Waleczna królowa. Królowa. Tom 4 - Emily R. King - ebook

Waleczna królowa. Królowa. Tom 4 ebook

Emily R. King

5,0
29,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

W ostatnim tomie serii Królowa bojownicza Kalinda będzie musiała zaryzykować wszystko.

Kalinda zaprowadziła pokój w Imperium Tarachandu, przynajmniej chwilowo. Bhutowie już nie muszą ukrywać swoich mocy. Wszystkich rebeliantów wypędzono, a książę Ashwin szykuje się do objęcia tronu radży.

Deven pozostaje uwięziony w Otchłani, chociaż co noc znajduje wśród cieni drogę do Kalindy. Dotąd los był mu łaskawy – przetrwał w podziemnym świecie dłużej niż inni śmiertelnicy. Kiedy pewnej nocy nie przychodzi do swej ukochanej, Kalinda wie, że szczęście przestało mu sprzyjać.

Zrobi wszystko, aby ocalić swego wybranka, nawet jeśli będzie musiała przekonać jednego z bogów, aby został jej przewodnikiem po Otchłani. Uwolnienie śmiertelnika z królestwa cieni wydaje się niewykonalne, lecz Kalinda nie cofnie się przed niczym.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 396

Oceny
5,0 (3 oceny)
3
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Od autorki

Parijana, religia Imperium Tarachandu, to fikcyjny system wierzeń wywodzący się z mitologii sumeryjskiej. Niemniej ani Tarachand, ani parijana nie odzwierciedlają żadnego konkretnego okresu historycznego, państwa czy wyznania. Wszelkie inne nawiązania do istniejących systemów religijnych i politycznych są przypadkowe, a podobieństwo do rzeczywistych osób i wydarzeń jest niezamierzone.

Prolog

Trzynaście lat temu…

Rani wbiegła do dziecińca. Stłumione światło lamp wyławiało z ciemności koszyki z klockami i zabawkami. Wszystkie nianie udały się już na spoczynek, a jedyne dziecko pod ich opieką położono do łóżka. Rani spieszyła korytarzem, aż dotarła do uchylonych drzwi, przez które widać było wysokie okna zasłonięte draperiami. Na stoliku nocnym paliła się słabym płomieniem lampka oświetlająca pobliski portret przedstawiający rani z mężem. Jakże się wtedy wydawała szczęśliwa.

Pchnęła drzwi i weszła do środka. Sari, które miała na sobie, sunęło nad podłogą, a dywan tłumił odgłos kroków. Jej syn leżał w łóżku, otulony kocami aż po maleńki podbródek. Gdy się zbliżyła, utkwił w niej rozpromieniony wzrok.

– Mamo, przyszłaś.

– Wybacz, że nie wcześniej. Zatrzymały mnie obowiązki. – Rani zakryła smużkę krwi na choli. Przed kilkoma minutami wymierzała kary i teraz bolały ją nadgarstki. Nie lubiła tego robić, ale rani o niższym statusie musiały się nauczyć posłuszeństwa. – Opowiedzieć ci historyjkę?

– Moją ulubioną?

– Oczywiście. – Sama również za nią przepadała.

Uklękła przy łóżku synka i pogładziła go po głowie. Malowidło nad wezgłowiem ukazywało podziemny świat, a w nim postacie wojowniczki i boga. Rani zaczęła recytować dziecięcą opowieść, którą oboje znali na pamięć.

– Inanna była młodą kobietą, poważaną i umiłowaną w całej wiosce. Mówiono, że ma lojalność słonicy i odwagę tygrysicy. Wielu zabiegało o jej względy, lecz na próżno, gdyż ona czekała na jednego mężczyznę – na tę duszę, którą kochała we wszystkich swoich żywotach od samego początku, odkąd Anu wyłuskał gwiazdy z niebios i nazwał je śmiertelnikami.

– Jakie imię nosił ten mężczyzna? – zapytał chłopiec.

– Tego nie wiemy, ale mówi się, że gdy tylko tych dwoje się ujrzało, ziemia zadrżała, a niebiosa zaczęły śpiewać. Cały świat radował się, że Inanna i jej ukochany ponownie się spotkali.

– Czy tak też było z tobą i ojcem?

– Dokładnie tak, skarbie.

Gdyby chłopiec był starszy, wyczułby smutek w jej głosie. Zacisnął rączki na kocach w oczekiwaniu na dalszy ciąg opowieści.

– W noc poprzedzającą ich ślub zmiennokształtny demon przyjął postać Inanny i przeniknął do sypialni jej ukochanego, gdzie omamił mężczyznę swoim podobieństwem do jego narzeczonej. Ten, sądząc, że demon jest Inanną, ufnie wstąpił za nim w mrok nocy. – Chłopiec nakrył się kocem aż po sam nos. – Następnego ranka Inanna przywdziała ślubne szaty i udała się przed ołtarz, by poślubić swego wybranka. Cały dzień czekała, lecz on się nie pojawił. Porzucona, zamknęła się w samotni, nie znalazłszy w sobie dość siły, aby zdjąć strój panny młodej.

Chłopiec ziewnął, powieki zaczęły mu opadać.

– Tak minęło wiele dni, aż pewnej nocy Inanna się zbudziła i ujrzała swego ukochanego, który stał przy jej łóżku. Nie mógł wyjść z ciemności, a gdy przysuwała bliżej lampę, rozwiewał się w jej świetle. Podróżował wśród cieni, by powiedzieć jej, że tkwi uwięziony w Otchłani.

– Nie chciałbym tam być. – Chłopiec znów ziewnął. – Wolę być tutaj, z tobą.

– Ja też wolę mieć cię przy sobie – odparła jego matka.

Być może chłopiec zdołałby dostrzec jej smutek, gdyby nie ogarniała go coraz większa senność.

Matka mówiła dalej kojącym głosem:

– Spędzała każdą noc ze swoim ukochanym. Oboje próbowali się cieszyć tymi spotkaniami, ale Inanna nie mogła zostawić go w tym podziemnym świecie na całą wieczność, więc szukała sposobu, by móc wejść do Otchłani i tam go odszukać…

Chłopiec poddawał się zmęczeniu. Matka przyglądała się, jak zasypia, by śnić o zabijaniu demonów i ratowaniu księżniczek.

Gdyby wiedział, że słucha tej opowieści po raz ostatni, wytężyłby uwagę i starałby się nie zasnąć.

Gdyby go ostrzeżono, że to jego ostatnia noc w pałacu, ucałowałby matkę na dobranoc.

Gdyby wiedział, że rankiem jego ojciec nie pozwoli matce się z nim pożegnać, powiedziałby jej, że ją kocha.

Ale chłopiec spał, nieświadomy cierpień, które miał mu przynieść świt.

Rozdział 1

Kalinda

Mrok skrywa sekrety, w które niewielu pragnie się zagłębiać. Ale kiedy ktoś tak długo jak ja próbuje przeniknąć cienie, zaczyna wyczuwać na skórze muśnięcia ich niezwykłej faktury. Przytulne futerko wieczornych godzin, aksamitny pocałunek północy i chłodny jedwab wczesnego poranka. Pewną pociechę znajduję w otoczeniu nocy. Prócz niej niewiele rzeczy przynosi mi ukojenie.

Siedzę przy stole, przede mną leżą pergamin i węgiel drzewny, a ja ćwiczę zmysły: czucie i słuch. Przez otwarty balkon dobiega szelest palmowych liści poruszanych lekkim wietrzykiem. Pod okiem zimowego księżyca cienie przyćmiewają astralne moce. Noc trwa już tak długo, że wkrótce świt odrze niebo z mroku, odsłaniając oblicze nowego dnia. Zmęczonymi oczami staram się przebić przez warstwy cieni, wypatrując wśród nich jakiegoś ruchu.

„Przyjdzie”.

Wyrywa mi się ziewnięcie. Chcę przetrzeć oczy i zastygam na widok kikuta prawej ręki. Czy kiedykolwiek będę o tym pamiętać?

Proteza leży na stoliku nocnym. Nie noszę jej, gdy jestem sama. Często czuję, jakby moja dłoń wciąż była na swoim miejscu. Jej duch mnie oszukuje, każąc myśleć, że nadal mam dziesięć palców. Jad demona Kura, który wchłonęło moje ciało, aby wykorzystać go jako broń, spalił mi rękę. Nauka rysowania lewą dłonią wymagała czasu i ćwiczeń, ale jestem coraz bardziej zadowolona ze swoich szkiców.

Na stoliku wala się kilka skończonych rysunków. Kawałkiem węgla poprawiam cieniowanie na najnowszym z nich. Świątynia Siostrzeństwa, jeszcze w trakcie budowy, wkrótce stanie się domem dla sióstr i ich podopiecznych z Samiyi. Mojego domu z dzieciństwa już nie ma, tak jak mojej najdroższej przyjaciółki. Radża Tarek zamordował Jayę z czystą premedytacją, a świątynia, w której się wychowałam, spłonęła w przypadkowym pożarze. Śmierć Jayi wciąż mnie prześladuje, ale z odbudowy świątyni czerpię nadzieję, że wszystko, co ulega śmierci, może się odrodzić.

Odkładam węgiel, wstaję i przeciągam się, aby zachować czujność. W ciemnościach przy kominku porusza się jakaś postać.

– Kali.

Gaszę lampę i rzucam się ku Devenowi. Myślałam, że go straciłam, kiedy został wciągnięty przez Kura do podziemia. Jego powrót był dla mnie łaską, nawet jeśli za dnia pozostaje uwięziony w Otchłani. Nocą przemierza świat cieni, kierując się blaskiem mojego ognia duszy, i odwiedza mnie w ten sposób już od trzech miesięcy.

– Tak długo czekałam. – Przychodzi coraz później.

– Cieszę się, że dotarłem. – Deven przyciska usta do mojej skroni. Gęstą brodą muska moje włosy. – Pachniesz jak jaśmin o północy.

On po prostu pachnie. Piżmo Otchłani zatarło woń drzewa sandałowego. Deven unosi mój podbródek i nasze usta się spotykają. Jego dotyk wzbudza natychmiastową reakcję. Przeczesuję mu włosy ręką, a on zaciska palce na moich biodrach. Stoimy i całujemy się, dopóki nie ogarnia nas pragnienie bliższych pieszczot.

Nie odrywając się od siebie, podchodzimy do łoża. Deven kładzie mnie na pościeli, czuję na sobie jego ciężar. Wokół nas leży mnóstwo jedwabnych poduszek. Deven odrzuca je na bok, jedną po drugiej. Gdy już mamy więcej miejsca, jego usta zaczynają błądzić po moim ciele, a ja koniuszkami palców muskam jego plecy i mocno przytulam go do siebie.

Przyciska policzek do mojej twarzy i przeciąga palcami przez moje włosy, a jedwabna pościel owija się wokół naszych nóg. W uchu rezonuje mi jego głęboki, spokojny głos.

– Pewnego dnia wyjaśnisz mi, po co ci tyle poduszek.

Tłumię dziś chichot częściej niż zwykle. Noce, kiedy dopisuje mu poczucie humoru, są rzadkością. Te chwile to nasz tymczasowy raj. Nie chcę zakłócać jego spokoju, ale zbliża się świt. Gładzę go po brodzie.

– Mam przyprowadzić twojego brata?

– Nie dzisiaj.

Od wielu dni nie prosił o widzenie z rodziną. Przypuszczam, że nie chce, by oglądali go w takim stanie. Z dnia na dzień staje się chudszy i bledszy.

– Jesteś głodny?

– Tak. – Nosem muska delikatny punkt pod moim podbródkiem. Nie śmiem zamknąć oczu, bo wówczas zatraciłabym zdolność myślenia.

Przynoszę tacę i kładę ją na stoliku nocnym. Deven wyciera ręce w serwetkę i zajada aromatyczny ryż. W królestwie podziemia nie ma jedzenia ani wody. Próbował wziąć ze sobą racje żywności i latarnię, ale znikają, kiedy stąd odchodzi. Ja zaś nie mogę wejść za nim do labiryntu cieni.

– Jak się miewasz? – pyta.

Deven nie musi słuchać o moim przyziemnym życiu.

– Dobrze. Razem z Ashwinem wciąż przeglądamy wszystkie księgi w mieście. Wkrótce coś znajdziemy. – Żadne z nas nie wie, czy uda nam się odkryć jakieś rozwiązanie, ale wciąż mamy nadzieję. – Znajdziemy sposób, aby cię uwolnić.

– Nie możesz być tego pewna. – Deven odkłada na bok talerz z niedokończonym posiłkiem. Powinien się najeść do syta, ale ma coraz mniejszy apetyt. – Musimy się pogodzić ze swoim losem.

W najczarniejszych chwilach niemal ulegałam podobnemu zniechęceniu. Całymi dniami modlę się do bogów o wyzwolenie Devena. Jego wewnętrzne światło przygasa i staje się jak księżycowa poświata, która nie może się równać ze słonecznym blaskiem. Siadam mu na kolanach i otaczam się jego sztywnymi ramionami.

– Sami decydujemy o swoim losie.

– Nie czujesz tego, co ja. – Patrzy na mnie udręczonym wzrokiem. – Ryzykuję, przychodząc tu. Ktoś mnie śledził.

– Kto?

– Nie wiem. Nikogo nie widziałem, ale coś poczułem.

Opieram głowę o jego czoło.

– Ashwin i ja jesteśmy coraz bliżej. Wyciągniemy cię stamtąd. Obiecaj mi, że dalej będziesz przychodził. – Nie zniosłabym, gdyby zniknął.

– Dla ciebie – odpowiada Deven. Czuję, jak rozluźnia mięśnie.

Na zewnątrz niebo jaśnieje. Wschodzące słońce wkrótce dotrze do złotych kopuł pałacu i uśpionego Vanhi. Deven przywiera do mnie, bojąc się nieubłaganego brzemienia czasu. Wtulam się w niego i zaciskam powieki tak mocno, że aż bolą.

„Proszę, Anu. Pozwól mu zostać”.

Czuję, jak postać Devena się rozpływa. Gdy otwieram oczy, zostaje po nim już tylko ulatujące z pościeli ciepło jego ciała.

Ktoś dotyka mojego ramienia. Choć wciskam twarz w poduszkę, wiem, że to Brac. Ogień duszy Ognistego promieniuje silniej, a tylko on ośmiela się wchodzić do mojej komnaty bez pukania.

– Deven poszedł. – Mój ponury głos niemal wyciska mi łzy z oczu.

Materac się ugina. Podnoszę wzrok na Braca, który siada obok mnie. Miedziane włosy opadają mu na zrośnięte brwi nad miodowymi oczami.

– Znajdziemy go.

– Powinnam pójść za nim. Powinnam była zrobić to wiele miesięcy temu.

– Wtedy i ty utknęłabyś w Otchłani i musiałbym uwolnić was oboje.

Nie musi mi wyjaśniać, dlaczego to zły pomysł. Rozmawialiśmy o tym wczoraj i przedwczoraj, i trzy dni temu… Nie chodzi o wejście do Otchłani, lecz o wydobycie z niej Devena.

– Co z nim? – pyta Brac.

– Słabnie. – Tylko nieliczni przyjaciele i członkowie rodziny wiedzą, że Deven żyje. Wyryliśmy jego imię na drzwiach grobowca mojej matki, aby uniknąć zbyt skomplikowanych wyjaśnień natury jego uwięzienia. Czasami chce się widzieć z bratem i matką. W pierwszych tygodniach często jadali razem kolację, potem jednak stał się mniej towarzyski. Kiedy znika, nadchodzi moja najbardziej samotna godzina, a rankiem zaczynam wątpić, czy naprawdę był przy mnie.

Brac opiera łokcie na kolanach i dłonią pociera miedzianą szczecinę na podbródku.

– Ja też myślałem, by za nim pójść. Ale dopóki nie znajdziemy sposobu, aby to zrobić bez ryzykowania własnego życia, musimy zostać tu, gdzie jesteśmy.

Deven odnalazł wśród cieni drogę do mojej komnaty, choć nie udało mu się to od razu. Zapewne zdołałby znów to uczynić, ale teraz nie powinnam się stąd oddalać. Wprawdzie Imperium Tarachandu odzyskuje siły, lecz jest jak starzec walczący z poważną chorobą. Przysuwam się do Braca i kończę ryż, który został na tacy.

– Ashwin też nas potrzebuje – mówię.

– Będzie bezpieczniejszy, gdy zostanie radżą.

– To tylko tytuł.

– Tytuły mają władzę, Ognista Rani.

Nasi poddani zaczęli nazywać mnie Ognistą Rani. Nie miał to być komplement. Moje zwycięstwo w turnieju, krótkotrwałe małżeństwo z radżą Tarkiem i pozycja Pokrewnej nie mają dla nich znaczenia. Jestem bhutą, podobnie jak rebelianci i ich przywódca, którzy okupowali pałac, aby powstrzymać zagładę naszego rodzaju.

Dziedzictwo nienawiści Tarka jest głęboko zakorzenione w naszych ludziach, więc gdy wcielił się w niego demon Udug, szybko uwierzyli, że radża powstał z martwych, aby bronić swoich. Zdemaskowaliśmy oszustwo Uduga, ale on uwolnił demona Kura z Otchłani. Z pomocą naszych sprzymierzeńców bhutów – paljoriańskiej floty statków powietrznych i lestariańskiej marynarki – pokonaliśmy demony i nie dopuściliśmy, aby wieczna noc ogarnęła królestwo śmiertelników.

Nasze dobre uczynki nie mają znaczenia. Nikogo nie obchodzi, że Ashwin wygnał ostatnich rebeliantów. Za to każdy pamięta, że zawiesił rozkaz ojca dotyczący egzekucji bhutów, a do tego ustanowił Braca swoim emisariuszem i wybrał Strażników Cnót, w tym mnie. W proteście przeciwko tak bliskim związkom bhutów z tronem wielu żołnierzy wystąpiło z armii. Wiedziałam, że integracja bhutów z ludźmi będzie wymagała czasu, ale po tym wszystkim, co zrobiliśmy dla ocalenia imperium, boli mnie upór jego obywateli.

Brac kładzie dłonie na kolanach, zamierzając wstać.

– Rano będą na ciebie czekać w amfiteatrze.

– Całą noc nie spałam – jęczę.

– Te małe szelmy znów prawie spaliły mi rzęsy. – Klepie mnie pojednawczo po plecach. – Teraz twoja kolej.

Ktoś puka do drzwi i do komnaty wpada Natesa.

– Jedno z was musi pójść do jadalni. Wasze uczennice podpaliły obrusy przy śniadaniu!

– Książę mnie oczekuje. – Brac rzuca mi uśmieszek i wychodzi zamaszystym krokiem.

– Ja pójdę – mówię.

– Na pewno nie w takim stanie – protestuje Natesa.

Przetrząsa moją toaletkę, a ja ocieram drobinki ryżu z kącików ust. Obie wychowałyśmy się w Samiyi, ale przyjaźń połączyła nas później, gdy Tarek nas powołał – ją jako kurtyzanę, a mnie jako rani – i gdy stoczyłyśmy walkę podczas mojego turnieju tronowego. Sari w kolorze jadeitu i krótkie choli podkreślają krągłości jej ciała. Ja również nabrałam kształtów i wyglądam lepiej niż w młodszych latach, kiedy wyśmiewała moją chudość. Nasza wspólna przyjaciółka i uzdrowicielka Indah kazała mi jadać obfite posiłki, aby wzmocnić mój ogień duszy, co z kolei złagodziło skutki ognistego jadu Kura i pozwoliło mi przybrać na wadze.

Gdy Natesa stoi odwrócona do mnie plecami, mocuję swoją protezę, owijając skórzany rzemień wokół ramienia. Drewnianym palcom brakuje stawów, ale mają ten sam rozmiar i kształt, co moja sprawna, lewa ręka.

Natesa podnosi czarne treningowe sari.

– To podkreśli twoje pełne biodra. – Układa sari na łóżku. – Przebierz się, zanim twoje uczennice puszczą z dymem cały pałac. Jeśli nie zaczną się zachowywać, jak należy, Yatin przełoży którąś z nich przez kolano.

Moje uczennice to dwie jedyne dziewczynki-Ogniste w Imperium Tarachandu. Yatin nigdy nie podniósłby ręki na żadne dziecko, ale mógłby to zrobić jakiś inny strażnik.

– Porozmawiam z nimi. Jak tam wasze ślubne plany?

– Uzgodniliśmy, że ceremonia może poczekać; teraz mamy za dużo na głowie. – Natesa przygotowuje się do otwarcia swojej gospody, a Yatin przyjął awans na kapitana straży. – Gospoda jest już gotowa i mogę się wprowadzić.

Tłumię zdziwienie.

– Nie spodziewałam się, że tak szybko opuścisz pałac.

– Nie chciałam… – Natesa urywa i kręci zaręczynowym pierścionkiem z kwiatem lotosu.

Teraz wszyscy się tak zachowują. Powściągają język i próbują przewidywać moją reakcję. Uważają, że załamie mnie jedno nierozważne słowo.

– Czego nie chciałaś? – naciskam.

– Nie chciałam się przechwalać.

Drażni mnie to cackanie się ze mną. Mimo to zachowuję beztroski ton.

– Przekazanie przyjaciółce dobrej nowiny to nie przechwałki. Gdy nadejdzie właściwy czas, będziesz najpiękniejszą panną młodą w całym imperium.

Natesa zerka w lustro toaletki.

– Powinnaś zobaczyć ślubne sari księżniczki Gemi. Asha przeszła samą siebie. Chyba poproszę ją, żeby i moje choli ozdobiła haftem.

– Księżniczka Gemi jest urocza, ale nie jest tobą – stwierdzam i szybko zakrywam usta. – Proszę, nie powtarzaj tego Viraji.

Ten formalny tytuł z trudem przechodzi mi przez gardło. Nie lubiłam go, gdy należał do mnie. Dziwnie się czuję, kiedy go używam, mówiąc o kimś innym.

– Niby dlaczego? – odpowiada Natesa, patrząc na mnie błyszczącymi oczami. Sięga po grzebień i czesze mi włosy. – Nie martw się, Kali. Wszyscy wiedzą, że cieszysz się ich szczęściem.

– Bo tak jest – potwierdzam stanowczo.

Choć Ashwin proponował mi małżeństwo, ja widzę w nim kuzyna i cenię go jako przyjaciela. Popieram jego decyzję, by poślubić księżniczkę z Południowych Wysp i uczynić ją swoją pierwszą żoną. Gemi tryska radością i jest z natury wolnym duchem, a imperium potrzebuje przywódczyni o jej postępowych poglądach.

Jakieś poruszenie na zewnątrz zwabia Natesę na balkon. Cmoka językiem i gestem przywołuje mnie do siebie. W ogrodzie na dole służące gaszą płonącą trawę. Dwie dziewczynki uciekają między drzewa.

– Jednak nie dotarłaś do jadalni na czas – mówi Natesa.

Masuję skronie, czując narastający ból głowy.

– Nie miałam pojęcia, że dwie smarkule mogą aż tak rozrabiać.

Ugasiwszy ogień, służące wracają do swoich zajęć. Za pałacowymi murami obudziło się Vanhi. Mężczyźni tłoczą się na ulicach, zmierzając ze swoimi osiołkami i wózkami na targ ocieniony mozaiką przybudówek. Kobiety wieszają pranie na sznurach rozciągniętych między chatami albo doją kozy. Dzieci bawią się w krętej rzece, a ich starsze rodzeństwo nosi wodę w koszach. Miasto tętni życiem, gotowe na nowy dzień, a ja mogłabym paść na łoże i spać do południa.

Zgarniam ubranie i daję nura za parawan. Natesa ułożyła już sari w plisy, ale muszę jeszcze poradzić sobie ze spinkami.

– Kalindo? – pyta niepewnie Natesa. – Pomóc ci?

– Nie.

Była rani, która straciła dwa palce podczas swojego turnieju tronowego, nauczyła mnie, jak sobie radzić z codziennymi czynnościami, takimi jak ubieranie się i jedzenie. Lewa ręka musiała się stać tą dominującą, a z pomocą protezy daję sobie radę ze wszystkim.

Gdy przekładam sari przez ramię, upuszczam szpilkę. „Bogowie wszechmogący”.

Natesa kręci się w pobliżu, czekając, aż się poddam.

Sięgam po inną szpilkę i próbuję jeszcze raz.

Rozdział 2

Kalinda

Moje uczennice – dziewięcioletnia Basma i jej siedmioletnia siostra Giza – stoją przede mną ze splecionymi dłońmi i wlepiają we mnie wzrok. Ich nogi i obute w sandały stopy są umorusane ziemią. Amfiteatr w Vanhi był niegdyś miejscem, w którym siostry-wojowniczki toczyły ze sobą pojedynki tronowe. Basma i Giza są siostrami, ale daleko im do miana wprawnych wojowniczek.

– Która z was cisnęła falą ciepła w mistrzynię Tinley? – pytam.

– Ja – odpowiada Basma, nie odrywając ode mnie wzroku.

Giza spuszcza głowę. Czyżby na znak potwierdzenia? A może pozwala, aby starsza siostra wzięła na siebie winę za jej błąd?

Oprócz tego, że Basma jest wyższa od Gizy o długość palca, siostry są identyczne. Każda ma okrągłą buzię i wysuniętą żuchwę, która się uwydatnia, gdy dziewczynki powstrzymują łzy. Tinley mamrocze coś po drugiej stronie areny. Ma przypalony koniec długiego srebrnego warkocza. Indah – Wodna i druga instruktorka – oblała ją wodą z beczek ćwiczebnych. Ani Tinley, ani Indah nie trzeba było długo przekonywać, aby zostały w Vanhi i uczyły nasze dzieci-bhutów, choć w tej chwili Tinley zapewne żałuje swojej decyzji. Indah i Pons, jej partner, wychowują tu swoją córeczkę, a Tinley wykorzystałaby każdy pretekst, aby nie wracać do domu w Paljorze – do rodziców i czterech młodszych sióstr. Nie udało mi się dociec przyczyn jej samowygnania.

Po drugiej stronie areny Tinley wraca do instruowania pięciu młodych Wietrznych, których uczy panowania nad niebem i wiatrem. Tarcza łucznicza, w którą nie trafiła Basma, jest nietknięta i taka na razie pozostanie.

– Ćwiczcie szukanie wewnętrznej gwiazdy – polecam swoim uczennicom. – Nie otwierajcie oczu, dopóki nie znajdziecie tej najjaśniejszej.

Dziewczęta zaglądają w głąb siebie, poszukując manifestacji swoich ognistych mocy, a ja podchodzę zamaszystym krokiem do sektora Tinley. Jej uczennice sterują wiatrem i przesuwają pokaźny granitowy blok.

– Cuchnę jak zwęglone mięso z jaka – burczy Wietrzna.

– Raczej jak pieczone jagnię – poprawia ją Indah.

Jej pięć uczennic-Wodnych odpoczywa w cieniu. Wysoko nad nami, dookoła areny amfiteatru ciągną się rzędy pustych ław. Jeszcze wyżej gongi zawieszone na krokwiach połyskują w słońcu późnego poranka, a czerwono-czarne flagi Tarachandu zwisają bezwładnie w nieruchomym powietrzu. Owalną arenę podzieliłyśmy na cztery równe sektory treningowe dla dzieci-bhutów w wieku od pięciu do szesnastu lat.

Nieco ponad miesiąc temu Brac zwrócił się do księcia Ashwina w imieniu młodych bhutów. W całym imperium dochodziło do wypadków spowodowanych ich mocami. Półboskie dzieci władające żywiołami, jak ich rodzice, nie musiały się już lękać o swoje życie, ale nie miały nikogo, kto mógłby je uczyć. Po niefortunnym wypadku, kiedy to pewna sześcioletnia Wodna utopiła się w łaźni w swojej wiosce, Brac zebrał małoletnich bhutów, w większości sieroty, i zamienił arenę w teren treningowy. Księżniczka Gemi, Trzęsicielka, zgodziła się uczyć naszą czwórkę młodych Trzęsicieli, gdy tylko przybędzie. Na razie opiekuje się nimi Indah.

Wodna unosi swe falujące włosy i wachluje sobie kark. Po urodzeniu dziecka zeszczuplała, ale zmieniły się proporcje jej ciała. Dodatkowe kilogramy, które zostały po ciąży, zaokrągliły jej kształty.

– Myślałam, że zimą robi się na pustyni chłodniej – mówi. Na jej złocistobrązowej skórze połyskuje pot.

– Jest chłodniej – odpowiadam, obserwując, jak moje podopieczne szukają swojego ognia duszy. Najwyraźniej żadnej to się nie udaje.

– Każesz im to robić przez cały dzień? – pyta Indah.

– Ja bym kazała – wyraża swoje zdanie Tinley. Ciska podmuchem wiatru w chłopca-Wietrznego, który przestał popychać granitowy blok. Natychmiast znów przyłącza się do innych. Ogromny głaz dociera do muru otaczającego arenę, a Tinley woła: – Następnym razem ma być szybciej!

Dzieci osuwają się na ziemię, ciężko dysząc.

– Powinnaś nagrodzić ich za postępy – mówi Indah.

Tinley przygląda się swoim przypominającym szpony paznokciom.

– Komplementy rozleniwiają, a oni muszą być czujni.

„Zawsze gotowi” – to nasze treningowe motto. Nie uczę w tak agresywny sposób jak Tinley. Swoje zdolności Ognistej poznawałam pod okiem Braca, a w świątyni Siostrzeństwa miałam lekcje walki – jak wszystkie wychowanki. Jaya ćwiczyła ze mną godzinami. W czasie naszych treningów była twarda, ale zawsze dodawała mi otuchy.

Wracam do moich uczennic.

– Gizo, stań pod ścianą. Basmo, spójrz na mnie. – Obie czym prędzej wypełniają moje polecenia. Ustawiam przed Basmą tarczę łuczniczą.

– Ile widzisz gwiazd? – Zamyka oczy i liczy. Kiedy dochodzi do dwudziestej drugiej, przerywam jej: – Powiedzmy, że trzydzieści. Gdy twoje moce rozwiną się w pełni, przejdziesz rzezanie i połączysz wszystkie gwiazdy w jedną wewnętrzną. Nim to się stanie, nie możesz pozwolić, aby tobą zawładnęły. A teraz nie otwieraj oczu i wyciągnij przed siebie ręce.

Gdy moja uczennica posłusznie robi, co każę, w cesarskiej loży, znajdującej się w północnej części areny, pojawiają się Ashwin i Brac. Mój puls przyspiesza.

„Książę wygląda dokładnie jak jego ojciec”.

To właśnie z tej loży Tarek nadzorował mój turniej tronowy. To wspomnienie wciąż boli.

Całe ciało pokrywa mi gęsia skórka. W komnacie Powołania panuje chłód. Przepaska na oczach nie pozwala mi ujrzeć benefaktora wyłaniającego się zza cienkiej zasłony. Słyszę, jak wychodzi, i czuję ciężar jego spojrzenia badającego moją nagość.

Zbliżają się ku mnie cierpliwe, ciężkie kroki. Chcę uciec, krzyczeć, płakać. Unoszę podbródek i zaciskam palce. Gorący, kwaśny oddech muska mój policzek… szyję… pierś.

Palce przeczesują moje włosy. Symbol posłuszeństwa bogini wody, falista linia narysowana henną wzdłuż kręgosłupa, parzy mnie jak bluźnierstwo.

– Ta.

Echo głosu Tarka rozwiewa moje wspomnienie. Przyciskam protezę do mocno bijącego serca. Ashwin położył kres obrzędowi Powołania, który pozwalał benefaktorom wybierać spośród sierot-wychowanek świątyni swoje służki, kurtyzany lub żony. Dzięki tej zmianie przed dziewczętami rysuje się inna przyszłość, ale o przeszłości trudno zapomnieć.

Przybycie Ashwina – nie Tarka, bo Tarek nie żyje – wywołuje szepty wśród uczennic. Książę uprzedzał, że może przyjść ocenić ich postępy.

Może odkrył, jak uwolnić Devena.

Wiem, że nie powinnam robić sobie zbyt wielkich nadziei. A jednak czekam z zapartym tchem. Próbuję przyciągnąć uwagę Ashwina, ale on przygląda się naszym podopiecznym. Wodni wystrzeliwują wodę z beczek, co wygląda tak, jakby wyskakiwały z nich ryby, a Wietrzni rozwieszają w powietrzu prostokątny dywan. Wszystko to stało się możliwe dzięki Bracowi, to prawda, ale Ashwin również ma w tym swój udział. To on przygarnął bhutów i pozwolił im zamieszkać w pałacu. A ponieważ przebywają tam też siostry i wychowanki z Samiyi – dopóki nie zostanie zbudowana dla nich nowa świątynia – w jego domu nieustannie kłębi się tłum ludzi.

Basma nie otwiera oczu. Mówię głośno, żeby nie rozpraszali jej inni ćwiczący:

– Na mój znak uwolnij te światła.

– Wszystkie…?

– Nie bój się. Zrodziły się z twojego ognia duszy.

Basma bawi się palcami. Te dziewczynki muszą przestać się bać własnych mocy.

– Chwyć te gwiazdy i wypchnij ich ciepło – instruuję. – O tak.

Ciskam falę ciepła, a Basma otwiera oczy. Siła podmuchu sprawia, że ramię odskakuje mi do tyłu. Przytrzymuję łokieć i odzyskuję kontrolę. Moje moce są o połowę słabsze niż kiedyś. Muszę się nauczyć panować nad nimi jedną ręką, o ile to w ogóle możliwe.

Basma próbuje zrobić to samo, co ja. Z jej dłoni wystrzeliwują strumienie mandarynkowych płomieni i trafiają w tarczę. Przestraszona dziewczynka podrywa ręce. Skierowana w górę fala ciepła wznosi się ponad amfiteatr i uderza we flagę. Czerwona tkanina z symbolem czarnego skorpiona zajmuje się ogniem.

Przerażona Basma zakrywa usta. Giza podbiega do siostry, by ją objąć. Moja irytacja spowodowana nieostrożnością dziewczynki słabnie, a jej miejsce zajmuje tęsknota. Czy kiedykolwiek przestanę tęsknić za Jayą?

– Przepraszam, mistrzyni Kalindo – mówi Basma.

Chwytam obie dziewczynki i nachylam się nad nimi.

– Nie bójcie się tego, kim jesteście. W końcu nauczycie się panować nad swoimi mocami. Dostałyście je od bogów, którzy pokładają w was wiarę. Zaufajcie im.

Centralne drzwi otwierają się ze szczękiem i na arenę wbiega grupa mężczyzn. Wszyscy mają na sobie czarne stroje i chusty zasłaniające dolną część twarzy. Rozpraszają się, by nas otoczyć. Miecze mają schowane w pochwach. Tinley i Indah chronią swoich uczniów, a ja dobywam jednego z moich bliźniaczych sztyletów. Kiedyś należały do mojej matki, a teraz towarzyszą mi wszędzie jak anioł stróż.

Jeden z intruzów występuje naprzód. Spod chusty wyzierają jedynie jego oczy. Choć nie nosi już munduru ani wojskowej khandy, rozpoznaję w nim pierwszego oficera, który porzucił armię. Były komendant nie umilkł po swej dezercji, lecz głośno krytykuje księcia za akceptowanie bhutów.

– Idźcie do nich – polecam moim uczennicom i dziewczęta biegną ku dzieciom zgromadzonym za Tinley i Indah.

– Komendancie Lokesh – woła Ashwin z cesarskiej loży. – Wtargnąłeś tu bez zaproszenia.

Komendant wsuwa dłonie w rękojeści rękawicowe swoich bliźniaczych pat* schowanych w pochwach. Pancerne mankiety chronią jego pięści.

– Ujrzeliśmy ogień i przybywamy się upewnić, że wszystko jest pod kontrolą.

– Jak widać, wszystko w porządku – oświadcza Ashwin z wysoka.

– Nie sądzę – odpowiada komendant Lokesh. Jego ludzie zacieśniają krąg wokół nas. – Kto ochroni lud przed tymi dziećmi? Szeregi straży Waszej Wysokości topnieją. – W jego głosie słychać triumf. – Moi ludzie i ja pragniemy służyć wszystkim, którzy potrzebują ochrony w tych niepewnych czasach.

Kapitan Yatin i inni strażnicy wmaszerowują na arenę przy cesarskiej loży. Ashwin i Brac są bezpieczni, lecz irytuje mnie obecność najemników w pobliżu dzieci. Chowam sztylet i pchnięciem woli wysyłam ogień duszy do palców.

– Musicie odejść – mówię, a Tinley wzywa wiatr, by poprzeć moje słowa. Podmuchy poruszają chustą komendanta, ale on nawet na chwilę nie odrywa chłodnego spojrzenia od Ashwina. Sypię iskrami i Lokesh przenosi uwagę na mnie.

– Ognista Rani – rzuca mi na pożegnanie.

Daje znak swoim ludziom, a ci opuszczają arenę jeden po drugim. Tinley wysyła powiew wiatru, który zatrzaskuje za nimi drzwi. Yatin i jego oddział wychodzą, aby dopilnować, że intruzi nie wrócą. Indah i jedna z jej uczennic wysyłają w górę gejzery, żeby ugasić płonącą flagę, a ja uciszam swoje moce.

– Z tym komendantem jest coś nie tak – mówi Tinley, uspokajając wiatr, po czym popada w zadumę. – W jego głosie było coś… dziwnego.

– Nie zwróciłam uwagi – odpowiadam. – Miałam na oku jego miecze.

Tinley chrząka, jakby jego broń nie zrobiła na niej wrażenia, po czym podchodzi do swoich podopiecznych. Po drugiej stronie areny otwierają się drzwi i wychodzi ku nam książę, za którym podąża jego ambasador.

– To było ostrzeżenie – stwierdza Brac. – Każdego dnia Lokesh przeciąga na swoją stronę coraz więcej żołnierzy. Być może wkrótce jego najemnicy przewyższą liczebnie straż pałacową. Musisz to zakończyć, Wasza Wysokość.

– Na jakiej podstawie? – pyta Ashwin. – Komendant nie złamał prawa. Lokesh może wyrażać swoje poglądy. Nie mogę uciszać każdego, kto się ze mną nie zgadza.

– Lokesh chce wzbudzić w nas strach – wtrącam, wskazując na gromadkę stłoczonych dzieci.

Ashwin spuszcza głowę.

– Obecność bhutów w imperium to znacząca zmiana. Ludzie nauczą się wzajemnego zaufania. Częstszy kontakt pozwoli zmniejszyć obawy. Na razie lekcje zostaną zawieszone.

– On właśnie tego chce – protestuje Brac.

– Chcielibyście, aby dzieci kontynuowały naukę, jakby Lokesha wcale tu nie było? – pyta Ashwin. Wie, że nie. – Będziemy oceniać sytuację dzień po dniu.

Basma i Giza pędzą ku Bracowi i rzucają mu się w objęcia, a on je chwyta i obraca się z nimi wokół siebie.

– Chodź, pobaw się z nami! – błagają go.

Brac idzie z nimi, aby przyłączyć się do zabawy rozpoczętej przez Indah. Ashwin odprowadza ich wzrokiem; pod oczami ma cienie. Znowu czytał do późna.

– Znalazłeś coś nowego w bibliotece? – pytam.

Kręci głową, a ja czuję, jakby uszło ze mnie powietrze. Jedyna wzmianka o śmiertelniku, który dotarł do Otchłani i z niej powrócił, pochodzi z opowieści Zstąpienie Inanny. Ashwin pamięta tylko jej fragmenty. Szukamy w bibliotece zapisanej wersji tej historii, lecz bez skutku. Nawet jeśli coś znajdziemy, brama do podziemnego królestwa mieści się na dnie zamarzniętego jeziora w górach. Mathura, matka Devena, i jego ojciec Chitt wyruszyli na Południowe Wyspy, aby zapytać lestariańską starszyznę, czy istnieje inne wejście. Na razie nie otrzymaliśmy od nich żadnych wieści.

– Zechciałabyś wrócić ze mną do pałacu? – pyta Ashwin. – Zatrzymamy się przy placu budowy świątyni.

Z szacunku dla jego Viraji staram się nie spędzać z nim czasu sam na sam, ale przecież to mój kuzyn.

– Chętnie. Brac może zostać z dziewczętami.

Cała trójka bawi się już w najlepsze. Uczennice kolejno ciskają swoimi mocami w leżącą na ziemi monetę. Wygrywa osoba, która wybije ją najwyżej. Kapitan Yatin siedzi na koniu przed głównym wejściem. Mundur leży na nim jak ulał, podkreślając masywne ramiona i wydatny tors. Ogolił swoją długą brodę, jak przystało na oficera. Natesa często narzeka, że brakuje jej tego zarośniętego podbródka. Moim zdaniem taka chłopięca twarz łagodzi jego przytłaczającą budowę ciała.

– Lokesh się oddalił – melduje Yatin. – Zgubiłem go na rynku.

Ashwin pomaga mi wspiąć się na konia i wsiada za mną. Czuję dotyk jego ciała, ale nic poza tym. Łączący nas niegdyś wzajemny pociąg wygasł.

Ruszamy w górę wzgórza, włączywszy się w strumień ludzi. Yatin i inni strażnicy jadą tuż obok, aby nikt się do nas nie zbliżał, ale na mój widok i tak większość przechodniów czym prędzej oddala się w przeciwnym kierunku. Dwie praczki, które rozpoznają mnie dopiero, gdy się z nami zrównują, szepczą z przerażeniem: „Ognista Rani” i czmychają w popłochu.

Udaję, że ich odraza mnie nie dotyka, żeby nie martwić Ashwina. Prawdę mówiąc, trochę tęsknię za swoim tytułem. Rezygnacja z powszechnie szanowanej rangi Pokrewnej wytrąciła mnie z równowagi. Próbowałam odnaleźć spokój, zajmując się moimi podopiecznymi i nauczając wychowanki świątyni, ale czuję się jak ptak pozbawiony żerdzi.

Wjeżdżamy na świątynny dziedziniec. Ozdobę kamiennych murów stanowią symbole niebiańskiej chwały – wizerunki słońca i faz księżyca. Od rozpoczęcia prac minęło niewiele czasu, ale już widać niezwykłe mistrzostwo budowniczych. Po długich namowach kapłanka Mita zatrudniła Trzęsicieli do prac ciesielskich, co dwukrotnie przyspieszyło budowę.

Projekt jest wzorowany na Samiyi, za wyjątkiem okien, które dodano, i sali lekcyjnej urządzonej w miejscu dawnej komnaty Powołania. Siostrzeństwo nie jest już zależne od hojności benefaktorów. Jako że mnisi są bardzo oszczędni, zawartość ich szkatuł jest wystarczająca, aby przez wiele lat utrzymywać wszystkie zgromadzenia, zarówno Bractwa, jak i Siostrzeństwa.

Ashwin przechodzi przez zwieńczoną łukiem bramę i podziwia wielobarwne mury. Na nasze życzenie główny architekt szukał inspiracji w różnorodnych krajobrazach naszego imperium i uwiecznił je wszystkie w swoim dziele – od pustyni poprzez góry aż po południowe wybrzeże. Ashwin przeciera zakurzoną płytkę rękawem i zadziera głowę, by przyjrzeć się żyrandolowi z muszelek, wykonanemu według projektu z Południowych Wysp.

– Budowniczy powinni zakończyć prace za kilka tygodni – oznajmia.

Kapłanka Mita dopilnuje poświęcenia świątyni, a potem siostry wraz ze swoimi podopiecznymi opuszczą pałac i zamieszkają tutaj. Ruszam dalej, aby o tym nie myśleć. We wnętrzu kaplicy malarze trudzą się nad malowidłami ściennymi. Ich interpretacja Ekuru, górskiej siedziby bogów, jest doprawdy nieziemska. Bujnie kwitnące ogrody, filary podtrzymujące nieboskłon, nieskazitelne ścieżki i krystaliczne wody, w których roi się od ryb we wszystkich kolorach tęczy…

– Chciałem zamienić z tobą słowo na osobności – dobiega mnie z boku głos Ashwina.

– Byłyśmy bardzo zajęte.

– Oboje wiemy, że chodziło o coś więcej. – Skubie nerwowo rękawy kaftana. – Odsunęłaś się ode mnie.

– Zbytnia bliskość nie spodobałaby się twojej Viraji. – Daję mu żartobliwego kuksańca, lecz on zachowuje powagę.

– Martwię się o ciebie, Kalindo.

– Niepotrzebnie. – Przyglądam się malowidłu przedstawiającemu Ki, boginię ziemi, w otoczeniu sióstr-wojowniczek. Kobiety w różnym wieku dzierżą miecze z wygrawerowanymi pięcioma boskimi cnotami. Moja uwaga ulatuje w ciemny kąt pomieszczenia. Kiedyś sądziłam, że przynależę do grona córek Ki. Teraz nie jestem już tego taka pewna.

– Dokąd odpływasz? – pyta Ashwin.

– Hmm? – odpowiadam, kierując ku niemu spojrzenie.

– Jesteś jakaś inna, odkąd nastała wieczna noc, i nie chodzi mi o twoją rękę. Stałaś się nieobecna. Zależy mi na odnalezieniu Devena tak samo jak tobie…

– To niemożliwe. – Czuję gwałtowny ucisk w piersi. Ashwina nie dręczy tak dojmujący ból serca. – Cieszę się, że spędziliśmy razem kilka chwil, ale teraz muszę już wracać do pałacu. Niedługo mam lekcje rysunku.

– Zostanę tu jeszcze przez chwilę – mówi Ashwin. Nasze spojrzenia wędrują na drugi koniec kaplicy, po czym znów się ze sobą spotykają. – Przeniesiesz się tu, kiedy dokończą budowę?

– Świątynia nie jest już moim domem.

– Pałac na zawsze nim pozostanie. – Ashwin patrzy na mnie, oczekując, że się z nim zgodzę.

Nie mogę. Turkusowy Pałac to miejsce, z którym łączą się moje najgorsze i najlepsze wspomnienia. To tam zginęła Jaya i tam poślubiłam Tarka. Ale właśnie tam byłam też świadkiem odrodzenia się sióstr-wojowniczek, a Deven i ja zakochaliśmy się w sobie. Pod rządami Ashwina Vanhi stanie się domem zarówno dla bhutów, jak i nie-bhutów. Taką przyszłość przewidywałam dla niego, ale czy również dla siebie? Czy źródłem szczęścia jest zawsze miejsce lub osoba, czy też może ono rozkwitać wszędzie?

– Dziękuję – odpowiadam, kończąc rozmowę. – Niedługo znów się zobaczymy.

Zostawiam Ashwina i wychodzę.

– Wracam do pałacu – mówię do Yatina, po czym przypominają mi się poranne słowa Natesy. – Yatinie, jeśli wolno mi zapytać, dlaczego przełożyliście termin ślubu?

Bawi się guzikiem kaftana.

– Chcemy, aby byli z nami wszyscy nasi przyjaciele.

„Ma na myśli Devena”. Yatin i Natesa czekają na coś, co może się nigdy nie wydarzyć. O bogowie, przyznanie tego naprawdę boli. Zmuszam się do radosnego tonu. 

– Przekaż księciu, żeby cię nie przemęczał pracą.

– Pomyślę o tym – odpowiada Yatin.

On nigdy by się nie uskarżał. Natomiast Natesa…

Wspinam się na konia strażnika i ruszam pod górę, w stronę pałacu. Jego nieskazitelna fasada w kolorze kości słoniowej odbija południowe słońce, a złote kopuły lśnią oszałamiająco. Jest to bez wątpienia spektakularny widok, lecz ja w głębi ducha marzę o pofałdowanych pastwiskach i pasących się owcach. O skromnej chacie pełnej ksiąg. O widoku Alpanów za oknem, gdy szkicuję w saloniku, a Deven krząta się po kuchni.

Gorący wiatr pustynny sprowadza mnie z powrotem na ziemię. Przejeżdżając przez ulicę, mijam matkę z dziećmi. Odciąga je na bok i czym prędzej uciekają. Czuję, jak coś mnie ściska za gardło. Pamiętam czasy, kiedy ludzie wylegali na te ulice i machali do mnie, wykrzykując moje imię. Może nie chodziło im o mnie, ale wielbili tron, który reprezentowałam. Wiele poświęciłam, aby dowieść, że jestem go warta. Czasem wydaje mi się, że zbyt wiele. Imperium jest nienasycone. Musiałam ustąpić z tronu, żeby jego brzemię mnie nie przytłoczyło.

Nie sądziłam, że tak bardzo będzie mi go brakowało.

* Pata – rodzaj miecza z południowych Indii, którego charakterystyczną cechą była rękojeść rękawicowa, chroniąca dłoń i przedramię (przyp. tłum.).

Rozdział 3

Ashwin

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Spis treści:
Okładka
Karta tytułowa
Od autorki
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31

TYTUŁ ORYGINAŁU:

The Warrior Queen

Redaktor prowadząca: Ewelina Sokalska

Redakcja: Ewa Kosiba

Korekta: Ewa Popielarz

Projekt okładki: Zlatina Zareva

Opracowanie graficzne okładki: Łukasz Werpachowski

Copyright © 2018 by Emily R. King

All rights reserved.

This edition is made possible under a license arrangement originating

with Amazon Publishing, www.apub.com, in collaboration with Graal, SP. Z O.O.

Copyright © 2020 for the Polish edition by Young

an imprint of Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus

Copyright © for the Polish translation by Ryszard Oślizło, 2020

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2020

ISBN 978-83-66611-88-7

Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:

www.facebook.com/kobiece

Wydawnictwo Kobiece

E-mail: [email protected]

Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie

www.wydawnictwokobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek