Widząca - Daria Aksamit - ebook + książka

Widząca ebook

Daria Aksamit

5,0
21,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Podczas gdy młodsza siostra Klary znika w niewyjaśnionych okolicznościach, dziewczyna odkrywa w sobie dar jasnowidzenia.

Dzięki jej pomocy, policjantom udaje się odnaleźć zaginioną nastolatkę, lecz okazuje się, że mają do czynienia z seryjnym mordercą. Losy Klary i jednego z policjantów splata chęć odnalezienia sprawcy. Im dalej zagłębiają się w poszukiwania, dziewczyna poznaje i stopniowo zaczyna kontrolować swoje moce.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 209

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Przyszłość, zanim wkracza, zawsze przedtem puka

Francois Mauriac

Prolog

Paula zamykała butik. Rzuciła ostatnie spojrzenie na szpaler wieszaków z ubraniami posegregowanymi kolorystycznie. Od śmierci rodziców niczego tu nie zmieniła, nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby próbować zepsuć koncepcję mamy. Zamknęła drzwi i ruszyła w stronę mieszkania. Był początek października i choć powietrze było jeszcze ciepłe, drzewa przyozdobiły już swoje korony w kasztany, a ich liście zaczynały zmieniać kolory, które w blasku słońca wyglądały, jakby malarz dopiero co je namalował i farba nie zdążyła jeszcze wyschnąć. Wieczorami ludzie przesiadywali na ławkach i rozmawiali do późna. Dzisiaj jednak park świecił pustkami i słychać było tylko dźwięk jej obcasów, uderzających jednostajnie o brukowane podłoże. Dziwnie się czuła. Jakiś wewnętrzny niepokój nie pozwalał jej czerpać przyjemności z pięknej jesiennej pogody. Wydawało jej się, że ktoś ją obserwuje. Powtarzała sobie, że to tylko jej wyobraźnia, ale odruchowo przyśpieszyła kroku. Czuła na sobie czyjś wzrok. Parę razy spojrzała za siebie, lecz park był pusty, nikt za nią nie szedł. To nieznośne uczucie towarzyszyło jej przez całą drogę do domu. Była już pod drzwiami mieszkania, otworzyła torebkę i zaczęła szukać kluczy. Nagle poczuła ukłucie na szyi i obraz przed oczami zaczął jej się rozmazywać. Nawet nie zdarzyła się odwrócić, kiedy nogi odmówiły jej posłuszeństwa i osunęła się na ziemię. Straciła przytomność. Kiedy się ocknęła, leżała naga w swojej sypialni, a nad nią stał mężczyzna. Jego oczy jarzyły się jakimś dziwnym blaskiem. Przez chwilę nie była w stanie pojąć, co tak naprawdę się dzieje, to wszystko wydawało jej się nierealne. Nie chciała dopuścić do siebie prawdy; jej myśli wirowały w głowie, na próżno próbując złapać się jakiegoś bezpiecznego punktu. On patrzył na nią jak na zdobycz, jak myśliwy, który właśnie upolował zwierzynę. Delikatnie uniósł kącik ust, które ułożyły się na kształt prowokacyjnego uśmiechu.

– Wstrzyknąłem ci substancję paraliżującą. Nic nie możesz zrobić, więc się temu poddaj. Zobaczysz, spodoba ci się – powiedział patrząc na nią obłąkanym wzrokiem, jakby powtarzał dawno już wyuczoną formułkę.

Paula próbowała krzyczeć, ale nagle zdała sobie sprawę, że nie jest w stanie wydobyć z siebie głosu. Patrzyła jak mężczyzna zrzuca z siebie ubranie i powoli podchodzi do niej. Nie mogła nic zrobić. Jej bezwładne ciało leżało na łóżku. Żałowała, że była świadoma. Tylko jedna myśl kołatała w jej głowie bez końca: „Gdzie jesteś?! Gdzie jesteś?! Gdzie jesteś?!...”.

***

Marek skończył projekt i wyszedł z pracy. Jak najszybciej chciał znaleźć się w domu. Był wykończony po całodziennym ślęczeniu przed komputerem. Wiedział, że Paula nie lubiła, kiedy zostawał po godzinach, ale czasami po prostu nie miał wyboru. Jechał myśląc, jak wynagrodzić jej dzisiejszy późniejszy powrót. Może wspólna kolacja albo wypad do kina?

Kiedy otworzył drzwi od mieszkania, usłyszał odgłosy dobiegające z sypialni. Na chwilę zatrzymał się skonsternowany, lecz zaraz wrócił do siebie. Wolno wchodził po schodach, a z każdym krokiem dźwięki stawały się wyraźniejsze i bardziej jednoznaczne. Drzwi od sypialni były otwarte. Stanął i patrzył z niedowierzaniem. Szarpało nim tyle uczuć, że nie mógł się ruszyć. Żal, złość, rozczarowanie. Zobaczył swoją Paulę, którą tak kochał. Leżała i patrzyła na niego, prosto w jego oczy. Jak ona mogła mu to zrobić? Widział jak ten mężczyzna ją dotyka i coś w nim pękło, on nawet nie zauważył, że ktoś stoi w progu, był zbyt zajęty.

Paula nie wierzyła w to, co się dzieje. Chciała mu powiedzieć, że to wszystko nie tak... że ona wcale tego nie chce... żeby jej pomógł, zabrał go, zrobił cokolwiek, uratował ją i przerwał ten koszmar. Nie mogła. Nie dała rady nawet poruszyć ustami. Widziała tylko jak Marek odwraca się i odchodzi, a jedna samotna kropla spłynęła po jej policzku przez nikogo niezauważona.

Rozdział I

Zawsze byłam dziwna. Zamknięta w sobie, a jednocześnie uśmiechnięta, wiecznie rozbawiona, lubiąca być w centrum zainteresowania. Może przyciągałam do siebie ludzi, którzy wiedzieli, że w moim towarzystwie nie będą się nudzić, czasami jednak lubiłam sama posiedzieć przy jakiejś klimatycznej muzyce albo zwyczajnie, bezczynnie godzinami leżeć na kanapie przed telewizorem. Kiedy stwierdzałam, że przybyło mi kilka kilogramów, wpadałam w wir ćwiczeń z pełną rozpiską na każdy dzień tygodnia na dwanaście miesięcy w przód. Czasami jednak przychodził dzień, kiedy cały czas potrafiłam być głodna, zjadałam śniadanie, obiad, a potem kolację i po chwili włączał się „szwendacz”, a kiedy „szwendacz kuchenny” się włączy, niestety jabłko i marchewka nie pomaga. Jadłam i jadłam, a brzuch domagał się czekolady, fast foodów i innych nieszczególnie wartościowych posiłków. Mimo to podobno byłam szczupła, chociaż ja o sobie nigdy bym tego nie powiedziała. Bywało, że udawałam twardą i śmiałam się ludziom prosto w twarz, kiedy w środku mnie bolało. Czekałam wtedy na chwilę, kiedy będę sama i wybuchałam płaczem. Może byłam trochę inna, skomplikowana. W mojej głowie skupiało się tyle myśli o rzeczach kompletnie niezastanawiających przeciętniej osoby. Lubiłam marzyc, tworzyć plany na przyszłość, by po chwili myśleć o śmierci i jak się będę wtedy czuła. Czy będę czekała na jej nadejście, czy śmierć mnie zaskoczy, a może będę się jej spodziewać?

***

Niewiele pamiętam ze swojego dzieciństwa, jednak to wydarzenie szczególnie utkwiło w mojej pamięci, zajmując w niej miejsce już na zawsze. Kiedy byłam małą dziewczynką, wydarzyła się pewna sytuacja i choć miałam zaledwie osiem lat, zapamiętałam wyraźnie każdy szczegół, każde słowo. Miałam sen, który po przebudzeniu pamiętałam trochę jakby przez mgłę. Jednak jedno zdanie poprzez swoją abstrakcyjność szczególnie utkwiło mi w pamięci. Wypowiedziała je pewna kobieta do drugiej: „A teraz jest pani gotowa na randkę ze swoim mężem”. Zdanie dziwne samo w sobie, zwłaszcza dla małej dziewczynki, która nie przypominała sobie, żeby jej rodzice chodzili na randki. Mówili raczej, że idą na kolację tudzież do znajomych albo po prostu: wychodzimy. Na randki przecież chodzi się na samym początku znajomości, po ślubie randka nie jest już randką, tylko wspólnym wyjściem... gdzieś. Pomyślałam, że ten sen był kompletnie bez sensu i z uśmiechem opowiedziałam o nim mamie, która stwierdziła, że niestety sny czasem już po prostu takie są i nie warto się tym przejmować. Jednak ja pamiętałam dokładnie głos i wygląd obu kobiet ze snu. Jednej mówiącej to zdanie, które przez dłuższy czas powtarzałam sobie w myślach jak zaklęcie i drugiej „niejakiej żony”, która została przez ową kobietę wydelegowana na randkę.

Minęło parę miesięcy, a może nawet rok i pojawiła się nowa telewizja z nową wspaniałą ramówką. Coś idealnego dla dziewczynek, nastolatek, kobiet w każdym wieku – czyli niezniszczalna moda i uroda. Programy o kosmetykach, salonach spa, ciuchach, modelkach, wybiegach, a także ciekawostki ze świata showbiznesu. Wymarzony kanał dla płci pięknej. Toteż można się domyślać, że każdą wolną chwilę przesiadywałam przed ekranem, podziwiając boskie życie gwiazd, świat projektowania mody, krainę perfum i wiele, wiele innych. Pewnego dnia natrafiłam na program, gdzie delikatnie rzecz ujmując, z przeciętnych kobiet sztab ludzi tworzył piękne i urocze istoty. Coś w stylu „brzydkie kaczątko – historia w świecie ludzi”. W odcinku, który właśnie oglądałam, przedstawiano historię kobiety, która poddała się wielu zabiegom upiększającym i odmładzającym. Finalnie z pomocą mnóstwa rąk stylistów i wizażystów zmieniła się nie do poznania. Kiedy była już gotowa, stojąc w prześlicznej, czarnej wieczorowej sukni, w kadrze pojawiła się prowadząca program. Wtedy coś powoli zaczęło świtać w mojej głowie, że skądś znałam jej twarz. Gdzieś już ją widziałam, ale najbardziej pamięć poruszył mi jej głos. Wpatrując się w ekran, próbowałam posklejać układankę w jedną całość. Nie mogłam przecież widzieć tego programu wcześniej, bo dopiero teraz wszedł na antenę – tego byłam pewna. Zaczęłam intensywnie starać się zrozumieć, jakim cudem obrazy jeden po drugim, postacie, scenerie, głosy, wszystko wydawało mi się znajome, jakby już się wydarzyło. To nieznośne uczucie przerwało zdanie. Jedno zdanie wypowiedziane przez prowadzącą, która podeszła do bohaterki programu i powiedziała: „Teraz jest pani gotowa na randkę ze swoim mężem”, a ona odwróciła się i zobaczyła męża z czerwoną różą w dłoni oszołomionego jej nowym piękniejszym wydaniem.

O mało co nie spadłam z łóżka. Usłyszawszy to zdanie nagle otworzyły się klapki, które miałam na oczach. To były one! Te same dwie kobiety, te, które widziałam już wcześniej, widziałam, ale gdzie? To mi się śniło… Ten niedorzeczny bezsensowny sen! Długo siedziałam z otwartą buzią i wytrzeszczonymi z niedowierzania oczami. Skąd mogłam wiedzieć? Jakim sposobem śniło mi się coś, co później naprawdę się wydarzyło? Przecież kiedy śniłam tamtą scenę, program jeszcze nie istniał.

Zerwałam się na równe nogi i wpadłam jak tornado do pokoju rodziców, z trudem próbując wytłumaczyć, co przed chwilą widziałam.

– Mamo! Pamiętasz ten sen, który ci opowiadałam?… „Teraz jest pani gotowa na randkę ze swoim mężem...” i tak dalej? Ten bez sensu, pamiętasz? – Jąkając się z przejęcia, w końcu z siebie wyrzuciłam.

– Kochanie, coś tam pamiętam. – Wyraz twarzy kobiety kompletnie przeczył temu, co właśnie powiedziała – Pewnie miałaś déjà vu. – I zaczęła wyjaśniać znaczenie tego słowa, opowiadać, że większość ludzi spotyka się z tym zjawiskiem i zdarza się to niektórym bardzo często.

Potwierdziła jednak znany zarówno dorosłym, ale przede wszystkim znany dzieciom fakt, że w większości przypadków rodzice słuchają ich jak zgaszonego radia, no powiedzmy, że ściszonego na ledwie dosłyszalne dźwięki. Możliwe też, że poprzez swoją niewiedzę matka niecelowo wprowadziła mnie w błąd. Zjawisko déjà vu charakteryzuje się tym, że występuje nagle, trwa kilka sekund, a osoba doświadczająca go nie jest w stanie podać, kiedy miało miejsce te „wcześniejsze” wydarzenie. Ja byłam w stanie podać datę, pamiętałam każdy szczegół i nie była to chwila, nie zdarzyło się to nagle – to był sen i doskonale go zapamiętałam. W tym jednak momencie swojego życia przyjęłam wyjaśnienia matki, nie przywiązując już większej wagi do swojego odkrycia.

Od tamtej pory déjà vu zdarzało mi się bardzo często, mniej więcej raz w tygodniu i można powiedzieć, że przyzwyczaiłam się do tego. Kilka lat później, kiedy pewnego dnia szłam do szkoły miał miejsce kolejny, (nazwijmy go przełomowy) moment w moim życiu. Jak gdyby nigdy nic przechodziłam przez ulicę, kiedy przed oczami stanęła mi migawka w postaci białej plamy. Zobaczyłam siebie w tym samym miejscu przechodzącą przez pasy i usłyszałam za sobą klakson samochodu. Odwróciłam głowę, nadal idąc i wtedy potknęłam się i upadłam. Nagle znów pojawiła mi się przed oczami biała plama i za chwilę znalazłam się w punkcie wyjścia, tuż przed przejściem. Pomyślałam, że chyba zwariowałam i ruszyłam przed siebie. W tym momencie usłyszałam klakson, ten sam, przez który przed chwilą w swojej wizji upadłam i przewróciłam się na ulicę. Pomyślałam szybko, że zrobię inaczej i choć bardzo chciałam, nie odwróciłam się. Szłam przez te same pasy jeszcze raz myśląc, że to znowu déjà vu, jednak dokładnie patrzyłam pod nogi. Wtedy przed moimi oczami stanęło niewielkie wyżłobienie w asfalcie, którego na pewno bym nie zauważyła z głową odwróconą do tyłu, patrząc za trąbiącym samochodem i pewnie potknęłabym się dokładnie tak samo jak to widziałam przed chwilą.

Zaraz po powrocie ze szkoły usiadłam do komputera i zaczęłam przeszukiwać strony internetowe w nadziei, że znajdę coś, co pozwoli mi wyjaśnić to, co się dzisiaj wydarzyło. Zaczęłam się zastanawiać, czy aby może ze mną było coś nie tak. Może miałam jakieś zaburzenia psychiczne? Zaczęłam się tego bać. Po chwili jednak doszłam do wniosku, że nic w tym złego, skoro w końcu dzięki tej migawce udało mi się uniknąć tego niekoniecznie przyjemnego doświadczenia, jakim jest bliskie spotkanie z uliczną warstwą nawierzchniową. Po paru godzinach szukania znalazłam coś, co wydało mi się odpowiedzią na pytania, które zadawałam sobie od dłuższego czasu:

Prekognicja. „W parapsychologii prekognicją określa się zjawisko paranormalne polegające na umiejętności przewidywania zdarzeń, które dopiero będą miały miejsce w przyszłości. Z prekognicją wiąże się także zjawisko jasnowidzenia. Prekognicja oznacza wiedzę o zdarzeniach przyszłych, której nie można wywieść z wiedzy aktualnej, jest, więc czymś zupełnie różnym od przewidywania”. Tyle wyczytałam z Wikipedii.

Nagle zauważyłam, że stoję i wstrzymuję powietrze. Wypuściłam je gwałtownie z płuc, po czym opadłam na krzesło. Kim ja jestem? Czy zwariowałam? Nie, muszę po prostu przestać o tym myśleć.

Kiedy położyłam się do łóżka, długo nie mogłam zasnąć, aż w końcu zmęczenie wygrało i powieki same się zamknęły, uwalniając mnie od ciągłego rozmyślania.

Lata mijały, a ja w miarę jak rosłam, coraz częściej miewałam przebłyski, wizje czy jakkolwiek je nazywałam. Zazwyczaj były to krótkie, mało istotne sytuacje z życia. Czasami z czystej ciekawości zmieniałam je na własną korzyść. Zastanawiałam się, co by się stało, gdyby jakaś ważna rzecz, którą zmienię, miała wpływ na moje późniejsze życie. Mogłabym na przykład zobaczyć cyfry wyniku jakiejś gry losowej i wygrać niebotyczną sumę pieniędzy. Jednak nigdy takie rzeczy mi się nie przyśniły ani nie pojawiły w postaci białego przebłysku.

Rozdział II

Wybierałam się z przyjacielem na koncert do zamku Ogrodzieniec w Podzamczu, miasteczka sąsiadującego z Krakowem. Średniowieczną twierdzę, a raczej jej ruiny otaczał mur połączony przepięknymi skałkami wapiennymi, które tworzyły wręcz bajkowy krajobraz. Na dziedzińcu często odbywały się różnego rodzaju festyny i koncerty. Był październik, więc sezon na imprezy plenerowe zbliżał się już ku końcowi. Cudem udało nam się zdobyć bilety, które sprzedawały się niczym ciepłe bułeczki i czekałam na ten dzień jak na szpilkach. W jedną stronę udało nam się zorganizować transport, a konkretnie Konradowi się udało. Jego rodzice zgodzili się, że nas zawiozą na miejsce, a wrócić mieliśmy autobusem. Jechaliśmy powoli, bo kierowca, pan Wojtek, uważał, że bezpieczeństwo na drodze jest najważniejsze. Generalnie to się z nim zgadzałam, ale sześćdziesiąt kilometrów na godzinę? Błagam, miałam wrażenie, że wysiądę i na piechotę dotrę szybciej niż oni. Wpatrywałam się w okno samochodu, co jakiś czas wtrącając coś zabawnego dla rozładowania atmosfery. Mój kawał o ślimaku jakoś furory nie zrobił, natomiast mój przyjaciel dostrzegł jego drugie dno i znacząco mrugnął do mnie z szyderczym uśmieszkiem. Oczywiście cała podróż odbywała się przy zgaszonym radiu, ponieważ „muzyka rozprasza, a kierowanie pojazdem wymaga przecież koncentracji”. Niestety z naszej perspektywy, również niespożytych pokładów cierpliwości u pasażerów.

W jednej chwili migawka przesłoniła mi obraz za oknem. Ujrzałam cmentarz, zupełnie inny niż wszystkie, które widziałam do tej pory. Był pozbawiony jakichkolwiek marmurowych grobów. Widać było jedynie usypane z ziemi kopce z drewnianymi krzyżami wbitymi do środka. W jakimś sensie ta nekropolia wydała mi się straszna. Wyglądała, jakby była kompletnie zapomniana, przez nikogo nieodwiedzana, opuszczona. Ciemność pochłaniała ją ze wszystkich stron i tylko blade światełka kilku dogasających już latarni, próbowały przebić się w mroku. Nagle wszystko zniknęło tak szybko, jak się pojawiło i wróciłam do rzeczywistości. Jednak moje myśli nie chciały wrócić razem ze mną.

Co to było? Cmentarz? Ale jaki przerażający, zapuszczony, przypominający ruiny. Co jeśli to nie była zwykła wizja? Co jeśli to coś znaczy? Może zaraz będziemy mieli wypadek, ktoś zginie, może ja, a może któryś z moich towarzyszy podróży? Chyba wpadam w paranoję. Na pewno wszystko będzie dobrze. Nie mam zamiaru nikomu o tym mówić. Pomyślą, że zwariowałam. Zamiast jechać na koncert, rodzice Konrada zawiozą mnie do najbliższego psychiatryka, a potem lekarze zgodnie stwierdzą, że muszę tam zostać i innej opcji nie ma. Nieuleczalny przypadek. Zresztą, co bym miała powiedzieć: „Zatrzymajcie samochód! Widziałam cmentarz, ale nie naprawdę, tylko w myślach”. Tak, to brzmi bardzo logicznie.

Sama nie wiem dlaczego, ale przypomniałam sobie historię zjawy psa z Ogrodzieńca, „który rzekomo pojawia się tam nocami, biegając po murach i wokoło ruin zamku. Podobno wielkością znacznie przekracza rozmiary nawet bardzo dużego psa, jego oczy płoną, a za sobą cięgnie ciężki łańcuch. Zjawa jest ponoć duszą jakiegoś krakowskiego kasztelana” (Jak podaje Wikipedia). Nigdy nie przywiązywałam wagi do tego typu opowieści, wykorzystywanych z reguły jako straszak na dzieci, w tym przypadku zapewne by nie włóczyły się nocą po starych ruinach. Dlaczego mój umysł zdecydował, że akurat teraz mi o tym przypomni? Widać wizja opuszczonego cmentarza zdegradowała moją odwagę na wybitnie niski poziom.

Z rozmyślań wyrwał mnie siedzący obok chłopak.

– Klara, hej! Jesteś tu? Mówię do ciebie od paru minut, a ty jakbyś myślami była gdzieś indziej – zauważył faktycznie zmartwiony.

– Przepraszam, zamyśliłam się – odpowiedziałam jak to miałam w zwyczaju w takich sytuacjach.

– Jesteś jakaś smutna, coś się stało? – zapytał po chwili, nie dając za wygraną.

– Nie, nie, nic się nie stało. Wszystko w porządku. – Skłamałam tak dobrze jak tylko umiałam. Przycichłam jednak i przez całą późniejszą drogę nie odezwałam się ani słowem. Na szczęście nie byliśmy już daleko naszego celu podróży i wkrótce znaleźliśmy się na miejscu. Rodzice Konrada pożegnali się niestety niezbyt szybko. Musieli bowiem wygłosić wykład na temat nastolatków przebywających na obcym terenie, z punktem kulminacyjnym zawierającym opis niebezpieczeństw czyhających na każdym kroku. Tak po prawdzie, to od roku już nastolatkami nie byliśmy, jednak rodzice mojego przyjaciela nadal traktowali go jak dziecko. To się chyba nigdy nie zmieni. Konrad przytakiwał tylko rytmicznie kiwając głową w górę i w dół, a ja właściwie w ogóle nie mogłam się skupić na tym, o czym mówili, bo moją głowę zaprzątały próby zrozumienia znaczenia wizji owego dziwnego cmentarza.

W końcu rodzice chłopaka odjechali jednak i zostaliśmy sami.

– Nie wierze, że dla kilku piw zdecydowałem się na ten pomysł z podwózką. Dobrze, że już mamy to za sobą.

– To się nazywa determinacja – odparłam i uśmiechnęłam się do niego.

– Następnym razem chyba jednak odpalę mojego szerszenia. – Powiedział i odwzajemnił mój uśmiech.

Szerszeń był białym maluchem po tuningu. Miał przyciemniane szyby, dodatkowe niebieskie reflektory z przodu i z tyłu oraz czarne bohomazy, przypominające płomienie po obu stronach drzwi. Jedno, co mu można było przyznać, to to, że był oryginalny. Fakt, że z reguły odpalał po około trzech próbach, było kwestią drugorzędną.

– Czy teraz mi powiesz, o co ci chodziło? – Zapytał jednym tchem tak jakby wieczność czekał z zadaniem mi tego pytania.

– Nie wiem, o czym mówisz! – Odpowiedziałam i zaczęłam iść przed siebie, nie zwracając uwagi na to, czy Konrad ruszył za mną, czy nadal stoi tam gdzie go zostawiłam. Nagle chłopak stanął przede mną zagradzając mi drogę.

– Tak łatwo się nie wymigasz – powiedział i skrzyżował ręce na klatce piersiowej, a w jego oczach wyczytałam, że nie ma zamiaru odpuścić.

Westchnęłam głośno, ale stał nieruchomo wpatrując się we mnie. Usiadłam na dużym kamieniu. Może powinnam mu w końcu zaufać, wygadać się, muszę przecież z kimś w końcu porozmawiać. Znamy się tyle lat… A jeśli wybuchnie śmiechem? Nie, on by tego nie zrobił.

Siedziałam i nerwowo stukałam palcami o moje zimne, kamienne siedzisko. Przez chwilę nic nie mówiłam. W końcu zaczęłam niechętnie:

– Pamiętasz jak ci opowiadałam, że jak byłam mała, to miałam taki dziwny sen, który potem okazał się prawdziwy?

– No tak, mówiłaś o tym z taką powagą, pamiętam. Byliśmy wtedy bardzo mali, miałaś może dziewięć czy dziesięć lat, dzieci czasem lubią koloryzować w pewnych sprawach.

– Ja nie, w każdym razie to nie był jeden jedyny raz...

– Co? – Konrad zaczął się zastanawiać, co ja właściwie chcę mu powiedzieć.

– Zawsze kiedy jak ty to mówisz odpływam, no wiesz, zamyślam się i przez chwilę jestem trochę oderwana od rzeczywistości... – Przerwałam, bo jednocześnie zdałam sobie sprawę jak irracjonalnie to zabrzmi, chyba jednak było trudniej niż myślałam.

– Mów dalej, Klara, przecież to ja. Mnie możesz wszystko powiedzieć – Rzekł, patrząc na mnie wyczekująco.

– Mam na myśli, że czasem widzę jakieś sytuacje, a potem to się po prostu dzieje. – Przerwałam na chwilę. – Tylko proszę cię, nie patrz na mnie jakbym była nienormalna, mówię ci o tym tylko i wyłącznie dlatego, że znamy się już tak długo.

– Czekaj, czekaj co to znaczy widzisz?. Gdzie widzisz? – zapytał wyraźnie zdezorientowany.

– Ja nie mam na to wpływu, to się dzieje samo, przed oczami pojawiają mi się obrazy, sytuacje, miejsca, ludzie. Czuję, jakbym była sobą, ale nie w pełni. Wiesz, to tak jakbym śniła.

Patrzył na mnie bez słowa i widziałam, że próbuje poukładać sobie to wszystko w głowie.

– Mam nadzieję, że to nic miedzy nami nie zmieni – Powiedziałam i jednocześnie ugryzłam się w język.

Zobaczyłam, że Konrad cały nagle zesztywniał.

– Mam nadzieję, że to nie odbije się na naszej przyjaźni. – Dodałam szybko. Domyślałam się od jakiegoś czasu, że dla niego to nie jest już tylko przyjaźń i chciałby żebyśmy po prostu zostali parą, ale ja nie potrafiłam sobie tego nawet wyobrazić. Nie mogłam powiedzieć, że nie był przystojny, o nie, tego mu nie można było zarzucić. Miał krótkie blond włosy z lekko dłuższa grzywką, która niedbale opadała mu na czoło, piwne oczy i dobrze wyrzeźbione ciało, zwłaszcza nogi. Od kiedy pamiętam, w wolnych chwilach grał w piłkę nożną, koszykówkę albo spędzał godziny na pływalni. Typ sportowca. Jednak był po prostu dla mnie jak brat. Znaliśmy się, od kiedy byliśmy dziećmi i teraz nie potrafiłam nagle zacząć traktować go inaczej niż dobrego, nie, najlepszego przyjaciela. Jednak nic ponad to.

Jego twarz zmieniła się w sekundzie, kiedy wypowiedziałam te słowa

– Daj spokój, jak możesz myśleć, że cokolwiek mogłoby... Ale zaraz czy ty chcesz powiedzieć, że dzisiaj, wtedy w samochodzie, widziałaś coś? Dlatego tak dziwnie się zachowywałaś?

– Tak. – Opuściłam głowę i zaczęłam wpatrywać się w swoje buty.

– Możesz mi powiedzieć, co to było?

– Właściwie nie jestem pewna, co to może oznaczać. Zazwyczaj widzę sytuacje, a nie tylko miejsca – Podniosłam na niego wzrok. – Błagam cię, nie mów o tym nikomu, nie chce być na uczelni uważana za jakieś dziwadło.

– O to nie musisz się martwić, powiedz w końcu, o co chodzi, bo zaczynam być ciekawy.

Opisałam mu dziwny cmentarz, a Konrad usiadł obok mnie i zaczął:

– Wiesz ja myślę, że to nic nie znaczy, stary cmentarz i tyle, nie ma powodu, żebyśmy psuli sobie wyjazd. Musisz po prostu mniej o tym myśleć, poza tym jesteś przecież ze mną, a ja bez problemu obronię cię przed stadem zombie czy co by tam nas ścigało.

Mimo wszystko uśmiechnęłam się do niego. Może faktycznie przesadzałam, może moja wizja nie miała żadnego głębszego znaczenia, nie była żadnym przesłaniem, ostrzeżeniem. Chyba trochę racji jednak miał, po co mam o tym myśleć w nieskończoność. Tylko się niepotrzebnie nakręcam. Chyba że Konrad tak mówił, bo po prostu…on mi nie wierzył! Lepiej zakończyć ten temat. Co ma być to będzie.

– Ok, pewnie masz rację. Chodźmy już lepiej na ten koncert, bo nie sądzę, że specjalnie na nas czekają.

– No pewnie, że czekają – uśmiechnął się do mnie.

Już po chwili staliśmy pod wielką sceną, śpiewając głośno razem z zespołem. Świetnie się bawiłam i prawie całkiem zapomniałam o tym nieprzyjemnym uczuciu strachu, które towarzyszyło mi jeszcze niedawno. Konrad też wydawał się zachwycony atmosferą. Parę razy próbował złapać mnie za rękę jednak ja wolałam trzymać dystans. Nie chciałam robić mu nadziei, nawet w małym stopniu pokazując, że może jest szansa, byśmy kiedyś...O nie, pomyślałam, nie mogę stracić jego przyjaźni. Tylko na tym mi zależało.

Kiedy zmęczeni staliśmy, czekając na powrotny autobus, Konrad zapytał, czy nie jest mi zimno, bo chętnie odda mi swoją kurtkę, szybko jednak odmówiłam.

– Mogę cię też przytulić – dodał, ciesząc się chyba, że jeszcze jest ciemno, bo nie mogłam zobaczyć wyrazu jego twarzy.

– No dobra, wezmę kurtkę, jeśli propozycja jest jeszcze aktualna – odpowiedziałam z uśmiechem, mając nadzieję, że nie zauważył u mnie zmieszania.

***

Trochę zawiedziony chłopak położył jej swoją kurtkę na ramionach i stali jeszcze dłuższą chwilę rozmawiając. Kiedy autobus w końcu przyjechał, było już bliżej do świtu i zmęczenie zaczęło dawać o sobie znać. Wracali zupełnie inną trasą. Nie jechali główna drogą, lecz tak okrężnie, jak tylko to było możliwe. Autobus toczył się powoli obrzeżami i Klara szybko zasnęła. Siedziała z głową opartą na ramieniu przyjaciela i głośno oddychała, aż czuł ciepło jej oddechu na obojczyku. Mógłby tak jechać w nieskończoność – pomyślał. Delikatnie nawinął na palec pasmo jej długich, ciemno-brązowych, prawie czarnych włosów, bawił się ostrożnie kosmykiem uważając, by jej nie obudzić. Wiedział, że wtedy czar pryśnie, a teraz, choć przez krótką chwilę, była blisko niego. Piękna oliwkowa skóra, idealnie wykrojone, pełne usta, czarne jak węgiel oczy. Była dla niego perfekcyjna w każdym calu – myślał, wpatrując się w nią jak zahipnotyzowany. Kiedy przypadkiem spojrzał przez okno, cały zastygł w bezruchu. Ujrzał cmentarz dokładnie taki jak mu wcześniej opisywała. Kopce ziemi, usypany jeden obok drugiego, gdzieniegdzie drzewa pozbawione już liści. Wszystko tworzyło scenerię jak z horroru.

Nie do końca wierzył w słowa dziewczyny, teraz jednak zrozumiał, że to wszystko może być prawdą. Nie jechali tędy, był pewny. Jakim cudem ona to widziała? Opisała mu wszystko ze szczegółami. Musiała już tu kiedyś być, musiała, po prostu musiała, to jedyne racjonalne wytłumaczenie, jakie przychodziło mu do głowy.

***

Obudziłam się, kiedy już dojeżdżaliśmy na miejsce.

– Przespałam całą drogę, ech, mam nadzieję, że nie chrapałam? – Uśmiechnęłam się i popatrzyłam na niego. – Mogłeś mnie chociaż obudzić na wschód słońca.

Konrad się nie uśmiechał.

– Muszę ci coś powiedzieć – oświadczył.

– Co się stało? – zapytałam, widząc jego poważną minę.

– Ten cmentarz, o którym mówiłaś...Widziałem go. Przejeżdżaliśmy koło niego, kiedy spałaś. Był taki sam jak go opisywałaś, aż przeszedł mną dreszcz. To jest niesamowite, Klara, jak ty to zrobiłaś?

– Nie wiem, to się po prostu dzieje, ja nie mam wpływu na to, co widzę i w którym momencie. Czasem powtarza się zaraz potem, czasem za kilka godzin, nawet dni. Nie ma reguły, dlatego nie umiem tego kontrolować.

Nic nie odpowiedział. Patrzył gdzieś przez okno, jakby szukał odpowiednich słów. W końcu odwrócił się do mnie i uśmiechnął, ale z wysiłkiem.

– Zbierajmy się, zaraz nasz przystanek.

Konrad jak zawsze odprowadził mnie pod same drzwi i pożegnaliśmy się. To znaczy pocałowałam go w policzek i podeszłam do klatki wynajmowanej przez siebie kawalerki. Jak zawsze potrzebowałam dobrej chwili, by wykopać z torebki plik kluczy, który dryfował gdzieś pomiędzy stertą papierów, szminek, a także tysiąca innych przedmiotów, o których istnieniu nawet sama właścicielka nie do końca zdawała sobie sprawę. Kiedy już dostałam się do środka, zrzuciłam z siebie na podłogę całe ubranie, weszłam pod prysznic i długo stałam, rozkoszując się ciepłą wodą spływającą po moim ciele.

Kiedy wysuszyłam włosy, włożyłam swój ulubiony szary dres, nastawiłam wodę na kawę i usiadłam na kanapie z pilotem w ręce przeskakując kanały z niebywałą prędkością.

Już od dwóch lat mieszkałam sama. Wyprowadziłam się z domu, kiedy skończyłam osiemnaście lat. Wynajmowałam mieszkanie od wujka, który od wielu lat mieszkał za granicą i nic nie zapowiadało tego, że kiedykolwiek zamierza wrócić. Mieszkanie znajdowało się na małym osiedlu przy ulicy Prostej. Miesięczna kwota najmu była śmiesznie niska, właściwie opłacałam jedynie czynsz i media, gdyż krewny chciał po prostu, by ktoś odpowiedzialny zajął się mieszkaniem pod jego nieobecność. Toteż bez problemu mogłam sobie na nie pozwolić, pracując jedynie w weekendy i niektóre wieczory jako korepetytorka z języka angielskiego. Zaraz, chwila, czy ja jestem odpowiedzialna?

Rodzice mieli wielki, pięknie umeblowany dom, z ogromnym ogrodem i śliczną, nowocześnie wykończoną kuchnią, gdzie mama uwielbiała spędzać większość swojego czasu gotując i piekąc. Tej cechy jednak po matce nie odziedziczyłam. Ogromny salon, gdzie zwykle wylegiwało się dwóch ulubieńców ojca – Brando i Marlon – biszkoptowy i czarny labrador. Imiona dla psów wymyśliliśmy wspólnie z tatą. Uwielbiałam, kiedy wychodziliśmy z nimi na długie spacery na krakowskie błonia. Kiedy psy oddalały się od nas na znaczną odległość wołaliśmy je po imieniu i przechodnie odruchowo rozglądali się na boki. Niestety, nie mogli liczyć na spotkanie oko w oko ze znanym aktorem. Chociaż skoro podobno Elvis nadal żyje, to niczego nie można było z góry zakładać.

Nie