W objęciach anioła. Tom 1: Ostrze miłości - Urszula Napierała - ebook

W objęciach anioła. Tom 1: Ostrze miłości ebook

Urszula Napierała

4,0

Opis

Jeśli masz naście lat i marzysz o prawdziwej miłości, przeczytaj to koniecznie!

Młody anioł, Jake, zostaje wysłany z misją specjalną na Ziemię. Ma chronić wrażliwą, wierzącą w magiczne istoty dziewczynę, Allison Heir. Wkrótce jednak łamie zasady obowiązujące w jego świecie, a na domiar złego zakochuje się w swej podopiecznej. Uchylając Allison rąbka tajemnicy magicznych światów, anioł narusza równowagę w nich panującą. Niedługo potem zostaje schwytany przez złego archanioła Gabe’a i uwięziony. Tymczasem Allison, pozbawionej anioła stróża, zaczyna grozić śmiertelne niebezpieczeństwo.

Czy dziewczynie uda się go uniknąć? Czy odwzajemni uczucia Jake’a? A może historia potoczy się zupełnie inaczej…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 462

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (7 ocen)
3
2
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




PROLOG

– Nasze światy, choć podobne, nie będą żyły nigdy zgodnie! – oburzył się najpotężniejszy archanioł, który przewodniczył zebraniu.

Słysząc te słowa, zebrani lekko się poruszyli.

– Ale tam są też magiczne istoty! – odpowiedział jeden ze zgromadzonych aniołów, nie mogąc wytrzymać bierności pozostałych. – Musimy je chronić…

– Nie możemy się narażać. W naszym świecie jesteśmy bezpieczni. W świecie ludzi nie ma dla nas miejsca. Ludzie niszczą wszystko wokół – magię, zwierzęta, nawet siebie nawzajem.

– Nie wszyscy są tacy. Co z tymi, którzy chronią magię?

– Nie nasza sprawa!

– Anioły od zawsze pomagały ludziom oraz magicznym istotom. Nie możemy zapominać o naszym przeznaczeniu. Co z ideą anioła stróża?

– Ludzie sami muszą o siebie dbać! Zrozumcie, że jeśli będziemy mieszać się w ludzkie sprawy, zginiemy. Ludzie zaczną coraz bardziej się nami interesować, ale nie z wdzięczności za pomoc, tylko po to, by nas wszystkich zabić! Po to, by przeprowadzać na nas setki niekończących się badań! Zginiemy nie tylko my, ale i cały nasz świat!

Po tych słowach zapadła cisza.

Po piętnastu minutach znów zabrał głos archanioł. Mówił już bardziej opanowanym głosem:

– Wiem, że na Ziemi są też dobre stworzenia, które powinniśmy chronić, ale w ten sposób skazujemy siebie na pewną śmierć. Magiczne istoty, które tam mieszkają, żyją w ciągłym strachu. Chowają się w różnego rodzaju kryjówkach. Czy anioły powinny brać z nich przykład? Nie – mówiąc to, westchnął ciężko. – Nawet gdyby tylko jeden anioł poleciał na Ziemię, aby pomóc jednej osobie, nie mając całkowitej pewności, że jest tego warta, naraziłby nas wszystkich.

– Musimy chronić ludzi posiadających magię. Chronimy magiczne istoty we wszystkich światach. Ich też powinniśmy chronić. Bez nas zginą i dobrze o tym wiesz – nie mógł już wytrzymać oburzony anioł.

– Czyli chcesz poświęcić życie nas wszystkich dla marnego człowieka?

– Po to zostaliśmy stworzeni.

Archanioł zmarszczył mocno czoło i bardzo intensywnie myślał. Dobrze wiedział, że anioł, który odważył się z nim dyskutować na ten temat, poniekąd ma rację. Ale z drugiej strony miał świadomość, że pojawienie się nawet jednego anioła na Ziemi może unicestwić cały świat anielski oraz inne światy magiczne.

– Jak się zwiesz odważny aniele? – przemówił w końcu do tego, który z nim dyskutował.

– Simon – odparł z lekkim wahaniem anioł.

– Simonie, będziesz odpowiedzialny za anioły, które mają chronić ludzi. Będziesz je szkolił tak, by ludzie nigdy się nie domyślili, że czuwają nad nimi anioły. Pamiętaj jednak, że jeśli anioły będą zagrożone, to tylko i wyłącznie z twojej winy. Także jeśli nasz świat znajdzie się z tego powodu w niebezpieczeństwie, ty zostaniesz unicestwiony. Decyzja zapadła.

– Dziękuję, archaniele – powiedział z wielką radością Simon.

Potem skończyło się zebranie i każdy odszedł w swoją stronę. Archanioł został sam ze swoimi myślami. Zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później ludzie dowiedzą się o istnieniu świata aniołów, niezależnie od tego, czy pozwoli Simonowi na działanie, czy nie. Jednak nie miał wątpliwości, że wybrany anioł idealnie nadaje się do pełnienia powierzonej mu funkcji.

Archanioł także był przekonany, że trzeba chronić tych, którzy chronią ich.

ROZDZIAŁ 1

Wszyscy już siedzieli na swych stałych miejscach, gdy Jake przyfrunął do sali.

– Spóźniłeś się – powiedział starszy anioł, nie podnosząc wzroku znad jakiegoś czasopisma.

Młody anioł nic nie odpowiedział. Wszedł i poczuł, że ten dzień będzie inny niż wszystkie. Że wydarzy się coś wielkiego. Usiadł na swoim miejscu. Rozejrzał się dookoła, gdyż czuł, że ktoś na niego patrzy. Jednak nikt się nim nie przejmował. Wszyscy byli wpatrzeni w jakieś gazety.

Tak właśnie wyglądała zwyczajna lekcja o ludzkim świecie w anielskiej szkole. Simon, nauczyciel i opiekun, stworzył tę szkołę przed laty. To on co jakiś czas dostarczał gazety, kolorowe pisma i ulotki ze świata ludzi. Z nich uczono się co i jak.

Dzisiaj jednak zajęcia prowadził stary anioł, który jak sądził Jake, był za stary, by lecieć na Ziemię i chronić ludzi. Dlatego wykładał. I zawsze wyglądało to tak samo. Każdy miał wziąć gazetę i czytać. Dla młodego anioła były to najnudniejsze zajęcia, dlatego pozwalał sobie na spóźnianie się.

Niby było tak samo jak co dzień… a jednak czuł, że coś się stanie. Archanioły i starsze anioły potrafiły zaglądać w przyszłość, jednak dla Jake’a wciąż było to sztuką tajemną. Kiedyś Simon powiedział mu, żeby się tym cieszył i nie próbował dowiadywać się, co się dzieje. „Lepiej nie wiedzieć, co przyniesie czas, niż znać wszystko sekunda po sekundzie” – zwykł mawiać. Dziwne, że Simon używał takiej jednostki czasu jak sekunda. Tutaj, w anielskim świecie, nie ma czegoś takiego. No cóż… ludzi też tu nie ma, a o nich właśnie się uczą.

Po jakże fascynujących zajęciach Jake poleciał wraz ze starym aniołem odnieść do archiwum artykuły, z których się uczyli.

– Heh… Dzisiaj twój czas – powiedział stary anioł, nawet nie patrząc na swego towarzysza.

– O czym mówisz? – spytał bezpośrednio Jake, w sposób, w jaki aniołom nie wypada zwracać się do starszych od siebie.

Stary anioł jednak się tym nie przejął. Leciał dalej przed siebie. Wzruszył ramionami, chrząknął i powiedział:

– Dowiesz się w swoim czasie.

– O, Jake! Tutaj jesteś, wszędzie cię szukam – zwrócił się Simon do jednego ze swych uczniów.

Młody anioł, słysząc głos swego nauczyciela, szybko obrócił się w jego stronę.

– Czy coś się stało, mistrzu? – spytał.

Simon wpatrywał się w Jake’a jeszcze przez chwilę, zanim udzielił mu odpowiedzi. Wciąż miał mieszane uczucia. Nie wiedział, czy to, co wcześniej wydawało się dla niego dobre, faktycznie takie będzie. Anioł miał totalny mętlik w głowie, ale doskonale wiedział, że trzeba działać. W końcu samymi myślami niczego się nie zmieni. Ale z drugiej strony Jake jest jeszcze taki młody… Czy to aby na pewno dobry pomysł, by to zadanie powierzyć właśnie jemu? Ech, nieważne, przecież kogoś trzeba tam wysłać.

– Wiesz, że jesteś moim najmłodszym, a zarazem najlepszym uczniem, prawda? – powiedział w końcu anioł.

– Wiem, że jestem najmłodszym uczniem, i dziękuję, że uznajesz mnie za najlepszego… ale przecież wielu jest innych aniołów, z pewnością lepszych ode mnie.

– Jake… posiadasz wiedzę, a przy tym pasję, czego innym aniołom brakuje. – Simon zamilkł na chwilę, czekając, aż wypowiedziane przez niego słowa dotrą do młodzieńca. Westchnął ciężko i dodał: – Jestem z ciebie bardzo dumny… wiesz dobrze, do czego cię tutaj szkolono…

– Nie rozumiem… – odparł Jake, wielce zaskoczony, co łatwo można było dostrzec w jego oczach.

– Każdy anioł tutaj szkolony zostaje zesłany na Ziemię, by chronić obdarzonych magią, jak również tych, którzy w magię wierzą i jej strzegą.

– Tak… to wiem, ale nie rozumiem, co to ma wspólnego ze mną.

– Otóż niczego więcej nie jestem w stanie cię nauczyć. Teraz zostaniesz zesłany, by chronić człowieka.

– Ale jakiego człowieka?

– Dziewczynę. Nazywa się Allison Heir. Nie posiada ona żadnej magii, jednak mocno wierzy zarówno w nią, jak również w magiczne stworzenia. Twoim zadaniem będzie czuwać nad nią. Ale pamiętaj, ona nigdy nie może się dowiedzieć o twym istnieniu.

– Dlaczego ludzie nie mogą się dowiedzieć o naszym istnieniu? – zapytał nieco obrażonym głosem Jake.

– Opowiadałem już, że wieki temu odbyła się rada aniołów, na której najpotężniejszy archanioł zabronił tego.

– Ale już minęły wieki, ludzie się zmienili…

– Działamy tak, jak widzisz, od wieków i jeszcze nigdy nasza ostrożność nas nie zawiodła. Nie będziemy ryzykować dla twego widzimisię.

Widać było, że w młodzieńcu narasta gniew. To normalne, że tak młody anioł może mieć inne zdanie. W końcu Simon kiedyś był do niego bardzo podobny. Mimo to starego anioła cały czas dręczyły złe myśli. Pierwszy raz wysyłają tak niedoświadczonego anioła na Ziemię. A co, jeśli jest zbyt młody? Ale w końcu to najlepszy uczeń, jakiego kiedykolwiek miał, przygotowany do bycia obrońcą ludzi…

– Kiedy mam wyruszyć na Ziemię? – przerwał rozmyślania anioła Jake.

– Jutro o świcie znajdziesz się na Ziemi.

– Dobrze – odparł i już szykował się do odlotu…

– Jake!

– Tak? – Młody anioł zatrzymał się, spoglądając na nauczyciela.

– Bądź ostrożny, bardzo cię proszę.

– Dobrze…

Po tych słowach Jake odleciał. Simon jeszcze przez chwilę podążał wzrokiem w ślad za swym podopiecznym. Wiedział, że młodzieniec będzie dobrym opiekunem dla wyznaczonej mu dziewczyny. Miał co do tego dobre przeczucie. Jednak coś wciąż nie dawało mu spokoju…

Jeny, świat ludzi tak bardzo się różni, a zarazem jest tak podobny do anielskiego. Ludzie wyglądają prawie identycznie jak anioły. No, tylko że nie mają skrzydeł. By przedostać się z jednego miejsca w drugie, ludzie wsiadają do dziwnych maszyn, które po przekręceniu kluczyka zaczynają warczeć. Jake chwilę się nad tym zastanawiał. W anielskiej szkole coś o tym wspominali. Tak. Nazywali to coś samochodami, autobusami, motorami i ogólnie pojazdami.

Na Ziemi nawet powietrze było inne. Całe przeciążone tlenem. Co prawda aniołowi nie robiło to zbytniej różnicy, ale i tak ją odczuwał.

– Wow… – wymamrotał pod nosem, gdy zobaczył ptaki szybujące w powietrzu.

Musiał to przyznać. Ziemia naprawdę jest ładna. Tyle tu zieleni, zwierząt, dziwnych, kolorowych pojazdów i domów.

Usiadł na jednej z gałęzi drzewa i rozejrzał się dookoła szeroko otwartymi oczami. Zaczął się zastanawiać, dlaczego anioły i ludzie nie mają dobrych kontaktów. Przecież fajnie by było, gdyby odwiedzali się nawzajem, czy to w tym świecie, czy u nich.

Ludzie…

W dole po chodniku chodziło ich mnóstwo. Obserwując ich przez pewien czas, Jake poczuł, jak ogarnia go przygnębienie. Zobaczył kobietę i mężczyznę, a pomiędzy nimi małego chłopca, który trzymał ich za ręce.

– Mamo, jestem zmęczony… – poskarżył się maluch.

– Niech tata weźmie cię na barana – powiedziała kobieta, puszczając jego dłoń.

Mężczyzna wziął malca na ręce i chwilę później zniknęli za rogiem. Smutek ogarnął anioła. Tak naprawdę nie rozumiał tej sytuacji. Z trójki tych ludzi biła ogromna radość, miłość i lekkie zmęczenie. Mama, tata… Anioły nikogo tak w swoim świecie nie nazywają. W tej chwili do głowy Jake’a wpadło słowo: rodzice. Ta trójka tworzyła rodzinę. Anioły nie mają rodziców. Po prostu są. Archanioły i serafiny ukrywają prawdę o tym, jak anioły zostały stworzone.

Ciekawe, jak to jest mieć mamę i tatę…

Pokręcił głową na te myśli i wzniósł się znów w powietrze. Musi znaleźć Allison Heir. Co prawda w jakieś szczególne poszukiwania bawić się nie musiał, gdyż Simon dał mu to coś. To znaczy moc, która pozwalała na odnalezienie podopiecznej. Ponoć każdy anioł otrzymuje to coś, kiedy dostaje zlecenie opieki nad jakimś człowiekiem.

W końcu odnalazł dom, w którym mieszkała Allie. Szybko, aczkolwiek niepewnie, podfrunął do drzwi budynku. Ciekawe, jak ona wygląda. Ostrożnie przeszedł przez drzwi, a następnie schodami udał się na górę. Czuł, że jest już blisko. Wszedł do pokoju i ujrzał dziewczynkę siedzącą na podłodze. Nie była szczupła, ale nie można też powiedzieć, że była gruba. Długie, brązowe włosy miała splecione w gruby warkocz. Jake przeszedł przez pokój i usiadł na biurku, tym razem widząc dziewczynkę od przodu. Urzekły go jej oczy… niebieskie, przepełnione wiarą. Anioł nie mógł oderwać od niej wzroku. Dziewczynka ubrana była w zieloną piżamę, a na nosie miała okulary w niebieskich oprawkach. Siedziała w ciszy, bawiąc się małymi figurkami koni. Wszystko jakby odbywało się w jej myślach, bo nie wypowiadała żadnego słowa, tylko poruszała zabawki na podłodze.

Nagle do pokoju weszła jakaś kobieta.

– Allie, jedziemy do dziadków – powiedziała, a dziewczynka odwróciła się w jej stronę i poprawiła okulary. – Włóż te ubrania, które masz na łóżku.

Dziewczynka wstała i podeszła bliżej.

– Nie włożę spódniczki – mruknęła naburmuszona.

– Dlaczego?

– Bo nie lubię spódniczek.

– To co, wolisz sukienkę?

– Nie.

– Oj, nie marudź, tylko włóż te ubrania.

– Ja chcę spodnie!

– A ja chcę grzeczną córkę – powiedziała kobieta, nie podnosząc głosu, chociaż pobrzmiewał w nim zniecierpliwiony ton.

– Nie chcę! – krzyknęła dziewczynka, a jej oczy jakby nabierały wody. Dziwne zjawisko.

– Musisz ładnie wyglądać. Idę, a jak wrócę, masz być przebrana – wypowiedziawszy te słowa, kobieta wyszła, a dziewczynka zaczęła szlochać i ze złością wkładać ubrania leżące na łóżku.

Jake wyczuł gniew, ale również strach.

ROZDZIAŁ 2

To straszne… Mam już osiemnaście lat, ale wcale się na tyle nie czuję… Są wakacje, co mnie trochę pociesza, ale we wrześniu będę już w klasie maturalnej. Czuję się żałośnie. Wszyscy wiedzą, kim chcą być w przyszłości, gdzie iść po liceum, tylko nie ja. Czuję, jakby nigdzie nie było dla mnie miejsca.

– Allison! Nakarm zwierzaka! – krzyknął z sąsiedniego pokoju tata.

– Już idę!

Mówiąc „zwierzaka”, tata miał na myśli mojego pięknego, ciemnogniadego konika o imieniu Nelag.

Wyszłam z domu, w altanie, po drodze, włożyłam jeszcze buty i wybiegłam na zewnątrz. Mój rumak zarżał, widząc mnie na dworze. Stajnia znajduje się naprzeciwko domu, więc jak się wychodzi, to konik wszystko widzi.

Podniosłam skrzynkę z ziemi i napełniłam ją sianem. Przeszłam pod płotem do Nelaga, a on z wybiegu wszedł do boksu, zadowolony, że niosę mu posiłek.

Zawsze, gdy daję mu jeść, on wcześniej wybiera garstkę. Wiedziałam, że i tym razem to zrobi, więc weszłam i pozwoliłam mu wziąć trochę siana ze skrzynki. Nagle poczułam silny ból w ręce. Automatycznie szarpnęłam się do tyłu, co rzecz jasna było błędem. Ból wynikał z tego, iż Nelag nie zauważył, że wraz z sianem chwycił moją rękę.

Łzy natychmiast pojawiły się w moich oczach. Jednak próbowałam jakoś się opanować. Nelag wiedział, że coś się stało, i gdy wysypywałam mu siano, szturchnął mnie głową. Następnie zaczął ocierać ją o mnie, jakby chciał mnie pocieszyć czy nawet przeprosić.

– Zostaw mnie! – warknęłam, a on od razu się wycofał. – Przepraszam… wiem, że nie chciałeś.

Pogłaskałam go po szyi zdrową ręką i wyszłam z boksu, pozwalając mu jeść.

Następnie przeszłam przez płot, odrzucając skrzynkę na bok. Łzy nie chciały przestać płynąć. Spojrzałam na swoją prawą rękę. No, małe ugryzienie to to nie było. Krew spływała po mojej skórze. Pobiegłam więc z powrotem do domu, by przemyć ranę.

Pierwsze, co usłyszałam, wchodząc do domu, to to, że mama woła mnie na obiad. Poszłam więc od razu do kuchni i pokazałam jej ugryzienie.

– Ależ ten koń jest wredny, złośliwy… – zaczęła mama.

– To nie jego wina! – odparłam.

– Jak nie jego wina? Ugryzł cię.

– Przez przypadek.

Dobrze wiedziałam, że Nelag nie chciał mnie ugryźć. To był przypadek, że razem z sianem chwycił moją dłoń. Przecież gdyby chciał, mógłby mi ją przegryźć, a tak to tylko będę miała bliznę.

– Weź, sprzedaj to durne konisko, bo są przez niego tylko kłopoty – ciągnęła dalej mama.

– Nie! Nigdy go nie sprzedam – odrzekłam, czując nowo napływające łzy, tyle że tym razem były to łzy złości.

– On ciągle robi ci jakąś krzywdę.

Nie zgadzam się z tym stwierdzeniem. Co prawda często miałam przez niego siniaki, gdyż podczas czyszczenia lubił rozładować nadmiar energii, szczypiąc mnie zębami lub odkopując się nogami. Ale to był właśnie Nelag. Wiedziałam doskonale, co może się wydarzyć, gdy go czyszczę. Wszystko. Mam go już kilka lat, a i tak ciągle jest nieprzewidywalny. I za to go kocham.

Potem do kuchni przyszedł tata, zobaczył moją dłoń i jemu też musiałam wszystko opowiedzieć. Ale tacie łatwiej jest wytłumaczyć wszystko, co związane z końmi, niż komukolwiek. Czasem mi pomaga przy Nelagu, bo sama, prawdę mówiąc, rady sobie bym nie dała. Nie to, że jestem beznadziejna w oporządzaniu konia, ale jest jedna rzecz, która mnie paraliżuje i nie mogę nic zrobić. Tym czymś jest mój strach.

Wiele razy szłam z postanowieniem, że tym razem będę odważna, ale było to tylko moje założenie. Tak czy siak, wszystko kończyło się jak zawsze, czyli moim ogromnym strachem.

Nie wiem, czego tak naprawdę się boję. Kiedyś myślałam, że tego, co może mi się stać. Może i tak jest, ale to nie jest główną przyczyną. Wiem, że bardzo boję się bólu…

Nie chcę czuć strachu. Tata wiele razy kazał przestać mi się bać i mówił, że jestem tchórzem. Może innym to pomaga, ale nie mnie. Wiem, że jestem tchórzem, i tego nie ukrywam, więc nikt mnie nie zmotywuje takim gadaniem.

Jednak pewne jest, że uwielbiam jazdę konną i kocham swojego konia rasy sp*.

– Moim zdaniem trzeba go sprzedać – powiedziała znów mama.

Tata spojrzał na nią w taki sposób, jakby postradała zmysły.

– On jest niebezpieczny – dodała, patrząc na tatę.

– E tam, niebezpieczny – odparł lekceważąco.

– Czy ty masz gdzieś naszą córkę i jej bezpieczeństwo? Ten koń to zło wcielone.

– Nelag nie jest złem wcielonym, złośliwy co prawda jest, ale to koń Allie.

– Co z tego? Czy ja naprawdę mam wystawić w Internecie ogłoszenie o sprzedaży konia?

– To mój koń! – wrzasnęłam, a łzy strumieniami ciekły mi po policzkach. – On nie jest twój, nie możesz go sprzedać!

– To pokaż, że umiesz się nim zająć!

– Odczep się ode mnie, od Nelaga i w ogóle od mojego życia!

– Uważaj, jak się zwracasz do mamy – wtrącił ponuro tata.

Ale ja miałam to gdzieś. W tym momencie złość wypełniała całe moje ciało. Wybiegłam z kuchni, trzaskając drzwiami.

Za każdym razem, gdy Nelag mi coś zrobi lub gdy nie mogę sobie z nim poradzić, mama mówi, że trzeba go sprzedać. Ona chyba nie rozumie, że ta jej gadka mnie nie zmotywuje, a tylko za każdym razem wbija kolejną szpilę w moje serce. Boję się, że któregoś dnia moi rodzice na serio go sprzedadzą. Ale nie mogą, a może mogą? Nelag jest mój. Sama go kupiłam. No może nie sama, bo wtedy nie byłam pełnoletnia, więc tata go kupił i podpisał umowę, ale to były moje pieniądze.

Chyba od zawsze zbierałam pieniądze. Potrafiłam jechać na wycieczkę, dostawałam pieniądze od rodziców, by sobie coś tam kupić, ale nic nie kupowałam, a pieniądze odkładałam do skarbonki. Potrafiłam odmówić sobie jedzenia, no bo i tak bym je zjadła – i kasa zmarnowana, a tak może być odłożona. Ludzie trochę dziwnie na mnie wtedy patrzyli. Pamiętam, że latem, gdy pojechałam na kolonie dobrych kilka lat temu, wszyscy kupili sobie lody i tylko ja jedna nie kupiłam. Trochę głupio się czułam, patrząc, jak wszyscy dookoła jedzą, oprócz mnie, ale to był mój wybór.

Teraz, gdy już mam Nelaga, wciąż zbieram pieniądze, chyba dlatego, że przywykłam. Czy jestem sknerą? Może, ale przynajmniej, jak już wydaję swoje pieniądze, to nie żałuję.

– Allison, kiedy kręcimy film? – spytał mój młodszy o trzy lata brat, Chris, gdy szłam do swojego pokoju.

Pewnie nie zauważył złości i łez gromadzących się w moich oczach.

– Kamera jest nienaładowana – odparłam.

– Miałaś ją ładować – powiedział z pretensją.

– Zaraz naładuję…

– Okej. To ładuj całą noc i jutro nagrywamy. Ale pamiętaj, żeby ją naładować.

– Spoko.

Uzyskawszy odpowiedź, brat opuścił mój pokój. Czasami razem nagrywamy filmiki, ja oczywiście jestem zawsze kamerzystą, a potem wstawiamy je na YouTube.

Co prawda większość filmików jest bardzo głupia, ale mają trochę wyświetleń, więc źle nie jest.

Brat jest wyższy ode mnie. Ma jakieś 180 centymetrów wzrostu. Jest niebieskookim blondynem, który zawsze uważa się za lepszego. Lepszego ode mnie. Od wszystkich.

Christopher nie jest moim jedynym bratem. Jest jeszcze Derek. Ma on jedenaście lat, brązowe oczy i włosy. Jest bardzo szczupły i można powiedzieć, nadpobudliwy. Cała nasza trójka ma stwierdzoną wadę wzroku, jednak u mojego najmłodszego brata jest ona ponoć najgorsza.

Niby najgorsza, a i tak potrafi znaleźć na ziemi mrówki i je zjeść. Tak, wiem, ohyda.

Po godzinie złość na cały świat mi przeszła. Oczy miałam zaczerwienione, ale już całkowicie się opanowałam. Z tego wszystkiego nie zjadłam dziś obiadu, więc poszłam do kuchni zrobić coś na kolację. Jak zwykle nic dobrego nie było w lodówce. Wzięłam więc z szafki chleb, który posmarowałam czekoladą. Jedzenie zajęło mi niecałe trzy minuty. Następnie poszłam na dwór, by zamknąć Nelaga w boksie. Całe dnie spędza spuszczony na wybiegu, więc oczywiście jego boks jest wtedy otwarty. Jednak na noc zawsze się go zamyka. Tak został nauczony, a nawet kiedy czasem zapomni się go zamknąć, rży głośno, by o sobie przypomnieć.

Jak zwykle na wieczór wrzuciłam mu do żłobu garść idealnie zasuszonego chleba. Następnie wlałam wodę do poidła, a w kącie wysypałam skrzynkę siana. Po czym zamknęłam boks.

– Dobranoc! – krzyknęłam jak zwykle do mojego wierzchowca.

On spojrzał na mnie, po czym dalej zajadał chleb ze żłobu.

Skierowałam się w stronę domu, gdy nagle ujrzałam na pobliskim polu przemieszczające się cienie. Hm… Chyba to były cienie, a przynajmniej ja tak sobie to tłumaczę. Wyglądało to, jakby biegające pasy cienia bawiły się na polu porośniętym trawą. Widuję to zjawisko dość często, nie tylko na tym polu, ale także na innych. Widzę wiele dziwnych rzeczy… Nie mówiłam o tym nikomu. Nigdy. Nie wiem, czy inni też to widzą, czy tylko ja.

Długo nad tym nie rozmyślając, weszłam do domu.

* Koń szlachetny półkrwi.

ROZDZIAŁ 3

Jake przebywał na Ziemi już od dobrych dziesięciu lat. Bardzo dobrze znał już tutejsze zwyczaje. Jednak przez wszystkie te lata jego istnienie wciąż pozostawało tajemnicą dla ludzi.

Doskonale pamiętał zalecenie Simona, by się nie ujawniał. Czasami jednak zastanawiał się, co by było, gdyby jakimś cudem ludzie dowiedzieli się o aniołach. Mijały dni, miesiące, lata, a on przez cały ten czas czuwał nad Allison. Coraz trudniej przychodziło mu pozostawać niezauważalnym.

Przypomniał mu się dzień, kiedy po raz pierwszy złamał zasady, choć całe szczęście nie zostało to spostrzeżone. Któregoś słonecznego dnia, dobrych kilka lat temu, jego podopieczna jeździła na rowerze. Nagle wjechała w sznurek, który znajdował się na wysokości jej gardła. Dziewczynka w niego wjechała, ponieważ słońce świeciło tak mocno, że nie było go widać. Powodem mogło być również to, że nie miała najlepszego wzroku. Cierpiała na dystrofię czopkowo-pręcikową, straszną chorobę genetyczną, często prowadzącą do całkowitej utraty wzroku. W jednej chwili całe życie przeleciało aniołowi przed oczami. Przecież miał on nad nią czuwać. W tej chwili żadne zasady nie miały znaczenia, po prostu nic. Jake podfrunął jak najszybciej. Dziewczynka już wisiała na sznurku. Rower leżał na ziemi. A on trzymał Allison. Udało mu się zmaterializować i przytrzymać ją. Po chwili jednak przypomniał sobie zasady i opuścił dziewczynkę na rower.

Jej na szczęście nic poważnego się nie stało. Miała tylko paskudny ślad sznurka w okolicy gardła.

Wtedy anioł po raz pierwszy zrozumiał, jak wiele dla niego znaczy Allison.

Po tym wydarzeniu starał się jak najczęściej pomagać dziewczynie.

Teraz jednak, gdy miała już osiemnaście lat, nie wyglądała na małą dziewczynkę. Miała długie, brązowe włosy, niebieskie oczy, które w zależności od nastroju dziewczyny zmieniały swój odcień. Była dość wysoka, miała 168 centymetrów wzrostu, i w miarę szczupła. Ukrywanie przed nią swojego istnienia stawało się dla Jake’a coraz trudniejsze. Wiedział, że dziewczyna wierzy w magiczne stworzenia, w tym także w anioły.

Jake często się zastanawiał, jak można wierzyć w coś, czego nigdy się nie widziało… Jednak to nie było takie złe. Przecież wszystkie te stworzenia naprawdę istniały.

Po tylu latach uświadomił sobie, że jednak nie wszyscy są tacy jak Allison. Ba… nie znał nikogo poza tą dziewczyną, kto by tak wyjątkowo w to wierzył, spotykając, czy to w szkole, czy na ulicy, tak wielu sceptyków.

– Mam szczęście… – pomyślał na głos Jake.

Naprawdę tak uważał. Czasami po dłuższym zastanowieniu dochodził do wniosku, że jest największym szczęściarzem. W końcu to nie kto inny jak właśnie on został zesłany na Ziemię… do Allison…

Bywały jednak dni, kiedy zazdrościł ludziom. W szczególności zazdrościł im ich relacji. Wiele razy widział wtulone w siebie pary. Nieraz żałował tego, że nie jest człowiekiem. Przez tyle lat czuwania wytworzyła się w nim jakaś więź łącząca go z podopieczną. To było dla niego niepojęte… Znał ją jak nikt inny… Wiele razy widział ją smutną, chciał pocieszyć, przytulić… Jednak nie mógł tego zrobić.

– Zasady anioła… – mamrotał ze smutkiem za każdym razem, kiedy chciał o nich zapomnieć, żyć jakby ich nie było.

Z rozmyślań wyrwał go widok Allie, która udała się do swojego konia. Jak z wiekiem człowiek potrafi się zmieniać. Tata Allie przytrzymał wierzchowca, a dziewczyna z łatwością na niego wskoczyła. Jake zaśmiał się pod nosem. Jeszcze niedawno Allison nienawidziła spódniczek i sukienek, a teraz? Teraz siedziała w siodle, w zielonej spódniczce w kratkę.

– Nie mogłaś włożyć spodni? – spytała ją mama, rozwieszając pranie.

– Jest gorąco – odparła Allie, stępując.

– Nie bez powodu do jazdy konnej ludzie wymyślili bryczesy.

– Oj tam. Przecież wiesz, że rzadko w nich jeżdżę.

– Dlaczego nie pójdziesz gdzieś z przyjaciółmi?

Allie była na drugim końcu padoku, ale i tak usłyszała pytanie matki. Podjechała kłusem i zatrzymała się.

– Dobrze wiesz, że nie mam żadnych przyjaciół.

– Bo jesteś zamknięta na świat. Powinnaś znaleźć przyjaciół, pójść na imprezę, zabawić się, a nie ciągle tylko siedzieć w domu.

– Jestem na dworze.

– Wiesz, o co mi chodzi.

Dziewczyna wzruszyła ramionami i popędziła dalej kłusem.

Mama Allison zachowuje się tak, jakby cały czas próbowała ją zmienić. Co prawda chce dla niej jak najlepiej, no ale nie da się tego zrobić na siłę. Młody anioł również uważał, że dziewczyna potrzebuje przyjaciół. Nie byłaby wtedy taka samotna i smutna.

– Ustawisz mi przeszkodę? – poprosiła Allison, gdy obok przechodził jej tata.

– Jesteś pewna, że chcesz dzisiaj skakać? – spytał z rezerwą.

– Tak.

– No dobra, jak dużą ci ustawić?

– Jakieś sześćdziesiąt centymetrów najpierw.

Ojciec wziął drąg leżący na ziemi, przeszedł pod płotem i ustawił przeszkodę. Po czym, nie wychodząc z padoku, przyglądał się, jak jego córka radzi sobie z nią w galopie. Ze dwa razy jeszcze jej podnosił poprzeczkę.

– Całkiem dobrze mu dziś idzie – zauważyła Allison, klepiąc szyję Nelaga po kolejnym udanym skoku. – Podwyższysz ostatni raz?

– Jesteś pewna? – spytał z powątpiewaniem jej tata. – Nie lepiej już przestać?

– Oj, tato…

Tata nic nie powiedział. Pokręcił głową, ale podniósł poprzeczkę wyżej.

– Dzięki – powiedziała Allison, ustawiając się koło boksu.

Gdy tata przeszedł do środka padoku, ona popędziła konia na przeszkodę. Był to trochę szarpany galop, gdyż Nelag chciał jechać szybciej niż Allie. To się źle skończy – pomyślał Jake, ale wciąż stał jak wryty. Dziewczyna za szybko zrobiła półsiad. Nelag się odbił i jakoś tak się złożyło, że Allison straciła równowagę, cofnęło ją trochę do tyłu, a wtedy Nelag się wybił i swym grzbietem jakby wystrzelił ją w górę. Młody anioł wstrzymał powietrze, zresztą tata dziewczyny również. Obydwoje – koń i Allie – byli w powietrzu, jednak szybkość, jaką nadał jej wystrzał, sprawiła, że nagle pomiędzy nogami dziewczyny znalazła się szyja konia, potem jego uszy…

– A, spadam! – rzuciła lekko uniesionym głosem podopieczna Jake’a i wylądowała prosto na tyłku.

Chwilę później Nelag również znalazł się za przeszkodą. Zatrzymał się i spojrzał ze zdziwieniem na Allison. Jej tata od razu do nich podbiegł. Dziewczyna jeszcze przez chwilę siedziała, cały czas trzymając w prawej ręce wodze, i lekko popłakiwała. Ale na szczęście nic jej się nie stało. No poza tym, że sobie tyłek obiła.

– Jest! – krzyknął Chris. – Mam to wszystko nagrane.

Brat Allison pobiegł radośnie do domu. Wszystko działo się tak szybko. Jake jeszcze przez chwilę wstrzymywał oddech, ale w końcu zaczął normalnie oddychać.

Po chwili tata dziewczyny znów przytrzymał jej konia. Allie, cała roztrzęsiona, wskoczyła na jego grzbiet.

– Już nie skaczesz – powiedział ojciec i poszedł zdjąć poprzeczkę.

– Nie mam zamiaru.

Tym razem tylko stępowała. Zrobiła jakieś trzy kółka wokół padoku i zsiadła.

– Ale wiesz, jak zabawnie to wyglądało? – zagadnął tata. – Nelag był skołowany. Nie wiedział, jak to się stało, że leżysz na ziemi. Musiałabyś widzieć jego minę. Była bezcenna.

– Naprawdę? – spytała, a Nelag zaczął ocierać się o nią głową.

– No tak. Tylko teraz będzie cię tyłek bolał. Nie mogłaś się utrzymać?

– On mnie wystrzelił.

– Wiem, to też zabawnie wyglądało.

– Jaka to była wysokość?

– Jakieś metr dwadzieścia.

– Co? Pierwszy raz z nim skakałam przez taką wysoką…

– Pytałem, czy jesteś pewna.

Dziewczyna nie wiedziała, co odpowiedzieć, a gdy tylko weszła do domu, Chris pokazał jej nagranie.

– O, a ten moment jest najlepszy – powiedział z uśmiechem. – Jakby ktoś, oglądając ten filmik, nie wiedział, że właśnie spadasz, a ty go uświadamiasz.

Allie spojrzała na brata ponuro, a ten się tylko zaśmiał.

– To będzie hit – powiedział i każdy poszedł do swojego pokoju.

Młody anioł zaśmiał się pod nosem. Naprawdę cieszył się, że nic jej się nie stało. Czy mógłby jakoś zapobiec temu upadkowi? Pewnie w jakiś sposób tak, ale przecież nie wiedział, że ona spadnie. Ech, powinien na nią bardziej uważać.

Czas coraz szybciej leci… Niedawno zaczęły się wakacje, a już jest wrzesień. Tutaj, na Ziemi, czas płynie całkiem inaczej. Ludzie cały czas się gdzieś spieszą. Jeśli jednak dłużej się zastanowić, to trudno powiedzieć, czy to dobrze, czy źle. Przez ten cały pośpiech wielu rzeczy nie zauważają. Jednak spieszą się, bo czas tragicznie szybko mija.

Na szczęście istnieją też tacy, którzy potrafią dostrzec to, o czym inni nie mają nawet pojęcia.

Ludzie w pośpiechu mijają przepiękne miejsca, ale są jakby ślepi na to wszystko. Nie obchodzi ich piękno przyrody, a tylko własna osoba. Bywa nawet tak, że nie obchodzi ich drugi człowiek. To smutne. Jest tylu ludzi, którzy potrzebują pomocy innych, a i tak wciąż niewielu może na nią liczyć.

ROZDZIAŁ 4

Na stołówce znów nie było nic dobrego na śniadanie. Wzięłam bułkę i posmarowałam ją dżemem truskawkowym. Następnie nalałam sobie wody do szklanki. Wziąwszy to wszystko, skierowałam się do stolika, przy którym zazwyczaj siadałam. Jak zawsze przyszłam nieco wcześniej niż moje koleżanki, więc stolik był pusty.

W sumie zamiast słowa „koleżanki” pewnie bardziej by pasowało „znajome z klasy”, gdyż miałyśmy do siebie raczej neutralny stosunek, nie koleżeński. Tak naprawdę nigdy nie miałam prawdziwej przyjaciółki. Kiedyś sobie wyobrażałam, że ją mam. Jak by to wszystko lepiej wtedy wyglądało. Ale ja nie ufam ludziom.

Mama często mówi, żebym wyszła ze swej „skorupy” i otworzyła się na świat. Wychodzę na świat, ale to nie znaczy, że będę od razu wszystkim ufać. Boję się zranienia, zdrady, tego, że się na kimś zawiodę.

Z kieszeni dżinsowego mundurka (codziennego – czyli tylko kamizelki) wyciągnęłam torebkę miętowej herbaty, którą wrzuciłam do szklanki z wodą.

Po dwóch minutach stołówka zaczęła się zapełniać ludźmi z internatu.

Tak… Chodziłam do prywatnej szkoły. Nie miałam możliwości dojazdu do niej codziennie, więc rodzice posłali mnie do internatu.

Internat składał się z trzech części. Pierwszoklasiści mieszkali w szkole, natomiast dziewczęta z wyższych klas w budynku o nazwie Angels, położonym jakieś trzydzieści metrów od szkoły. No i był jeszcze osobny budynek dla chłopaków, ale nie pamiętam jego nazwy.

Każdy uczeń szkoły musiał mieć mundurek z jej logo. Na co dzień była to prosta dżinsowa kamizelka, zarówno dla dziewcząt, jak i dla chłopaków. Oprócz niej funkcjonował jeszcze galowy mundurek, w którym wyglądało się jak marynarz. Dziewczyny musiały nosić czarne buty, cieliste rajstopy i granatową spódniczkę sięgającą kolan. Każda uczennica musiała też mieć białą koszulę i granatową kamizelkę z logo szkoły. No i jeszcze nakładany kołnierzyk, który nadawał tego marynarskiego stylu. Chłopcy w galowych mundurkach wyglądali po prostu jak w garniturach. I nie mieli marynarskiego kołnierzyka.

– Cześć.

Nagle z rozmyślań wyrwał mnie czyjś głos.

– O, hej, Martha.

To była jedna z moich koleżanek z klasy, która zazwyczaj siadała przy tym samym stoliku co ja.

Martha Malsato, osoba dość otyła, ubrana była na sportowo, co jeszcze bardziej ją poszerzało. Była trochę zanadto emocjonalna i chyba można powiedzieć, że niezbyt kapująca. Szukała przyjaciół, często robiąc z siebie pośmiewisko. Taki klasowy kozioł ofiarny. A, i jeszcze jedno. Często mówiła różne rzeczy, mijając się z prawdą.

Pamiętam – tak ja, jak i cała klasa, a może nawet szkoła – że opowiadała w pierwszej klasie, iż zostanie lekarzem, tak jak jej mama. Heh. Po kilku miesiącach, stwierdziła, że będzie prawnikiem, jak jej mama. Więc nikt tak naprawdę nie wiedział, czy to, co ona mówi, jest prawdą. Teraz, w trzeciej klasie liceum, dalej twierdziła, że będzie prawnikiem – no w końcu jest na humanie. Jednak każdy, kto ją znał, wypominał jej słowa, które przeinaczała.

– Umiesz na angielski? – spytałam, by przerwać ciszę.

– Angielski? – Martha wydawała się być zaskoczona.

Uniosłam brew ze zdziwienia. Czy tylko ja zawsze pamiętam o takich rzeczach?

– No, dzisiaj jest kartkówka ze słówek.

– Co? Ile? – wydukała, używając jednego ze swoich ulubionych zwrotów.

– Cała kolumna ze strony 153 w podręczniku – odparłam z ironicznym uśmiechem na twarzy.

– Nic się nie uczyłam. Dobrze, że mówisz. Całą noc siedziałam nad historią i jeszcze rozprawkę na WOS pisałam.

– Hej! – Naszą rozmowę przerwało nadejście Anji i Kate.

Odpowiedziałyśmy na przywitanie, po czym dziewczyny dosiadły się do stolika.

– Barbra zaraz przyjdzie – powiedziała jakby do siebie Anja.

Anja Ztinuso i Barbra Raksasa były współlokatorkami w internacie. Dogadywały się chyba świetnie. Wyglądem jednak bardzo się różniły. Pierwsza z nich była brunetką o ciemnawej karnacji i z włosami obciętymi na krótko. Natomiast druga przypominała typową Barbie. Ładna blondynka, długie włosy, jasna karnacja i uwielbiała róż.

– A ty, Kate, znów z telefonem? – zagadnęła Martha, widząc koleżankę piszącą SMS-y. – Z kim dzisiaj piszesz? Z Tomem, Sebą, Ezrą?

– Co cię to obchodzi? Uważaj lepiej, z kim ty piszesz, a nie ja. – Kate powiedziała to co prawda zdenerwowanym głosem, ale nie miała zamiaru urazić swojej rozmówczyni.

Kate Goodwill była dość dziwną osobą. Uwielbiała księży, mężczyzn w mundurach, a przede wszystkim chłopaków z ładnymi samochodami. Ktoś mógłby powiedzieć, że była typową blacharą, i nie pomyliłby się.

Tylu chłopaków, ilu ona miała, to chyba wszystkie dziewczyny z klasy razem wzięte nie miały nigdy, ba, może nawet i z całej szkoły. Oczywiście większość z nich poznała przez Internet. Często farbowała sobie włosy i układała je w wysoką kitkę, a że były niezbyt długie, to niektórzy mówili, że czesze się w palmę. Tym razem miała brązowo-rudą palmę.

– Hej, ooo, Kate, weź no, więcej szacunku do siebie, pewnie znów piszesz z jakimś idiotą – powiedziała, siadając, Barbra.

No i jak zwykle Barbra wyglądała pięknie. Gdy zajęła swoje miejsce, przesunęła z obrzydzeniem talerz Kate, który stał zbyt mocno przesunięty w jej stronę.

– To nie idiota. To Florian.

– Ten, z którym piszesz od tygodnia?

– Tak.

– Aaaa, to on… – zaczęła znów Martha.

– Tak, on – potwierdziła Kate głosem, który zgasił Marthę.

Zdążyłam już zjeść chleb i dopijałam herbatę, gdy nagle Kate krzyknęła.

– Kate, nie wrzeszcz tak! – warknęła Anja. Wystraszyła się aż tak, że kanapka wypadła jej z dłoni.

– Florian znów jedzie do tej głupiej klofty! Tej wrednej s… – Spojrzałam na Kate zaskoczona, a ona podchwyciła mój wzrok. – To znaczy tej miłej i sympatycznej dziewczyny.

Zaśmiałyśmy się, a Anja z Barbrą dołączyły do nas. Tylko Martha miała taką minę, jakby nie wiedziała, o co nam chodzi.

– Jakiej klofty? – spytała.

– Jak to, nie wiesz jakiej!? – warknęła wściekle Kate. – Tej dziewczyny Floriana.

– To on ma dziewczynę?

– Tak. I co z tego?

– Kate nic nie przeszkadza – dodała kpiąco Barbra.

– Za dwa tygodnie się z nim spotykam. Będzie fajnie – ciągnęła Kate, jakby słowa Barbry nie dotarły do jej uszu.

– Nie lepiej mieć jednego chłopaka, któremu można ufać? – spytałam.

Zapadła chwila ciszy, a spojrzenia wszystkich skierowały się w moją stronę. Kate się zaśmiała.

– Chyba żartujesz sobie, Allie! Jeden by mi nie wystarczył.

– Ona ich zmienia jak rękawiczki, jeszcze tego nie zauważyłaś? – dodała Anja.

– Poza tym oni myślą, że są „tymi jedynymi” dla mnie – znów zaczęła się śmiać. – I niech tak myślą dalej.

Jak dla mnie zachowanie Kate jest głupie. Po co w takim razie jest z kimś, skoro wie, że za jakiś czas z nim zerwie. Może i jestem staromodna i się nie znam, ale uważam, że jak być z kimś, to z miłości. Być z kimś, komu się ufa, wierzy, przy kim można być sobą i nikogo nie udawać… I z kimś, kto by odwzajemniał te uczucia.

Moim zdaniem związek powinno się budować na szczerości, a nie na kłamstwie.

No i rzecz jasna, wolałabym mieć tego jednego jedynego, a nie całą chmarę chłopaków.

– Ej, Allie, a Skorwon gdzie? – spytała Barbra w chwili, gdy Skorwon wbiegała na stołówkę.

– Za tobą. Znów nie miała czasu na wyszykowanie się.

– Ile mam jeszcze czasu? – spytała, zmęczona biegiem, moja współlokatorka.

– Em… trzy minuty – powiedziała Anja, spoglądając na zegar na ścianie.

– Dwie – wtrąciła Martha. – Zegar się spieszy, nie zapominaj.

– Spóźnia, jeśli już.

– Oj tam, nieważne – Martha zrobiła obrażoną minę.

Skorwon szybko zaparzyła sobie herbatę i się dosiadła.

– Jak zwykle spóźniona… – zauważyła Barbra, jakby komentując to, co się dzieje.

– Bo musiałam się cofnąć po strój na wf…

– Tłumaczy się winny.

– Oj tam, oj tam.

– O której dziś kończymy lekcje? – spytała niespodziewanie Kate.

– O czternastej piętnaście, a co? – odparłam.

– A nic. Florian po prostu pyta, o której może zadzwonić.

– Ty się lepiej ucz, Kate – rzuciła Anja.

– A właśnie – obudziła się nagle Martha. – Wiesz, Anja, że dziś mamy kartkówkę z anglika?

– No tak. Nauczycielka zapowiedziała ją prawie tydzień temu.

– To mnie chyba wtedy nie było…

– Byłaś. Jeszce kłóciłaś się z panią o dostęp do Internetu.

Wszystkie zaczęłyśmy się cicho chichotać, poza Kate, która wprost wybuchnęła śmiechem, a Martha się zaczerwieniła.

– Co takiego? – spytała, ledwo powstrzymując śmiech, Barbra.

– Bo pani miała nam jakiś filmik pokazać, ale netu nie było – powiedziała Anja.

– A Martha wszystkim się chwaliła, że ma swój „bezlimitowy” Internet i może go udostępnić. Pani ją o to poprosiła, a ta wrzeszczała, że wszyscy chcą ją w ten sposób wykorzystać – dokończyła Skorwon.

– Nie wrzeszczałam! – krzyknęła Martha.

– Wcale…

– Bo to nie fair. Wszyscy nauczyciele chcą, bym udostępniła Internet, gdy w szkole go brakuje. Nie tylko ja mam darmowy Internet w telefonie – oburzała się Martha.

– Ale tylko ty się tym chwaliłaś – stwierdziła Anja.

Po tych słowach usłyszałyśmy dzwonek na lekcje. Automatycznie wstałyśmy i odstawiłyśmy naczynia, po czym rzuciłyśmy się biegiem do klasy. Gdy mijałam Marthę, zobaczyłam, że cała jest czerwona jak burak. Pewnie się trochę zdenerwowała całym tym naszym śmiechem, co jest zrozumiałe.

Dzisiaj lekcje, o dziwo, minęły bardzo szybko. Zadań też zbyt dużo nauczyciele nie dali. Rok szkolny niedawno się zaczął, a oni już straszą maturą. Jest wiele osób, które się uczą z dnia na dzień, ale są także osoby leniwe. Ja zaliczam się do tej drugiej grupy.

W internacie zawsze od 16.30 do 18.15, a także od 19.30 do 20.30 mamy czas na naukę własną, którą nazywamy studium. Wtedy musimy siedzieć w pokojach i się uczyć. Całe szczęście klasy maturalne mogą mieć zamknięte drzwi. Wiadomo, że nikt przez ten cały czas nie będzie się uczył. Ale cii… Niektórzy myślą inaczej.

Dzisiaj jest czwartek, czyli zwalniam się z tej nauki własnej, ponieważ chodzę na treningi. Mam je w tej samej miejscowości, więc wychodzę o 17:30, a trening zaczyna się o 18:00 w każdy wtorek i czwartek. To nie są zwykłe treningi, takie jak na przykład siatkówka czy koszykówka, tylko zajęcia ze sztuki walki. Zapisał mnie na nie tata w tym roku szkolnym. Przez wiele lat, praktycznie od zawsze, opowiadał mi o tym. Powiedział, że nie wiadomo, kiedy może mi się to przydać, a przynajmniej będę potrafiła się bronić. On sam kiedyś chodził na takie treningi, więc wiedział, na czym to polega. Pamiętam, że od zawsze kazał mi robić wymachy nogą i takie tam ćwiczenia. Fajna zabawa, kiedy robisz to, bo chcesz, a nie dlatego, że musisz.

W końcu dałam się namówić, i mnie zapisał. Zgodziłam się na te treningi nie tylko dlatego, żeby dał mi w końcu spokój, lecz byłam również ciekawa, jak to naprawdę wygląda.

– Szybciej Allison! Na ulicy już byś była martwa! – wrzeszczał na mnie, jak zwykle, trener.

Zmrużyłam oczy ze złości, przecież robię, co mogę. Pot już chyba litrami się ze mnie leje, a ten mnie jeszcze pogania. Dałby w końcu spokój. I tak doskonale wiem, że na ulicy mogliby mnie z łatwością zabić, nie tylko dlatego, że jestem słaba, ale również z tego powodu, iż nie mam zamiaru z nikim walczyć na serio, a już z pewnością nie na ulicy. Co by ludzie pomyśleli. Dobra, nieważne, co ludzie by pomyśleli, ale czy wtedy policja nie ścigałaby mnie za rozróby?

Trener miał niebieskie oczy i ciemne blond włosy. Jego wiek to coś koło czterdziestu dwóch lat na oko. Widać było, że zna się na tym, co robi. Czuło się tę pasję. Był wysportowany, co również świadczyło o tym, że często ćwiczy. No i kiedyś był policjantem.

Właśnie ćwiczyliśmy walki z nożem, czyli sytuacje, gdy przeciwnik ma nóż, a my nic.

– No właśnie, gołąbek. Szybciej – powiedziała koleżanka, z którą zazwyczaj jestem w parze.

– Oj, kogucik, zobaczymy, jak będzie zmiana – odparłam.

Julia mówiła na mnie gołąbek, ponieważ ponoć podczas walk ręce mi wszędzie uciekają, jakbym chciała odlecieć. Tak przynajmniej twierdziła. A kogucik wziął się tak na szybko, bo nie wiedziałam, co wymyślić. A że koguty są raczej nielotami… więc tak zostało.

Julia jest młodsza ode mnie o cztery lata, ale na te treningi chodzi o kilka lat dłużej. Ma długie blond włosy, często (jeśli nie zawsze) związane w koński ogon. Jej oczy mają odcień głębokiej szarości. Jest niższa ode mnie i pulchniejsza, ale i tak jej ciosy są silniejsze.

– Zmiana! – rozległ się głos trenera.

Uczyliśmy się techniki obrony przed atakiem nożem zarówno z góry, jak i w brzuch. W przypadku pierwszego, jeśli napastnik miał nóż w prawej ręce, trzeba było lewą zablokować głowę przeciwnika i prawą podważyć jego rękę, tak by ten się przewrócił. Można też w takiej sytuacji podstawić nogę, by łatwiej stracił równowagę. W drugim przypadku trzeba kopnąć nogą w rękę przeciwnika, tak by wyleciał mu z niej nóż, a dalej istnieją różne możliwości. Mnie szło to trochę mozolnie, a Julia nie umiała obronić ciosu z góry. Ona co prawda chwytała mi tę rękę, lecz nie potrafiła przewrócić. Pokazywałam jej, że w razie prawdziwego ataku napastnik mógłby przełożyć nóż do drugiej ręki i ją nim ugodzić. Zawsze pokazywałyśmy sobie nawzajem swoje błędy. Właściwie na tym to polegało.

W walce liczą się najbardziej dwie rzeczy. Szybkość i dokładność.

– Za mało się ruszacie! – To chyba najczęstsze słowa trenera. Słyszę je na każdym treningu. Niestety, zazwyczaj skierowane są do mnie.

Ale cóż… nie poddaję się. Nie przepadam za tymi treningami, ale w pewien sposób mi pomagają. Dzięki nim mogę się wyładować, nabrać pewności siebie (czego bardzo mi brakuje), poprawiają też moją sprawność fizyczną.

– Do drabinek! – rozległ się głos trenera.

Podeszliśmy bez słowa do drabinek.

– Sto brzuszków – nakazał trener.

Jęknęłam cicho. Aż tyle?

Położyliśmy się na plecach, zaczepiając nogi o drabinki, by podczas ćwiczeń się nie unosiły. Trener nadawał tempo. Potwornie szybkie tempo. Oczywiście wiele osób nie nadążało, w tym i ja.

Następnie każdy musiał zrobić sto pompek. Podczas tego ćwiczenia noga musiała być założona na nogę, a ręce ułożone w pięści, by opierać się tylko na dwóch pierwszych kostkach (seiken). Oczywiście, jeśli ktoś nigdy wcześniej nie robił takich pompek, zdziera sobie kostki. Później dłonie się przyzwyczajają i usztywniają, ale potrzeba trochę czasu. Ja chyba zawsze mam zdarte kostki. Nie tylko pierwsze dwie, ale wszystkie, ponieważ czasem ręce podczas ćwiczeń mi się przesuwają i wtedy robię to nieprawidłowo.

Po dwóch godzinach trening wreszcie się skończył.

Każdy z nas był cały czerwony na twarzy, a ubrania mokre od potu. Wejście do chłodnej szatni przyniosło lekką ulgę.

– Nawet fajny był dziś trening – podsumowała Julia.

– Całkiem, całkiem – odparłam. – Tylko musisz uważać na ten nóż.

Julia spojrzała na mnie, jakby chciała się obrazić, ale jej oczy błyszczały w sposób świadczący o tym, że żart jej nie ruszył.

W sumie z jednej strony tak żartowałyśmy, ale z drugiej wiedziałyśmy, że te uwagi są warte zapamiętania.

– No i jeszcze te pompki… – powiedziałam, pokazując Julii swoje dłonie.

– Źle je robisz, to później masz wszystkie kostki zdarte – odpowiedziała, śmiejąc się. Sama jednak również miała zdarte.

Oprócz nas w szatni były jeszcze trzy dziewczyny (Jo, Lena, i Rita), które również były z nami na treningu.

Wszystkie były ode mnie młodsze o kilka lat. Jo była niska, trochę puszysta. Zazwyczaj miała czarne, rozpuszczone włosy. Prawy bok jej głowy był wygolony, co nadawało dziewczynie oryginalny wygląd. Najczęściej nosiła ubrania w czarnym kolorze i czarne glany. Podobnie ubierała się Lena. Obydwie nosiły mocny, ciemny makijaż. Różniło je jednak to, że Lena miała długie blond włosy i była szczupła. Była najbardziej rozciągniętą dziewczyną ze wszystkich, które chodziły na te treningi. Potrafiła zatrzymać nogę w powietrzu podczas kopania w twarz przeciwnika. Jest to bardzo trudne, gdyż trudno wtedy utrzymać równowagę oraz zahamować to kopnięcie, które nie należy wcale do wolnych. Ale cóż… Pomimo że wysportowana i rozciągnięta, Lena była też strasznym leniem. Gdy trener odwracał wzrok, dziewczyna momentalnie to wykorzystywała i przestawała ćwiczyć.

Rita natomiast była niewiele niższa ode mnie. I podobnie jak Jo, lekko puszysta. Miała rude włosy, najczęściej upięte w kok. Jej włosy były bardzo gęste i kręcone. Kiedyś je rozpuściła w szatni. Wszystkie oczy zwróciły się wtedy w jej stronę. Wyglądała jak lew. Włosy sięgały jej trochę za ramiona, tworząc coś w stylu lwiej grzywy.

– Zmykam do internatu – powiedziałam do wszystkich obecnych dziewczyn w szatni. – Do następnego treningu.

– Cześć! – odpowiedziały chórem koleżanki.

Byłam już jakieś pięć metrów od internatu, gdy zorientowałam się, że ktoś mnie śledzi. Dosłownie poczułam strach na karku. Stanęłam więc w miejscu. Tak, trochę dziwne, że nie zaczęłam biec do budynku, za co też skarciłam się w myślach. Usłyszałam nagle coś jak warknięcie. Odwróciłam wzrok w tamtym kierunku i zobaczyłam duże zwierzę, patrzące wprost na mnie.

To był wilk.

– Myślałam, że wilki są mniejsze – wypowiedziałam swe myśli na głos.

Zwierzę zbliżało się do mnie coraz bardziej. Cały czas warczało i pokazywało kły, a ja stałam jak głupia i nic nie mogłam zrobić. Chociaż może właśnie tak powinno się zachować. Strach mną zawładnął i sparaliżował mnie. Zwykle ludzie w takich sytuacjach uciekają, nie zważając na to, iż właśnie zachęcają napastnika do ataku. Ale niektórym udaje się uciec.

Zimny wiatr owiewał mnie kojąco, jednak strach pobudzał coraz silniej.

Zamknęłam oczy, co zapewne również było błędem. Teraz może stać się wszystko…

Jednak po jakimś czasie warczenie umilkło.

– Może sobie poszedł… – pomyślałam na głos, otwierając oczy.

Myliłam się.

Zwierz stał dosłownie krok przede mną. Miałam nadzieję, że sobie pójdzie. Nadzieja zawsze umiera ostatnia…

– Co… czego chcesz ode mnie?! – spytałam przestraszonym głosem.

Nagle zrozumiałam. Ten wilk potrzebował pomocy, miał krwawiącą, chyba złamaną przednią prawą łapę. Dopiero teraz to dostrzegłam. Po moich plecach cały czas przechodziły zimne dreszcze. Chyba nawet zaczęłam się trząść ze strachu.

– Wybacz wilczku, ale nie jestem weterynarzem…

Po tych słowach zwierzę usiadło. Jego wzrok cały czas był utkwiony we mnie.

Spojrzałam w te oczy… Piękne, duże i, o dziwo, niebieskie oczy. Były w nich ból, strach, smutek, zwątpienie, a także swego rodzaju dzikość i inteligencja. Kiwnął nagle głową na mnie, potem na swoją chorą łapę, następnie znów na mnie, jakby prosił o pomoc. Ziewnął, cicho skomląc.

Nie myśląc zbyt wiele, co się teraz dzieje, swój strach jakby zepchnęłam na bok, chwyciłam za torbę, w której miałam ubrania z treningu. Wyjęłam z niej białą koszulkę, po czym przyłożyłam do pyska wilka.

Zrobiłam tak, gdyż Nelagowi zawsze pokazuję, co chcę mu dać czy założyć. Teraz to jest jednak dzikie zwierzę i nie wiem, czy się uda.

Ku mojej radości, wilk obwąchał tkaninę i skinął głową, jakby rozumiał, co zamierzam. Rozdarłam więc materiał. Co więcej, w tej koszulce ćwiczyłam na treningu i nie pachniała zbyt ładnie, ale chyba temu zwierzakowi to nie przeszkadzało.

W pierwszej klasie liceum miałam zajęcia z edukacji dla bezpieczeństwa, podczas których nauczyłam się unieruchamiać kończyny i zakładać bandaż.

Był wrzesień, więc dookoła leżało wiele gałęzi. Wzięłam najbardziej prosty patyk, jaki udało mi się znaleźć, i przyłożyłam do krwawiącej łapy. Następnie owinęłam to koszulką, tak jak bandażem. Całość nawet estetycznie wyglądała.

– Mam nadzieję, że to pomoże…

Wilczek z wdzięczności polizał mnie po ręce. Z początku się wystraszyłam, gdyż pomyślałam, że mnie ugryzie, lecz nic takiego się nie stało. Poczułam na skórze jego szorstki język. Czułam, że jest mi wdzięczny.

Po chwili namysłu pogłaskałam go po głowie.

Nagle usłyszałam czyjeś kroki. Mój nowy znajomy również. Wiedziałam, że jak ktoś zobaczy na terenie internatu wilka, będzie bardzo źle. Pewnie zaczęliby polowanie na niego czy coś w tym stylu.

– Uciekaj! Szybko, uciekaj! – zaczęłam wrzeszczeć do wilka i machać rękoma.

Zwierzę albo zrozumiało moją komendę, albo przestraszyło się moich wrzasków. Ważne, że poskutkowało.

Mój wzrok jeszcze chwilę śledził wilka, aż ten zniknął z pola widzenia.

– Co ty tu robisz?

Obróciłam się w kierunku czyjegoś zaskoczonego głosu. Była to Mona Pasangan. Koleżanka z klasy, która dojeżdżała do szkoły autobusem. Była chyba najniższa w całej szkole. Miała jakieś 152 centymetry wzrostu, blond włosy i orzechowe oczy. Często nosiła okulary do czytania w ciemnej oprawce, które miała i tym razem. Dziwne… Zwykle jeździła do domu od razu po lekcjach. A przynajmniej wychodziła z terenu szkoły.

– A ty?

Uniosłam brew zaskoczona tym spotkaniem.

– Spytałam pierwsza.

– Wracam z treningu do internatu.

– Jakiego treningu? – spytała podejrzliwie.

– Z tego, na który chodzę.

Z Moną niezbyt przepadałyśmy za sobą. Co prawda nigdy też tak długiej konwersacji nie przeprowadziłyśmy, więc nie można powiedzieć, że dobrze się znałyśmy. Staram się nie przyczepiać ludziom etykietek na pierwszy rzut oka. W tym przypadku również tak było. Mona była trochę narowista, jeśli można użyć takiego określenia w stosunku do człowieka. Widać to było po jej zachowaniu na każdej przerwie.

– A ty co tu robisz? – powtórzyłam pytanie po dłuższej chwili niezręcznej ciszy.

– Usłyszałam, jak do kogoś krzyczysz.

– A to nic takiego…

– Do kogo?

Zdziwiłam się tymi ciągłymi pytaniami. Prowadzi jakieś śledztwo czy co?

– To nic takiego. Do jakiegoś zwierzaka. Wiesz, że tutaj nie mogą się kręcić.

– Aha, okej. To cześć.

– Czekaj! – krzyknęłam, gdy obróciła się do mnie tyłem i zaczęła iść. – Co robisz tak późno na terenie szkoły?

– Musiałam z kimś porozmawiać. A tak przy okazji to nie twój interes – burknęła, nie zatrzymując się.

Miałam już dość tej rozmowy, więc zrezygnowałam z podążenia za nią, ponieważ wiedziałam, że ona tak samo nie przepada za mną jak i ja za nią. Udałam się do Angels, gdzie znajdował się mój pokój.

Dopiero teraz dotarło do mnie, co się stało, i się przeraziłam. Co ja takiego zrobiłam? Zabandażowałam łapę wilkowi. WILKOWI. Przecież mógł mnie zagryźć na śmierć, zaatakować… Ale nic takiego się nie stało.

Adrenalina powoli opadała, zaczęła mnie ogarniać senność. Ostatnie spotkania spowodowały, że w mojej głowie pojawiły się miliony przeróżnych pytań, teorii, niewiadomych…

Dzień pełen wrażeń. Mam nadzieję, że wilkowi nie zaszkodziłam, tylko pomogłam.

Ciekawe, czy jeszcze kiedyś go zobaczę. No i mam nadzieję, że nic złego go nie spotka. Może to dziwne, ale polubiłam go, choć był ze mną tylko przez chwilę. Może dlatego, że mnie nie zaatakował. Może dlatego, że był ranny. Nie wiem.

Jednak za każdym razem, gdy opadały mi powieki, widziałam jego oczy.

Cudne, niebieskie, tajemnicze oczy.

Jeszcze nigdy nie widziałam takich oczu u żadnego zwierzaka. Nigdy, aż do teraz.

– Ziemia do Allie!

Usłyszałam głos Skorwon, który wyrwał mnie z rozmyślania, i spojrzałam na nią, pytająco unosząc brwi.

– Zadałam ci pytanie – powiedziała z podejrzliwością w głosie.

– Jakie?

– Dlaczego tak długo cię nie było?

Nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć. Przecież nie powiem, że pomagałam rannemu wilkowi. I tak by mi nie uwierzyła. Ale czy powinna wiedzieć o Monie? A może już coś wie.

– Spotkałam Monę, idąc do internatu – mruknęłam, przyglądając się jej uważnie, lecz gdy ona się nie odzywała, mówiłam dalej. – To dziwne, że o tej porze błąka się na terenie szkoły, nie sądzisz?

– Nie jest to dziwne – odparła ze spokojem w głosie.

Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam. Spojrzałam na nią z otwartą szeroko buzią, a ona wzruszyła ramionami.

– Może tobie wydaje się to dziwne, ale dzisiaj mieli zajęcia teatralne, więc to nic dziwnego.

Nic już jej nie odpowiedziałam. Może naprawdę niepotrzebnie panikowałam, ale cały czas coś mi tu nie grało. Może po prostu powoli już wariuję przez te treningi. Albo po prostu wariuję. Treningi w końcu nie muszą mieć z tym nic wspólnego.

ROZDZIAŁ 5

Minęło kilka dni od spotkania Allison z wilkiem.

– Co on sobie myślał? – powtarzał sobie już piąty raz Jake. – Co myślał? Ciekawe, czy wiedział, że tam jestem… Na pewno wiedział!

Anioł nie mógł zrozumieć zachowania wilka. Allie nie miała pojęcia, kim jest ten zwierzak. Natomiast Jake wiedział to doskonale. Z początku zdziwiło go tamto spotkanie, nawet współczuł rannemu. Ale to trwało kilka sekund. Potem ogarnęła go złość.

– Czego on chciał?! – powtarzał. – I co tam robiła Mona?

Nie interesowała go nigdy zbytnio ta koleżanka podopiecznej. Widział, jak traktuje innych, co wzbudzało jego niechęć do niej. Dziwne, że ma przyjaciółki.

Chyba nigdy nie przyzwyczai się do ludzi.

Mona chodziła z Paulem. Paul Bilyardos to kolega z klasy Allie. Miał on krótkie blond włosy i niebieskie oczy. Świetnie znał się na informatyce, choć był bardzo leniwy. Bardzo starał się, by w ich związku jak najlepiej się układało, jednak jego dziewczyna cały czas robiła o wszystko awantury. Wszędzie się kłócili. Na przerwach, lekcjach… Jake nie mógł zrozumieć, jak oni mogą być ze sobą. Ten związek był toksyczny. Ona była toksyczna. Niszczyła wszystko dookoła. Obydwoje byli jednak tylko ludźmi, więc teoretycznie „toksyczna” to metafora. Ale nigdy nic nie wiadomo. Oczywiste było to, że niedługo już nie będą razem. Każdy to widział, nie musiał być aniołem ani inną magiczną istotą.

Często jednak pod takim zachowaniem, jak w przypadku Mony, coś się kryje. Tutaj też pewnie coś jest na rzeczy, ale co?

– Przecież jestem aniołem… Dlaczego więc tego nie wiem…

To dziwne, im dłużej Jake był na Ziemi, tym częściej i intensywniej myślał. Coraz bardziej zazdrościł ludziom, choć wciąż doceniał to, kim jest.

Nagle wszystkie myśli Jake’a uleciały, gdy zobaczył, co namalowała Allison.

Powinna się uczyć, a ona sobie rysowała. To nie były jednak zwykłe rysunki. Przedstawiały one anioły.

– Anioły… – powiedział na głos Jake, słowami, których ludzie nie są w stanie usłyszeć.

Anioł patrzył na kolejne nowo powstałe obrazy. Były to anioły bez twarzy, przedstawione tyłem lub bokiem. Wszystkie te rysunki były piękne, co prawda dziewczyna najlepiej nie malowała, ale te szkice były pełne emocji, co nadawało im niezwykłego charakteru.

Widział tę pasję w oczach Allie. I wiedział, że wierzy w to, co rysuje.

– Jutro sprawdzian z matmy, a ty rysujesz? – zagadnęła Skorwon.

– Ta… Matematyki nigdy się nie uczę…

– Zauważyłam. Ale przypominam, że niedługo matura.

Allison obróciła się w stronę współlokatorki.

– Ty też zbytnio się nie uczysz – powiedziała, widząc, że dziewczyna, jak zawsze, ma niby otwartą książkę, ale maluje sobie paznokcie.

– Oj tam. A co rysujesz?

– Anioły. Jak chcesz, potem ci pokażę.

– Okej.

Allie znów powróciła do swego zajęcia, ale tym razem rysowała coś innego.

– To ten wilk… – mruknął znów sam do siebie Jake.

Ten zwierzak musiał zrobić na dziewczynie ogromne wrażenie. Malowała go z wielką dokładnością, jakby cały czas stał przed jej oczyma. Widać było, że jest mocno pochłonięta swoimi myślami. Jakaś nieobecna. To był przecież tylko wilk. Tylko, a wywołał w tej dziewczynie takie emocje, jakby wygrała w totolotka.

Dla Jake’a było to niepojęte.

Wtedy anioła zalała fala złości. Usłyszał dźwięk otwieranych drzwi.

ROZDZIAŁ 6

– Jak on śmiał! Co on sobie myślał! – zaczęła wrzeszczeć Kate, wbiegając do pokoju.

Wystraszyła mnie tak, że aż podskoczyłam i ołówkiem przejechałam po obrazku, który rysowałam.

– Nie drzyj się tak, Kate! – skarciła dziewczynę podniesionym tonem Skorwon. – I wszystko opowiadaj.

Ech… Spokoju raczej już nie będę miała. Przestałam więc rysować. Odłożyłam obrazki do szuflady biurka, gdzie trzymałam książki i odwróciłam się w stronę dziewczyn, które były pochłonięte rozmową.

– Ross, ten idiota mnie zdradził!

– Kim jest Ross? – spytałam.

– A taki jeden idiota, którego poznałam na czacie… chyba jakiś tydzień temu.