Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dwaj najlepsi przyjaciele, Tymoteusz i Stefan, wplątują się nieświadomie w aferę mafijną podczas krótkiego urlopu. W tym samym czasie tajny agent zaczyna swoją misję. Co się wydarzy? Cali i zdrowi wrócą do Warszawy, czy wyszkowskie zbiry pokrzyżują im plany?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 55
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© Jean-Eric Bebą, 2017
Dwóch najlepszych przyjaciół — Tymoteusz i Stefan wplątują się nieświadomie w aferę mafijną podczas krótkiego urlopu. W tym samym czasie tajny agent zaczyna swoją misję. Co się wydarzy? Cali i zdrowi wrócą do Warszawy, czy wyszkowskie zbiry pokrzyżują im plany?
ISBN 978-83-8104-238-3
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
Słońce było już wysoko na niebie, kiedy Stefan otworzył oczy. Dochodziła godzina piętnasta trzydzieści. Na oko niemal dwumetrowa sylwetka przeciągnęła się po wymiętym prześcieradle, ziewnęła i założyła długie jak kajaki pluszowe kapcie.
„Czas coś zjeść” — pomyślał i poczłapał do kuchni. Stefan pracował w nocy, toteż spał w dzień. Był strażakiem, jednak wszystkim wmawiał, że jest astronautą i w nocy lata na Księżyc. Gdy smarował dwudniową kajzerkę margaryną, spostrzegł, że nie ma pasztetu.
— To niewiarygodne! — krzyknął oburzony i otworzył lodówkę w poszukiwaniu innego wyrobu mięsno podobnego. Niestety, znalazł tylko pół cytryny i kostkę rosołową. Zrezygnowany poszedł do salonu. Na stoliku zobaczył niedopitą wczorajszą herbatę w ulubionym kubku. Wypił ją i nagle usłyszał wybuch. Jak na prawdziwego mężczyznę przystało — rzucił się na kanapę i przykrył kocem. Po chwili padło jeszcze kilka wystrzałów. Po chwili pod kocem zrobiło się duszno, więc wstał z kanapy, zaryzykował swoje życie i wyjrzał przez drzwi — z białą flagą w ręku oznajmującą pokój. Tydzień temu był na specjalnym szkoleniu we Francji, na które pojechał tylko dlatego, że był najwyższy. Stefan wiedział jak się zachować w takiej sytuacji.
— Sojusz! Sojusz! — krzyczał.
Na szczęście nic się nie działo. Zarzucił na plecy skórzaną kurtkę i wyszedł z mieszkania. Gdy Stefan schodził po schodach, poślizgnął się i znalazł się na dole o wiele szybciej, niż zazwyczaj. Otrzepał się i wyszedł na ulicę. Okazało się, że to dzieci z sąsiedniego bloku bawiły się niemieckimi petardami, które tak niedawno hałasowały.
— Uff… — odetchnął. Myślałem że znowu jakiś zamach czy coś.
Łup! Petarda wybuchła dosłownie pod nogami Stefana.
— Smarkacze! Nie wiecie, że to jest niebezpieczne?! Jak was dorwę to…
— To co? — odpowiedział zaczepnie Wojtuś, zakała osiedla. — Mam powiedzieć tacie, że mnie pan molestował przy trzepaku?
Stefan był bezradny. Wynajmował mieszkanie w kamienicy, która należała do ojca Wojtusia. Machnął tylko ręką i poszedł dalej.
Do stacji metra Wawrzyszew Stefan miał niedaleko. Postanowił, że odwiedzi swojego najlepszego przyjaciela, Tymoteusza. Kupił bilet i tradycyjnie został przyblokowany przez bramkę. Oczywiście — jak zwykle na peronie tłumy.
„Jest tu z milion ludzi!” — pomyślał, a że był kiepski z matematyki to uwierzył w swoje słowa. Na szczęście udało mu się znaleźć miejsce siedzące. Grzecznie zdjął z niego reklamówki z zakupami — i nawet nie zdążył nic powiedzieć, a już został nazwany przez starszą panią narkomanem, analfabetą i bezbożnikiem. Tak już na tym świecie jest. Ile razy chciałeś sobie usiąść, a napotkałeś zmęczone reklamówki? Stefan, jako że był wrażliwym mężczyzną, bardzo się przejął tą sytuacją. Zaczął się pocić, a zwłaszcza w okolicy oczu. Tłumaczył ludziom w wagonie, że to przez ten dym.
— Ale tu nie ma żadnego dymu — ktoś odpowiedział zdziwionym głosem.
— Właśnie dlatego! — usilnie przekonywał Stefan.
W końcu uświadomił sobie, że jest na stacji końcowej — Kabaty. A dotarło to do niego, kiedy pan, który sprawdzał wagony, poprosił go o wyjście, ponieważ pociąg musiał pojechać do zajezdni. Wyszedł na peron i próbował sobie przypomnieć, jak z Tymkiem szli do jego mieszkania.
— W lewo, w lewo i prawo, tak? No to idę! — powiedział do siebie i poszedł w prawo, w lewo i w prawo. Zorientował się niestety zbyt późno, że jednak poszedł źle.
— Ech, te przejścia podziemne — westchnął.
Czekając na zielone światło na przejściu dla pieszych, zaatakowała go krwiożercza bestia, niczym Cerber, strażnik Hadesu. Uciekając przed nim, mało nie został potrącony przez autobus linii 179.
— Ratunku! Goni mnie potwór! — krzyczał przerażony Stefan.
— Gościu, jamnika się boisz? — krzyknęła grupka nastolatków i zaczęła się śmiać.
— To nie wy walczyliście o życie — odburknął Stefan już bezpieczny, ponieważ właścicielka owej bestii wzięła ją na smycz i zniknęła za rogiem.
W końcu, po pięciominutowym, ale jakże męczącym spacerze, Stefan dotarł pod blok Tymoteusza. Dzwonił domofonem, ale nikt nie odbierał.
„Dziwne — myślał. — Powinien być w domu.”
Jednak szczęście nie opuściło Stefana. Po czternastu minutach stania pod furtką zauważył pana, który chyba wybierał się na jogging. W ten sposób udało mu się wejść na teren osiedla. Gdy wjechał windą na czwarte piętro, podszedł grzecznie do drzwi i zaczął dzwonić. Gdy po kilkunastu razach nikt nie otworzył, Stefan domyślił się o co chodzi i zaczął krzyczeć.
— Otwieraj! Twoje adidasy stoją przed drzwiami!
— Nie wymądrzaj się tak, jestem w sandałach! — odpowiedział głos zza drzwi.
— Otwórz, to ja, Stefan!
— Podaj hasło!
Stefan nie wiedział, jakie jest hasło. Powiedział pierwszą rzecz, jaka mu przyszła do głowy.
— Kiełbasa!
Stefan usłyszał dźwięk otwierających się drzwi.
— Wchodź! Szybko!
Po dłuższej rozmowie wszystko było jeszcze bardziej jasne. Podejrzenia Stefana były słuszne. Tymoteusz miał spore kłopoty. Jego narzeczona dowiedziała się o ilości jego byłych dziewczyn.
— Brachu, jak ty to robisz, że tyle kobiet się w tobie kocha? — spytał Stefan.
Tymek już miał odpowiedzieć, gdy nagle zadzwonił telefon. Odebrał go i powiedział zmienionym głosem: „Pan Tymoteusz poleciał z misją na Marsa”.
Po chwili komórka znów dała znać o sobie.
— Stefan, weź coś powiedz, ja już nie mam siły… — mruknął przygaszony Tymoteusz.
— Halo? Dzień dobry, panicz Tymoteusz jest nieobecny. Wyjechał do Algierii ratować gatunek Puszczyka Plamistego.
Tymek z trudem powstrzymał śmiech.
— Skoro tak bardzo zależy ci na ukryciu się, może zrobimy sobie małe wakacje? — zaproponował Stefan.
— To nie jest taki zły pomysł — odparł. — I nawet wiem, gdzie pojedziemy…
Feliks spoglądał ponuro przez przyciemniane okna budynku agencji. Krople deszczu z impetem uderzały o szybę, jakby chciały przeprowadzić zbrojną akcję terrorystyczną. Nerwowo stukał palcami po blacie w tajnym kolorze, co chwile zerkając kątem oka na drzwi.
— A-Te 11![1]
— Słucham, szefie?
— Nasz cel to Schabu, przywódca lokalnej mafii. Niewiele o nim wiemy, więc wysyłamy najlepszego. Jest to głośna sprawa. Spotkasz się z informatorem, on przekaże dalsze szczegóły. To tyle. Do dzieła, A-Te 11.
Feliks wyszedł z biura. Otworzył się drogi, włoski parasol i smukła sylwetka zniknęła w strugach deszczu.
„Żebym ja, tajny agent, musiał szwendać się w taką pogodę, i do tego korzystać z komunikacji miejskiej?!” — myślał.
Siedząc w wagonie metra, odczuwał dziwne wrażenie. Wydawało mu się, że ktoś ciągle go obserwuje.
„Pewnie ktoś mnie śledzi!” — pomyślał i dyskretnie zaczął się rozglądać.
Jego oczy napotkały wzrok pewnej starszej pani. Nerwowo patrzyła się na jego biodro. Feliks spojrzał w tamto miejsce.
— Cholera! — energicznie poprawił swoją kaburę i szybko odwrócił wzrok.
„Wścibska starucha — pomyślał. — Wrażeń szuka, czy co?”
Peron był podejrzanie pusty. Feliks dla pewności trzymał rękę na spuście i bacznie się rozglądał. Jednak, gdy nic się nie działo, postanowił ruszyć dalej. Po męczącej wspinaczce po schodach Feliks dotarł na zewnątrz. Włączył swój szpiegowski GPS.
— Pip, pip! — Ekran pokazywał trasę do miejsca spotkania.
Feliks podszedł do kiosku.
— W zeszłym roku o tej porze słoneczko przygrzewało nam ramiona.
— Cii… W takim razie polecam krem z filtrem. Jaki numer?
— A ten jedenasty wezmę.
Wchodź! — powiedział mężczyzna, po czym wszystkie rolety w kiosku zasunęły się.
— Twoim celem jest wniknięcie w szeregi mafii. Po pierwsze — musisz zmienić ubiór.
— Co to ma być!? — krzyknął oburzony Feliks.
— Cicho, bo się wydamy. Dres, a co ma być?
Feliks spojrzał spode łba. Jaskrawo białe adidasy, dresy w kolorze niebieskim i szara bluza „JP”. Punktem zapalnym była czapka z daszkiem w kolorze wściekłego różu.
— Nie ma mowy, nie założę tego! — powiedział zdenerwowany.
— Poczekaj, to nie koniec. Jeszcze to — sięgnął na dno pudła.
Oczom Feliksa ukazał się podrabiany złoty łańcuch.
— Ech… Co dalej? — spytał przygaszony.
— Musimy wymyślić ci jakiś pseudonim. Co powiesz na Pulpet?
— Do jasnej cholery, czy ja wyglądam na pulpeta!? Rozumiem, koleś co jest przy tuszy, ale nie młody, umięśniony agent!
— Hmm… No to lecimy dalej. Serdel, Szponder, ewentualnie Ron…
— Ron? To jest w miarę normalne.
— Od baleron.
— Czemu te wszystkie ksywy muszą być związane z mięsem!?
— Nie ja to ustalałem. Kłóć się z mafiozami.
— Dobra, to zrobimy tak. Ja sobie wymyślę ten pseudonim sam. Masz coś jeszcze dla mnie, czy już mogę spadać i ćwiczyć rolę przygłupiego bandziora!?
— Jeszcze jedno — wręczył Feliksowi teczkę. — Tam masz wszystkie informacje o środowisku, które musisz spenetrować. Bywaj, agencie A-Te 11.
Feliks wyszedł pospiesznie z kiosku z kartonem pod pachą. Wsiadł w autobus tajnej linii i wysiadł na tajnym przystanku. Dla bezpieczeństwa czytelników nie podajemy szczegółów.
Gdy agent wszedł do swojej tajnej kwatery, usiadł na zamszowej sofie przy kominku, nalał sobie schłodzoną, niezmrożoną lemoniadę truskawkową z esencją trawy bambusowej z sekretnego zbocza Australijskiej uprawy i zaczął przeglądać zawartość teczki, którą dostał od informatora. Zagryzając tajnym, ale jakże delikatnym w smaku kabanosem zagłębiał się coraz bardziej w raport.
— Hmm… Lista rzeczy, które trzeba spełnić, aby zostać bandziorem — czytał na głos Feliks.
— Punkt pierwszy. Mieć pirackie płyty z bazaru. Dobra, pomińmy tę kwestię.
— Punkt drugi, palić białoruskie papierosy. Nigdy w życiu! — krzyknął oburzony.
— Punkt trzeci, przerzucić się na dietę kebabowo — zapiekankową.
— Punkt czwarty w nawiązaniu do pierwszego, słuchać disco — polo z pirackiej płyty najgłośniej jak się da.
— Punkt piąty, pluć na chodnik i pytać się nietutejszych, czy mają jakiś problem.
— Punkt szósty, zbierać haracze od niewinnych sklepikarzy.
— Punkt… — Feliks spojrzał na koniec raportu. — Punkt osiemdziesiąty czwarty, nie pożądaj beemki ziomala swego ani łańcucha, który jego jest.
— Co to ma być!? Nie będę się tego uczył! — Feliks cisnął raport w kąt i poszedł w kierunku sypialni.
[1] A-Te 11 — Agencki Tajniak.