Wakacyjne zawirowanie - Jean-Eric Bebą - ebook

Wakacyjne zawirowanie ebook

Jean-Eric Bebą

3,0

Opis

Dwaj najlepsi przyjaciele, Tymoteusz i Stefan, wplątują się nieświadomie w aferę mafijną podczas krótkiego urlopu. W tym samym czasie tajny agent zaczyna swoją misję. Co się wydarzy? Cali i zdrowi wrócą do Warszawy, czy wyszkowskie zbiry pokrzyżują im plany?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 55

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Jean-Eric Bebą

Wakacyjne Zawirowanie

© Jean-Eric Bebą, 2017

Dwóch najlepszych przyjaciół — Tymoteusz i Stefan wplątują się nieświadomie w aferę mafijną podczas krótkiego urlopu. W tym samym czasie tajny agent zaczyna swoją misję. Co się wydarzy? Cali i zdrowi wrócą do Warszawy, czy wyszkowskie zbiry pokrzyżują im plany?

ISBN 978-83-8104-238-3

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Osiedlowe życie

Słońce było już wysoko na niebie, kiedy Stefan otworzył oczy. Dochodziła godzina piętnasta trzydzieści. Na oko niemal dwumetrowa sylwetka przeciągnęła się po wymiętym prześcieradle, ziewnęła i założyła długie jak kajaki pluszowe kapcie.

„Czas coś zjeść” — pomyślał i poczłapał do kuchni. Stefan pracował w nocy, toteż spał w dzień. Był strażakiem, jednak wszystkim wmawiał, że jest astronautą i w nocy lata na Księżyc. Gdy smarował dwudniową kajzerkę margaryną, spostrzegł, że nie ma pasztetu.

— To niewiarygodne! — krzyknął oburzony i otworzył lodówkę w poszukiwaniu innego wyrobu mięsno podobnego. Niestety, znalazł tylko pół cytryny i kostkę rosołową. Zrezygnowany poszedł do salonu. Na stoliku zobaczył niedopitą wczorajszą herbatę w ulubionym kubku. Wypił ją i nagle usłyszał wybuch. Jak na prawdziwego mężczyznę przystało — rzucił się na kanapę i przykrył kocem. Po chwili padło jeszcze kilka wystrzałów. Po chwili pod kocem zrobiło się duszno, więc wstał z kanapy, zaryzykował swoje życie i wyjrzał przez drzwi — z białą flagą w ręku oznajmującą pokój. Tydzień temu był na specjalnym szkoleniu we Francji, na które pojechał tylko dlatego, że był najwyższy. Stefan wiedział jak się zachować w takiej sytuacji.

— Sojusz! Sojusz! — krzyczał.

Na szczęście nic się nie działo. Zarzucił na plecy skórzaną kurtkę i wyszedł z mieszkania. Gdy Stefan schodził po schodach, poślizgnął się i znalazł się na dole o wiele szybciej, niż zazwyczaj. Otrzepał się i wyszedł na ulicę. Okazało się, że to dzieci z sąsiedniego bloku bawiły się niemieckimi petardami, które tak niedawno hałasowały.

— Uff… — odetchnął. Myślałem że znowu jakiś zamach czy coś.

Łup! Petarda wybuchła dosłownie pod nogami Stefana.

— Smarkacze! Nie wiecie, że to jest niebezpieczne?! Jak was dorwę to…

— To co? — odpowiedział zaczepnie Wojtuś, zakała osiedla. — Mam powiedzieć tacie, że mnie pan molestował przy trzepaku?

Stefan był bezradny. Wynajmował mieszkanie w kamienicy, która należała do ojca Wojtusia. Machnął tylko ręką i poszedł dalej.

Do stacji metra Wawrzyszew Stefan miał niedaleko. Postanowił, że odwiedzi swojego najlepszego przyjaciela, Tymoteusza. Kupił bilet i tradycyjnie został przyblokowany przez bramkę. Oczywiście — jak zwykle na peronie tłumy.

„Jest tu z milion ludzi!” — pomyślał, a że był kiepski z matematyki to uwierzył w swoje słowa. Na szczęście udało mu się znaleźć miejsce siedzące. Grzecznie zdjął z niego reklamówki z zakupami — i nawet nie zdążył nic powiedzieć, a już został nazwany przez starszą panią narkomanem, analfabetą i bezbożnikiem. Tak już na tym świecie jest. Ile razy chciałeś sobie usiąść, a napotkałeś zmęczone reklamówki? Stefan, jako że był wrażliwym mężczyzną, bardzo się przejął tą sytuacją. Zaczął się pocić, a zwłaszcza w okolicy oczu. Tłumaczył ludziom w wagonie, że to przez ten dym.

— Ale tu nie ma żadnego dymu — ktoś odpowiedział zdziwionym głosem.

— Właśnie dlatego! — usilnie przekonywał Stefan.

W końcu uświadomił sobie, że jest na stacji końcowej — Kabaty. A dotarło to do niego, kiedy pan, który sprawdzał wagony, poprosił go o wyjście, ponieważ pociąg musiał pojechać do zajezdni. Wyszedł na peron i próbował sobie przypomnieć, jak z Tymkiem szli do jego mieszkania.

— W lewo, w lewo i prawo, tak? No to idę! — powiedział do siebie i poszedł w prawo, w lewo i w prawo. Zorientował się niestety zbyt późno, że jednak poszedł źle.

— Ech, te przejścia podziemne — westchnął.

Czekając na zielone światło na przejściu dla pieszych, zaatakowała go krwiożercza bestia, niczym Cerber, strażnik Hadesu. Uciekając przed nim, mało nie został potrącony przez autobus linii 179.

— Ratunku! Goni mnie potwór! — krzyczał przerażony Stefan.

— Gościu, jamnika się boisz? — krzyknęła grupka nastolatków i zaczęła się śmiać.

— To nie wy walczyliście o życie — odburknął Stefan już bezpieczny, ponieważ właścicielka owej bestii wzięła ją na smycz i zniknęła za rogiem.

W końcu, po pięciominutowym, ale jakże męczącym spacerze, Stefan dotarł pod blok Tymoteusza. Dzwonił domofonem, ale nikt nie odbierał.

„Dziwne — myślał. — Powinien być w domu.”

Jednak szczęście nie opuściło Stefana. Po czternastu minutach stania pod furtką zauważył pana, który chyba wybierał się na jogging. W ten sposób udało mu się wejść na teren osiedla. Gdy wjechał windą na czwarte piętro, podszedł grzecznie do drzwi i zaczął dzwonić. Gdy po kilkunastu razach nikt nie otworzył, Stefan domyślił się o co chodzi i zaczął krzyczeć.

— Otwieraj! Twoje adidasy stoją przed drzwiami!

— Nie wymądrzaj się tak, jestem w sandałach! — odpowiedział głos zza drzwi.

— Otwórz, to ja, Stefan!

— Podaj hasło!

Stefan nie wiedział, jakie jest hasło. Powiedział pierwszą rzecz, jaka mu przyszła do głowy.

— Kiełbasa!

Stefan usłyszał dźwięk otwierających się drzwi.

— Wchodź! Szybko!

Po dłuższej rozmowie wszystko było jeszcze bardziej jasne. Podejrzenia Stefana były słuszne. Tymoteusz miał spore kłopoty. Jego narzeczona dowiedziała się o ilości jego byłych dziewczyn.

— Brachu, jak ty to robisz, że tyle kobiet się w tobie kocha? — spytał Stefan.

Tymek już miał odpowiedzieć, gdy nagle zadzwonił telefon. Odebrał go i powiedział zmienionym głosem: „Pan Tymoteusz poleciał z misją na Marsa”.

Po chwili komórka znów dała znać o sobie.

— Stefan, weź coś powiedz, ja już nie mam siły… — mruknął przygaszony Tymoteusz.

— Halo? Dzień dobry, panicz Tymoteusz jest nieobecny. Wyjechał do Algierii ratować gatunek Puszczyka Plamistego.

Tymek z trudem powstrzymał śmiech.

— Skoro tak bardzo zależy ci na ukryciu się, może zrobimy sobie małe wakacje? — zaproponował Stefan.

— To nie jest taki zły pomysł — odparł. — I nawet wiem, gdzie pojedziemy…

Do dzieła, agencie!

Feliks spoglądał ponuro przez przyciemniane okna budynku agencji. Krople deszczu z impetem uderzały o szybę, jakby chciały przeprowadzić zbrojną akcję terrorystyczną. Nerwowo stukał palcami po blacie w tajnym kolorze, co chwile zerkając kątem oka na drzwi.

— A-Te 11![1]

— Słucham, szefie?

— Nasz cel to Schabu, przywódca lokalnej mafii. Niewiele o nim wiemy, więc wysyłamy najlepszego. Jest to głośna sprawa. Spotkasz się z informatorem, on przekaże dalsze szczegóły. To tyle. Do dzieła, A-Te 11.

Feliks wyszedł z biura. Otworzył się drogi, włoski parasol i smukła sylwetka zniknęła w strugach deszczu.

„Żebym ja, tajny agent, musiał szwendać się w taką pogodę, i do tego korzystać z komunikacji miejskiej?!” — myślał.

Siedząc w wagonie metra, odczuwał dziwne wrażenie. Wydawało mu się, że ktoś ciągle go obserwuje.

„Pewnie ktoś mnie śledzi!” — pomyślał i dyskretnie zaczął się rozglądać.

Jego oczy napotkały wzrok pewnej starszej pani. Nerwowo patrzyła się na jego biodro. Feliks spojrzał w tamto miejsce.

— Cholera! — energicznie poprawił swoją kaburę i szybko odwrócił wzrok.

„Wścibska starucha — pomyślał. — Wrażeń szuka, czy co?”

Peron był podejrzanie pusty. Feliks dla pewności trzymał rękę na spuście i bacznie się rozglądał. Jednak, gdy nic się nie działo, postanowił ruszyć dalej. Po męczącej wspinaczce po schodach Feliks dotarł na zewnątrz. Włączył swój szpiegowski GPS.

— Pip, pip! — Ekran pokazywał trasę do miejsca spotkania.

Feliks podszedł do kiosku.

— W zeszłym roku o tej porze słoneczko przygrzewało nam ramiona.

— Cii… W takim razie polecam krem z filtrem. Jaki numer?

— A ten jedenasty wezmę.

Wchodź! — powiedział mężczyzna, po czym wszystkie rolety w kiosku zasunęły się.

— Twoim celem jest wniknięcie w szeregi mafii. Po pierwsze — musisz zmienić ubiór.

— Co to ma być!? — krzyknął oburzony Feliks.

— Cicho, bo się wydamy. Dres, a co ma być?

Feliks spojrzał spode łba. Jaskrawo białe adidasy, dresy w kolorze niebieskim i szara bluza „JP”. Punktem zapalnym była czapka z daszkiem w kolorze wściekłego różu.

— Nie ma mowy, nie założę tego! — powiedział zdenerwowany.

— Poczekaj, to nie koniec. Jeszcze to — sięgnął na dno pudła.

Oczom Feliksa ukazał się podrabiany złoty łańcuch.

— Ech… Co dalej? — spytał przygaszony.

— Musimy wymyślić ci jakiś pseudonim. Co powiesz na Pulpet?

— Do jasnej cholery, czy ja wyglądam na pulpeta!? Rozumiem, koleś co jest przy tuszy, ale nie młody, umięśniony agent!

— Hmm… No to lecimy dalej. Serdel, Szponder, ewentualnie Ron…

— Ron? To jest w miarę normalne.

— Od baleron.

— Czemu te wszystkie ksywy muszą być związane z mięsem!?

— Nie ja to ustalałem. Kłóć się z mafiozami.

— Dobra, to zrobimy tak. Ja sobie wymyślę ten pseudonim sam. Masz coś jeszcze dla mnie, czy już mogę spadać i ćwiczyć rolę przygłupiego bandziora!?

— Jeszcze jedno — wręczył Feliksowi teczkę. — Tam masz wszystkie informacje o środowisku, które musisz spenetrować. Bywaj, agencie A-Te 11.

Feliks wyszedł pospiesznie z kiosku z kartonem pod pachą. Wsiadł w autobus tajnej linii i wysiadł na tajnym przystanku. Dla bezpieczeństwa czytelników nie podajemy szczegółów.

Gdy agent wszedł do swojej tajnej kwatery, usiadł na zamszowej sofie przy kominku, nalał sobie schłodzoną, niezmrożoną lemoniadę truskawkową z esencją trawy bambusowej z sekretnego zbocza Australijskiej uprawy i zaczął przeglądać zawartość teczki, którą dostał od informatora. Zagryzając tajnym, ale jakże delikatnym w smaku kabanosem zagłębiał się coraz bardziej w raport.

— Hmm… Lista rzeczy, które trzeba spełnić, aby zostać bandziorem — czytał na głos Feliks.

— Punkt pierwszy. Mieć pirackie płyty z bazaru. Dobra, pomińmy tę kwestię.

— Punkt drugi, palić białoruskie papierosy. Nigdy w życiu! — krzyknął oburzony.

— Punkt trzeci, przerzucić się na dietę kebabowo — zapiekankową.

— Punkt czwarty w nawiązaniu do pierwszego, słuchać disco — polo z pirackiej płyty najgłośniej jak się da.

— Punkt piąty, pluć na chodnik i pytać się nietutejszych, czy mają jakiś problem.

— Punkt szósty, zbierać haracze od niewinnych sklepikarzy.

— Punkt… — Feliks spojrzał na koniec raportu. — Punkt osiemdziesiąty czwarty, nie pożądaj beemki ziomala swego ani łańcucha, który jego jest.

— Co to ma być!? Nie będę się tego uczył! — Feliks cisnął raport w kąt i poszedł w kierunku sypialni.

[1] A-Te 11 — Agencki Tajniak.