Wiek ambasadora. Opowieść o życiu Edwarda Raczyńskiego - Zofia Wojtkowska - ebook

Wiek ambasadora. Opowieść o życiu Edwarda Raczyńskiego ebook

Zofia Wojtkowska

4,8

Opis

Bywają ludzie, którzy są świadkami historii. Bywają tacy, którzy się kreują na jej twórców. I są w końcu ci nieliczni, którzy historię tworzą, sami pozostając w cieniu. Edward Raczyński, dyplomata, prezydent na uchodźstwie, poeta i wizjoner należał do tej ostatniej, tak rzadkiej grupy ludzi. Jego długie, ponad stuletnie życie mogłoby posłużyć za scenariusz do niejednego filmu o polskiej historii. Spadkobierca wspaniałego rodu, syn wyjątkowej kobiety, współtwórca polityki zagranicznej Polski międzywojennej. Podczas II wojny światowej ambasador w Londynie i kierownik uchodźczego MSZ. Człowiek, który przekazał światu świadectwo Jana Karskiego i jako pierwszy wysłuchał sprawozdania Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Przyjaciel Churchilla, bywalec brytyjskiego pałacu królewskiego. Po wojnie głos wolnej Polski na Zachodzie i jeden z prekursorów idei zjednoczonej Europy. Polak i Europejczyk w każdym calu. Arystokrata najlepszej próby i demokrata do szpiku kości. Poeta, który  bronił się przed polityką, a którego największa światowa polityka dopadała przez całe życie. Kochanek, mąż, ojciec, którego szczęście zawsze musiało ustępować wyższej konieczności. Autor oficjalnego dziennika i nigdy nieopublikowanych prywatnych zapisków, które w tej książce po raz pierwszy ujrzą światło dzienne.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 299

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (11 ocen)
10
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Opracowanie ‌graficzne: ‌Andrzej Barecki

Redakcja i opracowanie indeksu: ‌Leszek Kamiński/ADK Media

Korekta: ‌Dobrosława Pańkowska

Na okładce i obwolucie wykorzystano ‌zdjęcia z archiwum Katarzyny ‌Raczyńskiej

ISBN 978-83-244-0480-3

Copyright © by Wydawnictwo ‌Iskry, Warszawa 2017

Copyright ‌© by Zofia ‌Wojtkowska

Wydawnictwo ‌Iskry

al. ‌Wyzwolenia 18

00-570 ‌Warszawa

tel. ‌22 827 94 15

[email protected]

www.iskry.com.pl

Konwersja ‌publikacji do wersji ‌elektronicznej

SPIS ‌RZECZY

Melancholia

Korzenie

Rogalin

Matka Grakchów

Kraków

Londyn ‌po raz ‌pierwszy

Ku Niepodległej

Dyplomacja i ‌łowy

Angielska żona

Wojna o pokój

Rodzina

Ambasador

Koniec ‌świata ‌po raz ‌pierwszy

Wyspa ‌ostatniej nadziei

Niepolityczny polityk

Anatomia ‌upadku

Koniec świata ‌po raz drugi

Wygnańcy

W świecie ‌równoległym

Szczęśliwe zakończenie

Podziękowania

Bibliografia

Indeks osób

Mamie,

która nauczyła ‌mnie

słuchać historii

Jacek Malczewski ‌Melancholia

OBRAZ POCHODZI ZE ZBIORÓW ‌FUNDACJI ‌IM. RACZYŃSKICH ‌PRZY MUZEUM ‌NARODOWYM ‌W POZNANIU

Melancholia

W SYPIALNI WISI OBRAZ ‌JACKA MALCZEWSKIEGO. ‌Jeden z najbardziej przerażających, jakie ‌namalował. Jest na nim pracownia ‌malarska. Spod pędzla artysty ‌wyłaniają się chłopcy – ‌tacy jak Edzio i jego ‌brat ‌Roger. ‌Podobni do ulubionego kuzyna Jasia ‌i do innych ‌znajomych chłopaków. ‌Niczego jeszcze nieświadomi, zaczynają ‌podróż w głąb pokoju-obrazu, ‌w stronę uchylonego ‌okna, którym chcą wydostać ‌się na zewnątrz. ‌W drodze przez ‌płótno trafiają jednak w koszmarny ‌wir niezrozumiałej walki, podczas ‌której ci, co nie ‌zginą ‌poszatkowani ‌i zadeptani, zdążą ‌się ‌zestarzeć. Nieliczni starcy, którzy ‌dotrą do okna, też nie ‌wydostaną się z piekielnej pułapki, ‌mimo że zgrzybiałymi palcami ‌czepiają się framugi. ‌Odziana na czarno kobieta ‌zagrodzi im drogę ‌ucieczki. ‌Zostaną w przeklętym pokoju na zawsze.

Obraz, ‌choć wielki, nie dominuje ‌w sypialni chłopców. Jest ‌zbyt duża i zbyt jasna. ‌No, ‌może, gdyby to ‌był monumentalny Matejko wiszący ‌po sąsiedzku w galerii ‌ojca. Ale przecież nie ‌ta Melancholia,symboliczny manifest Malczewskiego, ‌którą matka ‌zdecydowała się powiesić nad głowami kilkuletnich brzdąców.

Dziwny wybór. W tworzonej przez Edwarda Raczyńskiego seniora największej polskiej prywatnej galerii sztuki można znaleźć dziesiątki dzieł równie wspaniałych, a przecież pogodnych i bardziej pasujących do dziecięcej sypialni. Takich, które nie powodują nocnych koszmarów, które pozwolą po otwarciu oczu pomyśleć, że świat jest piękny, a życie ma sens. Mógłby tam zawisnąć któryś z ukochanych marynistycznych obrazów papy. Albo romantyczny pejzaż, jakich pełno w kolekcji. Z polskich mistrzów: dzieci Chełmońskiego albo francuska wprawka Gierymskiego. A przecież i Malczewskiego w domu rogalińskim jest pełno. Każdy obraz trochę dziwny, ale żaden nie tak straszny.

A jednak Róża Raczyńska wiesza w pokoju synów właśnie Melancholię.

Czy w ten sposób chce przygotować chłopców na to, co ich czeka w życiu? Na to, czego ona od nich oczekuje? Że staną na czele zastępów, które pewnie nigdy nie dotrą do celu? Że poświęcą siebie w imię Obowiązku? Obowiązku, który im na barki nałożyło urodzenie w tej rodzinie, w tym miejscu, w tym kraju.

Edward Bernard Raczyński, ambasador, polityk, prezydent Rzeczypospolitej na uchodźstwie podczas swojego długiego życia wiele razy opowiada o ukochanym rodzinnym domu. Precyzyjnie odmalowuje szczegóły, których nie zapomniał mimo dziesiątków lat wygnania. O tym obrazie ledwo wspomina. Pisze tylko, że postać Melancholii „na przemian go śmieszyła i gniewała”.

A przecież pod tym wybranym przez matkę płótnem zaczyna się ponadstuletnia wędrówka przez pole bitwy, jakim stało się jego życie – bitwy o wolną Polskę. Ale i bitwy dużo bardziej osobistej, toczącej się między wolnością a powinnością, sztuką a polityką, miłością i żądzą a rodziną i konwenansem.

Te wojny ma zapisane w genach, które dziedziczy po Raczyńskich, jednej z najciekawszych rodzin w polskiej historii. Wyssał je też z mlekiem matki, Róży z Potockich, która na zawsze pozostanie najważniejszą kobietą jego życia i która jest też jedną z najciekawszych Polek swojej epoki.

Korzenie

URODZONA W 1849 ROKU W KRZESZOWICACH, RÓŻA, córka Adama Potockiego i Katarzyny z Branickich, dorasta między rodzinnym majątkiem a Krakowem i Paryżem. Jest jedną z najlepiej urodzonych europejskich panien. Podczas karnawałowych balów w paryskim Tuileries kawalerowie walczą o wpis w jej karneciku. Gdy przebywa w Baden Baden, przyjmuje u siebie króla pruskiego. Jesienią poluje z Radziwiłłami, zimą z hiszpańskimi książętami. Jej matka jest towarzyską wyrocznią Krakowa, a tym samym całej Galicji. „Każdy, kto chciał być w centrum, szedł tam, gdzie szła ona, i przebywał na sali tak długo, jak ona” – wspomina Maria Estreicherówna. Ojciec, podobnie jak dziadek, to wielki pan i wielki patriota, bohater więziony przez Austriaków we Lwowie i Spielbergu, wracający do Krakowa w glorii i chwale.

Wysoka, wyprostowana, może nie bardzo piękna, ale zgrabna. Inteligentna, oczytana, zawsze gotowa do dyskusji o rzeczach najważniejszych. Woli towarzystwo mężczyzn niż kanapowe dyskusje kobiet. Opowiada, że chciałaby być chłopcem i walczyć za ojczyznę albo studiować. Albo pisać polityczne pisma. Snuje plany i marzenia, których, ku zdziwieniu konserwatywnego otoczenia, rodzice nie wyśmiewają i nie umniejszają. Utwierdzają córkę w przekonaniu, że świat pozwoli jej rozwinąć skrzydła. Pewnie dlatego z portretu dziewczynki, a potem panny, patrzą oczy odważne, roześmiane, gotowe na spotkanie z życiem pełnym wyzwań.

W wieku osiemnastu lat Róża poślubia Władysława Krasińskiego, syna wieszcza Zygmunta, spadkobiercę ogromnej fortuny. Ale przede wszystkim gruźlika. To jej miłość pierwsza i dziecinna. Gdy rozum się budzi i podpowiada straszne scenariusze związane z nieuleczalną chorobą, panna chce wycofać dane słowo. Ojciec na to nie pozwala. „Dałaś słowo, a w naszym domu słowa się dotrzymuje” – ucina dyskusję.

Kilka lat później powstaje kolejny portret – Róża Krasińska, wdowa po Władysławie, z trójką maleńkich dzieci. Ciemna krynolina, zaciśnięte usta, nadmiernie postarzała twarz. Wdowa Krasińska już nie ma wielkich marzeń. Podejmuje heroiczną walkę o życie dzieci, które w spadku po ojcu, oprócz majątku, otrzymały zabójczą chorobę.

W 1877 roku za namową Tytusa Chałubińskiego, słynnego lekarza i odkrywcy Podhala, ucieka z dziećmi do Zakopanego. Wierzy, że górskie powietrze uratuje je przed tym, co musi się stać. Ale ucieka nie tylko przed tragicznym przeznaczeniem osób, które kocha najbardziej. Ucieka też przed swoją nieszczęśliwą miłością i zdradą, jakiej dopuścili się najbliżsi – ukochany mężczyzna i siostra zmarłego męża.

On – to Edward Raczyński, spadkobierca dóbr rogalińskich. Poznański magnat, potomek najbardziej oświeconych mieszkańców pruskiego zaboru, założycieli pierwszej publicznej biblioteki w Polsce, modernizatorów rolnictwa, ludzi Oświecenia. Tylko że z niego jest niespokojny duch. Po przedwczesnej śmierci ojca, który sam go wychowywał, ucieka w świat walczyć zbrojnie „za wolność naszą i waszą”. Wojnę za papieża prawie przypłaca życiem. Podobnie jak pobyt w oddziałach słynnego Sadyka Paszy. Ratowany przez polskie arystokratki, ląduje w kolejnych stolicach europejskich, gdzie urok polskiego bohatera działa na miejscowe panny jak lep na muchy.

Światowe życie jednak kosztuje, a niedoglądanym przez właściciela dobrom rogalińskim grozi ruina. Edward próbuje ratować nadszarpnięty przez lata jego tułaczki majątek, wdając się w coraz bardziej absurdalne przedsięwzięcia. Postanawia produkować jedwab w Indochinach, lecz po drodze traci wszystkie zakupione w Europie maszyny. Ukoronowaniem nietrafionych inwestycji jest wyprawa do Chile w poszukiwaniu złota. Spędza tam cztery lata. Finałem przygody jest bankructwo kopalni i nagły powrót jej właściciela do kraju. Wzywa go rodzina, zaalarmowana przez wiernego rogalińskiego służącego, który widzi, jak majątek jego pana jest rozprzedawany przez nieuczciwego zarządcę. Młody Raczyński zostaje bez grosza. Z pomocą przychodzi rodzina, pożyczając pieniądze pozwalające uchronić Rogalin przed licytacją.

Sam romantyczny hrabia pojawia się wreszcie w Krakowie. I tu miękną dla niego kobiece serca. W tym serce młodej wdowy Róży Krasińskiej, której Edward ponoć oddaje swoje. Gdy matka trójki dzieci czeka na oświadczyny, on prosi o rękę jej szwagierkę, Marię Beatrix Krasińską. Bez słowa wyrzutu pani Róża pakuje chore dzieci i wyjeżdża w góry. Zamienia pałace z dziesiątkami służby na chałupę w dziczy, kompletnie odciętą od świata. Miesiącami nie opuszcza Zakopanego, gdzie spędza czas czytając, spotykając się z artystami, a przede wszystkim opiekując się coraz słabszymi dziećmi. Żeby dojechać do Krakowa, podróżuje chłopskim wozem albo sankami, potem pociągiem. Dopiero na krakowskim dworcu zajeżdża po nią wspaniały oświetlony powóz Potockich. I na chwilę znów staje się wielką panią. Jednak wciąż jest matką, która żyje w oczekiwaniu na niechybną śmierć swoich dzieci. „Przez długie lata żyłam w tak ciągłych zapasach ze śmiercią, która mi najbliższych zabierała, biłam się z nią tak zażarcie, że w tej walce twardniała mi dusza” – napisze wiele lat później.

W tym czasie Edward też boksuje się z życiem, chorobą i śmiercią. Po krótkiej sielance z piękną Marylką rodzi się syn Karol. Dziecko jednak nie jest tym, co interesuje młodą matkę, prawdopodobnie cierpiącą na zaburzenia psychiczne. Drogi małżonków rozchodzą się bezpowrotnie. Maria Beatrix podróżuje po Europie, teoretycznie dla podratowania zdrowia, praktycznie oddając się przyjemnościom niekoniecznie właściwym żonie i matce. Pewnego dnia służba hotelowa znajduje ją martwą w pokoju. Powodem śmierci jest przedawkowanie morfiny lub sepsa spowodowana zakażeniem brudną igłą.

Jest rok 1884. Karol, syn Edwarda i Marylki Raczyńskich, ma sześć lat. Ojciec nie ma pojęcia, co z nim zrobić. Zawozi więc dziecko do Zakopanego. Do Róży.

Miłość może wszystko wybaczyć. I człowiek może wybaczyć. Róża przyjmuje syna rywalki pod swój dach. Przyjmuje też ojca. W 1886 roku Róża z Potockich primo voto Krasińska i Edward Aleksander Raczyński biorą ślub. W 1889 roku rodzi się ich pierwszy syn. Na cześć dziadka Raczyńskiego dostaje na imię Roger.

Róża ratuje majątek męża. Inwestuje w pałac w Rogalinie swój majątek, stając się jego sercem i mózgiem. Edward Aleksander nie próbuje ingerować w sprawy finansowe. Poświęca się temu, co kocha najbardziej – sztuce. Żona z niekłamaną ulgą przyjmuje tę niewymuszoną kapitulację. Tworzą związek tyleż nietypowy, co zgodny i pełen zrozumienia oraz miłości. Szczęście zakłóca tylko postępująca gruźlica Zosi, najmłodszej córki Róży z pierwszego małżeństwa. Pani Raczyńska jest w ósmym miesiącu kolejnej ciąży, gdy w listopadzie 1891 roku leczona w Zakopanem Zosia umiera. Łzy jeszcze nie obeschły, a 19 grudnia w zasypanym śniegiem górskim domku rodzi się chłopiec. Na pierwsze imię dają mu Edward. Po ojcu. Na drugie Bernard. Nie bardzo wiadomo dlaczego. On tego Bernarda do końca swoich dni nie znosi.

Rogalin

EDZIO NIE MOŻE PAMIĘTAĆ PRZEPROWADZKI z Zakopanego do Rogalina. Nie może pamiętać, jak pierwszy raz przejechał przez ten las po drodze z Poznania, po raz pierwszy zobaczył górującą nad polami neoklasycystyczną kaplicę grobową Raczyńskich, a potem aleję kasztanową i trawnik przed pałacem. Nie pamięta pierwszego spotkania ze służbą, która zgodnie z wolą pani Róży nigdy nie nakłada liberii. Ani pierwszej wizyty w stajniach pałacowych i powozowni. Pierwszej przejażdżki konnej (w odróżnieniu od matki i brata zawsze pozostanie kiepskim jeźdźcem) i pierwszego spotkania z Lechem, Czechem i Rusem – tysiącletnimi rogalińskimi dębami, których obecność zadecydowała o miejscu budowy pałacu.

W jego pamięci ten pałac i park pozostaną na zawsze. Niesie je w sercu przez wszystkie swoje życiowe przeprowadzki i zawieruchy. Przez nieskończenie długie lata, gdy nie będzie mógł odwiedzić Rogalina, odmaluje go w swojej pamięci i na kartach wspomnień. Zawsze czuje się przynależny temu miejscu. Choć się w nim nie urodził, tylko tam chce umrzeć. A że mu nie będzie to dane, tam, gdzie zamieszka, będzie tworzył namiastkę rogalińskiego domu. Do końca życia nad jego łóżkiem wisi akwarelka z rogalińskimi dębami i kilka obrazków wyniesionych z domu.

Rogalin jest na mapie rozbiorowej Polski miejscem wyjątkowym. Pozostaje polską wyspą, oblężoną twierdzą, nad którą na przełomie XIX i XX wieku wisi groźba konfiskaty i rugowania prawowitych właścicieli. Edward Aleksander Raczyński we wczesnej młodości, wyruszając na swojej wojaże, zrzekł się obywatelstwa pruskiego. A ziemię i majątki w Prusach mogą posiadać wyłącznie obywatele tego państwa. Dekret usuwający Raczyńskich z majątku jest już gotowy. Na skutek interwencji polskich arystokratów cofa go osobiście sam kanclerz Bismarck. W małym Edziu Raczyńskim na zawsze zostanie już lęk przed imperialnymi zakusami Niemców. Zawsze będzie się bardziej bał zagrożenia niemieckiego niż tego płynącego ze Wschodu. No, może nie zawsze. Tylko przez jakieś pierwsze pięćdziesiąt lat swojego długiego życia.

Ten oblężony Rogalin nie jest jednak miejscem nadmiernie rozpolitykowanym. Raczej jest oazą polskiej myśli, a zwłaszcza polskiej sztuki. Najcelniej chyba opisuje to Kajetan Morawski, przyjaciel Edwarda Raczyńskiego, który w rogalińskim pałacu od dziecka spędzał wiele czasu:

Obrazy były w domu najważniejsze, właściwie należał do nich cały pałac. W dolnych salonach wisiały spokojnie na ścianach, ale wiele innych pokoi, zwłaszcza zbrojownię, salonik z amorkami, starą bibliotekę, opanowały w całości.

Obrazy stoją na podłodze, podpierają ściany, zalegają na wolnych ławkach i fotelach. W zbrojowni, gdzie udało się upchnąć elektryczną kolejkę chłopców, w czasie zabawy trzeba uważać, żeby nie przewrócić sztalug, które stoją dosłownie wszędzie. Edward Aleksander kupuje malarstwo europejskie hurtowo, ale metodycznie. Szczególnie lubi pejzaże, dzieła marynistyczne, portrety malowane w plenerze. Oprócz sztuki nie ma właściwie potrzeb. Świat już widział, broni nie ceni, na konie nie wydaje. Samochodu nie potrzebuje, żadne „atrybuty męskości” go nie interesują. Po latach tułaczki, pozostając pod troskliwą opieką żony, tworzy najwspanialszą prywatną kolekcję sztuki w Polsce. Gdy w 1912 roku otworzy ją dla publiczności, zwiedzających ogarnie niemy zachwyt. W liczącej czterysta sześćdziesiąt sześć eksponatów kolekcji hrabiego Raczyńskiego nie zabraknie Matisse’a, Rembrandta ani Van Gogha. Siłą tego zbioru pozostaje jednak malarstwo polskie: trzydzieści płócien Jacka Malczewskiego, dzieła Wyspiańskiego, Boznańskiej, Matejki, Mehoffera i wielu innych.

Portret Edzia i Rogera Raczyńskich namalowany w 1897 roku przez Jacka Malczewskiego

OBRAZ POCHODZI ZE ZBIORÓW FUNDACJI IM. RACZYŃSKICH PRZY MUZEUM NARODOWYM W POZNANIU

Niejeden z tych malarzy tworzy w Rogalinie. Przede wszystkim Malczewski, stały gość rogalińskiego domu. Oprócz przerażającej Melancholii wiszącej nad łóżkami Rogera i Edzia, maluje portrety domowników, dęby rogalińskie, pejzaże. Olga Boznańska uwiecznia panią domu zagłębioną w fotelu i w myślach. W 1904 roku maluje też prześliczny portrecik Edzia – chłopca w koszuli z marynarskim kołnierzykiem. Ten portret po stu dziesięciu latach zawiśnie przy wejściu do gabinetu prezydenta Rzeczypospolitej w Pałacu Prezydenckim w Warszawie. Zobaczą go głowy europejskich państw i przywódcy wolnego świata. Prezydent Bronisław Komorowski będzie zatrzymywać ich przy portrecie chłopczyka, który był świadkiem i uczestnikiem najważniejszych historycznych zdarzeń XX wieku. Opowie o człowieku, któremu Polska zawdzięcza tak wiele, a o którym tak bardzo zapomniała.

Oprócz obrazów w domu są oczywiście książki. Niby mają swoje miejsce w specjalnie obstalowanej bibliotece na parterze, ale jakoś się tam nie mieszczą i rozłażą po domu. Te napisane oczywiście. Bo nienapisane też się pojawiają. Wraz ze swoim twórcami, którzy często bywają gośćmi w Rogalinie. Starszy brat Edwarda, Roger, będzie się chwalił, że Henryk Sienkiewicz, który pracował właśnie nad Quo vadis, próbując podrzucać w górę kilkuletniego Rogera, złamał sobie rękę i nie mógł pracować przez kilka tygodni. Ot, taki wątpliwy wkład rogalińskiego spadkobiercy w polską literaturę.

Czytanie na głos ma w pałacu rogalińskim szczególne znaczenie. W salonie ozdobionym dziełami Rembrandta, Canaletta i Tycjana, koło pianina, które dla Elizy Krasińskiej wybrał sam Fryderyk Chopin, zasiada w fotelu pan domu. Wysoki, z czarną brodą, owinięty artystowską peleryną, u nóg ma Burka, zwykłego kundla. „Jako człowiek bez cienia snobizmu zbierał psie przybłędy” – opowie po latach Edward.

Domownicy rozsiadają się wkoło. Zaczyna się spektakl czasów przedtelewizyjnych. On czyta powoli, dobrze intonując (do śmierci Edward będzie tępił niechlujną wymowę i brak dbałości o słowo). Z literatury polskiej jest cały Sienkiewicz, Fredro, Kochanowski. Sporo jest też książek francuskich: Aleksander Dumas, Teofil Gautier, Eugène Labiche. Literatury anglosaskiej brak. Edward Aleksander, który włada doskonale kilkoma językami, angielskiego nie zna. I właściwie nie bardzo chce poznać, choć łatwości w nauce języków syn Edzio będzie mu zazdrościł całe życie. Ojciec, jako zadeklarowany frankofil, nie ceni i nie lubi tego, co angielskie. Owszem, już w 1906 roku zabiera dzieci na wakacje do Londynu, żeby zobaczyły świat. Jako opiekuna na te wojaże zatrudnia młodego studenta, Francuza, którego rok wcześniej rodzina poznaje podczas wakacji. Paul Cazin, zwany pieszczotliwie Pawełkiem, już po kilku miesiącach spędzonych w domu Raczyńskich zostaje „honorowym domownikiem Rogalina” i jednym z najwierniejszych przyjaciół i powierników Edzia. Otwiera przed chłopakiem nieznane przestrzenie francuskiej poezji, która małego rzuca na kolana. François Villon, Pierre Ronsard, barwa języka, który staje się powoli dla Edzia równorzędny z polskim. Sam Cazin zakochuje się w Polsce i polskiej literaturze. Przez lata będzie ją tłumaczył na francuski. Przełoży nawet Pana Tadeusza. Z Edziem przegada o literaturze setki godzin. Podsunie mu wiele lektur, które kilku-, kilkunastoletni chłopak będzie czytał z niezwykłym dla młodego wieku krytycyzmem. Zwraca uwagę na czystość i klarowność stylu. „Byłem raczej niechętnie usposobiony do nowatorów w tej dziedzinie” – powie w wywiadzie udzielonym na kilka dni przed śmiercią. Nigdy nie polubi popularnego w tamtych latach Brzozowskiego, nie będzie wielbił Norwida, który „niepokoił go dziwactwem językowym”. Żeromskiego uznaje za wielkiego pisarza, ale za nim nie przepada. „Z powodu krystalicznej polszczyzny” kocha bezwarunkowo Sienkiewicza, a Odprawę posłów greckich Kochanowskiego będzie cytował z pamięci jako stuletni starzec. Jednak miłość, pierwsza i największa, to Mickiewicz. „To był człowiek, który w każdym swoim utworze, w stopniu większym niż inni jemu współcześni i następcy, wypowiadał siebie” – stwierdzi w wywiadzie radiowym. Sonety krymskie Raczyński będzie cytował na łożu śmierci. Stepy akermańskie wzruszały go nieustająco. Sam w swej poezji, której nigdy nie wyda, też złoży hołd wieszczowi. I choć pod wpływem Alexandre’a Guinle’a, kolejnego nauczyciela Francuza – i poety – zafascynuje się na chwilę findesieclowym nurtem „sztuki dla sztuki”, na dłuższą metę pozostanie wierny poezji romantycznej. Mallarmé, Gide ze swoją nową koncepcją sztuki trafiają w wiek młodzieńczego buntu i rozterek. Gdy chłopak zostanie mężczyzną, złoży ich twórczość do lamusa wraz z całą sztuką eksperymentalną, której, jak przyzna później, nigdy nie zrozumiał.

Do późnych lat pozostanie mu natomiast zaszczepiona przez Guinle’a miłość do gry w tenisa, którego technikę szlifuje w swoim pokoju, odbijając piłki od ścian i próbując przy tym nie uszkodzić żadnego z dzieł malarskich zdobiących sypialnię.

Oczywiście oprócz nauczycieli francuskich są i polscy. Najpierw Narcyz Kulikowski, potem Józef Gorzechowski (brat słynnego Jana – „Jura”, który w 1906 roku dowodził odbiciem z Pawiaka skazanych na śmierć działaczy PPS, i Henryka, zamordowanego w Katyniu autora płaskorzeźby Matka Boska Katyńska). Trochę opiekunowie, trochę przyjaciele, żaden jednak w sercu Raczyńskiego nie zbliży się nawet do miejsca, jakie zajął Cazin. Oni wypełniają swoje obowiązki i przygotowują chłopca do egzaminów, które zdaje dwa razy w roku jako zaoczny uczeń Gimnazjum Sobieskiego w Krakowie. Cazin jest powiernikiem, wyrocznią.

Matka Grakchów

NO, MOŻE Z TĄ WYROCZNIĄ TO PRZESADA. Bo wyrocznią jest i na zawsze pozostanie jedna. Matka. W czarnej sukni i nieodłącznym czepku na głowie, wyprostowana mimo potyczek z losem i Bogiem, który po kolei zabiera jej najbliższych – pierwszego męża, córki, zięcia, syna. Córka Elżbieta zostawia na wychowanie pani Róży czworo sierot z małżeństwa z także przedwcześnie zmarłym Janem Tyszkiewiczem. Zofia, Jan, Władysław i Michał zamieszkają w 1905 roku u babki, która będzie ich drugą matką. Nigdy żadnemu z nich nie da odczuć, że są mniej ważni niż Roger i Edzio.

Całą szóstkę wychowuje tak samo. Wszystkich chłopców posyła razem do szkoły. W niedługim czasie stają się prawdziwymi braćmi. To z Jasiem Tyszkiewiczem, a nie z Rogerem, Edzio dzieli najważniejsze doświadczenia dorastania. Razem palą „pierwsze papierosy, luksusowe pall malle w czerwonych pudelkach i srebrzystej cynfolii”. Razem przeżywają pierwsze miłości i życiowe porażki. Razem idą do szkoły i potem do wojska. Choć Edzio nie lubi polować, bo słabo widzi i szkoda mu zwierząt, włóczy się z Jasiem, który pasjonuje się polowaniem z flintą. On sam, od kiedy postrzelił sarnę i zobaczył, jak się wykrwawia, obiecał więcej nie strzelać do zwierząt. Próbuje więc przekonać Jasia i Rogera, by porzucili nieetyczną pasję. Po latach wspomina te rozmowy, jakże wyprzedzające epokę, w której żyli: „Najłagodniejsi ludzie o czułych sercach podlegają tej pasji. Gdy zarzuca im się krwiożerczość, zasłaniają się miłością do natury”.

Przez lata Edzio i Jaś pozostają nierozłączni. Jako dorośli mężczyźni też starają się widywać jak najczęściej. Ze swoimi żonami i dziećmi spędzają razem wakacje. To taka przyjaźń, w imię której każdy z nich rzuci wszystko, by ratować drugiego z opresji.

Jan Tyszkiewicz ginie w katastrofie samolotowej 30 maja 1939 roku. W tym czasie Edward Bernard Raczyński prowadzi oficjalne rozmowy z Anglią dotyczące dozbrojenia Polski. Nie zdąży na pogrzeb. Nigdy sobie tego nie wybaczy. Podobnie jak tego, że nie ma go przy żonie, kiedy ta na wieść o śmierci Jasia, tego samego dnia przedwcześnie rodzi trzecią córkę. Zawodzi najbliższych w momencie śmierci i w momencie narodzin. Nie zawodzi tylko Polski. Ale przecież tak trzeba. Tak go wychowała matka.

Ona oddaje mu całe matczyne uczucie. Zwłaszcza po niewyjaśnionej śmierci swego najstarszego syna z pierwszego małżeństwa – Adama. Adam był jej pierworodnym. Najzdolniejszy, podobny do dziadka, Zygmunta Krasińskiego – trzeciego wieszcza. Piękny, wysoki, jako jedyny z czwórki jej dzieci z Władysławem oparł się gruźlicy. Chciał pisać, ale bał się porównania z wielkim dziadkiem. Publikował więc pod pseudonimem Przysiecki. Ale przede wszystkim chciał walczyć za Polskę. Uważał, że słowem się niepodległości nie wywojuje. No i nagle, w 1907 roku, przewrócił się na jakimś włoskim dworcu. To było jak grom z jasnego nieba. Mówiono, że otruto go rybą. Nikt nikomu niczego nie udowodnił.

Pustoszeje salon w warszawskim Pałacu Krasińskich przy Krakowskim Przedmieściu 5, jedno z centrów życia intelektualnego i kulturalnego Warszawy. Ordynacja opinogórska i jej słynna biblioteka przechodzą w ręce dalszego krewnego, Edwarda Krasińskiego z Radziejowic. Pałac staje się własnością Raczyńskich, a konkretnie Edzia, bo Roger, jako starszy, odziedziczy Rogalin.

Polowanie na kuropatwy w Złotym Potoku. Od lewej: Roger Raczyński, Rogerek (syn Karola Raczyńskiego), Karol Raczyński, Edward Raczyński

ARCHIWUM KATARZYNY RACZYŃSKIEJ

Matka opowiada Edziowi o Adamie. Udaje jej się zafascynować go historią i twórczością brata. Gdy będzie wyjeżdżał do Londynu, w zielonej safianowej teczce zabierze część jego dzieł. Znajdą się w niej wierszyki o szarżach ułańskich i polskich chłopach, co idą na bój. Ta wywieziona teczka uratuje się przed wojenną pożogą. Kufer, w którym Adam zamknął całość korespondencji Zygmunta Krasińskiego i Delfiny Potockiej, zostanie w warszawskim pałacu. Spłonie, jak doniosą Raczyńskiemu świadkowie, już we wrześniu 1939 podczas pierwszych bombardowań stolicy. A może dopiero w sierpniu 1944, gdy Pałac Krasińskich (on nigdy o nim nie powie, jak inni mieszkańcy Warszawy, Raczyńskich) legnie w gruzach? Na szczęście w latach trzydziestych pokaźną część tych listów wydano drukiem.

„Matka chciała z nas zrobić braci Grakchów” – przyzna w rozmowie z Karoliną Lanckorońską Edward Raczyński. My – to oczywiście Roger i on. Wydawać by się mogło, że jeśli ktoś, to Roger ewentualnie na Grakcha się nadaje. Rosły, odważny, wysportowany, ma powodzenie u panien i nim się cieszy. Nie zastanawia się za wiele nad konsekwencjami swoich czynów. Pierwszy do tańca, do bitki, do próby odwagi. A Edzio? Już teraz, jako chłopak, trochę pochylony do przodu, bo źle widzi i próbuje się zbliżyć do interesującego go obiektu. Trochę marzyciel, trochę fajtłapa, zatopiony w książkach, nie ma odwagi w zbliżaniu się do dziewczyn. Konno nie najlepiej jeździ, w strzelaniu nie trafia do celu. Jaki to Grakch? Ale właśnie do niego w 1911 roku ciężko chora matka, myśląc, że umiera, pisze pożegnalny list. To jego prosi, żeby zawsze stał koło brata „i był dla niego podporą”.

On podporą? On, który nie wie, co robić w życiu, kim być, a tu podpora? Ale matka wie, że to właśnie ten niepozorny Edzio ma siłę, której nie miało żadne z jej dzieci. Że przetrwa i poniesie jej testament:

Żebyś nie zmarnował tego, czym Cię Bóg obdarzył, ale użył na najlepsze, żebyś nie usnął w pół drogi, jak to wielu czyni, i nie dał się opanować samolubstwu, ale pracował poprzez życie całe, spełniając sumiennie, energicznie i żwawo te obowiązki, jakie staną przed Tobą.

Bracia Raczyńscy przed domem Karola w Złotym Potoku, około roku 1910. Edward z lewej, Karol w środku, Roger z prawej

ARCHIWUM KATARZYNY RACZYŃSKIEJ

Portret Róży Raczyńskiej autorstwa Jana Bąkowskiego

OBRAZ POCHODZI ZE ZBIORÓW FUNDACJI IM. RACZYŃSKICH PRZY MUZEUM NARODOWYM W POZNANIU

Już wtedy przewiduje, że syn zajmie się polityką. Nie ma przekonania, czy podoła. Ostrzega:

Życie polityczne to walka na noże i trzeba do tej walki nie tylko odwagi i temperamentu, ale nawet pewnej bezwzględności.

List jest zalakowany. Chroni go pieczęć pani Róży. Można go otworzyć dopiero po jej śmierci. Tyle, że matka szczęśliwie przeżywa chorobę. Umrze w 1937 roku, gdy świat będzie się szykował do wielkiej wojny światowej. Wtedy Raczyński potraktuje ten list jak memento. Będzie do niego zaglądał w chwilach najbardziej dramatycznych wyborów, jakich przyjdzie mu dokonywać. Będzie sobie przypominał słowa matki o tym, że człowiek może być jak dąb pośród krzaków albo jak krzak. Będzie patrzył na rogalińskie dęby i definitywnie odrzuci rolę krzaka.

Zanim to nastąpi, minie jednak wiele lat. Wiele burzliwych lat, podczas których nieśmiały marzyciel w marynarskim mundurku przepoczwarzy się w dżentelmena Edwarda, gwiazdę polskiej dyplomacji. A świadkiem tego przepoczwarzenia będzie niewątpliwie Kraków.

Kraków

BYWAJĄ TU OD ZAWSZE. ZAJEŻDŻAJĄ NA DWORZEC KOLEJOWY, skąd kareta Katarzyny Potockiej, babki Edwarda, wiezie ich do Pałacu pod Baranami. Przylegająca do Rynku krakowska rezydencja Potockich należy do najelegantszych w mieście. Mimo tego, pod konsekwentnymi rządami nestorki rodu, opiera się snobistycznym nowinkom. „Żadnych liberii, żadnych zachodnich ekstrawagancji” – napisze po latach Raczyński. Wtóruje mu Jadwiga z Morawskich Umiastowska, która opisze „Barany” jako dom otwarty i „wolny od blichtru”. Dopóki chłopcy są mali, Róża Raczyńska przywozi ich do Krakowa głównie na zimę. Gdy tylko zjeżdżają, pałac ożywa. Schodzą się kuzyni i znajomi z dziećmi. Na drugim piętrze pałacu, zajmowanym przez Raczyńskich, odbywają się tłumne podwieczorki, którymi „dyryguje” pani Róża. „Dzieci dostawały czekoladę, dużo owoców, a potem odbywały się ogromne partie cache-cache [chowanego – przyp. aut.] po całym domu” – wspomina Umiastowska. Na zakończenie zabaw mieszkająca na stałe w „Baranach” Kasia Zamoyska, nieco starsza od pozostałych dzieci, opowiada całej kompanii bajki. Wrażliwy na słowo Edzio jest szczególnie zafascynowany tymi opowieściami. A może już wtedy bardziej niż opowieści fascynuje go ich autorka?

Punktem kulminacyjnym roku w pałacu jest oczywiście wigilia Bożego Narodzenia. Dla Edwarda Raczyńskiego jedno z najwyraźniejszych wspomnień wczesnego dzieciństwa. Do ogromnego stołu, nakrytego specjalnie przechowywanym na ten dzień białym obrusem, siada zawsze ponad trzydzieści osób. Na pierwszym miejscu: Adamowa Potocka, babka Edwarda, potem jej sześcioro dzieci z małżonkami, kilkudziesięciu wnuków i prawnuków. Podaje się polewkę grzybową i białą zupę migdałową. Ryba jest tak wielka, że „obnoszono ją na półmisku jak na desce”. Kolacja w blasku kandelabrów trwa nieskończenie długo, a przecież w sali obok czeka oświetlone drzewko (w Krakowie nikt nie powie choinka!), a pod nim najpiękniejsze prezenty. Dzieci, które na co dzień nie są rozpieszczane, tego dnia mogą być pewne, że ich wszystkie marzenia zostaną spełnione.

Z początkiem XX wieku wizyty w Krakowie stają się częstsze. Latem 1901 roku Roger, Edzio i Jaś Tyszkiewicz zdają egzaminy wstępne do Cesarsko-Królewskiego III Gimnazjum Wyższego w Krakowie. Przez pierwsze lata uczą się jednak w domu pod opieką polskich, francuskich i angielskich nauczycieli. Jedynie dwa razy w roku zdają egzaminy. Edzio na ogół celująco. Bardzo dobry miewa z greki i łaciny oraz z gimnastyki. Choć całe życie będzie dbał o kondycję, lekcje sportu w szkole źle zapiszą się w jego pamięci – gimnastyki, a zwłaszcza jej nauczycieli, nigdy zresztą nie polubi. W 1938 roku, w artykule dla „Przeglądu Sportowego”, opisze sposób i poziom nauczania wychowania fizycznego w rozbiorowej szkole jako wysoce niewystarczający. Pół godziny nieobowiązkowej gimnastyki w tygodniu uzna za karygodne zaniedbanie lub celowe działanie rozbiorcy, mające na celu „hodowanie” jednostek słabych fizycznie i psychicznie. Miażdżącą cenzurkę wystawi też ówczesnym nauczycielom tego przedmiotu: „Profesorowie gimnastyki byli uważani za jednostki niedorozwinięte, które z powodu braków naturalnych nie osiągnęły wymaganego dla innych zawodów poziomu umysłowego”.

Ogólnie poziom nauki w jego gimnazjum jest bardzo wysoki. Na wydanym w 1910 roku świadectwie maturalnym Edward Raczyński ma tylko jeden stopień „dobry” – z matematyki. Reszta to celujące. Kilka dni po zakończeniu tego oczekiwanego z niepokojem egzaminu dojrzałości Edzio notuje: „Nie ma nic łatwiejszego, jak ona straszna matura, postrach próżniaków i matołków”.

Szczególnie dużą wagę przykłada do egzaminu z języka polskiego. Po latach będzie wspominał, jak bardzo się starał pisać językiem literackim. Oczywiście na starość odnajdzie w tych pracach „niedopracowanie i młodzieńczą pretensjonalność”, ale zawsze będzie cenił czas szkolny za pracę nad doskonaleniem formy i treści pisemnych wypowiedzi. Nie trzeba zapominać, że to, co u niego w krakowskiej szkole jest oczywistością, pozostaje nierealizowalnym pragnieniem dla jego rówieśników w dwóch pozostałych zaborach. Początek XX wieku to kulminacyjny moment germanizacji i rusyfikacji. Gdy Raczyński szykuje się w 1901 roku w Krakowie do pierwszego egzaminu z języka polskiego, w odległej o sześćdziesiąt kilometrów od jego Rogalina Wrześni trwa strajk dzieci w obronie tego języka. Gdy w 1909 roku kuje do matury, w zaborze rosyjskim pojawiają się mocno ocenzurowane Syzyfowe prace opisujące walkę warszawskich rówieśników z rusyfikacją.

Do jego szkoły też docierają hasła wolnościowe. Pomimo względnego liberalizmu władz galicyjskich – nieliczne i nieczęsto. Edzio się nimi nie interesuje. W tamtym czasie spędza całe dnie na „pożeraniu” literatury, która staje się jego pasją. Zamyka się na strychu w kamienicy na Szpitalnej, do której pani Róża przeprowadza rodzinę w 1907 roku po śmierci swojej matki.

Oczarowany słowem Edzio też zaczyna pisać. W wieku lat osiemnastu kupuje elegancki kajet. Tytułuje go Kwiatki z ogródka E. Raczyńskiego. Poezja i życie. Zapisuje w nim najważniejsze przemyślenia, fakty z życia, wiersze, które zaczyna klecić. W ciągu następnych czterdziestu sześciu lat zapisze kilkanaście takich zeszytów. Większość zapisków potraktuje jako źródło historyczne i wyda w tomie W sojuszniczym Londynie. Tych z lat młodzieńczych nie pokaże nikomu. Zostaną w londyńskim mieszkaniu jego córki Katarzyny, przez lata schowane przed wścibskim wzrokiem dziennikarzy i historyków.

Pierwsza strona dzienników Edwarda. Rok 1909. „Z ogródka E Raczyńskiego. Poezya a życie”

ARCHIWUM KATARZYNY RACZYŃSKIEJ

Tymczasem bez tych notatek nie sposób zrozumieć niektórych wyborów Raczyńskiego. Sam wielokrotnie przyznaje w licznych wywiadach, że nie lubi się zwierzać, a nawet opowiadać o prywatnych sprawach. Nawet w czasach wczesnej młodości niechętnie rozmawia z bliskimi o emocjach, uczuciach, wahaniach. Są takie historie, o których opowiada tylko „dzienniczkowi, z którym rozmawiam bez słów”. I są to często historie najważniejsze.

Na początku chce, żeby to był pamiętnik erudyty. Chce pisać o miłości do muzyki Beethovena i o tym, jakie wrażenie wywarła na nim poezja Kasprowicza (ogromne). Unika spraw przyziemnych, niezwiązanych z szeroko rozumianą sztuką. Ale nagle w życiu Edzia pojawia się coś, co staje się ważniejsze od literatury i muzyki. Ba, nawet od rodziny, klasy, wychowania. Od wszystkiego, czego doznał i czego się nauczył. Od tego, co powinien i jak powinien.

Osiemnastoletni Raczyński notuje:

Otwieram niniejszym rubrykę, którą poświęcam uczuciu z pewnością najczulszemu, jakie kiedykolwiek przez człowieka przeniknęło...... miłości!!!!!!!!

Ta pierwsza miłość ma na imię Kasia. Baworowska, z domu Zamoyska. Ta sama, która opowiadała przed kilku laty bajki pod Baranami. Tylko że teraz Kasia ma męża i nie bajki jej w głowie. Mówią, że uwiodła Edzia podczas balu karnawałowego w feralnym 1909 roku.

Cóż, historia na pozór banalna. Karnawał to przecież czas swatania na potęgę. Młode panny wchodzą po raz pierwszy w towarzystwo. Te starsze z coraz większym niepokojem „polują” na mężów, bo staropanieństwo to jedna z gorszych rzeczy, jakie mogą się w ich życiu przydarzyć. Jadwiga Umiastowska opisuje te bale jako „targ na dziewczęta”. Krakowski karnawał to kolacje, szampan, tańce, panny wnoszące kosze kwiatów. Wachlarze, dekolty, mundury, epolety. Mało kto zostaje obojętny na ten nastrój damsko-męskiego polowania. Zwłaszcza podczas najwspanialszych balów. Takich, jak te pod Baranami.

W tej atmosferze odnaleźli się po latach. Ona znudzona małżeństwem i doświadczona w romansach. On, co tu gadać – dzieciak bez szans w tym starciu. „Ja Edzio Raczyński, ja typ jakiś specjalny, zakochany i Boże, jakie to dziwne u mnie” – zwierza się pamiętnikowi.

Grom z jasnego nieba. Wbrew wszystkim. Wbrew wszystkiemu. On się coraz częściej zamyka na strychu na Szpitalnej. Jeszcze więcej czyta. Jeszcze więcej marzy. Zaczyna pisać wiersze. Oczywiście o miłości.

Ręce mi obie daj przytulić ręką

Będę Ci cicho mówił: kocham Ciebie

Duszą mi jesteś, jesteś utęsknieniem

Jesteś mi siłą – mój żywota chlebie.

Na starość przyzna, że w tym młodzieńczym czasie literatura była dla niego „pewnego rodzaju eskapizmem”.

Choć się to wydaje niemożliwe, trzeba jednak żyć. Nawet jeśli się ma niespełna dwadzieścia lat i jest się śmiertelnie zakochanym w mężatce.

Matka na pewno dowiaduje się szybko. Takiego romansu nie da się ukryć we wszystkowiedzącym Krakowie. Czy rozmawiają? Czy ona coś mu nakazuje? Nie wiadomo. Natomiast wiadomo, że 2 listopada 1910 roku Edzio zaczyna studia prawnicze na uniwersytecie w Lipsku. Czyli stara metoda na niefortunną miłość – wysłać chłopaka gdzieś daleko, niech zapomni. Tym bardziej że w Lipsku, na Akademii Rolniczej, studiuje już Roger. Co prawda nie zabawi tam długo, bo zaraz ucieknie do Monachium uczyć się malarstwa. A potem rozpocznie wojaże nie wiadomo dokąd i z kim...

Edzio próbuje pilnie się uczyć w tym Lipsku, ale już po roku jest z powrotem w Krakowie. W październiku 1912 roku zdaje „pierwszy egzamin rządowy historyczno-prawniczy” i zaczyna drugi rok studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim. I trzeci rok romansu, którego rodzina nie zamierza tolerować. Sytuacja komplikuje się, gdy Katarzyna dowiaduje się, że spodziewa się dziecka. Edward namawia ją, by porzuciła męża i wyjechała z nim, choćby na koniec świata. Ona decyduje się zostać. Ostatecznie to on, pod naciskiem rodziny, znowu wyjeżdża. Do Londynu.

Londyn po raz pierwszy

NIE WIADOMO, DLACZEGO PADŁO NA LONDON SCHOOL OF ECONOMICS. Może dlatego, że na wyspę trudniej dojechać niż do którejkolwiek z europejskich szkół. Żeby uniemożliwić niefortunnym kochankom spotkanie.

To już trzecia szkoła wyższa Edwarda. I chyba znowu nietrafiona. Młodzieniec mniej poświęca się nauce, bardziej poznawaniu kraju, który zafascynuje go na zawsze. Polski panicz, który na studia jedzie z piątką służby (od garderobianego po kucharza), poznaje jeszcze bardziej hermetyczną niż w Polsce strukturę społeczną. Przez koneksje rodzinno-towarzyskie wchodzi w krąg angielskiego ziemiaństwa. Poznaje ludzi, którzy za kilkanaście lat, w dużej mierze dzięki Raczyńskiemu, zostaną orędownikami przegranej polskiej sprawy na arenie międzynarodowej. Na razie jednak Robert Baden-Powell, twórca ruchu skautów, to dla niego sympatyczny pan „latający w krótkich portkach”, a William Tyrrell – podsekretarz stanu w brytyjskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych, jest na tyle interesujący, na ile czarująca jest jego „uprawiająca proste wiejskie życie żona”, która zaprasza licznych gości do wiejskiej rezydencji.

Odkrywanie Anglii to nie tylko wizyty w sielankowych wiejskich posiadłościach brytyjskiej arystokracji. Wyzwolony spod kurateli matki i krępującego związku miłosnego Edzio poszukuje też innych rozrywek. Poddaje się modnej wśród bohemy londyńskiej fascynacji Wschodem. Przyjaźni się z wyznawcą Zoroastry, zakochuje się w poezji wczesnośredniowiecznego perskiego poety i filozofa Omara Chajjama (Khayyama) i próbuje z angielskiego tłumaczyć jego rubajjaty (do tego dzieła powróci zresztą po wielu latach, gdy znowu znajdzie się na życiowym zakręcie). Odwiedza mroczne speluny East Endu, pojawia się w palarniach opium, zawiera znajomości, których do porządnych zaliczyć nie można. Przede wszystkim jednak próbuje zrozumieć siebie.

Ma dwadzieścia dwa lata. Za sobą: dobrą szkołę, maturę, kolejne uniwersyteckie próby, niefortunny romans. W sobie: miłość do kobiety, której nigdy nie posiądzie na wyłączność, miłość do literatury, a zwłaszcza poezji, poczucie obowiązku, jakie wpoiła mu matka. Przed sobą: konieczność podjęcia życiowych decyzji.

Rosnące wątpliwości przelewa na karty pamiętnika. Pisze wiersze, których nigdy nikomu nie pokaże, o znamiennych tytułach: Zniknąć, Słaby, Niebyć. Czuje, że jeśli pójdzie „szlakiem opowieści genealogicznych matki”, czyli ścieżką, jaką wyrąbały mu pokolenia przodków i oczekiwanie najbliższych, będzie po prostu nieszczęśliwy. Z drugiej strony coraz jaśniej widzi, że te wszystkie powinności i konwenanse, które chce odrzucić, tkwią w nim tak głęboko, że przekreślić ich po prostu nie może.

Ja tak jak oni pragnę żyć

Dlaczego nimi gardzę?

Ja tak jak oni muszę być

Żołnierzem – niemym skardze

– zapisuje w dzienniku.

Tylko że on nie nadaje się na żołnierza! Jest artystą, chce pisać! Ma „głód miłości”, brzydzi się przemocą, kłamstwem, polityką. Nie chce zostać ofiarą urodzenia, klasy, powinności.

Nie potrafi sam wybrać drogi. Jak powietrza potrzebuje wsparcia tej, która wie, która jest „skarbem nieocenionym” – matki.

Pisują do siebie często. Matka konsekwentnie przypomina o obowiązkach względem rodziny i kraju. Iw końcu w grudniu 1913 roku Edward notuje w swoim dzienniku:

Czy uczułem to w sobie, czy też narzucono mnie – dość, że wiem o tem, że mam, że powinienem być człowiekiem czynu. Dlatego przestałem myśleć o literaturze.

W tym momencie Edward wkracza na ścieżkę powinności. Mimo że wiele razy będzie miał wątpliwości, przez kolejne osiemdziesiąt jeden lat nie zejdzie z niej ani na krok.

Na razie sam sobie próbuje udowodnić, że dokonał słusznego wyboru. Że jest już po tej drugiej, dobrej stronie. Zamyka swój „literacki okres” jedynym w życiu wierszem patriotycznym. Jednym ze słabszych, jakie napisał.

O Polska ziemio – matko ukochana

Polski nasz kraju – szarpany męczony

Jest w Tobie siła – jest moc nieprzebrana

W miłości synów – skarb nieprzenikniony.

Dalej jest podobnie, jeszcze tylko deklaracja życia i śmierci dla Ojczyzny. Klamka zapadła. Edward wraca do Krakowa. Na służbę Polsce, której jeszcze nie ma.

Ku Niepodległej