Wilki Arazan. Zwiadowcy. Tom 17 - John Flanagan - ebook

Wilki Arazan. Zwiadowcy. Tom 17 ebook

John Flanagan

4,3

Opis

Tym razem Will i Maddie wyruszają z pomocą do dalekiej Celtii – górzystej i nieprzyjaznej dla wędrowców krainy, której mieszkańcy nie słyną z otwartości i gościnności. Tamtejszą ludność prześladują tajemnicze bestie.

Podobno za atakami na wieśniaków stoi wataha wilków olbrzymich – mitycznych stworzeń, które według jednych wyginęły setki lat temu, a według innych w ogóle nie istniały.

Zwiadowcy nie zdają sobie sprawy, że tym razem przyjdzie im się zmierzyć z zupełnie nowym przeciwnikiem, którego nie da się powstrzymać zwykłymi strzałami. Oboje będą musieli pokonać swoje lęki, Will powróci wspomnieniami do swojego poprzedniego pobytu w Celtii i zmierzy się z trudną przeszłością, a Maddie z niebywałą odwagą stawi czoła prawdziwemu złu.

Podczas tej niebezpiecznej, pełnej tajemnic wyprawy zwiadowcy przekonają się, czy w legendach i mitach jest ukryte ziarno prawdy, a także poznają siły, o których istnieniu nie zdawali sobie sprawy.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 274

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (250 ocen)
139
63
34
11
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Chinkam

Dobrze spędzony czas

No to tak, wcześniej moje opinie był na 5 gwiazdek lecz teraz nooooo..... nie wiem, magia? To nie pasuje do zwiadowców a jak już to proszę wskrzesić żonę Willa !! Bez niej to nie ta sama książka z Willa radosnego chłopaka zrobili mi jakiegoś ponuraka to nie pasuje. Mam nadzieje że książka wam się bardziej spodoba niż mi, ale wsumie nie jest aż tak źle
Mike515

Z braku laku…

Autor próbował znowu coś nowego/starego wprowadzić, aspekt magii, już dawno znikł w serii zwiadowcy. Aspekt magii może byc ciekawy, ale nie gdzie już dawno albo wcale nie było, a nagle wprpwadzić jakieś dziwne czary, jakoś było to za dużo, za szybko. Dlaczego się kocha serię zwiadowców, bo zawsze pokazywało życie codzienne i też klasy wyższej. Nie podoba mi się jak Flanagan postąpił z Willem, czułem, gdyby nie był już tym co kiedyś, nie wiem nie mam daru, pisania, ale na pewno bym chciał zmienić ostatnią walkę, nastała ona za szybko.
60
Lenaluksus

Dobrze spędzony czas

Hm, książka trochę nie w stylu zwiadowców, za dużo tu magii i demonów
50
venipol

Dobrze spędzony czas

poprzednie tomy były lepsze, w tym brakowało akcji.
40
AndrzejGabrys

Z braku laku…

Ten tom niezbyt pasuje do reszty serii. Nagle po braku jakiejkolwiek magii pojawiają się czarownice, demony itp. Nie podoba mi się również to, że postać Willa została nagle osłabiona i Madelyn cały czas musi go ratować. Nie pasuje to do reszty serii gdzie był ukazywany jako najlepszy ze zwiadowców ( może z wyjątkiem Halta). Szkoda, że seria straciła większość dawnego klimatu. Jest też znacznie mniej dialogów ciekawych dialogów niż w poprzednich częściach, co dla mnie również minusem.
30

Popularność




Tytuł oryginału: Ranger’s Apprentice The Royal Ranger 6: Arazan’s Wolves

Text Copyright © John Flanagan, 2022

First published by Penguin Random House Australia Pty Ltd.

This edition published by arrangement with Penguin Random House Australia Pty Ltd.

Wydanie pierwsze w tej edycji, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2022

Redakcja: Marta Tojza

Korekta: Renata Kuk, Magdalena Magiera

ISBN 978-83-8266-219-1

Cover illustration by Jeremy Reston

Cover design & illustration © www.blacksheep-uk.com

All rights reserved.

Copyright for the Polish edition © 2022 by Wydawnictwo Jaguar

Książka dla czytelników w wieku 11+

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Ludwika Mierosławskiego 11a

01-527 Warszawa

www.wydawnictwo-jaguar.pl

instagram.com/wydawnictwojaguar

facebook.com/wydawnictwojaguar

Wydanie pierwsze w wersji e-book

Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2022

Trzej bracia pracowali ciężko od chwili, gdy słońce zaczęło zabarwiać leciutkim różem horyzont ponad wzgórzami na wschodzie. Teraz powoli chowało się za górami po stronie zachodniej, więc Owen ap-Jones, najstarszy z trójki, wyprostował się z trudem i oparł na motyce.

– Wystarczy na dzisiaj – powiedział.

Zmęczony, przyjrzał się poletku, na którym wraz z braćmi trudził się przez cały dzień. Ziemia była jałowa, twarda i kamienista, trudna do przekopywania. Zadania nie ułatwiały marne narzędzia, którymi się posługiwali, zrobione z miękkiego, łatwo odkształcającego się metalu. Owen spojrzał na swoją motykę i skrzywił się na widok trzech nowych szczerb na krawędzi i jednego wygięcia. Będzie musiał wieczorem wyklepać ją i wyrównać szczerby, żeby nadawała się do dalszego użytku. Chociaż pole było nieduże, szacował, że potrzebują jeszcze dwóch dni ciężkiej pracy polegającej na kopaniu bruzd, wybieraniu kamieni i spulchnianiu cienkiej warstwy gleby, zanim będą mogli zasiać fasolę.

Wzruszył ramionami. Życie farmera w Celtii było ciężkie, ponieważ te tereny nadawały się bardziej do wydobywania metali. Jednakże na ich ziemi brakowało złóż rud żelaza czy srebra, więc musieli ją uprawiać, żeby nie umrzeć z głodu.

Kiedy Owen się odezwał, jego młodsi bracia, Gryff i Dai, przerwali pracę.

– Przeklęta ziemia – powiedział z goryczą Gryff i kopnął najbliższy kamień, który potoczył się kawałek dalej. – Spędzamy całe godziny i dnie, mocując się z nią, i po co?

Żaden z braci mu nie odpowiedział, więc dokończył:

– Dla fasoli! Fasoli! Kto może żyć samą fasolą?

Dai wzruszył ramionami.

– Cóż, my możemy – odparł.

Gryff był najmłodszym z braci i najczęściej bywał w złym humorze. Owen i Dai nauczyli się akceptować swój los. Wiedzieli, że narzekanie na dolę, jaka im przypadła, to marnowanie czasu i energii. Życie było, jakie było, i żadne jęki ani utyskiwania nie mogły tego zmienić. Ich ojciec zmarł stosunkowo młodo, wyczerpany wysiłkiem potrzebnym do uprawiania pola i utrzymywania rodziny. Owen pomyślał, że przynajmniej oni trzej mogli się dzielić pracą.

– Chodźmy – powiedział, kładąc rękę na ramieniu młodszego brata. – Mama już czeka z kolacją.

– Z zupą fasolową – wymamrotał ze złością Gryff, ale na myśl o jedzeniu zaburczało mu w brzuchu. Jedli w południe, kiedy przerwali pracę na pół godziny, by posilić się chlebem z serem i popić go cienkim piwem. Śniadania nie jedli. Farma zapewniała im tylko dwa posiłki dziennie, oba proste i monotonne pod względem smaku. – Zupa fasolowa i chleb z serem – ciągnął, wymieniając niezmienne pozycje codziennego menu. – Kto może na tym wyżyć? Górnicy dwa razy w tygodniu jedzą mięso, a w pozostałe dni mają kaszę.

– Tak się chwalą – odparł Owen. Nie był przekonany, czy górnicy z Poddranyth, ich wsi, nie mijali się z prawdą, gdy opowiadali o jakości swoich posiłków. Poszukiwacze złóż metali byli notorycznymi kłamcami. Mimo to Owen przypuszczał, że prawdopodobnie ich życie było lepsze od życia, jakie prowadzili on i jego bracia. – Za dwa dni będziemy mogli rozpocząć siew – powiedział, próbując zmienić temat.

– Za dwa dni! – wykrzyknął Gryff. – Jeszcze dwa dni karczowania, kopania i spulchniania ziemi. Gdybyśmy mieli osła i pług, zrobilibyśmy to dwa razy szybciej!

– Nie mamy ani jednego, ani drugiego – przypomniał rzeczowo Owen.

Jednakże Gryff nie zamierzał przerywać swojej litanii narzekań.

– David ap-Davis je ma. Mógłby nam je pożyczyć!

David ap-Davis także był farmerem z Poddranyth, ale miał trzy pola położone na lepszych, żyźniejszych terenach niż pojedyncze, kamieniste poletko, na którym pracowali bracia ap-Jones. W rezultacie jego zbiory były większe i mógł sobie pozwolić na sprzedawanie nadwyżek górnikom z tej samej wsi.

– Kazałby nam za to zapłacić – przypomniał ponuro Dai.

Gryff znowu się rozzłościł.

– Owszem, to pewne! Zdarłby z nas skórę! Nie przyszłoby mu do głowy, żeby nam po prostu pomóc.

– Czemu miałby to robić? – zapytał Owen. – Muł może przepracować określoną liczbę godzin w swoim życiu. Istnieje też spore ryzyko, że kamienista ziemia uszkodziłaby pług. Miałby całkowite prawo żądać od nas zapłaty.

Gryff wiedział, że to niepodważalny argument, ale flegmatyczna obojętność, z jaką jego bracia akceptowali życie, nie dawała mu spokoju. Spoglądał ze złością na kamienistą ziemię, kiedy wolnym krokiem wracali do wsi z częściowo przygotowanego pola. Mieli do przebycia dwa kilometry, w większości pod górę. Wydłużone cienie kładły się przed nimi, dziwacznie pofalowane na nierównym gruncie.

Owen westchnął, zadowolony, że narzekania Gryffa w końcu ustały. Codziennie było tak samo. Brat uskarżał się na ich dolę, aż zaczynał rozumieć, że to niczego nie zmieni. Ich przeznaczeniem było trudzić się na kamienistej ziemi, karczować ją i kopać prymitywnymi narzędziami, co sezon zasiewać na nowo i żyć z tego, co udało im się wyhodować. Mieli pole i trzy kozy, które dawały dostatecznie dużo mleka, żeby można z niego robić ser i wymienić część na mąkę. Poza tym ich matka trzymała pół tuzina kur, co zapewniało skromną liczbę jajek oraz od czasu do czasu kurczaka do ugotowania lub upieczenia.

Tak wyglądało życie farmera w Poddranyth – niezmienna, monotonna i wyczerpująca praca, stale doskwierający głód, nuda i znużenie.

Nie był to szczególnie radosny żywot, ale dało się wytrzymać. Owen wiedział, że istnieją ludzie w znacznie gorszej sytuacji niż ap-Jonesowie. Sądził, że Gryff w końcu to zrozumie i zaakceptuje.

Wspięli się na szczyt wzgórza. Po jednej stronie wąskiej drogi strome, pokryte łupkami zbocze schodziło na dno doliny. Po drugiej wznosiły się nagie, ponure skały. W odległości mniej więcej kilometra widać było skupisko szarych domów, czyli Poddranyth. Znajdowało się tam dwadzieścia gospodarstw – wszystkie wzniesione z kamienia i podniszczonych desek, ze szczelinami uszczelnionymi wysuszoną gliną. Spadziste dachy zostały pokryte dachówkami z łupków, a z większości krępych kominów wydobywał się dym.

– Jesteśmy już prawie na miejscu – powiedział Owen z nutą ulgi w głosie. Przynajmniej dom powita ich przyjemnym ciepłem. Wieczorny wiatr sprawiał, że mężczyźnie było zimno w ubraniu przesiąkniętym potem po całodziennej pracy. Jeśli kury zniosły dzisiaj kilka jajek więcej, będzie można je wymienić na garniec piwa w małej wiejskiej gospodzie. Nie zdarzało się to zbyt często, ponieważ kwoki były żywione tak samo marnie, jak cała rodzina, ale trzeba było mieć nadzieję. Może udałoby się…

Myśli o wygodach czekających w domu przerwało niskie, mrożące krew w żyłach warczenie. Włoski na karku Owena zjeżyły się w pierwotnej reakcji na ten dźwięk. Mężczyzna zatrzymał się i rozejrzał. Jego bracia także przystanęli.

– Co to… – zaczął Gryff, ale Dai szturchnął go łokciem, żeby się uciszył.

Trzej bracia instynktownie zbliżyli się do siebie, ściskając mocniej motyki i unosząc je nie jako narzędzia, ale jako prymitywną broń. Stanęli do siebie plecami, żeby rozejrzeć się po okolicy w poszukiwaniu źródła groźnego dźwięku.

Ten rozległ się znowu, głośniejszy i tym razem wyraźnie wyzywający, jakby w odpowiedzi na uniesione motyki. Bracia ponownie poczuli, jak krew zastyga im w żyłach.

– Patrzcie – powiedział Owen i wskazał urwisko wznoszące się nad nimi.

Pięć metrów wyżej znajdowała się wąska półka skalna, na której przycupnęła bestia rodem z koszmarów.

Miała co najmniej trzy metry długości i półtora metra w kłębie. W przyczajonej pozycji, z przednimi łapami dłuższymi od tylnych, wyglądała, jakby była przygarbiona. Z pyska i ogólnego kształtu sylwetki przypominała wilka, ale żaden wilk, jakiego bracia widzieli lub o jakim słyszeli, nie osiągał takich rozmiarów. Potężne barki były naprężone, a gruba kryza na szyi zjeżona, przez co zwierzę wydawało się jeszcze większe.

Pokrywało je gęste, sfilcowane futro, głównie szare, ale z kilkoma czarnymi plamami. Od lewej łopatki przez przednią łapę przebiegała czarna pręga.

Bracia patrzyli, osłupiali ze zgrozy, jak bestia otwiera ogromny pysk, obnażając długie, pożółkłe kły, i znowu wydaje z siebie warczenie, jeszcze głośniejsze i groźniejsze. Jej żółte ślepia rozglądały się za przejściem, którędy mogłaby zeskoczyć na drogę, na której stali nieruchomo ap-Jonesowie.

– Ruszajcie… powoli – powiedział cicho Owen. Nadal w ułatwiającym obronę kręgu cała ich trójka zaczęła powoli odsuwać się od przerażającej istoty. Kiedy tylko się ruszyli, bestia uniosła łeb i ryknęła, jakby rzucała im wyzwanie.

– Stać! – zawołał Dai, więc zamarli bez ruchu. Bestia pochyliła łeb, a ogłuszający ryk przeszedł w niski, niosący trwogę pomruk. Znowu rozejrzała się po urwisku, szukając drogi w dół.

Zrobiła krok, znajdując oparcie na skale. Potem jeszcze jeden.

Trzej farmerzy znowu się przesunęli, żeby się od niej oddalić. Gdy się poruszyli, zwierzę uniosło łeb i ponownie obnażyło potężne kły. Ostrzegawcze warknięcie znów sparaliżowało braci. Bestia zeszła jeszcze dwa kroki; jej łapy o grubych pazurach wyszukiwały punkty podparcia na stromej skale, która wydawała się całkowicie gładka.

– Co to jest? – wyszeptał Gryff głosem ochrypłym z przerażenia.

– Wilk olbrzymi – odparł Owen, także przyciszonym tonem.

Wilki olbrzymie były bestiami z mitów i baśni, żyjącymi dawno temu. Jako mały chłopiec Owen słyszał opowieści snute szeptem przy ognisku, mówiące o tych potężnych, bezlitosnych zabójcach. Ale gdy dorósł, uwierzył, że te historie to tylko opowiastki – zwykłe baśnie i mity. Wilki olbrzymie nie istniały. A jeśli kiedykolwiek istniały, zniknęły z powierzchni ziemi wiele wieków temu.

Teraz jednak razem z braćmi spotkali taką bestię, która zamierzała na nich zapolować.

Kolana zaczęły się pod Owenem uginać, kiedy drapieżnik zszedł jeszcze kawałek po zboczu. W końcu zwierzę skoczyło z wysokości dwóch metrów i wylądowało skulone na ścieżce za nimi. Lodowate przerażenie ścisnęło serce Owena. Bestia zrobiła krok w ich stronę. Była teraz oddalona o zaledwie dziesięć metrów i wpatrywała się w nich ślepiami lśniącymi nienawiścią. Grube wargi uniosły się, obnażając pożółkłe kły, z których kapała na ziemię ślina. Zwierzę zaczęło się zbliżać do braci z opuszczonym łbem, miotając złowieszczo ogonem na boki.

Owen poczuł, że jego pęcherz próbuje się rozluźnić ze strachu, więc starał się z tym walczyć. Wiedział, że jeśli okaże bezgraniczne przerażenie, będzie po nim. Wykrzywiona motyka, którą ściskał w rękach, wydawała się kompletnie nieskuteczna jako broń, ale mimo to uniósł ją, kierując w stronę straszliwej bestii, która powoli, nieubłaganie podkradała się coraz bliżej. Wyczuwał, że lada moment…

– W nogi! – wrzasnął Gryff, któremu w końcu puściły nerwy. Jednocześnie odwrócił się i rzucił biegiem w stronę Poddranyth. Ułamek sekundy później Dai poszedł w jego ślady. Uciekali, jakby ścigał ich sam diabeł… I rzeczywiście, to powiedzenie dobrze oddawało ich sytuację.

Owen przez sekundę stał jeszcze naprzeciwko bestii, która rozjuszona gwałtownym poruszeniem pozostałej dwójki uniosła łeb i zawyła z wściekłością. W tym momencie Owen także się odwrócił i pobiegł za braćmi.

Był jednak starszy od nich i miał zesztywniałe stawy, a do tego obolałe mięśnie, zmęczone po całym dniu ciężkiej pracy w polu. Słyszał za sobą uderzenia łap straszliwej istoty, która rzuciła się w pogoń. Jej kroki były coraz bliżej, pazury zgrzytały i skrobały po kamieniach, a mężczyzna zrozumiał, że nie zdoła już uciec.

Wyprzedzający go Dai i Gryff usłyszeli długi, przeciągły wrzask starszego brata, gdy wilk olbrzymi doścignął go i powalił na ziemię.

Potem krzyk się urwał.

Will pociągnął za sznur przywiązany do wiszącej beli siana i rozkołysał ją jak wahadło.

– Odwróć się! – zawołał.

Oddalona o dwadzieścia pięć metrów Maddie odwróciła się plecami do kołyszącego się ciężaru. W lewej ręce trzymała łuk ze strzałą nałożoną na cięciwę i skierowaną w dół.

Will odczekał jeszcze kilka sekund i znowu zawołał:

– Odwróć się!

Maddie okręciła się na pięcie, unosząc jednocześnie łuk i napinając cięciwę. Spojrzała na niedużą belę siana, przez kilka sekund szacując jej ruch i szybkość, a potem wypuściła strzałę.

Strzała błyskawicznie pokonała dystans i wbiła się w mocno związaną belę – tuż obok czerwonego koła wymalowanego na jej środku. Maddie uśmiechnęła się do swojego mentora. Will uniósł brew.

– Nieźle, co? – zapytała Maddie. W sianie tkwiło już pół tuzina strzał, wszystkie w pobliżu środka.

Will wzruszył ramionami.

– Spudłowałaś.

Maddie spojrzała na niego z oburzeniem, opierając ręce na biodrach. Był wymagającym nauczycielem.

– Trafiłam w tę belę sześć razy! – zaprotestowała.

– I sześć razy nie trafiłaś w czerwone koło – zauważył Will.

Maddie przewróciła oczami.

– Ciekawe, czy ty byś umiał lepiej – powiedziała wyzywająco, ale Will potrząsnął głową.

– Niestety to nie ty uczysz mnie strzelania – stwierdził. Maddie prychnęła pogardliwie. – Natomiast ja, owszem, uczę ciebie.

– To bardzo wygodna wymówka – oznajmiła Maddie. – Wydawało mi się, że ważnym elementem uczenia kogoś jest zademonstrowanie, jak należy wykonać dane zadanie.

– Chcesz zobaczyć, jak trafiam w cel? – zapytał obojętnie Will.

Maddie pokiwała energicznie głową.

– Bardzo bym chciała to zobaczyć.

Will westchnął i podszedł do miejsca, z którego strzelała Maddie.

– Niech będzie – powiedział. – Skoro nalegasz.

– Zdecydowanie nalegam! – odparła Maddie. Odłożyła łuk i podeszła zająć miejsce nauczyciela z boku zaimprowizowanej strzelnicy. Znajdowali się na otwartej przestrzeni za ich niewielką chatą. Bela siana była zawieszona na gałęzi drzewa i kołysała się na wysokości dwóch metrów nad gruntem. Przymocowano do niej długi sznur, którego koniec znajdował się w miejscu, gdzie wcześniej stał Will i pociągał za linę, żeby rozkołysać belę jak wahadło i stworzyć ruchomy cel. Maddie podniosła koniec sznura. Bela, naszpikowana strzałami, nadal się kołysała, chociaż stopniowo wytracała impet.

Pozycja strzelecka była oddalona o jakieś trzydzieści metrów od celu, prostopadle do linii ruchu beli. Will zajął miejsce i naciągnął cięciwę, wsuwając koniec łuku w pętlę przy bucie i zginając dwumetrowe drzewce nad swoimi plecami i ramieniem. Ustawił się odpowiednio, wyjął strzałę z kołczana przy pasie i nałożył ją pewnie na siodełko. Maddie pociągnęła za sznur, a bela zaczęła znowu zataczać szerszy łuk. Will przymrużonymi oczami śledził prędkość i kierunek ruchu obiektu.

– Odwróć się! – zawołała Maddie, więc Will stanął plecami do celu, zapamiętując obraz kołyszącej się beli. Kiedy tylko przestał patrzeć, Maddie szarpnęła sznur w bok, zmieniając kierunek ruchu beli tak, że zaczęła się poruszać po skosie, zamiast po prostu na boki.

– Odwróć się! – krzyknęła Maddie.

Will odwrócił się szybko, unosząc łuk z nałożoną strzałą.

Mało brakowało, a strzeliłby zgodnie z intuicją, opierając się na zapamiętanym wzorcu ruchu beli, ale zobaczył zmianę, jaka zaszła. Wcześniej bela siana kołysała się po prostu z boku na bok, ale teraz poruszała się po bardziej skomplikowanym torze, do przodu i do tyłu, a jednocześnie na boki. Will zmrużył oczy, oszacował nową trajektorię i strzelił.

Strzała śmignęła przez polanę i z łupnięciem wbiła się w siano w odległości jednej dłoni od środka, ale już w obrębie czerwonego koła. Bela zakołysała się nierówno, gdy impet strzały zakłócił jej trajektorię. Wyczekujący uśmiech Maddie zniknął.

Will spojrzał na nią chłodno.

– Oszukiwałaś – powiedział.

Dziewczyna wzruszyła z irytacją ramionami.

– Zawsze mówiłeś, że na wojnie nie ma oszukiwania. Jest tylko zwycięstwo.

– Toteż zwyciężyłem – przypomniał. Udawał, że jest niezadowolony, ale w głębi duszy cieszyło go, że Maddie próbowała go podejść. Uważał, że to zachowanie bardzo w stylu zwiadowców. – Chciałabyś może spróbować jeszcze raz? – zaproponował.

Maddie potrząsnęła głową, zanim jeszcze dokończył to zaproszenie.

– O nie, dziękuję bardzo – odparła.

Wiedziała, że gdyby się zgodziła, on także wykorzystałby zmiany kierunku ruchu, żeby jeszcze bardziej utrudnić jej strzelanie. Chciała zachować swój wynik: sześć strzałów i sześć trafień, nawet jeśli ani razu nie wcelowała w czerwone koło. Była zadowolona z wyników tego treningu i zdeterminowana, by poradzić sobie lepiej następnym razem.

Will pozwolił sobie w końcu na cień uśmiechu.

– Bardzo rozsądnie – orzekł, czym potwierdził jej podejrzenia co do jego intencji.

Przy ganku chaty stały Wyrwij i Zderzak, dwaj zainteresowani widzowie, obserwujący poczynania swoich państwa. Teraz Wyrwij, starszy z dwóch koni, uniósł łeb, potrząsnął grzywą i zarżał cicho ostrzegawczym tonem. Dwoje zwiadowców natychmiast spojrzało w stronę wijącej się wśród drzew ścieżki, która prowadziła z Zamku Redmont do ich chaty.

– Ktoś idzie – stwierdziła Maddie.

Will skinął głową.

– To przyjaciel – powiedział. Wyrwij w inny sposób by go ostrzegł, gdyby zbliżał się ktoś nieznajomy lub wrogi. Will spodziewał się, że to może być Halt, więc trochę go zaskoczyło, gdy spomiędzy drzew wyłoniła się odziana w pelerynę postać na gniadej klaczy i podjechała kłusem do chaty.

– Gilan! – zawołał Will. – Co cię sprowadza do Redmont?

Will i Maddie podeszli do chaty, żeby powitać przybysza. Trzy konie, Wyrwij, Zderzak i należąca do Gilana Blaze, przywitały się życzliwie cichym rżeniem. Wszystkie były od dawna zaprzyjaźnione.

Dowódca zwiadowców zeskoczył lekko z siodła. W każdym innym miejscu poczekałby na zaproszenie, ale on i Will byli starymi, dobrymi przyjaciółmi, więc wiedział, że jest tutaj mile widziany. Rozejrzał się i zauważył belę siana, nadal kołyszącą się na boki i naszpikowaną strzałami.

Skinął głową z aprobatą.

– Jak widzę, ćwiczycie strzelanie do celu.

Will obejrzał się na strzelnicę.

– Trenujemy z ruchomym celem – wyjaśnił.

Gilan przez kilka sekund przyglądał się układowi strzelnicy.

– Dobry pomysł – przyznał. Will był pomysłowy i stale wymyślał nowe wyzwania dla swojej młodej uczennicy.

Maddie uśmiechnęła się do dowódcy.

– Może spróbujesz szczęścia? – zaproponowała. Mówiła lekko, ale w jej tonie kryło się wyzwanie.

Gilan westchnął w duchu. Gdyby odmówił, stale wracałaby do tego tematu. Ściągnął łuk, który miał przewieszony przez plecy, i skierował się do strzelnicy.

– Czemu nie? – powiedział. Przyjrzał się uważniej beli, sześciu strzałom otaczającym czerwone koło i pojedynczej strzale w jego obrębie, o dłoń od środka. – Kto trafił w środek? – zapytał, chociaż rozpoznawał oznaczenia na strzałach.

– Spróbuj zgadnąć – odparł Will.

Gilan jęknął i wyjął strzałę z kołczana, a Maddie podeszła chwycić koniec sznura. Kiedy pociągnęła za niego, a bela się rozkołysała, Gilan zaczął podnosić łuk. Został jednak powstrzymany.

– Masz ją obserwować przez pięć sekund, a potem ci powiem, żebyś się odwrócił – wyjaśniła Maddie. – Później zawołam cię znowu, a ty odwrócisz się i strzelisz.

– Z pamięci? – zapytał Gilan.

Maddie popatrzyła na niego niewinnie szeroko otwartymi oczami.

– Jeśli chcesz – powiedziała.

– Hm – mruknął Gilan. Zmrużył oczy, szacując szybkość i zakres ruchu celu i zapisując je w pamięci, żeby widzieć je oczami duszy, nawet gdy będzie odwrócony.

– Odwróć się! – zawołała Maddie, więc dowódca zwiadowców ustawił się plecami do celu.

Młoda zwiadowczyni z szerokim uśmiechem chciała zmienić kierunek ruchu beli, ale Will powstrzymał ją szybkim potrząśnięciem głowy. Gilan co prawda był ich starym przyjacielem, ale także zwierzchnikiem i zmuszenie go podstępem, by chybił, nie byłoby dobrym pomysłem. Maddie wzruszyła ramionami i kołysała belą tak jak wcześniej, na boki.

– Odwróć się! – zawołała ponownie.

Gilan okręcił się wokół własnej osi i uniósł łuk. Ułamek sekundy później wypuścił strzałę, która wbiła się w krawędź beli siana, sprawiając, że cel zawirował gwałtownie.

Dowódca niedostrzegalnie odetchnął z ulgą. To był dobry strzał, biorąc pod uwagę, że włączył się do tego ćwiczenia bez przygotowania i wcześniejszego treningu. Zakładał, że Will i Maddie strzelali już od pewnego czasu. Chociaż Maddie starała się to ukryć, ledwie widoczne na jej twarzy rozczarowanie podpowiadało Gilanowi, że spodziewała się, że on całkowicie spudłuje.

– Dobry strzał – powiedział Will i wskazał chatę. – Chodź, zaparzę kawę. Maddie – zawołał do swojej uczennicy – pozbieraj strzały i zajmij się Blaze.

– Dobrze, Willu – odparła posłusznie Maddie i ruszyła szybkim krokiem wykonać jego polecenia.

Will odwrócił się do chaty i przyjacielskim gestem otoczył ramieniem barki Gilana. Dowódca był wysoki jak na zwiadowcę, więc Will musiał sięgnąć ręką wyżej, by to zrobić.

– A teraz przypomnij mi, co sprowadza cię do Redmont?

Gilan obejrzał się na Maddie, która zbierała strzały pozostałe po wcześniejszym treningu.

– Zaczekam, aż Maddie do nas dołączy – powiedział. – W ten sposób nie będę musiał się powtarzać.

Will skinął głową.

– Rozumiem.

Weszli do niedużej chaty, gdzie Will przeszedł do części kuchennej, rozgarnął żar pod płytą paleniska i dorzucił kilka patyków na rozżarzone węgle. Napełnił dzbanek na kawę z garnca ze świeżą wodą i postawił na ogniu. Gdy woda się podgrzewała, wziął słoik świeżo zmielonej kawy i przygotował trzy kubki.

Woda zdążyła się właśnie zagotować, gdy drzwi się otworzyły i weszła Maddie, niosąc w lewej ręce kołczan i pęczek strzał, których był jakiś tuzin. Rozłożyła je i odsunęła na bok cztery, których groty zostały uszkodzone, ponieważ zaczepiły o drzewa podczas treningu. Zamierzała je potem wyprostować i naostrzyć na nowo. Spojrzała na dwóch starszych zwiadowców i uświadomiła sobie, że na nią czekają.

– No dobrze, Gilanie – powiedziała, po czym powtórzyła pytanie Willa. – Co cię tutaj sprowadza? Oczywiście cieszymy się, że cię widzimy – dodała z uśmiechem.

Gilan odwzajemnił uśmiech. Lubił Maddie i jej nieodmiennie dobry humor; cenił także jej inteligencję i umiejętności. Chociaż była jeszcze uczennicą, nieraz już dowiodła swoich talentów i odwagi.

– Wilki olbrzymie – powiedział, a Will i Maddie spojrzeli na niego ze zdumieniem.

Maddie odezwała się pierwsza.

– Wilki olbrzymie? – zapytała z niedowierzaniem. – Myślałam, że to potwory z legend, wymyślone przez matki, żeby straszyć swoje niegrzeczne dzieci.

Will uniósł brew i popatrzył na nią.

– Mam wrażenie, że twoja matka miała bardzo dziwne metody wychowawcze – stwierdził, po czym przeniósł wzrok na Gilana. – Ale zgadzam się. Wydawało mi się, że wilki olbrzymie to mit.

Gilan potrząsnął głową.

– O nie, są całkiem prawdziwe – odparł. – Albo raczej były całkiem prawdziwe. Żyły kilkaset lat temu, ale od dawna uważa się je za wymarłe.

– I twierdzisz, że nie wymarły? – zapytała zafascynowana Maddie.

– Twierdzę tylko, że poproszono nas o zbadanie sprawy domniemanego pojawienia się watahy wilków olbrzymich.

– Gdzie miało to miejsce? – zapytał Will.

Gilan popatrzył na niego i odpowiedział:

– W niedużej wiosce w Celtii.

Will poprawił się na krześle i skrzywił z niesmakiem.

– Cóż, jak sądzę, jeśli miałyby się gdzieś pojawić, to właśnie w Celtii – stwierdził.

– Dlaczego tak uważasz? – zainteresowała się Maddie.

– To dzika, górzysta kraina, niemal bezludna. Drogi są kiepskie, gościńców praktycznie nie ma, więc wiele wiosek jest prawie całkowicie odciętych od świata. Dzieje się tam sporo rzeczy, o których nigdy nie usłyszymy. Przepływ informacji jest utrudniony, a nawet gdyby nie był, sami Celtowie są bardzo skrytymi ludźmi. Nie życzą sobie, żeby obcy wiedzieli za dużo o tym, co dzieje się w ich kraju.

Gilan przytaknął.

– Przypuszczam, że bierze się to z ich zamiłowania do metali szlachetnych. Mają obsesję na punkcie tego, że ktoś się dowie, gdzie znajdują się ich kopalnie złota, i obrabuje ich. Tym razem jednak najwyraźniej przezwyciężyli swoją niechęć do informowania obcych o problemach wewnętrznych – dodał. – Kilka dni temu król Ioann przysłał do zamku Araluen gołębia pocztowego z pytaniem, czy moglibyśmy sprawdzić te doniesienia.

– A co dokładnie mówią te doniesienia? – zapytała Maddie.

Gilan wzruszył ramionami.

– Są bardzo mgliste i ogólnikowe – odpowiedział. – To niepotwierdzone informacje o tym, że widziano watahę dużych psowatych grasującą w górach – umilkł na chwilę i spojrzał na Willa. – Całkiem niedaleko Rozpadliny.

Will wydął wargi. Tę część Celtii odwiedził wiele lat temu, ale nadal miał stamtąd złe wspomnienia.

– Duże psowate, powiadasz – stwierdził z namysłem. – Jak duże?

– Niektórzy mówią, że mają do trzech metrów długości i półtora metra w kłębie. Ale nie wiem, na ile dokładne są te szacunki. Ludzie mają skłonność do wyolbrzymiania tego, czego się boją.

– Czyli możliwe, że będziemy po prostu szukać watahy wilków, które stawały się coraz większe w miarę rozprzestrzeniania się plotek o nich? – zapytał Will.

– To najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie – przyznał Gilan. – Ale jest coś, co mnie zaniepokoiło. Według opisów bestie te mają przednie łapy znacznie dłuższe od tylnych, tak że wyglądają, jakby były przygarbione. Nie jak zwykłe wilki.

– Czy wilki olbrzymie właśnie tak wyglądały? – zapytała Maddie.

Gilan przechylił głowę.

– Nikt nie wie dokładnie, jak wyglądały. Tak jak mówiłem, nikt z żyjących ich nie widział. Ale wiele starych opowieści opisuje je w podobny sposób.

– Przy czym właśnie te opowieści mogły mieć oczywisty wpływ na sposób, w jaki ludzie opisują te zwierzęta – zauważył Will. – Ktoś mógł zobaczyć większego niż zwykle wilka, uznać, że to na pewno wilk olbrzymi, i pozwolić wyobraźni dodać szczegóły pasujące do tego założenia.

– To z pewnością możliwe. Ale mimo wszystko kilka dni temu pojawiła się jeszcze jedna informacja. Jedno z tych stworzeń zabiło farmera.

– Sądzisz, że to prawda? – zapytał Will. – Nie kolejna plotka?

Gilan wzruszył ramionami.

– To tak pewne, jak wszystko, co kiedykolwiek przekazała nam Celtia – odparł. – Ale w liście od króla Ioanna była o tym wzmianka. Dlatego niezależnie od tego, czy odpowiada za to wilk olbrzymi, czy po prostu wilk większy od zwykłego, warto się temu przyjrzeć.

– Co dokładnie się wydarzyło? – zainteresowała się Maddie.

– Pewien farmer wracał z pola do domu wraz z dwoma braćmi, gdy natknęli się na bestię. Zaatakowała ich, więc rzucili się do ucieczki. Jeden z nich był zbyt powolny, więc wilk czy też może wilk olbrzymi, dopadł go i zabił. Pozostali dwaj wrócili następnego dnia z większą grupą ludzi i zabrali ciało brata.

– To nie jest normalne zachowanie wilków, prawda? Chodzi mi o to, że owszem, czasem atakują ludzi, ale zwykle całą watahą. Czy słyszeliście o pojedynczym wilku, który w biały dzień rzuciłby się na grupkę mężczyzn?

– To nietypowe – odparł Gilan. – Ale nie jest też wykluczone.

– Poza tym myślałam, że wilki atakują ludzi tylko wtedy, gdy są wygłodzone. A jednak ten zostawił ciało, które zabrano następnego dnia.

– To prawda – przyznał Gilan. – Dlatego tym bardziej powinniśmy to zbadać. To niezwykłe zachowanie, więc trzeba wyjaśnić tę sprawę.

– Celtowie nie mogą sami się tym zająć? – zapytał Will. – Przecież mają własną armię, prawda?

– Mają – stwierdził Gilan. – Ale to tylko niewielka armia zawodowa. W razie wojny ogłoszono by mobilizację wśród rezerwistów, lecz oni głównie służą w oddziałach inżynieryjnych i piechocie. W większości to górnicy. Nie mają żadnych zwiadowców ani tropicieli.

– Czyli mamy sprzątać ich bałagan? – zapytała Maddie.

Gilan spojrzał na nią spokojnie.

– Mamy z nimi podpisany pakt – przypomniał. – To traktat o wzajemnej obronie, według którego mamy współpracować, jeśli jeden z naszych krajów zostanie zaatakowany. Oni użyczą nam umiejętności, których nam brakuje, i odwrotnie. Król Ioann poprosił nas o pomoc. Oczywiście moglibyśmy odmówić…

Nie dokończył zdania, więc Will zrobił to za niego.

– Ale nie byłoby to szczególnie dyplomatyczne – oznajmił. – Rozumiem, że chcesz, żebyśmy tam pojechali i rozejrzeli się w pobliżu granicy?

Ton głosu jasno wskazywał, że Will nie ma ochoty podejmować się tej misji. Miał złe wspomnienia z Celtii i nie spieszyło mu się, żeby wrócić do tego jałowego, kamienistego i brzydkiego kraju, który zamieszkiwali ponurzy i podejrzliwi ludzie.

Gilan zorientował się w jego uczuciach i postanowił zostawić mu furtkę.

– Zawsze mogę wysłać tam kogoś innego – powiedział.

Will zastanawiał się nad tym przez chwilę i potrząsnął głową. Nigdy wcześniej nie odmówił przyjęcia misji i nie zamierzał robić tego teraz tylko dlatego, że czuł się z tym nieswojo. To byłoby sprzeczne z jego wyszkoleniem i sposobem postępowania od lat, a poza tym nie chciał dawać Maddie złego przykładu. Dziewczyna przyglądała mu się z ciekawością. Nigdy wcześniej nie widziała, żeby jej mentor odrzucił misję.

– Nie. Pojedziemy tam. Jesteśmy najbliżej granicy z Celtią, nie ma sensu wysyłać nikogo innego.

Gilan skinął głową z wdzięcznością.

– Dziękuję, doceniam to. – Dopił kawę i rozparł się wygodnie na krześle. – Proponuję, żebyście pojechali najpierw do wsi, z której pochodził ten zabity farmer – powiedział. – Nazywa się Poddranyth. Popytajcie tam, porozmawiajcie z innymi farmerami, którzy widzieli tę bestię, i spróbujcie ją wytropić.

– To dobry pomysł – stwierdził Will. – Zdaje się, że tam przynajmniej widziano ją naprawdę i nie będą to tylko plotki. Co mamy zrobić, jeśli znajdziemy to stworzenie, czymkolwiek jest?

– Jeśli je wytropicie, zabijcie je. Skoro zaczęło polować na ludzi, nie możemy pozwolić, żeby włóczyło się swobodnie i terroryzowało okolicznych mieszkańców.

– Istnieje szansa, że to będzie po prostu wilk. Może większy niż zwykle, ale jednak wilk.

– To prawda. Chociaż mówimy o Celtii – odparł Gilan.

Will przytaknął. W Celtii potrafiły się dziać dziwne rzeczy.

– Zjesz z nami obiad? – zapytał Will, zmieniając temat. – Wybieramy się do zamku, żeby spotkać się z Haltem i Pauline.

Gilan jednak potrząsnął głową.

– Jenny nie wybaczyłaby mi, gdybym jej nie odwiedził.

Will uśmiechnął się ze zrozumieniem.

– Jak wam się układa?

– Ona nie zgadza się, by zostawić swoją gospodę i przyjechać do zamku Araluen.

– To bardzo niezależna kobieta – przyznała Maddie.

– To prawda – stwierdził Gilan. – Właściwie zastanawiam się nad przeniesieniem kwatery głównej tutaj, do lenna Redmont.

Will uniósł brew.

– Co na to Cassandra?

– To nie powinno stanowić poważniejszego problemu. Dzięki temu będę bliżej was dwojga i Halta. Poza tym od zamku Araluen dzielą nas tylko dwa dni drogi. Gdyby Cassandra mnie potrzebowała, może wysłać gołębia pocztowego.

– Rozmawiałeś już z nią o tym? – zapytał Will.

Gilan potrząsnął głową.

– Zrobię to po powrocie.

Will rzucił mu przeciągłe spojrzenie.

– W takim razie życzę ci powodzenia – powiedział.

Kiedy Gilan wyszedł, żeby odwiedzić Jenny, Maddie usiadła na ganku i wygrzewała się w popołudniowym słońcu, rozmyślając o misji. W końcu wstała i wróciła do środka, gdzie Will pakował się przed planowanym na następny ranek wyjazdem. Potrząsnęła ze smutkiem głową, gdy zobaczyła, jak jej mentor byle jak zwija koszule, bieliznę i kalesony, żeby wepchnąć je jak popadnie do sakw podróżnych.

– Gdybyś je równo poskładał, o wiele lepiej by się mieściły – zauważyła.

Will uśmiechnął się do niej. Przeprowadzali tę rozmowę już kilka razy.

– Ale zajęłoby mi to dwa razy więcej czasu – odparł, zgodnie z przewidywaniem Maddie.

Poddała się i zmieniła temat.

– Pomyślałam, że zajrzę do zamku i sprawdzę, czy George ma jakieś informacje o wilkach olbrzymich – powiedziała.

– Dobry pomysł. Pozdrów go ode mnie.

George i Will razem dorastali w sierocińcu założonym przez barona Aralda dla dzieci jego poddanych, którzy zginęli w służbie lenna. Kiedy przyszedł czas wyboru drogi życiowej, George postanowił kształcić się na skrybę. Przez następne dwadzieścia lat pełnił różne funkcje: adwokata, tłumacza i naukowca. Podczas misji w Nihon-Ja ocalił Horace’owi życie i został ranny od strzały. Po powrocie do Redmont objął stanowisko zamkowego bibliotekarza i badacza.

– Zobaczymy się później u Halta – powiedziała Maddie. Will skinął z roztargnieniem głową, próbując dociec, dlaczego jego zapasowe buty nie chcą się zmieścić do sakwy. Maddie uśmiechnęła się do siebie, wyszła z chaty, osiodłała Zderzaka i ruszyła leśną ścieżką prowadzącą do zamku.

Wartownicy pilnujący mostu zwodzonego rozpoznali ją i machnięciem ręki skierowali na dziedziniec. Maddie zostawiła Zderzaka pod opieką chłopca stajennego i weszła do donżonu, w którym znajdowała się biblioteka.

George siedział przy swoim biurku – ogromnym stole zawalonym manuskryptami oraz tomami pełnymi materiałów źródłowych. Gdy Maddie weszła, podniósł głowę i powitał ją uśmiechem. Biblioteka mieściła się w dużym, spokojnym pomieszczeniu na piętrze. Sklepienie było tu wysokie, a przez duże okna na zewnętrznej ścianie wpadało światło, w którego promieniach wirowały drobinki kurzu.

George był obecnie prawie całkiem łysy, pozostała mu tylko wąska obwódka siwych włosów na potylicy. Przez to wydawał się starszy niż w rzeczywistości, ale w jego oczach pojawił się żywy błysk na widok młodej zwiadowczyni. George, podobnie jak większość osób, lubił Maddie.

– Panna Maddalena! – zawołał. Postanowił ostatnio odkurzyć swoją znajomość iberyjskiego. – Witam w moich skromnych, zakurzonych progach. Mi casa es su casa. Czym mogę ci służyć?

– Chciałabym się dowiedzieć czegoś o wilkach olbrzymich – powiedziała Maddie.

George spojrzał na nią ze zrozumieniem.

– Ach, tak! Jak mniemam, powiedziano ci o wydarzeniach w Celtii?

Maddie popatrzyła na niego, zaskoczona.

– Skąd o tym wiesz? – zapytała.

Bibliotekarz z uśmiechem postukał się znacząco palcem w nos. Maddie potrząsnęła głową. George miał własne źródła informacji i bardzo niewiele wydarzeń w królestwie i krajach ościennych umykało jego uwadze.

– Mam swoje sposoby – oznajmił. – Zawsze też mam oczy otwarte na wszystko. Inaczej byłbym kiepskim badaczem.

Podniósł się zza biurka i podszedł do zapchanego księgami regału na wschodniej ścianie. Przyjrzał się grzbietom tomów, zanim dokonał wyboru i wyjął jeden z nich. Maddie podążyła jego śladem do stołu, na którym bibliotekarz położył i otwarł ciężkie tomiszcze.

– O, proszę bardzo! – mruknął, bardziej do siebie niż do niej. Dziewczyna usiadła obok niego i zajrzała mu przez ramię, żeby zapoznać się z treścią księgi.

Dostrzegła rysunek, któremu towarzyszył krótki opis. Maddie uniosła brwi, gdy przyjrzała się ilustracji, nakreślonej czarnym tuszem za pomocą cienkiego piórka. Przedstawiała straszliwą bestię, przypominającą trochę wilka, ale z przednimi łapami dużo dłuższymi od tylnych. To sprawiało, że zwierzę miało charakterystyczną przygarbioną sylwetkę i musiało wyciągać do przodu szyję, żeby widzieć, co ma przed sobą. Jego głowa przypominała łeb wilka z długim pyskiem i ogromnymi kłami obnażonymi w gniewnym grymasie. Wąskie oczy dopełniały złowrogiego wyglądu stworzenia.

Z boku naszkicowano dla porównania sylwetkę zwykłego wilka – wielkości jednej trzeciej rozmiarów wilka olbrzymiego.

George odczytał tekst towarzyszący ilustracji, przesuwając palcem wskazującym po słowach.

– Wilk olbrzymi,Lupus horribilis, starożytny przodek współczesnego wilka. Przypuszczalnie bestia mityczna. Występowanie: Araluen, Celtia, Picta i niektóre części kontynentu. – Bibliotekarz spojrzał na Maddie. – Hm, były całkiem szeroko rozpowszechnione.

– Poza tym, że mogły być mityczne – zauważyła dziewczyna.

George skinął głową i czytał dalej:

– Z natury agresywne, stricte drapieżne…

– Co to znaczy? – przerwała Maddie.

– To znaczy, że pożerały ludzi – odparł sucho George i kontynuował: – Zazwyczaj tworzyły niewielkie watahy, liczące do pół tuzina osobników.

– Nie miałabym ochoty spotkać sześciu takich bestii – stwierdziła Maddie.

George spojrzał na nią z uśmiechem.