mi zrozumieć, bo przecież polski język znali. Miałam osobny pokoik, z którego wymykałam się co wieczór do brata. Z nim chociaż porozmawiać mogłam sobie. Lecz tak dłużej być nie mogło. Złowrogi order wydarł mi brata i w daleki rzucił świat, a ja często po nim wzdychałam. Dopiero po jego stracie odczułam prawdziwą pustkę, kiedy z wojskiem podążył do Rosji. Nie chciałam jednak zawrócić z obranej drogi, chciałam wytrwać do końca. Los swój ofiarowałam Bogu i w modlitwie gorąco prosiłam go o wsparcie mnie i o wytrwałość. Dom, w którym służyłam składał się z pięciu pokoi, kuchni, sklepu i piekarni. Do tego były trzy piwnice i sień do obrabiania. Zrazu nie mogłam owej robocie podążyć, lecz z biegiem czasu do wszystkiego przywykłam. Mówiłam sobie- tak jest i tak musi być. Dla rozrywki swej, by czas wieczorny, niedziele i wszystkie inne wolne chwile spędzić jak najrychlej, dałam się do pisania listów do wszystkich znajomych, sióstr i brata – za co i ja pocztę rychlej otrzymywałam. Z piekarczykami nawiązałam bliższą znajomość i na figlach, psotach nam nieraz słodko czas upływał. Mówi się – to, co szczęście da, tylko krótką chwilę w życiu trwa. Tak i kolejna zmiana u mnie zaszła. Brat w krwawy bój podążył, a z domu żadnej kojącej wiadomości nie otrzymywałam. Albowiem choroba, która do domu rodziców się wdarła nie chciała ciosów swych powstrzymać, tylko coraz to większym smutkiem napełniała dom. Tak mijały miesiące całe roku 1941. Pod koniec roku los okrutny się zemścił i wydarł nam serca. Brat Ewald w krwawym boju swe życie położył. Przybywszy do domu na pogrzeb brata oraz by znaleźć ukojenie i trochę spokoju doznać, znalazłam matkę zalaną łzami rozpaczy ogromnej. Każdego dnia z jej oczu niczym rosa na kwiat spadała jedna wielka struga smutku i rozpaczy. Nikt nie był w stanie jej pocieszyć ani humoru przywrócić, a każde jej wspomnienie syna poległego wydzierało w niej ból potworny, na który patrzyłam nieraz i ja. Powróciwszy do Gliwic po urlopie długo cierpiałam jeszcze, a oczy me były pełne bólu. Dopiero po pewnym czasie wróciłam do równowagi i życia. Niedługo potem zakochał się we mnie starszy człowiek - towarzysz majstra mego, chlebodawcy. Do człeka tego, nazwiskiem Weiss, nie bardzo miałam sympatię. Z jednej strony był on cudzoziemcem, a z drugiej - był o osiemnaście lat starszy ode mnie. Żal mi go trochę było, że długie lata tak samotnie spędził, a był dla mnie bardzo dobry. Dla mnie by chętnie ofiarował wszystko, co posiadał, choć widział, że myśli moje nie w jego kierunku krążyły. Me serce już dawno zajęte było człekiem, który w dali cierpiał (w obozie w Dachau) i kochał mnie. Czułam się przez to bardzo nieszczęśliwa patrząc na jego błagalny wzrok i namiętne oczy, które w kierunku moim zwrócone były. Lżej mi było jak po trzech miesiącach do wojska odjechał. Raz pisałam mu, ale z biegiem czasu coraz to wolniejsza była poczta moja, tak że na jego trzy-cztery listy, ja jednym odpowiadałam. Wtedy dopiero poznał on czym jest serce, a czym miłość prawdziwa. Pragnął me myśli oderwać od Konrada i ku sobie pociągnąć. Zaczął mi nawet paczki wysyłać i przychlebiać się. Zbliżał się koniec roku, a żadna zmiana w życiu mym nie zaszła. Bardzo chciałam Gliwice opuścić, lecz nie mogłam, bo kiedy się raz w Arbeitsamt wpadnie, to się z niego wyrwać nie można. Po nowym roku, w styczniu 1942 roku przyjechał Weiss na urlop. Przywiózł mi dwa obrazy i kilka puszek szprotów w oleju. Nie chciałam tego odebrać, ale po długim naleganiu przyjęłam. Niewiele miał Weiss uciechy ze mnie na jego urlopie, ponieważ byłam chora i zażywałam lekarstwa. Przed swym wyjazdem nalegał bardzo na słowo miłości i czy mu szczerości dotrzymam. Ale nie usłyszał tego z moich ust. Mówiłam mu o Konradzie, którego kochałam i że słowa mu danego złamać nie mogę. Czułam się naprawdę szczęśliwa przy naszej ostatniej rozmowie. On patrzył na mnie oczyma pełnymi łez, trzymał moje ręce i szeptał słowa pożegnalne. „Wiem Anno, że kiedy następnym razem na urlop przyjadę, to cię już nie zobaczę, już będziesz zamężna. Wiem że cię utracę i że po raz ostatni w Twoje oczy patrzę. Przynajmniej pisz mi dużo i nie zapomnij mnie.” Odszedł ciężkim krokiem, a ja nie czułam żalu po jego odejściu, poczułam za to jeszcze większą tęsknotę do Konrada… Pisałam wiersze, marzyłam i śniłam, tak jak i on w obozie koncentracyjnym, w strasznych murach więziennych, z których na wolność wydostać się nie mógł. Jednak milszą mi była łza i niedola człeka ukochanego aniżeli rozkosz, którą dać mi chciał Weiss. Bo nie pieniądz, nie rozkosz ludzi uszczęśliwia - lecz tylko szczera miłość wzajemna.

I tak znów się rok kończył, lecz żadna zmiana dla mnie i ukochanego nie nastąpiła. Kiedy przyszła pierwsza niedziela adwentowa wspomniałam ten śliczny, pamiętny dzień, kiedy to przed czterema laty mojego najmilszego poznałam. Trzy lata rozstania naszego dłużyły mi się okropnie. W tej to chwili zaczęłam prosić gorąco Pana Boga o zmianę życia mego i Konrada ukochanego.

Czasem aby umilić sobie chwile chodziłam do kina, jednak sama nie wiem po co, bo tam było zawsze i tak jedno i to samo; pustka i nuda. Powoli wracała wiosna i inne życie dla ludzi zniecierpliwionych przedłużającą się zimą. Nareszcie nastał ten dzień upragniony, który mi przywrócił ukochanego. Pierwsze spotkanie nasze było całkiem inne niż sobie zawsze wyobrażałam. Takie niby obce dla nas. Jednak z każdym ciepłym tchnieniem wiosennego wiatru wracało nasze szczęście z dawna upragnione. Ciche wieczory szeptały nam słowa pełne czarów i miłości, a gdyśmy się razem zeszli, splatały się ramiona nasze, łączyły się usta i wzrastał coraz większy żar i tęsknota. Pracowałam wtedy jeszcze w Gliwicach na służbie, gdzie świat ciężarem był dla mnie. Nie było miejsca dla mnie, które mogło by mi dać ukojenie. Ciągle szukałam wzrokiem, ciągle marzyłam i tęskniłam za ukochanym i tylko przy nim pragnęłam żyć. W ten czas dążyłam do połączenia naszego, do zmiany mojego życia i zwolnienia się ze służby. Trwało to długie miesiące, aż wreszcie nastąpiła ta chwila naszego połączenia. Dnia 18 września 1943 roku złączyły się serca nasze węzłem małżeńskim na zawsze. Dzień ten był najszczęśliwszy w moim życiu. Niestety chwile szczęścia nie trwały długo… Dziesięć dni po ślubie, zaledwie dziesięć dni spędzonych razem minęły jak wiatr, jakby jedna noc i jeden sen. Żal i pamięć lata serce prześladuje… Znów nadeszło rozstanie, ale dziś już nie takie jak to pierwsze. Dawniej człek, będąc młodym jeszcze, inne myśli miał. Dzisiejsze rozstanie więcej dało łez i cierpienia. Znów płynęły dni, lecz już nie na wolności własnej. Z dnia na dzień coraz to większy żal i tęsknotę odczuwałam, bo będąc w ciąży jeszcze trudniej mi było. Pisałam wiele swemu kochanemu, o smutkach i tęsknocie mej. Po upływie siedmiu miesięcy przyjechał po raz pierwszy na urlop. Konrad - mój mąż. Rozweselił mi bardzo kilka następnych dni. Podczas jego urlopu wiele rozmawialiśmy i byłam taka szczęśliwa! Jego urlop, który trwał od 30 kwietnia do 15 maja 1944 roku minął tak szybko niczym wiatr lub dym na dachu i znów przyszła smutna codzienność. Nastało trzecie rozstanie nasze. Nieraz trzymając go za szyję lałam łzy strumieniami, a Konrad mnie pocieszał, lecz serce krwawiło, myśląc o rozstaniu i to jeszcze w ostatnich dniach mojego brzemiennego stanu. Stojąc na peronie patrzyłam w dal za odjeżdżającym ukochanym swym na front, lecz pociąg pędził coraz szybciej, a Konrad zniknął mi z oczu na długi czas. To wspomnienie nadal jest dla mnie straszne… Znów mijały dnie i tygodnie w smutku oraz tęsknocie. Konrad pocieszał mnie w listach, przysyłał zdjęcia i kartki rozmaite, nawet paczki i podarunki. To wszystko mnie ogromnie cieszyło, bo otrzymywałam to z jego rąk najdroższych. Największą radość miałam z łańcuszka z medalikiem Matki Boskiej, który przysłał dla dziecka naszego, a którego już dziś pod sercem nie noszę, lecz piastuję przy piersi własnej. Nasz syn przyszedł na świat 12 czerwca 1944 roku. Dałam mu na imię Ewald Alfred – jako na pamiątkę po moim ukochanym bracie. Niedługo potem moje listy do Konrada z powrotem przychodzić zaczęły, co raniło serce moje. Jego pisma przychodziły, ale otwarte. Okazało się, że padł on ofiarą kontroli wojennej i to go miesiąc ścisłego więzienia kosztowało. Pisał do mnie wtedy: „Za co to mam walczyć? Najpierw do Obozu Koncentracyjnego w Dachau zamknęli, a teraz mam dla nich walczyć?! Jak kogoś raz pies ugryzie, to pamięta się to zawsze.” I te słowa kosztowały go więzienie. Jednak wśród smutku i udręki myślał też o mnie i kochał niezmiennie, jak niegdyś. Raz napisał i przysłał wiersz pełen tęsknoty do mnie:

„Nie płacz, nie płacz moja droga, szkoda Twoich łez

Ja powrócę znów do Ciebie, gdy będzie wojny kres.

Nie smuć się ma ukochana, nie lej więcej łez.

Pragnę do Ciebie powrócić klejnocie jedyny,

W Twe cudowne oczy spojrzeć co do mnie tęskniły.

Będzie to wesoła radość gdy się zobaczymy.

Tylko Boga błagać, prosić o szczęśliwy powrót,

Także Marię Matkę Jego, w której jest tyle cnót,

Ona się za każdym wstawi, kto biegnie do jej stóp.”

/Francja 6 sierpnia 1944 r./

Po wyjściu Konrada na wolność z więzienia śledczego jeszcze cztery pisma doszły do rąk moich i to koniec. Zniknął jak zjawa, jak nocny cień dla mnie i dla dziecka. Bóg miłosierny wie czy jeszcze oczy nasze się spotkają… Na tym kończę me pisanie. Dodać jeszcze muszę, że z Kompanii przyszło mi zawiadomienie z 17.08.1944 r., że Konrad jest „vermisst” czyli zaginiony. Otrzymałam potem tylko małą karteczkę od swego męża z niewoli angielskiej, którą pisał 7.09.1944 r. I to wszystko….

Dzisiaj jest niedziela 26 listopada 1944 r. Sześć lat mija jak poznałam się ze swym ukochanym Konradem. Ach ty smutny dniu!... Jak ciężko mi dziś wspominać o Tobie, choć byłeś mi wtedy dniem pełnym szczęścia i radości. Tyle jest w moim życiu cierpienia, smutku, tyle łez, a tak mało radości. Dziś nieraz z dzieckiem na kolanach wspominam przeszłość swą i myślę o przyszłości. Konradzie! Marzę o ustach Twych, o gorących pocałunkach, o pieszczotach, o słowach Twych pełnych uczuć i pociechy! Dziś nie ma Cię przy mnie, choć tak bardzo bym chciała... Chcę patrzeć w Twe oczy kochane, które jak dwie gwiazdki świeciły mi… Dziś tylko wspomnienia mi zostały, jakby przeszłość była snem…

Anna

Epilog dziadka Konrada, napisany wiele lat później, pod zakończonym tekstem w pamiętniku babci Anny:

Po zakończeniu wojny 8 maja 1945 r. zdeklarowałem się na powrót z Włoch do Polski. Miałem trudności, bo nie chciano nas puścić. Mówiono nam, że na białe niedźwiedzie jedziemy, ale uparliśmy się, choć dużo z nas zrezygnowało. Na rozkaz władz angielskich zwolniono nas. Krótki czas byliśmy jeszcze w podobozach wojskowych. Pod koniec listopada 1945 roku wyruszyliśmy transportem z Włoch w kierunku Polski. Nareszcie dojechałem pociągiem na dworzec kolejowy w Wodzisławiu. Wyszedłem z pociągu i rozmyślałem jak dostać się na Wilchwy z tym bagażem, który miałem. Gdy dotarłem do szosy, jechała akurat furmanka z węglem, więc poprosiłem czy by mnie podwiózł. Był to niejaki Tront z Wilchw. Zgodził się. Miałem szczęście, bo na skrzyżowaniu w Wodzisławiu stała ruska kontrola. Na szczęście mnie nie zauważyli, bo na pewno miałbym z nimi kłopoty. Dojechaliśmy na Wilchwy, kawałek za szkołą wysiadłem, podziękowałem Trontowi, dałem mu parę papierosów i ruszyłem przez ugór w kierunku domu rodziców mojej Anny. Zapukałem do drzwi i wszedłem. Co to była za radość! Anna akurat siedziała przy stole i cerowała jakąś bieliznę. Najpierw powitałem się z moją ukochaną mile i serdecznie. Potem z moim synem Ewaldem, potem z rodzicami Anny i jej siostrami. Radość była ogromna, a do opowiadania bardzo wiele. Po tak długim czasie byliśmy znowu razem. Znowu szczęśliwi i to bardzo!

Pamiętnik mojej nieżyjącej już babci nie bez kozery umieściłam na samym początku tej książki. Jest on bowiem czymś, co natchnęło mnie do podjęcia tematu kobiecych losów podczas drugiej wojny światowej. Kiedy przeczytałam ten zapis fragmentu życia mojej babci pomyślałam sobie: przecież żyją jeszcze kobiety, które wojnę pamiętają. Byłoby wspaniale do takich kobiet dotrzeć i zapytać je, czy nie zechciałyby podzielić się ze mną swoją historią. Ktoś powie… - po co kolejna książka o wojnie? Było już wiele wojen, a jeszcze więcej o nich napisano. Tyle że zawsze pisali mężczyźni o mężczyznach. Druga wojna światowa ukazywana jest zawsze od tej męskiej strony i wszystko co o niej wiemy ukazał nam męski głos. Jakie więc mamy wyobrażenie o wojnie? „Męskie”. A przecież wojna to nie była tylko męska sprawa. Kobiety także w tym piekle uczestniczyły i one też mają swoje historie. A gdyby tak dopuścić je do głosu i zapytać co one mają na temat tego sześcioletniego okresu ich życia do powiedzenia? Od początku było jasne, że ukazanie wojny oczami kobiet pokaże nam ją z zupełnie innej strony. Z kobiecego punktu widzenia. Bo kiedy mówią kobiety, nie ma albo prawie nie ma tego, o czym zwykle czytamy i słuchamy: jak ludzie po bohatersku walczyli, jak ginęli albo zwyciężali, jaki mieli sprzęt i jakich generałów. Kobiety opowiadają inaczej i o czym innym. Mają one bowiem inną wrażliwość, inną emocjonalność, zauważają rzeczy, których mężczyźni nie widzą. Wynika to z różnicy płciowej między nami i jest to oczywiste. „Kobieca” wojna ma swoje własne barwy, zapachy, własne oświetlenie i przestrzeń uczuć. Nie ma tam bohaterów i niesamowitych wyczynów, są po prostu ludzie, którzy żyją i kochają, chcą jeść i kochać, mają emocje i uczucia. Kiedy rozpoczęłam poszukiwania pań w sędziwym wieku, praca nad tym projektem przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Zarówno pod względem merytorycznym, metodycznym, jak również, a może przede wszystkim - emocjonalnym. Kiedy zagłębisz się w te opowieści, drogi czytelniku, dostrzeżesz, tak jak ja, tę siłę i determinację kobiet, ich spryt, odwagę oraz potęgę kobiecego, wielowymiarowego umysłu. Poprzez osobiste doświadczenia moich bohaterek dostrzeżesz przede wszystkim ludzki charakter tej wojny, a cierpią tam nie tylko ludzie, ale wszystko co wokół nich – ziemia, drzewa, zwierzęta i ptaki.

***

Przemierzyłam Polskę wzdłuż i wszerz chłonąc jej niezaprzeczalne piękno z okien pociągów, które wiozły mnie do bliższych i dalszych zakątków mojego kraju. Bohaterki mojej książki znajdywałam przeważnie w Domach Opieki i Domach Pomocy Społecznej, ale były i takie, do których kontakt uzyskiwałam prywatnie. Trzydzieści dziewięć cudownych kobiet zaufało mi i zgodziło się wprowadzić mnie do świata swojej młodości. Pięć moich rozmówczyń było już dorosłymi kobietami podczas okupacji, większość nastolatkami, a dziesięć z nich zaledwie małymi dziewczynkami. Ktoś może powiedzieć – co taka kobieta, która była dzieckiem podczas wojny mogła przeżyć? Przecież dziecko to dziecko, zawsze jest pod ochroną rodziców i pewnie nic takiego szczególnego nie przeżyło i nie widziało. Nic bardziej mylnego. Dziecko podczas II wojny światowej nie miało żadnej taryfy ulgowej, a rodzic, a najczęściej tylko matka, nawet jeśli tego bardzo chciała, nie mogła go ochronić przed okrutnym systemem wojennym i nie zawsze miała wpływ na jego losy. Podczas tej najokrutniejszej z wojen w historii ludzkiej cywilizacji ponad dwa miliony polskich dzieci straciło życie. Były zabijane na równi z dorosłymi, rozstrzeliwane, wysyłane do obozów, zsyłane z rodzinami na Sybir oraz mordowane podczas bestialskich rzezi. Dziecko również w żaden sposób nie mogło być uchronione przed dramatycznymi obrazami i zdarzeniami, których było mimowolnie naocznym świadkiem: bombardowań, mordów, nieludzkiego traktowania, rozstrzeliwania czy łapanek. Takie obrazy są trudne dla psychiki dorosłego człowieka, a co dopiero dla małego dziecka czy nastolatka. Jeśli dodać do tego głód, tułaczkę i strach o życie nie trudno wyobrazić sobie z jak mocno poranioną psychiką takie dziecko wchodziło w świat dorosłości. Dzieciom podczas II wojny światowej odebrano wszystko, co jest udziałem młodości: radość życia i poczucie bezpieczeństwa.

Kolejna kwestia – przymusowa praca. Podczas okupacji każde dziecko, które ukończyło dwunasty rok życia, a zamieszkiwało tereny III Rzeszy, dostawało nakaz stawienia się do Arbeitsamt’u (niemiecki Urząd Pracy) i musiało podjąć pracę. W tym miejscu chciałabym przybliżyć stan administracyjny Polski w czasie trwania II wojny światowej i genezę jej podziału pomiędzy państwa okupacyjne, abyśmy mieli jasny pogląd które dokładnie tereny obejmowała III Rzesza.

Przed wybuchem wojny obszar naszego kraju wyglądał następująco:

Już 8 października 1939 roku dekretem Kanclerza Rzeszy Adolfa Hitlera ziemie zachodnie naszego państwa zostały włączone do III Rzeszy. 12 października 1939 roku utworzono Generalne Gubernatorstwo. Tereny na wschód od Bugu, czyli tak zwane Kresy Wschodnie zostały zajęte przez ZSRR, co było wynikiem umownego traktatu o granicach i przyjaźni pomiędzy naszymi dwoma okupantami dotyczącego podziału Polski.

Generalne Gubernatorstwo było odrębną od III Rzeszy jednostką administracyjną, a władze niemieckie traktowały go niczym kolonię. Jego namiestnikiem został dr Frank Hans z tytułem Generalnego Gubernatora. Na stolicę wybrano Kraków, natomiast siedzibą był Wawel. Na terenie Guberni obowiązywał polski porządek prawny określony przed wrześniem 1939 roku, z wyjątkiem określonych spraw odmiennie uregulowanych przez władze niemieckie. Językiem urzędowym był oczywiście niemiecki. Na jego obszar wysiedlano Polaków z terytoriów włączonych do III Rzeszy. Realizowano tu z całkowitym okrucieństwem plan o całkowitym unicestwieniu Żydów jako narodu. Na zajętym terenie panował surowy reżim policyjny, a miejscowa ludność była umieszczana w różnych obozach lub wywożona do prac przymusowych do Niemiec. Po wojnie Najwyższy Trybunał Narodowy uznał rząd Generalnego Gubernatorstwa za organizację przestępczą.

Na terenach wcielonych do III Rzeszy Polaków traktowano jako tak zwanych podludzi, przymusowo wysiedlano (około osiemset sześćdziesiąt tysięcy), odbierano lepsze mieszkania by mogły je zająć niemieckie rodziny, a także drastycznie ograniczano im możliwości wykonywania i zdobywania zawodu. Celem systemu okupacyjnego było sterroryzowanie oraz wyniszczenie psychiczne i fizyczne Polaków. Wprowadzone niemieckie prawo karne i system sądowniczy były w najokrutniejszy sposób wykorzystywane przez okupanta jako narzędzie do prześladowań politycznych i narodowościowych.

Wracając do przymusowego zatrudniania dzieci i młodzieży należy pamiętać, że los tych najmłodszych leżał tak naprawdę w rękach okupanta. Matki mogły jedynie walczyć o to, by dziecko nie zostało wywiezione do Niemiec starając się, aby dostało pracę na miejscu. I o tym możemy w kilku historiach moich bohaterek przeczytać. W Generalnym Gubernatorstwie sprawa wyglądała troszeczkę inaczej, ponieważ tam obowiązek pracy przymusowej obejmował początkowo Polaków w wieku od osiemnastego do sześćdziesiątego roku życia, a pod koniec wojny także czternastolatków. Praca przymusowa stanowiła jedną z głównych metod pozyskiwania taniej siły roboczej w Niemczech dla przemysłu i rolnictwa. Przymusowe branki na roboty do Niemiec organizowane były przez niemieckie urzędy pracy (Arbeitsamt), które wysyłały imienne wezwania do stawienia się w punktach zbiorczych. Za odmowę groziły surowe kary, łącznie z wywiezieniem najbliższej rodziny do obozu pracy lub obozu koncentracyjnego, konfiskatą mienia, aż do kary śmierci włącznie. Jedynym sposobem uniknięcia wywiezienia było posiadanie statusu osoby zatrudnionej w przedsiębiorstwie lub instytucji pracującej na potrzeby Rzeszy albo zaoferowanie łapówki.

W tym okresie narodziło się słowo – łapanka. Łapanki na roboty do Niemiec urządzane były na ulicach, gdzie zatrzymywano przypadkowych przechodniów w celu nie tylko wywiezienia ich na roboty, ale także umieszczenia w obozach koncentracyjnych czy przesiedlenia. Łapanki stanowiły jedno z podstawowych narzędzi terroru miejskiego. W przeciwieństwie do osób zatrzymywanych w mieszkaniach, osoby zatrzymywane na ulicy nie miały okazji nawet założyć adekwatnego ubrania bądź obuwia. Rodziny zatrzymanych mogły jedynie domyślać się powodów ich nagłego zniknięcia. Łapanki na ulicach były organizowane zgodnie z rolą jaką okupanci wyznaczyli Polakom. Według założeń nazistowskiej polityki rasowej ludność słowiańska podbitych terytoriów określana była jako „niższe rasy słowiańskie – podludzie” (Untermenschen) i jako niepełnowartościowa populacja miała wykonywać proste prace w służbie rasie panów, do których należeli Germanie. Aby osiągnąć ten cel, Niemcy postanowili wyeliminować warstwę przywódczą narodu polskiego mordując elitę i inteligencję w masowych egzekucjach, a pozostałą ludność sprowadzić do roli służby dla Niemców uważających się za rasę wyższą. Z terenów Generalnego Gubernatorstwa wywieziono około milion trzysta tysięcy osób, a z ziem III Rzeszy około sześćset-siedemset tysięcy. Najbardziej problematyczne jest ustalenie liczby ludności wywiezionej do Niemiec ze wschodnich terenów Rzeczypospolitej. Szacunkowe dane jakie są podawane dla tych ziem to liczba rzędu od trzystu do sześciuset tysięcy osób.

***

Moje bohaterki to ciepłe, otwarte i pogodne kobiety, pełne mądrości życiowej zdobytej przez dekady lat ich ziemskiej wędrówki. Przychodziłam do nich z sercem na dłoni i tyleż samo ciepłej serdeczności od nich otrzymywałam. Nie wszystkie panie w Domach Opieki, które odwiedzałam, zgadzały się na opowiadanie o swoich losach, co jest zrozumiałe, tym bardziej obcej osobie, która chce te wspomnienia zawrzeć w książce. Spotykałam też kobiety, które, pomimo wcześniejszej chęci, nie potrafiły mówić o przeżyciach z tamtego okresu. Tak jakby psychika sama się broniła przed grzebaniem w zamierzchłej, okrutnej przeszłości. Nasuwa się myśl, że to co wydarzyło się w ich życiu osiemdziesiąt lat temu, było tak złe i tragiczne, iż nawet po tak długim czasie jest ledwie zabliźnioną raną. Ludzie, którzy przeżyli wojnę musieli uporać się z traumami sami. Nie mieli pomocy psychologów czy psychiatrów. Wojna się skończyła, a oni musieli żyć dalej, z bolesnymi doświadczeniami, poranionymi duszami i wspomnieniami do końca życia. Jedna z moich bohaterek powiedziała, że podczas wojny sytuacje, w których było się o włos od śmierci zdarzały się często. Świadomość tego faktu z pewnością zmienia perspektywę, a sposób myślenia o życiu zakrzywia się i nabiera innego wymiaru.

Długość wypowiedzi moich rozmówczyń oraz ilość szczegółów przez nie przywołanych są bardzo różne. Niektóre z pań potrafiły mówić o wojnie przez godzinę – półtorej, a inne pół godziny, czasem nawet troszkę mniej. Często zdarzało się, że podczas rozmowy moja bohaterka na bieżąco przypominała sobie fakty, daty i zdarzenia, które drzemały ukryte gdzieś głęboko w jej pamięci. Należy zdać sobie sprawę z tego, że niektóre z tych historii mogły być opowiadane po raz pierwszy w życiu. Zdarzało się bowiem, że słyszałam słowa: „Nikomu tego jeszcze nie mówiłam.” Te opowieści to autentyczne historie widziane oczami małej dziewczynki, nastolatki czy młodej kobiety. To żywe obrazy, które niczym film wyświetlają w głowie każdej z tych kobiet okres ich wczesnej młodości. Ich przeżycia i wspomnienia to niezaprzeczalnie prawdziwe świadectwa historii. Rozmawiając z tymi kobietami, byłam pełna podziwu dla ich pamięci, kiedy tak swobodnie rzucały nazwiskami, datami czy nazwami ulic. Chapeaux bas, bo kiedy na stronach internetowych sprawdzałam daty czy miejsca historycznych zdarzeń, o których mówiły – w 99% przypadków nie było mowy o pomyłce. Jednak z całą mocą pragnę podkreślić, że w tej książce najważniejsze i najistotniejsze jest spojrzenie na okres okupacji przez pryzmat człowieczeństwa i emocji – nie żołnierza, nie dowódcy, ale zwykłego człowieka. Ja z tych opowiadań dowiedziałam się dużo więcej na temat historii i przebiegu II wojny światowej. Mam nadzieję, że każdy czytelnik doświadczy podobnie. Moja podręcznikowa wiedza wzbogaciła się o moralny i ludzki wymiar tamtej epoki. Spojrzałam na wojnę ”od kulis”, weszłam w sam jej środek, niejednokrotnie wzruszając się do łez. Opowiadania moich bohaterek pokazują jak wyglądało życie codzienne w tamtym okresie, jak ludzie sobie radzili, co czuli, jak kochali oraz jak wojna i podejmowane przez nich decyzje wpłynęły na ich dalsze losy. Bo - „Jakże często, w imię poszukiwania tak zwanej prawdy obiektywnej, historycy odzierają historię ludzkości z uczuć, emocji i moralnego wymiaru.” /Norman Davis/.

Przymierzając się do napisania tej książki nie przypuszczałam nawet, że praca nad nią tak zmieni mnie wewnętrznie. Nie zdawałam sobie z początku sprawy, że rozmowy z tymi kobietami tak mocno mnie ubogacą i dają tyle emocji. Odwiedzając je, rozmawiając z nimi, spędzając z nimi tych parędziesiąt minut miałam wrażenie, że uczestniczę w czymś ważnym – dla nich i dla siebie. Rozmowa z każdą z tych pań dostarczyła mi nie lada wzruszeń, a każde spotkanie traktowałam jako coś niezwykłego. Wiedziałam, czułam, że dotykam czegoś ważnego. Ktoś kiedyś zapytał mnie, czy zamierzam wszystkie te usłyszane i nagrane przeze mnie historie umieścić w książce. A mnie nawet przez myśl nie przeszło, że mogłabym którąś z nich odrzucić. Absolutnie nie potrafiłabym zrobić selekcji - która historia jest bardziej interesująca, a która mniej; która jest bardziej tragiczna, a która mało ciekawa. Dla mnie każda z tych historii jest ważna i warta tego, by ją nagrać, spisać i wydać w tej książce. Wysłuchałam historii kobiet z różnych części Polski; niektóre z nich spędziły okupację na wsiach, inne w miastach. Wojna w różnych regionach naszego kraju miała różny przebieg i charakter, dlatego losy i przeżycia moich bohaterek mają różne zabarwienie, wydźwięk i scenariusz. Pewnym jest, że każda z tych historii jest warta tego, by ocalić ją od zapomnienia. Bo każda z tych historii jest niezwykła, tak jak niezwykłe i wyjątkowe są kobiety, które mi je opowiedziały. Ich wyjątkowość polega nie tylko na tym, że dożyły one tak sędziwego wieku, ale przede wszystkim na tym, że żyły w czasach, które zapisały się jako najczarniejsze w historii ludzkości. Te kobiety tworzą historię. My wszyscy tworzymy, ale one są częścią takiej historii, której my nie chcielibyśmy doświadczyć. One nie wybierały sobie tego, w jakich czasach będą żyć; to los rzucił je w czasy tak okrutnie ciężkie i musiały sobie z tym poradzić.

***

Adolf Hitler wypowiedział Polakom tak zwaną „wojnę totalną” – wojnę wymierzoną w ludność cywilną. Wcześniej otwarcie miał rozkazać swojej armii: „Bądźcie bez litości, bądźcie brutalni, nasza przewaga daje nam wszystkie prawa.” Nikt nie oszczędzał więc zwykłych mieszkańców, którzy szybko i boleśnie odczuli nazistowską napaść. Od pierwszego dnia swój wkład do „wojny na wyniszczenie” wnosiła także Luftwaffe. Piloci niemieckich bombowców niszczyli setki polskich miejscowości niezależnie od tego, czy akurat znajdują się w nich jakieś jednostki Wojska Polskiego, czy też nie. Już w czasach PRL polscy historycy, jak i pracownicy działającej wówczas Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich – zbierali fakty, prowadzili wywiady z tymi, którzy przeżyli i mogli świadczyć, segregowali protokoły obdukcji ekshumowanych zwłok, przepytywali mieszkańców... Pedantycznie, niezmordowanie, solidnie. Z jedną wszelako kwestią mieli problem – mimo pracowitości i zdeterminowania: dlaczego w ogóle niemieccy żołnierze i policjanci traktowali obywateli Rzeczypospolitej z taką brutalnością? Polscy badacze zakładali wówczas, że terror miał sparaliżować ludność, by nie angażowała się w działania wymierzone w niemieckiego agresora. Tymczasem to pytanie kluczowe – i właśnie ono prowadzi nas w sam środek przerażającego zjawiska, które współczesna historiografia określa mianem owej „wojny na wyniszczenie”. W Polsce od 1939 roku, a następnie w Związku Sowieckim od 1941 roku jednostki Wehrmachtu, Einsatzgruppen i SS prowadziły wspólnie wojnę nie tylko przeciw wrogim żołnierzom, lecz również przeciwko cywilom – mężczyznom, kobietom i dzieciom. Rzecz znamienna: we Francji niemieckie wojska zasadniczo nie łamały prawa wojennego. Fala niepohamowanej przemocy miała celowo rozlać się na Wschodzie, nie na Zachodzie. Narodowosocjalistyczna ideologia posługiwała się przy tym starym stereotypem o „przepaści kulturalnej” między europejskim Zachodem i Wschodem: im dalej na Wschód – powiadała owa doktryna – tym mniej kultury i cywilizacji, ze wszystkimi konsekwencjami dla ludzi tam żyjących. Dlatego w niemieckiej hierarchii rasowej z lat 30. Słowianie i Żydzi – a więc ogromna większość mieszkańców Polski i Związku Sowieckiego – sytuowali się na samym jej dole. Ponadto zamieszkiwali oni obszar, który Hitler już w 1925 roku, w „Mein Kampf”, określił mianem przyszłej niemieckiej „przestrzeni życiowej na Wschodzie”.

Rodzi się pytanie – skąd w żołnierzach niemieckich taka przyjemność z zabijania? Życie ludzkie nie miało dla nich żadnej wartości, a wszechobecna śmierć spowszedniała. Hamulce moralne puściły już we wrześniu trzydziestego dziewiątego, a ułatwiła to pogarda, z jaką Niemcy traktowali – by użyć ówczesnego języka – żyjących na europejskim Wschodzie „podludzi”. Podobną rolę odegrało zresztą powszechne w niemieckich szeregach podejrzenie, że ludność polska – a zwłaszcza inteligencja, jak również Żydzi – będzie od początku stawiać czynny opór najeźdźcom, a to z powodu swego „podstępnego charakteru”. „Drugiego dnia wojny w Polsce musiałem zrzucić bomby na dworzec w Poznaniu – opowiadał pewien pilot Luftwaffe w kwietniu 1940 roku swojemu niemieckiemu towarzyszowi broni, gdy razem znaleźli się w brytyjskiej niewoli. – Osiem z szesnastu bomb spadło na miasto, prosto na domy. Nie podobało mi się to. Trzeciego dnia nic mnie to nie obchodziło, a czwartego dnia sprawiło mi to przyjemność”. Inny oficer Luftwaffe, również w brytyjskiej niewoli, opowiedział o tym, jak w 1939 roku na terenie Polski uczestniczył w egzekucji kilkuset Żydów; mordu dokonały jednostki SS. „Tak, również i ja strzelałem. Niektórzy z naszych chłopaków wołali: »No, chodźcie tu, sukinsyny!«, klęli, rzucili też parę kamieni i takie tam. Były [wśród Żydów] także kobiety i dzieci!”. O podobnych scenach opowiadali również niemieccy żołnierze, którzy walczyli w Związku Sowieckim. Mieli pecha: wywiady brytyjski i amerykański nagrywały rozmowy jeńców-oficerów, prowadzone w ich celach (liczono, że dzięki temu będzie można dowiedzieć się czegoś ważnego dla przebiegu wojny, a także uzyskać informacje o zbrodniach wojennych). Również dzięki temu wiemy dziś z pierwszej ręki, jak wyglądała niemiecka „wojna na wyniszczenie”. Dowiadujemy się tego nie tylko z podręczników, książek czy od ówczesnych niemieckich jeńców, ale także dzisiaj – od bohaterek mojej książki.

„Jeżeli Bóg istnieje, będzie musiał błagać mnie o wybaczenie”

/słowa wydrapane na ścianie w baraku, w jednym z obozów koncentracyjnych/

***

Temat edukacji pojawia się często w opowiadaniach moich bohaterek, co wynika z faktu, że podczas wojny w przeważającej większości były one w wieku szkolnym. Jak wiadomo, celem nazistów było wyniszczenie i całkowita likwidacja inteligencji polskiej. Adolf Hitler w 1939 roku miał powiedzieć: „Tylko naród, którego warstwy kierownicze zostaną zniszczone, da się zepchnąć do roli niewolników”. Młode pokolenia miały się kształcić w minimalnym tylko zakresie, gdyż naród niewyedukowany będzie bardziej posłuszny. Zamierzano sprowadzić Polaków do roli niewolników, którzy będą wykonywali proste czynności w służbie dla rasy panów, za których uważali się Niemcy.

„Dla polskiej ludności nie mogą istnieć szkoły wyższe niż 4-klasowa szkoła ludowa. Celem takiej szkoły ma być wyłącznie proste liczenie, najwyżej do pięciuset, napisanie własnego nazwiska, wiedza, iż boskim przykazaniem jest być posłusznym Niemcom, uczciwym, pracowitym i rzetelnym. Czytania nie uważam za konieczne” /Heinrich Himmler/

Wraz z wybuchem wojny rozpoczęto więc „Intelligenzaktion” – niemiecki akt ludobójstwa skierowany przeciwko polskiej elicie, głównie inteligencji mającej wykształcenie średnie i wyższe. Część osób rozstrzelano, a część umieszczono w obozach koncentracyjnych, gdzie przeżył tylko znikomy procent. Naziści uważali inteligencję polską za duże niebezpieczeństwo i przeszkodę w realizacji planów politycznych III Rzeszy oraz ZSRR.

Na terenach okupowanych przez III Rzeszę zlikwidowano szkoły wyższe, średnie i powszechne. Szkoły zawodowe i powszechne pozostały jedynie na ziemiach Generalnego Gubernatorstwa. Zawodowe miały przygotowywać robotników do pracy w branżach rolniczych, gospodarczych i przemysłowych. Z kolei w szkołach powszechnych uczono posłuszeństwa wobec zaborcy, czystości i porządku, a także języka niemieckiego, podstawowych obliczeń matematycznych oraz miar i wag. Na obszarze pod okupacją radziecką usunięto ze szkół polskich nauczycieli i dyrektorów. Z planu zajęć zlikwidowano religię oraz ograniczono zakres nauczania takich przedmiotów jak historia, geografia i literatura polska. Wprowadzono także naukę języka rosyjskiego.

Zmiany w oświacie doprowadziły do szybkiego rozwoju tajnego nauczania, które przyciągnęło milion uczniów na poziomie podstawowym, dziewięćdziesiąt tysięcy na poziomie szkoły średniej, dziesięć tysięcy na poziomie zawodowym oraz siedem tysięcy studentów. Z tego rodzaju edukacji korzystało co najmniej kilka bohaterek tej książki. Nielegalne zajęcia na różnych poziomach wykształcenia określane były mianem Tajnych Kompletów. Oczywiście było to bezwzględnie zwalczane przez niemieckie władze okupacyjne, w wyniku czego w latach 1939-1945 życie straciło osiem i pół tysiąca polskich nauczycieli. Nauczyciele i uczniowie wiedzieli, że w razie wykrycia groziło im, a nawet właścicielom mieszkań, w których odbywały się komplety, rozstrzelanie lub obóz koncentracyjny. Brutalne represje stosowane przez okupanta nie powstrzymywały jednak tajnego nauczania. Mimo grożących kar za nielegalne nauczanie większość nauczycieli nie przerwała swej misji i przez cały okres okupacji służyła młodzieży. Tajne Komplety, prowadzone na tak wielką skalę na ziemiach polskich, były jedyną tego rodzaju formą oporu w okupowanej Europie.

***

Cztery z moich bohaterek po zakończeniu działań wojennych musiały wraz ze swoimi rodzinami opuścić Kresy Wschodnie i przesiedlić się na nowe terytorium Polski. Najczęściej wyjeżdżali na ziemie odzyskane po III Rzeszy Niemieckiej. O tym, dlaczego taki proceder miał miejsce i jak to dokładnie wyglądało, mówią moje rozmówczynie w swoich opowiadaniach. Ja chciałabym nakreślić jak granica Polski na wschodzie zmieniła się po zakończeniu tej wojny oraz dlaczego tak się stało.

W sierpniu i październiku 1944 roku w Moskwie przedstawiciele polskich władz na uchodźstwie prowadzili z przywódcą ZSRR Józefem Stalinem negocjacje na temat powojennej granicy polsko-radzieckiej, w tym przynależności państwowej Lwowa. Rozmowy te zakończyły się fiaskiem dla strony polskiej. Na jej argument, że Lwów nigdy nie był rosyjski, nawet podczas zaborów (z wyjątkiem krótkiego epizodu w postaci okupacji w latach 1914-1915), Stalin odpowiedział, że owszem, Lwów nigdy nie był rosyjski, ale za to Warszawa była. Odpowiedź sowieckiego dyktatora zmierzała w kierunku uświadomienia stronie polskiej, że od jego woli zależy nie tylko kwestia granic, ale także sama niepodległość państwa polskiego. Finalnie Polska została przesunięta ze wschodu na zachód i w wyniku narzucenia nowych granic jej terytorium zmniejszyło się o prawie osiemdziesiąt tysięcy kilometrów kwadratowych.

Czerwoną linią zaznaczono jak wyglądały granice Polski przed II wojną światową.

Za cenę utraconych Kresów Wschodnich, z kolebkami polskiej kultury Wilnem i Lwowem, odradzające się państwo otrzymało uprzemysłowione, bogatsze, ale wymagające ogromnej pracy obszary położone na wschód od granicy wytyczonej przez Odrę i Nysę Łużycką oraz na północy. Tereny te uzyskały nazwę Ziem Odzyskanych. Pojęcie to odnosiło się do ziem przyznanych Polsce (decyzją zwycięskich mocarstw: ZSRR, USA i Wielkiej Brytanii), które w czasach historycznych związane były z państwem polskim lub mu podlegały, ale po pierwszej wojnie światowej nie weszły w skład II Rzeczypospolitej. Sowieci natomiast rozszerzyli swoje posiadanie o zróżnicowane etnicznie, ale historycznie polskie terytoria rozciągające się po Wilno, Baranowicze czy Stanisławów, skąd dokonano przymusowego wysiedlenia Polaków. Ich miejsce zajęła głównie ludność z głębi ZSRR oraz Ukraińcy wysiedlani z Polski. Z kolei na ziemie zachodnie i północne, odzyskane po 1945 roku, osiedliły się miliony ludzi reprezentujących różne regiony kraju i różne poglądy polityczne. Te różnice nie przeszkodziły im jednak wspólnie zbudować tu swojego domu, łącząc ziemie północne i zachodnie z resztą Polski. Gdyby nie oni, gdyby nie ogromny wysiłek ówczesnego państwa, trudno byłoby wyrokować o przyszłości tych terenów. Fakt, że po prawie ośmiu dekadach od zmiany granic nikt poważny nie zastanawia się nad ich przywróceniem stronie niemieckiej, to przede wszystkim zasługa tamtych ludzi i tamtego państwa.

W pierwszych latach powojennych pas ziem od Opola do Szczecina i od Gdańska po Gołdap był morzem ruin. Mimo wszystko pod względem uprzemysłowienia i infrastruktury ziemie wzdłuż Odry i Nysy przedstawiały wyższy potencjał niż pozostałe części kraju. Skala zniszczeń była co prawda ogromna, lecz sprawna odbudowa pomogła szybko przywrócić temu obszarowi należne mu miejsce w gospodarce państwa. Na wschodzie Polska utraciła tereny roponośne, uzyskała natomiast na zachodzie zasoby węgla. Wprawdzie część ziem na Kresach Wschodnich była bardzo żyzna, niemniej tereny poniemieckie w dziedzinie rolnictwa im nie ustępowały. Na terenach poniemieckich była również bardzo dobrze rozwinięta infrastruktura transportowa. Generalnie w wyniku zmiany terytorium Polska zyskała gospodarczo.

Kwestia przesiedleń w czasie i po zakończeniu II wojny światowej do dzisiaj wzbudza liczne emocje. Są one efektem przede wszystkim mieszania historii z polityką. W konsekwencji głównymi ofiarami tych tragicznych wydarzeń stali się bezimienni cywile i o tym należy przede wszystkim pamiętać.

***

Wszystkie panie poruszają temat głodu i problemów z pozyskiwaniem żywności. Na wsiach ludność cywilna nie zaznała aż tak dotkliwego braku jedzenia jak w miastach, co było zrozumiałe z racji posiadanej trzody chlewnej, drobiu, przydomowych warzywniaków, sadów czy poletek uprawnych. Co prawda konieczność oddawania obowiązkowego kontyngentu okupantowi znacznie uszczuplała ich zasoby, jednak mimo to do garnka przeważnie jeszcze było co włożyć. Natomiast ludzie mieszkający w miastach musieli czasem wspinać się na wyżyny sprytu i pomysłowości, by zdobyć jakiekolwiek jedzenie. Często przemykali się na okoliczne wsie, by kupić bądź wyprosić trochę jedzenia. Było to oczywiście nielegalne i takie osoby często zatrzymywano oraz kontrolowano.

***

Cztery z moich rozmówczyń to rodowite Ślązaczki, które rozmawiały ze mną w swojej (a także mojej) rodzimej gwarze. Ja te opowieści z dyktafonu w niezmienionej formie przepisałam, by zachować oryginalny język i styl wypowiedzi autorki. Zdaję sobie jednak sprawę, że dla osób spoza Śląska, nie znających tutejszej gwary, samo przeczytanie tekstu śląskiego może nastręczać trudności, a co dopiero jego zrozumienie. Postanowiłam więc bezpośrednio pod tekstami gwarowymi, zamieścić ich tłumaczenie w całości.

Zastanawiałam się w jakiej kolejności ułożyć historie kobiet w mojej książce. Nie chciałam żadnych wyróżniać czy stawiać jako pierwsze sugerując, że są ciekawsze; jak już wspomniałam - każda z tych historii jest dla mnie tak samo ważna i wartościowa. Postanowiłam więc ułożyć je w porządku alfabetycznym według nazwisk. Przy niektórych paniach nazwisko nie jest podane, co czynię na prośbę moich rozmówczyń o zachowaniu anonimowości.

W każdej niemal historii znalazłam słowa na wskroś ważne. Coś, co mnie poruszyło, zachwyciło i zastanowiło. Przy czym się zatrzymałam. Z początku chciałam je wyróżnić, gdyż mocno pukają do mojego serca i duszy. Postanowiłam jednak, aby czytelnik sam je odnalazł. Być może dla każdego z nas będą to inne słowa, zdania czy myśli. Ważnym jest, aby te przesłania niosły nas przez życie, aby przypominały nam o rzeczach naprawdę ważnych, niech wybrzmią i wryją się mózg. Żyjemy w świecie wszelakich wygód i dobrodziejstw, rozpieszczani zewsząd szerokim wachlarzem ofert, jakie daje nam współczesny świat. Tylko w całej tej gonitwie oraz fascynacji techniką, pieniądzem i postępem, jakże często zapominamy tak po prostu się zatrzymać i dostrzec drugiego człowieka czy piękno otaczającego nas świata. Jakże często zapominamy o szacunku, niesieniu pomocy, empatii oraz miłości. Przypominają nam o tym moje bohaterki – subtelnie przemycając pomiędzy słowami swoje prawdy i mądrości życiowe; czasem niepostrzeżenie, czasem nieświadomie. Niech zatem słowa i przesłania tych cudownych kobiet będą dla nas światłem. Niech też niosą dobrą nowinę i nadzieję w ciężkich chwilach. Bo takie właśnie są. Uważam bowiem, że słowa wypowiedziane przez osobę, która przeżyła wiek (lub prawie wiek) oraz doświadczyła wojennej zawieruchy – są cenniejsze niż nam się wydaje.

***

Zostawiam Cię teraz, drogi czytelniku, sam na sam z kobietami, które były w piekle. Opowiedzą Ci jak to jest stanąć oko w oko z wojenną rzeczywistością, światem, gdzie rządzi najgorsze zło oraz strachem, jakiego my nigdy nie zaznaliśmy. Opowiedzą Ci też o nadziei, miłości, ogromnym patriotyzmie i tej zdumiewającej niezłomności. Niech te opowieści, tak jak mnie, przeniosą Cię w czasie osiem dekad wstecz. Mam nadzieję, że oczami wyobraźni będziesz widział tamtych ludzi, tamte miasta i wsie. Ja je widzę doskonale, bo słuchając tych opowieści weszłam w sam środek wojny… Spróbuj poczuć ducha epoki, która z całą pewnością wpłynęła na to, kim dzisiaj jesteśmy i w jakiej Polsce żyjemy.