Wielkie bankructwo umysłowe. Rzecz o skrajnym sceptycyzmie naukowo-filozoficznym - Władysław Michał Dębicki - ebook

Wielkie bankructwo umysłowe. Rzecz o skrajnym sceptycyzmie naukowo-filozoficznym ebook

Władysław Michał Dębicki

1,5

Opis

Cechą najbardziej znamienną umysłowości w obecnej doby jest, jak powszechnie wiadomo, przewaga materializmu i pozytywizmu. Ludzie, zajmujący się zagadnieniami umysłowymi wyższego rzędu, przesyceni i znużeni jałowymi spekulacjami, zażądali filozofii opartej na danych dotykalnych, na faktach oczywistych, niezbitych. Ponieważ zdało im się, iż takie dane znaleźć można tylko w dziedzinie empiryzmu, czyli zmysłowych doświadczeń, przeto za kryterium prawdy, dostępnej dla człowieka, ogłosili przede wszystkim, a nawet wyłącznie, świadectwo zmysłów. ″Prawda, rzeczywistość, zmysłowość – to rzeczy jednoznaczne. Prawdą jest to jedynie, co nie potrzebuje żadnego dowodzenia, co jest pewne bezpośrednio i samo przez się, co jest stanowcze, niewątpliwe i jasne jak słońce. Powstała, jak się ktoś wyraził, nowa ″religia faktów pozytywnych″, mająca swoich zagorzalców i swoje tłumy bezmyślnych czcicieli. Poczynione jednocześnie na wielu polach przyrodoznawstwa znakomite odkrycia wzmocniły niemało wiarę materialistów w pewność ich doktryny. Autor w niniejszym opracowaniu zajmuje się zagadnieniami i postaciami dotyczącymi sceptycyzmu naukowo-filozoficznego w ujęciu katolickim (przedsoborowym, a więc tradycyjnym nie zaś modernistycznym).

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 113

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
1,5 (2 oceny)
0
0
0
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ks. Władysław Michał Dębicki

Wielkie bankructwo umysłowe

Rzecz o skrajnym sceptycyzmie naukowo-filozoficznym

″Przez rozmyślanie wtrącony zostałem jakby w otchłań wiru morskiego.

Miotam się w tym wirze ani dla nóg nie znajdując oparcia,

ani na wierzch nie mogąc wypłynąć″. (Kartezjusz).

″Strawiwszy lata na rozmyślaniu i pracy naukowej,

ujrzałem w końcu nicość wiedzy ludzkiej″. (D’Alembert).

Armoryka

Sandomierz

Projekt okładki: Juliusz Susak

Wydanie według edycji z roku 1895.

Pisownię nieznacznie uwspółcześniono.

© Wydawnictwo Armoryka

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

ISBN

I. Poglądy na wartość wiedzy ludzkiej: optymistyczne, umiarkowane i pesymistyczne (sceptyczne).

Poglądy na wartość wiedzy i w ogóle na doniosłość zdobyczy, dokonanych przez umysł ludzki od zaczątków badania i rozmyślań aż do dni naszych, podzielić można na trzy rodzaje: na poglądy optymistyczne, umiarkowane i pesymistyczne. Jedni spomiędzy ludzi wykształconych, ci zwłaszcza, którzy sami nie uprawiają żadnego działu nauki i korzystają jedynie z owoców badań cudzych, są po większej części pełni uwielbienia dla rezultatów, osiągniętych dotychczas przez wielowiekową pracę uczonych i filozofów. Są to entuzjaści wiedzy. Sławni badacze i myśliciele stali się dla nich czymś w rodzaju mitologicznych półbogów, którym oddają cześć niemal bałwochwalczą. Widok wielkich księgozbiorów, wspaniałych pracowni, obserwatoriów, muzeów itp. przejmuje ich uczuciami podziwu i zachwytu, które mało się różnią od wrażeń, jakich doznawał np. Grek starożytny, wstępujący w progi świątyni Zeusa albo Pallady. Rozum, mówią oni, jest siłą najcelniejszą i najpotężniejszą w liczbie czynników natury. Rozum astronomów przeniknął w niezmierzone przestwory wszechświata i zbadał mechanizm zjawisk niebieskich, o którym przez długi szereg stuleci najfałszywsze panowały pojęcia. Geologowie zajrzeli w głębiny skorupy ziemskiej, oznaczyli okresy jej formacji, odkryli mnóstwo szczegółów, dających nam poznać przeddziejową epokę naszej planety i pierwsze jej twory. Fizyka ujarzmiła siły przyrody, wykryła wielkie prawo ich zachowania, czyli niezniszczalności, a zarazem dowiodła, że wszystkie one są jednorodnymi co do istoty i tylko w objawach różnymi odmianami ruchu. Chemia rozłożyła materię na kilkadziesiąt składowych jej pierwiastków, która to liczba, w miarę doświadczeń, zmniejszać się będzie z pewnością. Geografia, zoologia, botanika i mineralogia zapoznały nas z powierzchnią całego niemal globu ziemskiego i ze wszystkimi prawie jego tworami, tak obdarzonymi życiem, jak i martwymi. Biologia rozwiązała zagadkę życia, odkryła bowiem pierwszy jego element – komórkę organiczną i główny warunek – przemianę materii. Różnica między światem ustrojowym i nieorganicznym zaciera się coraz więcej przy świetle doświadczeń chemików i biologów, a z czasem zniknąć musi. Dzięki badaniom historycznym znane są nam drogi, którymi kroczyła ludzkość od stanu barbarzyństwa aż do obecnego rozkwitu cywilizacji; dziś już rozumiemy przyczyny wszystkich ważniejszych wydarzeń przeszłości. Mitologia opowiada nam dziecinne próby ludów pierwotnych w celu rozwiązania zagadki świata i życia, tudzież zjednania sobie i wyzyskania żywiołów przyrody za pomocą obrzędów i ofiar. Etnografia ujęła w system pochodzenie i pokrewieństwo narodów, w czym wielkie usługi okazała jej archeologia i językoznawstwo porównawcze. To ostatnie, badając przemiany wyrazów i ich znaczenia, oraz środki objawiania myśli w ogóle, rzuciło zarazem wiele światła na początki rozumu i rozwój pojęć ludzkich. Socjologia, statystyka i ekonomia polityczna, stosując do zjawisk zbiorowego życia ludzkiego metodę przyrodniczą, wykazały, że społeczeństwa są organizmami, które się rodzą, wzrastają, dojrzewają, starzeją się i zamierają, oraz że prawa, rządzące tymi organizmami, wypływają z ogólnego prawodawstwa natury. Tym sposobem umiejętności te ustaliły, na gruncie faktów pozytywnych, najtrzeźwiejsze zasady dobrobytu i szczęścia narodów. Najmłodsza wreszcie z nauk, psychologia doświadczalna, traktowana również jako jeden z odłamów przyrodoznawstwa, wyświetla tajniki ducha ludzkiego i prawa jego rozwoju. Potrzebaż mówić o znakomitym rozkwicie nauk matematycznych, o tryumfach medycyny, o świetnych zastosowaniach naukowych w praktyce życia, o tysiącach genialnych odkryć i wynalazków? Rozum, uzbrojony orężem wiedzy, czyni wyłom po wyłomie w twierdzach tajemnic świata, czego owocem jest ten coraz jaśniejszy i trzeźwiejszy pogląd na rzeczy, będący udziałem i chlubą oświeconych umysłów. Nauka dostarcza odpowiedzi krytycznych na wszystkie najżywotniejsze zagadnienia życia, a samo to życie pod wpływem nauki uszlachetnia się i coraz większej nabiera wartości. Im więcej ludzkość gromadzi materiału naukowego, im głębiej rozmyśla, tym pewniejszym staje się jej poznanie rzeczywistości, tym bogatszą skarbnica prawdy. Taką jest zwykle mowa optymistów i entuzjastów wiedzy, pozostających na tym etapie umysłowego rozwoju, który przez filozofów zwany bywa niekiedy rationalismus vulgaris.

Wielu natomiast rzeczywistych pracowników nauki znacznie skromniejsze ma pojęcie o wiedzy. Nie odmawiając jej zgoła wszelkiej wartości realnej, wyznają ci pracownicy, że wiedza jest czymś niezmiernie małym, słabym i względnym wobec ogromu tajemnic i zagadek bytu. Przypominają oni przede wszystkim tę prawdę elementarną, a tak często zapominaną, że ziemia, na której żyć nam wypadło, jest tylko ziarnkiem piasku w oceanie wszechświata, że my, ludzie, jesteśmy pyłkami lub raczej mikrobami, przyczepionymi do tego ziarnka, że więc zakres naszego poznania musi być proporcjonalnym do zajmowanego przez nas stanowiska.

Wzrok astronomów, przy pomocy najsilniejszych nawet teleskopów, obejmuje przestrzeń aż do śmieszności małą w porównaniu z nieskończonością przestworów niebieskich. ″Nasze rozumowania o wszechświecie – pisze Kamil Flammarion – warte są z pewnością tyleż, co rozmowy dwóch mrówek o historii Francji″. Najgłębsze nawet kopalnie i studnie artezyjskie w stosunku do średnicy samej tylko ziemi są, zdaniem geologa Nöggerath’a, jakby cięciami komara. ″Nic albo prawie nic nie wiemy o wewnętrznej budowie i własnościach ciał tak organicznych, jak i nieorganicznych″, powiada Balfour Stewart. ″Przemiana ciepła i siły chemicznej – mówi Bain – wytwarzanie jednego przez drugie według woli dokonywa się w warunkach, które na ogół można z niejaką ścisłością oznaczyć, lubo szczegółów tej przemiany wcale nie rozumiemy″. ″Fizjologia, pisze jeden z lekarzy niemieckich – nie daje nam odpowiedzi na tysiączne pytania i ucieka się do hipotez, które są nieraz jeszcze dziwolężniejsze (noch haarsträubender sind), niż hipotezy starej metafizyki″. Zdaniem tak kompetentnego sędziego, jak Klaudiusz Bernard, fizjologia dzisiejsza znajduje się jeszcze na tym stopniu rozwoju, na jakim była alchemia przed powstaniem chemii. ″Zarówno fizyka, jak i chemia, są słowa Haeckla – te nauki ścisłe, te mechaniczne podstawy wszystkich innych nauk, opierają się na samych niedowiedzionych hipotezach. Chemia stoi na słabszych jeszcze nogach niż fizyka i jest mniej jeszcze uzasadnioną niż ona. Cały gmach chemii teoretycznej jest prawdziwym zamkiem powietrznym, wzniesionym z samych hipotez″. ″Nie trzeba się oddawać iluzji, mówi inny przyrodnik – jakoby zasady naszej mechaniki fizycznej zawierały w sobie objaśnienie jakiekolwiek najprostszych zjawisk przyrody; wszystkie one są tylko opisami albo raczej dokładnymi definicjami okoliczności, śród których widzimy zjawiska, ukazujące się w sposób dla nas niezrozumiały″.

Jak zawiłe i niedostępne jest badanie ducha ludzkiego, dowodzi następujące zdanie Aleksandra Baina: Gdyby kamienie mówiły, mniej byłoby to dziwnym, niż fakt, że trzyfuntowa mniej więcej bryła materii, zwana mózgiem, może być siedliskiem wiedzy, pamięci, pragnień, uczuć, myśli, talentu, geniuszu i w ogóle zjawisk duchowych.

Co do medycyny, która wszystkie inne działy przyrodoznawstwa przewyższa niewątpliwie zarówno liczbą pracowników, jak i ogromem swej literatury, oto jak na jej doniosłość zapatruje się jeden z lekarzy, dr Steudel: ″Sądząc – mówi on – z obfitości przyrządów zdrowiodawczych, z rozmaitości środków i szybkości, z jaką ciągle wzrasta ich liczba, można by przypuszczać, że i postępowanie lekarskie przy łożu chorego zyskało pewniejszą podstawę, że wiedza lekarska stała się bogatszą przez owe nabytki, że więc i rodzaj ludzki mniej winien obawiać się dzisiaj przeróżnych chorób. Posiadamy bowiem środki prawie ze wszystkich królestw przyrody, odznaczające się jakąkolwiek szczególną własnością leczniczą i połączone z sobą w sposób najrozmaitszy, a nadto z każdej oddzielnej materii nauczyliśmy się wyciągać część najskuteczniejszą dla przygotowania rzekomo leczniczego pierwiastka w zgęszczeniu i najczystszej postaci. Tymczasem, niestety, obfitość środków posłużyła tylko do powiększania niepewności i samowoli w praktyce lekarskiej, gdzie powstał taki zamęt, iż każdy może postępować, jak mu się podoba″. Dr med. Paweł Niemeyer, radca sanitarny w Berlinie, wydał i opatrzył komentarzami rozprawę tegoż d-ra Steudla pod jaskrawym tytułem: ″Nihilizm, jedyna prawda w medycynie″, gdzie między wielu innymi sceptycznymi wyznaniami czytamy pod koniec, iż lekarz, któryby sumiennie informował publiczność o istocie swej wiedzy i sztuki, podobien byłby do człowieka, który, siedząc na gałęzi, jednocześnie piłuje pod sobą tę gałąź.

″Cóż my ostatecznie wiemy z historii? – pyta Ludwik Bourdeau. Bardzo mało albo prawie nic (bien peu de chose, presque rien). Z wyjątkiem niewielkiej stosunkowo liczby wydarzeń, które w rysach najogólniejszych można przypuścić na podstawie pewnej ilości świadectw jednozgodnych, wszystko inne jest dla nas niepewne. Co się tyczy szczegółów, zawsze będziemy mieli tylko prawdę cząstkową, opartą na przypuszczeniach i zawsze podejrzaną. Zadanie historyka, podobne do zadania sędziego w sprawie zawiłej, polega na wydobyciu wersji najprawdopodobniejszej z zeznań niedokładnych i sprzecznych. Historia, podobnie jak sprawiedliwość ludzka, skazana jest po wsze czasy na wnioskowanie hipotetyczne. Historie, mówi Montesquieu, są to fakty fałszywe, skomponowane na podstawie prawdziwych lub też z okazji tych ostatnich″. ″Niesprawiedliwością byłoby, dodaje Bourdeau – po 25-u wiekach badań historycznych, składać zupełne niepowodzenie dziejopisów na ich niedbalstwo lub nieudolność, ponieważ wielu z nich dla bezowocnej tej sprawy poświęciło gorliwość i talenty, godniejsze lepszej doli″.

″Ze wszystkich rodzajów badania, historia jest niewątpliwie dziedziną, która była przedmiotem studiów najrozleglejszych, najbardziej systematycznych i zarazem najbardziej bezpłodnych. Zdumiewać się trzeba zaiste, gdy się porówna ogrom włożonej pracy z nicością otrzymanych rezultatów. Przyczyną niepowodzenia tylu wysiłków jest oporna natura przedmiotu″.

Jedną z nauk nowych, nader gorliwie uprawianą w naszym stuleciu, jest językoznawstwo porównawcze. Uczeni, jak Bopp, Wilhelm Humboldt, Colebrooke, Benfey, Burnouf, Max Müller, Pott, Lepsius i wielu innych, opanowawszy z bajeczną prawie wytrwałością ogromną ilość szczegółów lingwistycznych, zdołali zaprowadzić ład pewien w chaosie zjawisk mowy ludzkiej i wyświetlili sporo zagadnień, jeśli nie zasadniczych, to w każdym razie ważnych. W stosunku wszakże do wielkiego nakładu pracy i przenikliwości, dotychczasowe rezultaty językoznawstwa są nader skąpe. Co do kwestii początku mowy, najważniejszej ze wszystkich, istnieją tylko luźne hipotezy. Etymologia znaczenia wyrazów znajduje się dotąd, zdaniem Jerzego Curtiusa, ″na stanowisku macania (auf dem Standpunkt des Tastens)″. Nawet w dziedzinie języków indoeuropejskich, najlepiej zbadanej, dzięki zwłaszcza wybornie zachowanym zabytkom piśmienniczym nader głębokiej starożytności, odnajdowanie pierwiastków i tłumaczenie przemian wyrazowych napotyka, zdaniem Whitney’a, ″nadzwyczajne trudności″. Co zaś do innych grup językowych, mówi tenże lingwista, ″z dzisiejszego stanowiska wiedzy, porównywanie pierwiastków i rozwiązywanie tą drogą różnych pierwszorzędnego znaczenia problematów etnograficznych jest połączone z tylu niepewnościami i niebezpieczeństwy, że nie można mu przypisywać żadnej wartości. Przynajmniej to, co próbowano zdziałać w tym kierunku dotychczas, jest bez znaczenia; czy przyszłość dokona czegoś lepszego, zostawmy to przyszłości. Kto jednak zna trudności badania, ten niełatwo będzie budował nadzieje na porównywaniu pierwiastków″.

Niepewność, zmienność i chaos doktryn ekonomii politycznej, która, jak się wyraził Roscher, ″co kilka lat powinna by ogłaszać nowe przerobione wydanie swojego ideału″, są powodem, że niektórzy ekonomiści odmawiają jej zgoła charakteru umiejętności w ścisłym znaczeniu tego słowa. ″Metoda ekonomii politycznej – twierdzi Espinas – nie jest metodą nauki″; jest to raczej ″sztuka, dążąca nie do prawdy, lecz do powodzenia (non a la vérité, mais au succes)″, tj. do udzielania rad praktycznych stosownie do potrzeb bieżących i okoliczności. ″Jako sztuka, musi ekonomia polityczna zmieniać się podobnie jak rolnictwo, żegluga, przemysł, strategia, jak zasady wychowania, rządu itp.″. Tylko traktując ekonomię nie jako naukę, lecz jako nieujętą w ścisłe metody sztukę zaradzania jako tako potrzebom chwili, można, zdaniem Espinas’a, ″wyzwolić ją z tej wewnętrznej sprzeczności między tym, co ona przyrzeka, a tym, co dać może, która to sprzeczność podała teorie ekonomistów w dyskredyt aż nadto zasłużony″.

Zdawałoby się, że statystyka, jako oparta na cyfrach, powinna być umiejętnością pewną i ścisłą. Nadzieje naukowe, budowane na wykazach i wnioskach statystycznych, są nieraz bardzo rozległe. Bourdeau np. przepowiada, że statystyka dokona z czasem radykalnego przewrotu w historiografii. To jednak nie przeszkadza mu uczynić następującego zastrzeżenia: ″Roztropność, podejrzliwa z natury, radzi nie wierzyć łatwo w nieomylność, którą statystycy chcieliby sobie przywłaszczyć. Wiele wykazów, rzekomo urzędowych, nie zasługuje na większe zaufanie, niż opowiadania fantazyjne. Niedokładne obrachunki, uogólnienia lekkomyślne, niekiedy chęć błyszczenia ścisłością zarówno drobiazgową, jak niemożliwą, były przyczynami wielu wniosków urojonych i błędnych″. Ludzie nie łatwowierni, np. Thiers, określali statystykę jako ″sztukę oznaczania ściśle tego, czego się nie wie″, lub jako ″umiejętność nudnego oszukiwania publiczności za pomocą grupowania cyfr″. ″Trzeba mieć odwagę powiedzieć szczerze: nauka ta, pochodzenia tak niedawnego, jest jeszcze w szkole; lecz z czasem się wykształci″. Jeden z wybitniejszych przedstawicieli tej nauki, Lüder, zwątpił radykalnie o jej wartości. Statystyka, jego zdaniem, jest ″zbiorem kłamstw, mrzonek i nieużyteczności″. ″Najlepsze lata swego życia, powiada – poświęciłem statystyce, wykładałem ją setkom młodzieńców różnego stanu... teraz zwracam oręż przeciw sobie samemu i odwołuję poprzednie swe mniemania″. Haushofer, nie podzielając bynajmniej takiego pesymizmu, dodaje wszelako, iż ″utyskiwania Lüder’a, który wyprzedził o wiele swój czas, są do pewnego stopnia uzasadnione″.

″Kto jako nowicjusz wkracza w dziedzinę wyższej nauki, pisze Otto Liebmann – tego zdumiewa i przeraża iście dziewiczy las wszelakich teorii, przez które, jak przez bujne zarośla cierniowe, przebrnąć jest prawie niepodobieństwem. W tym lesie znajdujemy trudne i powikłane zagadnienia, rozwiązywane raz w tym, drugi raz w biegunowo przeciwnym sensie, i to przy pomocy nadmiaru spostrzeżeń, doświadczeń, hipotez i fikcji. Ze wszystkich stron czyhają na nas polemiczne kolce i ostrza gwałtownie powaśnionych mniemań prywatnych; człowiek się skłania raz w tę, drugi raz w ową stronę; gdy uczynisz krok naprzód, coś cię wnet zatrzymuje z tyłu, tak, iż tylko powoli postępować można″. ″Raczej widzowie pracy naukowej, niżeli sami pracownicy, żywią przesadzoną wiarę w potęgę rozumu i jego zdobycze; wiara ta bywa najczęściej tym silniejszą, im kto mniej obcuje z naturą″ – powiada Herbert Spencer. ″Człowiek ściśle uczony, chętnie idący za nauką wszędzie tam dokąd go ona prowadzi – są słowa tegoż filozofa – przekonywa się coraz głębiej, z każdym nowym odkryciem, że wszechświat jest niedostępnym zagadnieniem, i czuje silniej niż ktokolwiek inny, najzupełniejszą nieprzystępność najprostszego faktu samego w sobie. On jeden widzi istotnie, że poznanie bezwzględne jest niemożliwym; on jeden wie, iż na dnie każdej rzeczy spoczywa niezgłębiona tajemnica″.

Wyznania powyższe, których liczbę można by znacznie powiększyć, brzmią bardziej niż skromnie. Niemniej wszakże autorzy ich, poczytując wiedzę ludzką za siłę nader ograniczoną i wątłą po większej części przyznają jej do pewnego stopnia cechę realnej pewności i żywią nadzieję, że badania późniejsze nie omieszkają pewności tej pod wielu względami rozszerzyć i wzmocnić.

Tymczasem pesymiści poznania, skrajni sceptycy, wszelką wiedzę, zrozumienie jakiejkolwiek rzeczywistości i w ogóle pewność poczytują za urojenie, a cały dorobek naukowo-filozoficzny ludzkości za ″uczone nieuctwo″ i za bezwiedne albo świadome ″okłamywanie siebie samego″. Na słynne pytanie Montaigne’a: Que sais-je? Odpowiadają oni albo że nic nie wiedzą albo że mają świadomość tylko swych osobistych (inaczej subiektywnych albo podmiotowych) wrażeń, wyobrażeń i pojęć, poza które przekroczyć nie jest w mocy człowieka.

Ten właśnie sceptycyzm, to wielkie bankructwo umysłowe, wielkie ze względu na rozmiary i znakomite osobistości, które się stały jego ofiarami – jest przedmiotem mej pracy niniejszej.

Pod adresem czytelników, niewtajemniczonych w arkana filozofii, uważam za właściwe nadmienić już na tym miejscu, iż, oprócz najpopularniejszej nazwy sceptycyzmu, bankructwo to, będące jednym z najbardziej charakterystycznych i najciekawszych zjawisk w dziejach myśli ludzkiej, nosi inne jeszcze, lecz całkiem jednoznaczne imiona. Mienią je pyrronizmem (od nazwiska Pyrrona, sceptyka greckiego z IV-go wieku przed Chr.), iluzjonizmem absolutnym i nihilizmem poznania; występuje też ono pod imieniem krytycyzmu, fenomenalizmu, subiektywizmu, podmiotowego bezwzględnego idealizmu lub tylko idealizmu; wreszcie nazywa się nominalizmem i solipsyzmem (na wyraz ten proszę zwrócić szczególną uwagę), a w czasach najnowszych agnostycyzmem. Do tego ostatniego terminu mają predylekcję szczególniej nowsi filozofowie angielscy.

Praca