W objęciach pisarza - Marcin Radwański - ebook

W objęciach pisarza ebook

Marcin Radwański

2,0

Opis

Większość opowiadań Marcina Radwańskiego w zbiorze łączy tematyka miłosna: czytamy o namiętności, pożądaniu, tęsknocie, rozczarowaniu i marzeniach bohaterów. Autor z wrażliwością i wyczuciem przedstawia dylematy i dramaty miłosne, opisując barwnie i zmysłowo kobiety w różnym wieku, które mają w sobie coś tajemniczego i pociągającego. Bawi się jednocześnie konwencją romansu, zaskakując, czasem rozśmieszając czytelników, a charakterystyczne dla niego niespodziewane zakończenia długo pozostają w pamięci.

W opowiadaniach widzimy bohaterów u boku wymarzonej kobiety, na jawie lub w fantazjach, przy wspólnej porannej kawie, na ławce, nad jeziorem, w hotelu i w kawiarni. Sugestywne, plastyczne opisy postaci, wnętrz, smaków i zapachów, a także wartka akcja zbudowana przez autora znanego z kryminałów przyciągają do lektury.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 128

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (3 oceny)
0
0
1
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

© Copyright by Marcin Radwański & e-bookowo

Zdjęcie na okładce: andreaaltini (pixabay.com)

 

 

ISBN: 978-83-8166-197-3

 

 

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

 

 

 

 

 

 

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2021

Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

Jeżeli czytasz to samo, co inni ludzie, potrafisz myśleć tylko tak jak oni.

Haruki Murakami

Historia miłosna

Urodziłem się w rodzinie muzyków. Mój ojciec uczył gry na klarnecie, ale umiał posługiwać się też innymi instrumentami. Matka była wiolonczelistką. Obydwoje przez całe życie byli związani z filharmonią w Zielonej Górze.

Dorastałem więc w otoczeniu, które wymagało ode mnie muzykalności. Tak też było. Od najmłodszych lat wykazywałem talent do gry na fortepianie. Już w wieku sześciu lat umiałem zagrać fragmenty utworów Chopina, którego uwielbiał mój ojciec. To właśnie on uczył mnie wszystkiego. Wymagał dużo, może nawet zbyt dużo.

Prawie przez całe dzieciństwo trenowałem to, czego ode mnie wymagano. Byłem chwalony za sukcesy, ale też ganiony za swoje lenistwo. Występowałem przed swoją rodziną podczas świąt bądź uroczystych kolacji. Kształtowano mnie już od najmłodszych lat.

Gdy podrosłem i miałem dziesięć lat, siadałem do gry tuż po śniadaniu i to jeszcze przed pójściem do szkoły. Później wracałem do domu na obiad, po czym szykowałem się na kolejne zajęcia do szkoły muzycznej. Wieczorem odrabiałem lekcje i grałem jeszcze pod nadzorem ojca przez kilkanaście minut.

Fortepian był dla mnie całym życiem. To wokół niego toczyło się całe moje młode istnienie. Nie przerwały tego nawet problemy małżeńskie moich rodziców.

Rozeszli się, gdy miałem dwanaście lat. Odnosiłem już wtedy lokalne sukcesy. Występowałem na małych festiwalach, dostawałem swoje pierwsze laury, które motywowały mnie do dalszej nauki. Zamieszkałem z ojcem, swoim pierwszym nauczycielem, a matka wyprowadziła się z miasta. Żyliśmy więc tylko we dwoje.

Ojciec stał się jeszcze bardziej wymagający i szorstki. Oddaliłem się fizycznie od matki, ale to właśnie do ojca przestałem czuć cokolwiek.

Gdy zacząłem chodzić do liceum, moje życie się odmieniło i nabrało blasku. Poznałem mnóstwo rówieśników. Tych fajnych i mniej fajnych. Była wśród nich pewna dziewczyna. Szczupła blondynka o lekko szpiczastym nosie i pięknych, niebieskich oczach. Miała na imię Monika. Grała na gitarze, a gdy dowiedziała się, że uczę się w szkole muzycznej, zaczęła zapraszać mnie na różnego rodzaju spotkania.

Chodziliśmy na kawę, herbatę, a ona wciąż targała ze sobą na plecach gitarę. Posługiwała się nią dość słabo, ale miała duże zacięcie. Pokazałem jej kilka chwytów, które opanowałem już w dzieciństwie. Była zafascynowana mną i muzyką. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.

Spotykaliśmy się coraz częściej. Razem zrywaliśmy się z zajęć, aby pobyć chwilę ze sobą, wałęsając się po mieście czy też przesiadując na parkowej ławce.

Potem odwiedzaliśmy się również w swoich domach. Poznałem jej rodziców, a ona mojego ojca. Z czasem staliśmy się nierozłączną parą.

Myślałem, że tak będzie już na zawsze. Ja i Monika. Ściskając jej nagie ramiona i wtulając się we włosy, czułem się wyjątkowy. Jej słodkie usta, piękny brzuch i opalone nogi były dla mnie niczym wyśniony świat, o którym nawet nigdy nie marzyłem.

Wciąż ćwiczyłem grę na fortepianie. Ojciec powtarzał mi, że zbyt mało poświęcam na nią czasu. Chyba miał rację, bo w konkursach szło mi coraz gorzej. Najczęściej zdobywałem tylko wyróżnienia, a pod koniec liceum nie brano mnie nawet pod uwagę.

Doszedłem do wniosku, że mam to gdzieś. Nigdy nie będę tak dobry, jak oczekiwał tego ojciec. Przecież nie muszę. Mogę równie dobrze w przyszłości uczyć gry dzieci i młodzież, bądź robić coś innego, związanego z muzyką. Tak samo zresztą jak on sam czy też matka. Gdy powiedziałem mu o tym, nie odzywał się do mnie przez cały tydzień. Później zrobił się jeszcze bardziej chłodny niż zazwyczaj. Dzwoniłem do matki i próbowałem u niej znaleźć zrozumienie, ale próżny był mój trud. Miała takie samo zdanie jak on.

Ukojenie przyniosły mi ramiona Moniki, która mnie rozumiała. Od tej pory stała się dla mnie najważniejsza w życiu.

Zdałem bardzo dobrze maturę i musiałem wybrać dla siebie uczelnię. Byłem rozdarty. Zastanawiałem się nad tym, w którym pójść kierunku. Ten sam dylemat miała Monika. Najchętniej uczyłbym się tam, gdzie ona i nie rozstawał ani na chwilę.

Pewnego, ciepłego, czerwcowego dnia siedzieliśmy przy małym, okrągłym, kawiarnianym stoliku na deptaku. Upajaliśmy się świecącym słońcem i lekkim, ciepłym wiatrem.

Spoglądałem na Monikę, jej symetryczną twarz i jasne włosy, którymi targał wiatr. Zauważyłem, że była zamyślona i nieobecna. Nie uśmiechała się, tylko wydymała usta w dziwnej, obojętnej pozie.

– Wybrałaś już? – zapytałem, sięgając po filiżankę z kawą.

Dziewczyna spojrzała na mnie ze złością. Nie odpowiedziała. Odetchnąłem głęboko z żalu i zwątpienia.

– Wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza. Nie chcę cię stracić – powtarzałem jej zdania, które tłoczyły się w moim umyśle i duszy.

Spoglądała na mnie z wyrzutem, jakbym powiedział coś złego. Piła kawę powoli i w milczeniu. W końcu skierowała wzrok na mnie.

– Przemyślałam wszystko i nie chcę cię zranić, ale muszę ci powiedzieć… że nic do ciebie nie czuję – stwierdziła oschle, a z jej oczu poleciały stróżki łez.

Po tych słowach zamarłem z wrażenia. Zupełnie się tego nie spodziewałem. Kochałem tę dziewczynę. Była dla mnie wszystkim. Coś pękło w moim ciele. Poczułem się słabo i zacząłem głęboko oddychać. Wciąż nie wierzyłem, że to co powiedziała, było prawdą. Jednak niewątpliwie tak właśnie było.

Po chwili wstałem i bez żadnej odpowiedzi poszedłem przed siebie. Zdewastowany psychicznie i fizycznie. Czułem, że muszę się natychmiast położyć i zasnąć, a później obudzić i stwierdzić, że to wszystko tylko mi się śniło.

To nie był jednak sen. Tamtego dnia Monika mnie porzuciła. Przez pierwsze tygodnie nie wychodziłem ze swojego pokoju. Dręczyło mnie uczucie żalu, pustki i osamotnienia. Spaliłem jej wszystkie zdjęcia i rzeczy, które mi o niej przypominały. Nie było to jednak łatwe.

Otrząsnąłem się dopiero po sześciu tygodniach. Był deszczowy poranek, a ja dopiero co zbudziłem się ze snu. Usłyszałem, jak ojciec zaczął krzątać się w kuchni. Wstałem i poszedłem, aby coś mu oznajmić. Stanąłem w progu i próbowałem nabrać odwagi.

– Wyjeżdżam na studia artystyczne do Poznania. To moja ostateczna decyzja – oznajmiłem łamiącym się głosem.

Ojciec odwrócił się i spojrzał na mnie z uśmiechem zwycięzcy.

– Bardzo się z tego cieszę. To rozsądne plany. Nie martw się o pieniądze, pomogę ci we wszystkim – powiedział, podszedł do mnie i przytulił. Byłem zaskoczony jego gestem, ale sprawił mi wiele przyjemności. W końcu poczułem, że naprawdę mnie kocha i zależy mu na mnie.

Wynająłem niewielką, ale przytulną kawalerkę, która mieściła się w kamienicy, nieopodal poznańskiego rynku. Miała wysokie sufity i szerokie okna, wychodzące na niewielką uliczkę. Podobało mi się to mieszkanie, a także same studia, które rozpocząłem. Nie rozstałem się z muzyką i to z nią wiązałem nadal swoje plany.

Pochłonął mnie wir studenckiego życia. Nauka, odpoczynek, imprezy, niezliczone spotkania i próby. Moje życie znów nabrało barw i czułem się z tym dobrze. Nie chciałem się z nikim wiązać i nie dążyłem do tego. Miałem mnóstwo przyjaciół i to z nimi spędzałem swój wolny czas. Życie i nauka w nowym mieście okazały się dla mnie zbawienne.

Po trzech latach nauki osiągnąłem tytuł licencjata. Była wczesna wiosna, a ja postanowiłem uczcić to wydarzenie. Wróciłem do swego mieszkania. Byłem umówiony na wieczór ze znajomymi i miałem kilka godzin na odpoczynek.

Położyłem się w ubraniu na łóżku, z uśmiechem na ustach. Byłem zadowolony z siebie i swego życia. Byłem po prostu szczęśliwy! Upajałem się tym uczuciem w samotności. Odkryłem, że szczęście można odnaleźć samemu i wydawało mi się, że tak się właśnie stało.

Przebudził mnie odgłos dzwonka do drzwi. Podniosłem się zaskoczony, ale postanowiłem otworzyć, pomimo że zazwyczaj tego nie robiłem. Spodziewałem się ujrzeć świadków Jehowy bądź innych zagubionych komiwojażerów.

Zdziwiłem się bardzo, gdy moim oczom ukazał się widok drobnej i niskiej szatynki, ubranej we frotowy, biały szlafrok.

– Cześć, mieszkam od niedawna po sąsiedzku. Chciałam zapytać, czy też nie masz wody? Właśnie brałam prysznic i nagle przestała lecieć. Nie wiem, czy to ogólna awaria, czy tylko coś u mnie? – pytała spokojnym głosem.

Patrzyłem na nią i poczułem, że zaczynam czuć do niej pożądanie. Nie wiem dokładnie dlaczego, czy zadziałał na mnie tembr głosu, sama wymowa czy może jeszcze coś innego. Patrzyłem na nią zauroczony, a ona chyba to dostrzegła, bo zaczęła się figlarnie uśmiechać.

– Może sprawdzisz to, o co pytam? – odezwała się ponownie.

Przetarłem ręką oczy, aby obudzić się z tego dziwnego stanu, który tak nagle mnie dopadł.

– Tak, tak, już to sprawdzam – mruknąłem i nie zamykając drzwi, poszedłem w stronę łazienki. Odkręciłem kran, a woda trysnęła mi na spodnie. – No nie! – krzyknąłem ze złości. – Jak ja teraz będę wyglądał? – pomyślałem zażenowany.

Opłukałem twarz i wyciągnąłem ze spodni podkoszulek tak, aby zakrywał plamę. Wyszedłem z pomieszczenia, szukając jej wzrokiem.

Stała naga u stóp mego łóżka. Widziałem dokładnie jej ramiona, drobne piersi i lekko zaokrąglony brzuch. Patrzyła na mnie, uśmiechając się niewinnie, jakby to wszystko było jakimś kawałem lub dziwnym snem. Podszedłem do niej bez słów i zatopiłem w namiętnym pocałunku. To była rzeczywistość.

Spędziłem z Marią kolejne dwa dni, nie wychodząc z łóżka. Nie mogliśmy się sobą nasycić i wciąż się kochaliśmy, robiąc krótkie odstępy na zjedzenie i wypicie czegokolwiek. Wydawało mi się, że po raz kolejny spełniam swoje sny.

Gdy doszliśmy do siebie po wykańczających, seksualnych igraszkach, zaczęliśmy się powoli poznawać. Spotykaliśmy się w kawiarniach, chodziliśmy do kina, teatru czy też filharmonii. Dużo ze sobą rozmawialiśmy i stawaliśmy się nierozłączni.

Maria była ode mnie starsza i właśnie broniła pracę dyplomową z malarstwa. Podobało mi się to, co robi i co sobą reprezentuje. Nie była seks bombą, ale ciekawą, mądrą i namiętną kobietą, z którą bardzo dobrze się rozumiałem.

Wydawało się, że jest nam ze sobą dobrze. Trwaliśmy w związku tygodnie, miesiące, lata. Maria po ukończeniu studiów zamieszkała ze mną i podjęła pracę w agencji reklamowej. Myślę, że obydwoje byliśmy zadowoleni.

Po dwóch latach ukończyłem studia z wynikiem bardzo dobrym. Zamierzałem znaleźć pracę w szkole, zacząć uczyć i nie wracać do Zielonej Góry. Wyglądało na to, że tak też się stanie.

Kilka tygodni po tym fakcie spędzaliśmy z Marią letni, ciepły dzień, siedząc na balkonie. Paliliśmy papierosy i piliśmy niezbyt wyszukane wino. Słuchaliśmy jazzu, który dochodził zza otwartych drzwi. Czułem, że moja partnerka nie jest w zbyt dobrym humorze. Nie miałem jednak ochoty drążyć tego tematu. Delektowałem się chwilą.

– Nigdy… Nigdy... – odezwała się Maria, ale nie starczyło jej siły, aby dokończyć.

Spojrzałem na nią. Jej oczy były nieobecne, a wzrok pusty i daleki.

– Nigdy co? – zapytałem po prostu.

Odwróciła twarz w moją stronę. Widziałem emocje, które rysowały się na jej słowiańskich rysach. Już wiedziałem, że nie będzie to łatwa rozmowa.

– Nigdy nie powiedziałeś, że mnie kochasz – oznajmiła pełnym zdaniem.

Odruchowo spuściłem wzrok na podłogę. Poczułem, jak momentalnie zaschło mi w gardle i sięgnąłem po kieliszek. Nie wiedziałem, czy powiedzieć jej prawdę, czy skłamać. Co będzie lepsze dla mnie i dla niej? – pytałem sam siebie.

Wstałem i podszedłem do niej. Chciałem ją przytulić i pocałować, ale jednym, gwałtownym ruchem mnie odepchnęła.

– Odpowiedz mi szczerze – powiedziała szeptem.

Nabrałem w płuca powietrza i odetchnąłem głęboko. Zawsze próbowałem być szczery. W stosunku do siebie, jak i innych. Zdawałem sobie jednak sprawę, że nie zawsze prowadzi to do rzeczy dobrych.

– Zależy mi na tobie, ale to chyba nie jest miłość. Przepraszam – wypowiedziałem słowa, zdając sobie sprawę z ich konsekwencji.

Nie płakała. Wstała z miejsca, dopiła kieliszek wina i wyszła z mieszkania. Nigdy więcej już jej nie zobaczyłem.

Wróciłem do swego miasta rodzinnego i rozpocząłem pracę jako nauczyciel muzyki w szkole podstawowej. Nie byłem związany z nikim i nie potrzebowałem tego. Byłem szczęśliwy w swojej samotności.

Wieczór autorski

Tego roku układało mi się dość dobrze. Już w lutym znalazłem nowego wydawcę, który zainteresował się moją książką. Pisałem ją przez ostatnie pół roku, poświęcając na to mnóstwo czasu. Do tego udało mi się sprzedać stary samochód i wynająć za niewielkie pieniądze małe mieszkanie. Jakoś udawało mi się być na powierzchni, choć wcześniej nie było lekko.

Cieszyłem się więc nowym lokum, do którego śmiało mogłem przyprowadzać gości, a zasoby mojego portfela pozwalały na godne życie. Mogłem pozwolić sobie w końcu na zakup nowych ubrań, na sporadyczne jadanie w restauracji bądź szaleństwo w księgarni. Życie otwierało przede mną swoje podwoje, a ja miałem ochotę na coraz więcej.

W lipcu otrzymałem propozycję zorganizowania wieczoru autorskiego, który miał dotyczyć najnowszej książki. Zgodziłem się bez wahania i z wielką radością. To zawsze jest dla autora przyjemne i nobilitujące. Bardzo cieszyłem się na tę chwilę. Datę wyznaczono na koniec sierpnia, który kojarzył mi się z końcem lata i powrotem do codziennych obowiązków.

Szybko nadszedł kolejny miesiąc, a wraz z nim oczekiwany czwartek. Tego dnia obudziłem się w dobrym nastroju, który miałem zamiar utrzymać do wieczora. Rano zająłem się pracą, później zjadłem odgrzewany obiad, po którym uciąłem sobie drzemkę. Około szesnastej rozpocząłem swoje przygotowania. Wyczyściłem buty, wyprasowałem koszulę, dobrałem do tego spodnie. Byłem gotów na spotkanie, więc postanowiłem wyjść wcześniej.

Do biblioteki dotarłem na godzinę przed czasem. Musiałem stawić czoła komunikacji miejskiej, którą się poruszałem i korkom na ulicach. Po drodze kupiłem kawę oraz paczkę papierosów. Wyszedłem na patio budynku, po czym zapaliłem, rozglądając się.

Nikogo jeszcze nie było widać, a po korytarzach kręcili się tylko ludzie z obsługi. Ogarnęło mnie zwątpienie, czy ktokolwiek się pojawi, aby słuchać tak mało znanego pisarza jak ja. Na moim obliczu pojawił się grymas zwątpienia. Paliłem dalej.

Dopiero kwadrans przed wydarzeniem coś się ruszyło. Przyszło trochę znudzonych emerytów, pisarzy ze związku i kilkoro znajomych. Byłem miło zaskoczony, co też objawiło się w ponownej zmianie nastroju.

W końcu zasiadłem na czerwonej sofie, usytuowanej na scenie i zamieniłem kilka słów z prowadzącym spotkanie. Czułem zdenerwowanie i tremę, ale zdawałem sobie sprawę, że właśnie spełniają się moje marzenia. Objąłem spojrzeniem widownię. Wtedy właśnie ją zauważyłem. Siedziała wyprostowana, wpatrując się we mnie. Miała ciemne oczy i koci wzrok. W pewnym momencie zdjęła maseczkę, a ja zauważyłem seksowny dołek na jej brodzie.

W tym momencie rozpoczęło się spotkanie i wszystkie oczy zwróciły się ku mojej osobie. Próbowałem się nie denerwować, a swoją uwagę skupić na pytaniach. Rozmowa trwała dość długo, a po przeszło godzinie byłem wykończony. Odetchnąłem z ulgą, gdy pytania ustały, a zgromadzona widownia zaczęła klaskać.

Gdy podpisywałem książki w holu, znów ją dostrzegłem. Stała w kolejce z własnym egzemplarzem. Ubrana w białą sukienkę, znów wpatrywała się we mnie zaczepnie. Nie chciałem dać jej poznać, że mnie interesuje, więc posłałem jej obojętne spojrzenie.

– Bardzo podobało mi się spotkanie. Dawno nie miałam do czynienia z taką osobowością – powiedziała, gdy zbliżyła się do stolika, przy którym siedziałem.

Byłem odrobinę zawstydzony tym wyznaniem. Nie byłem przyzwyczajony do takich komplementów, szczególnie gdy wypowiadała je atrakcyjna kobieta.

– Dziękuję, dla kogo zadedykować książkę? – odparłem krótko, zwracają wzrok na stolik.

To ją zdezorientowało, bo miała ochotę na dłuższą rozmowę.

– Dla Anny – powiedziała w końcu cichym głosem.

Naskrobałem szybko kilka słów, po czym wręczyłem jej powieść. Ukłoniłem się przy tym z podziękowaniem. Odeszła szybkim krokiem, a ja nie miałem nawet czasu, aby odprowadzić ją wzrokiem. Zająłem się grupą uczestników z Wilkanowa, którzy robili ze mną zdjęcia, co było dla mnie nowe i zaskakujące. Przez moment poczułem się jak prawdziwa, literacka gwiazda, do której naprawdę było mi bardzo daleko.

Pół godziny później sale opustoszały, euforia opadła, czas było się zbierać. Zamieniłem kilka słów z obsługą, a później skierowałem się ku wyjściu.

Stała na schodach i paliła papierosa. Przystanąłem obok niej, po czym też zapaliłem.

– Nie spieszy się pani? – zapytałem, bo nic innego nie przychodziło mi na myśl.

Odwróciła się ku mnie i uśmiechnęła. Miała bardzo równe i białe zęby, a włosy zwinięte w kok. Znów zauważyłem jej dołek na brodzie, który intrygował mnie coraz bardziej.

– Nie – odparła lakonicznie, zaciągając się raz po raz.

Zaciekawiała mnie coraz bardziej, a jej kapryśne zachowanie bawiło. Przywodziła mi na myśl córkę bogatego tatusia, która znudzona poszukuje swojego księcia z bajki.

– Może wybierze się pani ze mną na kawę? – zaproponowałem, sądząc, że odmówi.

Rzuciła niedopałek na ziemię, przydeptując go butem. Później poprawiła torebkę na ramieniu.

– Darujmy sobie te konwenanse i pojedźmy od razu do pana – stwierdziła obojętnie.

Stałem osłupiały i zupełnie zdezorientowany. Kim ona jest? – zakołatało mi w głowie. – Prostytutką czy znudzoną nimfomanką? Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Czy przystać na propozycję, czy raczej grzecznie odmówić?

Sięgnąłem po telefon i zamówiłem taksówkę, która przyjechała po pięciu minutach. Wsiadła bez słów, a ja zauważyłem jej smukłe nogi i jędrny tyłek. Byłem podniecony wizją tego, co będzie działo się dalej.

Gdy dotarliśmy do mojego mieszkania, trwałem w napięciu i podnieceniu, jakiego nie czułem od wielu lat. Kobieta zdawała się w ogóle niewzruszona, co napawało mnie obawą, ale nakręcało jeszcze bardziej.

Usiedliśmy na sofie, a ona skrzyżowała nogi, odsłaniając pończochy. Uśmiechała się do mnie, opowiadając o jakiejś książce, ale nie zwracałem zupełnie na to uwagi. Sięgnąłem śmiało i położyłem rękę na jej udzie. Nie wyglądała na zaskoczoną. Przerwała rozmowę, po czym złapała moją rękę i wsadziła ją pod spódnicę.

Zatopiłem się w jej usta, całowałem szyję, piersi. Smakowała polnymi kwiatami i brzaskiem zachodzącego słońca. Kochaliśmy się szaleńczo i żarliwie jak młodzi, spragnieni siebie kochankowie. Zapomniałem o całym świecie.

Kolejny poranek przywitał mnie promieniami słońca, które wdzierały się przez okno. Otworzyłem powoli oczy, spodziewając się zobaczyć obok swoją kochankę. W łóżku byłem jednak zupełnie sam. Wstałem energicznie i pobiegłem do kuchni. Tam, jak i w łazience już jej nie było.

– No nie! – krzyknąłem do siebie zdenerwowany, wracając z powrotem do sypialni.

Uciekła i nie pozostawiła mi żadnego kontaktu – myślałem, przeszukując pomieszczenie. – Jak ja ją teraz odnajdę?

Sprawdziłem wszystkie pomieszczenia, ale nie znalazłem żadnej kartki, żadnego liściku czy też innej wiadomości. Spędziła ze mną jedną noc i na tym ma być koniec? Kim ona była? – wróciły ponownie wątpliwości, które dręczyły mnie już wczoraj.

Zrezygnowany usiadłem przed komputerem, chcąc spróbować poszukać jej w sieci. W tym momencie coś zauważyłem. Spojrzałem na krawędź laptopa. Brakowało tam karty pamięci, na której miałem zapisane wszystkie swoje teksty.

Pomyślałem, że to musiała być moja zapłata za tę niesamowitą noc, którą będę wspominał przez długi czas. Na mojej twarzy pojawił się grymas, który mógł uchodzić za uśmiech.

Szara myszka

Poznaliśmy się podczas jednego z wieczorów literackich. Czytała swoje wiersze o miłości, które nawet mi się podobały. Później przypadkowo spotkaliśmy się przy bufecie, przygotowując sobie herbatę. Zapytałem, czy podać jej cukier. Odmówiła grzecznie, a ja wrzuciłem cztery kostki do swojej filiżanki. To było wszystko. Z tego wieczoru zapamiętałem głównie jej śmieszną spódnicę w kwiaty i kozaki, w których wyglądała jak mieszkanka Podhala.

Nie rozmyślałem o niej prawie wcale. Ot, szara myszka i do tego poetka – wnioskowałem, skupiając się wciąż na swojej pracy pisarskiej, której miałem pod dostatkiem.

Jednak pewnego jesiennego wieczoru, nasze drogi znów się skrzyżowały. Wybrałem się na krótki spacer, chcąc kupić coś do jedzenia w niedalekim sklepie. Przechodziłem przez park Piastowski, skracając sobie odrobinę drogę.

Siedziała na ławce opatulona w grubą, zieloną kurtkę. Miała na sobie te same kozaki, co na wieczorku literackim. Pochylała głowę, trzymając w rękach książkę. Nie zauważyła mnie. Zastanawiałem się, czy mam się do niej odezwać, czy udać, że też jej nie zauważam.

Zatrzymałem się jednak, tuż przed jej ściśniętymi z zimna kolanami, pokrytymi grubymi rajstopami w kratę. Podniosła głowę ze zdziwienia.

– Poznaje mnie pani? Widzieliśmy się jakiś czas temu podczas wieczoru literackiego. Czytała pani swoje wiersze – powiedziałem z uśmiechem, wyciągając do niej dłoń.

Wstała zaskoczona i przywitała się ze mną. Wydawało mi się, że mnie sobie nie przypomina.

– Pan chyba proponował mi cukier? Dobrze pamiętam? – odparła.

Zauważyłem, że ma ładny, szczery wyraz twarzy. Wydawała się taka delikatna.

– Tak, teraz już wiem, że go pani nie używa – stwierdziłem i odsunąłem się krok do tyłu, obejmując wzrokiem jej postać w całości.

Skrzyżowała ręce na piersiach, wciąż trzymając książkę w jednej ręce. Pewnie zastanawiała się, czego chcę. Tak naprawdę sam tego nie wiedziałem.

– Czyta pani coś interesującego? – przerwałem zbyt długie milczenie.

Trzęsła się z zimna i lekko podskoczyła kilka razy. Później poprawiła czapkę i naciągnęła ją jeszcze bardziej na czoło.

– Nic szczególnego. To tylko nowy numer „Pro Libris”. Coś mnie naszło i musiałam wyjść z domu, choć jest dość zimno – powiedziała bez entuzjazmu.

Dotknąłem delikatnie jej ramienia i poczułem, że się trzęsie.

– Może ma pani ochotę na gorącą herbatę? Pewnie znajdziemy kawiarnię gdzieś w pobliżu – zaproponowałem, spodziewając się odmowy.

Zauważyłem, jak zmrużyła oczy i wahała się przez krótką chwilę.

– Z przyjemnością – zaszczebiotała w końcu. – Jestem Martyna, a ty? – dodała po chwili, wyciągając jeszcze raz zimną, smukłą dłoń, którą uścisnąłem.

– Jurek. Miło mi – odparłem.

Złapała mnie pod ramię, a ja poprowadziłem ją w stronę Starego Rynku. Po kwadransie siedzieliśmy już w przytulnej herbaciarni i rozgrzewaliśmy się aromatycznym naparem z leśnych owoców.

– To dziwne, że znaleźliśmy się razem w tym miejscu – stwierdziła, upijając łyk z filiżanki i patrząc na mnie swoimi piwnymi, ogromnie urzekającymi oczami.

Czułem bardzo mocno to spojrzenie. Było w nim dużo ciepła i ciekawości. Może też odrobina smutku oraz szczypta cierpienia.

Później wyciągnęła na stół czasopismo i wertowała je dość długo. Zatrzymała się gdzieś w połowie objętości i wpatrywała długo w tekst.

– Chcę ci coś przeczytać, nie będziesz miał mi tego za złe? – zapytała niewinnie, uśmiechając się przy tym uwodzicielsko.

Oczywiście, że się zgodziłem. Ta chwila wydawała mi się magiczna i taka nierealna. Dokładnie taka, o jakich pisze się książki i poematy.

Czytała cicho, ale bardzo wyraźnie. Patrzyłem w jej oczy, w których odbijały się płomienie rozstawionych świec. Wiersz był oczywiście o miłości.

Godzinę później wracaliśmy deptakiem, idąc powoli i dyskutując o polskiej literaturze. Snuliśmy wnioski i spostrzeżenia, prawie cały czas spierając się ze sobą.

Na dworze zaczął prószyć niewielki śnieg i całe miasto pokrył biały puch. Nasze ramiona prawie stykały się ze sobą, a ja pomyślałem, że to wszystko mi się śni.

Zatrzymaliśmy się przed starą, powojenną kamienicą z zielonymi dachówkami i wielkim kominem.

– Tu mieszkam – stwierdziła, a na jej twarzy pojawił się grymas.

Chciałem powiedzieć coś mądrego. Zapytać o telefon bądź kolejne spotkanie. Nie mogłem jednak wydusić z siebie zupełnie nic. Stałem i patrzyłem na nią niczym zahipnotyzowany.

– Przepraszam, że nie zaproszę cię do środka. Czekają tam na mnie mąż i dzieci – wydusiła z siebie, odwracając się do mnie plecami.

Stałem przy furtce, wpatrując się w jej postać, podążającą ku drzwiom. Poczułem we wnętrzu pustkę, która rozlała się po każdej komórce mojego ciała i umysłu. Przekląłem w duchu niebiosa i wszystkich świętych, skazując się na grzech i potępienie.

Prawdziwy romans

Nadeszła wiosna, moja ulubiona pora roku. Znów zacząłem jeździć nad stawy, aby łowić karpie i pstrągi. Ta pasja wciągała mnie coraz bardziej, choć wędkarzem byłem od zaledwie kilku lat. Wcześniej wydawało mi się, że jest to nudne zajęcie, ale przekonanie to trwało tylko do chwili, gdy na swojej wędce poczułem ciężar łowionych ryb. Odzywał się wtedy we mnie pierwotny instynkt łowcy, a wędkowanie stało się jednym z moich ulubionych zajęć.

W mieście otworzyły się ogródki, przy których można było spędzić czas, popijając kawę, chłonąc przy tym atmosferę przed letniego podniecenia. Mieszkańcy spacerowali leniwie, śmiejąc się i łapiąc ciepłe promienie słońca. Wszystko budziło się do życia, włączając w to też i moją osobę.