Wietrzna kotlina - Marek Warchoł - ebook

Wietrzna kotlina ebook

Marek Warchoł

5,0

Opis

Powieść dla dzieci i nie tylko.
Znajdziecie w niej mrożące krew w żyłach przygody, tajemnicze przepowiednie, podziemne labirynty i buzujące jeziora lawy.
Czyhają tam na was niebezpieczne zwierzęta, groźne wiedźmy i zrzędliwe karaluchy.
Waszymi przewodnikami będą: żarłoczny futrzak, gniewny smok i chochlik-wierszokleta.
Gdzie się znajduje Wietrzna kotlina? W odległej krainie fantazji czy w umyśle dziecka?
Jest to książka o przyjaźni, przezwyciężaniu smutków i lęków, potrzebie zrozumienia tego drugiego, obcego.
A także o skarbach, które można odnaleźć w zakamarkach własnego umysłu.

Marek Warchoł
Szczerze zachęcam do przeczytania mojej książki. Pragnę podziękować wszystkim, którzy byli dla mnie inspiracją i motywowali do pisania. Dziękuję zwłaszcza czwartemu muszkieterowi, tatusiowi Muminka, Bitelsom, kasztelanowi Mirmiłowi, bohaterom moich komiksów, którymi teraz opiekuje się pewnie Ropucha znad podziemnego jeziora, Paragonowi i Perełce, pewnemu bliskiemu mi bassetowi, Starej Pewnej Ręce i innym traperom z Dzikiego Zachodu, małpce Fiki-Miki, Tomaszowi N. N. i jego zwariowanemu pojazdowi, duszkom spod łóżka oraz Ambrożemu Kleksowi.
Do zobaczenia w następnej bajce!


Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 221

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Marek Warchoł

Wietrzna Kotlina

© Copyright by Marek Warchoł & e-bookowo 

Grafika i projekt okładki: Katarzyna Zwolak-Ferber 

ISBN 978-83-62480-22-7

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo www.e-bookowo.pl

Kontakt:[email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione 

Wydanie I 2011

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

Ocalały fragment Starożytnej Przepowiedni

Przygotujcie Serca SwojeLiczne Was Czekają ZnojeGdy Na Świecie Wielki ZamętPrzez Kamienną Wkroczy Bramę(…)

Rozdział I

O karygodnym postępku żarłocznego Futrzaka i jego odkryciu w leśnej gęstwinieO krótkiej wymianie zdań między pewnym Karaluchem a pewnym SmokiemO tym, jaki jest najlepszy sposób na wiedźmy

Żarłoczek Tomik przybiegł truchtem, sapiąc i dysząc, z kosmatą głową dymiącą jak komin, bardzo czymś zaaferowany. Otworzył pulchny pyszczek i zawołał:

– Ech…!

I dodał:

– Puf…!

Po czym, nie mogąc wydusić z siebie żadnego dźwięku więcej, począł energicznie wymachiwać łapkami, zataczać nimi szerokie koła w powietrzu i wskazywać na coś nieokreślonego, powodując taki ruch powietrza, że Smok musiał mocniej naciągnąć perukę na uszy, bojąc się, by mu nie spadła.

– Oddychaj głęboko, o tak! – poradziła Łaskotka, demonstrując na przykładzie własnego nosa, jak powinien oddychać.

– Powiedzże wreszcie, co cię tak zbulwersowało?! – huknął Smok.

– Tam…! Tam…! – pisnął Żarłoczek Tomik przez zaciśniętą krtań. – Przed Ciemną Grotą! Puf, puf! Coś z niej wylazło! Jakaś przepotworna okropność!

Wszyscy jęknęli z wrażenia i otoczyli Tomika szczelnym wianuszkiem. Powiało grozą. Czyżby Starożytna Przepowiednia, którą straszyła ich Stara Fe, miała się spełnić? Zaczęto przekrzykiwać się i gestykulować, co wywołało taki wiatr, że peruka zsunęła się z głowy Smoka wprost pod jego nogi.

– Uciszcie się! – ryknął Smok, otrzepując perukę z kurzu. – A ty mów dalej!

Tomik odsapnął, prychnął dla dodania sobie rezonu i rozpoczął opowieść:

– Wybrałem się do lasu na złote malinówki, spodziewając się zebrać obfity plon po wczorajszej ulewie. Nie zawiodłem się! Moja ulubiona polana wprost lśniła od owoców! Gdy zjadłem już wszystkie, ruszyłem dalej, podążając za słodką wonią… I tak przechodziłem od krzaczka do krzaczka, z polanki na polankę, aż zapomniałem, żeby pamiętać, gdzie jestem i która jest godzina… Puf, puf…

– Ten obżartuch każdego roku ogołaca las ze złotych malinówek, nie myśląc wcale o innych! – zawołała z pretensją w głosie Babcia Patagonia, której Łaskotka powtórzyła prosto do ucha słowa Tomika.

– Ojej, i znowu nici z twoich pysznych pierożków, babciu… – zachlipała Łaskotka.

– Tia… – mruknął Kocur, łypiąc żółtym okiem.

– Uspokójcie się! – zahuczał Smok. – Teraz nie o pierożki się rozchodzi! Pozwólcie mu dokończyć, do stu tysięcy nafaszerowanych siarką baranów!

– Aż stu tysięcy? – zmartwił się Baranek.

– Zapuszczałem się coraz głębiej w las, aż nagle znalazłem się tuż przy Ciemnej Grocie, puf, puf! – ciągnął Żarłoczek Tomik. – Wyobraźcie sobie, że tam wprost roiło się od złotych malinówek! Powietrze niemalże spływało ich zapachem; owoców było tyle, że na krzaczkach brakowało miejsca na listki! Ach, cóż to była za nieziemska przepyszność!

– Żegnajcie na zawsze, pierożki. – szepnęła Łaskotka i otarła łzę.

– Trochę się wystraszyłem, kiedy zdałem sobie sprawę, gdzie jestem – mówił dalej Tomik z przejęciem. – Tyle wszak krąży niepokojących historii o Ciemnej Grocie… Było tu jakby trochę chłodniej i mroczniej niż w innych częściach lasu. Ale wnet zapomniałem o strachu – złote malinówki tak kusząco pachniały, puf, puf… – to mówiąc, Tomik przymknął powieki, mlasnął i oddał się marzeniom, zapominając na krótką chwilę o dramatycznym finale, do którego zmierzała jego opowieść.

– Co było dalej? Mów! – Niecierpliwili się wszyscy. Tomik ocknął się z zadumy.

– Zajadałem się w najlepsze malinówkami – ciągnął. – A gdy kończyłem oporządzać przedostatni krzaczek, zdało mi się, że słyszę jakiś szelest, puf, puf… Las pełen jest szmerów, ale ten od razu wydał mi się obcy, dziwaczny i jakby… nie z tego świata!

Wszyscy zamarli w oczekiwaniu na dalszy ciąg. Baranek nadstawił ucha, Łaskotka zacisnęła mocno piąstki, a Smok nerwowo szarpał perukę.

– Przestałem zajadać i zacząłem nasłuchiwać, puf, puf… Czułem tylko gęsty zapach malinówek i przyspieszone skurcze moich pięciu żołądków… Wtedy szelest powtórzył się; dobiegał wyraźnie od strony gęstych, czarnych krzaków porastających brzegi Ciemnej Groty… Sierść na grzbiecie stanęła mi dęba, ale postanowiłem podejść bliżej (tym bardziej, że w pobliżu Groty rósł ostatni owocowy krzaczek). Poczułem wyraźny chłód i mroźny powiew dochodzący z ciemnej czeluści, a potem znowu usłyszałem ten szelest, tym razem bardzo wyraźnie… Pomyślałem, że to z pewnością jakiś leśny gnom, puf, puf… I wtedy TO zobaczyłem!

– Ach! – wykrzyknęła Łaskotka i zbladła, czego jednak nikt nie zauważył z powodu ciemnej szczeciny porastającej jej drobną twarzyczkę.

– W gęstych zaroślach leżał jakiś stwór i budził się właśnie z twardego snu! – mówił dalej Żarłoczek Tomik, podskakując i wymachując kosmatymi łapkami. – Zauważyłem go akurat w momencie, gdy podnosił łeb z posłania… Spojrzał na mnie! Ach, spojrzał na mnie tymi swoimi wielkimi ślepiami… Potworna oziębłość!

– I co? I co było dalej? – dopytywali się wszyscy, oprócz Kocura, który zajęty był ziewaniem.

– Jak to, co? Wziąłem nogi za pas! Czy miałem czekać, aż pożre mnie na śniadanie? Dopiero się obudził, więc musiał być głodny – ja zawsze jestem śmiertelnie głodny, gdy się budzę… Pędziłem ile tchu przed siebie, minąłem Polanę Przy Starej Sośnie i wybiegłem z lasu w pobliżu Potoku Chochlików, skąd już prosta droga na naszą wyspę. Nie zatrzymałem się ani na chwilę! Tak się zmęczyłem, że czuję jakbym stał na dwóch cienkich słomkach, nie na własnych łapach!

Tomik spojrzał w dół, aby upewnić się, czy jego łapki wciąż jeszcze są jego łapkami.

– Ach, ach… – pojękiwała cicho Łaskotka.

– Tia… – wycedził Kocur.

– Radźmy, co czynić! – zasugerował Smok, odgarniając z czoła bujne loki peruki. – Przede wszystkim uważam, że pod żadnym pozorem nie wolno nam dać się ponieść emocjom. Musimy zachować się racjonalnie i myśleć trzeźwo.

– Dokąd ponieść…? Co ponieść…? – zdziwiła się Babcia Patagonia.

– Racja, racjonalnie! Racja, racja! – przytaknął energicznie Tomik.

– W obecnej sytuacji, w obliczu potencjalnego zagrożenia, nie powinniśmy ulegać lękom, które rodzą się w naszych sercach! – przemawiał dalej Smok, rozkoszując się własnym słowotokiem.

– Oczywiśśście, oczywiśśście! – dał się słyszeć cienki, syczący głosik dochodzący z siwej czupryny Babci Patagonii. – Sssmok ma sssłuszność! Wszyssstko trzeba dokładnie sssprawdzić i przemyśśśleć. Nie można bać się czegośśś, o czym nic się nie wie!

– Jak to: „nic się nie wie”?! – obruszył się Tomik. – Przecież wszystko wiernie wam zrelacjonowałem, puf, puf! Ta okropność miała na mnie chrapkę i łypała w moją stronę żarłocznymi ślepiami!

– Myśśślę, że do niczego nie dojdziemy, ssstercząc tu i dyssskutując – syczał Karaluch wynurzając się z fal babcinej siwizny. – Powinniśśśmy wszyssscy udać się natychmiassst do Ciemnej Groty!

– Do tego właśnie zmierzałem! – huknął Smok, niezadowolony, że to nie z jego strony padła ta odważna propozycja. – Nie obraź się, Tomiku, ale jest prawdopodobne, że twoja ocena co do intencji owego dziwnego osobnika mogła zostać zafałszowana wskutek nadzwyczajnych okoliczności, w jakich doszło do waszego spotkania…

– Wycena jakiej potencji? – zmieszał się Żarłoczek Tomik i zastrzygł uszami.

– Smok chce przez to powiedzieć, że byłeś zanadto objedzony malinówkami, by widzieć dobrze, co się dokoła ciebie działo! – przetłumaczył Baranek, stukając raciczkami z uciechy.

Ruszyli.

Nieco urażony Żarłoczek Tomik zamykał pochód; otwierał go Smok. Ich kroki dudniły rytmicznie, gdy szli południowym mostem łączącym wyspę z lądem. Wkroczyli w piękną zieloną dolinkę, której dnem płynął roztańczony Potok Chochlików. Kolor nieba oszałamiał świetlistością, potężne góry otaczające Wietrzną Kotlinę odznaczały się wyraźnymi konturami na tle błękitu. Przyroda nic sobie nie robiła z niepokoju, który żelazną obręczą zaciskał się wokół ich serc i żołądków. Tylko Baranek swawolił i brykał, wskakiwał w zarośla i wypadał z nich, chichocząc, kilka kroków dalej.

Dotarli do ściany lasu. Potok znikał wśród gęstego poszycia i milkł jego radosny plusk. Kroczyli między sędziwymi drzewami; omszałe konary plątały się w górze. Ciszę przerywał czasem lekki tupot nóżek leśnego gnoma, który jak przelotna myśl przebiegał im drogę.

Na jakiejś polanie, na gałęzi, siedziała Stara Fe.

– Ho, ho, cóż za dostojna procesja! – zawołała skrzekliwie, dyndając kościstymi nogami. – Zbieracie złote malinówki? Mam dla was złą nowinę: podobno jakiś nieznośny obżartuch ogołocił z nich cały las, chi, chi, chi!

– Nie dokuczaj nam, Fe! – mruknął Smok niechętnie. – To nieodpowiednia pora na żarty.

– Proszę, proszę, stary Markiz coś dzisiaj wyjątkowo poważny. – wiedźma zmrużyła przenikliwie oczy. – Uważaj na swą perukę, Markizie – gałąź może ci ją strącić!

– Zejdź no tylko stamtąd, moja droga, a zobaczysz! – zawołała groźnie Babcia Patagonia unosząc swą złowrogą obosieczną laskę. Stara Fe zbladła.

– Wolę pozostać tu, gdzie jestem – odparła. – Ale, ale, czy nie zmierzacie przypadkiem w kierunku Ciemnej Groty?

Łaskotka schowała się za Smokiem, wystawiając zza jego pleców koniuszek nosa. Kocur ziewał; Żarłoczek Tomik drżał cały ze strachu. Baranek gdzieś przepadł.

– Owszem, idziemy tam – rzekł Smok z godnością, starannie modulując głos. – To jedyne miejsce w lesie, w którym mogło ostać się kilka złocistych malinówek.

– Muszę cię po raz kolejny zmartwić, Różany Markizie! – zagdakała Stara Fe stając na swojej gałęzi. – Istotnie, jeszcze godzinę temu był tam jeden ocalały krzaczek, ciężki od owoców, ale przyszedł ktoś głodny, ktoś barrrdzo głodny – a przyszedł, jak mi się zdaje, wprost z ciemnej otchłani…

– O, nie. – pisnęła Łaskotka dygocząc za szerokimi plecami Smoka.

– Nie radzę wam tam iść w tej chwili, o nie… – skrzeczała Fe. – ON właśnie kończy śniadanie, ale jeden owocowy krzaczek z pewnością nie nasycił jego głodu!

– M-m-mówiłem w-w-wam, p-p-puf, p-p-puf! – jęknął Żarłoczek Tomik. – W-w-wracajmy lepiej! W d-d-domu zastanowimy się, c-c-co dalej robić!

– Przypomnijcie sobie słowa Starożytnej Przepowiedni! Nie lekceważcie moich ostrzeżeń! – wołała Stara Fe, wznosząc do góry suche ręce. Wszystkich obleciał strach; nawet Smok nie zdołał powstrzymać mrówek, które przebiegły mu po grzbiecie.

Nagle Stara Fe wrzasnęła przeraźliwie, jej łysy ogon mignął w powietrzu i nie wiedzieć, kiedy znalazła się na ziemi, rozcierając zbolałe miejsce i rozglądając się dokoła ze zdziwieniem. Z zarośli wypadł Baranek, rechocząc złośliwie.

– A to ci hultaj! – zawołał Smok. – Podkradł się do Fe i strącił ją z drzewa! Nie wstyd ci, łobuzie, zasadzać się na starszą kobietę? Kiedyś jeszcze pożałujesz tych swoich hec!

A jednak psota Baranka wyraźnie poprawiła wszystkim humory. Posępny nastrój prysł wraz ze Starą Fe, która albo wzięła nogi za pas, albo rozpłynęła się w powietrzu, jak to zwykle wiedźmy mają w zwyczaju.

ROZDZIAŁ II

O walecznej szarży Babci PatagoniiO tym, do czego może służyć pudełko po zapałkachO Labiryncie, Królu Smucie i kilku innych starych legendach

Szli wąską, ciemną ścieżką, aż dotarli do podnóża skalnej ściany, wzlatującej stromo w górę i znikającej hen, pośród chmur. Nagie, pionowe zbocza, widziane z tak bliska, zawsze ich oszałamiały. Zadzierali głowy, próbując przebić się wzrokiem przez chmury i dojrzeć wyższe partie skał – te ponure obszary, do których tak rzadko docierała żywa istota…

Przedzierali się powoli przez gęste zarośla. W miarę zbliżania się do Ciemnej Groty ich czujność rosła, a niepokój ponownie zaczynał o sobie przypominać. Wreszcie dotarli do celu…

– Ciii… – szepnął Smok rozchylając gałęzie. – Coś tam jest…

– Co widzisz? Mów! – dopytywał się Baranek, stukając niecierpliwie raciczkami.

– Nie róbcie tyle hałasu! – strofowała ich Babcia Patagonia, łamiąc wszystkie możliwe gałązki, które znalazły się pod jej stopami.

Łaskotka uchwyciła się ramienia Tomika, który poczuł się niezwykle dumny i prawie zapomniał o strachu. Wśród zarośli płonęło żółte oko Kocura.

– Widzę go, siedzi w krzakach zarastających wejście do Ciemnej Groty… – szepnął Smok z przejęciem. Peruka, przekrzywiona i zmierzwiona, opadła mu na czoło.

– Puf, puf… – sapał Żarłoczek Tomik.

– Atakujemy? – spytała Babcia Patagonia, wojowniczo pusząc ogon i unosząc laskę.

– Powinniśśśmy wszyssstko dokładnie przemyśśśleć… – rozległ się piskliwy głos dochodzący z gęstej babcinej czupryny. – Nie podejmujmy żadnych kroków bez rozezzznania sssytuacji…

– Hm, to coś wcale nie wygląda jak bardzo-bardzo-bardzo straszny potwór – mruknął Smok drapiąc się w czubek głowy.

– Ale z pewnością jest bardzo-bardzo strasznym potworem, czyż nie? – dopytywał się Tomik.

– Prawdę mówiąc, nie wygląda nawet na bardzo strasznego potwora. – odparł Smok. – Przynajmniej z tej odległości…

– Może wyślemy na ochotnika kogoś, kto spróbuje z nim pertraktować? – zaproponował Tomik, dumny, że może popisać się znajomością trudnego słowa.

– Atakować!? A więc do dzieła! – niespodzianie wrzasnęła Babcia Patagonia, wyskakując z zarośli na polanę i wymachując swą złowrogą laską.

– Ojej! Ojej! Ssstój! Co robisz? – piszczał Karaluch wplątany w jej grzywę. – Mieliśśśmy być rozważni!

– Odważni!? A jakże! Do boju! – zawołała Babcia, szarżując z impetem. Zanim pozostali zdołali wygramolić się z zarośli, była już przy Ciemnej Grocie.

– Patagonio! – wołał za nią Smok. – Stójże, do stu tysięcy baryłek zjełczałego masła!

– Ach, on ją pożre! – piszczała przerażona Łaskotka, gryząc swe małe piąstki.

– Na co czekacie, pomóżmy jej! – krzyknął Baranek.

W tym samym momencie Babcia zatrzymała się przed Grotą i opuściła swą śmiercionośną broń, jakby coś powstrzymało ją przed kontynuowaniem natarcia. Stała tak, niezdecydowana, drapiąc się za uchem. Po sekundzie pozostali dołączyli do niej. Znieruchomieli…

U wylotu Groty, na pogniecionym listowiu, siedziała w kucki maleńka istota. Wpatrywała się w nich dużymi niebieskimi oczami, drżąc na całym ciele.

Ciszę przerwał Żarłoczek Tomik.

– Faktycznie, to opędzlowało cały krzaczek – stwierdził.

Smok zgromił go surowym spojrzeniem.

– Mówiłeś, zdaje się, o jakiejś „przepotwornej okropności”? – przedrzeźniał go zgryźliwie.

– Wydawała mi się wtedy dużo bardziej przepotworna – odparł Tomik, czerwieniąc się ze wstydu pod swym kudłatym zarostem.

Baranek zachichotał i zbliżył się o krok do leśnego stworka, zamierzając dotknąć go raciczką w czubek nosa.

– Nie ruszaj go, może być czymśśś zarażony…! – pisnął Karaluch. Baranek cofnął się jak oparzony.

– I wy kazaliście mi go atakować? Czy to nazywacie odwagą – tak napadać na niewinne maleństwo? – wyrzucała Babcia Patagonia, ciskając na wszystkich błyskawice zza grubych szkieł.

– Nie atakować, tylko pertraktować, Patagonio… – cierpliwie tłumaczył Smok.

– Peklować? To małe stworzonko? Jak mogłeś o czymś takim pomyśleć, kanibalu! – oburzyła się Babcia.

– Ależ ono jest takie milutkie! – pisnęła Łaskotka i wbrew protestom Karalucha pogłaskała stworka po głowie.

Duże niebieskie oczy patrzyły z przestrachem.

– Jest jakiś taki… nieowłosiony – ocenił Tomik.

– Faktycznie, zupełny golas, jak leśny gnom! – przytaknął Baranek.

– Chyba się was boi! – stwierdziła Babcia Patagonia. – Wcale mu się nie dziwię… Brutale!

– Ssstanowczo protessstuję! – piszczał Karaluch, poruszając nerwowo wąsami. – Nie możemy dać się zwieśśść jego niewinnemu wyglądowi! To ssstara sztuczka! Powinniśśśmy go natychmiassst wygnać! Niech wraca tam, ssskąd przybył! Sio! Sio, goła poczwaro!

Smok odkaszlnął, poprawił perukę by nadać sobie godności i rzekł:

– Mości Karaluchu, sam przekonywałeś, że nierozsądnie jest decydować o czymś bez wcześniejszego, gruntownego rozpatrzenia sprawy. Przyjrzyjmy się zatem naszej sprawie! Co widzimy? Małe, biedne, zagubione stworzonko, które trzęsie się ze strachu przed nami! Dlaczegóż więc mielibyśmy go krzywdzić? Czy tylko dlatego, że czuliśmy przed nim strach, a teraz to on boi się nas?

– Wnoszę sssprzeciw! – charczał Karaluch. – To wszyssstko gra pozzzorów, prowadzona po to, by uśśśpić naszą czujnośśść! Wilk zzzawsze przybywa w przebraniu owcy, czyż nie wiecie o tym? Nie dajmy się zwieśśść!

– Zjeść? Chcesz go zjeść? O, tego już za wiele! Doigrałeś się! – to mówiąc Babcia Patagonia wyłuskała wierzgającego Karalucha z gąszczy swej czupryny i schowała go do pudełka po zapałkach, które zawsze nosiła w kieszeni w tym właśnie celu, by móc w razie potrzeby poskromić zapędy nieznośnego lokatora.

Wszyscy odetchnęli z ulgą.

– A jednak Karaluch mógł mieć odrobinę słuszności – rzekł Smok po chwili namysłu. – Nie oznacza to, rzecz jasna, byśmy mieli postąpić niegodnie z tym małym stworkiem. Ale nie zawadzi zachować odrobiny ostrożności.

– Ależ Smoku, spójrz tylko, to przecież takie śliczne, niewinne zwierzątko! Zobacz, jak na nas patrzy, jakie jest przestraszone! – chlipała Łaskotka, która już zdążyła pokochać małą istotkę o niebieskich oczach za to właśnie, że była małą istotką o niebieskich oczach.

– Co proponujesz, Smoku? – spytał Żarłoczek Tomik. We wszystkich ważkich kwestiach zawsze radzono się Smoka.

– Myślę, że powinniśmy poddać go kwarantannie – odparł Smok poważnie.

– Podlać w kwadratowej wannie? To najgłupszy pomysł w całej twej karierze! – po raz kolejny szczerze oburzyła się Babcia Patagonia.

– A co to takiego, ta kwantowanna? – spytała Łaskotka, pełna obaw o los leśnego maleństwa.

– Kwa-ran-tan-na. – Smok wyraźnie zaakcentował każdą sylabę. – Chodzi mi o to, że powinniśmy umieścić go w jakimś odosobnionym miejscu, z którego nie będzie mógł uciec, i prowadzić skrupulatną obserwację jego zachowań. Jeżeli obawy Karalucha są słuszne i to zwierzątko przybyło tu we wrogich zamiarach, to podczas okresu kwarantanny będzie musiało zdradzić się w jakiś sposób!

– Czy to możliwe, żeby jedno słowo zawierało w sobie tyle skomplikowanej treści, puf, puf? – zasępił się Żarłoczek Tomik.

Łaskotka zaszlochała cicho z żalu, lecz nie rzekła ani słowa, wiedząc, że jej protest nie na wiele by się zdał. Nikt zresztą nie odważył się przeciwstawić słowom Smoka, zwłaszcza, że spotkanie ze stworkiem przypomniało im o Starożytnej Przepowiedni…

Według słów owego strasznego proroctwa spokojną krainę, którą zamieszkiwali, miał nawiedzić niebawem Wielki Zamęt, który przyniesie ze sobą wiele trosk i smutków. Niebezpieczeństwo miało wkroczyć przez tajemniczą Kamienną Bramę, którą, według najbardziej rozpowszechnionej interpretacji, miała być właśnie Ciemna Grota, ciesząca się skądinąd nie najlepszą sławą. Nic dziwnego więc, że każde niecodzienne wydarzenie rozgrywające się w pobliżu Groty wzbudzało niepokój i skłaniało do zdwojenia ostrożności…

– Czy myślicie, że on przyszedł… stamtąd? – spytał z trwogą Tomik, wskazując w stronę ciemnej czeluści.

– Na to wygląda – odparł Smok.

– Mógł spaść z nieba – zasugerował Baranek. – Może jakiś orzeł niósł go w szponach do gniazda jako smakołyk dla swych młodych i upuścił przez nieostrożność?

– Myślę, że wówczas niewiele by z niego zostało – stwierdził Smok po chwili namysłu.

– A zatem przybył… z Labiryntu? – szepnął Tomik, przełykając ślinę i czując, jak włosy na grzbiecie kolejny już raz tego dnia stają mu dęba.

– Och, to okropne! – jęknęła Łaskotka. – Jak on to wytrzymał? Takie maleństwo… W tym ponurym miejscu…

– Tylko bez paniki! Pogłosek o istnieniu Labiryntu nikt jak dotąd nie potwierdził – upomniał ich Smok. – Zamiast pleść bzdury, zastanówcie się lepiej, co dalej czynić… Mam już pewien plan, ale jeżeli nie pozwolicie mi się skupić przez kilka sekund, będziemy tu sterczeć do wieczora!

Zapadła cisza. Smok dotknął czoła wskazującym pazurem w geście wyrażającym intensywną pracę umysłową. Żarłoczek Tomik rzucał zatrwożone spojrzenia w stronę Groty, próbując dojrzeć coś w nieprzeniknionej czerni, która rozlewała się w jej wnętrzu.

Od dawien dawna na temat Ciemnej Groty krążyły rozmaite legendy… Opowiadały one o podziemnym Labiryncie, którego rozmiarów nikt nie był w stanie sobie wyobrazić, a do którego można było dostać się właśnie przez Grotę. Każdy z tysiąca korytarzy Labiryntu był bliźniaczo podobny do pozostałych; niektóre ciągnęły się kilometrami po to tylko, by nagle zakończyć ślepą ścianą, a inne roiły się od zmyślnych pułapek rozplanowanych przez szalonego architekta. W najgłębszej części Labiryntu żyły tajemnicze, groźne zwierzęta, które nie widziały nigdy słońca ani nie czuły kropli deszczu na skórze. Jeden z mitów opowiadał o władcy Labiryntu, groźnym Królu Smucie, czyhającym na zagubionych wędrowców, by uczynić z nich swoich niewolników i nigdy już nie wypuścić na światło dnia…

Historie te powtarzano sobie od niepamiętnych czasów. Czy w nie wierzono – trudno powiedzieć… Nikt nie zapuścił się nigdy do wnętrza Ciemnej Groty, by sprawdzić, czy w starych legendach tkwiło choćby ziarnko prawdy.

Na wszelki wypadek unikano tego miejsca, o ile tylko było to możliwe. Smok bywał tam sporadycznie, zwykle towarzysząc Babci Patagonii, która w tych okolicach zbierała owoce złotej malinówki i rzadkie zioła, pomocne przy rozmaitych dolegliwościach. Łaskotka i Tomik nie przepadali za spacerami w ponurych częściach lasu; również Baranek omijał to miejsce z daleka, choć nie należał do przesądnych zwierzaków. Tylko o marszrutach Kocura nikt nie wiedział nic pewnego.

Pojawienie się nieznajomej istoty w pobliżu Ciemnej Groty wzbudziło we wszystkich sercach niepokój i zrodziło wiele wątpliwości, których w żaden sposób nie umieli rozwiać. Cóż ten niebieskooki stworek mógł mieć wspólnego ze Starożytną Przepowiednią? W jaki sposób znalazł się w ich krainie? Jaką misję miał do spełnienia? Czy łączyło go coś z legendą o Labiryncie i jego posępnym władcy…? Pytania te, choć nie zostały wypowiedziane, przepłynęły między nimi jak białe chmurki czy mydlane bańki, które pryskają w zetknięciu z rzeczywistością.

Tymczasem maleńki Stworek wciąż wpatrywał się w nich lękliwie i drżał jak gałązka na wietrze.

Rozdział III 

O prastarych smoczych zwyczajach i o tym, czy mogą mieć zastosowanie współcześnieO pewnym Chochliku wierszoklecieO tajemniczej czerwonej łunie i o tym, co wzrusza Łaskotkę do łez

Po dłuższej chwili milczenia Smok przemówił, z godnością potrząsając lokami swej peruki:

– Dokładnie wszystko przemyślałem! Ułożyłem kompletny plan działania. Posłuchajcie!

Wszystkie oczy i uszy skierowały się w stronę pokrytej łuskami paszczęki.

– Ulokujemy Stworka w drewutni, która znajduje się na terenie mojego domostwa. Jest to, jak wiecie, całkiem przyzwoite pomieszczenie, z jednym małym oknem umieszczonym wysoko w ścianie szczytowej, które wpuszcza trochę niezbędnego światła i powietrza. W zeszłym roku odremontowałem dach – nie powinien więc przeciekać; trzeba by tylko zmieść podłogę i odkurzyć pajęczyny. Przyniosę z domu nocną lampkę i miękki materac, tak by Stworek miał tam prawdziwie przytulne schronienie. Drzwi drewutni zamykają się na ciężki ołowiany klucz, który będę nosił zawsze przy sobie. Od jutrzejszego poranka rozpoczniemy ścisłą i metodyczną obserwację, która trwać będzie przez cały okres kwarantanny. Pamiętajcie o przestrzeganiu kilku podstawowych reguł – wymienię je pokrótce. Po pierwsze, ze względów bezpieczeństwa, żadne z nas nie może przebywać z nieznajomym sam na sam! Po wtóre, każdej nocy pełnić będziemy na zmianę wartę przy drewutni (z tego obowiązku z przyczyn oczywistych zwolniona będzie nasza Babcia). Po trzecie wreszcie, nie wolno nam ani przez chwilę zapominać o zachowaniu najwyższej ostrożności podczas obcowania ze Stworkiem, jakkolwiek wydawałby się niewinny, łagodny i przyjacielski! Nic wszak o nim nie wiemy – może to potężny Telepata, porozumiewający się na odległość ze swoimi krajanami, Hipnotyzer czytający w cudzych umysłach albo Czarownik, który dla niepoznaki przybrał postać leśnego ludka…

Żarłoczek Tomik co chwilę wydawał z siebie krótkie okrzyki zdumienia, podczas gdy Łaskotka gorączkowo relacjonowała przemowę Smoka do ucha Babci Patagonii. Baranek zaczynał się nudzić; Kocur krążył tajemniczo wokół Stworka.

– Gdy byłem młody – prawił dalej Smok – moi dostojni rodziciele opowiadali mi o czasach naszych przodków, kiedy to świat pełen był smoków, powietrze rozbrzmiewało od łopotu ich potężnych skrzydeł, a ziemia drżała ze strachu przed ogniem dobywającym się z ich trzewi!

– Zaczyna się… – beknął znudzony Baranek.

– Ciii! – syknął Żarłoczek Tomik.

– W owych czasach odwagi i honoru, chcąc zostać przyjętym w szeregi któregoś z potężnych smoczych rodów, adept musiał poddać się pewnemu rytuałowi, wywodzącemu się z pradawnej tradycji. Polegał on na przejściu serii prób, zwanych Próbami Żywiołów, których celem było sprawdzenie siły serca, ducha i umysłu nowego członka. Zadania te nie należały do łatwych, wymagały nie lada odwagi i pomyślunku. Próba Powietrza polegała na przebyciu bezkresnych podniebnych przestrzeni i odnalezieniu artefaktu zagubionego gdzieś pośród najwyższych górskich szczytów; Próba Ognia wymagała pokonania morza tętniącej lawy plującej gorejącymi płomieniami. Aby przebyć Próbę Wody, należało zejść na dno najgłębszego oceanu i przynieść stamtąd ząb z harpuna Władcy Mórz; Próba Ziemi wreszcie, dla wielu smoków najtrudniejsza, polegała na pokonaniu niezmierzonych bagiennych pustyń i odnalezieniu jedynego rosnącego tam ździebełka trawy… Ten, kto ukończył z sukcesem wszystkie próby, zostawał oficjalnie uznany za członka rodu i przechodził uroczysty obrządek inicjacji.

Smok przerwał i powiódł spojrzeniem po twarzach swych towarzyszy, chcąc sprawdzić, jak wielkie zrobił na nich wrażenie.

Babcia Patagonia drapała się za uchem w zakłopotaniu, Baranek drzemał na stojąco, a Łaskotka i Żarłoczek Tomik wymieniali niepewne spojrzenia. Kocur zakończył swą wędrówkę dokoła Stworka i usadowiwszy mu się wygodnie na kolanach, burczał cicho. Tylko leśny zwierzak z zalęknionym wyczekiwaniem wpatrywał się w Smoka, jakby czekając na druzgocący finał jego przemowy.

– Opowiadam o tym wszystkim nie bez przyczyny – powiedział Smok. – Uznałem, że należy poddać tego malca Próbom Żywiołów. Jeśli pomyślnie je ukończy, będzie to najlepszy dowód jego niewinności, czystości serca i szlachetności umysłu; wówczas przyjmiemy go do naszego grona i zapomnimy o wszelkich podejrzeniach.

– Ach… – jęknął Stworek.

– Ależ Smoku! – zachlipała Łaskotka, załamując łapki.

– Sam nie wiem, puf, puf! – zawołał Tomik. – Czy to aby na pewno rozsądne, żeby poddawać tego strachliwego gnoma prastaremu smoczemu rytuałowi…?

– Przemoczonemu futerałowi? Nie wiem, co knujecie, ale już mi się to nie podoba! – fuknęła Babcia Patagonia, pusząc ogon i zaciskając dłoń na rękojeści swej laski.

– Strachliwego gnoma, powiadasz? – huknął Smok ze złością, aż peruka zsunęła mu się na tył głowy. – A kto jeszcze przed godziną nazwał tego strachliwego gnoma przerażającym i krwiożerczym potworem i uciekał przed nim co sił w odnóżach, wznosząc tumany kurzu!?

– Mości Smoku… – dał się nagle słyszeć cichutki, nieśmiały głosik. Wszyscy ze zdumieniem spojrzeli na Stworka, gdyż to on właśnie przemówił. Jedynie Kocur nie okazał zaskoczenia; machał leniwie nadgryzionym ogonem i mrużył żółte oko.

– On mówi, puf, puf! – szepnął Żarłoczek Tomik i z przejęcia dostał czkawki.

– Ty mówisz! – zawołała radośnie Łaskotka.

– Czy on coś powiedział? – dopytywała się Babcia Patagonia.

– Mości Smoku… – pisnął jeszcze ciszej Stworek. – Jeżeli chcesz, poddam się twoim próbom. Dowiodę, że nie mam wobec was złych zamiarów. – mówił coraz ciszej, aż przy ostatnim słowie jego głos załamał się i zagubił gdzieś w okolicy krtani.

– Bohaterski maluch! – westchnęła ze wzruszeniem Łaskotka i otarła łezkę wzruszenia.

– Zaraz, zaraz! – wtrącił Baranek podejrzliwie. – Skoro umiesz mówić, mały zwierzaku, to może zdradzisz nam łaskawie, skąd przybyłeś i w jakim celu, co?

– Tia… – ziewnął Kocur.

– Kiedy ja… nie wiem… – szepnął ledwie dosłyszalnie Stworek. – Mam dziwne wrażenie jakbym… był tu od zawsze… Wy też wydajecie mi się znajomi…

– Tajemnicza sprawa… – mruknął Smok nasuwając perukę na oczy, co nadało jego twarzy wyraz głębokiego zadumania.

– A jak ci na imię? – słodko spytała Łaskotka, mrugając powiekami.

– Tego też nie pamiętam… – pisnął Stworek.

– To wszyssstko brednie! On zmyśśśla na całego! – zasyczał Karaluch, wynurzając się z kieszeni Babci Patagonii: jakimś sposobem udało mu się uwolnić z pudełka po zapałkach.

– Wszystko, co potrafisz, Karaluchu, to rzucać bezpodstawne oskarżenia! – zawołała gniewnie Łaskotka, ściągając brwi. – Twoje szczęście, że jestem 

dobrze wychowanym Futrzakiem, bo chętnie natarłabym ci czułki!

– Zamilknijcie oboje! – rozkazał Smok. – Sądzę, że rozsądnie będzie odłożyć te rozważania na później… Niedługo zapadnie zmrok. Lepiej wracajmy na wyspę!

– O tak, wracajmy! – zgodził się Żarłoczek Tomik. – Zaczyna burczeć mi w brzuchu, puf, puf!

Ruszyli. Łaskotka wzięła Stworka za łapkę; Tomik szedł o krok za nimi.

– To wszystko jest niezwykle dziwne… Niezwykle dziwne… – mruczał Smok pod nosem.

– Chi, chi, chi, chi, chi! – rozległ się w gęstwinie odległy, przejmujący chichot Starej Fe.

*

Droga powrotna przebiegała w milczeniu. Las ciemniał wraz ze zbliżającą się nocą. Gęstniejące cienie i wieczorny chłód ośmieliły niektóre nocne zwierzaki do wyjścia ze swoich kryjówek; gdzieniegdzie wśród zarośli na chwilę zapalały się czyjeś oczy.

Zrobiło im się raźniej, gdy wyszli z lasu i usłyszeli ponownie wesoły plusk Potoku Chochlików. Wykałaczka wznosiła wysoko swą spiczastą skalną głowę. Uświadomili sobie, że lęk, który niedawno przepełniał ich serca, minął bezpowrotnie; nieznane niebezpieczeństwo objawiło im swoje oblicze pod postacią łagodnej twarzyczki Stworka.

Na kamieniu nad potokiem siedział Chochlik. Zarzucił jedną nogę na drugą i dyndał nią zapamiętale.

– Zło nadciąga – ładne kwiatki,

Już pakować czas manatki!

Ho, ho, ho! – zaśmiał się rubasznie.

– A kysz, złośliwa istoto! – huknął na niego Smok.

– Przez Kamienną wkroczył Bramę,

trza nam zmykać na Panamę!

Ho, ho, ho! – chichotał Chochlik.

– Nie wygaduj bzdur, maluchu! – Smok groźnie ściągnął brwi pod peruką.

– To wszystko wina Fe! – zawołała z oburzeniem Babcia Patagonia, której Łaskotka powtórzyła na ucho słowa Chochlika. – W całej kotlinie rozpowiada te brednie o Przepowiedni! Ach, już ja bym jej powiedziała do słuchu!

– Widziałeś dziś wiedźmę, Chochliku, puf, puf? – spytał Żarłoczek Tomik, trzymając się w bezpiecznej odległości od sprytnego stworzonka.

– Stara mknęła jak szalona,

sypiąc skrami spod ogona!

Coś wołała w roztargnieniu,

o proroctwa się spełnieniu!

Ho, ho, ho!

– W którą stronę zmierzała? – spytał Smok.

– Hen, na zachód, gdzie jej leże,

gdzie ogniste są rubieże!

Ho, ho, ho!

– Wygląda więc na to, że przez jakiś czas da nam spokój – powiedział Smok, nieco uspokojony. – Zmykaj, mały chochliku, i nie opowiadaj nikomu bzdur o Kamiennej Bramie i proroctwach! Nie ma się czego obawiać! Jak widzisz, nasz nowy towarzysz jest niegroźnym zwierzątkiem, trochę tylko większym od ciebie.

Zaciekawiony Chochlik postąpił kilka kroków w stronę Stworka, wyciągając swój długi, ciekawski nochal. Stworek cofnął się niepewnie, widząc zwrócone w swoją stronę świdrujące oczy złośliwca.

– Bu! – beknął nagle Baranek, który ni stąd ni zowąd znalazł się przed Chochlikiem.

– Patrzcie, jak szybko prysnął! – roześmiał się Żarłoczek Tomik. – Tylko stopy mignęły w zaroślach! Tchórzliwa maleńkość, puf, puf!

– Tyle razy ci powtarzałem, urwisie, żebyś nie dręczył leśnych stworzeń! – zgromił Baranka Smok. – Kiedyś tego pożałujesz, gdy znajdziesz się w potrzebie i nikt nie przyjdzie ci z pomocą!

– Chodźmy jużżż! – zazgrzytał Karaluch, który na powrót usadowił się w gąszczu babcinej fryzury. – Zzzmrok zapada, a do wyssspy jeszcze daleka droga! Poczuję się bezzzpieczny dopiero, gdy ten intruz zaśśśnie w drewutni, zzzamknięty na cztery spusssty!

– Cóż za zrzędliwy insekt… – mruknął Smok.

Gdy dotarli na wyspę, niebo miało kolor atramentu. Tylko na zachodzie, ponad szczytami gór, resztki światła rozlewały się na stokach.

Ostatnie chwile mijającego dnia wprawiły ich w uroczyste nastroje. Czuli, że był to ważny dzień, który na długo utkwi w ich pamięci.

– To jest nasza wyspa – wyjaśniła Stworkowi Łaskotka. – Tu jest Zagroda Baranka, dalej moja chatka, domek Babci, domostwo Smoka, chatka Tomika i norka Kocura. Zwykle wszyscy spotykamy się u Smoka, w jego pokoju z dużym kominkiem i z fotelami. Albo za dnia urzędujemy tutaj, na środkowym placu.

Stworek rozglądał się, zaciekawiony. Wyspa była przyjemnym i przytulnym miejscem, dającym poczucie bezpieczeństwa. Drżał jeszcze trochę, może z zimna, a może z obawy przed tym, co miało go niebawem spotkać.

– Stąd roztacza się najpiękniejszy widok na całą Wietrzną Kotlinę – mówiła dalej Łaskotka prowadząc Stworka za łapkę. – Jesteśmy otoczeni zewsząd górami; pomimo ciemności widać jeszcze wyraźnie ich krawędzie na tle nieba. Ach, wciąż jeszcze wzruszam się do łez, gdy patrzę na te góry, na zalesione stoki na wschodzie, na sterczącą wśród drzew Wykałaczkę, na otaczające nas jezioro…

Łaskotka otarła łzę, po czym roześmiała się w głos. Kocur prześliznął się obok nich świecąc żółtym okiem.

– A co to za czerwona poświata, tam daleko? – spytał Stworek, pokazując na zachodnie góry.

– To łuna bijąca od Mrocznych Kraterów – wyjaśniła Łaskotka.

– Mrocznych Kraterów?

– Tak. W tej ponurej krainie ma swoją siedzibę Stara Fe. Mieszka w kamiennej wieży, pośrodku wielkiego krateru, otoczona jeziorem płomiennej lawy…

– Och… – Stworek zadrżał mimowolnie, wpatrując się w dalekie odblaski. Ścisnął łapkę Łaskotki.

– O tak, to straszliwe miejsce, puf, puf! – mruknął ponuro Żarłoczek Tomik, zajadając sporego naleśnika.

– Jutro znajdziemy czas, by porozmawiać i wyjaśnić sobie wzajemnie to i owo – oznajmił Smok tubalnym głosem. – Teraz wszyscy jesteśmy już zmęczeni. Zaprowadzę cię do twojego lokum, nieznajomy; jest już gotowe na twoje przyjęcie.

– Tylko dokładnie zzzarygluj drzwi! – zasyczał Karaluch do Smoka.

– Bez obaw. Ja dzisiaj będę pełnił pierwszą wartę przed drewutnią, jeżeli nie macie nic przeciwko temu – powiedział Smok.

Stworek położył się na materacu i patrzył na gwiazdy, widoczne w małym, wysoko umieszczonym okienku. Lampka żarzyła się; pachniało przyjemnie drewnem i świeżo upieczonymi bułeczkami przyniesionymi przez Babcię Patagonię. Z zewnątrz dobiegał szept wiatru, dalekie nawoływania leśnych stworzonek, cichnące odgłosy dnia. Po pewnym czasie do tych dźwięków dołączyło basowe pochrapywanie Smoka.

Stworek westchnął. Głowę wypełniały mu przeróżne pytania. W jaki sposób znalazł się w tym pięknym, choć odrobinę przerażającym miejscu? Co go tutaj czeka, wśród tych dziwnych, nieznajomych istot? Czy uda mu się zdobyć ich przyjaźń i zaufanie? Czy będą dla niego dobrzy? Czy pomogą mu zrozumieć, kim naprawdę jest?

Zasnął, nie wiedząc, kiedy. A może śnił przez cały czas…

ROZDZIAŁ IV 

O chrząkaniu i spleśniałym serze

O tym, jak piękne jest to, czego nie dane jest nam zobaczyćO amatorach roladek z muszym nadzieniem

– Ahem, ahem! – powiedział Smok.

Jedli śniadanie w salonie kominkowym w domostwie Smoka. Stworek pałaszował zawzięcie słynne pikle Babci Patagonii; pozostali przyglądali mu się ciekawie znad talerzy i szklanek. Teraz, w świetle dnia, w znajomym otoczeniu, nie sprawiał już wrażenia zagubionego, przestraszonego zwierzątka. Aura tajemniczości i grozy z dnia poprzedniego minęła; mieli przed sobą sympatycznego i miłego towarzysza. Pamiętali wszakże o ostrzeżeniach Smoka i wiedzieli, że nie wolno im się ze Stworkiem zbytnio spoufalać – miła powierzchowność mogła się przecież okazać maską, za którą krył się podstępny szpieg… Jedna Łaskotka, która nie była zdolna do skrywania swoich uczuć, szczerze okazywała Stworkowi sympatię.

– Ahem, ahem! – powtórzył Smok głośniej.

– Czy coś stanęło ci w gardle, drogi Smoku? – spytała Łaskotka łagodnie.

– Ależ nie! – huknął Smok. – Chrząkam, by nadać znaczenia słowom, które zaraz wypowiem.

– Twoje słowa zawsze mają niezwykłe znaczenie, nawet bez chrząkania, puf, puf! – przypochlebił się Żarłoczek Tomik, przeżuwając roladkę.

– Jeżeli masz do powiedzenia coś ważnego, to lepiej nie chrząkaj tak głośno, bo możesz uszkodzić sobie gardło… – z troską w głosie poradziła Łaskotka.

– Wszystkie roladki mają zostać zjedzone! – rozkazała Babcia Patagonia. – Nie ma już na nie miejsca w lodówce!

– Nie obawiaj się, Babciu! – roześmiał się Tomik. – Już ja się nimi zaopiekuję, puf, puf!

– Czy pozwolicie mi dojść do słowa, do stu tysięcy beczek spleśniałego sera! – zdenerwował się Smok, waląc pięścią w stół tak mocno, aż zadźwięczały wszystkie szklanki.

– To podłe oszczerstwo! – zawołała Babcia Patagonia, czerwona ze złości. – Mój ser spleśniały!? Chyba nigdy nie miałeś w ustach spleśniałego sera!

– Osobiście lubię pleśniowy ser, puf, puf! – oznajmił Żarłoczek Tomik z ustami pełnymi roladek. Nagle wytrzeszczył oczy i, wydąwszy policzki, zaczął się krztusić.

– Cha, cha, cha, jesteś jak zwykle zbyt łapczywy! – zarechotał Baranek. – Czyżby nie smakowały ci roladki?

Tomik krztusił się i pluł, oczy miał czerwone i wilgotne od łez.

– Puf, puf! W mojej roladce była jakaś paskudna zepsutość! Kha, kha! – charczał.

– Cha, cha, cha! Może przypadkowo połknąłeś muchę? – dławił się ze śmiechu Baranek.

– To twoja sprawka, ty wstrętny złośliwcze! – krzyknął Tomik, zagniewany nie na żarty. – Wrzuciłeś mi coś do talerza, puf, puf!

– Cha, cha, cha! – Baranek nie mógł opanować szalonego napadu śmiechu. Klaskał raciczkami z uciechy i rechotał na cały głos.

– A fe, Baranku, twoje żarty śmieszą tylko ciebie! – wyrzucała mu Łaskotka.

– On połknął muchę! Połknął muchę! – piszczał przez łzy Baranek.

– To zzzachowanie godne pożżżałowania – syknął Karaluch.

– Kiedyś dostanę przez was palpitacji serca! – ryknął Smok głosem tak strasznym, że nawet Baranek na moment powstrzymał śmiech. – Roztrząsamy tu poważne sprawy, a wy zamiast zachowywać się należycie, stroicie sobie żarty i podkładacie świnie!

– Nie świnie, tylko muchy – wyjaśnił Baranek i na nowo opanował go atak histerycznego śmiechu.

– Dość! – wrzasnął Smok i ponownie huknął pięścią w stół. – Kto powie jeszcze słowo, przez następny miesiąc będzie po wszystkich zmywał naczynia!

– A to ci dopiero, spleśniały ser, phi! – fukała pod nosem Babcia Patagonia, nakładając na talerze kolejną porcję roladek.

– Zamiassst głupio żżżartować, radźmy co robić z intruzzzem! – zazgrzytał Karaluch. Stworek spojrzał lękliwe w stronę gęstych loków Babci Patagonii, zza których dobiegał złowieszczy charkot.

– Szanowny Stworku! – rzekł Smok, gdy nieco się uspokoił. – Nadszedł czas, abyśmy wyjaśnili sobie kilka kwestii i zastanowili się, co dalej czynić.

– Tak jest, mości Smoku… – jęknął Stworek, przełykając ostatni kęs śniadania.

– Zapytam cię jeszcze raz, licząc na to, że sen ożywczo wpłynął na twą pamięć: czy możesz nam zdradzić swoje imię, pochodzenie, cel swojej wizyty, a także sposób, w jaki przybyłeś do naszej krainy?

Stworek powiódł po wszystkich twarzach spojrzeniem swoich wielkich, niebieskich źrenic. Odkaszlnął, by ukryć zmieszanie, i powiedział:

– Bardzo bym chciał rozwiać wszelkie wasze wątpliwości, ale jak już mówiłem: niczego nie pamiętam… Czuję się tak, jakbym narodził się zaledwie wczoraj… A jednak coś we mnie tkwi, pamiętam jakieś obrazy, jakieś twarze… Byłem w ciemnym miejscu, jakby w piwnicy, a w chwilę potem ujrzałem światło, niebo, i was…

– Mówię wam, że on kłamie! – zasyczał Karaluch, wynurzając się ze swej siwej kryjówki. – Cóż zzza naiwne gadanie. Jeśśśli dopiero wczoraj się urodził, to jakim cudem umie mówić? Dlaczego zzzajada się piklami, a nie ssie mleka? Dlaczego nie pełza jak szczenię?

– Nie potrafię tego wyjaśnić! – oznajmił Stworek. – Dopiero gdy do was przemówiłem, zdałem sobie sprawę, że w ogóle umiem mówić…

– Cóż za śmieszne i żałosssne kłamssstwo… – chrobotał Karaluch. – Któż ci uwierzy? To, co mówisz, jest pozzzbawione wszelkiego sensssu!

– Ja mu wierzę! – zawołała Łaskotka. – Dlaczego miałby nas oszukiwać?

– Już on dobrze wie, dlaczego! Sssspytaj go! – zgrzytał Karaluch, groźnie poruszając wąsami.

Stworek z trudem przełknął ślinę, odetchnął głęboko i rzekł:

– Naprawdę nie wiem, jak to się stało, że jestem tutaj, razem z wami, ale zapewniam że zrobię, co zechcecie, by zyskać waszą akceptację!

– Akceptację! Akceptację! – triumfalnie piszczał Karaluch. – Czyż to ossstatecznie go nie pogrąża? Ssskąd taki niedojrzały, wczoraj zaledwie urodzony maluch, miałby znać tak trudne sssłowo? Akceptację!

– Kolację? Chcesz już kolację? – zdziwiła się Babcia Patagonia.

– Ależ ominąłby cię obiad, nawet nie wiesz co stracisz!

– Skoro tak… – powiedział Smok, naciągając perukę na uszy.

– Przejdźmy do rzeczy. Szanowny Stworku, wczoraj wyraziłeś gotowość poddania się Próbom Żywiołów, starodawnemu rytuałowi praktykowanemu w odległych czasach przez smoki. Jeżeli ukrywasz przed nami jakieś wrogie zamiary, bądź pewien, że nie wytrzymasz prób i wyśpiewasz wszystko, aby tylko uniknąć czyhających na ciebie niebezpieczeństw. Jeżeli zaś serce twe i umysł są czyste i szlachetne, jestem przekonany, że z sukcesem ukończysz próby, zyskując w ten sposób nasze zaufanie. Postanowione! Czy ktoś ma coś do dodania?

– Uważam, że jesteśśście dla niego zbyt łassskawi. – syknął Karaluch. – Moim zzzdaniem powinien wracać natychmiassst tam, ssskąd przybył…

– Ależ, Smoku! – zawołała Łaskotka. – Myślałam, że żartowałeś tylko z tymi próbami!

– Ja nigdy nie żartuję – oznajmił poważnie Smok.

– Jestem gotowy – powiedział Stworek cichutko.

– Znakomicie! – zawołał Smok. – Baranku, czy byłbyś łaskaw nie drzemać, mój drogi? Tomiku, odstaw na moment te roladki, nie uciekną ci! Łaskotko, przestań chlipać! Posłuchajcie mnie wszyscy, bo nie będę powtarzać! Pierwszym zadaniem, z jakim przyjdzie ci się zmierzyć, szanowny Stworku, będzie Próba Powietrza. Zauważyłeś już zapewne samotną skałę, zwaną przez nas Wykałaczką, sterczącą jak gigantyczna włócznia nad koronami drzew we wschodnim lesie. Na szczycie Wykałaczki uwił sobie gniazdo dziwny ptak o imieniu Orestes, sławny dzięki swemu czerwono-żółtemu upierzeniu. Orestes nie opuszcza prawie nigdy swego gniazda; sporadycznie udaje się wysoko w góry, by rozprostować skrzydła. Nikt go nie widział z bliska, a ten, kto ujrzał go choćby z oddali, na wieki sławił będzie jego piękno! Twoje zadanie jest następujące: musisz przynieść nam czerwono-żółte pióro Orestesa!

Wszyscy jęknęli z wrażenia, nawet Babcia Patagonia, której Łaskotka powtórzyła na ucho słowa Smoka. Tylko Kocur spał smacznie na swym posłaniu, nie troszcząc się o nic, co dotyczyło spraw tego świata.

*

Po śniadaniu wyruszyli w drogę, kierując się ku Wykałaczce.

Żarłoczek Tomik dźwigał worek z zapasami, do którego zaglądał co chwilę by sprawdzić, czy niczego nie ubyło. Baranek hasał wesoło i dokuczał Kocurowi, który leniwie ziewał i łypał na boki swoim żółtym ślepiem.

– Wiedz, Stworku, że moim zdaniem Smok postępuje z tobą niesprawiedliwie! – szepnęła Łaskotka, gdy szli uroczą dolinką Potoku Chochlików. – Chętnie pomogłabym ci, gdybym była w stanie…

– Opowiedz mi o tym ptaszku – poprosił Stworek. – Chciałbym wiedzieć, z kim przyjdzie mi się zmierzyć.

– Niewiele o nim wiem – westchnęła Łaskotka. – To piękne stworzenie. Widziałam go tylko raz, szybującego po niebie w stronę gór… Jest piękny, Stworku, tak piękny, że trudno to wyrazić! Ach, dlaczego tak urocze stworzenie żyje samotnie na czubku brzydkiej skały, zamiast radować inne istoty swoim widokiem? Ileż dobrego mógłby zdziałać ukazując się nam od czasu do czasu, ciesząc nasze oczy i serca?

– Łaskotko, czy naprawdę sądzisz, że mogąc oglądać Orestesa byłabyś choćby odrobinę szczęśliwsza? A może jego piękno rozkwita tylko w ukryciu? Może jesteś lepsza dlatego właśnie, że za nim tęsknisz?

– O czym tak rozprawiacie? – spytał Żarłoczek Tomik, łykając coś po kryjomu.

– O kolorowym ptaku – odparła Łaskotka, ocierając łzę.

– O tym darmozjadzie? – prychnął Tomik pogardliwie. – Nie wytrzymałby zbyt długo w swojej samotni, gdyby nie wróbel Stefan, który mu codziennie zanosi świeże dżdżowniczki, puf, puf!

W południe dotarli na miejsce. Wykałaczka wznosiła się samotnie na skraju lasu, dumnie prężąc swą kamienną pierś ponad wierzchołkami strzelistych drzew. Jej szczyt, ledwo widoczny, sięgał niemal chmur.