Wilk z lasu - Adam Faber - ebook + książka

Wilk z lasu ebook

Adam Faber

4,0

Opis

Nie wywołuj… martwych zza grobu – czy nie tak brzmiało to przysłowie?

Sat nie jest w stanie pogodzić się ze śmiercią matki i po raz kolejny wydostaje swoją niewiecznie młodą ciotkę z królestwa zmarłych. Wraz z jej przebudzeniem w chłopaku uaktywnia się moc, o której nie miał pojęcia. Nawiedzają go nie tylko duchy wspomnień, ale i pewien likantrop, który pozostawia po sobie tajemniczą szkatułkę. Czy zło przeciera sobie szlak do jego wnętrza? Jaki sekret odkryje chłopak podczas próby odnalezienia się w nowej rzeczywistości?

Draga chciałaby z kimś porozmawiać o swojej żałobie, ale nie jest jej łatwo. Zaczyna przygotowania do urodzin, na których mają się pojawić przyjaciele z jej burzliwej przeszłości. I nie tylko. Będzie też ktoś wyjątkowy. Za to babka Agrea nie potrafi nie pakować się w kłopoty. Za swoje — co prawda małe, jak twierdzi — przewinienia zostaje wezwana do Siódmego Kręgu Piekieł i dowiaduje się, że niebezpieczeństwo, które zneutralizowała, prawdopodobnie znów zagraża jej rodzinie. Razem z wnuczką będzie musiała wyruszyć w podróż, żeby ocalić ich ród.

Zaczyna się walka z demonami przeszłości. Czas stawić czoła kolejnym wyzwaniom i nie dać się pochłonąć złowrogiemu księżycowi!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 374

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (16 ocen)
5
7
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Adam Faber, 2022

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2022

 

Redaktor prowadzący: Łukasz Chmara

Marketing i promocja: Anna Fiałkowska, Aleksandra Kotlewska, Oliwia Żyłka

 

Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta: Joanna Pawłowska, Robert Narloch

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt ilustracji okładkowej: © Karolina Nakazato | @rinrindaishi

Projekt okładki i stron tytułowych: Magdalena Zawadzka

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67054-83-6

 

Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autora. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

 

WE NEED YA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

[email protected]

www.weneedya.pl

 

 

 

 

 

W POPRZEDNIM TOMIE

 

 

 

 

 

Zamieszkujący Kraków Biesowie – Tamara i Baltazar, dwoje ich dzieci (Sat i Draga) i babka, Agrea Dytko – są rodziną czarownic. Sat przechodzi właśnie czarodzielnicę – rytuał, który ma sprawić, że zostanie zaakceptowany jako pełnoprawny członek rodu. W czasie ceremonii musi dotknąć amuletu spoczywającego w grobowcu wraz z ciałem przodkini rodziny – ciotki Ariany. Sat przechodzi rytuał, podczas którego ma wrażenie, że dłoń martwej ciotki się poruszyła.

W podobnym czasie Agrea bierze udział w przyjęciu z okazji ślubu jednego ze swoich byłych mężów, Magusa. Pan młody umiera, otruty winem, a podejrzenia o morderstwo padają między innymi na Agreę. Wiedźma próbuje dowiedzieć się, kto stoi za śmiercią mężczyzny, by oczyścić się z zarzutów. Próbuje skontaktować się z jego duchem, ale nie pozwala na to magiczna blokada.

Ku zdziwieniu wszystkich członków rodziny ciotka Ariana nagle wraca zza grobu, odmłodzona i gotowa, by przejąć pieczę nad majątkiem oraz magią wszystkich Biesów. Agrea postanawia, że zmartwychwstanie ciotki może poważnie zagrozić całemu rodowi, dlatego należy się jej pozbyć. Kiedy więc Ariana zaprasza rodzeństwo do siebie, Sat i Draga wraz z babką obmyślają sposób, by ją pokonać. Podczas przyjęcia, na którym zjawia się wielu dawnych przyjaciół ciotki, atakują jej wężowego chowańca. Choć Ariana zostaje osłabiona, wciąż ma potężną moc. Draga i Sat muszą uciekać przed jej poplecznikami i tajemniczą bestią, którą ciotka stworzyła dzięki starym zaklęciom.

Podczas walki okazuje się, że istota, z którą musiało zmierzyć się rodzeństwo, mieszkała w wykradzionym ciele otrutego Magusa. Agrea uznaje to za dowód, że właśnie Ariana zabiła jej byłego męża. Wraz z córką łowców czarownic Biesowie obmyślają nowy sposób pokonania ciotki. Dochodzi do walki, podczas której Ariana szybko zyskuje przewagę. Dopiero niezwykła magia, którą uwalnia Tamara, jest w stanie osłabić wiedźmę na tyle, by Biesowie mogli rzucić zaklęcie odbierające jej młodość. Czary Ariany zostają zablokowane, a jej ciało na nowo umieszczone w trumnie.

Wydaje się, że wszystko wraca do normy, jednak Tamara i Baltazar zaczynają zachowywać się coraz bardziej tajemniczo i często wybywają do magicznego świata, nikomu nie mówiąc o celach tych wizyt. Pewnego dnia Tamara wraca z kolejnej podróży śmiertelnie chora. Nic nie jest w stanie uleczyć jej przypadłości i wkrótce kobieta umiera.

Sat nie jest w stanie pogodzić się ze śmiercią matki. Postanawia jeszcze raz przebudzić ciotkę, by zdradziła mu, jak zwrócić Tamarze życie. Gdy chłopak wchodzi do grobowca i przemawia do Ariany, ta odpowiada mu słabym głosem: Słyszę.

 

 

 

 

WIEDŹMI SŁOWNIK

 

 

 

 

 

ASTRAL (PLAN ASTRALNY) – inaczejrzeczywistość gwiazd. Świat umysłowo-energetyczny stanowiący kopię rzeczywistości fizycznej, jednak o wiele łatwiejszy do manipulowania poprzez magię i myśli. Czarownice mogą podróżować po astralu, przenosząc swoją świadomość z ciała fizycznego do astralnego.

ATHAME [czyt. atame lubatejmi] – sztylet służący do przesyłania energii magicznej; najważniejsze narzędzie wiedźm.

BENANDANTI – (lp. Benandante). Łowcy czarownic. Grupa powstała w czasie najsilniejszych prześladowań wiedźm, by wspomagać Inkwizycję. Jej członkowie twierdzili, że mogą walczyć z czarownicami w świecie astralnym, dlatego nazywali się Śniącymi. Obecnie Benandanti nie są ani liczną, ani silną grupą. Ich nastawienie wobec czarownic również uległo zmianie, jednak nadal istnieją rody Benandantich odnoszące się do czarownic wrogo.

ECHO – zdolność czarownic do porozumiewania się w myślach.

EGREGOR – rodzaj bytu umysłowego i energetycznego, zasilanego myślami ludzi. Egregory powstają poprzez procesy myślowe, niekoniecznie magiczne, a z czasem nabierają bardziej świadomych, indywidualnych cech. Istnieją egregory poszczególnych budynków, miejsc, obszarów, a nawet grup, wydarzeń lub czasów.

EMPATA – czarownik, który ma głęboką zdolność odczuwania emocji oraz uczuć innych świadomych istot, a także energii miejsc.

FER – ang. fairy. Istota niemal bliźniaczo podobna do ludzkiej, jednak ze zdecydowanie większym wachlarzem odcieni ciała oraz z motylimi lub pszczelimi skrzydłami, charakteryzująca się również niskim wzrostem. Z uwagi na bliskie pokrewieństwo z człowiekiem fery wchodzą czasami w związki z naszym gatunkiem. Dzieci z tych związków nazywane są ferianami, pół ferami, pół ludźmi. Zwykle przejmują większość cech gatunkowych człowieka. Fery dysponują mocą potężniejszą od większości wiedźm. Czasami łączą się z czarownicami w magiczne pary, w których fer pełni funkcję nauczyciela czarów. Istoty te zamieszkują trzy krainy, dwie w Jaarze: Elphame orazTir-na-Nog, a jedną pomiędzy Jaarem a światem astralnym – Aislingen [czyt. Aszlingen].

GEHENNA – in. piekło. To obszar w świecie magicznym, który zarządza podziemiem, rozumianym zarówno jako kraina ciemności, jak i przestrzeń/sfera energetyczna dla tych, którzy używają niekoniecznie legalnych czarów. Ponieważ świat magiczny funkcjonuje inaczej od ludzkiego, gdzie – przynajmniej oficjalnie – zwalcza się to, co podejrzane, czarownice i magowie obejmują ciemnomagiczne działania systemem prawnym, by sprawować nad nimi kontrolę. W Gehennie mieści się również więzienie dla żywych czarownic. Jeśli chodzi o te zmarłe, „piekło” może więzić cząstki ich energii magicznej lub świadomości nawet przez pewien czas po śmierci ciała.

JAAR – świat magiczny istniejący równolegle do ludzkiego, zamieszkany m.in. przez fery, nimfy, jednorożce, demony itd. Mogą przenosić się do niego czarownice, a czasem także dzieci, marzyciele lub osoby uważane przez ludzi za „mające problemy z głową”.

KNIEJOBÓR – przestrzeń istniejąca między światem ludzi a Jaarem, odwiedzana głównie przez słowiańskie wiedźmy, bo to właśnie tam siedzibę ma wiele ważnych organizacji czarownic z Polski, Czech, Rosji i innych krajów słowiańskich.

KOWEN – grupa wspólnie praktykujących wiedźm.

LIKANTROP – półwilcza, półludzka istota. Nazwa odnosi się do kilku rodzajów stworzeń, m.in. likantusów (namhajdów zmieniających się w wilki); wilkołaków (ludzi dotkniętych czarem, który zmusza ich do przemiany w wilcze potwory), a także do czarowników, którzy na własne życzenie przybierają kształty zwierzęce.

MATKA DUCHÓW – zgodnie z niektórymi wierzeniami czarownic byt istniejący przed początkiem czasu i obecny w całym świecie jako energia, rodzaj przenikającej wszystko mocy lub też prawo oraz zasada istnienia.

NAMHAJD – niebezpieczna istota, wróg czarownic i ludzi. Nie jest to nazwa gatunkowa, dlatego namhajdem może stać się niemal każdy byt, fizyczny lub czysto duchowy, np. strzyga, likantus, demon itd.

NIEPRZYNALEŻĄCY – osoba niewiedząca o istnieniu magii i nieuprawiająca jej.

PENTAKL – jedno z narzędzi wiedźm i magów, okrągły dysk z wyrysowanymi symbolami magicznymi.

PRZENOŚNIA (PORTAL STAŁY) – oddzielne miejsce w domach czarownic lub w magicznych urzędach, do którego można teleportować się w bezpieczny sposób. Zwykle wiedźmy umieszczają takie portale w szafach, garderobach czy specjalnie zaczarowanych pomieszczeniach.

RARÓG – postać znana ze słowiańskich wierzeń jako ognisty duch często przyjmujący postać sokoła. Dla czarownic Raróg jest jednak duchem lasów o ciele stworzonym z gałęzi i liści, sokół jest zaś jednym z symbolizujących go zwierząt.

SABAT – święto czarownic. Istnieje osiem sabatów: Imbolc (1 lutego); równonoc wiosenna; Beltane (1 maja); przesilenie letnie; Lughnasad (1 sierpnia); równonoc jesienna; Samhain (31 października – ta data u wiedźm oznacza również nadejście nowego roku) oraz przesilenie zimowe, inaczej nazywane Yule.

SERWITOR– istota energetyczna stworzona przez czarownicę lub maga po to, by jej służyć: wspomagać zaklęcia, chronić, zapewnić sukces, zdrowie, etc.

SPOŁECZNOŚĆ – organizacja dbająca o to, by świat magiczny pozostawał w ukryciu przed nieprzynależącymi.

VANGELO – kult zapoczątkowany przez czarownice w czasach prześladowań. Nigdy nie był bardzo popularny, a jego członkowie wiązali się ze sobą za pomocą przysiąg i rytuałów, w których obiecywali mścić się na Benandantich. Do Vangelo należała m.in. Ariana Bies, przodkini rodu Biesów. Vangelo odnosi się także do świętego tekstu tego kultu – Ewangelii czarownic.

WITCHNET – wiedźmi internet. Dostęp do niego mają jedynie czarownice i magowie poprzez stuknięcie w ekran komputera lub komórki różdżką albo przesłanie magicznej energii poprzez dłonie.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jedno tylko jedyne zwierzę wyje po lasach nocami.

A. Carter, Towarzystwo wilków, tłum. A. Ambros

 

 

1

 

MOTYLE MYŚLI

 

 

 

 

 

W jej białe dłonie włożono czarną różę – ostrożnie, by nie poranić cierniami delikatnych, zimnych palców. Miała przyjść wiosna, ale gałęzie potężnych dębów obsiadły wrony. Miało wrócić życie, a jednak błękitne niebo przecięły krwiste wstęgi.

Sat wiedział, że odtąd, gdy tylko zamknie oczy, pod jego powiekami będą przepływać obrazy z pogrzebu matki. Jego rękę ścisną mokre dłonie członków rodziny, przez umysł przefruną powtarzalne kondolencje. Płuca wypełni zapach słodkich kwiatów składanych u stóp kryształowej trumny. W uszach rozbrzmi żałobna pieśń feriń o pszczelich skrzydłach, a ich cienkie jak pajęczyny szaty znów będą srebrzyście mienić się w jego wspomnieniach.

I to wszystko będzie do niego wracać jak koszmarny sen. Bo przecież śnił, musiał śnić. Inaczej dlaczego, mimo jasnego słońca, cienie drzew wyciągały w jego stronę pazury konarów i otaczały go gęstym mrokiem? Dlaczego, choć w Zagajniku Świetlików tańczyła już ciepła wiosna, jego mokre od łez policzki muskał zimowy chłód? To wszystko nie było prawdziwe. Prawdziwy był tylko Sat i to, co czuł.

– Chodź.

Drżące palce zaplotły się wokół jego ręki. Po chwili babcia prowadziła go już ścieżką wśród bujnych krzewów, zza których spoglądały na nich zaciekawione chochliki. Poddał się bez protestów. Sam nie byłyby w stanie ujść ani kroku.

Urywane obrazy wciąż zapełniały mu głowę. Promienie słońca rozbijające się o kryształową powierzchnię trumny, setkami barw płynące stamtąd we wszystkie strony. Ciemne szaty żałobników roztapiające się w powietrzu, gdy szybko przenosili się do domów, a ich głosy gasły w ciszy jak syczące płomienie świec. Rozbrzmiewające w oddali śmiechy ferów, które przelatywały nad rozłożystymi konarami magicznych drzew.

Życie trwało dalej i nie było w tym nic pięknego. Jeśli już, było to okrutne. Bo dlaczego gdziekolwiek miała panować radość, skoro Tamara Bies nie żyła?

Dłoń babci mocniej zacisnęła się na przegubie Sata. Drugą rękę Agrea położyła mu na plecach. Świat zawirował, barwy Jaaru wyblakły, a oni wrócili do ciemnego domu w Krakowie. Tutaj wiosna była szara, zaczęła się od burzy, tak jak należało.

Kolejne szybko zmieniające się sceny wkradały się do głowy chłopaka. Zakręcane schody, z dwóch stron pnące się na piętro, osuwały się spod jego nóg, gdy babcia pomagała mu wejść. Draga w ciemnych okularach patrzyła za nimi – albo przez nich – nieobecna, jak blady duch z odległego świata. Ojciec zniknął tak szybko, że jego peleryna zdawała się powiewać w powietrzu jeszcze przez chwilę, gdy jego już nie było.

Kroki, kroki na górę, jeden za drugim. Ciężkie. Sat musiał się wspinać. Nie potrafił teraz przenieść się do własnego pokoju. Magia wyciekała z jego aury.

– Chcesz ze mną posiedzieć?

Kto o to pytał? Ach tak, babcia.

– Nie.

– Chcesz się napić?

– Nie.

– Dasz sobie radę sam?

Nie. Już nigdy.

– Tak, dam.

Zostawiła go dopiero przy drzwiach jego pokoju. Otworzyła je dla niego. Sam czuł, że nawet naciśnięcie klamki to zbyt wielki wysiłek.

Nim wszedł do środka, przejechał ręką po framudze. Energia domu zmarszczyła się pod jego palcami. W głuchej ciszy, oblepiającej całą posiadłość Biesów lepkimi mackami, wyraźnie usłyszał zawodzenie. Dom płakał po stracie, z której nie mógł się podnieść. Nie był już domem, a jego duch nie był duchem.

Tego dnia opuściła ich magia.

 

 

Myśli Dragi pędziły jak szalone. Co właściwie miała zrobić? Na razie ciągle stała u stóp schodów, przyglądając się… czemu? Pustce? Wszyscy pozostali już znikli. Nawet pies, który zwykle łasił się do każdego domownika, prosząc o jedzenie, smętnie włóczył się po ogrodzie, szukając wiedźmy, której już nie znajdzie.

Więc Draga stała, być może na coś czekając. Tylko na co? Na to, że mama pojawi się na schodach?

Prychnęła. Co za głupia, głupia myśl. Idiotka! Po co dręczyć się wizjami niedorzecznych zdarzeń?

Podłoga dosłownie płonęła jej pod stopami. Musiała się gdzieś ruszyć, zająć się czymś. Niemal rozpaczliwie rozglądała się po salonie. Normalnie o tej porze roku rozwiesiliby młode, zielone rośliny, doczepili bazie do poręczy schodów, w kuchni stałyby donice z czarną, żyzną ziemią, w której mieliby już zasadzone ziarna słonecznika. Napełnione magiczną intencją czekałyby na rozwój w kolejnych miesiącach. Ale nie zaprasza się życia do domu, w którym niedawno zagościła śmierć.

Śmierć. Draga nerwowo rysowała palcem na poręczy schodów pozbawione znaczenia symbole. Śmierć. Czy kiedykolwiek bała się tego słowa? Czy zawsze je rozumiała? Od dzieciństwa była oswojona ze śmiercią. Tak przynajmniej się jej zdawało, bo w końcu była czarownicą, a czarownice wiedzą, że śmierć zawsze przeplata się z życiem. Wiedźmy mają tę dziwną zdolność dostrzegania w nowym życiu ostatniego tchnienia tego poprzedniego. I widzą, że z podmuchem ostatniego tchnienia unoszą się już ziarna nowego początku. To znaczy… wiedźmy powinny to rozumieć. A ona, urodzona wiedźma, od dzieciństwa biorąca udział w rytuałach ku czci życia i śmierci, zawsze o tym wiedziała. Ale czy to rozumiała?

Och, musiała w końcu pochwycić te rozbiegane myśli, zrobić z nich użytek! Raz jeszcze objęła wzrokiem salon, jak coś ukochanego, na co dłużej nie da się patrzeć. Fotele i sofa nie chciały, by na nich usiadła, stół odrzucał ją swoją aurą, nawet połyskujący na ciemnym dywanie kurz przeszywał ją rażącym blaskiem.

Wyszła na zewnątrz, gdzie nad wysokim domem Biesów wisiało szare niebo. Przez skłębione burzowe chmury ledwo przebijały się blade promienie słońca. Było dziwnie lodowato jak na ostatnie dni marca. Zima podnosiła się i zapewne jeszcze miała uderzyć. Spacerując po ogrodzie, Draga rozpoznawała jej dotyk i zapowiedź śniegu. Obejmowała się ramionami, a wiatr wbijał w jej skórę lodowate igiełki. Mogła łatwo ogrzać się czarami, ale wolała czuć ten chłód.

Dotyk jej własnych rąk przywodził na myśl matkę. Wszystko w ogrodzie, każda figura opiekuńczego demona, grządki z ciągle uśpionymi kwiatami, miska Domowika – wszystko to kojarzyło jej się z Tamarą. A najbardziej przypominał o niej jej brak. To dziwne, jak bardzo pustka mogła być wypełniona kimś, kogo nie było.

Przystanęła.

– O co ci chodzi? – warknęła do samej siebie. – No o co?

A może mówiła do posągu nimfy z rozwichrzonymi włosami? Gdy była dzieckiem, miewała wrażenie, że posągi jej odpowiadały. Gdzieś spod ziemi dobiegał cichy głos. Kto przemówiłby do niej teraz?

Może mama?

Zacisnęła pięści. Nie bądź idiotką, nie ma mamy, mama nie wróci.I choćbyś płakała od teraz do końca świata, nic na to nie poradzisz.

Potrzeba, by zająć czymś głowę, nie malała. Draga odwróciła się od posągu tak, jakby był winien temu, że nie krył się w nim duch Tamary Bies. Żeby zapomnieć o śmierci, musiała skupić się na życiu. Wróciła do domu, wpuszczając przy okazji skomlącego psa. Domowik, obojętny na dziewczynę, obwąchał podłogę i pognał na górę, a ona przeniosła się do swojego pokoju i od razu wybrała numer w telefonie.

Sygnały. Długie, długie. Odbierz, nie wiesz, ile od tego zależy.

– Halo?

Wreszcie!

– No hej, Piotr. Masz ochotę się spotkać?

 

 

Drapanie w drzwi.

Sat nie chciał otwierać. W swoim pokoju, sam, nie musiał przed nikim się hamować. Nie chciał, żeby nawet pies oglądał go w tym stanie.

Otępienie po pogrzebie odeszło, ledwo znalazł się wśród rzeczy, które należały tylko do niego. Nie był w stanie na nie patrzeć. Gwałtownie wędrował od ściany do ściany, w głowie pulsowała mu chaotyczna mieszanina nawet nie myśli, ale raczej… wszystkiego. Pytania, emocje, gesty, krótkie urywki z tego, co wydarzyło się w ostatnich miesiącach. Co mógł zrobić? Czego miał nie robić? Co można było rozegrać inaczej? Czy mama nie zachorowałaby, gdyby zatrzymał ją wtedy w domu?

Spojrzał na poduszki. Widniały na nich ślady po łzach. Łóżko zatrzeszczało, gdy opadł na nie bez sił.

Wstrząsnęła nim fala rozpaczy. Nauczył się je rozpoznawać na moment, nim przychodziły. Najpierw słabł, nie mogąc utrzymać się na nogach, szukał oparcia, wreszcie ogarniało go drżenie i piekący ból, jakby ktoś wypalał go od środka. Bezsilnie zaciskał palce na kołdrze i szlochał.

Wiedział, że musi to przetrwać. Od śmierci mamy fale przychodziły i odchodziły. Nie dało się z nimi walczyć i nie trzeba było tego robić. Przynosiły ulgę, gdy łzy wreszcie schły. Teraz Sat nie miał ich wiele. Minęło kilka chwil, aż wreszcie podniósł się tak gładko, jakby poderwała go niewidzialna siła. Zaczął myśleć.

Dlaczego mama musiała umrzeć? Pamiętał dzień, gdy ojciec wrócił z nią z Jaaru, chorą i słabą. Lekarz postawił diagnozę niemal od razu: gorączka smoka. To był magiczny wyrok. Śmierć była nieunikniona.

Ale nie tak miało się stać. Przecież Sat znał sposób, żeby pomóc matce, i odważył się z niego skorzystać. Wbrew rozsądkowi przebudził ciotkę Arianę.

A może wcale nie? Naprawdę nie był tego pewien. Szedł wtedy jakby pogrążony w transie, a Ariana leżała tam, w tajemnym pokoju. Gdy widział ją w trumnie po raz pierwszy, podczas swojej czarodzielnicy, bał się. Wtedy jednak nie miał pojęcia, że ciotka przebudzi się po ponad dwustu latach snu. Kiedy do tego doszło, wszyscy uznali to za przekleństwo. Walczyli z nią, pokonali ją, włożyli z powrotem do trumny i mieli o niej zapomnieć. Obawiali się jej magii – bo nikt nie mógł zaprzeczyć, że władała potężną mocą.

Ale skoro ta moc pozwalała jej zachować namiastkę życia i odnawiać swoje ciało, Sat uznał tamtego dnia, że musi ponownie ją zbudzić. Gdy wchodził do tajemnego pokoju po raz drugi, zaledwie tydzień temu, w dzień wiosennego przesilenia, nie towarzyszył mu już strach, lecz ulga. Oczami wyobraźni wrócił do tamtej chwili. Zobaczył poruszającą się rękę, w jego uszach rozbrzmiał głos ciotki.

– Słyszę – odpowiedziała wtedy na jedyne pytanie, które jej zadał.

Może to było tylko złudzenie? W końcu chciał ją przebudzić, może więc jego umysł kazał mu wierzyć, że się udało? Potem, gdy próbował rozmawiać z Arianą, już mu nie odpowiadała. Wszedł do tajemnego pokoju jeszcze trzy razy – nigdy już jej nie usłyszał, a jej ciało pozostawało uśpione.

Wyprostował się przed lustrem. W srebrnych guzikach jego czarnego fraka odbijało się blade światło z okna. Patrzył w swoje podkrążone, błękitne oczy, jakby należały do kogoś innego. Jasne włosy miał zmierzwione, a twarz czerwoną od świeżych łez.

Kto obudził ciotkę za pierwszym razem? – zapytał samego siebie.

Teoretycznie wszyscy wiedzieli, że to Magus, były mąż jego babci, pomógł Arianie odzyskać młodość, a sam zaraz potem umarł.

A może to nie był Magus? – pomyślał Sat, przyglądając się sobie uważnie. Może to mimo wszystko ja?

Od samego początku podejrzewał, że sam stał za przebudzeniem Ariany. W końcu poruszyła się podczas jego czarodzielnicy. Inni mogli się mylić, bo nikt nie przypuszczał, że chłopak miał taką moc, nie podejrzewali go o wiele rzeczy. Wiedział, że mógł wszystkich zadziwić. Na przykład wtedy w lesie, gdy walczył z poplecznikami ciotki, czy to nie on ich odgonił? Czy to nie on wezwał swojego ducha opiekuńczego, Raroga, by poprzez jego ciało pokonał wilczy kowen Sylwana? I czyja moc uwolniła Magusa, gdy Ariana zaklęła go w Kaina, zniewoloną bestię?

Odwrócił się od swojego odbicia. Spokojniejszym krokiem podszedł do drzwi. Skomlenie Domowika, choć przez cały ten czas nie ustawało, prawdziwie rozbrzmiało w jego uszach dopiero teraz. Wpuścił chowańca, bo nagle poczuł się wyjątkowo samotny. Chciał, by pies go chronił i po prostu był.

Naraz uznał, że potrzeba mu też innej ochrony. Ze swojego małego ołtarza zgarnął kilka amuletów. Coś nakazało mu je włożyć, szeptało, że wszędzie czyha zagrożenie. Śmierć.

Zawiesił sobie na szyi trzy, potem wrócił na łóżko.

Miał wrażenie, że świat kręci się pod jego zamkniętymi powiekami. Rzeczy wróciły na swoje miejsce dopiero, gdy na brzuchu Sata spoczęły ciężkie łapy Domowika. Ktoś wciąż się nim opiekował. Być może już nigdy nie będzie dobrze, ale niech przez chwilę będzie chociaż normalnie.

 

 

– A ty znów cała na czarno? – zaśmiał się Piotr.

Draga wciąż miała na sobie ciemną sukienkę z pogrzebu. Narzuciła jeszcze tylko cienką kurtkę, też czarną.

Siedzieli na ławce w niemal pustym parku. Pogoda zniechęcała ludzi do zatrzymania się i odpoczynku. Pod stopami nielicznych, spieszących się przechodniów szeleściły jesienne liście, które całą zimę przetrwały pod pokrywą śniegu. W oczach Dragi, zakrytych ciemnymi okularami, wszystko wydawało się jeszcze bardziej szare.

Nie powiedziała Piotrowi o śmierci matki, nie chciała żadnych kondolencji, szczerych czy nie. Chłopak miał ją odciągnąć od myśli o tym, a gdyby mu się przyznała, od razu zrobiłoby się między nimi inaczej. Nie żeby bez tego było super.

To była dziwna znajomość. Gdy się poznali, Draga sądziła, że Piotr skrywa jakąś tajemnicę, ciekawił ją. Dużo mówił o magii, praktykował ją na swój sposób, ale po tym, jak rzuciła na niego zaklęcie i wyznała mu o sobie prawdę, którą miał zapomnieć w ciągu doby, zrozumiała, że zwyczajnie pragnął być kimś, kim nie mógł się stać. To zamieniło jej ciekawość w rodzaj współczucia.

– No tak, czerń jest zrozumiała – dodał, gdy milczała. – W końcu jesteś wiedźmą.

Jego spojrzenie ślizgało się po jej aurze. Sama patrzyła na ławkę naprzeciwko. Myśli o matce krążyły teraz bardziej pod jej skórą niż w głowie. Jeszcze ich nie ogarniała, ale wiedziała, że tam były. Musiała je zablokować.

Zerknęła na Piotra. Wydał się jakiś inny. Zwykle miał hardą minę, kosmyki ciemnych włosów zakrywały mu czoło. Dziś odsuwał je, by przyjrzeć się jej czarnymi, ciekawskimi oczami. Martwił się. Dotąd nie podejrzewała go o przejmowanie się innymi.

– Nawet na mnie nie popatrzysz? – spytał. – Co się dzieje?

– Przecież patrzę – mruknęła.

– Wiesz, o co chodzi.

Wyciągnął ręce, by zdjąć jej okulary, ale się odsunęła. Obawiała się tego, co odczytałby z jej spojrzenia.

– Więc czemu chciałaś się spotkać? – Dał jej spokój i sam utkwił wzrok w ławce.

Musiała naprędce coś wymyślić.

– Za trochę ponad miesiąc będę mieć szesnastkę. Pomyślałam, że mogłabym jakoś to uczcić.

– Ze mną?

Przysunął się, choć i tak byli już blisko. Draga pozwoliła, by ich dłonie lekko się zetknęły. Aura Piotra była gorąca i choć nie mogła przeniknąć chłodu przejmującego dziewczynę od środka, dobrze było wiedzieć, że gdzieś jeszcze płonie ogień.

– Być może z tobą – odparła.

Jedyna osoba, która przychodziła jej jeszcze do głowy, to Aśka. Tyle że ona była córką Benandantich, a Benandanti nienawidzili czarownic i chociaż bez pomocy dziewczyny Biesowie pewnie nie poradziliby sobie z ciotką Arianą, zapraszanie jej na urodziny nie było chyba najlepszym pomysłem.

– Planujesz coś konkretnego? – dopytywał Piotr.

– No… właśnie się zastanawiam.

Draga zdawała sobie sprawę, że wciąż brzmi obojętnie. Dawniej to była tylko poza, przydatna w kontaktach z nieprzynależącymi, jednak w tej chwili ta obojętność wynikała z tego, jak się czuła. Była w niej tylko ta pustka, głęboka i ciemna.

Uniosła kąciki ust, żeby posłać Piotrowi udawany uśmiech. Nigdy jeszcze nie kosztowało jej to tyle wysiłku.

– Wiesz, myślałam o czymś w naszym stylu – dodała, wreszcie ściągając okulary. Mimo szarugi blade światło poraziło jej oczy.

– W naszym? – Na ustach Piotra zagościł uśmieszek, który już dobrze znała. – To chyba da się zrobić.

Pamiętała nieudany rytuał, który przeprowadził w garażu swoich rodziców. Magia Piotra była jak wydmuszka, elegancka, pełna pięknych słów i narzędzi, ale pusta.

– Jak chcesz, to możemy się jakoś przygotować – zaproponował z ożywieniem. – Napiszę inwokację, może zrobimy dla ciebie sygil na szczęście. No wiesz, to sweet sixteen i tak dalej, więc powinnaś to dobrze zapamiętać.

Zaśmiała się znowu, tym razem szczerzej. Obraz mamy zamajaczył natychmiast w jej myślach, kłując wyrzutami sumienia. Piotr wstał. Zdawało się, że zaczęły targać nim emocje, przez które nie mógł wysiedzieć.

– Dużo o tym myślałem, wiesz? – Dosłownie świdrował ją wzrokiem.

– Tak? – Szczerze się zdumiała. – W sensie o czym?

– O tym, że razem moglibyśmy więcej niż ja sam z tymi kretynami.

Mówiąc o kretynach, miał na myśli Adka i Kamila, swoich niezbyt rozgarniętych kumpli, których zmuszał do odprawiania pseudorytuałów.

– Trochę o tym czytałem. – Z pasją odgarniał butem zgniłe liście. – Nieodpowiednie osoby blokują przepływ energii.

– Serio? – Draga udała zaciekawioną.

Piotr żywo pokiwał głową.

– Odkąd cię tylko zobaczyłem, wtedy na sylwestrze u Aśki, wiedziałem, że to rozumiesz? Ludzie nie spotykają się przypadkiem, a ja właśnie na kogoś takiego czekałem. Gdybyśmy przeprowadzili razem dobry, porządny rytuał, mogłaby nam wyjść prawdziwa magia.

Zamyślona Draga zreflektowała się dopiero, gdy znów poczuła na sobie ten jego przewiercający wzrok.

– Ach tak, jasne, też tak myślę – odparła.

– To co? Poszperam w swoich książkach i zobaczymy? Może w przyszłym tygodniu?

– Okej.

Po co to robiła? Przecież wiedziała, że to durny pomysł. No, ale tak – miała nie myśleć o mamie, zająć się czymś. Głupkowata magia mogła chyba w tym pomóc.

Komórka Piotra naraz się rozdzwoniła. Nie odebrał, ale szybko wystukał SMS-a.

– Muszę lecieć – powiedział niechętnie.

– Nie ma sprawy – odparła, podnosząc się. Żałowała, że nie mógł zostać dłużej. Wiedziała, że gdy zniknie, to wszystko znów zacznie ją męczyć. – Tak czy siak jesteśmy umówieni – rzuciła.

Stanęła tuż przed Piotrem. Choć chłopak był dużo od niej wyższy, miała wrażenie, że dorównują sobie wzrostem. Chyba coś między nimi kliknęło. Bez względu na to, co o nim myślała, połączyła ich jakaś nić. Może trzeba było ją pociągnąć? Tylko trochę, żeby nieco ją naprostować, ale nie zbyt mocno. To było zbyt delikatne.

– Ale się cieszę! – Piotr jeszcze bardziej się przysunął. Był tak blisko, że przez chwilę oddychała tylko jego aurą.

Ogień zasyczał.

– Naprawdę się cieszę – dodał cicho. Jego głos przypominał koci pomruk.

Draga blado się uśmiechnęła.

– Ja też.

Przez chwilę zaglądali sobie w oczy. Coś ją zelektryzowało, gdy chłopak wyciągnął ręce. W przebłysku rozpędzonej myśli zrozumiała, o co mu chodzi. Nie lubiła się przytulać, nie sądziła, że tego potrzebuje. Ale teraz tak było. Gdy go objęła, na chwilę pozwoliła sobie stracić grunt albo raczej przypomnieć sobie, że i tak od jakiegoś czasu nie ma żadnego gruntu pod stopami. Mogła na te kilka sekund zdać się na kogoś innego. Przytuliła Piotra mocniej, niż miała zamiar. Przylgnęła do niego, naraz gotowa wszystko mu opowiedzieć. Nie jemu, po prostu komuś, innej osobie. Jednak kiedy się od siebie odsunęli, to pragnienie zgasło.

– To co? Poćwiczymy? Może w weekend? – spytał.

– Jasne.

– Przygotuję jakiś mocny rytuał i rozwalimy system.

Znów się zaśmiała i szybko wykrzywiła usta. Uśmiech bolał.

– Więc… na razie – powiedziała.

– Na razie.

Piotr ociągał się jeszcze chwilę, jego ręce drgnęły, jakby chciał jeszcze raz ją przytulić, ale chyba uznał, że byłoby to dla niej zbyt wiele. Szkoda.

Odwrócił się na pięcie i ruszył na przystanek tramwajowy. Gdy za nim patrzyła, jeszcze przez pewien czas grzał ją jego ogień. Zastanawiała się, co miał na myśli, mówiąc o prawdziwej magii i o tym, że czekał na kogoś takiego jak ona.

 

 

Na jej poduszce było jeszcze wgłębienie, jakby dopiero co wstała. Balt położył się obok delikatnie, by nie zniszczyć tych śladów. Pościel wciąż nią pachniała, z łóżka sączyła się jej aura.

Umarli oboje. To, że on żył – funkcjonował – było zwykłym udawaniem. Jego ciało leżało na łóżku jak martwe, pozbawione siły palce spoczywały na kołdrze, nie czując jej miękkości, brązowe włosy i gęsta broda przestały lśnić, policzki lepiły się od zaschniętych łez. W ostatnich dniach musiał sobie przypomnieć, jak się płacze. Najpierw jego ciało buntowało się przeciwko temu, aż wreszcie dał się pokonać i pochłonął go mrok.

Tak więc umarł, niczego w nim już nie było. Zamknął opuchnięte powieki. W ciemności lepiej wyczuwał Tamarę. To nie była jej obecność, żaden duch, ale raczej to, co po niej zostało: cząstki energii, magia sącząca się z kolorowych sznurów, które plotła zawsze, gdy musiała nad czymś pomyśleć. Widział je wokół poręczy fotela, który już nigdy nie będzie się kiwał poruszony jej ciałem.

Balt mimowolnie wracał wspomnieniami do dnia, kiedy się poznali. Pierwszej nocy, którą spędzili ze sobą na tym łóżku. Oświadczyn (właściwie oświadczyli się sobie nawzajem w ciepłe Beltane). Ślubu, narodzin Dragi, narodzin Sata. Życia. Każde z tych jasnych wspomnień zasnuwała mgła. Ciemność zakradła się w nie i zatruła je goryczą. Może czaiła się tam zawsze, ale jej nie dostrzegał? Może pojawiły się zapowiedzi? Tamara czytała znaki, dlaczego więc nie przechytrzyła śmierci?

Wstał. To nie było łatwe. Musiał toczyć walkę z samym sobą, by poruszyć choć palcem. Sięgnął po leżący na biurku eliksir od Agrei i pociągnął głęboki łyk. Cierpkość zmieszana ze słodyczą wypełniły mu usta, obraz przed oczami się rozmył. Gdy z powrotem padł na łóżko, pokój zalał blady, błękitnawy blask, płynący ze stojącej na biurku szklanej kuli. Zza zimnej tafli odezwały się głosy.

– Balt, jesteś? – przemówił ostry, kobiecy. Należał do jego matki. – Tak szybko uciekłeś…

– Chcemy tylko pogadać – dodał ojciec. – Jak się czujesz?

– Ej, braciszku. – Głos Melchiora był bardziej stłumiony. – Jesteśmy w końcu rodziną.

Balt nie chciał rozmawiać. Odwrócił się plecami do kuli, nie przejmując się, czy uznają, że śpi, czy tylko udaje. Jeszcze chwila – pomyślał – a sen i tak przyjdzie. Nie będzie go w tym świecie choć przez te kilka kolejnych godzin.

Ostatnia świadoma myśl kazała mu trzymać się własnej strony łóżka. Tamara by się wściekła, gdyby nie zostawił jej dość przestrzeni.

Tamara powiedziałaby, że… Tamara byłaby… Tamara…

– Balt? – Delikatniejszy głos przerwał jego zapadanie w sen. W nogach łóżkach stanęła wysoka postać. Gdy spojrzał na nią przez zmrużone oczy, wydała się rozmyta. Głupia nadzieja, rozbudzona na chwilę w jego sercu, szybko zgasła.

– Inga – mruknął.

Jak mógłby pomylić ją ze swoją żoną? Inga Bies, jego kuzynka, była wysoka, pełna ciepłego ognia i silna w inny, bardziej oczywisty sposób niż niepozorna Tamara. Na jej widok Balt poczuł jednak pewną ulgę. Jeśli już musiał rozmawiać z kimś z rodziny, wolał, żeby była to ona.

– Przepraszam – powiedziała, siadając na łóżku. Opiekuńczym ruchem palców przejechała po jego włosach. – Nie chciałam cię niepokoić, ale sam wiesz…

Zawiesiła głos.

– Oni. – Przewrócił oczami, walcząc z wślizgującym się pod powieki snem. Tym była dla niego rodzina, którą zostawił, by założyć własną. Oni, tamci, reszta. Wśród nich tylko Inga, adoptowana córka ciotki Leonidy, była mu bliska. Dlatego właśnie ją do niego wysłali.

Pokiwała głową, zażenowana. Miała na sobie strój z pogrzebu: granatowy frak zapięty pod samą szyję na złociste guziki. Choć starała się, by tym razem jej włosy wyglądały nienagannie, liczne pasemka i tak układały się po swojemu w biało-ciemną burzę.

– Więc o co chodzi? – zapytał Balt. Obawiał się, że jeszcze chwila, a zaśnie podczas rozmowy. – Bo coś musiało się stać. Przecież nie byliby tak głupi, żeby pytać, jak się czuję…

Kuzynka przez chwilę studiowała jego zmarszczone czoło.

– Wiesz, zanim tu przyszłam, to ja byłam tak głupia, żeby chcieć o to zapytać, ale potem…

Zamilkła.

– Nie będę o nic pytać – obiecała tak, jakby poczuła świeżą krew płynącą z jego rany. – Wiedz tylko, że jestem i gdybyś mnie potrzebował, mogę zająć się dzieciakami. Może jeszcze nie teraz, dajmy im chwilę. Ale pomyślałam, że mogłabym wziąć Dragę i Sata do siebie na Beltane. Kupujemy z Fabienne dom w Bretanii, więc może chcieliby wpaść na krótkie wakacje.

Balt nie miał sił rozmawiać o wakacjach. Skinął tylko głową.

– Ale nie z tym przychodzisz – zauważył.

– Nie, to była tylko ta ważniejsza rzecz – odparła Inga. – A teraz ta licząca się mniej, choć, jak wiadomo, w naszej rodzince proporcje są trochę zachwiane.

Zaśmiała się kwaśno, jednak Balt nie potrafił zmusić się, by to odwzajemnić. Inga spoważniała nagle do tego stopnia, że jej twarz całkiem zbledła.

– O co chodzi? – powtórzył Balt z napięciem.

– Więc… mówiłam im, żeby cię tym nie martwić, bo to nie ma sensu, a i tak nie pomożesz… – Kuzynka rozglądała się wokół i nerwowo wyginała palce. – Poza tym skąd mógłbyś wiedzieć, dlaczego…

– Inga – przerwał jej z naciskiem. – Co się dzieje?

Zatrzymała na nim spojrzenie.

– Kiedy wróciliśmy z pogrzebu, okazało się, że ktoś włamał się do świątyni twojej mamy. Nie wiemy jak, ale wiadomo dlaczego. Zniknęła tylko jedna rzecz.

– Jedna rzecz? – Serce Balta zaczęło przyspieszać, a sen odpływał daleko.

– Rogata peruka – odparła Inga przez ściśnięte gardło.

Obraz sam pojawił się w głowie Baltazara. Świątynia Łucji, jego matki, pełna pamiątek po przodkach Biesów. Na ołtarzu jako najcenniejsza rzecz spoczywała peruka utkana ze srebrnych włosów, których część spleciona była w baranie rogi, a część luźno opadała na ramiona noszącego.

– Ale to było coś, co należało do… – zaczął.

– Ariany – westchnęła Inga. – No właśnie. A to znaczy, że musimy jeszcze bardziej pilnować wszystkich rodzinnych skarbów. Wszystkich.

 

 

Agrea wpatrywała się w ciemność, a ciemność odpowiadała jej ponurym drganiem. Wokół głowy wiedźmy powoli zakręcał się dym, gdy raz po raz przykładała do ust papierosa. Strzepywała popiół na ziemię. Myślała. Były to jakieś głupie, otępiałe myśli.

Papieros – usta – dym. Papieros – usta – dym.

Tamara. Tamara. Tamara.

Co się z nimi stanie? Z nimi, w sensie z jej rodziną. Nie martwiła się o siebie. Ona sobie poradzi, bo dawniej wiedźmy uczyło się, jak sobie radzić. Dzisiaj nie przykłada się do tego większej wagi. Wszyscy wierzą, że będzie super, aż nagle – trach – dzieje się coś takiego i nie wiesz, jak się otrząsnąć.

Papieros – usta – dym.

Tamara.

Kim mam dla nich być? – Agrea przemawiała do ciemności. Mrużyła oczy i czekała na odpowiedź. Czy umiała być taką matką, jakiej potrzebowali Sat i Draga, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że oboje byli różni jak słońce i księżyc i oczekiwali całkiem innych rzeczy? Tamara była podwójną matką: podwójnie dobrą, podwójnie wspaniałą, podwójnie wszystko rozumiejącą. A jakby wyciągnąć skądś trzeciego dzieciaka, bez trudu by się potroiła. Ale Agrea była matką tylko raz i nie miała pewności, czy dobrze jej w tym szło.

Odłożyła papierosa. Wstała i machnęła ręką, gwałtownie otwierając drzwi wielkiej, rzeźbionej szafy. Była wściekła. Musiała spożytkować ten gniew. Kuferki i skrzynie podnoszone siłą jej woli przelatywały przez cały pokój i wpadały na łóżko. Wreszcie wygrzebała z samego dna szafy swój stary pamiętnik. Na jego widok uspokoiła się i walcząc z chęcią, by przygarnąć go do serca, otworzyła go na pierwszej stronie.

 

Nie ma co za wiele myśleć. Czarownice działają, a myśli łapią po drodze.

Agrea Dytko

 

Opanowało ją ciekawe uczucie. Czyżby błogość? Zaśmiała się cicho, wpatrzona w napis. Przejechała palcem po literach wypisanych czarnym tuszem. Zapisała je, mając jakieś czternaście lat. Czy nadal wierzyła w to motto? Chyba już nie do końca. Ale dzisiaj tak.

– Dokładnie tak, dziewczyno – powiedziała do siebie, łagodnym krokiem podchodząc do biurka. – Nie myśl, oto ratunek.

Powoli spływał na nią coraz głębszy spokój. Nie chciała jednak trwać w nim zbyt długo, bo nieuchronnie prowadził do kolejnego wybuchu. Równowaga w naturze, wiadomo.

Gdy zamknęła szafę, jej twarz mignęła w lustrze. Nie przyjrzała się sobie. Od śmierci Tamary nieszczególnie lubiła na siebie patrzeć. W jej ciemnych oczach krył się ból, który wolała na razie odrzucać.

Nawet nie zdążyła się przebrać od pogrzebu. Odłożyła obszerny czarny kapelusz na wieszak, przygładziła długie, srebrzyste włosy i zdjęła wysokie szpilki. Rozwiązała gorset. Uwolnione płuca odetchnęły ciężką aurą domu. Wyszła z pokoju i ruszyła do świątyni na strych. Nie teleportowała się, bo każdy krok bosych stóp pozwalał jej połączyć się z ziemią.

Świątynia była pusta. Magia wyślizgnęła się stąd. Ołtarz, stojący na środku ciemnego pomieszczenia, nie został przyozdobiony na równonoc wiosenną, wyrysowany czerwoną farbą krąg nie emanował ochronną aurą. Szafki z magicznymi narzędziami i ziołami tonęły w cieniu. Ostatnio Biesowie korzystali ze świętej przestrzeni, gdy Tamara była chora i próbowali jej pomóc. Od tamtego czasu unikali czarów tutaj.

Agrea położyła pamiętnik na ołtarzu, po czym machnięciem ręki rozpaliła świece. Wiedziała, jakiego potrzebuje czaru. To prawda, że ostatnio zdecydowanie za dużo myślała. Myśli są dobre tylko wtedy, gdy wytyczają konkretną ścieżkę, ale teraz przyszły do niej nawet te głupie dociekania w stylu co mogłam zrobić inaczej. Oczywiście, że mogła zrobić coś inaczej. I co z tego?

– Nie myśl, nie zastanawiaj się – powtarzała pod nosem, obracając kartki.

Jej palce zatrzymały się, gdy tylko natrafiła na obraz wielkiej ćmy. Narysowała ją sama, niedługo przed swoim pierwszym ślubem. Czar przekazała jej babcia Lidia.

 

ZAKLĘCIE MOTYLICH MYŚLI

Przydatne, gdy prześladują cię uporczywe wspomnienia, rozważania, dociekania. Używać rzadko. Może powodować rozchwianie i dezorientację.

 

No cóż, bardziej rozchwiana już nie będzie. Prześlizgnęła wzrokiem po zaklęciu. Było trudne w swojej prostocie. Jeśli chodziło o narzędzia, potrzebowała tylko słodkiego, odurzającego kadzidła. To dało się załatwić na już. Uniosła dłoń i pstryknęła palcami, a pęk lawendy sunął już ku niej w powietrzu. O wiele trudniejsze było to, co musiała zrobić dalej.

Żeby pozbyć się uporczywych myśli, trzeba było je zmaterializować. Trudno – uznała – zajrzyjmy w tę otchłań.

Koniuszkami palców ścisnęła pęk ziół i wznieciła płomień. Gdy zaczęły dymić, wrzuciła je do kociołka. Zamknęła oczy i czekała, aż słodki zapach rozniesie się po świątyni. Odetchnęła kilka razy, szybko, ale głęboko. Brzmiała, jakby szykowała się do walki. Ringiem była jej własna głowa. Marszczyła czoło, ból pulsował w skroniach. To już powoli zaczęło się dziać. Rwąca, ciemna rzeka jej myśli przelewała się z duszy do świadomości, uderzała o brzeg, dudniącym echem waląc wprost w ciało Agrei, przypływała we łzach, których wiedźma nie próbowała tamować.

Czerń, brud.

Gdzie ten słodki zapach, do cholery?! Niczego nie czuła. A przecież kadzidło płonęło, przecież dym powoli zaczynał ją dusić. Strzępki wspomnień przecinały jej umysł. Przez chwilę była znów przy łóżku córki, niosła dla niej eliksir, który miał zbić jej gorączkę.

Zachwiała się. Gdy Tamara umierała, szła twardo, bo nie mogła sobie pozwolić na słabość. Teraz nieważne, jak mocno wbijała stopy w twardą podłogę, czuła, że zaraz upadnie.

Gdzieś w jej umyśle były drzwi. Ostatnio zbyt szybko je zamknęła, a to, co za nimi zostawiła, wciąż przyklejało się do nich od drugiej strony, dobijało się. I ledwo uchyliła te drzwi, zwaliło się na nią.

Nie wiedziała już, co robi ani gdzie jest. Wyszła poza ciało, bo ono nie wytrzymałoby tego bólu. Rozlewał się na całą świątynię, dom, mogłaby nim objąć świat. Coś jej skradziono, wyrwano. Z jej duszy wyciekała magiczna krew.

To ją zabije. Agrea od początku wiedziała, że to ją zniszczy. Nic nigdy jej nie zniszczyło, ale to ją zniszczy. Właśnie to.

Uklękła. Modliła się, powtarzając wciąż tylko dwa słowa.

– Matko Duchów, Matko Duchów, Matko Duchów…

Nie prosiła o nic i prosiła o wszystko. O coś, czego nie umiała nazwać, choć pragnęła przyjąć to całą sobą. Ukojenie? Pomoc? Zrozumienie? Śmierć?

Drżącymi rękami pochwyciła ciężkie świeczniki i wstała. Gdy uniosła powieki, cała świątynia tonęła już w gęstym dymie, a ona nadal nie czuła jego słodyczy. Zaklęcie rozmywało się przed jej mokrymi oczami.

 

Na miękkich skrzydłach przyfruń i odejdź,

zabierz ode mnie, czego czuć nie mogę.

Motyla matko, kochanko kwiatów,

nocna ćmo, co smutek wypijasz,

daj mi smakować innych światów,

ku innym słońcom mój umysł wzbijaj.

 

Powtarzała te słowa, aż z dymu uformowała się postać wielkiego motyla. Trzepotał skrzydłami tuż nad pamiętnikiem, rozsmakowany w energii, którą mu przesyłała. Jej oczy, żyły, usta wypełnił mrok. Ciemne myśli wiły się pod skórą wężowym tańcem. Dym czerniał, a motyl nad pamiętnikiem z każdą chwilą nabierał wyraźniejszych kształtów. Wreszcie stał się taki sam jak ten z obrazka: piękny, czarny, cudownie tajemniczy, ale napełniony rzeczami, na które Agrea nie umiała w tej chwili patrzeć. Straciła nad nim kontrolę. Zatrzepotał i jastrzębio szybkim ruchem wpadł do kociołka.

Magia zasyczała, buchnęły płomienie. Z kociołka wystrzeliły setki strzępów, ciemnych, fruwających motyli, które rozpierzchły się – z dala od Agrei i jej świata.

Była wolna, a zapach słodkich ziół wreszcie wypełnił jej płuca. Delektując się nim, wróciła do swojego pokoju i mając wrażenie, że całe jej ciało wiotczeje jak pozbawiona wnętrzności kukła, po prostu padła na łóżko.

Od dawna tak dobrze nie spała. W jej snach trzepotały ćmy i motyle, zasnuwając wszelkie wizje, a świat spowiła przyjemna ciemność. Pachniała jesienią.

Obudziła się w środku nocy, witając podobny, choć o wiele cięższy mrok własnej sypialni. Leżąc na plecach, próbowała sobie przypomnieć, gdzie jest i kim jest. Świadomość wróciła szybko, lecz zaraz potem…

Znów trzepot skrzydeł. Jej myśli się rozpierzchły. Zaklęcie działało.

Wiedziała, że już nie zaśnie. Sięgnęła po komórkę, spokojna jak nigdy. Choć nie miała prawa czuć w tej chwili błogości, z chęcią się jej poddała. Wyświetlacz pokazywał trzecią. To nie był czas na kawę. Mimo to Agrea wstała i z papierosem w ręku przeniosła się do kuchni. W środku było zimno, bo ktoś zostawił na noc uchylone okno. W powietrzu czuło się już jednak dotyk wiosny. Nic nie mogło jej powstrzymać, nawet śmierć…

Agrea zamarła z ręką nad czajnikiem, który dopiero co włączyła. Nagle gdzieś w jej głowie zamajaczył obraz skutej zimą jaskini. Skąd się wziął? To nie była już wiosna, ale zima, pusta śmierć.

Czajnik pstryknął, a motyle skrzydła pocięły wizję jaskini na kawałki. Agrea zalała kawę i ruszyła na górę. Nie teleportowała się, chcąc rozbudzać swoje ciało każdym krokiem. Jeszcze nie wiedziała, co będzie dziś robić, ale chciała zaplanować to ze szczegółami – tak żeby nie myśleć.

Gdy wspięła się na górę, jej uwagę przykuł podniesiony szept, bezsilny i nasiąknięty rezygnacją. Zaskoczona spojrzała w dół.

Jej zięć zmaterializował się przy zwierciadle stojącym u stóp schodów. Obojętny na wszystko wokół, drążącymi rękami opierał się o jego taflę, osłoniętą ciemnym materiałem. Uporczywie mamrotał pod nosem zaklęcie, z którego Agrea nie zrozumiała ani słowa. Czy Balt używał staroegipskiego? Akadyjskiego? Z całą pewnością nie była to łacina.

Dlaczego w ogóle rzucał ten czar? Dotąd nikomu nie pozwolił nawet musnąć płachty spowijającej lustro, uciszał najmniejsze próby rozmowy na jego temat. Agrea nigdy nie widziała, by choć na nie spojrzał. A teraz przylgnął do niego jak do skarbu. W jego kasztanowej czuprynie raz po raz lśniły jasne, skrzące się od magii kosmyki, złocisto-zielone iskry sypały się spod jego palców.

Wiedźma włożyła papierosa do ust i oburącz objęła kubek z kawą. Zapach coraz bardziej ją otrzeźwiał. Skryta w cieniu, czekała do czasu, aż mag teleportował się z powrotem do swojego pokoju. Dopiero wtedy sama wróciła do własnego, już w pełni rozbudzona. Odstawiła kawę na stolik. Znów miała tajemnicę do ujawnienia. Już wiedziała, czym zajmie się w najbliższym czasie.

 

 

2

 

RZECZY UTRACONE

 

 

 

 

 

Świece jeszcze tliły się w czterech stronach kręgu. Na ołtarzu w środku stała wielka figura koźlego bóstwa, przed którą płonęło kadzidło. Piotr w teorii znał się na magii całkiem dobrze, tylko w praktyce mu nie wychodziła.

– Czułaś to? – Podszedł do Dragi, ciągnąc za sobą długą, czarną szatę. Na jego czole połyskiwała srebrna opaska z księżycem. W dłoni trzymał różdżkę, wykonaną zgodnie z nakazami starych magicznych ksiąg: długość od palców do ramienia właściciela, metalowy pręt w środku.

Kogoś ten obraz mógłby rozśmieszyć. Draga kilka razy musiała się powstrzymywać, by nie zdradzić zażenowania. Jednak w trakcie tego pompatycznego rytuału, pełnego zawiłych inwokacji do demonów o skomplikowanych imionach, znów wyczuła w Piotrze przede wszystkim wielką nadzieję. Musiała więc go oszukać.

– Mówisz o tym, jak wzywaliśmy Belzebuba? Tak, wyczułam takie jakby… mrowienie, tutaj. – Przejechała dłońmi po przedramionach, osłoniętych cienkim materiałem zwiewnej szaty.

Rozejrzała się po kręgu. Kolorowy wosk oblepiał wysokie świeczniki i podłogę, na ołtarzu, ustawionym idealnie w środku, spoczywały figury skrzydlatych demonów. Musiały kosztować kupę kasy.

– Wiedziałem, że razem nam się uda – powiedział chłopak z ulgą. – To dopiero nasz pierwszy rytuał we dwoje, a zobacz, jak dużo osiągnęliśmy.

Kilka razy podczas ceremonii Draga wspomogła go drobnym czarem. Czasem sprawiła, że płomień którejś świecy wzbił się na pół metra, a gdy chłopak wzywał Belzebuba, zamknęła na chwilę oczy, by zmusić wszystkie płomienie do tańca i syczenia w tym samym czasie. Dla Piotra była to już niezwykle zaawansowana magia.

Znów był blisko niej. Jego gorąca od ekscytacji aura sprawiała, że Draga chciała tu po prostu stać i się w niej wygrzewać. Rytuał mógł być pusty, ale ich aury odpowiadały na siebie, nawet jeśli Piotr jeszcze tego nie rozumiał. Potrzebowała jego urojonej magii, żeby rozpalić własną. Oczywiście to nie mogło trwać zawsze. Nie lubiła zdawać się na innych.

– Siądziemy? – Piotr wskazał na starą kanapę, którą przywlókł z salonu rodziców do swojego mieszkanka w garażu.

Draga potaknęła. Choć nie była zmęczona, gdy zapadła się w miękkim materiale, od razu zrobiło jej się lżej. Mogła przesłać swoje problemy gdzieś do ziemi i choć na kilka chwil się od nich uwolnić.

– Muszę się napić. – Chłopak sięgnął po kielich z sokiem wiśniowym (chciał zwędzić trochę wina z barku rodziców, ale Draga się nie zgodziła. W przeciwieństwie do nieprzynależących nie obowiązywał jej całkowity zakaz picia do osiemnastki i alkohol nie robił na niej wrażenia).

Piotr odłożył kielich i rzucił jej przelotne spojrzenie.

– W sumie nigdy cię nie pytałem – powiedział – ale jestem ciekaw, jak to się u ciebie zaczęło.

– Co? – zdumiała się.

– No, zainteresowanie magią.

Zatkało ją. Dlaczego nigdy nie wpadło jej do głowy wymyślenie gotowej historyjki na takie pytanie? Urodzonej wiedźmie trudno rozmyślać nad źródłem powiązania z magią. Równie dobrze mógł ją zapytać, kiedy odczuła potrzebę, by oddychać.

– Eee… no wiesz… Parę lat temu czytałam jakieś gazety dla dzieciaków. Było tam coś na temat tarota i astrologii, no i tak się zaczęło.

Dziwnie było kłamać. W końcu już raz wyznała mu prawdę, a on ją zapomniał. Więc trafili do punktu wyjścia.

– Czyli nic poważnego – stwierdził Piotr rzeczowo. – Musisz po prostu mieć do tego naturalny dryg, dlatego ci idzie.

Zawahała się.

– No tak. Można tak powiedzieć.

– Ja zacząłem od grubszych spraw – oświadczył. – Nie szukałem zaklęć na miłostki czy tam szkodzenie wrogom. Żadnego czytania przyszłości. Od razu wiedziałem, że liczy się w tym wszystkim co innego. Bo niby dlaczego możesz posiąść czyjąś miłość? Skąd bierzesz przewagę nad wrogiem? Po co masz sprawdzać, co się stanie, skoro możesz wpłynąć na świat tak, żeby każda sprawa szła po twojejmyśli?

Błyszczącymi oczami zerkał to na Dragę, to na podłogę, gdzie ich bose stopy plątały się w ciemnych szatach.

– Chodzi o moc. – Wypowiedział to słowo pieszczotliwie, jakby głaskał jego dźwięk językiem. – Moc. To chcemy wydrzeć ze świata, odebrać czemuś, co tym steruje, i sami przejąć kontrolę.

Już o tym mówił. Wtedy, gdy rzuciła na niego zaklęcie. Chodzili ulicami Rzymu, przeniesieni tam na jeden wieczór, a on opowiadał o sile i o władzy. Choć od tamtego czasu minęło zaledwie kilka tygodni, Draga miała poczucie, że wszystkie te sprawy wydarzyły się lata temu. Dziś oddzielała ją od nich gruba kurtyna. Nie dało się jej unieść, bo za nią odzywały się już tylko głosy zmarłych. Głos jednej zmarłej. Głos, z którym odeszła cała przeszłość.

– Nie każdy to rozumie – dodał Piotr, kiwając głową. – Ale ty chyba tak?

Znów uniósł na nią spojrzenie.

– Tak – odparła cicho.

Rozumiała go, to prawda. Tyle że on nie rozumiał magii. Moc nie była władzą. Była powietrzem, ogniem, wodą i ziemią, była duchem. Nie posiadało się jej, ale raczej się z nią współpracowało. Brało się ją i oddawało, nie trzymało dla siebie. Inaczej by cię rozerwała, tak samo jak magia rozerwałaby Piotra, gdyby faktycznie ją dostał.

– Popróbujemy jeszcze? – spytał.

– Tak, ale nie dziś. Dwa rytuały to za dużo jak na jeden dzień.

Mimo że się zaśmiała, Piotr popatrzył na nią z rodzajem współczucia.

– Wydajesz się jakaś smutna. Wszystko okej?

No i czar prysł. To był moment, w którym musiała uciekać, inaczej ryzykowała, że powie mu o rzeczach, które miała schować w głębi siebie.

Zaczęła szybko się zbierać.

– Powinnam już spadać.

Nie zrobiła dwóch kroków, gdy delikatnie pociągnął ją za rękę. Ciepła, wielka dłoń Piotra zacisnęła się na jej małych palcach. Przeszył ją dreszcz. Czy Piotr dotknął już kiedyś jej ręki? Pewnie tak, ale czy w ten sposób? Chyba nigdy.

Nie cofnęła dłoni. Chciała, żeby ją trzymał. Widok ust Piotra, czerwonych, lekko zaciśniętych, sprawiał, że miała ochotę na coś więcej niż tylko przyglądanie się mu. To było ciekawe odczucie, tajemnicze, może wręcz ekscytujące, ale dzisiaj też gorzkie.

– No… to na razie. – Postanowiła zburzyć tę atmosferę.

Chłopak nieco się zdziwił.

– Na razie – odparł po chwili, chowając rękę.

Rozpostarł ramiona. Wtuliła się w niego, znów mając okazję dotknąć jego słonecznej aury. Musiała się powstrzymywać, by nie próbować otulać się nią zbyt długo. Wreszcie zaśmiała się sztucznie, przebrała się i szybko wyszła z garażu.

Na zewnątrz do jej ciała znów przywarł mróz. Dobrze wyczuła nadchodzącą zmianę pogody. Kraków znów przyprószył śnieg. W cienkim, białym puchu odbijały się czarne ślady butów, jednak oprócz powrotu zimy Draga wyczuła coś jeszcze. Znajomą obecność. Odwróciła się i szybko zdała sobie sprawę, że przygląda się jej nie kto inny, jak tylko Aśka Grzymała, córka Benandantich. Wyglądała trochę inaczej niż zwykle. Miała ciemną kurtkę z kapturem jak u asasyna; spod niego wyglądały jasne włosy poprzetykane ciemnymi pasemkami, jej kozaki lśniły od topniejącego śniegu. Kaptur niemal całkiem zakrywał jej twarz, jednak Draga rozpoznała dziewczynę po aurze, trochę stłamszonej, a mimo to w pewien sposób zadziornej.