Wakacje 1939 - Anna Lisiecka - ebook + książka

Wakacje 1939 ebook

Anna Lisiecka

4,1
51,91 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Ludzie z pierwszych stron gazet: Nałkowska, Barszczewska, Halama, Mościcki, Gombrowicz i ci mniej znani: Straszewicz, Parnell, Pruszkowski, Roszkowska, Stempowski - w scenerii upalnego lata. Ich nadzieje, tęsknoty, żarty, marzenia i plany. Szlaki przemierzane luksusowymi, szybkimi wagonami o aerodynamicznych kształtach, liniami LOT-u, ale także własnymi samochodami oraz ekonomicznymi wagonami trzeciej klasy. Raiki dla bogatych: Zakopane, Jurata, Krynica, Zaleszczyki i urokliwe letniska: Kosów Huculski, Jaworze, Kazimierz. Słoneczny polski modernizm Ciechocinka oraz campingi wagonowe. Wszystko to w innych niż dzisiejsze granicach i często w zapomnianych pejzażach.

Taniec w przeddzień kataklizmu, modny krok lambeth-walk, w Zakopanem zabawy letników i artystów, na Polesiu arystokratów, dyplomatów i szefa brytyjskiej misji wojskowej polującego na kaczki. Wojna wisi w powietrzu, jednak jej nie będzie, bo Hitler się nie odważy, a jeśli, to po trzech tygodniach zwycięska defilada w Berlinie, nasza i sojuszników. Mamy gwarancje Anglii. Książka Anny Lisieckiej – pełna szczegółów, epizodów, ludzi krótko obecnych albo znikających wraz z wybuchem wojny w 1939 – odtwarza tamten makabryczno-rozrywkowy nastrój. Po raz drugi w życiu poczułem się trzynastolatkiem na progu wieku dojrzewania. Weź pod rękę damę swą, idź na spacer razem z nią – wzywał lambeth-walk w Zakopanem.

Jacek Bocheński

Anna Lisiecka - dziennikarka radiowej Dwójki, współpracuje z Programem 1 Polskiego Radia, laureatka wielu wyróżnień w konkursach na reportaż i dokument radiowy. W 2010 roku jej audycja Kainowa zbrodnia otrzymała Główną Nagrodę Wolności Słowa przyznawaną przez SDP – za „mówienie bez nienawiści o konflikcie narodów, o którym poprawność polityczna nie pozwala mówić”. Jest też autorką książki o przedwojennej gwieździe tańca Loda Halama. Pierwsze nogi Drugiej Rzeczypospolitej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 378

Oceny
4,1 (64 oceny)
26
19
16
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Projekt okładki

Tomasz Majewski

Redaktorzy prowadzący

Urszula Lewandowska, Barbara Czechowska

Redaktor merytoryczny

Mariola Hajnus

Redakcja techniczna

Andrzej Sobkowski

Skład wersji elektronicznej

Robert Fritzkowski

Korekta

Renata Kuk

Wybór zdjęć

Anna Lisiecka, Urszula Lewandowska i Barbara Czechowska

Mapa

Anna Szymańska

Zdjęcia ze zbiorów: Biblioteki Jagiellońskiej, Biblioteki Narodowej, Biblioteki Śląskiej w Katowicach, Instytutu Sztuki PAN, Małopolskiej Biblioteki Cyfrowej, Mazowieckiej Biblioteki Cyfrowej, Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie, Muzeum Nadwiślańskiego w Kazimierzu Dolnym (oddział Dom Kuncewiczów), Muzeum Narodowego w Warszawie, Muzeum Pomorza Środkowego w Słupsku, Muzeum w Sopocie, Narodowego Archiwum Cyfrowego, Ośrodka KARTA, Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej im. Hieronima Łopacińskiego w Lublinie, Wikimedii Commons oraz agencji fotograficznej: East News

Zdjęcia ze zbiorów prywatnych: Anny Lisieckiej, Stefana Okołowicza, Anny Olszewskiej, Andrzeja Olszewskiego i Grzegorza Rogowskiego oraz archiwów rodzin: Izabeli Broszkowskiej, Janusza Deglera, Huberta Kiersnowskiego, Lorenzów, Andrzeja Olszewskiego, Joanny Puchalskiej (archiwum Karpowiczów), Vincenzów (za pośrednictwem Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego) i Żuławskich

Zdjęcie na 1. stronie okładki: tancerka Ziuta Buczyńska na plaży w Jastrzębiej Górze, rok 1937 (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Zdjęcia na wyklejkach: oficjalna wizyta króla Rumunii w Polsce. Król Rumunii Karol II (z lewej) i prezydent RP Ignacy Mościcki w samochodzie Rolls-Royce na dziedzińcu Zamku Królewskiego. Na drugim planie widoczna Kompania Honorowa Wojska Polskiego, 26 czerwca 1937 roku (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe) oraz ślub księcia Lwa Jerzego Sapiehy z hrabianką Zofią Szembek, lipiec 1937 roku (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

© for the text by Anna Lisiecka

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2019

ISBN 978-83-287-0915-7

Sport i Turystyka

Wydanie I

Warszawa 2019

Od autorki

Pamiętam wręcz fizyczny ból, kiedy kilka lat temu przygotowywałam książkę o Lodzie Halamie i przeglądałam letnie zeszyty tygodnika „Kino” z 1939 roku – piękne, uśmiechnięte twarze aktorów, opowieści o planach wakacyjnych, o letnich występach, zapowiedzi rozpoczętych produkcji, filmów, które jeszcze jesienią wejdą na ekrany, także zapowiedzi premier teatralnych. Im bardziej zbliżałam się do września, tym większy czułam ból. Ja wiedziałam. Oni nie wiedzieli. Ostatni numer „Kina” wyszedł z datą 3 września. Czy był postdatowany, czy maszyny drukarskie jeszcze pracowały we wrześniu, tak jak aktorzy grali w przedstawieniach?

Pomyślałam, że to wielki temat: ludzie, ich nadzieje, tęsknoty, projekty i kipiące upalnego lata życie. Wszystko to w różnych pejzażach, w innych niż dzisiejsze granicach, często z imponującą infrastrukturą, jak sławny pociąg dla bogatych Lukstorpeda, którego nazwę przed wojną pisało się przez „x”, ale wtedy inne były też zasady ortografii.

Książkę tę dedykuję pamięci Moich Dziadków, którzy wiele przeżyli: Lisieckich i Dybowskich.

Anna Lisiecka

WSTĘP… CZYLI LAM­BETH-WALK

Wraz z nastaniem kalendarzowego lata 1939 roku wybuchły upały tak ogromne, że ludzie i asfalt rozpuszczali się z gorąca, małe dzieci i psy strzyżono maszynką na zero, a prasa donosiła, że w Juracie harcerze przygotowują sadzone jajka, wyzyskując temperaturę rozgrzanych wydm.

Warto jednak przypomnieć, co działo się w miesiącach poprzedzających to „lato stulecia”.

Najmodniejszym tańcem był lambeth-walk. Wyróżniało go charakterystyczne – jak pisała Magdalena Samozwaniec – figlarne wzajemne wymachiwanie sobie paluszkiem przez tańczących[1]. „Światowid”, popularny tygodnik wydawany przez koncern Ikaca (Ilustrowanego Kuriera Codziennego) należący do Mariana Dąbrowskiego, w karnawale 1939 roku opisywał wszystkie figury i kroki lambeth-walka i nazywał go „tańcem z paluszkiem”, ani domyślając się zapewne, że to metafora aktualnej sytuacji w Europie.

PiosenkaLambeth-walk wylansowana została w Londynie[2]. Oto jej słowa w przekładzie Andrzeja Własta:

Weź pod rękę damę swą

Idź na spacer razem z nią

Idź, jak na ślub

A potem z rąk krzyż zrób

Spacer naprzód, spacer w bok

To jest właśnie lambeth-walk

Raz obrót w krąg

I sześć uderzeń rąk

(…)

Nowy taniec, znany rytm

Pan nie umie, no to wstyd

Ten modny krok,

To właśnie lambeth-walk

W Londynie radio gra

I brzmi co dzień melodia ta

W dancingach, barach milion par

Nowego tańca urzekł czar

I tak w kółko, bez wytchnienia. Wyczerpujący taneczny spacer. Najbardziej znanymi polskimi wykonawcami Lambeth-walka byli Loda Halama i Eugeniusz Bodo.

Taniec od 1938 roku odbywał się także wokół Polski. Hitler, niemówiący jeszcze otwarcie o pakcie antykominternowskim, już uwodził elity – i reżimy – krajów Europy Środkowej. We wrześniu, na konferencji w Monachium, kiedy to należący do Czechosłowacji Kraj Sudecki został przez europejskie mocarstwa przyznany Niemcom, kanclerz zaproponował też rewizję granic polsko- i węgiersko-czechosłowackich. Jak wiemy, Polska zaanektowała Zaolzie kilka dni później. Jeszcze przed wymienionymi wydarzeniami, w marcu 1938 roku, szef polskiego MSZ, Józef Beck, z małżonką złożył wizytę w Rzymie na zaproszenie ministra spraw zagranicznych Włoch hrabiego Galeazzo Ciano. Zamieszkali w Villa Madama, którą dla kardynała Mediciego zaprojektował Rafael.

Śniadanie z parą królewską na Kwirynale, wieczorem raut wydany przez Mussoliniego, śniadanie u ministra Ciano, na które zaproszono same młode, eleganckie rzymskie patrycjuszki. Słowem: ówczesna włoska śmietanka. Jadwiga Beckowa wybornie o tej wizycie opowiada w swojej książce zatytułowanej Kiedy byłam Ekscelencją. Przytacza w niej słowa męża, który z Duce, a bez małżonki, udał się do centrum lotniczego w Guidonii i na samolotową wycieczkę:

Mussoliniprzybył osobiście, ażeby, pilotując samodzielnie samolot, pokazać mi prace dokonane dla osuszenia błot pontyjskich i nowe urbanistyczne założenia Rzymu. (…) Osobiście najmilsze wrażenie zrobił na mnie pokazując mi z niekłamanym zachwytem nowe miasteczka i osady na miejscu dawnych błot, z którymi przez wieki ani papież, ani rządy włoskie poradzić sobie nie mogły[3].

Jest też konkluzja pani ministrowej: Podobał się faszyzm czy nie – genezą jego było jednak niedopuszczenie do ogarnięcia Włoch przez komunizm.

Ażeby zrozumieć te słowa, trzeba przypomnieć, że w Hiszpanii trwała wciąż wojna domowa i wszyscy wiedzieli, że to eksport rewolucji ze Związku Radzieckiego.

Weź pod rękę damę swą, idź na spacer razem z nią, idź, jak na ślub…

Hrabia Ciano wraz ze swoją małżonką złożył ministerialną rewizytę w Polsce pod koniec lutego 1939 roku. Wcześniej, na początku tego roku, na zaproszenie kanclerza Adolfa Hitlera minister Beck pojechał do Bawarii. Spotkania odbyły się w dwóch miejscach. Pierwsze, 5 stycznia 1939 roku, w górskiej rezydencji w Berghof koło Berchtesgaden. Tu Beck rozmawiał w szerszym gronie z samym Hitlerem. Następnego dnia w Monachium miała miejsce rozmowa z szefem MSZ III Rzeszy Joachimem von Ribbentropem. W swoim Ostatnim raporcie, czyli zapiskach sporządzonych podczas internowania w Rumunii, minister zanotował, że spotkanie z Hitlerem było nacechowane szczególną uprzejmością i dbałością ze strony niemieckiej. Niezwykłym wprost źródłem wiedzy o kulisach wielkiej polityki są kolejne tomy Diariusza i tek ministra Jana Szembeka, który pełnił funkcję podsekretarza stanu w polskim MSZ, czyli był zastępcą Becka. Hrabiego Szembeka spotkamy jeszcze kilkakrotnie na kartach tej książki. Już teraz jednak sięgnijmy do jego diariusza.

2 stycznia 1939 roku Józef Beck z małżonką bawią jeszcze w Monte Carlo, dokąd wyjechali, aby efektownie powitać Nowy Rok, ale w gabinetach MSZ przy ul. Wierzbowej w Warszawie trwają przygotowania do wizyty na najwyższym szczeblu, która, jak można przewidywać, będzie niełatwa. Szembek notuje:

Ambasador Józef Lipski wyraził przekonanie, że w czasie rozmów, jakie w dniach 5 i 6 stycznia min. Beck ma przeprowadzić z kanclerzem Hitlerem i min. von Ribbentropem, strona niemiecka będzie starała się wciągnąć nas do paktu antykominternowskiego (…). Kanclerz pragnie niewątpliwie poznać, jakie byłoby ewentualne stanowisko polityki polskiej. Zapytałem ambasadora (Lipskiego), czy sądzi, że Niemcy mogą przeprowadzić swoje plany rosyjskie bez nas, względnie przeciwko nam i jak – jego zdaniem – wyglądałyby stosunki polsko-niemieckie, jeżeliby Niemcy musiały porzucić swój plan ewentualnej akcji antysowieckiej wskutek naszego stanowiska? (…) Ambasador odpowiedział, że według jego przekonania nasze negatywne stanowisko ogromnie utrudniłoby wszelką tego rodzaju akcję niemiecką. Na moje zapytanie, czy Niemcy mogłyby iść na konflikt zbrojny wprost z nami, ambasador odpowiedział, że materialnie tak, ale że to by ich tyle kosztowało, iż jest wątpliwe, by im się taka akcja mogła opłacić. Ambasador wyraził też przypuszczenie, że w czasie spotkania w Monachium i Berchtesgaden poruszona zostanie sprawa eksterytorialnej autostrady[4].

Szembek nie pojedzie do Bawarii, ale zna każdy szczegół. Dowiaduje się zatem od dyrektora Potockiego[5], co na temat autostrady mówił mu szef „Dwójki”, czyli wywiadu i kontrwywiadu II RP – pułkownik Tadeusz Pełczyński.[6]

Sam przebieg wizyty w Bawarii zrelacjonowali mu szczegółowo po przyjeździe ambasador Lipski i dyrektor Aleksander Łubieński[7], którzy obok Ribbentropa i ambasadora von Moltke brali udział w spotkaniu ministra Becka z kanclerzem Hitlerem. Później również Józef Beck o całym spotkaniu rozmawiać będzie z najbliższymi współpracownikami.

Ambasador Lipski opowiadał Szembekowi, że na wstępie Hitler zapytał ministra, czy ma do niego jakieś specjalne pytania, i dodał, że chętnie służy wszelkimi wyjaśnieniami.

Minister zaznaczył w odpowiedzi, że pragnął spotkać się z Kanclerzem, gdyż istnieją dwa zagadnienia, co do których chciałby wymienić zdania: 1) sprawy związane z rozkładem Czechosłowacji i 2) sprawy gdańskie. Hitler odparł wówczas, że stale i niezmiennie dąży do tego, by utrzymać z Polską linię polityczną, zapoczątkowaną układem z 1934 roku. Wspólność interesów Niemiec i Polski w odniesieniu do Rosji jest – jego zdaniem – zupełna. Dla Rzeszy Rosja czy to carska, czy bolszewicka jest równie niebezpieczna (…). Z tych względów silna Polska jest dla Niemiec po prostu koniecznością. Kanclerz zrobił w tym momencie uwagę, że każda dywizja polska zaangażowana przeciw Rosji, jest oszczędzaniem odpowiedniej dywizji niemieckiej.

To była, jak napisał profesor Paweł Wieczorkiewicz, implikowana oferta wojskowego sojuszu niemiecko-polskiego i wspólnego ataku na Związek Sowiecki[8]. Tej kwestii Józef Beck nawet nie podjął.

Przechodząc dalej do spraw gdańskich:

Kanclerz podkreślił, że cała trudność polega na tym, iż jest to miasto niemieckie. I tu rzucił dość ważną aluzję, że kiedyś Gdańsk powróci do Rzeszy. Twierdził, że to jednak w niczym nie ścieśni wszelkich uprawnień polskich w Gdańsku i zapewnił, że w żadnym razie Rzesza nie zaskoczy nigdy Polski faktami dokonanymi. Zaznaczył, że – jego zdaniem – można by na drodze wspólnego porozumienia znaleźć jakieś wyjście z sytuacji. (…) Gdyby się udało dojść w tej sprawie do porozumienia, to można by zupełnie i definitywnie wyczyścić wszelkie trudności między obu państwami. (…) Kanclerz zwrócił także uwagę na potrzebę większej swobody komunikacji między Niemcami a Prusami Wschodnimi.

Odpowiedź ministra Becka była bardzo stanowcza. Powiedział, że:

(…) on dla sprawy gdańskiej nie widzi w ogóle żadnego ekwiwalentu, że cała opinia polska jest na punkcie tej sprawy specjalnie drażliwa i to nie opinia ludzi politykujących w kawiarniach warszawskich, bo tą by się Minister specjalnie nie przejmował, ale opinia najgłębszych sfer społeczeństwa polskiego.

Słysząc to, Hitler zaczął nieco łagodzić swoje stanowisko.

Beck przekazał natomiast swoim najbliższym współpracownikom, że rezerwuje sobie silniejsze zaakcentowanie swojego stanowiska w rozmowie z min. von Ribbentropem, gdyż w tak licznej kompanii nie może narażać całej rozmowy na zerwanie[9].

Dyrektor Aleksander Łubieński dodawał, że minister Beck po rozmowach z Hitlerem wyszedł zły na stronę niemiecką i ożywiony projektem aktywizowania stosunków z Anglią i Francją.

Ribbentrop złożył rewizytę w Warszawie w czasie trwających w Zakopanem Mistrzostw Świata w Narciarstwie Klasycznym. Zima spłatała wtedy figla. Śnieg na trasy trzeba było dowozić, a hojnie sypnęło dopiero po mistrzostwach.

Szef niemieckiej dyplomacji przyjechał do Polski 25 stycznia. Następnego dnia, po obiedzie w rezydencji Ribbentropa w Pałacu Blanka, rozpoczęła się rozmowa w cztery oczy. Wedle danych, którymi dysponował profesor Paweł Wieczorkiewicz, na twarde stanowisko Becka względem Gdańska Ribbentrop miał powiedzieć: Pan jest taki uparty w sprawach morskich. A przecież Morze Czarne także jest morzem[10].

Annelies Ribbentrop napisała w komentarzu do wspomnień męża, że już w czasie drogi powrotnej miał powiedzieć swoim współpracownikom: Teraz, jeśli nie chcemy zostać całkowicie okrążeni, nie pozostaje nam nic innego, jak porozumienie z Rosją[11].

Ribbentrop przysłał jednak uprzejmy telegram z Berlina, a 30 stycznia Hitler wygłosił w Reichstagu przemówienie, w którym mówił:

Trzeba sobie zadać pytanie, co mogłoby się zdarzyć w Europie, jeśliby ten fakt, który przyniósł odprężenie, nie wszedł w życie pięć lat temu. Podpisując go wielki polski marszałek i patriota oddał swemu narodowi równie wielką ulgę, jaką przywódcy państwa narodowo-socjalistycznego oddali narodowi niemieckiemu[12].

W lutym na dyplomatyczne polowanie do Białowieży przyjechał Heinrich Himmler[13]. Również nie osiągnął zamierzonego przez Hitlera skutku.

W kolejnym miesiącu zakończył się „rozkład Czechosłowacji”: 14 marca Słowacja – pod auspicjami Rzeszy – ogłosiła niepodległość, a w ciągu kolejnych dwóch dni część czeska została przyłączona do Niemiec jako Protektorat Czech i Moraw. 17 marca część terytorium słowackiego – Ruś Zakarpacką – zajęły wojska węgierskie. Wtedy wytyczono granicę polsko-węgierską. 23 marca w Wiedniu Słowacja podpisała z III Rzeszą układ o stosunku ochronnym (Niemcy gwarantowały Słowacji niepodległość w zamian za możliwość budowy na jej terenie baz wojskowych). Również 23 marca Rzesza dokonała aneksji litewskiego miasta portowego Kłajpeda. Litwa ugięła się przed niemieckim ultimatum, nie chcąc dopuścić do wojny.

Polskie granice z III Rzeszą niebezpiecznie się wydłużyły. I to w marcu 1939 zwykli Polacy zaczęli się bać. Jednak sprawna propaganda i czyn spowodowały, że „wygraliśmy tę wojnę nerwów”.

W Londynie radio gra i brzmi co dzień melodia ta.

W dancingach, barach milion par nowego tańca urzekł czar.

Beck już po rozmowach prowadzonych w styczniu z Hitlerem i Ribbentropem zaczął myśleć o nowych aliansach – z Francją i Anglią.

Możliwości sondował jego zastępca Jan Szembek, wykorzystując przyjazd Alfonsa Poklewskiego-Koziełła – przez małżonkę zbliżonego do księcia Kentu, a zatem i do królewskiego dworu.

Poklewski tak wówczas oceniał sytuację:

Polska merytorycznie przedstawia małe znaczenie dla polityki angielskiej. Pieniędzy nam nie dadzą. Przeciętny Anglik nie bardzo orientuje się, co to jest Polska. Interesują się nią tylko o tyle, o ile państwo prowadzące światową politykę musi się wszystkim interesować[14].

Poklewski miał rację. O pożyczkę na dozbrojenie rząd II RP będzie się w Wielkiej Brytanii ubiegał od czerwca. Umowa zostanie podpisana dopiero 2 sierpnia i będzie opiewała na sumę czterokrotnie mniejszą niż ta, o którą nasi przedstawiciele występowali[15].

A jednak premier Wielkiej Brytanii Arthur Chamberlain złożył przed Izbą Gmin pod polskim adresem deklarację o wsparciu w razie zagrożenia. To wydarzyło się 31 marca. Po tej deklaracji Beck udał się z wizytą dyplomatyczną do Londynu.

Londyńskie rozmowy 6 kwietnia uwieńczone zostały dwustronnym porozumieniem polsko-brytyjskim o gwarancjach wzajemnej pomocy wojskowej na wypadek agresji niemieckiej.

Kiedy przed Świętami Wielkiej Nocy Beck wracał z Londynu, miał zapytać swojego osobistego sekretarza, Pawła Starzeńskiego:

– Panie Pawle, ale czy oni będą się bić?

Sekretarz odparł ostrożnie:

– Bić się będą, ale czym?[16]

13 kwietnia do gwarancji polsko-brytyjskich przyłączyła się Francja, „odświeżając” sojusz polsko-francuski z 1921 roku.

25 sierpnia Polska i Wielka Brytania definitywnie podpiszą sojusz.

Dla porządku trzeba także dodać, że 21 marca – kiedy Beck złożony chorobą przebywał na zwolnieniu – ambasador brytyjski w Polsce wręczył dyrektorowi gabinetu, Michałowi Łubieńskiemu, memorandum. Rząd brytyjski proponował w nim utworzenie koalicji czterech państw: Wielkiej Brytanii, Francji, Polski i Związku Radzieckiego – na wypadek zagrożenia pokoju w Europie. Reakcję szefa na projekt przyniesiony przez dyrektora Łubieńskiego zanotował Paweł Starzeński:

Beck leżał w łóżku i wyglądał raczej marnie, lecz zaraz zauważyłem, że jest w niezłym nastroju. Podniósł się trochę, poprawił poduszkę, wypił łyk czerwonego wina i wskazując na memorandum, mówił: „I co Rosja za to będzie chciała?”[17].

W układ z Rosją Polska wejść nie chciała, zgodnie z zasadami nakreślonej przez Marszałka „polityki dwóch stołków”. Jednak patrząc na owe wydarzenia, nie sposób uniknąć wrażenia, że Beck et consortes zapomnieli o drugiej części tego testamentu polskiego męża stanu: „musimy przewidzieć, z którego stołka wcześniej spadniemy i kiedy”.

28 kwietnia Hitler, przemawiając w Reichstagu, uznał umowy Polski z Wielką Brytanią i Francją za pogwałcenie polsko-niemieckiej deklaracji o nieagresji i za anulowanie jej przez Polskę. Minister Beck odpowie przemówieniem w sejmie 5 maja 1939 roku.

Piękna sejmowa mowa ministra Józefa Becka o pokoju i honorze trafiła do serc wielu Polaków. Tylko nieliczni okazywali sceptycyzm. Wśród nich Halina Wierzyńska. Słowa ministra o honorze – który stawia ponad pokój – wydały jej się smutne. Myślę, że mogły wydać się smutne wielu innym kobietom, matkom i babkom, które potraciły synów na Wielkiej Wojnie. Jednak sojusze zawiązane w pierwszej połowie kwietnia i odpowiednia propaganda sukcesu w prasie (która podlegała cenzurze) spowodowały powrót optymizmu.

Dlatego życie biegło właściwie normalnym torem. W kwietniu wyruszyła pierwsza polska wyprawa w Himalaje – na Nanda Devi. W czteroosobowym składzie byli Stefan Bernadzikiewicz, Jakub Bujak, Janusz Klarner oraz kierownik zespołu Adam Karpiński. 2 lipca 1939 roku o 17.30 Bujakowi i Klarnerowi udało się wspiąć na 7434 metry, na dziewiczy szczyt Nanda Devi East – wówczas szósty co do wielkości ze zdobytych przez człowieka. Niestety w czasie dalszej wyprawy lawina pogrzebała Karpińskiego i Bernadzikiewicza.

30 kwietnia w Nowym Jorku otwarto Wystawę Światową. Odbywała się pod hasłem Świat Jutra. Co ciekawe – Niemcy po Anschlussie nie zostali przez władze amerykańskie do udziału w niej zaproszeni. Co jeszcze ciekawsze – swój pawilon miała tam nieistniejąca już Czechosłowacja. Pawilony i eksponaty były przygotowywane dużo wcześniej. Polska ekspozycja została otwarta 3 maja, w święto narodowe Polaków. W 1939 mijało 148 lat od uchwalenia Konstytucji 3 maja. Pawilon polski, zaprojektowany przez młodych architektów Jana Cybulskiego i Jana Galinowskiego, miał kształt wieży o ażurowej konstrukcji. Zbudowano ją z kratownic, do których poprzyczepiano złote tarcze. Z architektami współpracował malarz, profesor warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych Felicjan Szczęsny Kowarski. Przez gotycką bramę złotej wieży wchodziło się wprost do Sali Honorowej, która miała przypominać jedną z komnat wawelskich. Wśród wielu historycznych eksponatów i dokumentów znalazły się tam obrazy malowane przez Bractwo św. Łukasza. Opowiemy o nich w czasie naszych kazimierskich wędrówek.

Przed wejściem do pawilonu na czterometrowym postumencie ustawiony został konny pomnik Władysława Jagiełły z dwoma wzniesionymi do góry i skrzyżowanymi mieczami. Autorem projektu był Stanisław Kazimierz Ostrowski. W związku z protestami ambasady niemieckiej polski MSZ pisał do rzeźbiarza, by zamienił Jagiełłę na Chrobrego. Zrozpaczony artysta telegrafował: Zmiana niemożliwa. Stop. Sam Michał Anioł nie potrafiłby[18].

Także w kwietniu na łamach polskiej prasy komentowane były zaślubiny następcy tronu Iranu, syna szacha Rezy Pahlawiego – Mohammada Rezy Pahlawiego z egipską księżniczką Fauzijją. Prasa pisała też o osobliwym prezencie, jaki młodej parze przekazał prezydent Mościcki. Był to samolot turystyczny RWD-13. Z Warszawy do Teheranu wystartował 9 kwietnia, a pilotowali go kapitan Stefan Kryński i Eugeniusz Przysiecki (ojciec przyszłego polskiego dziennikarza i reżysera). W interesującym nas okresie generał Ludomił Rayski lansował projektowanie nowoczesnego myśliwca PZL 50 Jastrząb. Wszystko to jednak nastąpiło za późno.

W tym czasie ożywiła swoją działalność Liga Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej. Artyści przeznaczali honoraria nie tylko na Fundusz Obrony Narodowej, ale też na LOPP. Pospolite ruszenie finansowe na zbrojenia i obronę kraju było gestem pięknym, ale niewystarczającym.

Pisząc o sytuacji zewnętrznej, nie można pominąć nasilającego się rozdarcia społeczeństwa wewnątrz kraju. Obywateli II RP dzielił stosunek do obozu w Berezie Kartuskiej, działającego nieprzerwanie od 1934, do którego trafiali, często bez wyroku sądu, przeciwnicy sprawującego władzę kręgu politycznego. Dzielił też stosunek do zajęcia Zaolzia. Faszyzm nie był wtedy jedynie wąską specjalnością młodych ludzi zgromadzonych w ONR Falanga. Wręcz przeciwnie, poczynania władzy nabierały podobnych znamion.

2 stycznia 1939 umarł najwybitniejszy po Piłsudskim mąż stanu i jego wielki przeciwnik polityczny – Roman Dmowski. Jan Szembek na temat charakteru pogrzebu rozmawiał przez telefon z premierem Felicjanem Sławojem-Składkowskim:

Zapytałem go, jakie ma polecenia co do udziału sfer rządowych. Odpowiedział, że wobec faktu, iż Dmowski dopuszczał w swojej prasie do szkalowania pamięci Marszałka Piłsudskiego, zapadła decyzja, by rząd nie brał udziału w pogrzebie. Postanowiono jednak nie przeszkadzać obchodom pogrzebowym oraz wstrzymać się od ataków prasowych, które naruszałyby pamięć zmarłego[19].

W kwietniu 1939 powrócił z emigracji Wojciech Korfanty – jeden z założycieli Frontu Morges. Natychmiast został aresztowany i osadzony na Pawiaku. Był ciężko chory. Po trzech miesiącach sędzia śledczy podjął decyzję o jego zwolnieniu. Jednak wkrótce potem, 17 sierpnia, Korfanty zmarł.

3 kwietnia samobójstwo popełnił Walery Sławek – trzykrotny premier, jeden z najbliższych współpracowników Marszałka, ideolog obozu sanacyjnego, autor koncepcji Konstytucji kwietniowej, odsunięty po śmierci Piłsudskiego. Pozostawił list do prezydenta Mościckiego, który jednak nigdy nie został upubliczniony.

W lipcu do Francji wyemigrował z Polski pisarz, pacyfista Józef Wittlin. Stało się to po antysemickich atakach na niego, Tuwima i Słonimskiego na łamach sanacyjnej „Polski Zbrojnej”, podpisanych kobiecym nazwiskiem: Eugenia Zdebska. W rzeczywistości pod tym kryptonimem ukrywał się wtedy niespełna 23-letni Jerzy Pietrkiewicz. Jednak czynnikiem, który zadecydował o emigracji, był „przeciek” z gabinetu premiera o groźbie osadzenia Wittlina w Berezie Kartuskiej.

Panujące wówczas w społeczeństwie ogólne niezadowolenie najłatwiej streścić za pomocą obiegowych anegdot. Niektóre przytacza Maria Dąbrowska w Dziennikach:

** Jak się wykłada litery BBWR i OZN[20]? Bardzo Bujaliśmy Was Rodacy; Obecnie Zaczynamy na Nowo.

** Pierwszy Marszałek (Piłsudski) „skazał Polskę na wielkość” (cytat z Wierzyńskiego); drugi Marszałek (Rydz-Śmigły) ją z tego wyroku ułaskawił.

** Wieniawa popijając z kardynałami w Watykanie, upomina się, że Piłsudski powinien być kanonizowany. „Dobrze – odpowiada kardynał – ale trzeba przeprowadzić badania. Muszą zostać udowodnione cuda”. Wieniawa na to: „Cuda? Cuda są. Jeden cud nad Wisłą, a drugi cud większy niż Chrystusa. Bo gdy Chrystus obdzielił rzesze pięciu rybami i dwoma chlebami, Piłsudski obdzielił naród jednym rydzem tak, że każdy ma go dosyć. I jeszcze: cud nad urną i cudowne rozmnożenie się legionistów”[21].

Pomimo wszystko już pod koniec kwietnia i w maju na łamach prasy kolorowej można było śledzić wysyp ogłoszeń reklamujących kurorty, uzdrowiska, stacje klimatyczne. Artykuły ozdobione były sugestywnymi fotografiami. Wtedy, jak i dziś, pojawiały się ankiety przeprowadzane wśród celebrytów na temat wakacyjnych wspomnień i projektów. Jedną z nich, zatytułowaną Moje najmilsze wakacje, zamieścił tygodnik poświęcony dziesiątej muzie[22].

Znakomity nasz aktor Adolf Dymsza, nazywany „Królem humoru winegret”,opowiadał, że pracując od lat w zawodzie komika, żadnych wakacji nie ma. I wprawdzie w księdze urlopów jego dyrekcji jest napisane „Adolf Dymsza na wakacjach”, ale zapis ten powinien być zmieniony na: „Adolf Dymsza i jego rodzina na wakacjach”.

Bo moja Zosia (żona), Zosieńka (córka) i Wisienka (córka) wypoczywają, a ja jestem biedną ofiarą. Moje najprzyjemniejsze wakacje spędzałem wtedy, gdy byłem kawalerem.

Eugeniusz Bodo z rozrzewnieniem wspominał swą „afrykańską eskapadę”, której rezultatem był film Głos pustyni.

To dopiero były wakacje: cztery godziny kręcenia na tydzień i całych siedem dni w sercu Czarnego Lądu przeznaczonych na wypoczynek.

Elżbieta Barszczewska za swoje najmilsze uznała wakacje w Dubrowniku przed czterema laty. Tak o nich opowiadała:

Pan rozumie: wspaniale nasycone zapachem rozkwitłe agawy, noce dalmatyńskie – spokojne granatowe morze i setki łodzi rozśpiewanych. Szło się wyniosłym urwistym brzegiem w stronę, zawieszonego gdzieś naprzeciwko księżyca zamku, w którym narodziła się miłość księcia Windsoru i pani Simpson. Kasztel nazywał się Szeherezada.

W wakacje roku 1939 Elżbieta Barszczewska podąży na Huculszczyznę, a my razem z nią. Aleksander Żabczyński, jak co roku wyjedzie z żoną nad polskie morze. Helena Grossówna, która przy boku popularnego „Żaby” zagrała w Zapomnianej melodii, i która wyrosła już na prawdziwą gwiazdę kina, opowiadała wówczas, że najmilsze wakacje spędziła w mieście swojej matki – Toruniu:Nic nie zdoła zatrzeć owych chwil, nawet fakt, że w czasie jednej z eskapad… topiłam się i ledwo mnie odratowano. Kazimierz Junosza-Stępowski stwierdzał, że najlepiej odpoczywa w pewnej podhalańskiej wiosce, której nazwy jednak nie zdradzi. Ina Benita mówiła, że we Lwowie kilka lat temu czuła się najświetniej. Tyle pięknych miejsc przygotowuje się na przyjęcie złaknionych kontaktu z ziemią, wodą i powietrzem rodaków – pisały gazety. Odwiedzimy te miejsca i przypomnimy ich atmosferę.

Na przełomie wiosny i lata doszło też do ważnych wydarzeń w kręgach literackich.

Przede wszystkim PAL, czyli Polska Akademia Literatury, w 1938 roku powołała nowego akademika na miejsce zmarłego w 1937 Bolesława Leśmiana. Został nim poeta Kazimierz Wierzyński. O akademikach mówiono wtedy, jak o bogach na Parnasie: „nieśmiertelni”. Było ich piętnaścioro. Wierzyński dołączał do: Wacława Sieroszewskiego, Leopolda Staffa, Wacława Berenta, Juliusza Kadena-Bandrowskiego, Zofii Nałkowskiej, Zenona Przesmyckiego – Miriama (odkrywcy i edytora poezji Norwida), Karola Irzykowskiego, Juliusza Kleinera, Tadeusza Boya-Żeleńskiego, Jerzego Szaniawskiego, Tadeusza Zielińskiego, Ferdynanda Goetla, Kornela Makuszyńskiego, Jana Lorentowicza.

Intronizacja nastąpiła 3 maja 1939 roku. „Kino” w numerze 19. z 7 maja poświęciło temu wydarzeniu zarówno okładkę – na balkonie pałacu Potockich stoją Leopold Staff i Kazimierz Wierzyński w białych gorsach i frakach – jak i rozkładówkę w środku. Okładkę zdobi Wawrzyn Akademicki Polskiej Akademii Literatury. Dziennikarz podpisany T.G. tak relacjonował tę podniosłą uroczystość:

Jesteśmy właśnie na Parnasie. Cichy zazwyczaj pałac Potockich jest pełen ożywienia. Na długą chwilę przed rozpoczęciem posiedzenia PAL-u hall oraz liczne salony zapełniają się gośćmi. Czarne fraki panów i wieczorowe suknie pań stwarzają nastrój odświętny. Wśród zebranych widzimy i wysokich dygnitarzy państwowych, i przedstawicieli samorządu oraz instytucji naukowych. Jednak przeważają ci, których kolega zostanie dziś uroczyście przyjęty do Akademii – twórcy. Zebrała się niemal cała Warszawa literacka, poczynając od sław, kończąc na nieznanych jeszcze szerszemu ogółowi pisarzach[23].

Do sali wprowadzał Wierzyńskiego i laudację wygłosił Leopold Staff, który 21 lat wcześniej „odkrył” wspaniały, bujny talent poety. W czasie swej mowy srebrzystowłosy Staff w serdecznych słowach wspominał, jak smukły młodzieniec przyniósł mu stos swych wierszy do oceny. Kiedy spotkali się powtórnie, powiedział: Panie Wierzyński, jest pan świetnym poetą! – i zostałem za to na najludniejszej ulicy Warszawy żywiołowo i serdecznie wyściskany[24]. Wierzyński mówił o poezji Bolesława Leśmiana, która na jego pokolenie wywarła ogromny wpływ i pozostawiła niezatarty ślad. Obydwu poetom podziękowano gorącymi oklaskami.

23 czerwca, w pierwszy dzień lata, w tym samym pałacu Potockich odbyła się kolejna feta PAL-u. Akademicy po raz pierwszy przyznali nową nagrodę imienia Augusta Popławskiego. Otrzymał ją Wacław Grubiński. Kontrkandydatem był Jan Parandowski. Nagroda wynosiła 1000 złotych, co stanowiło połowę ówczesnej pensji pułkownika. Wacław Grubiński 3 lata wcześniej został już przez PAL uhonorowany Złotym Wawrzynem za całokształt dokonań. Był wówczas niezwykle znanym dramaturgiem. Zasłynął jako autor komedii – sztuk dowcipnych, pisanych z iście francuską finezją i lekkością. Jego nowelistykę wynosił jak najwyżej rzadko przychylny Karol Irzykowski. Na przełomie lat 20. i 30. redagował Grubiński pismo, które dzisiaj nazwalibyśmy lifestylowym – „Teatr i Życie Wytworne”. Okładki projektowali najlepsi polscy rysownicy i graficy tamtego czasu, a wewnątrz znajdowały się reportaże z rezydencji ambasadorów obcych krajów w Polsce i polskich za granicą, relacje z balów mód, wyścigów automobilowych i wystaw sztuki, ale też recenzje książek i omówienia ważnych spektakli teatralnych.

W pierwszy dzień kalendarzowego lata Grubiński Nagrodę im. Augusta Popławskiego odbiera za Listy pogańskie – prozę stylizowaną na apokryf z czasów Chrystusa, którego postać pojawia się w nich jedynie marginalnie. Ciekawy utwór napisany raczej z pozycji agnostyka i epikurejczyka niźli człowieka chrześcijańskiej wiary.

Tego samego dnia, kiedy w pałacu Potockich pisarz otrzymuje nagrodę, metą w Warszawie kończy się międzynarodowy rajd samochodowy. Piękne maszyny wśród wertepów oglądane na łamach „Światowida”, tygodnika wydawanego przez koncern IKC, robią wrażenie nawet po latach.

Początek czerwca jest też wyjątkowy dla wielbicieli hippiki i hazardu, bo 3 czerwca, w sobotę, otwarto na Służewcu najnowocześniejszy i największy tor wyścigów konnych w Europie. W czasie gonitw w kolejnych tygodniach spokój zmąci sprawa Jerzego Sosnowskiego, członka polskiej kadry olimpijskiej w konkurencjach hippicznych, a zawodowo oficera „Dwójki”, czyli polskiego wywiadu i kontrwywiadu. To był taki polski James Bond – piękniś i dandys, a przy tym uwodziciel. Działał w Niemczech od 1925 roku i wciągał do współpracy głównie wpływowe kobiety. W 1934 roku całą jego siatkę zdekonspirowano. Dwie najbliższe współpracownice w 1935 roku skazano na karę śmierci przez ścięcie toporem. Hitler nie skorzystał z prawa łaski.

Major Sosnowski działał w sposób ściśle tajny i nie chronił go immunitet. Skazany został w Berlinie na dożywotnie pozbawienie wolności i zwrot 500 tysięcy marek. Okolicznością łagodzącą w oczach niemieckich stróżów prawa był fakt wpisania jego nazwiska na listę współpracowników Abwehry. Odkąd wybuchła afera, polskie służby dyplomatyczne nie ustawały w staraniach o przewiezienie majora do Polski. Wreszcie w kwietniu 1936 roku 11 polskich agentów wymieniono za 9 agentów Abwehry. A major, zaraz po przewiezieniu do Warszawy, osadzony został w areszcie domowym. 17 czerwca 1939 roku Jerzego Sosnowskiego skazano za zdradę i współpracę z Niemcami na 15 lat więzienia i 200 tysięcy złotych grzywny. Wyrok był nieprawomocny, ale do rozpatrzenia sprawy w kolejnej instancji nie doszło z powodu wybuchu wojny.

Jednak wiosną i latem nawet najsłynniejszy polski jasnowidz Stefan Ossowiecki zapewniał, że wojny nie będzie, że wszystko rozejdzie się po „dyplomatycznych kościach”. Istnieje wojna nerwów, wojna psychiczna – mówił w wywiadzie dla Polskiej Agencji Telegraficznej, przedrukowanym przez gazety regionalne – Trwa i przeciągnie się jakiś czas. Ale i w tej nasi przeciwnicy ustąpią. Zwyciężymy na całej linii.

Kiedy zakwitają jaśminy, Gałczyński pijany ich wonią zaczyna pisać Noctes Aninenses. Pisze jak w transie. Na przełomie lipca i sierpnia poemat ukazuje się w „Prosto z Mostu”.

Ja jestem noc czerwcowa,

królowa jaśminowa,

zapatrzcie się w moje ręce,

wsłuchajcie się w śpiewny chód.

Oczy wam snami dotknę,

napoje dam zawrotne

i niebo przed wami rozwinę

jak rulon srebrnych nut.

Oplącze was to niebo,

klarnet uczynię z niego

i będzie buczał i huczał,

i na manowce wiódł.

Ja jestem noc czerwcowa,

jaśminowa królowa,

znaki moje są: szmaragd i rubin,

i pieśń moja silniejsza niż głód[25].

[1] M. Samozwaniec, Maria i Magdalena, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1964, s. 104.

[2]Lambeth-walk – piosenka z 1937 r., sł. D. Furber i L.A. Rose, muz. N. Gay.

[3] J. Beck, Kiedy byłam Ekscelencją, Nowe Wydawnictwo Polskie, Warszawa 1990, s. 86.

[4] J. Szembek, Diariusz i teki, t. 5 (1938–1939), Instytut Polski i Muzeum im. Generała Sikorskiego, Londyn, s. 458.

[5] Józef Alfred Potocki od lutego 1934 r. był wicedyrektorem Departamentu Politycznego i naczelnikiem Wydziału Zachodniego MSZ. Zastąpił na tym stanowisku Józefa Lipskiego.

[6] Tadeusz Pełczyński w okresie międzywojennym najdłużej sprawował funkcję szefa „Dwójki”, czyli wywiadu i kontrwywiadu. Już po wizycie Becka w Niemczech, pod koniec stycznia 1939 r., został zwolniony z tego stanowiska i objął dowództwo 19. Dywizji Piechoty. Powodem odsunięcia go od wywiadu i kontrwywiadu miała być działalność żony, Wandy Pełczyńskiej, mierząca w marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego i premiera Felicjana Sławoja-Składkowskiego.

[7] Aleksander hrabia Łubieński – dyplomata i major dyplomowany; ukończył Szkołę Nauk Politycznych w Paryżu, jedną z najlepszych wówczas uczelni dla dyplomatów i Wyższą Szkołę Wojskową w Warszawie. W 1939 r. był szefem protokołu dyplomatycznego w MSZ.

[8] J. Osica, A. Sowa, P. Wieczorkiewicz, współpr. D. Truszczak, 1939. Ostatni rok pokoju. Pierwszy rok wojny. Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2009, s. 17.

[9] J. Szembek, op. cit., s. 463–465.

[10] J. Osica, A. Sowa, P. Wieczorkiewicz, op. cit., s. 60.

[11] Za: J. Osica, A. Sowa, P. Wieczorkiewicz, op. cit.

[12] Ibid., s. 67.

[13] Ibid., s. 62.

[14] J. Szembek, op. cit., s. 487.

[15] J. Osica, A. Sowa, P. Wieczorkiewicz, op. cit., s. 453.

[16] O. Terlecki, Pułkownik Beck; cyt. za: J. Osica, A. Sowa, P. Wieczorkiewicz, op. cit., s. 205.

[17] P. Starzeński, Trzy lata z Beckiem; cyt. za: J. Osica, A. Sowa, P. Wieczorkiewicz, op. cit., s. 170.

[18] K. Nowakowska, Pawilon polski na nowojorskiej wystawie światowej 1939–1940, Wyd. Departament Dziedzictwa Kulturowego Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Warszawa 2013.

[19] J. Szembek, op. cit., s. 461.

[20] BBWR – Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem; OZN – Obóz Zjednoczenia Narodowego.

[21] M. Dąbrowska, Dzienniki, t. 2, op. cit., s. 301.

[22] „Kino” nr 18/1939, s. 3.

[23] „Kino”, nr 19, 7 maja 1939, s. 9.

[24] Ibid.

[25] K.I. Gałczyński, Noctes Aninenses, [frag.:]Pieśń o nocy czerwcowej.

Na progu 1939 roku, „Światowid” nr 1, 1939. Fot. zbiory Biblioteki Jagiellońskiej

Karnawał roku 1939, „Światowid” nr 5, 1939. Fot. zbiory Biblioteki Jagiellońskiej

Nowy taniec 1939 roku, lambeth-walk, krótki kurs nauki podstawowych kroków. Fot. zbiory Biblioteki Narodowej

Lambeth-walk, „Światowid” nr 6, 1939. Fot. zbiory Biblioteki Jagiellońskiej

Loda Halama i Marian Wawrzkowicz w nastrojowej scenie II aktu operetki Abrahama Roxy i jej drużyna, „Światowid” nr 2, 1939. Fot. zbiory Biblioteki Jagiellońskiej

Sudety podminowane, donosił „Światowid” z 1938 roku – we wrześniu tego roku Kraj Sudecki został włączony do III Rzeszy. Fot. zbiory Biblioteki Jagiellońskiej

Złowróżbne znaki roku Marsa, „Światowid” nr 1, 1939. Fot. zbiory Biblioteki Jagiellońskiej

Minister hrabia Ciano (z lewej) i minister Beck na raucie podczas lutowej wizyty włoskiego szefa dyplomacji w Polsce, „Światowid” nr 10, 1939. Fot. zbiory Biblioteki Jagiellońskiej

Minister von Ribbentrop na Zamku Królewskim w Warszawie, koniec stycznia 1939 roku, „Światowid” nr 6, 1939. Fot. zbiory Biblioteki Jagiellońskiej

Nasze nadzieje przed Mistrzostwami Świata w Narciarstwie Klasycznym w Zakopanem, Stanisław i Andrzej Marusarze oraz Bronisław Czech, „Światowid” nr 7, 1939. Fot. zbiory Biblioteki Jagiellońskiej

W 1928 roku rozpoczęły działalność Polskie Linie Lotnicze, które jakością usług mogły konkurować z największymi potęgami lotniczymi. Tuż przed wojną sieć połączeń naszych linii liczyła ponad 10 tys. km i obejmowała 15 krajów. Folder LOT-u z 1938 roku. Fot. archiwum rodzinne Andrzeja Olszewskiego

14 lutego w Watykanie odbył się pogrzeb papieża Piusa XI, „Światowid” nr 8, 1939. Fot. zbiory Biblioteki Jagiellońskiej

Minister Józef Beck w Londynie, „Światowid” nr 16, 1939. Fot. zbiory Biblioteki Jagiellońskiej

Hitler przemawia w Reichstagu, „Światowid” nr 6, 1939. Fot. zbiory Biblioteki Jagiellońskiej

Poruszająca mowa ministra Józefa Becka w sejmie – 5 maja 1939, „Światowid” nr 20, 1939. Fot. zbiory Biblioteki Jagiellońskiej

Wzmacniamy naszą siłę obronną – przemówienie Generalnego Komisarza Pożyczki Obrony Przeciwlotniczej gen. Leona Berbeckiego, „Światowid” nr 15, 1939. Fot. zbiory Biblioteki Jagiellońskiej

30 kwietnia 1939 roku została otwarta Wystawa Światowa w Nowym Jorku, zainaugurował ją koncert świateł, „Światowid” nr 21, 1939. Fot. zbiory Biblioteki Jagiellońskiej

Silni, zwarci, gotowi, „Światowid” nr 17, 1939. Fot. zbiory Biblioteki Jagiellońskiej

7 stycznia 1939 roku w Warszawie odbył się pogrzeb Romana Dmowskiego, „Światowid” nr 3, 1939. Fot. zbiory Biblioteki Jagiellońskiej

Pogrzeb Wojciecha Korfantego – 20 sierpnia 1939 roku, Katowice, „Światowid” nr 35, 1939. Fot. zbiory Biblioteki Jagiellońskiej

Pogrzeb Walerego Sławka – 5 kwietnia 1939 roku w Warszawie, „Światowid” nr 16, 1939. Fot. zbiory Biblioteki Jagiellońskiej

Adolf Dymsza na scenie. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Eugeniusz Bodo (1. z lewej), reżyser Michał Waszyński i Adam Brodzisz podczas realizacji filmu Głos pustyni. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Cztery oblicza Heleny Grossówny, „Światowid” nr 2, 1939. Fot. zbiory Biblioteki Jagiellońskiej

Leopold Staff i Kazimierz Wierzyński na balkonie pałacu Potockich, „Kino” nr 19, 1939. Fot. zbiory Mazowieckiej Biblioteki Cyfrowej

Modne kapelusze, „Światowid” nr 35, 1939. Fot. zbiory Biblioteki Jagiellońskiej

Wyścigi konne na Służewcu obserwują (od prawej): generał Bronisław Regulski, hrabia Józef Potocki z żoną Krystyną, hrabina Róża Mycielska oraz hrabia Roman Potocki, początek lipca 1939 roku. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

II Rzeczpospolita w granicach z końca marca 1939 roku

JEDZIEMY NAD MORZE

Co się tyczy Bałtyku, to jestem zdania, że posiada on urok, którego nie ma ani patetyczny Atlantyk, ani koronkowy i nieco przestarzały Adriatyk, ani też aroganckie i zgryźliwe Morze Północne[1] – pisał o naszym morzu Stanisław Dygat.

Aleksander Żabczyński, przystojny gwiazdor polskiego kina, powiadał:

Po co mi obce bogi,

Skoro Gdynię mam u nogi.

Dygat znał dobrze Gdańsk, Sopot, a także Gdynię i wszystkie letniskowe miejscowości położone wzdłuż króciutkiego, bo liczącego zaledwie (wraz z Zatoką Pucką) 140 kilometrów polskiego wybrzeża. Nad Bałtyk jeździł od wczesnego dzieciństwa z rodzicami. Latem roku 1939 był mężczyzną niespełna 25-letnim, miał rozpoczęte studia na kilku wydziałach różnych warszawskich uczelni, a za sobą ubiegłoroczny debiut literacki na łamach prasy i już kręcił się wokół środowiska filmowego.

Bałtyckie oczarowania Polaków

Perłą w koronie bałtyckich kurortów był Sopot, który na mocy traktatu wersalskiego przynależał do Wolnego Miasta Gdańska.

Zwykle oblegany, tętniący życiem i oferujący ekskluzywne rozrywki – tym razem w sezonie letnim nie przeżywał najazdu turystów, nie było tłumów. Bo tego lata wakacyjny klimat w kurorcie zakłócały złowróżbne znaki. Flagi ze swastyką na ulicach i bojówki skutecznie odstraszały przed wysiadaniem w Gdańsku lub Sopocie jadących slipingami lub mknących lukstorpedą do Gdyni i dalej na Hel. Latem 1939 roku – wedle danych Muzeum Historii Polski – do Sopotu zawitało zaledwie 2 tysiące gości!

A kilkanaście lat wcześniej mały Staś Dygat właśnie tu po raz pierwszy ujrzał morze. W Sopotach, jak wówczas mówiono. To musiał być rok „zaślubin z morzem” – 1920.

Mogłem mieć wtedy pięć albo sześć lat. Byłem oszołomiony i zachwycony tą żywą ogromną masą wodną, ale nie podobali mi się Niemcy. Na plaży studenci niemieccy (…) zabawiali się ciskaniem w siebie meduzami, które rozdzierali na pół (…). Dzieci niemieckie przeszkadzały nam się bawić (…). Pewnego razu jakiś chłopak uderzył mnie sznurkiem od gwizdka w twarz, a moją siostrę zepchnęli z mola do wody. Innym razem jakiś wyrostek złapał mnie i nakrył plażowym koszem, a potem sypał na mnie garściami piasku[2].

Mimo przykrych incydentów zachwyt nad tą ogromną masą wody pozostał niezmącony i Dygat także jako dorosły dżentelmen bardzo lubił wypoczywać nad Bałtykiem. Bardzo lubił też Sopot. Uważał zresztą, że ludzie zasadniczo dzielą się na „morskich” i „górskich”[3] – większa skłonność do jednego z żywiołów wiąże się z typem usposobienia. Można ten typ rozpoznać już po paru chwilach błahej nawet rozmowy. „Morscy” – twierdził – są pełni fantazji, choć trochę roztrzepani i trochę marzyciele. „Górscy” zaś – bardziej skupieni i pedantyczni. Siebie zdecydowanie zaliczał do „morskich”. W 1935 wypoczywał w Orłowie, ale wieczorami wraz z przyjacielem pływali do Sopotów kajakiem.

Jego nieco starsza koleżanka po piórze – Maria Kuncewiczowa – jako dziecko jeździła z rodzicami do Połągi na Litwie. Wtedy była jeszcze Marysią Szymańską. Dygat urodził się za późno, by móc korzystać z uroków tego litewskiego kurortu, po roku 1920 niedostępnego dla Polaków. Przez 18 lat – od zajęcia Wilna przez generał Żeligowskiego w październiku 1920 do marca 1938 roku, kiedy oba kraje nawiązały normalne stosunki dyplomatyczne – pomiędzy Polską a Litwą nie było nawet połączeń telefonicznych ani poczty.

Do Sopotów przyjeżdżała Kuncewiczowa jeszcze przed Wielką Wojną. „Die Kaschuben” okazali się zrozumialsi niż połążańskie baby, mówiące po litewsku. W czasie pieszych wędrówek odkrywaliśmy po kościołach stare modlitewniki, pisane szlachetną polszczyzną[4] – wspominała na łamach letnich „Wiadomości Literackich” w 1939 roku.

Do Zoppotów[5] z rodzicami jeździła także od 1908 roku poetka i pisarka Wanda Melcer. Córka kompozytora, Henryka Melcera-Szczawińskiego, przyjaciółka Zofii Nałkowskiej, znana była jako autorka powieści i reportaży oraz inicjatorka utworzenia Towarzystwa Reformy Obyczajów, w którym prowadziła akcję świadomego macierzyństwa. Nie mniejszą sławę przyniosło jej małżeństwo z Teodorem Sztekkerem – mistrzem Europy i świata w zapasach. Wiele pań ze środowiska literackiego z zawiścią spoglądało na Wandę Melcer, której tak doskonale udało się połączyć w życiu muzykę i gimnastykę. Propagatorka świadomego macierzyństwa i słynny atleta mieli dwoje dzieci. W tym samym numerze „Wiadomości Literackich” pisarka wracała do swoich sopockich wakacji z czasu dzieciństwa:

Nie było jeszcze wtedy ruletki, ale Sopoty pulsowały życiem, a ja miałam lat dwanaście. Do wody wchodziło się w dziwacznych kostiumach kąpielowych z szorstkiej, czarnej materii, z rękawami poniżej łokcia, z kołnierzykiem pod szyję, w długich pantalonach za kolana, obszytych falbaną w ząbki, którą lamowała biała, wełniana tasiemka.

Kasyno w Sopotach, jak w trzy lata potem kasyno w Montreux, stało się symbolem światowego życia. Pamiętam wielką fontannę, która w noce festynów paliła się różnokolorowym, bengalskim ogniem. Była to widocznie nowość, wszyscy zachwycali się barwistym wodotryskiem (…). Noc, okna pełne światła, otwarte wokoło, i nieprzeliczone tłumy w kasynowym czworoboku[6].

Sopot, administracyjnie należący do Wolnego Miasta Gdańska, dla Polaków był taką samą „zagranicą”, jak i dla Niemców, ale jednak Niemcy stanowili większość mieszkańców. Z drugiej strony międzywojenny rozwój zawdzięczał Sopot przynajmniej w połowie Polakom, gdyż oni stanowili połowę ogromnej rzeszy gości napływających do tej nadbałtyckiej perełki. A snobizm na ten kurort – z jego kasynem, kortami tenisowymi, maneżem, turniejami tenisowymi i zawodami hippicznymi – nie minął wśród polskich elit i plutokracji nawet po Hallera zaślubinach z morzem i budowie polskich miejscowości wypoczynkowych na krótkim odcinku suwerennie ojczystego wybrzeża. Trudno się dziwić. Na imprezy nazwane „tygodniem sportu”, ale i w innych sezonach do Sopotu przyjeżdżały koronowane głowy i książęta krwi.

Luksus, jazz-band, kasyno

W roku 1927 uroczyście oddano do użytku najdroższy, najwytworniejszy i najbardziej imponujący hotel w całym obszarze Wolnego Miasta Gdańska: Kasino-Hotel znany nam jako Grand Hotel w Sopocie. Jego neobarokowa bryła ciągle robi wrażenie. Goście mogli się bawić na dancingu na świeżym powietrzu, od strony morza. Do tańca przygrywał amerykański jazz-band Ericha Borcharda, a także orkiestry Ericha Bördela z królewieckiego radia oraz Arnolda Hildena z Mokka-Effi-Bar w Berlinie. To była epoka narodzin swingu, a świat był otwarty. Jednak najlepszy biały trębacz Adi Rozner, zwany „białym Armstrongiem”, po dojściu Hitlera do władzy zacznie unikać niemieckich zwierzchników, zmieni imię na Edie, a swój własny klub przeniesie z Berlina do Łodzi i nazwie go „Chez Adi”. Będzie też koncertował w Cannes i innych kurortach Francji oraz Włoch. Ilgowski-Rosner Band zaszczyci też słynny taras jurackiego hotelu „Lido”.

Ekskluzywne kasyno w luksusowym hotelu w Sopocie otwarto w 1931 roku. Wcześniej mieściło się w Domu Kuracyjnym. Cena zwykłego pokoju w Kasino-Hotel wynosiła ok. 27 złotych ze śniadaniem. Zatem nie był to hotel dla urzędników klasy średniej. Wacław Grubiński za otrzymaną w czerwcu 1939 roku nagrodę PAL mógłby spędzić w nim zaledwie 37 dni – bez obiadów, kolacji i całej tej oprawy, bez której życie w kurorcie takim jak Sopot traci smak. Pensja urzędniczki wynosiła od 200 do 400 złotych. Pensja pułkownika 2 tysiące złotych.

Ale w rok po otwarciu Kasino-Hotel na gości czekało też 17 innych hoteli, 20 pensjonatów, piękne findesieclowe wille, a także mieszkania i prywatne pokoje. W 1928 roku molo w Sopocie osiągnęło swoje dzisiejsze rozmiary. W tym samym roku do kurortu ściągnęło blisko 30 tysięcy gości, z czego połowę stanowili Polacy. W latach 30. liczba przyjezdnych dochodziła w sezonie do 32 tysięcy!

Sopot był też atrakcyjny pod względem kulturalnym: otwierano kina, a na przełomie lat 20. i 30. rozbudowano Operę Leśną, w której odbywały się wagnerowskie premiery.

Zachowując swój elitarny charakter, nigdy nie pustoszał. Sezon w kurorcie trwał przez cały rok. Zimą czekał na gości tor saneczkowy, lodowiska, a nawet skocznia narciarska i wyznaczone nartostrady. Pisząca te słowa wie, jaką przyjemnością jest zjeżdżanie zimą, w pełnym słońcu, z sopockiej Łysej Góry z widokiem na Zatokę Gdańską.

Ofertę miasta uzupełniały restauracje, bary i kluby nocne.

Ale latem 1939 roku luksusowy kurort wcale nie pękał w szwach od żądnych rozrywek wczasowiczów. Było dość pusto. Kto chciał wypocząć nad Bałtykiem, wybierał raczej inne, spokojniejsze miejsca.

Z drugiej strony, mimo tej gęstniejącej wokół Wolnego Miasta atmosfery, nie słabła popularność wycieczek „Wisłą do morza”, organizowanych przez „Orbis”. Wielu chciało spróbować tej oryginalnej formy spędzenia urlopu.

Wyjazdy bardzo tanie, pozwalają wyzyskać dwunastodniowy odpoczynek w całym tego słowa znaczeniu. W cenie od 55 zł, obejmującej koszta przejazdu, mieszkania i utrzymania na wybrzeżu morskim mamy już skalkulowaną całą cenę wycieczki – kusiły ogłoszenia w prasie.

Kusiły tak skutecznie, że liczba chętnych na wiślany rejs znacznie przekraczała liczbę miejsc. „Kwartalnik Turystyka” na sierpień–październik 1939 roku informował o dodatkowych terminach w ostatnim miesiącu wakacji.

Dalsze wycieczki Wisłą do Morza, odchodzące regularnie co piątek, tj. 4, 11, 18 i 25 sierpnia, oraz ostatnia 1 września, ze względu na dużą frekwencję, zostaną zasilone o dwa dodatkowe rejsy w dniu 1 i 15 sierpnia[7].

Wycieczkowe plany kwartalnika dotyczyły też jesieni. Zapraszano, na przykład, na wrześniowo-październikowe winobranie do Zaleszczyk.

W wakacje 1939, jak każdego lata, młodzi ludzie organizowali też na własną rękę rozmaite ekspedycje. Także wodne. Na taką właśnie zdecydował się niespełna wówczas 17-letni syn Zofii i Karola Stryjeńskich, Jacek – wraz z przyjacielem urządzili sobie spływ z Warszawy aż do Gdańska!

W diariuszu Chleb prawie że powszedni. Kronika jednego życia Zofia Stryjeńska notuje szczegółowo każdy wydatek – a w związku z tym wszystkie ważne wydarzenia życiowe. Trzeba wyjaśnić, że artystka, która w 1939 roku wypłakuje się matce na temat ubożyzny i zdziadzienia, jest osobą szastającą gotówką od przypływu do przypływu. Na zimowy wyjazd do Zakopanego, na mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym 1939, jej synowie dostają 217 złotych, co niemal równa się pensji młodej urzędniczki bankowej. Wyprawa z 14 czerwca też tania nie jest i warto przyjrzeć się z bliska szczegółom tej wakacyjnej „inwestycji”. Pod hasłem „prowianty” zapisane jest „5 zł”, co oznacza, że chłopcy tych prowiantów prawie nie wzięli, a stołowali się po playboyowsku w przystaniach…

Zatem pod datą 13 czerwca, poniedziałek, Stryjeńska notuje wydatki:

mapa wodna 4,50

brulion, pas korkowy 6 zł

dorożka na przystań 1 zł

i z przystani – 1,70

prowianty 5 zł

listwy, wiosła, rata za łódź 32 zł

Łódź jest wyekwipowana jak na wyprawę Kolumba i zanurza się głęboko, ale w drodze odciąży się na pewno. Gimnastyka wiosłowania będzie korzystna dla obu młodych ludzi. W okolicach, gdzie nasza błękitna Wisła zamienia się w rwącą prądem Amazonkę – ufam w Opiekę Boską.

14 czerwca, środa – widać wspaniały odjazd Jacka jako admirała żeglugi śródlądowej. Jaś (brat bliźniak Jacka) obmyśla mianowanie się szefem eskadry lotniczej[8].

Można się domyślać, że młodzieńcy tak zaplanowali datę rozpoczęcia tego rejsu, żeby do portu dopłynąć na Dni Morza – tego roku obchodzone szczególnie hucznie, wręcz manifestacyjnie.

Po zatokach Gdańskiej i Puckiej pływano tego lata wpław, kajakami, rowerami wodnymi, motorówkami i na nartach wodnych. Obok jachtów, żaglówek i kopcących niemiłosiernie stateczków wycieczkowych były też wodoloty! Zupełnie jak z Wielkiego Gatsby’ego. Te najczęściej można było zobaczyć w Pucku i w Wielkiej Wsi, przy której w 1938 roku oddano nowoczesny port rybacki z molem i falochronami – Władysławowo.

Jeśli idzie o bardziej popularne rozrywki, to tam, gdzie były korty (a były w Juracie i Sopocie), grano w tenisa. Wszędzie zaś w brydża, czasem w pokera, w bilard, na fajfach tańczono przeboje… Słowem, panował wakacyjny luz i atmosfera wytchnienia.

Wieści znad morza, jak każdego lata, wypełniały łamy polskiej prasy. Tego roku bohaterem pierwszych stron gazet był niewątpliwie Gdańsk. Przy czym prasa zbliżona do kół rządowych, czyli „Gazeta Polska” i „Kurier Poranny” oraz „Kurier Wieczorny”, podejmowała raczej temat polskiego Gdańska. Mniej pogodne artykuły pisał do wileńskiego „Słowa” Józef Mackiewicz.

Gdynia – młode miasto z widokiem

Nawet w Gdyni, która rozwijała się przede wszystkim przy budującym się porcie, wyrosło letnisko Kamienna Góra. Już w połowie lat 20. stanęły tam 52 modernistyczne wille gotowe przyjmować złaknionych odpoczynku gości. Letnisko miało własne wodociągi i elektrownię. To właśnie w Gdyni we wrześniu, już po sezonie, lubił odpoczywać Karol Irzykowski. Szukał miejsca cichego i z widokiem – najlepiej na Zatokę, na półkole portu gdyńskiego, które wieczorem podkreśla się rozjarzonymi światłami, jak rampa teatralna i widać księżyc nad zatoką[9]. Irzykowski był subtelnym intelektualistą, nadto krytykiem teatralnym i filmowym.

Inny był styl prasy. Tu obowiązywał język „propagandy sukcesu”. Zajrzyjmy do „Kalendarza dla wszystkich” na1939 rok. Znajdujemy tam artykuł zatytułowany: Gdynia–Władysławowo:

Ryczą syreny na redzie. Chrzęści i łomocze kotlina między Oksywiem a Kamienną Górą – Gdynia jeden z największych portów w Europie pracuje… A wieczorem na ulicach z górą stutysięcznego miasta, w różnobarwnych blaskach neonów, obok wspaniałych gmachów – słyszy się niemal wszystkie języki świata (…). Kilkanaście lat temu była tu biedna, zapomniana przez Boga i ludzi wioska rybacka… Gdynia – to cud polskiej pracy![10]

W 1939 roku odnotowano szczególnie duży napływ turystów do wszystkich młodych miejscowości polskiego wybrzeża.

Na ożywiony ruch turystyczny tego lata wpłynęła na pewno wyjątkowo piękna pogoda. Coraz lepsza była też organizacja turystyki masowej, która instytucjonalizowała się w Polsce od 1933 roku, obejmując nie tylko ofertę pensjonatową i proponując częstokroć niższe ceny, ale też oferując ulgowe przejazdy koleją. Wiadomo jednak, że wpływ na ten nalot na polskie miejscowości wypoczynkowe nad Bałtykiem w 1939 roku miała również propaganda i chęć zamanifestowania, że przetrzymamy każdą wojnę nerwów.

Słone wody Bałtyku prasę filmową zalewały co roku, jak napisał Andrzej Osica. W 1939 roku morski numer tygodnika „Kino”, redagowanego przez Leona Bruna, absolwenta École Libre des Sciences Politiques w Paryżu, wyszedł z datą 2 lipca[11]. Na okładce fregata pod pełnymi żaglami – jako jedno z najpiękniejszych zjawisk (obok kobiety w tańcu i rumaka w galopie), a na tzw. tyłówce Hanka Ordonówna na pokładzie „Batorego”. Wewnątrz numeru między innymi fotoreportaż o polskich śladach w Gdańsku i artykuł zatytułowany: Gdynia – chluba Polski.

W morskim numerze tygodnika „Kino” z 1939 roku czytamy również o polskich letniskach:

Przy plażach Zatoki Puckiej i Bałtyku wyrosły piękne nowoczesne letniska, zaludniające się latem niezliczonymi tysiącami mieszkańców całej Polski, spragnionych morza i słońca.

Orłowo

Gdy w maju 1920 roku przyjechał nad Zatokę Gdańską Stefan Żeromski – sławny już wtedy pisarz – zamieszkał w Orłowie, tuż przy granicy z Wolnym Miastem Gdańskiem, w dworku, w którym jeszcze pół roku wcześniej przebywał generał Józef Haller. Był tu z kolejną towarzyszką życia, malarką Anną Zawadzką i ich córeczką Moniką. W roku 1918 zmarł w Zakopanem na gruźlicę syn Stefana i Oktawii – Adam, ale pisarz nigdy nie rozwiódł się z pozostającą w żałobie Oktawią, która przez lata wspierała jego talent. Nigdy nie zmienił też wyznania dla zawarcia nowego związku.

O Żeromskim można powiedzieć: gdzie był on, tam była Polska. Trzeba przypomnieć, że to on właśnie powołany został na prezydenta pierwszej niepodległej struktury polskiej, która na krótko zawiązała się w Zakopanem w 1918 roku: Rzeczypospolitej Zakopiańskiej. Znając jego miłość do Tatr, tym bardziej docenić należy słowa zanotowane w 1920 roku w Orłowie. Napisał wówczas o tym miejscu:

Wiele podróżowałem po świecie, ale tak pięknego zakątka, takiego połączenia morza, lasów i wzgórz, nie widziałem nigdzie. Tu czuję się spokojny i szczęśliwy.

Wnet też w Orłowie pojawili się inni, nie mniej znani artyści: legendarny młodopolski poeta Jan Kasprowicz, młody poeta Jan Lechoń oraz wyrywający im teksty spod piór wydawca Jakub Mortkowicz.

Hel – jasne domki z polskimi ganeczkami

Żeromski po zakończeniu wojny z bolszewikami zaczął jeździć do miejscowości Hel.

Od 19 września 1922 roku na skraj półwyspu można było nareszcie dotrzeć pociągiem, bo otwarto linię kolejową łączącą Hel z resztą Polski. Jej budowa przebiegała w rekordowo szybkim tempie. To był impuls do rozwoju, czy wręcz narodzin, wielu miejscowości letniskowych, które tak modne stały się tuż przed wojną! Niestety, tylko w Helu zachowała się jedna z wybudowanych przed wojną ślicznych stacyjek kolejowych. Inne przetrwały jedynie na fotografiach.

Wjazd pociągiem na mierzeję do tej pory hipnotyzuje podróżujących. Gdy wagony toczą się po wąskim pasemku ziemi pomiędzy morzem „małym” i „dużym”, to nie wiadomo, w którą stronę obrócić głowę. Tak jest od prawie stu lat!

We wsi Hel rodzina Żeromskich zatrzymywała się w ślicznym „Kurhausie”, czyli domu zdrojowym. Wnet zaczęli dołączać do nich inni przedstawiciele polskiej elity. Takie przyjazdy elit na ziemie, na których budowano polskość, były potrzebne nie tylko przyjeżdżającym, ale i stałym mieszkańcom. Gościł tu między innymi Maciej Rataj, marszałek Sejmu wywodzący się z PSL „Piast”, człowiek, o którym subtelny poeta Kazimierz Wierzyński napisał: Rataj był arystokratą rodu chłopskiego o zachowaniu się i manierach godnych najwyższego wzoru. Jego wytworność, godność, delikatność, a nawet wygląd składały się na coś najlepszego, co można było w Polsce spotkać[12].

Do helskiego „Kurhausu” przyjeżdżał też w tych latach pionierskich aktor Kazimierz Kamiński, Stańczyk z pierwszej realizacji Wesela, aktor, dla którego Wyspiański napisał Studium o Hamlecie. Bywał tu w dwudziestoleciu międzywojennym również młody architekt, który później zaprojektował hotel „Patria” w Krynicy i gmachy sądu w Warszawie, a wtedy projektował okładki książek – Bohdan Pniewski. Po niefortunnym pobycie w Sopocie do Helu zaczął także przyjeżdżać z rodziną inny, starszy od Pniewskiego architekt – Antoni Dygat. Ojciec Stanisława i Danuty Dygatów był absolwentem Wydziału Architektury École Nationale Supérieure des Beaux-Arts w Paryżu. W międzywojennej Polsce zrealizował wiele modernistycznych projektów, między innymi budynki radiostacji w Toruniu, Lwowie i Raszynie.

Wtedy jeszcze nie było w Helu zachwycających budyneczków, o których mówi się, że przypominają polskie dworki, a według mnie bardziej osiemnastowieczne domy z małych miast polskich. Powstały jako domy mieszkalne dla polskich rybaków, a nadano im taką formę, aby odróżniały się od tych starszych, pasiastych, drewniano-murowanych, w stylu holenderskim… Jednym z nadzorujących prace przy budowie nowego osiedla w Helu był urodzony w zakopiańskiej willi „Łada” Juliusz Żuławski, przyszły prozaik i poeta, tłumacz literatury angielskiej, a także taternik i żeglarz – syn Jerzego Żuławskiego, dramaturga i taternika.

Być może dzięki znajomościom matki – Kazimiery z Hanickich, która po śmierci męża przeniosła się z trzema synami do Torunia – otrzymał intratną państwową posadę. Sam wspominał, że „zarabiał duże pieniądze”, bo 500 złotych miesięcznie, czyli dwa razy tyle, ile robotnicy przy budowie portu w Gdyni. To pozwoliło mu na stołowanie się w opisywanej w literaturze „Lwiej Jamie”, knajpie z pozoru małej i ciasnej, ulokowanej w jednym z holenderskich domków, posiadającej jednak wspaniałą oszkloną werandę z widokiem na morze. Żuławski opisuje nie tylko werandę, ale i ciekawą konstrukcję przeciętych w połowie drzwi, takie były i w knajpie, i w innych holenderskich domkach.

Juliusz Żuławski zamieszkał w jednym z białych polskich domków – u Anastazego Budzisza, na skraju wioski blisko cypla. Zaraz po przyjeździe wybrał się na rekonesans i zmiarkował, że właściwa wioska z holenderskimi domkami gnieździła się wzdłuż basenu portowego, ale on poszedł drogą przez las sosnowy. Przekroczywszy wielkie wydmy po drugiej stronie półwyspu, zobaczył otwarte morze „zawsze puste i dzikie”[13]