Wielkie złudzenie. Liberalne marzenia a rzeczywistość międzynarodowa - John J. Mearsheimer - ebook

Wielkie złudzenie. Liberalne marzenia a rzeczywistość międzynarodowa ebook

John J. Mearsheimer

4,5

Opis

Fascynująca książka jednego z najwybitniejszych badaczy stosunków międzynarodowych, autora Tragizmu polityki mocarstw, twórcy teorii realizmu ofensywnego. Profesor John J. Mearsheimer analizuje idealistyczne złudzenia dotyczące polityki międzynarodowej i leżące u ich źródeł błędy intelektualne. Wskazuje czynniki w rzeczywistości decydujące o postępowaniu państw. Formułuje surowe oskarżenie polityki amerykańskiej ostatniego trzydziestolecia, z jej wiarą w koniec historii oraz możliwość eksportu demokracji liberalnej na cały świat. Wielkie złudzenie to manifest realizmu politycznego i doniosłe wezwanie o powściągliwość, o uznanie ograniczeń narzucanych przez rzeczywistość.

 

„Książka ta, podobnie jak poprzedni i wydany już w Polsce tom Johna Mearsheimera, jest (…) prawdziwą lekcją politycznej trzeźwości oraz pokazem rozsądnego wyjaśniania teraźniejszości (z delikatnym prognozowaniem przyszłości); (…) dotychczasowy przebieg wydarzeń zdaje się jedynie potwierdzać oceny i opinie J. Mearsheimera. Zgodnie z nimi, na scenę wracają narodowe interesy, polityka siły (power politics), a na najwyższym szczeblu na nowo rozpoczyna się gra mocarstw (…)  co nie znaczy wcale, że bez znaczenia będzie i takie państwo jak Polska, o ile tylko odrobi lekcje politycznego realizmu. Ta książka jest jedną z najlepszych możliwych lektur właśnie pod tym względem.

prof. dr hab. Bogdan J. Góralczyk

 

Wielkie złudzenie (…) jest manifestem – apelem wręcz – do cnoty umiarkowania w polityce zagranicznej. (…) Mearsheimer dobitnie pokazuje zalety realizmu i umiarkowania zamiast liberalnych krucjat, powodujących więcej problemów niż rozwiązań, dużo częściej prowadzących do wojen i innych nieszczęść. Książka przepełniona jest myśleniem zrównoważonym, chłodnym, oddzielającym fakty od emocji, kalkulującym, stawianiem na mądrze rozumiane interesy narodowe. Słowem: cech, jakich w Polsce jest mało, stanowczo za mało.

dr hab. Michał Lubina

 

John J. Mearsheimer jest profesorem nauk politycznych na Uniwersytecie w Chicago, gdzie został wyróżniony tytułem R. Wendell Harrison Distinguished Service Professor of Political Science. Wśród jego licznych publikacji znajdują się Tragizm polityki mocarstw oraz Wielkie złudzenie. Liberalne marzenia a rzeczywistość międzynarodowa.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 538

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (8 ocen)
4
4
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Mamnaimiepaulina

Nie oderwiesz się od lektury

Książka pozwala na usystematyzowanie wiedzy w zakresie ustrojów politycznych, z punktu widzenia historycznego i nieomalże współczesnego. Oczywiście analizuje zagadnienie pod kątem świata zachodu, bardzo lakonicznie opisując mechanizmy działające w Rosji i Chinach. Książkę polecam, spojrzeniu Pana autora trudno odmówić pewnej konsekwencji, choć oczywiście analizę okresu i zagadnień jakimi zajmuje się ta książka można przedstawić i argumentować w sposób na pozór logiczny na tysiac innych sposobów ;). Mimo wszystko fajnie, że mamy możliwość poczytać co tam piszą panowie profesorowie za oceanem.
10
Dotmagia

Dobrze spędzony czas

O istnieniu lub nieistnieniu niezbywalnych praw człowieka oraz o tym jakie każde z tych przekonań niesie wyzwania i z jakimi konsekwencjami się wiąże. O braku zgody odnośnie pierwszych zasad i jak w związku z tym problemem określić na czym polegać miałoby dobre życie oraz komu o tym decydować, a także o związanej z tym faktem "działalności misjonarskiej" zwolenników liberalizmu. O liberalizmie w polityce międzynarodowej oraz jego relacjach z nacjonalizmem i realizmem, czyli dlaczego prowadzenie polityki zagranicznej w duchu liberalizmu i z pozycji liberalnego hegemona się nie sprowadza i w ostatecznym rozrachunku wygrywa Realpolitik. Pozwolę sobie na przydługi cytat: "(...) uwa­żam de­mo­kra­cję li­be­ral­ną za naj­lep­szy po­rzą­dek po­li­tycz­ny. Nie jest do­sko­na­ły, lecz o kilka dłu­go­ści wy­prze­dza kon­ku­ren­cję. W dzie­dzi­nie po­li­ty­ki mię­dzy­na­ro­do­wej li­be­ra­lizm jest jed­nak źró­dłem nie­koń­czą­cych się kło­po­tów. Silne pań­stwa, które zmie­rza­ją drogą li­be­r...
10

Popularność




Okładka

Strona przedtytułowa

Strona przedtytułowa

Strona przedtytułowa

Strona przedtytułowa

Bartłomiej RadziejewskiO pożytkach z pożegnania złudzeń

Przedmowa do polskiego wydania

Śledząc polską debatę publiczną o sprawach międzynarodowych i polityce zagranicznej, można odnieść wrażenie, że wszyscy lub prawie wszyscy jej uczestnicy czują się realistami politycznymi. Tak się bowiem sami określają, realizmem właśnie uzasadniając nader często swoje decyzje i wypowiedzi – w każdym razie niezwykle rzadko kwestionując realizm jako podstawę myślenia. Można by więc uznać, że żyjemy w kraju realizmu politycznego. Jest jednak dokładnie odwrotnie.

Polska debata publiczna i – co ważniejsze – polska polityka zagraniczna jest do szpiku kości liberalna. (Mowa oczywiście o liberalizmie nie jako teorii ekonomicznej czy ogólnopolitycznej, ale jako teorii stosunków międzynarodowych). Priorytet szerzenia demokracji i praw człowieka przenika ją na wskroś, będąc przedmiotem konsensusu głównych sił politycznych (skądinąd tak rzadkiego w naszych realiach) i sprzyjających im liderów opinii. W konfrontacji z argumentami realistycznymi – wychodzącymi od problemu przetrwania i akumulacji potęgi – priorytet ten wygrywa: pod względem zarówno popularności w debacie, jak i przełożenia na decyzje polityczne. Dobrze widać to na przykładzie ostatniego kryzysu politycznego na – krytycznej z punktu widzenia polskich interesów narodowych – Białorusi w 2019 roku. Argumenty realistów o potrzebie koncentracji na minimalizacji wpływów rosyjskich i maksymalizacji polskich zostały – kolejny raz – zignorowane, a zwyciężyło odruchowe zdecydowane wsparcie dla demokratycznej opozycji, mimo jej ewidentnej prorosyjskości, niekiedy większej niż wykazywana przez słabnącego dyktatora Aleksandra Łukaszenkę1. Co ważniejsze, skutek tej polityki okazał się dokładnie zgodny z przewidywaniami realistów. Był nim bardzo daleko idący wzrost wpływów rosyjskich na Białorusi w wyniku zdania osłabionego wewnętrznie i izolowanego międzynarodowo Aleksandra Łukaszenki na łaskę Kremla. Mimo ewidentnej klęski polskich priorytetów narodowych na tym obszarze oznak istotnej zmiany strategii brak, luminarze liberalnej polityki wobec Mińska wydają się z siebie zadowoleni, w dodatku – ponownie – powołując się przy tym nierzadko na realizm polityczny2.

Mamy więc w Polsce do czynienia z paradoksem silnego liberalizmu w sprawach międzynarodowych, posługującego się często realistyczną (a więc przeciwstawną znaczeniowo) ornamentyką. Pogłębia to problem pomieszania pojęć i utrudnia debatę o ewentualnych zmianach polityki. Wśród najważniejszych przyczyn tego zjawiska należy wymienić niedostatek poważnej refleksji nad realizmem i w ogóle słabość teoretyczną polskich dyskusji na tematy międzynarodowe. Przy ogólnie silnym zapatrzeniu w Stany Zjednoczone klasyczne prace wielkich realistów amerykańskich – jak Hans Morgenthau i Kenneth Waltz – są właściwie nieobecne w debacie nad Wisłą. Zapewne również dlatego, że nawet w części nie zostały przełożone na język polski albo trafiły do całkowicie niszowego w naszych realiach obrotu akademickiego: bez większej dyskusji, bez rezonansu, nieraz bez dostępności w księgarniach kilka lat po wydaniu. Spośród najważniejszych książek amerykańskich realistów jak dotąd jedynie Tragizm polityki mocarstw – wielki manifest teorii realizmu ofensywnego – Johna J. Mearsheimera doczekał się u nas tłumaczenia wykraczającego poza ten model, blisko dwadzieścia lat po wydaniu za Atlantykiem3. Tylko nieco lepiej jest z polskimi klasykami realizmu. Prace takich autorów jak Adolf Bocheński funkcjonują w stosunkowo niewielkich niszach wydawniczych i nie są przedmiotem szerokiej debaty ani zauważalnymi źródłami ważniejszych politycznych inspiracji. Z kolei na przykład twórczość Władysława Studnickiego rezonuje nieco szerzej, ale jednocześnie jest bardzo zaciekle zwalczana4. Związek tych niedostatków z myleniem podstawowych kategorii we współczesnej debacie publicznej wydaje się oczywisty.

Co do samej siły liberalizmu jako teorii i ideologii spraw między­narodowych, to, jak się wydaje, ma ona w Polsce znacznie głębsze podstawy, niż wielu jest skłonnych sądzić. Wyrasta bowiem na gruncie naszej tradycji romantycznej, ta zaś trwale ukształtowała polskie myślenie polityczne – i to z siłą trudno chyba porównywalną z jakimkolwiek innym narodem – zakorzeniając w umysłach idee uniwersalnych praw, postrzegania stosunków międzynarodowych przez antynomię wolność versus autokracja, prometeizmu demokratycznego. A także widzenie polityki przez pryzmat moralności, logikę dawania świadectwa czy lekceważenie potęgi materialnej na rzecz duchowej. Nie zagłębiając się w te wątki, podjęte zresztą przy innej okazji5, warto jednak zasygnalizować, że hipoteza o specyficznym splocie romantyczno-liberalnym w Polsce wydaje się w znacznym stopniu wyjaśniać fenomen stosunkowo małej popularności w naszym kraju liberalizmu jako ogólnej teorii politycznej, a jednocześnie jego ogromnej siły jako teorii stosunków międzynarodowych. Podobnie ma się rzecz ze splotem tej ideologii z półperyferyjnym statusem Polski, który po głębszej analizie okazuje się stawiać elity przed trudnym zadaniem nieustannego lawirowania między interesem narodowym a interesem systemu światowego. Ten ostatni miał zaś w ostatnich dekadach właśnie charakter liberalny. Jak to ujął Rafał Matyja: „Państwa półperyferyjne są zatem, ze swej natury, w tym samym stopniu mechanizmem chroniącym lokalne interesy, co narzędziem ich redukowania i – gdy to konieczne – podporządkowania regułom atlantyckim, europejskim i globalnym. Ta podwójna rola podnosi wymagania merytoryczne wobec polityków, ekspertów i dyplomatów. A skoro tak, to państwo uwikłane w partyjno-klientelistyczny system rekrutacji kadr i redukujące wymagania merytoryczne staje się, na własne życzenie, raczej strażnikiem porządku światowego niż obrońcą interesów lokalnych”6.

W każdym razie mamy w Polsce dominację liberalizmu w myśleniu o sprawach międzynarodowych i polityce zagranicznej, połączoną ze słabą teorią i z bardzo słabym państwem7. To mieszanka wybuchowa w coraz bardziej niespokojnym XXI wieku, coraz wyraźniej przynoszącym powrót do polityki siły (power politics) i licznych konfliktów w pogłębiającej się międzynarodowej anarchii. Oznacza to także renesans twardego realizmu w stosunkach między państwami. Bardzo potrzebujemy w Polsce sposobu na myślowe opanowanie tej nowej rzeczywistości, aby móc się z nią zmierzyć politycznie. Stare schematy się wyczerpały.

Z tego punktu widzenia pierwsze polskie wydanie książki Johna J. Mearsheimera to rzecz na wagę złota. Rozległy manifest realizmu politycznego, jakim jest praca Wielkie złudzenie, znacznie powiększa dorobek tego nurtu myślenia nad Wisłą, dostarczając mu zarazem mocnych ram teoretycznych. Krytykując bowiem liberalną politykę i jej wymierne skutki, John J. Mearsheimer szczegółowo bada jej intelektualne podstawy, aby finalnie je zdekonstruować. Jest więc skądinąd ta książka (w każdym właściwie elemencie) świetnym potwierdzeniem powiedzenia, że „nie ma nic bardziej praktycznego niż dobra teoria”.

Główna tezaWielkiego złudzenia jest równie jasna, co fundamentalna: liberalna polityka zagraniczna Stanów Zjednoczonych po upadku Związku Radzieckiego poniosła klęskę, przynosząc skutki odwrotne do zamierzonych w kwestii nie tylko realizacji amerykańskiego interesu narodowego, ale także w aspekcie szerzenia liberalnej demokracji i praw człowieka. Stało się tak dlatego, że od początku była oparta na błędnych podstawach intelektualnych, lekceważących ograniczenia wskazywane przez realizm i przeceniając założenia o charakterze liberalnym. Doprowadziło to Amerykę do uwikłania się w liczne wojny i interwencje w duchu rzekomej obrony uniwersalnych jakoby wartości, które nie tylko nie przyniosły oczekiwanych skutków (jak demokratyzacja i westernizacja Bliskiego Wschodu), ale przede wszystkim wyczerpały zasoby supermocarstwa potrzebne gdzie indziej.

Horrendalne koszty dla Waszyngtonu – i ludności takich krajów jak Afganistan czy Libia – są jednak tylko wierzchołkiem góry lodowej, w każdym razie z perspektywy amerykańskiego interesu narodowego. Dziś wyraźnie już widać, jaki był główny koszt alternatywny. Była nim możliwość wcześniejszego i mocniejszego zaangażowania w powstrzymywanie wzrostu potęgi Chin. Najtrudniejszego rywala, z jakim Waszyngton miał kiedykolwiek do czynienia, coraz skuteczniej podważającego amerykański prymat w Azji i na świecie. Tu także kluczową rolę odegrało wielkie liberalne złudzenie: naiwna wiara w to, że integrując Chiny ze zglobalizowaną gospodarką i pozwalając im się bogacić na bezprecedensową skalę, uczyni się je „odpowiedzialnym udziałowcem” z przyjaznym nastawieniem do Ameryki. Ten aspekt John J. Mearsheimer w prezentowanej książce jedynie sygnalizuje. Przy innych okazjach nie wahał się jednak mówić bardzo zdecydowanie: „jest już za późno, by powstrzymać Chiny”8. Warto tu o tym wspomnieć, pokazuje to bowiem, jakiej stawki dotyka niniejsza książka. Jest nią także przyszłość Stanów Zjednoczonych jako mocarstwa w rywalizacji z głównym rywalem, a przez nią – przyszłość całego świata. W tym mieszczą się oczywiście tak palące dla nas nad Wisłą kwestie, jak trwałość NATO i obecności wojskowej Waszyngtonu w Europie czy dalsze perspektywy sojuszu polsko-amerykańskiego.

John J. Mearsheimer pokazuje, jak kombinacja liberalnych złudzeń z momentem największej potęgi popchnęła Stany Zjednoczone w doktrynę liberalnego hegemonizmu, należącą do istoty tak zwanej wielkiej strategii Waszyngtonu w ostatnich dekadach. Nie mogąc sprawować światowej hegemonii w dosłownym, tradycyjnym znaczeniu tego słowa, a jednocześnie nie widząc po pokonaniu Sowietów żadnego wielkomocarstwowego rywala, Stany Zjednoczone usiłowały niejako skompensować ten problem przez ideę aktywnego działania na rzecz demokracji liberalnej i praw człowieka w skali planetarnej. To właśnie liberalny hegemonizm. Napotkał on jednak odwieczne ograniczenia każdej polityki i każdej potęgi, które wskazują realiści. Jednym z najważniejszych jest nacjonalizm. Wbrew wielu bardzo modnym w ostatnich dekadach tezom Mearsheimer przekonuje, że wciąż żyjemy w świecie zdominowanym przez państwa narodowe, których mieszkańcy wysoko – często wyżej od „uniwersalnych praw” – cenią sobie samostanowienie i suwerenność. Jest więc nasz glob wciąż areną nacjonalizmów (rozumianych klasycznie, bez ideologicznej pejoratywności), mimo wzrostu znaczenia instytucji międzynarodowych czy wielkich korporacji. W konflikcie liberalizmu z nacjonalizmem prawie zawsze wygrywa ten drugi – dowodzi John J. Mearsheimer. Takie zderzenie zrodziła doktryna liberalnego hegemonizmu i wciąż je obserwujemy w licznych odsłonach.

W pierwszych rozdziałach Wielkiego złudzenia John J. Mearsheimer szczegółowo bada sam liberalizm, zarówno jako teorię stosunków międzynarodowych, jak i jako teorię ogólną, z empatią i próbą rzeczywistego zrozumienia pochylając się nad jego ideałami i najważniejszymi przekonaniami na temat polityki, człowieka i społeczeństwa. Deklarując wręcz pewną sympatię do liberalizmu i zadowolenie z życia w ukształtowanym przezeń kraju, autor dochodzi jednak do wniosku o fundamentalnych rozbieżnościach między liberalnymi przekonaniami a rzeczywistością. Zestawia te ostatnie z logiką nacjonalizmu i realizmu, aby dojść do sedna: analizy zarówno intelektualnych podstaw, jak i politycznych skutków liberalnego hegemonizmu. Przy tej okazji mierzy się – ponownie wykazując imponującą empatię – z trzema wpływowymi liberalnymi ujęciami stosunków międzynarodowych: teorią demokratycznego pokoju, teorią współzależności gospodarczej i teorią liberalnego instytucjonalizmu. Rozpatrując ich racje i ograniczenia, finalnie zaś – obalając je. Nie jest to jednak wezwanie do całkowitego wyrugowania liberalizmu z życia publicznego. Wielkie złudzenie to donośne wołanie o powściągliwość, o uznanie ograniczeń narzucanych przez rzeczywistość. Można powiedzieć, że także o swoistą syntezę liberalizmu z realizmem – w kontrze do liberalnych radykałów, ale zarazem z uznaniem historycznych racji liberalizmu.

Wszystko to w charakterystycznym dla Johna J. Mearsheimera stylu: ściśle logicznego, precyzyjnego wywodu, z szacunkiem dla przedmiotu badań (i ideologicznego adwersarza), zarazem zaś z dążeniem do największej możliwej prostoty i zrozumiałości przekazu. Także pod tym względem autor Wielkiego złudzenia idzie pod prąd intelektualnych mód ostatnich dekad.

Wielokrotnie zarzucano mu anachroniczność – stosowanie do dzisiejszych realiów zdezaktualizowanych kryteriów z XIX, a nawet XVIII wieku. John J. Mearsheimer sam wielokrotnie o tym mówił w publicznych wystąpieniach, z przekornym dystansem nazywając siebie „dinozaurem”. Oczywiście wraz z argumentacją, że „dinozaury” wcale nie wyginęły. Przeciwnie: po okresie bezprecedensowych sukcesów – i złudzeń – liberalizmu wracają na scenę dziejów ze zwielokrotnioną siłą. Ze wszystkimi tego konsekwencjami. Mogą się one nie podobać – niewątpliwie są dużo bardziej brutalne niż świat liberalnych marzeń – stanowią jednak naszą rzeczywistość. I nie pozostaje nam nic innego, jak ją zrozumieć, jeśli chcemy mieć na nią sensowny wpływ.

Skądinąd zmiany w amerykańskiej polityce zagranicznej ostatnich kilkunastu lat – czasem tylko retoryczne, czasem realne – idą w kierunku postulowanych przez Johna J. Mearsheimera powściąg­liwości i realizmu. Ograniczenie liberalnych interwencji i koncentrację na Chinach proponował, choć w niewielkim stopniu zrealizował, prezydent Barack Obama. O wiele dalej poszedł w tym kierunku jego następca Donald Trump, lecz o skuteczności jego działań można powiedzieć – i powiedziano – wiele krytycznych słów9. Interesujący pod tym względem jest kolejny prezydent, Joe Biden. Z jednej strony usiłujący dokonać swoistego liberalnego renesansu, z drugiej – nakładający na nową wersję liberalnej polityki zagranicznej zauważalne ograniczenia właśnie w duchu realistycznej powściągliwości10. Dla pełnej jasności: wszystko to jest bardzo dalekie od realizacji postulatów Johna J. Mearsheimera i innych realistów. Jednak krytycyzm wobec liberalnej polityki zagranicznej w wydaniu amerykańskim sukcesywnie narasta. I ma charakter przede wszystkim realistyczny. W tym również duchu w dużej mierze podejmuje się próby korekty tej polityki.

John J. Mearsheimer koncentruje się w Wielkim złudzeniu na Stanach Zjednoczonych. Chodzi mu głównie o amerykańską politykę zagraniczną, amerykańską rację stanu – i amerykański liberalizm. Błędem byłoby jednak nie docenić znacznie szerszych zastosowań jego pracy. Żyjemy w głęboko zamerykanizowanym świecie, na który to, co dzieje się w Stanach Zjednoczonych, miało i wciąż jeszcze ma ogromny, niekiedy fundamentalny wpływ. To także świat silnie przekształcony przez liberalizm, który stał się ideowym i instytucjonalnym kręgosłupem wszystkich właściwie krajów zachodnich i pewnej części niezachodnich. Formalnie liberalne partie mogą mieć stosunkowo niewielkie poparcie, ale to właśnie wynik wielkiego sukcesu liberalizmu: spowodował on, że de facto wybieraliśmy do niedawna między prawicowymi liberałami, lewicowymi liberałami a centrowymi liberałami. John J. Mearsheimer mówi więc przede wszystkim o liberalizmie amerykańskim, ale zarazem o liberalizmie uniwersalnym (a co najmniej uniwersalizującym). Szczególnie gdy mowa o podejściu do stosunków międzynarodowych.

Nie należy więc także utożsamiać jego krytyk i propozycji ze stanowiskiem amerykańskich republikanów. Pokusę taką może rodzić fakt, że to demokratów często nazywa się za oceanem „liberałami”. Nie o ten sens liberalizmu tu chodzi, a o jego przenikającą wszystkie główne siły polityczne Ameryki esencję. John J. Mearsheimer jest zaś krytykiem obu głównych partii. Nawiasem mówiąc, za polityka najbardziej uosabiającego liberalny hegemonizm uznaje republikanina George’a W. Busha.

Skoncentrowany na Ameryce i uniwersaliach, daje nam zarazem John J. Mearsheimer interesujące narzędzia innych analiz, szczególnie dotyczących polityki europejskiej. Przecież liberalizm, o którym mówi, na wskroś przeniknął całą Europę na zachód od Odry i bardzo silnie oddziałał na znaczną część reszty Starego Kontynentu. Priorytet szerzenia demokracji i praw człowieka jest głęboko zakorzeniony w myśleniu elit Unii Europejskiej – i ich praktyce politycznej. Nie jest to jednak liberalny hegemonizm, ponieważ Europa, nie mając po temu żadnych szans, nie uczestniczy w rywalizacji o światową hegemonię. Zaproponowałem niegdyś, aby nazwać to liberalnym imperializmem, co wydaje się użytecznym instrumentem wielu dalszych analiz11. To tylko jeden przykład szerszych zastosowań kategorii Johna J. Mearsheimera, wykraczających już poza samo Wielkie złudzenie, a jednocześnie istotnie z nim związanych.

Niektóre tezy prezentowanej książki mogą się wydać polskiemu czytelnikowi bardzo kontrowersyjne. W pewnym sensie dotyczy to całej pracy, walnie uderzającej w silnie u nas zakorzenione liberalne przekonania co do natury stosunków międzynarodowych. Poza tym jednak szokująca może się wydać na przykład analiza wojny rosyjsko-ukraińskiej z 2014 roku i lat następnych, wychodząca nie od działań Kremla, ale od deklaracji o otwarciu Kijowowi drogi do NATO, a później do Unii Europejskiej. Jest ona jednak na gruncie systemu teoretycznego autora konsekwentna i z tą siatką pojęciową spójna. Warto przemyśleć, czy nie zasadna, mimo że tak słabo reprezentowana w Polsce.

Jeszcze bardziej kontrowersyjne mogą się wydać w Polsce inne poglądy Johna J. Mearsheimera. Był przecież znanym przeciwnikiem rozszerzenia NATO o nasz region, a ostatnio także zwolennikiem ocieplenia relacji Stanów Zjednoczonych z Rosją. Te trudne do zaakceptowania z polskiej perspektywy poglądy również są spójne z jego systemem teoretycznym – i jego patriotyzmem. John J. Mearsheimer to bowiem gorący amerykański patriota. Przebija to z wielu jego publicznych wypowiedzi. Uważając stosunki międzynarodowe za brutalną grę, której ostateczną stawką jest przetrwanie, a podstawowym priorytetem – akumulacja potęgi, jednocześnie będąc patriotą wielkomocarstwowego narodu dalekiej Ameryki Północnej, można zupełnie inaczej niż polscy patrioci widzieć te same sprawy. Głębia liberalnych przekonań o sprawach międzynarodowych nad Wisłą każe powtarzać banał: interesy narodów, w tym amerykańskiego i polskiego, różnią się, niekiedy znacznie. Wynika to jasno z samej teorii realistycznej. Zgoda z realizmem ofensywnym czy z tezami Wielkiego złudzenia nie musi zatem oznaczać zgody z każdym poglądem Johna J. Mearsheimera. Wręcz przeciwnie. Podobnie realiści z różnych krajów zawsze mieli i będą mieć – w przeciwieństwie do liberałów – bardzo różne zapatrywania na te same sprawy. Przemawiają bowiem w imieniu odmiennych racji stanu. Niektóre tezy autora o NATO czy Rosji są po prostu sprzeczne z polskim interesem narodowym (tak jest w każdym razie moim zdaniem). Nie ma raczej sensu się na nie oburzać, płodniejsze wydaje się rozważenie wariantu ich zgodności z amerykańską racją stanu i potraktowanie jako ważnej przestrogi przed możliwym rozwojem wypadków. Zwłaszcza że – jako się rzekło – realizm zyskuje w ostatnich latach na znaczeniu, także w Stanach Zjednoczonych.

John J. Mearsheimer jest zresztą dobrym tego przykładem. Twórca teorii realizmu ofensywnego, wymieniany nieraz jako członek wielkiej trójki amerykańskich politologów, obok Samuela Huntingtona i Francisa Fukuyamy, był jednak nieporównanie mniej wpływowy od dwóch pozostałych. Funkcjonował przez całe dekady w coraz mniej licznym środowisku realistów, szeroko krytykowanych, lekceważonych, nie tak chętnie czytanych. Szczególnie w dobie powszechnej wiary w wieszczony przez Francisa Fukuyamę „koniec historii” – najbardziej wpływową i wybitnie szkodliwą zarazem diagnozę ostatnich dziesięcioleci. Nie ustawał jednak przez kolejne dekady w głoszeniu swoich niepopularnych, podobno „anachronicznych” poglądów, aż niepostrzeżenie karta się odwróciła. Po kompromitacji Francisa Fukuyamy i śmierci Samuela Huntingtona z „wielkiej trójki” pozostał John J. Mearsheimer. Dziś, mając ponad siedemdziesiąt lat, jest częściej czytany, chętniej słuchany i o wiele bardziej brany pod uwagę.

Gdyby książka Wielkie złudzenie miała być w Polsce poddana szerokiej debacie, na którą zasługuje, z pewnością wywoła wiele głosów oburzenia. Główna potencjalna wartość takiej debaty polega jednak nie na kontrowersjach, ale na możliwości wielkiego posunięcia naszego myślenia politycznego do przodu. Z jasnym wezwaniem do porzucenia złudzeń, zrozumienia realiów coraz brutalniejszej gry, jaką są stosunki międzynarodowe w XXI wieku, i budowy siły Polski. Aby w tej grze przetrwać – i ją wygrać. Taka jest istota realizmu ofensywnego w polskich realiach.

Warszawa, 7 listopada 2021 roku

1Szerzej w: Bartłomiej Radziejewski, Dlaczego gramy w cudze gry na Białorusi, w:Między wielkością a zanikiem. Rzecz o Polsce w XXI wieku, Wydawnictwo Nowej Konfederacji, Warszawa 2020; Marek Budzisz, Iluzja wolnej Białorusi. Jak walcząc o demokrację, można utracić ojczyznę, Wydawnictwo Nowej Konfederacji, Warszawa 2020.

2Zob. Marek Budzisz, Dwa lata polityki wobec Białorusi. Katalog błędów, pomyłek i przeoczeń, https://nowakonfederacja.pl/dwa-lata-polityki-wobec-bialorusi-katalog-bledow-pomylek-i-przeoczen. W kwestii liberalizmu posługującego się realistycznymi hasłami – zob. na przykład: Marek Menkiszak, Nędza „realizmu” wobec Białorusi, https://biznesalert.pl/bialorus-polityka-zagraniczna-bezpieczenstwo-energetyka-ropa-polska.

3John J. Mearsheimer, Tragizm polityki mocarstw, przeł. Piotr Nowakowski, Jan Sadkiewicz, Universitas, Kraków 2020.

4Sławomir Cenckiewicz, „Ten Studnicki to kompletny wariat”, czyli kilka uwag na marginesie „Polski za linią Curzona”, w: Władysław Studnicki, Polska za linią Curzona, Wydawnictwo Nowej Konfederacji, Warszawa 2021.

5Bartłomiej Radziejewski, Długi Wrzesień ’39. Polska ofiara krwi jako katastrofa wyobraźni, https://nowakonfederacja.pl/dlugi-wrzesien-39-polska-ofiara-krwi-jako-katastrofa-wyobrazni.

6Rafał Matyja, Wyjście awaryjne, Karakter, Kraków 2018, loc. 1373–84 (Kindle Edition).

7O systemowych opisach słabości państwowości Trzeciej Rzeczypospolitej zob. na przykład: Artur Wołek, Słabe państwo, Wydawnictwo ISP PAN, Kraków–Warszawa 2012; Jadwiga Staniszkis, Postkomunizm. Próba opisu, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2001; Rafał Matyja, Państwo, czyli kłopot, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2009.

8Jest już za późno, by powstrzymać Chiny. Z Johnem J. Mearsheimerem rozmawia Bartłomiej Radziejewski, https://nowakonfederacja.pl/jest-juz-za-pozno-by-powstrzymac-chiny. Por. Bartłomiej Radziejewski, USA na drodze do porażki w rywalizacji z Chinami, https://nowakonfederacja.pl/usa-na-drodze-do-porazki-w-rywalizacji-z-chinami.

9Zresztą z udziałem Johna J. Mearsheimera. Zob. na przykład: Trump jest nieskuteczny w rywalizacji z Chinami. Z Johnem J. Mearsheimerem rozmawia Bartłomiej Radziejewski, https://nowakonfederacja.pl/trump-jest-nieskuteczny-w-rywalizacji-z-chinami.

10Por. Bartłomiej Radziejewski, Przyśpieszenie geopolityczne, które przegrywamy. Cz. 2: liberalny imperializm 2.0, https://nowakonfederacja.pl/przyspieszenie-geopolityczne-ktore-przegrywamy-cz-2-liberalny-imperializm-2-0.

11B. Radziejewski, Dlaczego…

Wydanie i promocję niniejszej książki wsparli Darczyńcy. 
Za wpłaty dziękujemy w szczególności 
następującym osobom:

Honorowi Darczyńcy

Jerzy Dettlaff

Tomasz Zapiór

Łukasz Gadzała

Krzysztof Stanio

Dominik Brzezina

Krzysztof Soja

Robert Nowak

Robert Mielecki

Stanisław Bieleń

Michał Jezierski

Paweł Haciło

Marcin Litwin

Artur Jaśkiewicz

Łukasz Cimer

Agata Supińska

Rafał Dąbrowski

Jakub Stychno

Daniel Dalak

Maciej Jurkiewicz

Kamil Walawski

Alicja Staromłyńska

Bartosz Macięga

Marcin Pawłowski

Łukasz Musiał

Piotr Derejczyk

Aleksander Hadrian Kędra

Wojciech Chabasiewicz

Marcin Parada

Łukasz „Pekin” Karczewski

Krzysztof Stasiak

Dawid Reutowicz

Marcin Jaśkiewicz

Michał Duda

Piotr Sypek

Joachim Michał Etel

Michał Duda

Przedmowa

Kiedy dziesięć lat temu zaczynałem pracę nad tą książką, miałem dwa różne pomysły dotyczące jej tematu. Po pierwsze, chciałem wyjaśnić, dlaczego pozimnowojenna polityka zagraniczna Stanów Zjednoczonych tak często zawodziła, niekiedy katastrofalnie. Szczególnie interesowało mnie wyjaśnienie klęsk Ameryki na Bliskim Wschodzie, które wciąż się nawarstwiały, a także stałego pogarszania się stosunków amerykańsko-rosyjskich, czego kulminacją był poważny spór z Rosją w 2014 roku związany z sytuacją w Ukrainie. Kwestia ta interesowała mnie szczególnie ze względu na panujący na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku ogromny optymizm co do roli Ameryki na świecie. Chciałem sprawdzić, co poszło nie tak.

Po drugie, pragnąłem napisać książkę o współoddziaływaniu liberalizmu, nacjonalizmu i realizmu na stosunki międzypaństwowe. Od dawna uważałem nacjonalizm za niezwykle istotną siłę w polityce międzynarodowej, lecz nigdy szczegółowo nie badałem tego zagadnienia. Dużo jednak pisałem o Realpolitik i w kilku wcześniejszych pracach analizowałem różnice między tą koncepcją a liberalizmem. Uznałem, że warto napisać książkę zestawiającą ze sobą trzy wspomniane ideologie, zwłaszcza że nie słyszałem o publikacji, w której podjęto by ten temat.

Zastanawiając się nad relacją między liberalizmem, nacjonalizmem i realizmem, zdałem sobie sprawę, że trychotomia ta dostarcza idealnego schematu pozwalającego wyjaśnić niepowodzenia amerykańskiej polityki zagranicznej po 1989 roku, zwłaszcza zaś po 2001 roku. Na tym etapie obie wskazane wcześniej motywacje do napisania tej książki doskonale się ze sobą zazębiły.

Moja podstawowa teza brzmi następująco: po zakończeniu zimnej wojny Stany Zjednoczone osiągnęły dostatecznie silną pozycję w świecie, aby móc sobie pozwolić na obranie na wskroś liberalnego kursu w polityce zagranicznej, powszechnie nazywanego „liberalnym hegemonizmem”. Celem tej ambitnej strategii jest zaprowadzenie w jak największej grupie krajów ustroju liberalno-demokratycznego, a jednocześnie propagowanie współpracy międzynarodowej i budowa silnych instytucji międzynarodowych. Stany Zjednoczone w gruncie rzeczy dążą do przerobienia świata na swoje podobieństwo. Zwolennicy tej polityki, która cieszy się szerokim poparciem w środowisku amerykańskiego establishmentu dyplomatycznego, uważają, że strategia ta pozwoli uczynić świat bezpieczniejszym i złagodzić powiązane ze sobą problemy rozprzestrzeniania broni jądrowej i terroryzmu, a także zredukuje skalę naruszeń praw człowieka i w większej mierze zabezpieczy demokracje liberalne przed zagrożeniami wewnętrznymi.

Liberalny hegemonizm od początku skazany był jednak na porażkę – i tak się właśnie stało. Strategia ta nieodmiennie prowadzi do decyzji politycznych narażających dany kraj na konflikt z nacjonalizmem i realizmem, które ostatecznie mają znacznie większy wpływ na politykę międzynarodową niż liberalizm. Większości Amerykanów trudno jest pogodzić się z tym faktem. Stany Zjedno­czone to kraj na wskroś liberalny, którego elity dyplomatyczne żywią niemal instynktowną wrogość wobec nacjonalizmu i Real­politik. Tego rodzaju myślenie musi jednak rodzić kłopoty w polityce zagranicznej. Amerykańscy decydenci powinni porzucić koncepcję liberalnego hegemonizmu i realizować bardziej powściąg­liwą politykę zagraniczną, opartą na realizmie i właściwym rozumieniu ograniczeń nakładanych na mocarstwa przez nacjonalizm.

Głębsze korzenie tej książki sięgają czasów moich studiów na Cornell University. Jesienią 1976 roku wziąłem udział w seminarium terenowym z teorii politycznej prowadzonym przez profesora Isaaca Kramnicka. Zajęcia te, na których studenci zapoznali się z pismami takich myślicieli jak Platon, Niccolò Machiavelli, Thomas Hobbes, John Locke, Jean-Jacques Rousseau i Karol Marks, wywarły na mnie większy wpływ niż jakikolwiek inny kurs z czasów studenckich. Wciąż mam swój notatnik z tych zajęć i od tamtego czasu zaglądałem do niego co najmniej pięćdziesiąt razy.

Trzy aspekty wspomnianego seminarium sprawiły, że stało się ono kluczowe dla mojego rozwoju intelektualnego. Po pierwsze, wiele się dowiedziałem o wszelkiego rodzaju „izmach”, w tym o liberalizmie, nacjonalizmie i realizmie, a kurs profesora Kramnicka umożliwiał ich analizę porównawczą. Po drugie, nauczyłem się, że aby zrozumieć świat, trzeba dysponować jakąś teorią. Właśnie dlatego tak często zaglądałem do mojego notatnika: pamiętałem konkretne argumenty wymienionych wyżej teoretyków, zawierające istotne wnioski dla współczesnego życia politycznego.

Po trzecie, nauczyłem się, że o ważnych kwestiach teoretycznych można mówić i pisać językiem prostym, jasnym, przystępnym dla laików. Chociaż często trudno było się zorientować, co właściwie chcą powiedzieć słynni teoretycy z naszej listy lektur, profesor Kramnick potrafił wyłożyć ich teorie tak prostym językiem, że można było łatwiej zrozumieć nie tylko ich treść, ale także ich znaczenie.

Książka Wielkie złudzenie jest pomyślana jako praca w dużej mierze teoretyczna. Uznałem, że zrozumienie kwestii politycznych musi się opierać na jakiejś teorii, ale w duchu Isaaca Kramnicka starałem się przedstawić moje argumenty możliwie jak najczytelniej, aby mógł je zrozumieć każdy wykształcony i zainteresowany odbiorca. Mówiąc wprost: aspiruję do roli świetnego komunikatora, nie zaś skutecznego zaciemniacza. Oczywiście tylko sami czytelnicy mogą ocenić, czy mi się to udało.

Nie mógłbym napisać tej książki bez pomocy wielu bardzo mądrych osób. Największy dług mam u czworga naukowców, którzy odcisnęli na niej najgłębsze piętno: Elizy Gheorghe, Mariyi Grinberg, Sebastiana Rosata i Stephena Walta. Nie tylko zgłosili oni niezwykle istotne uwagi, które zmusiły mnie do modyfikacji niektórych argumentów, ale także dostrzegli przeoczone przeze mnie sprzeczności i udzielili mi cennych rad w kwestii przeorganizowania poszczególnych rozdziałów oraz ogólnej struktury książki.

Tekst przeszedł pięć głównych etapów, zanim złożyłem go w Yale University Press. W listopadzie 2016 roku, na etapie drugiego szkicu, odbyłem warsztaty książkowe z udziałem sześciu uczonych spoza Uniwersytetu Chicagowskiego – Daniela Deudneya, Matthew Kochera, Johna Owena, Sebastiana Rosata, Stephena Walta i Alexandra Wendta – którzy byli na tyle uprzejmi, że przeczytali cały tekst i spędzili osiem godzin na jego szczegółowej krytyce. Ich opinie, zarówno podczas warsztatów, jak i później – w korespondencji mailowej i w rozmowach telefonicznych, skłoniły mnie do wprowadzenia licznych zmian, z których część miała fundamentalne znaczenie.

Inni uczestnicy wspomnianych warsztatów, w tym mój przyjaciel Thomas Durkin, udzielili mi mądrych rad na temat tego, jak realizacja strategii liberalnego hegemonizmu zagraża swobodom obywatelskim na arenie krajowej i ułatwia budowę państwa policyjnego. Miałem również to szczęście, że w dyskusji wzięli udział wszyscy moi koledzy z Uniwersytetu Chicagowskiego zajmujący się stosunkami międzynarodowymi: Austin Carson, Robert Gulotty, Charles Lipson, Robert Pape, Paul Poast, Michael J. Reese i Paul Staniland. Oni również zgłosili wiele przenikliwych uwag, które pomogły mi podbudować część argumentów i zmusiły do modyfikacji innych.

Szczególny dług wdzięczności mam wobec Seana Lynna-Jonesa, który przeczytał cały maszynopis i przedstawił szczegółową listę uwag, pomagając mi dopracować ostateczną wersję książki. Jestem bardzo wdzięczny mojemu redaktorowi z Yale University Press, Williamowi Fruchtowi, który wyśmienicie zredagował wersję ostateczną – wymógł na mnie uściślenie wielu argumentów, a jednocześnie prawie wszystkie poprawił pod kątem przejrzystości. Liz Schueler, z pewną pomocą Johna Donohue, wykonała świetną robotę korektorską, a Karen Olson sprawnie i ochoczo zajęła się logistyką.

W tworzeniu tej książki pomogło mi – w większym lub mniejszym stopniu – wiele innych osób. Należą do nich Sener Akturk, Zeynep Bulutgil, Jon Caverley, Michael Desch, Alexander Downes, Charles Glaser, Burak Kadercan, Brian Leiter, Jennifer A. Lind, Gabriel Mares, Max Mearsheimer, Nicholas Mearsheimer, Rajan Menon, Nuno Monteiro, Francesca Morgan, Valerie Morkevičius, John Mueller, Sankar Muthu, David Nirenberg, Lindsey O’Rourke, Joseph Parent, Don Reneau, Marie-Eve Reny, Michael Rosol, John Schuessler, James Scott, Yubing Sheng, Tom Switzer oraz dwóch anonimowych recenzentów z Yale University Press.

Pragnę podziękować Ianowi Shapiro, dyrektorowi Programu im. Henry’ego R. Luce’a w MacMillan Center for International and Area Studies w Yale, który zaprosił mnie do wygłoszenia Henry L. Stimson Lectures w 2017 roku. Trzy wykłady z Yale tworzą główny trzon niniejszej książki. Chciałbym również wyrazić wdzięczność Uniwersytetowi Chicagowskiemu, który przez ponad trzydzieści pięć lat był moim intelektualnym domem i hojnie wspierał badania, które złożyły się na powstanie nie tylko tej książki, ale także prawie wszystkich tekstów napisanych przeze mnie od czasu, gdy w 1982 roku rozpocząłem tam pracę jako adiunkt. Ponadto chciałbym podziękować Fundacji Charlesa Kocha za pomoc w sfinansowaniu moich badań i warsztatów – szczególnie doceniam wsparcie Williama Rugera, jej wiceprezesa do spraw badań.

Los zawsze zsyłał mi znakomitych asystentów, którzy nie tylko pomagali mi radzić sobie z nieodłączną w pracy profesora i naukowca codzienną logistyką, ale także wykonali dla mnie wiele badań i kwerend. Megan Belansky, Emma Chilton, Souvik De, Elizabeth Jenkins i Michael Rowley doskonale wywiązywali się ze swoich obowiązków i w znacznym stopniu przyczynili się do powstania tej książki. Jestem również wdzięczny za wsparcie, jakie otrzymałem na froncie domowym od mojej rodziny, zwłaszcza od mojej żony Pameli, która nigdy nie narzekała na to, że większość czasu spędzam na pisaniu i poprawianiu książek.

Na koniec chciałbym zadedykować tę książkę wszystkim studentom, których uczyłem od mojego pierwszego kursu w Mohawk Valley Community College w stanie Nowy Jork w 1974 roku. Używam terminu „student” w jego najszerszym znaczeniu, obejmującym osoby, które formalnie nie uczęszczały na moje zajęcia, ale powiedziały mi, że moja praca współkształtowała ich myślenie. Uwielbiam uczyć, ponieważ czerpię ogromną satysfakcję z przekazywania studentom wiedzy oraz pomagania im w tworzeniu własnych teorii na temat funkcjonowania świata.

Jednocześnie dzięki interakcjom ze studentami bardzo dużo się przez lata nauczyłem. Dotyczy to zwłaszcza seminariów – często przychodziłem na zajęcia z jakąś koncepcją na temat omawianej w danym dniu książki czy analizowanego artykułu, a pod wpływem wypowiedzi studentów wychodziłem z innym wyobrażeniem. Ważnym doświadczeniem dydaktycznym było dla mnie również prowadzenie wykładów, ponieważ wymuszało na mnie zorganizowanie moich poglądów na ważne tematy i wymyślenie sposobu na ich czytelne i przystępne wyjaśnienie.

Chcę przez to wszystko powiedzieć, że wieloletnie nauczanie i praca ze studentami współkształtowały moje myślenie o polityce międzynarodowej, co znajduje odzwierciedlenie na każdej stronie niniejszej książki. Jestem za to dozgonnie wdzięczny.

I. Nieziszczalne marzenie

Liberalny hegemonizm to ambitna strategia, w ramach której liberalno-demokratyczne państwo dąży do zaprowadzenia tego ustroju w jak największej grupie krajów, a jednocześnie propaguje międzynarodową współpracę gospodarczą i budowę instytucji międzynarodowych. Państwo liberalne stara się również jak najszerzej rozpropagować swoje wartości. W niniejszej książce stawiam sobie za cel opisanie sytuacji, w której jakieś wpływowe państwo realizuje tę strategię kosztem polityki równowagi sił.

Na Zachodzie, zwłaszcza w środowiskach dyplomatycznych, często słyszy się pogląd, że liberalny hegemonizm to mądra strategia, której przyjęcie powinno być aksjomatem. Szerzenie demokracji liberalnej jest według tej koncepcji rozsądne i wskazane zarówno ze strategicznego, jak i z moralnego punktu widzenia. Przede wszystkim ma to być doskonały sposób na ochronę praw człowieka, czasem poważnie naruszanych przez państwa autorytarne. Ponieważ – zgodnie z tą koncepcją – demokracje liberalne nie chcą ze sobą wojować, dostarcza więc ona formuły umożliwiającej wyjście poza Realpolitik i budowę pokoju światowego. Zwolennicy tej wizji twierdzą również, że idea liberalnego hegemonizmu chroni liberalizm na arenie krajowej, eliminuje bowiem autorytaryzmy, które w przeciwnym razie mogłyby wspomagać – zawsze obecne w obrębie państwa liberalnego – siły antyliberalne.

Opisane powyżej rozpowszechnione przekonanie jest błędne. Mocarstwa rzadko mogą realizować liberalną politykę zagraniczną na pełną skalę, dopóki bowiem na naszej planecie istnieje więcej niż jedno mocarstwo, nie mają innego wyboru, jak tylko uważnie pilnować swojej pozycji w globalnym układzie sił i postępować zgodnie z wymogami Realpolitik. Niezależnie od ustroju mocarstwa troszczą się o swoje przetrwanie, a w systemach dwubiegunowych i wielobiegunowych zawsze istnieje groźba napaści ze strony innego mocarstwa. W tych okolicznościach liberalne mocarstwa nagminnie ukrywają swoje jastrzębie zachowania za liberalną retoryką: mówią jak liberałowie, ale działają jak realiści. Jeśli zaś zdarzy im się obrać strategię liberalną sprzeczną z realistyczną logiką, nieodmiennie tego żałują.

Bywa jednak, że demokracja liberalna napotyka tak sprzyjający układ sił, że może sobie pozwolić na wciągnięcie liberalnego hegemonizmu na swoje sztandary. Taka sytuacja najczęściej pojawia się w świecie jednobiegunowym: skoro nie ma innych mocarstw, to nie trzeba przejmować się ewentualną napaścią z ich strony. W takich okolicznościach jedyne mocarstwo prawie zawsze porzuci Realpolitik i będzie realizowało liberalną politykę zagraniczną. W uzwojenie państw liberalnych wpisana jest trudna do okiełznania mentalność krzyżowca.

Ponieważ liberalizm ceni sobie pojęcie niezbywalnych czy przyrodzonych uprawnień (praw człowieka), ideowi liberałowie są głęboko zatroskani o prawa właściwie każdej osoby na Ziemi. Ta uniwersalistyczna logika silnie motywuje państwo liberalne do angażowania się w sprawy krajów, które poważnie naruszają prawa swoich obywateli. Powstaje pokusa pójścia krok dalej, ponieważ najlepszym sposobem zagwarantowania cudzoziemcom tego, aby ich prawa nie były deptane, jest zaprowadzenie w ich krajach demokracji liberalnej. Opisana powyżej logika prowadzi wprost do aktywnej polityki zmiany ustroju innych krajów z autorytarnego na liberalno-demokratyczny. Liberałowie nie boją się podejmowania tego zadania przede wszystkim dlatego, że mają mocne przekonanie o zdolności ich państwa do realizacji zasad inżynierii społecznej zarówno w kraju, jak i za granicą. Budowa świata złożonego z demokracji liberalnych uważana jest również za skuteczny przepis na pokój międzynarodowy – przepis, który nie tylko wyeliminowałby wojny, ale także w ogromnym stopniu zmniejszył, a może nawet całkowicie zlikwidował powiązane z zagrożeniem wojennym plagi proliferacji broni jądrowej i terroryzmu. Liberalny hegemonizm uchodzi wreszcie za doskonały sposób na ochronę liberalizmu we własnym kraju.

Liberalny hegemonizm – niezależnie od całego towarzyszącego mu entuzjazmu – nie osiągnie jednak swoich celów, a porażka tego przedsięwzięcia musi się wiązać z ogromnymi kosztami. Państwo liberalne, które się na to zdecyduje, prawdopodobnie będzie toczyło niekończące się wojny, co raczej zwiększy niż zredukuje poziom konfliktu na scenie międzynarodowej, a tym samym pogłębi problemy rozprzestrzeniania broni jądrowej i terroryzmu. Co więcej, militarystyczne działania prawie na pewno stworzą wewnątrzkrajowe zagrożenie dla wartości liberalnych. Liberalizm za granicą prowadzi do antyliberalizmu w kraju. Nawet gdyby państwo liberalne osiągnęło swoje cele – szerzenie demokracji na całym świecie, pogłębianie wymiany handlowej, budowa instytucji międzynarodowych – nie oznaczałoby to jednak jeszcze pokoju światowego.

Podstawą zrozumienia ograniczeń liberalizmu jest analiza jego relacji z nacjonalizmem i realizmem. Niniejsza książka w gruncie rzeczy dotyczy tych trzech ideologii oraz ich wzajemnych powiązań z punktu widzenia stosunków międzynarodowych.

Nacjonalizm jest niezwykle wpływową ideologią polityczną – obraca się wokół podziału świata na zróżnicowane narody, które stanowią silne jednostki społeczne o swoistej kulturze. Prawie każdy naród wolałby mieć własne państwo, ale nie zawsze jest to możliwe. Mimo to żyjemy w świecie złożonym niemal wyłącznie z państw narodowych, co oznacza, że liberalizm musi współistnieć z nacjonalizmem. Państwa liberalne są zarazem państwami narodowymi. Nie ulega wątpliwości, że liberalizm i nacjonalizm mogą współistnieć, ale kiedy dochodzi między nimi do konfliktu, zdecydowanie częściej wygrywa nacjonalizm.

Oddziaływanie nacjonalizmu niejednokrotnie podważa liberalną politykę zagraniczną. Na przykład nacjonalizm przywiązuje wielką wagę do samostanowienia, co oznacza, że większość krajów sprzeciwi się próbom ingerencji mocarstwa w ich politykę wewnętrzną – a przecież właśnie o to chodzi w liberalnym hegemonizmie. Omawiane dwie ideologie zderzają się ze sobą również w zakresie praw jednostki. Liberałowie uważają, że każdy ma takie same prawa niezależnie od tego, który kraj nazywa swoją ojczyzną. Nacjonalizm jest zaś ideologią na wskroś partykularystyczną, co oznacza, że nie traktuje praw człowieka jako niezbywalnych. W praktyce ogromna większość mieszkańców świata nieszczególnie się przejmuje prawami jednostek w innych krajach. Bardziej interesują ich prawa współobywateli, lecz nawet w tym obszarze ich ideowość ma swoje granice. Liberalizm w nadmiernym stopniu podkreśla znaczenie praw jednostki.

Liberalizm nie może również konkurować z realizmem, w swojej istocie zakłada bowiem, że między jednostkami tworzącymi dane społeczeństwo występują głębokie różnice w zakresie modelu dobrego życia, które mogą sprawić, że ludzie będą próbowali zabijać się nawzajem. Potrzebne jest zatem państwo, aby pilnować pokoju. Nie istnieje jednak państwo światowe, które utrzymałoby w ryzach poszczególne kraje, kiedy wystąpią między nimi głębokie nieporozumienia. Struktura systemu międzynarodowego jest anarchiczna, a nie hierarchiczna, co oznacza, że w stosunkach międzynarodowych liberalizm nie znajduje zastosowania. A zatem każdy kraj, który chce przetrwać, musi postępować zgodnie z logiką równowagi sił. Istnieją jednak sytuacje szczególne, kiedy jakiś kraj jest tak bardzo bezpieczny, że może sobie pozwolić na rezygnację z Realpolitik i prowadzić rzeczywiście liberalną politykę zagraniczną. Prawie zawsze kończy się to źle, przede wszystkim dlatego, że na drodze liberalnego krzyżowca staje nacjonalizm.

W największym skrócie moja teza brzmi następująco: nacjonalizm i realizm niemal zawsze przebijają liberalizm. Nasz świat został w dużym stopniu ukształtowany przez te dwie potężne ideologie, nie zaś przez liberalizm. Zauważmy, że pięćset lat temu świat polityczny był bardzo niejednorodny: składał się z miast-państw, księstw, imperiów, marchii i wielu innych form politycznych. Dziś w miejsce tej różnorodności mamy prawie wyłącznie państwa narodowe. Chociaż za tą wielką transformacją stało wiele czynników, najważniejszymi siłami napędowymi procesu, który doprowadził do powstania współczesnego systemu państw, były nacjonalizm i polityka równowagi sił.

Ameryka wciąga liberalny hegemonizm na swoje sztandary

Przedmiotem rozważań w niniejszej książce jest również próba zrozumienia amerykańskiej polityki zagranicznej ostatnich lat. Stany Zjednoczone to kraj na wskroś liberalny, który po zakończeniu zimnej wojny zyskał rangę zdecydowanie najsilniejszego państwa w systemie międzynarodowym1. Upadek Związku Radzieckiego w 1991 roku stworzył Stanom Zjednoczonym idealne warunki realizacji polityki liberalnego hegemonizmu2. Amerykański establishment dyplomatyczny wciągnął tę ambitną politykę na swoje sztandary bez większych wahań i z bezbrzeżnym optymizmem co do przyszłości Stanów Zjednoczonych i całego świata. Opinia publiczna podzielała ten entuzjazm, przynajmniej na początku.

Ducha czasów doskonale uchwycił Francis Fukuyama w słynnym artykule Koniec historii, opublikowanym w okresie, kiedy zimna wojna dobiegała końca3. Liberalizm, dowodził Fukuyama, w pierwszej połowie XX wieku pokonał faszyzm, a w drugiej połowie tego stulecia – komunizm, teraz więc nie ma dla niego żadnej realnej alternatywy. Świat w końcu będzie się składał wyłącznie z demokracji liberalnych. Według Fukuyamy między tymi państwami miało nie być żadnych istotniejszych sporów ani wojen między mocarstwami. Największym problemem, z którym przyjdzie się zmierzyć w tym nowym świecie, sugerował, może okazać się nuda.

W tamtym czasie powszechnie uważano również, że ekspansja liberalizmu ostatecznie położy kres polityce równowagi sił. Zniknie ostra rywalizacja w dziedzinie bezpieczeństwa, która przez długie lata cechowała stosunki między mocarstwami, z kolei Realpolitik – dominujący od dawna paradygmat intelektualny w stosunkach międzynarodowych – trafi na śmietnik historii. „W świecie, w którym na czele pochodu maszeruje wolność, a nie tyrania – ogłosił Bill Clinton podczas kampanii wyborczej w 1992 roku – cyniczny rachunek polityki czystej siły po prostu nie działa. Nie pasuje do nowej epoki, w której idee i informacje krążą po całym świecie, jeszcze zanim ambasadorzy przeczytają depesze”4.

Chyba żaden ze współczesnych amerykańskich prezydentów nie podjął misji szerzenia liberalizmu z większym entuzjazmem niż George W. Bush, który w marcu 2003 roku, dwa tygodnie przed inwazją na Irak, stwierdził w jednym z przemówień:

Obecny reżim iracki ukazuje potęgę tyranii w szerzeniu niezgody i przemocy na Bliskim Wschodzie. Irak wyzwolony może być dowodem na potęgę wolności w przekształcaniu tego niezwykle tego ważnego regionu, wnosząc do życia milionów ludzi nadzieję i postęp. Amerykańskie interesy w sferze bezpieczeństwa i amerykańska wiara w wolność prowadzą w tym samym kierunku: w kierunku wolnego i pokojowego Iraku5.

Z kolei 6 września 2003 roku ogłosił:

Postęp wolności jest powołaniem naszych czasów, powołaniem naszego kraju. Od Czternastu Punktów [Woodrowa Wilsona] przez Cztery Swobody [Franklina Delano Roosevelta] po przemówienie [Ronalda Reagana] w Westminsterze Ameryka oddaje swoją potęgę na służbę zasad. Wierzymy, że wolność jest zamysłem natury. Wierzymy, że ku wolności prowadzi historia. Wierzymy, że spełnienie i wybitność człowieka biorą się z odpowiedzialnego korzystania z wolności. Wreszcie wierzymy, że wolność, którą tak cenimy, nie jest wyłącznie dla nas, że cała ludzkość ma do niej prawo i cała ludzkość potrafi z niej korzystać6.

Coś jednak poszło nie tak. Pogląd większości ludzi na amerykańską politykę zagraniczną dziś – w 2018 roku – radykalnie się różni od poglądu z 2003 roku, a tym bardziej od opinii z początku lat dziewięćdziesiątych. W większości ocen amerykańskich dokonań w trakcie tych wakacji od Realpolitik dominuje pesymizm, nie optymizm. Za prezydentury George’a W. Busha i Baracka Obamy Waszyngton odgrywał główną rolę w sianiu śmierci i destrukcji na Bliskim Wschodzie i w Azji Środkowej – i niewiele wskazuje na to, żeby ta zawierucha miała szybko dobiec końca. Amerykańska polityka wobec Ukrainy, którą to polityką rządzi liberalna logika, jest w znacznym stopniu odpowiedzialna za obecny kryzys w stosunkach między Rosją a Zachodem. Od 1989 roku Stany Zjednoczone przez każde dwa na trzy lata znajdują się w stanie wojny, a łączna liczba wojen wynosi siedem. Nie powinno nas to zaskakiwać. Na przekór obowiązującym na Zachodzie przekonaniom liberalna polityka zagraniczna nie jest przepisem na współpracę i pokój, lecz na destabilizację i konflikt.

W niniejszej książce skupiam się na okresie od 1993 do 2017 roku, kiedy administracje Clintona, Busha i Obamy, z których każda kierowała amerykańską polityką zagraniczną przez osiem lat, realizowały koncepcję liberalnego hegemonizmu. Prezydent Obama miał wobec niej pewne zastrzeżenia, nie wywarły one jednak większego wpływu na realne decyzje jego administracji. Prezydentury Donalda Trumpa nie analizuję z dwóch powodów. Po pierwsze, kiedy kończyłem tę książkę, trudno było określić, jak będzie wyglądała polityka zagraniczna prezydenta, chociaż jego wypowiedzi z kampanii wyborczej w 2016 roku sugerują, że – w jego opinii – strategia liberalnego hegemonizmu poniosła zupełne fiasko, w związku z tym chciałby on porzucić jej kluczowe elementy. Po drugie, istnieją powody, aby sądzić, że skoro wraz ze wzrostem znaczenia Chin i z odrodzeniem się potęgi Rosji powróciła polityka wielkomocarstwowa, Trump prędzej czy później będzie zmuszony wybrać strategię opartą na Realpolitik, nawet jeśli spotka się to ze zdecydowanym sprzeciwem na arenie krajowej.

Prymat natury ludzkiej

Kiedy naukowcy oceniają wpływ liberalizmu na stosunki międzynarodowe, z reguły zaczynają od analizy grupy teorii powszechnie postrzeganych jako liberalna alternatywa dla realizmu. Teoria demokratycznego pokojuutrzymuje, że demokracje liberalne nie wojują ze sobą, chociaż nie są bardziej pokojowe od krajów niedemokratycznych. Zgodnie z teorią współzależności gospodarczejkraje, między którymi istnieje ożywiona współpraca gospodarcza, rzadko toczą ze sobą wojny, ponieważ koszty działań militarnych są dla obu stron zaporowe. Z kolei naczelna teza liberalnego instytucjonalizmu brzmi, że państwa, które przystępują do instytucji międzynarodowych, z większym prawdopodobieństwem będą ze sobą współpracowały – ze względu na narzucone przez te instytucje ograniczenia, których przestrzeganie prawie zawsze leży w ich długookresowym interesie.

Starannie przeanalizuję każdą z tych teorii, jest jednak sprawą najwyższej wagi, aby na chwilę odłożyć na bok zagadnienie stosunków międzynarodowych i przyjrzeć się bardziej podstawowej kwestii – czym jest liberalizm i jakie są jego fundamenty ideowe. Innymi słowy: pragnę zacząć od logiki i założeń, które legły u podstaw samego liberalizmu, i ocenić ich sensowność. Kiedy oceniamy jakąś teorię, niezwykle ważne jest zbadanie zawartych w niej fundamentalnych założeń na temat natury ludzkiej. Trafnie to ujął John Locke, jeden z ojców założycieli liberalizmu: „By właściwie zrozumieć władzę polityczną […], musimy rozważyć stan, w jakim wszyscy ludzie znajdują się naturalnie”7.

Co to jest „stan, w jakim wszyscy ludzie znajdują się naturalnie”? Jakie cechy występują u wszystkich ludzi? Udzielenie odpowiedzi na to pytanie jest ważne dla zrozumienia nie tylko liberalizmu, ale także nacjonalizmu i realizmu. W im większym stopniu dana ideologia współgra z ludzką naturą, tym większą będzie odgrywała rolę w realnym świecie. Muszę zatem przedstawić włas­ne poglądy na temat ludzkiej natury i wyjaśnić, w jaki sposób cechy łączące ze sobą wszystkich ludzi wpływają na życie polityczne. Oznacza to w gruncie rzeczy, że muszę stworzyć zwięzłą teorię polityki, którą będzie można wykorzystać do oceny i porównania ze sobą liberalizmu, nacjonalizmu i realizmu.

Musimy sobie odpowiedzieć na dwa podstawowe pytania o naturze ludzkiej. Po pierwsze, czy ludzie są ponad wszystko istotami społecznymi, czy jednak bardziej sensowne jest podkreś­lanie ich indywidualności? Innymi słowy: czy ludzie są właściwie zwierzętami społecznymi, które usilnie starają się pozyskać przestrzeń dla swojej indywidualności, czy jednostkami zawierającymi między sobą umowy społeczne? Po drugie, czy nasze władze umysłowe do tego stopnia się rozwinęły, że potrafimy osiągnąć jakiś ogólny konsensus moralny w kwestii tego, co określa dobre życie? Czy potrafimy osiągnąć zgodę co do pierwszych zasad?

Według mnie jesteśmy istotami głęboko społecznymi od początku do końca naszego życia, a indywidualizm jest rzeczą drugorzędną – co nie znaczy, że nieistotną. Ponadto nie da się osiągnąć wspólnego zrozumienia pierwszych zasad, chociaż może istnieć w tej kwestii ogólna zgoda w obrębie poszczególnych grup. Ponieważ nie ma uniwersalnych prawd w odniesieniu do tego, co się składa na dobre życie, między jednostkami i grupami mogą jednak powstać fundamentalne spory.

Liberalizm bagatelizuje społeczną naturę człowieka w tak dużym stopniu, że prawie ją pomija, traktując ludzi w gruncie rzeczy jako podmioty atomistyczne. Liberałowie mądrze podkreślają jednak, że nie jest możliwe, abyśmy przybliżyli się do jakiejś powszechnej zgody w kwestii tego, co składa się na dobre życie. Innymi słowy, pogląd liberalizmu na ludzką naturę zgadza się z moim w punkcie drugim, lecz nie pierwszym. Tymczasem nacjonalizm i realizm współgrają z ludzką naturą, co tłumaczy nie tylko to, dlaczego pokonują liberalizm, kiedy znajdą się z nim w konflikcie, ale także dlaczego stanowią główne siły napędowe stosunków międzynarodowych. Nacjonalizm i realizm nie zwracają zbytniej uwagi na jednostki.

Przy wszystkich tych różnicach omawiane trzy ideologie łączy ze sobą jedna istotna cecha: wszystkie kładą wielki nacisk na przetrwanie, moim zdaniem zaś – narody dążą do posiadania własnego państwa ze względu na to, że jest to najlepszy sposób na zapewnienie sobie przetrwania, którego nigdy nie można uznawać za pewnik. Również w wymiarze systemu międzynarodowego państwa przywiązują ogromną wagę do kwestii przetrwania, w związku z tym czujnie śledzą układ sił i w ostatecznym rozrachunku dążą do hegemonii. Przetrwanie stanowi ponadto definiujący aspekt liberalizmu. Teoria ta opiera się przecież na przekonaniu, że jednostki czasem tak bardzo się ze sobą nie zgadzają co do pierwszych zasad, że próbują się nawzajem zabijać. Jednym z nadrzędnych celów państwa jest odgrywanie roli policjanta i maksymalizacja szans każdej osoby na przetrwanie.

Liberalizm polityczny

Nie zdążyłem jeszcze precyzyjnie zdefiniować terminu „liberalizm”. Jest to o tyle istotne, że pojęcie to jest różnie rozumiane. To samo dotyczy nacjonalizmu i realizmu. Jest sprawą najwyższej wagi, aby precyzyjnie zdefiniować wszystkie wymienione określenia, ponieważ tylko w ten sposób można budować spójne argumenty na temat ich wzajemnych relacji i współoddziaływania na politykę międzynarodową. Precyzyjne definicje pozwalają naukowcom narzucać chaotycznej plątaninie faktów jakiś porządek, czytelnikom zaś pomagają rozstrzygnąć, czy argumenty autora są przekonujące, a jeśli nie są, to w którym miejscu i dlaczego.

Definicje nie podlegają kryteriom słuszności czy prawdziwości. Możemy dowolnie definiować nasze podstawowe pojęcia. To jednak nie oznacza, że nie mamy prawa oceniać różnych definicji. Najważniejszym kryterium oceny wartości danej definicji jest jej użyteczność dla zrozumienia badanego zjawiska. Wybrałem definicje, które, mam nadzieję, spełniają to założenie.

W moim leksykonie liberalizm polityczny to ideologia, która jest indywidualistyczna w swojej istocie i przywiązuje wielką wagę do pojęcia niezbywalnych uprawnień8. Troska o uprawnienia stanowi fundament jego uniwersalizmu – wszyscy mieszkańcy naszej planety mają te same przyrodzone prawa – oraz skłania państwa liberalne do realizacji ambitnej polityki zagranicznej. Po 1945 roku w debacie publicznej i dyskursie naukowym na temat liberalizmu kładzie się bardzo silny akcent na prawa człowieka, jak to się powszechnie nazywa. Dotyczy to całego świata, nie tylko Zachodu. „Prawa człowieka – odnotowuje Samuel Moyn – definiują najszczytniejsze aspiracje zarówno ruchów społecznych, jak i bytów politycznych – państwowych i ponadpaństwowych. Budzą nadzieję i pobudzają do działania”9.

Liberalizm polityczny zbudowany jest również na założeniu, że między jednostkami występują czasem istotne różnice w fundamentalnych kwestiach politycznych i społecznych, co wymaga istnienia państwa, które potrafi utrzymać porządek w sytuacjach, kiedy spory te mogą doprowadzić do przemocy. Wiąże się z tym wielki nacisk liberałów na kwestię tolerancji – normy zachęcającej ludzi do wzajemnego szacunku na przekór fundamentalnym sporom. Liberałowie są zgodni we wszystkich tych sprawach, ale występują między nimi również pewne różnice.

Liberalizm polityczny ma dwie odmiany: liberalizm (poszukujący) modus vivendi, jak to niektórzy nazywają, oraz liberalizm postępowy – terminologią tą będę się posługiwał w całej książce10. Można wymienić dwie ważne różnice między tymi koncepcjami. Pierwsza z nich dotyczy podejścia do praw jednostki. Liberałowie poszukujący modus vivendi pojmują prawa człowieka niemal wyłącznie w kategoriach jednostkowych swobód, przez które rozumieją wolność do działania bez obaw przed ingerencją władzy. Reprezentatywnymi przykładami tych praw są wolność słowa, wolność prasy i prawo do posiadania własności. Władza istnieje w celu ochrony tych wolności przed zagrożeniami zewnętrznymi lub ze strony innych członków społeczeństwa. Liberałowie postępowi również cenią swobody obywatelskie, czasem nazywane prawami negatywnymi, ale zależy im jeszcze na zestawie praw aktywnie propagowanych przez władzę. Uważają na przykład, że każdy ma prawo do równych szans, co można osiągnąć tylko przy aktywnym udziale władzy. Liberałowie spod znaku modus vivendi ostro kontestują pozytywne ujęcie uprawnień.

Dyskusja o prawach jednostki wiąże się z drugą ważną różnicą między liberalizmem modus vivendi a liberalizmem postępowym, dotyczącą roli państwa, a mianowicie tego, czy rola ta powinna wykraczać poza utrzymanie pokoju wewnętrznego. Liberałowie poszukujący modus vivendi zgodnie ze swoją koncepcją ochrony swobód jednostki i sceptycznym stosunkiem do praw pozytywnych utrzymują, że państwo powinno w jak najmniejszym stopniu ingerować w sprawy społeczeństwa. Co za tym idzie, z reguły nie wierzą w skuteczność inżynierii społecznej w wykonaniu władzy. Liberałowie postępowi wyznają przeciwstawny pogląd. Wolą państwa aktywne, zdolne propagować prawa jednostek, i mają znacznie większą wiarę w skuteczność inżynierii społecznej.

Choć raczej nie ulega wątpliwości, że oba rodzaje liberalizmu politycznego skupiają na sobie wiele uwagi w świecie idei, w praktyce liberalizm postępowy zatriumfował nad liberalizmem modus vivendi. Zawiłości i wymogi życia we współczesnym świecie nie pozostawiają państwom innego wyboru, jak tylko intensywnie uprawiać inżynierię społeczną łącznie z upowszechnianiem praw pozytywnych. Nie sposób zaprzeczyć ani temu, że niektóre państwa angażują się w to przedsięwzięcie bardziej niż inne, ani temu, że poziom zaangażowania może fluktuować. Nie zmienia to faktu, że żyjemy w epoce państwa interwencjonistycznego i nie ma powodów sądzić, że to się w najbliższym czasie zmieni. Na potrzeby niniejszej książki liberalizm polityczny utożsamiam zatem z liberalizmem postępowym.

Moją definicję liberalizmu należy opatrzyć trzema dalszymi uwagami. Po pierwsze, do liberalnych ideologii politycznych zalicza się dwa inne „izmy”: utylitaryzm i liberalny idealizm. Można je oczywiście traktować jako warianty liberalizmu politycznego, unikam jednak tego, ponieważ kieruje nimi inna logika niż liberalizmem modus vivendi i liberalizmem postępowym. Przede wszystkim ani utylitaryzm, ani liberalny idealizm nie przywiązują większej wagi do praw jednostki, które leżą u sedna liberalizmu. Jeremy Bentham, intelektualny ojciec utylitaryzmu, nazwał przyrodzone prawa „retorycznym nonsensem, nonsensem na szczudłach”11.

Słynna książka Edwarda Halletta Carra, The Twenty Years’ Crisis, napisana pod koniec lat trzydziestych XX wieku, powszechnie uchodzi za klasyczną krytykę liberalizmu w odniesieniu do stosunków międzynarodowych12. Autor nie bierze w niej na cel omawianego tutaj przeze mnie liberalizmu kładącego nacisk na prawa jednostki. Carr nie darzy zbyt wielką estymą ani liberalizmu modus vivendi, ani liberalizmu postępowego – w tamtym okresie koncepcje te nie należały do cenionych ideologii. Autor krytykuje liberalny idealizm i utylitaryzm, w Wielkiej Brytanii lat trzydziestych ideologie znacznie bardziej wpływowe13. A zatem mówiąc o liberalizmie, Carr i ja mamy na myśli co innego i w naszej krytyce pojawia się niewiele punktów zbieżnych.

Nie chcę przez to powiedzieć, że liberalny idealizm i utylitaryzm są nieistotne lub nie pomagają w zrozumieniu funkcjonowania systemu międzynarodowego. Są to jednak teorie różne od liberalizmu politycznego i ocena ich użyteczności z punktu widzenia analizy zachowań państw wymagałaby odrębnych badań.

Po drugie, terminów „liberalizm” i „demokracja” często używa się zamiennie lub łączy je ze sobą w zwrocie „demokracja liberalna”. Nie są to jednak pojęcia tożsame, toteż należy je rozróżnić i wyjaśnić, jak mają się do siebie. Demokrację definiuję jako ustrój o szerokiej bazie wyborczej, w którego ramach obywatele mają możliwość wybierania swoich przywódców w okresowo organizowanych wyborach. Przywódcy ci następnie tworzą i wdrażają reguły rządzące wspólnotą polityczną. Z kolei liberalizm obraca się wokół praw jednostki: państwo liberalne uprzywilejowuje prawa swoich obywateli i chroni je za pomocą ustaw.

Możliwa jest demokracja nieliberalna, czyli ustrój, w którym wyborcza większość depcze prawa mniejszości. Taki system nazywany jest czasem tyranią większości i z pewnością można wskazać jego przykłady z realnego świata. Państwa liberalne prawie zawsze są jednak również demokratyczne, ponieważ z pojęcia niezbywalnych praw wyraźnie wynika prawo do wyboru władzy przez obywateli. Dobrze to ujął Markus Fischer: „Relacja między liberalizmem a demokracją jest asymetryczna: liberalizm w dużym stopniu implikuje instytucje demokratyczne, demokracja zaś tylko w minimalnym stopniu implikuje liberalne uprawnienia”14.

Można jednak dowodzić, że państwo liberalne, w którym mniejszości forsują oparte na uprawnieniach argumenty blokujące decyzje większości, są antydemokratyczne. Nie ulega wątpliwości, że takie sytuacje się zdarzają, nie uważam jednak takiego postępowania za antydemokratyczne, ponieważ ostateczne decyzje są zgodne z prawodawstwem czy regułami demokratycznie przyjętymi przez obywateli. Termin „państwo liberalne” na potrzeby niniejszej książki oznacza zatem liberalną demokrację15.

Po trzecie, niektórzy czytelnicy mogą postrzegać tę książkę jako ostry atak na liberalizm i dojść do wniosku, że mam wrogi stosunek do tej ideologii politycznej. Wniosek ten byłby błędny. Należy odróżnić funkcjonowanie liberalizmu na arenie wewnętrznej od jego funkcjonowania w systemie międzynarodowym. Moje poglądy na liberalizm są różne w odniesieniu do każdej z tych dziedzin.

Uważam, że na arenie wewnętrznej liberalizm jest autentyczną siłą na rzecz dobra, jest zatem bardzo pożądane, aby mieszkać w kraju, który uprzywilejowuje i chroni prawa jednostki. Poczytuję sobie za wielkie szczęście, że urodziłem się i przez całe życie mieszkam w liberalnej Ameryce. Liberalizm na poziomie międzynarodowym to jednak inna sprawa. Państwa, które prowadzą ambitną liberalną politykę zagraniczną, tak jak w ostatnich latach robiły to Stany Zjednoczone, ostatecznie doprowadzają do tego, że na świecie jest mniej pokoju. Co więcej, ryzykują osłabienie liberalizmu na arenie krajowej, co powinno wzbudzić strach w sercu każdego liberała.

Układ książki

Moje poglądy na temat natury ludzkiej i polityki obszernie omawiam w rozdziale drugim. Tam również przedstawiam moją podstawową teorię polityki, którą wykorzystam w kolejnych rozdziałach do analizy liberalizmu, nacjonalizmu i realizmu. W rozdziale trzecim opisuję liberalizm polityczny, zwracając szczególną uwagę na podobieństwa i różnice między liberalizmem modus vivendi a liberalizmem postępowym, a także wyjaśniam, dlaczego liberalizm polityczny jest dziś w dużej mierze tożsamy z liberalizmem postępowym. Pokrótce analizuję także utylitaryzm i liberalny idealizm oraz wskazuję, dlaczego nie uważam ich za teorie liberalne.

W rozdziale czwartym podejmuję kluczowe problemy związane z liberalizmem politycznym. Badam relację między liberalizmem a nacjonalizmem, jak również zastrzeżenia do liberalnej tezy o istnieniu uniwersalnych uprawnień. Do tego momentu poświęcam niewiele uwagi funkcjonowaniu liberalizmu w polityce międzynarodowej. W pierwszej połowie książki stawiam sobie za cel próbę zrozumienia, o co chodzi w liberalizmie.

W rozdziale piątym, w którym szczegółowo rozważam relacje między liberalizmem a realizmem, nareszcie podejmuję kwestię wpływu liberalizmu na system międzynarodowy. Mój podstawowy argument brzmi, że w tych rzadkich sytuacjach, kiedy jakieś państwo ma możliwość obrać kurs na liberalny hegemonizm, zazwyczaj prowadzi to do nieskutecznej dyplomacji i wojen nieosiągających swoich celów. Wyjaśniam również, dlaczego to nacjonalizm i realizm – a nie liberalizm – w dużej mierze współtworzyły współczesny system międzynarodowy, który niemal w całości składa się z państw narodowych. Wreszcie oceniam prawdopodobieństwo powstania państwa światowego, które, gdyby się zmaterializowało, diamteralnie zmieniłoby znaczenie liberalizmu dla polityki międzynarodowej.

W rozdziale szóstym argumentuję, że państwo realizujące politykę liberalnego hegemonizmu nie tylko naraża się na porażkę, ale także ponosi z tego tytułu znaczne koszty. Takie państwa niezmiennie toczą niekończące się wojny, czyli podsycają konflikty międzynarodowe, zamiast redukować ich liczbę. Pokazuję również, że liberalny militaryzm z reguły oznacza ogromne koszty dla zaatakowanego państwa, a jednocześnie zagraża liberalizmowi w kraju napastniczym.

W rozdziale siódmy, dowodzę, że nawet jeżeli liberalna polityka zagraniczna osiągnęłaby swoje główne cele – rozpropagowanie liberalnej demokracji na całym świecie, budowę systemu otwartej gospodarki światowej i powołanie wielu skutecznych instytucji międzynarodowych – świat nie stałby się bardziej pokojowy. Nadal istniałaby rywalizacja w dziedzinie bezpieczeństwa, o znacznym potencjale wywołania wojny. Wynika to z faktu, że każda z trzech teorii, na których opiera się oczekiwanie, że liberalny hegemonizm radykalnie przekształci politykę międzynarodową – teoria demokratycznego pokoju, teoria kapitalistycznego pokoju i liberalny instytucjonalizm – ma fundamentalne wady. Rozdział ósmy kończę kilkoma spostrzeżeniami na temat przyszłego kursu amerykańskiej polityki zagranicznej. Oceniam szanse na to, że Stany Zjednoczone porzucą liberalny hegemonizm i zdecydują się na powściągliwą politykę zagraniczną opartą na realizmie, połączoną z uznaniem faktu, że zdolność mocarstw do bezpośredniej ingerencji w życie polityczne innych państw silnie ogranicza nacjonalizm. Przedstawiam ponadto kilka ostrożnych uwag na temat prawdopodobnego wpływu prezydenta Trumpa na amerykańską politykę zagraniczną podczas jego kadencji w Białym Domu.

Podsumowując, omówienie natury ludzkiej w rozdziale drugim skupia się na cechach jednostek, analiza liberalizmu politycznego w rozdziałach trzecim i czwartym dotyczy jego wpływu na politykę wewnętrzną danego kraju, a rozważania w rozdziałach piątym, szóstym, siódmym i ósmym – jego funkcjonowania w wymiarze polityki międzynarodowej. Rzecz jasna, ten podstawowy schemat odzwierciedla trzy poziomy analizy – jednostka, grupa i system – które pojawiają się we wszystkich badaniach stosunków międzynarodowych16.

1W codziennym dyskursie amerykańskim powszechnie stosuje się rozróżnienie na liberałów i konserwatystów. Liberałowie są zazwyczaj utożsamiani z Partią Demokratyczną, a konserwatyści z Partią Republikańską. Biorąc pod uwagę to rozróżnienie, nie miałoby większego sensu określanie Stanów Zjednoczonych mianem kraju głęboko liberalnego. Używam jednak terminu „liberalny” w znaczeniu nazwanym przez Louisa Hartza „klasycznym locke’owskim”, co pozwala i jemu, i mnie powiedzieć, że Ameryka jest liberalna w swojej istocie, i chociaż istnieją ważne różnice między Partią Demokratyczną a Partią Republikańską, to obie strony de facto są ugrupowaniami liberalnymi. Por. Louis Hartz, The Liberal Tradition in America: An Interpretation of American Political Thought since the Revolution, Harcourt Brace, New York 1955, s. 4.

2Stany Zjednoczone aktywnie propagowały demokrację za granicą przez cały XX wiek, co czytelnie pokazuje Tony Smith w America’s Mission: The United States and the Worldwide Struggle for Democracy in the Twentieth Century (Princeton University Press, Princeton, NJ 1994). Jednak do momentu zakończenia zimnej wojny szerzenie liberalnej demokracji zawsze schodziło na dalszy plan wobec opartej na sile jastrzębiej polityki, która niekiedy wiązała się z obalaniem demokratycznie wybranych przywódców i utrzymywaniem przyjaznych stosunków z brutalnymi autokratami. Innymi słowy: aż do 1989 roku Stany Zjednoczone nie miały warunków realizacji strategii liberalnego hegemonizmu.

3Francis Fukuyama, Koniec historii?, przeł. Barbara Stanosz, w: Czy koniec historii?, red. Irena Lasota, „Konfrontacje” 13, Pomost, Warszawa 1991. Zob. również: tenże, Koniec historii, przeł. Tomasz Bieroń, Marek Wichrowski, Zysk i S-ka, Poznań 1992; tenże, Ostatni człowiek, przeł. Tomasz Bieroń, Zysk i S-ka, Poznań 1997.

4The 1992 Campaign: Excerpts from Speech by Clinton on U.S. Role, „New York Times”, 2 października 1992.

5President Discusses the Future of Iraq, Hilton Hotel, Washington, D.C., 26 lutego 2003. Zapis udostępniony przez Biały Dom – zob. https://georgewbush­whitehouse.archives.gov/news/releases/2003/02/print/20030226­11.html.

6President Bush Discusses Freedom in Iraq and Middle East, wypowiedź na obchodach dwudziestej rocznicy istnienia fundacji National Endowment for Democracy, Washington, D.C., 6 września 2003. Zapis udostępniony przez Biały Dom – zob. https://georgewbush.whitehouse.archives.gov/news/releases/2003/11/20031106­2.html.

7John Locke, Drugi traktat o rządzie, przeł. Zbigniew Rau, w: tegoż Dwa traktaty o rządzie, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1992, s. 4. Zob. także: Francis Fukuyama, Koniec historii, przeł. Tomasz Bieroń, Marek Wichrowski, Zysk i S-ka, Poznań 1996, s. 213–216; John Rawls, The Law of Peoples: With „The Idea of Public Reason Revisited, Harvard University Press, Cambridge, MA 1999, s. 12–13, 17, 19. Jak zauważa Alan Ryan (The Making of Modern Liberalism, Princeton University Press, Princeton, NJ 2012, s. 26): „Opieranie swojej koncepcji polityki na poglądzie na ludzką naturę, który większość ludzi uważa za niewiarygodny, to budowanie tej koncepcji na ruchomych piaskach”.

8Trzy „izmy”, które znajdują się w centrum niniejszych rozważań – liberalizm, nacjonalizm i realizm – są traktowane zarówno jako ideologie, jak i jako teorie, ponieważ wszystkie mieszczą się w tych dwóch zachodzących na siebie kategoriach. Dla mnie teoria to uproszczony obraz rzeczywistości, który próbuje wyjaśnić, jak świat rzeczywiście funkcjonuje w określonych dziedzinach. Teoria opiera się na powiązanych ze sobą pojęciach lub zmiennych, aby opowiedzieć historię przyczynową, która prowadzi do konkretnego wyniku. Teorie mają charakter wyjaśniający. Zob. John J. Mearsheimer, Stephen M. Walt, Leaving Theory Behind: Why Simplistic Hypothesis Testing Is Bad for International Relations, „European Journal of International Relations” 2013, t. 19, nr 3 (wrzesień), s. 427–457. Z kolei ideologia polityczna to systematyczny zbiór pojęć i zasad, które wyjaśniają, jak powinny funkcjonować określone społeczeństwa lub – bardziej ogólnie – system międzynarodowy. Innymi słowy: ideologia polityczna ma charakter normatywny, zapewniając model funkcjonowania porządku społecznego. Ideologie z natury rzeczy mają charakter normatywny, chociaż za każdą ideologią stoi teoria, co w dużej mierze wyjaśnia fakt, że omawiane pojęcia w znacznym stopniu zachodzą na siebie. Z tego powodu ideologia może być nazywana teorią normatywną, w przeciwieństwie do teorii wyjaśniającej.

9Samuel Moyn, The Last Utopia: Human Rights in History, Harvard University Press, Cambridge, MA 2010, s. 1. W recenzji tej książki John Gray (What Rawls Hath Wrought, „National Interest” 2011, nr 111 (styczeń/luty), s. 81) odnosi się do „współczesnego kultu praw człowieka”.

10Omawiane dwa rodzaje liberalizmu – modus vivendi i progresywny – są typami idealnymi, a zatem pisma większości teoretyków liberalizmu nie pasują idealnie do jednej lub drugiej kategorii, choć niektórych tak. Na przykład John Locke bez wątpienia jest liberałem modus vivendi, podczas gdy John Rawls wpisuje się w kategorię liberalizmu postępowego. Moim głównym celem nie jest jednak kwalifikowanie liberalnych uczonych do jednej lub drugiej szkoły myślenia, lecz zrozumienie głównych linii podziału w obrębie liberalizmu oraz sposobu ich funkcjonowania w polityce wewnętrznej i zagranicznej. Co więcej, moje rozróżnienie między tymi dwoma rodzajami liberalizmu nie jest nowatorskie. W istocie wiele nauczyła mnie lektura prac innych badaczy, którzy stosują podobną dychotomię, choć używają nieco innych nazw i wysuwają nieco inne argumenty na temat treści każdego z rodzajów liberalizmu. Na przykład w trafnie zatytułowanej książce The Two Faces of Liberalism John Gray rozróżnia między „liberalizmem modus vivendi” a „liberalnym legalizmem”, podczas gdy Alan Ryan przeciwstawia „liberalizm klasyczny” „nowoczesnemu”. Judith Shklar, znana z tekstów o „liberalizmie strachu”, pisze również o „legalizmie”, w jej terminologii zbliżonym do liberalizmu postępowego. Por.: John Gray, The Two Faces of Liberalism, New Press, New York 2000; A. Ryan, The Making of Modern Liberalism…, rozdz. 1; Judith N. Shklar, Political Thought and Political Thinkers, red. Stanley Hoffmann, University of Chicago Press, Chicago 1998, rozdz. 1.

11Za: David Armitage, The Declaration of Independence: A Global History, Harvard University Press, Cambridge, MA 2008, s. 80.

12Edward Hallett Carr, The Twenty Years’ Crisis, 1919–1939: An Introduction to the Study of International Relations, Macmillan, London 1962 [wydanie drugie].

13Kwestię tę rozwija Jeanne Morefield w pracy Covenants without Swords: Idealist Liberalism and the Spirit of Empire (Princeton University Press, Princeton, NJ 2005).

14Markus Fischer, The Liberal Peace: Ethical, Historical, and Philosophical Aspects, BCSIA Discussion Paper 2000-07, Kennedy School of Government, Harvard University, kwiecień 2000, s. 5.

15Zob. tamże, s. 1–6; Stephen Holmes, Passions and Constraint: On the Theory of Liberal Democracy, University of Chicago Press, Chicago 1995, s. 8–10, 31–36.

16Kenneth N. Waltz, Man, the State and War: A Theoretical Analysis, Columbia University Press, New York 1965.

II. Natura ludzka a polityka

Poglądy na ludzką naturę to cegiełki do budowy argumentów teoretycznych w polityce – liberalizm nie stanowi tutaj wyjątku. Jego podstawowe tezy opierają się na zespole założeń dotyczących natury ludzkiej, czyli cech wspólnych wszystkim ludziom – w odróżnieniu od osobniczo zmiennych. Chcąc zatem ocenić liberalizm, musimy najpierw opisać to, co koncepcja ta mówi o naturze ludzkiej, i ustalić, czy jej stwierdzenia są zgodne z naszą wiedzą o kondycji człowieka.

Konserwatywny myśliciel francuski Joseph de Maistre utrzymywał, że „nie ma na świecie czegoś takiego jak człowiek. W swoim życiu widziałem Francuzów, Włochów, Rosjan etc. Dzięki Monteskiuszowi wiem nawet, że można być Persem. Ale jeśli chodzi o człowieka, to oświadczam, że nigdy w życiu go nie spotkałem, jeśli istnieje, to jest mi nieznany”17. Rzecz jasna, zarówno między narodami, jak i między pojedynczymi ludźmi występują istotne różnice, które mają podstawowe znaczenie dla argumentów zawartych w niniejszej książce. Pewne trwałe i charakterystyczne dla naszego gatunku cechy znajdziemy jednak u prawie każdej osoby i cechy te mogą dostarczyć mikrofundamentów dla prostej teorii polityki, którą następnie można zastosować do oceny liberalizmu oraz jego relacji wobec nacjonalizmu i realizmu. Moim głównym celem w tym rozdziale jest przedstawienie własnych poglądów na temat natury ludzkiej w odniesieniu do polityki.

Zacznę od dwóch prostych założeń. Pierwsze z nich dotyczy naszych władz umysłowych. Nie ulega wątpliwości, że ludzie dysponują imponującą umiejętnością rozumowania. Umiejętność ta podlega jednak istotnym ograniczeniom, zwłaszcza w związku z odpowiedzią na fundamentalne pytania dotyczące koncepcji dobrego życia.

Niemal wszyscy są zgodni co do tego, że najważniejszym celem jednostki jest przetrwanie, ponieważ bez tego nie można osiąg­nąć żadnego innego celu. Pomijając jednak tę kwestię, często obserwujemy nierozstrzygalne spory dotyczące najważniejszych kwestii etycznych, moralnych i politycznych, z którymi mierzą się wszystkie społeczeństwa i które mają daleko idące konsekwencje dla codziennego życia. Spory na temat fundamentalnych zasad czasem nabierają tak gwałtownego charakteru, że stwarzają groźbę śmiercionośnego konfliktu. Ta czyhająca za rogiem możliwość przemocy, która sprawia, że ludzie boją się siebie nawzajem i martwią o swoje przetrwanie, dotyczy stosunków nie tylko między jednostkami, ale także między społeczeństwami.

Moje drugie założenie brzmi następująco: ludzie są istotami immanentnie społecznymi. Nie funkcjonują jako samotne wilki, lecz rodzą się w grupach społecznych czy społeczeństwach, które zaczynają kształtować ich tożsamość na długo przed uzyskaniem przez nich pełnej podmiotowości. Ponadto jednostki z reguły silnie się przywiązują do swojej grupy i czasem są gotowe do wielkich poświęceń na rzecz innych jej członków. Często się mówi, że ludzie są z istoty stworzeniami plemiennymi. Społeczna natura człowieka wzięła się przede wszystkim stąd, że najlepszą metodą na przetrwanie jest zakorzenienie w społeczeństwie i współpraca z innym jego członkami, nie zaś życie w odosobnieniu. Nie wyklucza się to ze spostrzeżeniem, że jednostki czasem mają powody do egoistycznych zachowań i wykorzystywania innych członków grupy. Ogólnie jednak współpraca przebija samolubstwo. Grupy społeczne są narzędziami przetrwania18.

Można zapytać, jak to możliwe, że społeczeństwa jakoś funkcjonują, skoro jednostkom tak trudno jest zgodzić się między sobą co do fundamentalnych przekonań. Między moimi dwoma podstawowymi założeniami niewątpliwie istnieje pewnie napięcie, znajdujące odzwierciedlenie w tym, że grupy społeczne czasem się rozpadają i że nigdy nie było – i przypuszczalnie nigdy nie będzie – jednolitego społeczeństwa globalnego. Niemniej jednak ludzie bez wątpienia potrafią długo współistnieć ze sobą w grupach społecznych, skoro obserwujemy takie gromady od czasów, kiedy na naszej planecie pojawili się pierwsi ludzie.