Wieża Łucka - Jakub Nowykiw-Krzemiński - ebook

Wieża Łucka ebook

Jakub Nowykiw-Krzeminski

0,0
20,19 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Bóg Honor Ojczyzna! To najkrótsza recenzja. Z miłości do Ojczyzny, jej historii, jej bohaterów, jej tradycji, ta książka powstała. Również z chęci ukazania niewygodnej prawdy, o której mało kto wie. Wieża Łucka jest progiem, za którym esencja w.w. powodów powstania utworu, czyli kolejny utwór Krzyż Na Tarczy. Obie pozycje gorąco polecam, bo są nietuzinkowe, jak sam autor. Pisane językiem łączącym styl staropolski, kresowy, i współczesny. Czyta się „jednym tchem”. Z przepięknym wątkiem miłosnym.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 43

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Jakub ‌Nowykiw-Krzemiński

Wieża Łucka

© Jakub ‌Nowykiw-Krzemiński, 2017

Bóg Honor Ojczyzna! To najkrótsza ‌recenzja.

Z miłości do Ojczyzny, jej ‌historii, jej bohaterów, jej ‌tradycji, ta książka ‌powstała.

Również z chęci ukazania niewygodnej ‌prawdy, o której mało kto wie.

Wieża ‌Łucka jest ‌progiem, ‌za ‌którym esencja ‌w.w. ‌powodów powstania utworu, ‌czyli ‌kolejny utwór Krzyż ‌Na ‌Tarczy. Obie pozycje gorąco ‌polecam, bo są nietuzinkowe, ‌jak ‌sam ‌autor.

Pisane ‌językiem ‌łączącym styl staropolski, ‌kresowy, ‌i współczesny. Czyta się „jednym ‌tchem”.

Z przepięknym wątkiem miłosnym.

ISBN 978-83-8104-162-1

Książka powstała ‌w inteligentnym systemie wydawniczym ‌Ridero

WIEŻA ‌ŁUCKA

„Gdzie bowiem jest ‌twój skarb, tam będzie ‌i serce ‌twoje”

Мt. 6:21

„Wołodyjowski ‌i Zagłoba nie muszą być ściśle ‌przywiązani do dat ‌historycznych. To archetypy ‌pewnego rodzaju polskości”.

Romana Grabowska

Prolog

— Ej, ‌ty! Co ‌to za chustka babska ‌u ciebie na ‌głowie?

Zuchwałe spojrzenie ‌zimnych zielonych ‌oczu spod ‌czarnej aksamitnej ‌czapeczki z sokolim piórem ‌na ‌brylantowej buławce po ‌prostu paliło. Czarne wąsiki, ‌rząd idealnie białych ‌zębów odkryty w pogardliwym ‌uśmiechu. ‌Szlachcic w karmazynowym kontuszu stał ‌u samego wejścia. Pochwa tureckiej ‌szabli ‌u boku pobłyskiwała czerwonymi rubinami ‌w półmroku karczmy.

— А to niech cię nie obchodzi, ‌waść. Milcz ‌lepiej, ‌jaśnie wielmożny.

Szare ‌oczy zapłonęły gniewem.

— Co ‌powiedziałeś, bydlę?!

Szabla ‌wyskoczyła ‌z pochwy. ‌Przy boku obrażonego przez ‌szlachcica ‌też tkwiła ‌szabla, taka z najprostszych. ‌Lecz nie ona, ‌a dwie ‌czarne pałki, złączone grubym ‌łańcuchem na wzór chłopskiego ‌cepa do ‌młócenia, wynurzyły się ‌spod dziwnego ubrania ‌trafiając do ‌prawej ręki. ‌Turecka szabla ‌wykonała niewyraźny błyszczący łuk. Lecz spadła nie na głowę szlacheckiego vis-a-vis, lecz z brzękiem na kamienną podłogę, w tym samym momencie. Wąsaty zazgrzytał zębami, z jękiem schwycił lewą ręką prawy nadgarstek, trafiony mocnym i błyskawicznym ciosem tej dziwnej i groźnej broni.

Siedzący w karczmie biesiadnicy do tej chwili nie myśleli by interweniować, — zdarzenia takie miały tutaj miejsce sto razy na dzień. Jednak teraz dwaj z nich poderwali się ku wejściu, przy którym stał dziwnie ubrany długonogi człowiek z białym opatrunkiem na głowie i dokładnie wygoloną twarzą. Przed nim zgiął się z bólu, trzymając lewą dłonią za prawy nadgarstek, wąsaty szlachcic. Białe zęby w ustach wykrzywionych już nie przez kpinę, a piekielny łomot w urażonej ręce.

Widać, że tych dwóch to byli kolesie szlachcica. Potężny blondyn w sinym kontuszu i ruchliwy, dosyć masywny choć niewysoki człowieczek o czerwonej twarzy w białej holenderskiej koszuli pod czerwoną kurtką francuskiego kroju. Szable w rękach. Nie mówiąc ani słowa napadli z dwóch stron na ogolonego z białym opatrunkiem.

Szabla u boku ogolonego długonogiego pozostała jednak nietknięta. Uchylił się od dwóch wrogich szabel, błyskawicznie przysiadłszy, niemalże na samej podłodze. Pałki na grubym łańcuchu w ręce długonogiego ze świstem uderzyły w nogi napastników, przebiły skórę czobotów. Następny podwójny cios trafił w kolana. Obaj kolesie wąsatego zawadiaki z wrzaskiem padli na podłogę karczmy, szable z brzękiem wylądowały obok właścicieli. Klienci karczmy podnieśli się z ław, ze stołów pospadały ołowiane talerze.

— ...Cicho, panowie! Panie Gołębiowski! Sam jesteś pan winny! Zabieraj pan szablę i wynocha mi precz z karczmy do wszystkich diabłów! Ze swymi czarcimi rzeźnikami!..

Wąsaty pan Gołębiowski groźnie błysnął zielonymi rysimi oczami spod czapeczki z piórem. Szabla była już w ręce — lewej. Prawa zwisała bezwładnie jak sznur wzdłuż aksamitnego karmazynowego kontusza.

— Nie chcesz się zabrać, co? A w takim razie ze mną masz do czynienia, waść!

Z ciemnego kąta wyskoczył mały, wręcz miniaturowy człowieczek w krótkiej żółtej kurteczce ze szwedzkiej skóry, ryngraf na piersi niewyraźnie błyszczał w półmroku karczmy, wąsiki na okrągłej kociej twarzy, przy boku szabelka. Czymś takim emanowało od tej szczupłej postaci, że barczysty i wysoki pan Gołębiowski zgrzytnął białymi zębami, wrzucił szablę do drogiej pochwy w srebrnej oprawie z rubinami, pomógł podnieść się z podłogi ledwie trzymającym się na nogach kolesiom, i ruszając z nimi w stronę drzwi wysyczał:

— Nie pożyjesz, włóczęgo…

Ogolony wzruszył ramionami, złowroga obietnica najwyraźniej nie wywarła na nim wrażenia, ani w najmniejszym stopniu nie zatrwożyła. Czarne pałki na łańcuchu zniknęły pod dziwnym luźnym ubraniem, także czarnym. Opatrunek na głowie, który zhańbiony pan Gołębiowski nazwał „babską chustką”, był natomiast biały.

— Siadaj pan przy stole! Hej, Janino! Podaj gościowi, co sobie zażyczy!

Gestem małej dłoni wskazał wolny stół. Ogolony odezwał się na uprzejme zaproszenie.

— Dziękuję waści. Okaż taki zaszczyt, podziel ze mną kolację.

Mały nie zwlekał z odpowiedzią.

— Dziękuję! A podzielę!

I cicho zapytał:

— А czy masz pan przy sobie pieniążki?.. U mnie, widzisz, z tym teraz krucho…

Ogolony wyciągnął spod dziwnego ubrania skórzany woreczek, brzęknęły dukaty. Mały z zadowoleniem powiedział „o!” i podkręcił zawadiackie jasne wąsiki na kociej twarzy.

W półmroku ukazała się zgrabna figurka w białej wyszywanej sukience, lniane włosy sięgające niżej pasa z wplecioną czerwoną kokardą, olśniewająco piękna owalna jasna twarz z nieprawdopodobnie ogromnymi oczyma niepojętego w pół ćmie koloru.

— Co panowie sobie życzą?..

Ogromne oczy zatrzymały się na przybyszu. Rozkoszne usta otwarły się w nieskrywanym zaskoczeniu. Z trudem opanowała się, i powtórzyła:

— Co sobie państwo życzycie?.. Może prosiaka pieczonego przynieść, miodu naszego?..

Mały przytaknął.

— To i tamto podaj, Janino! I piwa też! A prosiak oby był z tłustych, prosto z rusztu! Czy zrozumiałaś?

Janina stała uśmiechnięta. Ogolonemu wydało się że niska sala karczmy rozświetliła się, razem ze wszystkimi obżartuchami i pijakami we wszystkich czterech kątach.

— A cóż nie rozumieć, idę już.

Kształtna jak rzeźbiona figurka zawróciła, nic podobnego ogolony nie widział w życiu. Nawet u tej, dla której przyszedł do miasta…

— E, e, panie szanowny! Oj, nie ciebie jednego ta wiedźma w słup soli zmieniła! A sroga jest, jak ta szlachcianka! Jeszcze i nie każda! Wiedźma! to ja ci mówię, ja! Czy nie znasz mnie?

Ogolony poprawił na głowie biały opatrunek, jaki był przyczyną zawartej znajomości z małym.

— Któż nie zna pierwszego rycerza Rzeczypospolitej.

Mały poruszył wąsikami.

— Hm… No, pierwszy, nie pierwszy, a twarzą w błoto pewnie nie uderzę. O, u mnie szabelkę wybić to sztuka! Choćby i twoimi pałeczkami! Dziwne one są u ciebie, panie. Z daleka przecież idziesz… To co? Spróbujesz u mnie szablę wybić? Co ty na to?