Wojenne serca - Eliza Knight - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Wojenne serca ebook i audiobook

Eliza Knight

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Dwie kobiety z trudną przeszłością. I jedna księgarnia – pomost łączący je poprzez wieki.

Eliza Knight stworzyła znakomitą powieść, która ma dwie narratorki – pierwszą z nich jest Nancy Mitford, należąca do grona najgłośniejszych celebrytek Londynu lat 30. XX wieku, pisarka i jedna z sióstr Mitford, zamieszanych w liczne skandale. Druga to współczesna Amerykanka pragnąca odmienić swoje życie. Obie łączy mała londyńska księgarnia.

Rok 1938. Nancy jest jedną z sześciu błyskotliwych sióstr Mitford. Słynie z ciętego języka, eleganckich strojów i zielonych oczu. Ale jej na pozór beztroskie życie obfituje w zgryzoty, których źródłem jest niewierny i wiecznie spłukany mąż, dwie sympatyzujące z nazistami siostry oraz na zawsze pogrzebane marzenia o macierzyństwie. W obliczu nadciągającej wojny Nancy znajduje wytchnienie, podejmując pracę w księgarni Heywood Hill w Mayfair. Ma nadzieję, że dzięki temu uda jej się związać koniec z końcem, i… odkrywa nowe życie.

Czasy obecne. Kiedy Lucy St. Clair otrzymuje propozycję wyjazdu do Londynu i pracy w Heywood Hill, nie waha się ani chwili. Pomoże jej to nie tylko otrząsnąć się po śmierci matki, ale też spełnić marzenia o znalezieniu się w tej legendarnej księgarni. Zabiera ze sobą pierwsze wydanie jednej z powieści Nancy Mitford, opatrzonej dość zagadkową dedykacją autorki. Wkrótce odkrywa, że jej życie dziwnie przeplata się z życiem samej Nancy. A wspólny mianownik stanowi właśnie ta mała londyńska księgarnia.

Eliza Knight – autorka bestsellerowych powieści historycznych. Zamiłowanie do przeszłości nosiła w sobie, odkąd po raz pierwszy odwiedziła bogate komnaty Wersalu. Obecnie mieszka w stanie Maryland w USA, a u boku ma męża, trzy córki, dwa psy i żółwia. „Wojenne serca” to jej pierwsza książka przetłumaczona na język polski.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 436

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 12 min

Lektor: Marta Markowicz

Oceny
4,0 (5 ocen)
1
3
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność



Podobne


Copyright © 2022 by Eliza Knight

Projekt okładki

Mariusz Banachowicz

Zdjęcie na okładce

© ILINA SIMEONOVA / Trevillion Images

Redaktor prowadzący

Izabela Cupiał

Redakcja

Anna Płaskoń-Sokołowska

Korekta

Jolanta Rososińska

Bożena Hulewicz

ISBN 978-83-8352-750-5

Warszawa 2024

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Mojemu Tacie,

który wpoił mi miłość do czytania

i nigdy nie odmówił mi wyprawy

do najcudowniejszego z miejsc – księgarni

ROZDZIAŁ PIERWSZY

NANCY MITFORD

POŁOWA MARCA 1931 ROKU

Drogi Ewelinie!

Nie ma lepszego pretekstu, by wystąpić w boskim diademie z korali, niż fantastycznie zorganizowane przyjęcie z okazji premiery własnej książki. Szczególnie kiedy gospodynią wieczornego spędu jest moja rodzona, szeroko znana młodsza siostra Diana, lady Guinness.

Chociaż byłabym szczęśliwa, popijając z butelki i bieg­nąc ulicą przebrana za postać ze swojej książki, moja siostra – znasz ją – nalegała na urządzenie wieczorku i niewątpliwie przejdzie samą siebie. W głębi serca jestem bardzo wzruszona, ponieważ moi rodzice zawsze spoglądali na moją twórczość pisarską z góry. Ale nie Ty, mój drogi przyjacielu, nie Ty.

Zatem do zobaczenia…

Pozdrowienia

Nancy

W domu przy Buckingham Street, rzut kamieniem od pałacu królewskiego, złociste światło spływało ze wszystkich kryształowych żyrandoli. Gardenie, róże i lilie wylewały się z dziesiątek wazonów Waterforda. Ośmioosobowy zespół jazzowy grał mieszankę najnowszych szlagierów i starszych, nie tak żywiołowych utworów, w których rytm chętnie tańczyli przedstawiciele starszego pokolenia.

Elegancką czterokondygnacyjną rezydencję z cegły wypełniał rozbawiony tłum trzymający kryształowe czarki z szampanem. Połowa gości była na poziomie, pozostali mieli nadzieję, że znajdą się na zdjęciach. Wszyscy przybyli tutaj, by napić się za darmo i zjeść wykwintne tartinki, roznoszone przez lokajów w liberii Guinnessów – jak patrycjuszowsko.

Zaraz przy wejściu do słynnego domu leżały stosy Romansu na wyżynach w twardej oprawie z moim nazwiskiem wypisanym tłustym drukiem na obwolucie. Każdy zaproszony zabierze do domu egzemplarz mojej pierwszej powieści, opatrzonej w środku starannym autografem i zgrabną dedykacją, którą sama ułożyłam: „Dla iluzjonistów w każdym z nas, z pozdrowieniami od Nancy Mitford”.

Spośród około setki obecnych znajomych tylko nieliczni zrozumieją, co się kryje za tymi słowami. I och, jak się uśmiechali – niczym złośliwe szelmy.

Podczas gdy goście i muzyka świadczyły o joie de vivre mojej siostry i jej męża, wystrój wnętrz był sztywny – podobnie jak przynajmniej kilkanaście starych kwok – i stanowił przykład „gustu teściowej”. Na nieszczęście dla mojej siostry.

Rzucała się w oczy tylko jedna rzecz – abstrakcyjny obraz, pamiątka po figlu, jaki spłataliśmy socjecie dwa lata temu. Wisiał teraz w salonie na honorowym miejscu. Nadal śmialiśmy się z wymyślenia utalentowanego artysty, „Brunona Hata”, a następnie zorganizowania wystawy, na której mnóstwo naszych przyjaciół licytowało jedyne w swoim rodzaju i dość szkaradne dzieło sztuki na tablicy korkowej w oprawie ze sznurka.

Na uroczystości brakowało tylko jednej osoby – mojego ukochanego Hamisha St. Clair-Erskine’a. Czasami mojego narzeczonego, a kiedy indziej nie. Teraz akurat nie. Ale i tak tęskniłam za jego powrotem. Tęskniłam za tym, jak mnie rozśmieszał. Jednak po jego ostatnim wyczynie na uniwerku rodzice wysłali go do Nowego Jorku. Kurczę, dlaczego próbowali zniszczyć kogoś tak wyjątkowego?

Po opatrzeniu autografem ostatnich egzemplarzy uśmiechnęłam się do gości krążących w pobliżu marmurowego stolika, przy którym podpisywałam swoje dzieło. Wyprostowałam palce, spragniona szampana, a może nawet czegoś mocniejszego: koktajlu z wisienką.

Przeciskałam się przez skupisko ciał, kierując się do wieży z bąbelkami, gdy zatrzymał mnie jeden z moich drogich przyjaciół.

– Przecież to utalentowany Evelyn Waugh! – zakrzyknęłam, obejmując go.

Elegancki i opalony po ostatniej podróży dookoła świata, sprawiał wrażenie zadowolonego po wcale nie tak przykrym zakończeniu małżeństwa z tą okropną krową, która tak niecnie go wykorzystała.

– I dorównująca mu pod względem zręcznego wysławiania się i urody Nancy Mitford.

Roześmiałam się szczerze po raz pierwszy tego wieczoru. Dzięki Bogu od miesięcy utrzymywaliśmy ze sobą kontakt listowny. Evelyn dopingował mnie w moich staraniach o zostanie powieściopisarką i zerwanie z pisaniem felietonów do „The Lady”.

– Czy już nas wszystkich odstawiłaś na boczny tor dla życia w luksusie i blasku sławy?

– Ależ skąd! To błaha książka. Napisałam ją tylko dlatego, że potrzebowałam stu funtów. – Roześmiałam się i poklepałam jego dłoń, którą ściskałam.

Odgłos otwierania kolejnej butelki szampana wywołał głośne okrzyki obecnych.

– Przypuszczam, że zobaczysz wiele więcej niż sto funtów i wszyscy będziemy ci bardzo zazdrościli – zażartował Evelyn, kiedy dołączyła do nas nasza przyjaciółka, Nina Siefield, obracając w dłoni kieliszek z martini, w którym pływała oliwka.

– Póki dzięki temu będę mogła lepiej się ubierać, o nic więcej nie dbam. – Posłałam mu żartobliwy uśmiech. Nie do końca była to prawda. Pisanie Romansu na wyżynach okazało się przezabawne i chociaż chciałam odnieść taki sam sukces jak Evelyn swoją powieścią Wstrętne ciała, szczerze się cieszyłam, że w końcu będę miała trochę dodatkowych pieniędzy.

Bo przynależność do klasy wyższej nie zawsze oznacza brak kłopotów finansowych. Chociaż Diana prowadziła teraz beztroskie życie ze swoim świeżo poślubionym bogatym mężem, dziedzicem fortuny Guinnessa, nasi rodzice zawsze ostrożnie dysponowali skromnymi środkami, jakie im zapewniały ich szlacheckie tytuły. Do tego stopnia wiecznie brakowało nam gotówki, że matka sprzedawała jajka hodowanych przez siebie kur, by podreperować domowy budżet.

– Ależ tak! – poparła go Nina. – Będziesz gwiazdą literatury, moja droga. Niezrównaną. A teraz, Evelynie, zatańcz ze mną, bo nudzę się jak mops.

– A potem ze mną, najdroższy Evelynie. Chcę się dowiedzieć wszystkiego o twoich wyczynach w Afryce! – zawołałam za nimi.

Evelyn wziął prawie pusty kieliszek Niny i wyżłopał martini do dna.

Nina puściła do mnie oko, po czym pociągnęła naszego przyjaciela na parkiet; zespół akurat zaczął grać porywającą melodię, pełną dęcia w trąbki i saksofony oraz bębnienia w perkusję. Całe pomieszczenie wypełniała złota młodzież, jak lubili nas nazywać gderliwi tetrycy. Byliśmy rzucającymi się w oczy potomkami arystokratów i bywalców. Budzącymi zazdrość młodymi ludźmi, którzy ani trochę się nie przejmowali tym, że są obserwowani i fotografowani.

Starzy zrzędliwcy uważali nas za bezbożników, przynoszących wstyd starszemu pokoleniu o ugruntowanych zasadach. Wydawaliśmy przesadnie wystawne przyjęcia, śmialiśmy się ciut zbyt wyzywająco, włóczyliśmy się po Londynie w przebraniu, urządzając wymyślne poszukiwania skarbów, piliśmy szampana w ilościach szkodzących zdrowiu i pokazywaliśmy absolutnie za dużo gołych nóg. Krótko mówiąc: wojna światowa się skończyła i postanowiliśmy dobrze się bawić.

Gdy czując potrzebę zaczerpnięcia świeżego powietrza, zaczęłam szukać wyjścia, zauważyłam swojego kolejnego dobrego przyjaciela, ilustratora Romansu na wyżynach. Mark Ogilvie-Grant pomachał do mnie, wskazując parkiet, gdzie reszta naszej paczki przytupywała i wymachiwała rękami w rytm muzyki.

Odwróciłam się, udając, że go nie widzę. Bałam się spojrzeć mu w twarz, na której malowało się współczucie. Tylko Mark wiedział, że w zeszłym miesiącu wsadziłam głowę do piecyka, gotowa pozwolić, by gaz swoimi znieczulającymi właściwościami pozwolił mi opuścić świat, który tak bardzo mnie unieszczęśliwił. Nie miałam odwagi podzielić się tym nawet z Evelynem.

Łzy zakręciły mi się w oczach, ale dopiłam szampana i z olśniewającym uśmiechem, który doskonaliłam od dnia swoich narodzin, sięgnęłam po kolejny kieliszek.

– Najdroższa Nancy! – rozległ się za mną zachrypnięty męski głos. – Zatańcz ze mną, ślicznotko.

Z przylepionym do ust uśmiechem wpadłam w wyciągnięte ramiona Hugh Smileya, człowieka o surowej, męskiej urodzie. Niezbyt bystrego, ale czarującego i bogatego. Czyli miał wszystko, czego kobieta powinna pożądać u męża. Prawie powiedziałam „tak”, kiedy poprosił mnie o rękę. Ale za nic w świecie nie mogłabym poślubić innego mężczyzny, odkąd zaczęłam sobie wyobrażać swoje przyszłe życie z Hamishem. Widziałam już siebie kreślącą fragmenty swojej kolejnej powieści, podczas gdy on raczy naszą rosnącą rodzinę opowieściami o polowaniu.

– Tylko dlatego, że wyglądasz tak szykownie w swoim nowym smokingu. – Wychyliwszy szampana do dna, podałam mu dłoń.

– Ty jesteś uosobieniem szyku. – Hugh pocałował mnie w rękę i położył ją sobie na umięśnionym ramieniu. Podejrzewam, że wyrobił sobie mięśnie, służąc jako grenadier. Zaczęliśmy podrygiwać w rytm charlestona, którego nauczyła nas Adele Astaire kilka lat temu, kiedy wybraliśmy się na miasto.

– Szyk to jedynie przyprawiające o zawrót głowy złudzenie, mój drogi. – Puściłam do niego oko. – Nie czytasz gazet?

Hugh się roześmiał, lekko wybałuszywszy oczy z zakłopotania – błyskotliwa paplanina zawsze spowalniała i tak wolno obracające się zębatki w jego mózgu.

– Chciałaś powiedzieć, że przebudzenie się z bólem głowy i pęcherzami na nogach to nie dowód zamożności?

– Znacznie zabawniejsze jest wyobrazić sobie nas wszystkich grających w brydża, póki nie zsuniemy się pod stół zbyt pijani, by siedzieć na krzesłach. Albo biegających jak szaleni po Piccadilly, przebranych w królewskie stroje.

– Albo przepuszczających nasze majątki – dodał, szczerząc zęby w uśmiechu.

Roześmiałam się, ponieważ nie miałam majątku, który mogłabym przepuścić, i ponieważ Hugh był przynajmniej na tyle rozsądny, by nie iść za swoją radą. Biedak tak bardzo się starał udowodnić, że nie jest cymbałem. Duży niezgułowaty blondas, który miał pieniędzy jak lodu. Gdybym go poślubiła, mogłabym paradować po mieście w najmodniejszych kreacjach, jeździć eleganckimi autami i co wieczór jeść kolację w Ritzu, ale o wiele bardziej wolałam sprawiać rozkosz swojemu umysłowi, obcując z kimś obdarzonym choćby krztyną inteligencji, a nie wypchaną sakiewką.

– Odbijany! – zawołał z uśmiechem Mark. Jego bystre niebieskie oczy błyszczały nieco złośliwie, jasne włosy miał lekko potargane.

Gdyby to on poprosił mnie o rękę, może bym się skusiła i pozwoliła odejść Hamishowi. Swawolny i inteligentny, Mark był przyjacielem, na którego zawsze mogłam liczyć, kiedy miałam ochotę zaszaleć, albo gotowym wysłuchać moich najmroczniejszych tajemnic, gdy zebrało mi się na wyznania.

Hugh rzucił mu uśmiech pełen irytacji.

– Nie mamy… – zaczął oponować, ale zabrałam dłoń z jego ramienia i podałam ją Markowi.

– Moi drodzy, Nancy wystarczy dla wszystkich.

Kłamstwo, wierutne kłamstwo, bo ledwo starczało jej dla mnie.

– Wybawiłem cię od tego półgłówka – powiedział Mark konspiracyjnym szeptem.

– Jesteśmy jedynie rojem pięknych motyli.

Rozejrzał się, a po chwili zwrócił do mnie ze złośliwym uśmiechem:

– Wybacz, przez chwilę myślałem, że twój ojciec wszedł do pokoju.

– Och, Marku, jesteś jednym z ulubieńców Farve’a, nie jak inne fircyki.

– Mam pytanie do zdolnej autorki. Powiedz mi, moja droga, na kim wzorowałaś bohatera Romansu na wyżynach?– Mark powiódł wzrokiem po tętniącej życiem sali, a potem spojrzał na mnie. – A może jest nieobecny?

Czy to było aż tak oczywiste? Hamish zawsze przyciągał tłumy, zawsze był w centrum uwagi. Ekstrawagancki, hałaśliwy i czarujący. Równie dobrze mógł opróżnić pięć kieliszków brandy i zaproponować zabawę w odgrywanie szarad, jak oznajmić, że wszyscy jedziemy do zamku jego rodziców w Szkocji postrzelać.

Och, jak mi go brakowało.

– Dlaczego przypuszczasz, że ktoś był jego pierwowzorem? – spytałam nieśmiało, unosząc ramię. – Wszyscy moi bohaterowie są jedyni w swoim rodzaju, nie dostrzegasz tego? Wśród naszych przyjaciół nie ma nikogo tak pretensjonalnego pod względem stylu ani tak złośliwego, jeśli chodzi o poczucie humoru.

Mark się roześmiał. Muzyka ucichła na moment, a potem zespół zaczął grać wolniejszy kawałek. Mark odciągnął mnie od tańczących, by poszukać dla nas kolejnych kieliszków Dom Pérignon.

– Właśnie dlatego zawsze będę cię kochał, moja droga Lady – powiedział, używając mojego przezwiska. – Jesteś równie szczera, jak nie jesteś.

*

Najdroższy Marku!

Moja najnowsza powieść, „Świąteczny pudding”, to bezładne nagromadzenie słów ledwo tworzących zrozumiałe zdania, nie mówiąc już o wywołaniu śmiechu i rozbawienia jak moja pierwsza książka, która w ciągu sześciu miesięcy od ukazania się zdobyła – wbrew moim cichym nadziejom – zero uznania.

Przygryzłam usta, przyciskając końcówkę pióra do papieru. Plama atramentu spłynęła na kartkę.

Naburmuszona zmięłam papier i wrzuciłam go do żarzącego się na kominku ognia. Płomienie buchnęły z nową siłą, jak po pięciu wcześniejszych nieudanych próbach skreślenia listu.

Odłożyłam pióro i pomasowałam skronie.

Tak trudno było być zabawną i pomysłową w drugiej książce, którą byłam winna wydawcy. Szczególnie kiedy pragnęłam jedynie zwinąć się w kłębek pod biurkiem i już nigdy spod niego nie wyjść. Byłam bezgranicznie nieszczęśliwa z powodu samotności i wspominając tamtą noc, kiedy wsadziłam głowę do piecyka gazowego, nieraz żałowałam, że nie doprowadziłam sprawy do końca.

Tak często otaczała mnie chmara ludzi, a jednak żadna z tych osób nie dawała mi szczęścia. I oto pisałam kolejny ponury list do Marka, człowieka, który wydawał mi się moim jedynym przyjacielem na świecie, dokładnie rozumiejącym, jak się czuję.

Śliczna Nancy Mitford, chociaż nie tak śliczna ani inteligentna jak jej siostra Diana.

Nie aż tak szczęśliwa.

Nie aż tak zamężna.

Nie aż tak.

Och, jak ją kochałam i jednocześnie jak bardzo nią gardziłam. Miała wszystko, czego pragnęłam w życiu, ale jak mogłam zazdrościć jej szczęścia?

Na ostry dzwonek telefonu pospieszyłam do holu wejściowego w Rutland Gate, wychodzącej na Hyde Park rezydencji naszej rodziny, by odebrać.

– Rezydencja Mitfordów.

– Telefon do wielmożnej pani Nancy Mitford.

– Jestem przy telefonie.

Rozległy się jakieś trzaski, a potem stłumione: „Łączę pana”.

– Moja droga – rozległ się w słuchawce ujmujący głos Hamisha. Fala ulgi, która przebiegła moje ciało, sprawiła, że ręce zaczęły mi drżeć.

– To ty, Hamishu? – Zrobiło mi się słabo, więc przysiad­łam na skraju jednego z wiktoriańskich dębowych krzeseł stojących po obu stronach konsoli.

– Jeden jedyny.

– Wróć do Londynu. Bez ciebie jest tu okropnie ponuro.

– Ach, widzisz, moja słodka, ja właśnie wróciłem.

Serce zabiło mi szybciej, mocniej ścisnęłam słuchawkę.

– Jak to?

– Nowy Jork jest wstrętny. Londyn to jedyne miasto dla mnie.

Nie mogłam powstrzymać uśmiechu.

– Nigdy więcej go nie opuszczaj.

– Nie zrobię tego, póki będę żył. – Oboje wiedzieliśmy, że to kłamstwo, bo gdy jego ojciec znów będzie miał go dość, ponownie odeśle go do Ameryki albo Kanady. – Londyn wydaje mi się droższy niż niespełna rok temu, kiedy go opuszczałem.

Wpatrywałam się w wytarty tkany dywan, starszy od samego Rutland Gate, tymczasem Hamish kontynuował, przeciągając samogłoski:

– Zresztą Nowy Jork jest wręcz nudny, a do tego na próżno w nim szukać choć kropli alkoholu, jeśli się nie zna odpowiednich ludzi. Możesz sobie wyobrazić aresztowanie za picie brandy?

– Co naturalnie cię spotkało.

– Naturalnie. Znaczy się picie brandy, nie aresztowanie. No więc powiedz mi, moja droga, gdzie są wszyscy? Spodziewałem się pół tuzina zaproszeń w chwili, kiedy przestąpię próg domu.

A kiedy to było?

– W Ritzu. W Café de Paris. Na balecie. Jesteśmy wszędzie, Ham. Prywatne przyjęcia to ostatni krzyk mody. Wystarczy pojawić się z butelką ulubionego trunku. – Z której pociągałam równo do drugiej lub trzeciej nad ranem codziennie w tym tygodniu. Przetrwanie było najważniejsze.

– Wybierzmy się zatem na obiad do Café de Paris. Przyjadę po ciebie. Czy mam zaprosić tych co zwykle?

Oznaczało to, że złota młodzież zbierze się w kawiarni, by żłopać wielkie ilości szampana i brandy. Względy finansowe guzik nas wszystkich obchodziły, nie wykluczając mnie. Wrócił Hamish i rozpaczliwie chciałam się z nim zobaczyć.

– Cudownie. Wszyscy się ucieszą na twój widok.

– Ale nie tak jak ty – zauważył.

Ton jego głosu był żartobliwy i uderzyło mnie to tak jak nic, co powiedział kiedykolwiek wcześniej. Był niemal irytujący z tą swoją arogancją. Z tym brakiem świadomości, że ze względu na niego odrzuciłam wszystkich zalotników. Dlaczego czasem odnosiłam wrażenie, że kocham go za bardzo?

Zdusiłam wątpliwości i się roześmiałam.

– Nawet w części nie tak jak ja – przyznałam.

Kiedy zabrzęczał dzwonek u drzwi, czekałam niecierpliwie na górze, aż kamerdyner otworzy. Całą ostatnią godzinę spędziłam na przymierzaniu kolejnych strojów, zakręcając włosy lokówką i nakładając na usta świeżą szminkę – szkarłatnoczerwoną. Paznokcie niedawno polakierowałam na ten sam kolor – po części dlatego, że uważałam go za ładny, a po części dlatego, że Farve go nie znosił. Puder ukrył ciemne cienie pod moimi oczami, a odrobina różu na policzkach sprawiła, że wyglądałam zdrowo. Miałam złote kolczyki w uszach, pasujące do nich bransoletki na ręce i perłowy naszyjnik ze złotym wisiorkiem w kształcie litery N, który dostałam od Hamisha na ostatnią Gwiazdkę.

W holu rozległ się jego tubalny głos:

– Najdroższa Nancy! Zejdź na dół ze swojej grzędy!

Wyłoniłam się zza rogu, czekając u szczytu schodów, aż mnie zauważy. Z doskonale ułożonymi ciemnymi włosami stał wyprostowany we flanelowych spodniach, niebieskiej koszuli i czarnym swetrze. Sportowo, a zarazem elegancko.

– Ach, jesteś! – Oczy mu poweselały i lekko wydął usta, spoglądając na moją ciemnoniebieską sukienkę z krepy. – Jak zawsze olśniewająca. Brakowało mi ciebie. Nie masz pojęcia, jak to jest być po drugiej stronie oceanu, z dala od wszystkiego, co się kocha.

Kocha mnie. Serce mi zatrzepotało, jednak udało mi się zachować stoicką obojętność, kiedy spływałam po kolejnych stopniach na zdumiewająco pewnych nogach. Ale na dole przestałam udawać i rzuciłam mu się w ramiona. Wciągnęłam w nozdrza zapach drzewa sandałowego, korzeni i odrobiny lawendy, przywodzący mi na myśl Francję.

– Cudownie pachniesz – powiedziałam.

Wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Wiedziałem, że ci się spodoba… To francuska woda. Kriglera. – Złożył niewinny pocałunek na moich ustach, czego nigdy by nie zrobił w obecności moich rodziców.

Chociaż pocałunek był niewinny, wywołał mrowienie w całym moim ciele. Jak ja go kochałam!

– Le parfum est céleste tout comme votre retour.

– Oui, ma chérie, czuję się jak w niebie, wróciwszy na brytyjską ziemię. Mam dla ciebie prezent. – Hamish sięg­nął do kieszeni i wyjął małe białe puzderko przewiązane jasnoniebieską wstążeczką.

Żołądek podszedł mi do gardła. Czyżby zamierzał znów mi się oświadczyć? Niemal odebrało mi mowę, a ręce mi się trzęsły, kiedy sięgnęłam po białe pudełeczko. Musnęliśmy się palcami. Pociągnęłam za wstążeczkę.

Pierścionek jego matki? Czy też wybrał jakiś specjalnie dla mnie, świadczący o mojej wyjątkowości, o jedynych w swoim rodzaju cechach, które we mnie wielbił?

Uśmiechnęłam się do niego, kiedy wstążeczka upadła na podłogę. Spodziewałam się, że uklęknie obok niej, ale on dalej stał, patrząc na mnie figlarnie.

Uniosłam wieczko i uświadomiwszy sobie, że to nie szkatułka na pierścionek, poczułam się głupio. Och, jakie to rozczarowujące, że wrócił z Ameryki, zżerany rozpaczliwą tęsknotą, i nie uczynił mnie swoją na zawsze.

Zamiast pierścionka na białej bibułce leżała miedziana figurka Statuy Wolności, symbolu niezależności.

Kwaśny uśmiech wygiął moje usta, gdy zobaczyłam konwencjonalny prezent, podarowany Ameryce przez Francję z takim samym przesłaniem, jak to Hamisha dla mnie. Zwraca mi wolność? Mówi mi bez słów, że chce na dobre ze mną zerwać?

Sznur pereł na szyi nagle wydał mi się zbyt ciasny.

– Cóż, czy nie jest… boska?

Odstawiłam figurkę na stolik obok telefonu, wzięłam swoją kopertówkę, włożyłam płaszcz przeciwdeszczowy i ujęłam Hamisha pod ramię, które mi podał.

– Cieszę się, że ci się podoba.

Wcale mi się nie podobała.

– Miło mi, że o mnie myślisz.

W drodze z mojego domu w Knightsbridge do Piccadilly Hamish nieustannie trajkotał o podziemnych klubach jazzowych w Nowym Jorku, do których udało mu się znaleźć dojście, i o wieczorze, kiedy to uciekł przed policją po tym, jak odkryto sprzedającą whisky melinę.

– Właśnie wtedy postanowiłem opuścić to przeklęte miasto. Jak picie alkoholu może być nielegalne? To śmieszne!

– Rzeczywiście – udało mi się wtrącić. Czyżby zapomniał, że właśnie przez swoje upodobanie do tej używki znalazł się za oceanem? Nie żebym miała jakiekolwiek prawo krytykować jego skłonność do picia. Przeciwnie, sama postanowiłam spić się jak prosię chociażby dlatego, by wymazać z pamięci upokarzające podniecenie, jakie mnie ogarnęło przed odpakowaniem Statuy Wolności. – Chyba nigdy nie chciałabym tam wyjechać.

Hamish skręcił gwałtownie przed Café de Paris, wywołując pisk przechodzącej obok matki pchającej wózek. Rzuciłam bezgłośnie „przepraszam” do wzburzonej kobiety, a Hamish otarł się tylną częścią ciała o maskę auta, by otworzyć mi drzwi. Wysunęłam nogi na śliski i lśniący chodnik, krople deszczu upstrzyły cętkami noski moich pantofli.

Uniosłam brwi, czym go rozśmieszyłam.

– Nauczyłem się tego w Ameryce.

– Masz szczęście, że nie rozdarłeś spodni. – Ujęłam jego dłoń, pozwalając, by pomógł mi wysiąść z samochodu prosto w objęcia szarego, ponurego Londynu. – Ale przypuszczalnie są teraz mokre.

– Spróbuj poskromić swoje niezadowolenie, Lady, w przeciwnym razie twoje śliczne czoło pokryją zmarszczki.

Zbita z tropu, szykowałam jakąś celną ripostę, ale szybko pocałował mnie w usta i wciągnął do środka, nim zdołałam mu odpowiedzieć. Natychmiast otoczyli nas przyjaciele. Lecz naszą rozmowę zagłuszyła muzyka i okrzyki tych, którzy podziwiali wrotkarzy popisujących się na niskiej estradzie – dwóch mężczyzn w czarnych spodniach i białych koszulach z przypiętymi na guziczki kołnierzykami oraz tancerki w białym atłasie i koronkach.

– Siadajcie, siadajcie! – zawołała Mary, siostra Hamisha, klepiąc dłonią stojące obok siebie krzesło.

Zajęłam wskazane miejsce, a Hamish usiadł po mojej drugiej stronie. Okrągłe stoliki były zsunięte, wkrótce dołączył do nas tłum znajomych. Wszyscy witali Hamisha i zadawali mu pytania, a on zabawiał ich opowieściami o nielegalnym hazardzie i piciu w podziemnych klubach, prowadzonych, jak przypuszczał, przez amerykańską mafię. Albo kompletne bzdury, albo kolejny bardzo przekonujący argument, czemu nigdy nie powinnam się tam wybrać.

– Czy ktoś wpadł w oko niesławnemu Hamishowi? – spytał jakiś jego przyjaciel, marszcząc czoło.

Pociągnęłam duży łyk szampana, starając się znaleźć coś zabawnego w tym idiotycznym pytaniu. Czy tak trudno sobie wyobrazić, że Hamish mógł usychać z tęsknoty za mną?

Hamish otoczył mnie ramieniem i przyciągnął do siebie, jego francuska woda kolońska przyprawiła mnie o zawrót głowy.

– Nancy jest jedyną drogą mi kobietą.

Chociaż nie chciałam przyznać tego przed samą sobą, jego słowa mogły być dobitnie prawdziwe. Zarówno mój brat, jak i Evelyn stanowczo utrzymywali, że Hamisha pociągają mężczyźni, a ja z bólem serca skłonna byłam im wierzyć. Jednak na pewno to nie dlatego jeszcze nie byliśmy małżeństwem.

Jeden z wrotkarzy zjechał z estrady, zbliżył się do naszego stolika i wskazał na mnie. Pokręciłam głową, ale w tej samej chwili Mary entuzjastycznie pomachała rękami.

– Wybierz mnie! Mnie!

Wrotkarz wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Proszę, panienko.

– Bosko! – Mary przecisnęła się między nami rozanielona.

Znów polano szampana i wznieśliśmy kieliszki w toaście za Mary. Zespół zaczął wykonywać porywającą piosenkę, kiedy pojawiła się na podwyższeniu z wrotkami na nogach. Naśladując wrotkarzy tańczących charlestona, kilka razy prawie straciła równowagę.

Hamish zamówił brandy, a ja byłam ciekawa, czy ma funty, by za nią zapłacić, czy też poprosi mnie, bym go poratowała gotówką, jak to miał w zwyczaju.

Nagle uwagę nas wszystkich zwrócił pisk z estrady. Zobaczyliśmy Mary wysoko w powietrzu. Wrotkarz wirował, jedną ręką trzymając ją za nadgarstek, a drugą – za nogę w kostce. Robił to tak szybko, że trudno się było połapać, co się dzieje.

– Nadzwyczajne – wymamrotali siedzący przy stoliku.

Ale Hamish miał zaniepokojoną minę, a adorator Mary wykrzyknął: „Dobry Boże!”.

Początkowo Mary sprawiała wrażenie zadowolonej, ale jej cienki śmiech wkrótce przemienił się w głośne okrzyki przerażenia. Hamish i jej adorator przeskoczyli nad stolikiem i pobiegli ku podwyższeniu, by ją ratować z opresji.

Absztyfikant, szybszy w nogach, dotarł do Mary przed Hamishem, i bardzo dobrze, ponieważ wrotkarz stracił równowagę i puścił biedną dziewczynę. Rozległy się piski i okrzyki, a imprezowicze rzucili się na pomoc, przewracając stolik. Dzielny zalotnik doskoczył do Mary i złapał ją w ramiona, nim lecący w pobliżu mebel pozbawił ją głowy.

Wypuściłam powietrze z płuc, zupełnie nieświadoma, że je wstrzymywałam. Bałam się, że za chwilę zwrócę wypity Dom Pérignon co do ostatniej kropli.

– Wielkie nieba, to było szalone! – Siedząca obok mnie Nina westchnęła, obejmując się za szyję.

– Okropieństwo – mruknęłam i puściłam blat, na którym dotąd mocno zaciskałam palce. – Nigdy nie ufaj wrotkarzowi, który prawdopodobnie wypił więcej niż my wszyscy razem wzięci.

Kilku przyjaciół dołączyło do Hamisha i próbowało go powstrzymać przed pobiciem wrotkarza. Nie żeby mogło to być niebezpieczne, biorąc pod uwagę jego drobniejszą posturę. I od kiedy to nabrał zwyczaju turbowania artystów? Ta Ameryka naprawdę nie wpłynęła na niego pozytywnie.

Siedzący naprzeciwko mnie Peter Rodd przewrócił oczami.

– Znalazłby się w trudnym położeniu jak w Eton, kiedy próbował tego samego wobec mnie.

Zasznurowałam usta.

– Czy obracałeś jego siostrą w powietrzu?

Peter prychnął.

– Nie.

– Zamierzałeś skrzywdzić jakąś inną kobietę?

Pokręcił głową, a na jego ustach pojawił się znaczący uśmieszek, który nie do końca rozumiałam.

– Nie do mnie należy wyjaśnianie, dlaczego otrzymał najsroższe lanie w swoim życiu. Wystarczy, jak powiem, że nie jesteśmy bliskimi przyjaciółmi.

Uniosłam wojowniczo brwi.

– Szkoda.

Peter rzadko był poważny i lubił się mądrzyć. Stwierdziłam, że arogancja rzuciła cień na jego przystojną twarz.

Mary szlochała, kiedy jej adorator wyprowadzał ją, by mogła zaczerpnąć świeżego powietrza, opiekuńczo obejmując ramieniem.

– Wcale nie uważam, że to szkoda – powiedział Peter. – Pomijając fakt, że zawsze, kiedy chcę cię zaprosić do tańca, on jest tuż obok.

Skrzyżowałam ręce na piersiach i posłałam mu szeroki uśmiech.

– Peter, Hamisha nie było w Londynie przez wiele miesięcy. Znajdź inny sposób przypochlebiania mi się niż opowiadanie tych zgrabnych, acz wierutnych kłamstw.

– Jesteś olśniewająca – oświadczył. – Nawet z tym swoim ciętym językiem.

Poczułam, że palą mnie policzki, kiedy zauważyłam, jaki jest przystojny. Nie był głupi jak Hugh ani tak niedojrzały jak Hamish. Ale jak na mój gust nieco zbyt arogancki.

– Co sądzisz o Ameryce? – spytałam.

– Nie cierpię jej.

– Fascynujące. Może jeszcze zostaniemy przyjaciółmi.

– Myślałem, że już nimi jesteśmy.

Hamish usiadł na krześle obok mnie i rzucił Peterowi gniewne spojrzenie.

Peter uśmiechnął się z wyższością i przeniósł wzrok na estradę, gdzie zebrał się kolejny zespół wrotkarzy. Hamish zamówił sidecar i zaproponował, żebym też się napiła. Nagle poczułam jednak, że muszę odetchnąć świeżym powietrzem, dlatego pokręciłam głową.

– Pójdę sprawdzić, jak się czuje Mary.

Kiedy wychodziłam, czułam na sobie spojrzenia kilku osób, ale nie odwróciłam się, żeby zobaczyć, kto mnie odprowadza wzrokiem. Bałam się, że wśród nich nie ma Hamisha. Szłam wyprostowana, lekko kołysząc biodrami. Zbliżałam się do trzydziestki i groziło mi staropanieństwo, jak lubiła mi przypominać moja matka, ale nadal przyciągałam spojrzenia wszystkich, których mijałam. Cecil Beaton nieustannie mnie prosił, żebym się zgodziła pozować mu do zdjęć. Wiele osób zwracało na mnie uwagę.

Tylko nie ten, na którym mi zależało.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI