Wakacje - T.M. Logan - ebook + audiobook + książka

Wakacje ebook i audiobook

T. M. Logan

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

SIEDEM DNI. TRZY RODZINY. JEDEN ZABÓJCA

To miały być idealne Wakacje. Cztery przyjaciółki z młodości i ich rodziny, piękna Prowansja, luksusowa willa. Kate wymarzyła sobie właśnie takie świętowanie czterdziestych urodzin. Co może pójść nie tak?

Podczas gorącego letniego tygodnia sytuacja w willi robi się coraz bardziej napięta. Pod słońcem Prowansji wychodzą na jaw małżeńskie sekrety, pojawiają się kłótnie pomiędzy przyjaciółmi, trudne relacje z dziećmi i wszędobylskie telefony psują wszystkim nastrój.

Wakacje życia zamieniają się w koszmar podejrzeń, zdrady i… zbrodni.

Ktoś w willi jest gotów zabić, żeby skrywana i niewygodna prawda nie wyszła na jaw.

Podczas gorącego letniego tygodnia na południu Francji, na oczach czterech najlepszych koleżanek Wakacje życia zamieniają się w koszmar podejrzeń, zdrady i zbrodni…

„Fascynująca intryga – zmusza do zastanowienia się dwa razy, czy warto wybrać się na Wakacje w towarzystwie przyjaciół”. B. A. Paris

„Doskonale skonstruowana, przykuwająca uwagę intryga i wyjątkowe zakończenie”. Diane Jeffrey

„Słońce, morze i matactwa w porywającym thrillerze”. RED ONLINE

„W tym pełnym zaskakujących zwrotów akcji thrillerze nawet ręczniki plażowe zdają się knuć zbrodnię”. COSMOPOLITAN

„Idealna lektura na Wakacje, z przejmującym finałem”. CANDIS

„Ujawniające się stopniowo rodzinne urazy i dramaty pochłonęły mnie całkowicie. T.M. Logan rozgrywa je po mistrzowsku. Pięciogwiazdkowa lektura na plażę.” CJ Carver

„Jeden z najwyśmienitszych thrillerów na lato. Błyskotliwy, szalenie wciągający, z ciekawie przedstawionymi dysfunkcyjnymi rodzinami oraz przystawką w postaci morderstwa.” LIZ LOVES BOOKS

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 440

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 56 min

Lektor: Michał Lesień-Głowacki

Oceny
4,2 (240 ocen)
121
63
41
11
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ag1ata

Dobrze spędzony czas

ciekawa książka
00
krawczykmm

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
Karola6891

Nie oderwiesz się od lektury

ciekawa
00
lukateli

Nie oderwiesz się od lektury

ok
00
Ewakiefer

Dobrze spędzony czas

oczekiwałam więcej kryminału a tu... trzy czwarte powieści obyczajowej
00

Popularność




TYTUŁ ORYGINAŁU: The Holiday

Copyright © T.M. Logan, 2019 All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone

Copyright © for the Polish edition and translation by Wydawnictwo Bukowy Las Sp. z o.o., 2020

ISBN 978-83-8074-226-0

PROJEKT OKŁADKI: Paweł Cesarz FOTOGRAFIE NA OKŁADCE: © Shutterstock / Paul Prescott, Paweł Cesarz REDAKCJA: Iwona Gawryś KOREKTA: Urszula Włodarska REDAKCJA TECHNICZNA: Adam Kolenda

WYDAWCA: Wydawnictwo Bukowy Las Sp. z o.o. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki Adres do korespondencji: ul. Sokolnicza 5/21, 53-676 Wrocławwww.bukowylas.pl

WYŁĄCZNY DYSTRYBUTOR: Dressler Dublin Sp. z o.o. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. (+ 48 22) 733 50 31/32 e-mail: [email protected] www.dressler.com.pl

Skład wersji elektronicznej: [email protected]

Moim braciom: Ralphowi i Olliemu

Łatwiej przebaczyć wrogowi niż przyjacielowi.

Mucha krąży i siada.

Snuje się spokojnie po stygnącej skórze.

Rozczapierzone palce.

Otwarta dłoń umazana czerwienią.

Wygięte w tył ramię, kość roztrzaskana o skałę.

Nad głową więcej much, zwabionych zapachem śmierci.

Zapachem krwi, rozlanej ciemną kałużą wokół zgruchotanej czaszki.

Krople czerwieni kapią nieprzerwanie do czystego górskiego potoku.

Powyżej krawędź urwiska ostro wcina się w nieskazitelny błękit nieba.

1

Jechaliśmy na północ, oddalając się od wybrzeża.

Przez przedmieścia Béziers i dalej, w głąb Langwedocji. Po obu stronach drogi ciągnęły się ciężkie od owoców winnice, niskie krzewy winorośli równymi rzędami maszerowały w dal pod intensywnym błękitem śródziemnomorskiego nieba. Za kierownicą siedział Sean w okularach pilotkach, z tyłu dzieci, pomiędzy nimi tkwił upchnięty bagaż podręczny. Lucy drzemała, Daniel grał na telefonie, ja oglądałam przesuwający się za oknem pejzaż. Klimatyzacja w wypożyczonym samochodzie nie wpuszczała do środka lepkiego upału późnego popołudnia.

Gdybym wiedziała, co nas czeka, w co się pakujemy, skłoniłabym Seana do zatrzymania auta i odwiezienia nas prosto na lotnisko. Albo wyrwałabym mu kierownicę, skręciła na pobocze i zmusiła go do natychmiastowego zawrócenia.

Ale nie wiedziałam.

Od paru tygodni, w miarę zbliżania się wyjazdu na letnie wakacje, intuicja podpowiadała mi, że coś się święci. Że coś nie gra. Sean zawsze umiał dostrzec pozytywne strony każdej sytuacji, rozśmieszał dzieci, przynosił mi gin z tonikiem, kiedy potrzebowałam czegoś na poprawę humoru. W podświadomym podziale ról w naszym małżeństwie ja byłam organizatorką, ustalałam zasady, strzegłam granic. Sean pełnił funkcję światełka rozjaśniającego mrok – otwarty, zabawny, cierpliwy, prawdziwy optymista w rodzinie.

Teraz był poważny, skryty, wycofany. I jakby rozkojarzony, podenerwowany, bez przerwy gapił się w telefon. Może praca go przerastała… Czyżby utarczki z nowym szefem? Poniekąd zasugerował, że byłoby lepiej, gdyby został przez ten tydzień w domu, właśnie z powodu pracy. A może powodował nim lęk przed dobiciem do czterdziestki, który jak gdyby narastał wraz z przybliżającą się datą urodzin. Kryzys wieku średniego? Pytałam go, czy boi się, że popadnie w depresję – gdybym wiedziała, co go gryzie, moglibyśmy razem stawić czoło problemowi. On jednak mnie zbył, uparcie twierdząc, że wszystko z nim w porządku.

Drgnęłam, gdy dotknął mojego uda.

– Kate?

– Przepraszam – powiedziałam z wymuszonym uśmiechem. – Zamyśliłam się.

– Ile jeszcze do zjazdu?

Sprawdziłam w telefonie.

– Około dziesięciu minut drogi.

Zdjął dłoń z mojego uda i ponownie położył ją na kierownicy. Ciepło jego palców jeszcze przez chwilę utrzymywało się na skórze i próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz czułam jego dotyk, kiedy ostatnio wyciągnął do mnie rękę. Parę tygodni temu? Miesiąc?

„Już sam fakt, że się nad tym zastanawiasz, świadczy o tym, że coś jest nie w porządku”. Tak zawyrokowałaby Rowan. Te wakacje były jej pomysłem, planowała je od dwóch lat. Rowan, Jennifer, Izzy i ja – najlepsze przyjaciółki świętujące swoje czterdzieste urodziny tygodniem spędzonym wspólnie na południu Francji, razem z mężami i dziećmi.

– Super – rzekł Sean. – Nic ci nie jest?

– Nic. Po prostu chciałabym być już na miejscu, rozpakować walizki.

– Jennifer i Alistair się odzywali? – Spojrzał w lusterko wsteczne. – Odkąd nas zgubili?

– Nie, ale na pewno jadą niedaleko za nami.

– Przecież mówiłem, że poprowadzę i żeby się nas trzymali.

Obróciłam głowę do męża. To do niego niepodobne, żeby martwić się o Jennifer i jej małżonka. Dobrze się z nimi dogadywał, ale poza moją osobą niewiele ich łączyło.

– Znasz Alistaira – powiedział. – Potrafi się zgubić nawet we własnym ogrodzie.

– No tak, masz rację.

Powróciłam do podziwiania bujnej zieleni przesuwających się za oknem winnic, ciemnych gron dojrzewających w letniej spiekocie. W oddali na tle nieba rysowały się czarne stożkowate wieże starego zamku.

Po około piętnastu kilometrach mapa Google skierowała nas w boczną drogę wiodącą przez jedną maleńką osadę po drugiej. Puimisson, Saint-Geniès, Cabrerolles – senne wioski z wąskimi uliczkami i starymi kamiennymi domami, starsi mężczyźni bezczynnie przesiadujący w cieniu i obserwujący, jak ich mijamy. Odbiliśmy w jeszcze węższą dróżkę, która pięła się coraz wyżej i wiła po zboczu wzgórza, gdzie winnice ustępowały miejsca sosnom. Wreszcie dotarliśmy na sam wierzchołek wzniesienia górujący ponad miasteczkiem Autignac, jadąc wzdłuż wysokiego bielonego muru. Na jego końcu znajdowała się czarna brama z metalowych prętów zwieńczonych grotami, a mój telefon poinformował mnie, że jesteśmy u celu podróży.

Sean zwolnił, wrota z czarnego metalu otworzyły się bezgłośnie, żwir delikatnie zachrzęścił pod kołami. Wjechaliśmy na teren posiadłości, kierując się ku willi. Długi podjazd był wysadzany wysokimi cyprysami, smukłymi i nienagannie przystrzyżonymi, które stały wyprostowane niczym gwardia honorowa. Za nimi po obu stronach rozpościerały się soczyście zielone, bujne trawniki podlewane zraszaczami obracającymi się leniwie w skwarze późnego popołudnia.

Sean zaparkował przed szerokimi kamiennymi schodami willi obok należącego do Rowan land rovera discovery.

Odwróciłam się. Lucy nadal spała z głową wciśniętą w zmiętoszoną bluzę. Długie blond włosy opadły jej na twarz. Od kiedy wkroczyła w nastoletniość, potrafiła spać wszędzie i o każdej porze, wystarczyło, że posiedziała w jednym miejscu dłużej niż dziesięć minut. Spała w drodze na lotnisko, spała w samolocie i spała teraz. Jak suseł. Zawsze uwielbiałam patrzeć na nią pogrążoną we śnie, od jej niemowlęctwa. Zresztą na zawsze pozostanie moim maleństwem, choć ma już szesnaście lat i mnie przerosła.

– Lucy, kochanie – odezwałam się cicho. – Jesteśmy na miejscu.

Nie poruszyła się.

Jej młodszy brat, Daniel, siedział obok ze słuchawkami na uszach, pochłonięty jakąś grą na telefonie. Pod wieloma względami był jej przeciwieństwem – małą kulką energii, która nigdy nie przepadała za spaniem. Ani jako niemowlę, ani teraz, gdy stał się nadpobudliwym dziewięciolatkiem. Odsłonił jedno ucho i po raz pierwszy spojrzał za okno.

– To już tu?

– Szturchnij siostrę – poprosiłam. – Delikatnie.

Uśmiechnął się szelmowsko i trącił ją w ramię.

– Jesteśmy na miejscu, Śpiąca Królewno. W wakacyjnym domu.

Ponieważ nie odpowiadała, Sean rozpiął jej pas.

– Dajmy jej jeszcze pięć minut, a tymczasem wniesiemy bagaże. Chodźmy.

Otworzyłam drzwi, wysiadłam, przeciągnęłam się po podróży. Chłód klimatyzacji ulotnił się jak kamfora, a lipcowy upał otulił mnie niczym gruby koc. Powietrze pachniało oliwkami, piniami, ziemia była wysuszona na wiór. Wokół cisza, żadnego ruchu, żadnych ludzi – jedynie łagodny szelest wiatru w cyprysach i ciche tykanie stygnącego silnika.

Staliśmy tak, rozprostowując kończyny, mrużąc oczy w oślepiającym słońcu, chłonąc widok. Rowan nie kłamała: trzy przestronne kondygnacje willi z bielonego kamienia, terakotowe kafle, kolisty parking ocieniony drzewami oliwnymi, szerokie kamienne stopnie wiodące pod dwuskrzydłowe drzwi wejściowe z ciemnego, nabijanego gwoździami dębu.

– No, no – powiedział Sean i przez moment wydawał się szczęśliwy jak zwykle… jak dawniej.

Objęłam go w pasie ramieniem, musiałam poczuć przez chwilę jego fizyczną bliskość, gdy staliśmy ramię w ramię, podziwiając dom. Musiałam poczuć jego ciepło, dotknąć skóry, twardych mięśni pod koszulą. Przytrzymać go przy sobie.

Ale po kilku sekundach odsunął się ode mnie, wymknął mi się z rąk.

2

Na szczycie kamiennych schodów pojawiła się Rowan z rozłożonymi w geście powitania rękami.

– Witajcie w willi Corbières! – rzekła z uśmiechem. – Czyż nie jest cudowna?

Zeszła do nas, postukując obcasami wyglądających na drogie sandałów. Odkąd założyła własną firmę, zawsze prezentowała się nienagannie. Tego dnia miała na sobie jasnokremową sukienkę na ramiączkach i okulary przeciwsłoneczne marki Cartier wsunięte w proste kasztanowe włosy. Jakże zmieniła się moja odrobinę niezdarna koleżanka ze studiów – nosiła wtedy aparat na zębach i obwieszała ściany plakatami Take That – od czasu naszego pierwszego spotkania. Wszystkie byłyśmy inne niż wtedy, ale ona zdecydowanie najmniej przypominała dziewczynę z dawnych czasów. Uściskała mnie, a ja przymknęłam oczy, spowita wonią jej kosztownych perfum.

– Dom wygląda na większy niż na zdjęciach! – zawołałam, zdobywając się na uśmiech i kątem oka obserwując Seana, który wsadził głowę do samochodu i sprawdzał komórkę.

– Poczekaj, aż zobaczysz w środku – odparła Rowan. – Chodź, oprowadzę cię.

Wnętrze, całe w białym marmurze, o gładkich kamiennych ścianach, odkrywało przede mną pokój po pokoju, wszystkie przepięknie umeblowane, pełne światła, ozdobione dyskretnym malarstwem abstrakcyjnym. Dzięki klimatyzacji panował tu cudowny chłód.

– Należy do mojego klienta. – Rowan uśmiechnęła się konspiracyjnie. – Ostatnio wyjątkowo dobrze się dogadujemy.

– Niesamowite miejsce – odpowiedziałam i rzeczywiście tak było: willa wyglądała jak żywcem wyjęta z magazynu wnętrzarskiego. – Masz wieści od pozostałych?

– Jennifer z rodziną są jeszcze w drodze. Pomylili zjazd z A dziewięć. A Izzy przylatuje z Bangkoku przez Paryż jutro rano. Wyjadę po nią na lotnisko.

Poznałyśmy się pierwszego dnia na uniwersytecie w Bristolu. Byłyśmy sąsiadkami w akademiku, a później przeprowadziłyśmy się we czwórkę do wynajmowanego domu i mieszkałyśmy razem aż do ukończenia trzyletnich studiów. Przez chwilę tak bardzo zapragnęłam znaleźć się znów w tamtym miejscu, że nieomal poczułam aromat dziwacznych, ale przepysznych wegetariańskich potraw gotowanych przez Izzy, zapach maści rozgrzewającej w pokoju Jennifer, gdy wracała do domu po partii tenisa, uderzającą do głowy mieszankę perfum, lakieru do paznokci i różowego wina, gdy szykowałyśmy się wszystkie w pokoju Rowan do piątkowego wieczornego wyjścia. Wydawało się nam wtedy, że generalnie jesteśmy do siebie podobne – taki sam początek, ten sam uniwersytet, takie same nadzieje i marzenia na przyszłość, oczekiwanie na prawdziwe, dorosłe życie. Wszystkie chciałyśmy tego samego. A potem obroniłyśmy dyplomy i porzuciłyśmy nasze młodsze „ja” niczym wąż zrzucający skórę.

Przez ponad dziesięć lat od ukończenia studiów pilnowałyśmy wspólnych wyjazdów na długi letni weekend, co roku w inne miejsce: Dublin albo Praga, Edynburg lub Barcelona. Podtrzymywałyśmy tę tradycję pomimo dzieci, pracy i innych zobowiązań, ale jednego roku, gdy Rowan była w zaawansowanej ciąży z Odette, nie zorganizowałyśmy się i… jakoś zaniechałyśmy tych wspólnych wyjazdów. W rezultacie przez pięć lat z rzędu nigdzie się razem nie wybrałyśmy. Właściwie nie wiem dlaczego.

Te wakacje miały wskrzesić naszą tradycję, chciałyśmy zrobić coś wspólnie dla uczczenia naszych czterdziestych urodzin. Poważna liczba. Czułyśmy, że jeśli nie teraz, to już nigdy, więc po raz pierwszy w historii zamierzałyśmy odstąpić nieco od tradycji – tym razem zabrać ze sobą również wszystkie dzieci plus mężów, i nie na weekend, ale na cały tydzień. Spędzić ze sobą trochę więcej czasu.

Tak oto znalazłyśmy się w tym miejscu, pół życia od naszego pierwszego spotkania.

Przy boku Rowan zjawiła się mała dziewczynka i wyciągnęła do niej rączki. Rude falujące włosy miała związane w kucyki, pucołowate policzki usiane piegami.

– Mamo, weź mnie na ręce!

Rowan podniosła dziewczynkę i posadziła ją sobie na biodrze.

– Robisz się trochę za duża na noszenie, Odette.

– Nie jestem za duża.

– Dzień dobry, Odette – odezwałam się do dziecka. – Roś­niesz jak na drożdżach. Ile masz lat?

Przyglądała mi się dużymi piwnymi oczami, trzymając się kurczowo ramiączka letniej sukienki matki. Uświadomiłam sobie, że są ubrane praktycznie tak samo.

– Pięć.

– Gdzieś tu jest Daniel. Na pewno chciałby się z tobą pobawić.

– Nie lubię chłopców – padła stanowcza odpowiedź.

Jak na zawołanie Daniel wpadł pędem do pokoju i zatrzymał się z poślizgiem tuż przed nami, z rumieńcami na jasnej cerze.

– Widziałaś telewizor? – zapytał z podziwem w głosie. – Wielgachny!

Rowan uśmiechnęła się szeroko.

– Jest też siłownia, sala gier, sauna i basen.

– Mamo, mogę później pożyczyć kamerę i nakręcić wideo?

– Tak, ale najpierw zapytaj tatę.

– Super. Idę poszukać basenu! – krzyknął i wybiegł ile sił w nogach.

– Ostrożnie! – zawołałam do jego oddalających się pleców.

Rowan otworzyła przeszklone drzwi i wprowadziła mnie na szeroki kamienny taras. Stał tam ocieniony parasolami długi stół z dwunastoma krzesłami, a widok roztaczał się na dużą winnicę porastającą łagodnie spływające w dół wzgórze. Dalej ciągnęły się łąki, lasy i niskie pofałdowane wzniesienia.

– Ludzie zamieszkiwali to miejsce już w pierwszym wieku naszej ery – oznajmiła Rowan. – Pierwotnie wznosiła się tu rzymska willa, później średniowieczny zamek, który popadł w ruinę, a teraz ten dom. Jest zwrócony na zachód, więc będziemy podziwiać niesamowite zachody słońca.

Stałam na tarasie, delektując się francuskim pejzażem. Rozmaite odcienie zieleni upstrzone jasnobrązowymi dachami, luźno rozrzucone wille i gospodarstwa, winnice i gaje oliwne, pola pszenicy obsadzone na obrzeżach drzewami owocowymi. Poczułam w środku lekki ból: oto jak żyje druga połowa świata. My nigdy nie moglibyśmy sobie pozwolić na wakacje w takim miejscu. Marzenie ściętej głowy.

– Rowan, tu jest cudownie. Wielkie dzięki za zaaranżowanie tego wyjazdu i zaproszenie nas wszystkich. Aż boję się pomyśleć, jaki byłby koszt tygodniowego pobytu.

Ścisnęła mnie za ramię i podążyła za moim wzrokiem ślizgającym się po tej idealnej scenerii.

– W sezonie prawdopodobnie około dwudziestu tysięcy – powiedziała. – Ale ta willa nie jest na wynajem, urządzają tu tylko firmowe spotkania i imprezy, no wiesz, dla nawiązania kontaktów w luźnej atmosferze.

Kiwnęłam głową, ale prawdę mówiąc, wcale nie rozumiałam: „nawiązywanie kontaktów w luźnej atmosferze” nigdy nie było częścią mojego życia zawodowego. Stojąc tu z Rowan, boleśnie zdałam sobie sprawę, jak odległe są nasze światy. Uwielbiam swoją pracę: od trzynastu lat w policji metropolitalnej badam miejsca zbrodni i być może zauważam zmiany u wszystkich innych właśnie dlatego, że sama czuję się zakotwiczona w jednym punkcie – ta sama praca, ten sam dom, ten sam tryb życia – od wielu lat. Może to kwestia perspektywy.

A może ma to związek z Seanem.

– Winnica, ogrody i mur zapewniają całkowitą prywatność – ciągnęła Rowan. – Wszystkie winnice na tym łagodnie opadającym zboczu w obrębie murów należą do posiadłości, tamte drzewa też. – Postawiła Odette na wyłożonej kaflami posadzce tarasu, ignorując marudzenie i protesty dziewczynki, i wskazała gęsty pas drzew niecałe dwieście metrów dalej. – Powinniśmy wybrać się tam wszyscy razem: podobno za tymi drzewami jest niesamowity wąwóz i wykuta w skale ścieżka, którą można zejść na sam dół do stawów. Nigdy nie kąpałaś się w tak czystej wodzie – spływa prosto z gór.

– Musi być strasznie zimna. – Gdy tylko wypowiedziałam te słowa, pojęłam, że zabrzmiały niewdzięcznie, choć Rowan chyba ich tak nie odebrała. Co się ze mną dzieje? Powinnam być szczęśliwa, mając przed sobą perspektywę tygodnia spędzonego w tej niesamowitej willi w otoczeniu bliskich mi osób.

– Poniżej tarasu, tu, na lewo, jest basen – poinformowała Rowan, odciągając mnie w bok i gestykulując nienagannie wypielęgnowaną dłonią.

Tafla gładkiej, nieskazitelnie błękitnej wody ciągnęła się aż po krawędź dolnego tarasu, wokół basenu rozstawiono leżaki i parasole. Widok był wspaniały.

– O rany – powiedziałam chyba już po raz dziesiąty. – Jak z luksusowego magazynu.

– A tam – Rowan wskazała wieżę kościoła – leży Autignac, dziesięć minut drogi spacerem. Piekarnia, mały supermarket i urocza restauracyjka na placu. W środę rano odbywa się targ. Nadzwyczajny, z mnóstwem lokalnych produktów, sprzedają też gotowe jedzenie, napoje, miejscowe rękodzieło. Będziesz zachwycona.

Nagle pokazała palcem wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę w białej lnianej koszuli i płóciennych spodniach, rozmawiającego przez komórkę i chodzącego tam i z powrotem wzdłuż basenu.

– Patrz, Odette, tam jest tato.

– Tatusiu! – wykrzyknęła dziewczynka, przyciskając ręce do kamiennej balustrady.

Wysoki mężczyzna nie przerwał krążenia z telefonem przy uchu i papierosem w palcach.

– Tatusiu! – zawołała głośniej Odette. – Tatusiu! Tato!

Wydawało się, że mężczyzna nadal jej nie słyszy, mimo że echo jej głosu poniosło się aż po zboczu wzgórza.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

PODZIĘKOWANIA

Pamiętam, kiedy Wakacje zaczęły przybierać realny kształt. W dniu moich urodzin podczas długiego lunchu z żoną rozmawialiśmy o fabule i postaciach, o wątkach, miejscach akcji i wtedy rozmaite elementy, które już od pewnego czasu chodziły mi po głowie, powoli ułożyły się w całość. A więc dziękuję Ci, Sally – jak zawsze. Pozdrawiam też gorąco jej wieloletnie przyjaciółki: Charlotte, Jenni i Rachel – fakt, że od dawna wyjeżdżacie we czwórkę na długie weekendy, to absolutny zbieg okoliczności (serio).

Dziękuję jak zwykle mojej znakomitej agentce Camilli Bolton, której doświadczenie, wskazówki oraz entuzjazm okazały się kluczowe w powstaniu tej powieści. A także jej współpracownicom z Darley Anderson – Sheili, Mary, Kristinie, Rosannie i Royi – nie ma od Was lepszych.

Moje znakomite redaktorki z Bonnier Zaffre, Sophie Orme i Margaret Stead, pomogły ulepszyć tę opowieść pod wszystkimi względami. Dziękuję również Jennie Rothwell, Francesce Russell i Felice McKeown za ich ciężką zakulisową pracę przy tej oraz moich poprzednich powieściach.

Przede wszystkim wielkie podziękowania dla Was, czytelnicy, za wybranie tej książki. Dla każdego, kto polecił ją znajomej osobie albo wyrażał się życzliwie o tej powieści lub dwóch poprzednich – wyrazy wdzięczności.

Wszystkim blogerom, którzy poświęcili moim książkom czas oraz miejsce, cudownej kadrze bibliotecznej, która prosiła mnie o spotkania z czytelnikami, organizatorom festiwali, którzy zapraszali mnie do zabrania głosu na swoich imprezach – szczere podziękowania. Jestem ogromnie wdzięczny Danowi Donsonowi z księgarni Waterstones w Nottingham za zapewnienie wspaniałego miejsca na promocję mojej książki oraz stworzenie okazji do spotkania z jednym z moich ulubionych pisarzy, Michaelem Connellym.

Dziękuję doktor Gill Sare za rady w kwestiach medycznych. Mam też dług wdzięczności wobec Paula Boyera, nadzwyczajnego francuskiego winiarza, który hojnie ofiarował mi swój czas, opowiadając o wszystkim, co dotyczy Langwedocji (a przy okazji jego ekologiczne wina cieszą się wielkim uznaniem). Dziękuję mojej zaprzyjaźnionej autorce Diane Jeffrey za pomoc we francuskim i za skontaktowanie mnie z Michaelem Moranem, który odpowiedział na moje pytania odnoszące się do francuskiej policji. Każdy, kto był w Autignac i okolicach, zorientuje się, że pozwoliłem sobie na kilka geograficznych odstępstw dla celów fabularnych, co nie zmienia faktu, że jest to absolutnie zachwycające małe miasteczko w pięknym rejonie południowej Francji.

Dziękuję moim dzieciom, Sophie i Tomowi, pierwszym czytelnikom książki, za wyłapanie rzeczy, których nie zauważył nikt inny. Moim rodzicom za ich nieustanne wsparcie, Jenny i Bernardowi, Johnowi i Sue za promowanie moich książek w kraju i za granicą (naprawdę powinniście dostawać prowizję).

Dedykuję tę książkę moim starszym braciom, Ralphowi i Olliemu, z którymi spędziłem wiele wakacji w czasie dorastania – na szczęście nie zachowywali się tak jak Jake i Ethan (choć raz zakopali mnie w jamie w ogrodzie). Dziękuję Wam za życzliwe słowa zachęty, pomysły i zainteresowanie moim pisarstwem przez te wszystkie lata. Piwo stawiam ja.

  A gdyby okazało się, że słyszysz wokół same kłamstwa

Joe Lynch jest zwykłym facetem, szczęśliwym mężem i ojcem. Aż do czasu, gdy jedna decyzja w ułamku sekundy rujnuje mu życie.

Pewnego dnia zauważa, że jego żona w godzinach pracy jedzie na hotelowy parking. Zaintrygowany rusza za nią i staje się świadkiem jej kłótni ze wspólnym znajomym, Benem. Postanawia interweniować, wdaje się w szarpaninę. Zadaje z pozoru nieszkodliwy cios, a Ben upada na ziemię i przestaje się ruszać…

  Podaj mi jedno nazwisko. Wymień jedną osobę. Ja sprawię, że ten ktoś zniknie…

Kiedy Sarah spontanicznie wybawia z kłopotów obcą dziewczynkę, nie spodziewa się niczego w zamian. Ten odważny gest sprawia jednak, że potężny i niebezpieczny mężczyzna uważa, że ma u niej dług. Nieznajomy ma swój własny kod honorowy i wierzy, że długi należy spłacać – i to w jedyny znany mu sposób.

Mężczyzna oferuje Sarah skuteczne rozwiązanie trudnej sytuacji z szefem. Jednorazowy układ, który sprawi, że wszystkie jej problemy znikną.

Bez konsekwencji. Bez odwrotu. Bez szans na wykrycie.

Wystarczy 29 sekund rozmowy telefonicznej.

Bo przecież każdy ma kogoś, kogo chciałby usunąć ze swojego życia.