Uzyskaj dostęp do tej i ponad 60000 książek od 6,99 zł miesięcznie
Mikołaj nigdy nie miał prawdziwej rodziny - matka wyjechała za granicę, kiedy miał kilka lat a ojca nigdy nie poznał. Wychowała go babcia, Emilia - jedyna osoba, która jest mu naprawdę bliska. Kiedy jednak chłopak odkrywa na strychu tajemniczą szkatułkę, okazuje się, że tak naprawdę nic o niej nie wie. Opaska z Powstania Warszawskiego i listy, które nigdy nie zostały wysłane stają się kluczem do poznania tajemnicy, kładącej się cieniem na losach całej jego rodziny
Co wydarzyło się w życiu Emilii w sierpniu 44?
Kim jest tajemniczy Krzysztof, do którego skierowane były listy?
Wielka miłość, tragiczna historia i tajemnica, której nie można dłużej ukrywać
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 310
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Autor: Magdalena Majcher
Redakcja: Magdalena Binkowska
Korekta: Zuzanna Wierus
Projekt graficzny okładki: Katarzyna Borkowska
Skład: IMK
Zdjęcia na okładce: Richard Tuschman/Trevillion Images, marekusz/Shutterstock
Redaktor prowadząca: Agnieszka Górecka
Redaktor naczelna: Agnieszka Hetnał
© Copyright by Magdalena Majcher
© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, za wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.
Bielsko-Biała 2018
Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.
ul. Zapora 25
43-382 Bielsko-Biała
tel. 338282828, fax 338282829
pas[email protected]cal.pl
www.pascal.pl
ISBN 978-83-8103-351-0
Przygotowanie eBooka: Jarosław Jabłoński
Pamięci powstańców i cywilów poległych w Warszawie
W historii nie chodzi o daty, miejsca i wojny. Chodzi o ludzi.
Jodi Picoult, To, co zostało
ZODDALI DOCIERAŁY DO NIEJ ODGŁOSY WALKI. Wiedziała, że to nie jest dobry znak. Znajdowała się w samym środku tragicznych wydarzeń, które miały się zapisać w historii stolicy jako jeden z najtrudniejszych momentów w jej dziejach. Była tak blisko, a jakby daleko. Czy to już? Czy właśnie teraz przyjdzie jej dołączyć do tysięcy młodych dziewcząt i chłopców, którzy oddali życie za wolność Warszawy? Nie bała się śmierci. Oswoiła ją. Patrzyła jej w oczy każdego dnia.
Stare Miasto broniło się resztkami sił przed naporem hitlerowców wściekłych z powodu – jak to nazywali – występku, jakiego dopuścili się polnische Banditen, a Mila toczyła wewnętrzną walkę ze słabościami własnego organizmu. W tamte sierpniowe dni przekonała się, że to samo ciało może w dużym stopniu ograniczać możliwość przeżycia, dopominając się o takie luksusy jak sen, czysta woda i zmiana opatrunku. Na przemian to traciła, to odzyskiwała przytomność. Nigdy nawet nie myślała, że kiedyś z upragnieniem będzie wyczekiwać potwornego huku kolejnych bomb spadających na zabudowania Starego Miasta, bo tylko, gdy docierały do niej takie odgłosy, wiedziała, że jeszcze żyje i nie znalazła się ani w niebie, ani w piekle, bo nawet tam nie mogło być gorzej niż w ostatnie dni sierpnia czterdziestego czwartego roku w Warszawie.
Ból stał się częścią jej codzienności. Dzięki niemu wiedziała, że żyje. Musiała odnaleźć Krzysia. Tylko to się dla niej liczyło. Myśl o nim pozwalała jej przetrwać najgorsze chwile. Mimo że nikt nie miał o nim wiadomości od kilkunastu dni, co mogło oznaczać właściwie tylko jedno, wierzyła, że jest cały i zdrowy i tylko czeka na sygnał od niej. Miała mu tyle do opowiedzenia…
Myśl o Krzysztofie skierowała jej wycieńczony nieustającą walką umysł na właściwe tory. Dziecko. Musiała przeżyć, aby mogło się urodzić. Myśl o nim była jej ostatnią deską ratunku.
DŹWIĘK JEGO KROKÓW ODBIJAŁ SIĘ ECHEM OD ŚCIAN DŁUGIEGO KORYTARZA. Całkiem możliwe, że gdyby znalazł się w tym budynku w bardziej sprzyjających okolicznościach, nie wydałby mu się siecią połączonych labiryntów, lecz, niestety, w stresie nie potrafił odnaleźć właściwego bloku. Mężczyźni z reguły nie lubią przyznawać, że zabłądzili, a pytanie o drogę przychodzi im trudniej niż poproszenie ukochanej o rękę, niemniej jednak Mikołaj nie miał czasu na błądzenie bez celu, więc w końcu zaczepił jakąś blondynkę w kitlu i pozwolił jej nieco poharatać swoje ego.
– Przepraszam, którędy na oddział chirurgii?
Kobieta spojrzała na niego pobłażliwie i dość niechętnie wytłumaczyła mu, dokąd ma się udać. Pięć minut później stał już przed salą chorych, w której – jeśli wierzyć lekarzowi, który dzwonił do niego rano – oczekując na operację, leżała jego babcia. Wciągnął głośno powietrze i delikatnie popchnął drzwi. Był pewien, że trafił we właściwe miejsce, gdy tylko usłyszał pełen pretensji głos ukochanej staruszki. Babcia mogła być nieusatysfakcjonowana oczywiście tylko z jednego powodu. Na co dzień była raczej zadowoloną z życia starszą panią, a złościła się tylko wówczas, gdy skończyły jej się papierosy lub gdy ktoś ośmielił się zwrócić jej uwagę, że gdzieś nie można palić. Babcia uważała, że to skandal. Ludzie jedli, pili, a nawet żuli gumę dosłownie wszędzie, a komuś mógł przeszkadzać dym?!
– Ależ drogie dziecko! – Łagodnie, choć nie bez irytacji, próbowała przedstawić swoje stanowisko młodej pielęgniarce, która przyglądała jej się z niekrytym przerażeniem. – Twoich rodziców nie było jeszcze na świecie, kiedy ja zapaliłam pierwszego papierosa. Mam dobrze ponad dziewięćdziesiąt lat, palę od siedemdziesięciu, czuję się wyśmienicie, a ty śmiesz mówić mi, że nie mogę sobie zapalić. Jestem żywym dowodem na to, że papierosy nie szkodzą zdrowiu.
Mikołaj chrząkał nieśmiało, czym zwrócił na siebie uwagę. Pielęgniarka odetchnęła z ulgą, szukając w nowo przybyłym ratunku. Najwyraźniej nie poznała się jeszcze na jego babci, skoro liczyła, że jest on w stanie cokolwiek wskórać.
– Dziecko ty moje – zwróciła się do niego Emilia. Mówiła tak do każdego, nieważne, czy był z nią spokrewniony, czy nie. – Ta młoda dama nie rozumie, że ja po prostu muszę zapalić.
– Babciu, jak by to powiedzieć… W szpitalu obowiązuje zakaz palenia, obawiam się więc, że będziesz musiała chwilowo zapomnieć o dymku – bąknął, próbując wybawić z opresji zdenerwowaną pielęgniarkę.
– Et tu, Brute, contra me? – Emilia zmrużyła oczy, a Mikołaj poczuł, że cała jego odwaga odpływa. – No dobrze, panience już podziękujemy. – Machnęła ręką, co pielęgniarka przyjęła z niemałym zaskoczeniem. – Muszę porozmawiać z wnukiem.
Dziewczyna wyszła urażona, a Mikołaj na chwilę przeprosił babcię i wybiegł za nią. Gdy ją dogonił, mamrotała coś pod nosem i z niedowierzaniem kręciła głową.
– Przepraszam… – wyszeptał niewyraźnie, a ona chyba bardziej wyczuła jego obecność, niż go usłyszała. Spojrzała na niego z zainteresowaniem. – Proszę się nie gniewać na babcię. Ona jest trochę… specyficzna i pali jak smok, odkąd tylko pamiętam. W głowie mam taki obrazek z dzieciństwa: babcia siedzi na werandzie swojego domu i odpala jednego papierosa od drugiego. – Nagle zrozumiał, że odrobinę się zagalopował. Pielęgniarki prawdopodobnie nie interesowały jego wspomnienia z dzieciństwa, a on od zawsze stanowczo za dużo mówił, żeby ukryć swoje zakłopotanie. – W każdym razie proszę nie brać jej uwag do siebie. To naprawdę bardzo kulturalna starsza pani, tylko wścieka się, kiedy nie może zapalić.
Czy one nie mają czasem obowiązku noszenia identyfikatora z imieniem i nazwiskiem? Próbował dojrzeć plakietkę, jednak nie zauważył niczego, co mogłoby mu pomóc zidentyfikować kobietę, którą w myślach już nazwał Bezimienną. Dziewczyna wzruszyła ramionami, zdobyła się na wymuszony uśmiech, który Mikołaj zinterpretował jako komunikat w stylu „spieprzaj stąd”, i bez słowa oddaliła się w sobie tylko znanym kierunku.
Wrócił do sali, w której babcia, mimo złamanej szyjki kości udowej próbowała wstać z łóżka, i, jak przypuszczał, znaleźć ustronne miejsce na dymka.
– Babciu, co ty wyrabiasz?! – zapytał z przerażeniem, podchodząc do Emilii i próbując ją ułożyć z powrotem na łóżku. Na nic się jednak zdały jego starania – zrobiła całkiem zgrabny unik i już po chwili znowu wstawała.
– Aaaa! – krzyknęła naprawdę głośno, co znaczyło, że próba okazała się bolesna. Babcia Emilia nigdy nie wrzeszczała ot tak, bez powodu. Jako dziecko Mikołaj przypuszczał, że staruszka ma coś wspólnego z superbohaterami, których oglądał na ekranie telewizora pamiętającego jeszcze czasy Gierka.
– Co się stało?
Mikołaj był bledszy niż białe szpitalne ściany, babcia jednak nie zamierzała tracić czasu na udzielanie mu odpowiedzi. Nałóg wzywał. Nieznoszącym sprzeciwu gestem wskazała stojący w rogu sali wózek.
– Babciu, myślę, że to nie jest dobry pomysł… – Pokręcił głową, zmierzając w kierunku wózka. Z dwojga złego wolał zawieźć babcię do palarni, o ile takowa w ogóle w szpitalu istniała, niż pozwolić, aby podjęła kolejną próbę samodzielnego wstania z łóżka.
Wszystko poszło zadziwiająco sprawnie i już kilka minut później Mikołaj pocił się ze zdenerwowania przed damską toaletą, w której babcia oddawała się nałogowi. Postawiła wnuka na czatach, a jego niepokój wynikał głównie z faktu, że nie zapamiętał, jakim tajnym gestem ma ją powiadomić, gdyby zbliżał się ktoś z personelu.
Na szczęście nikt nie nakrył ponad dziewięćdziesięcioletniej pacjentki palącej papierosy w szpitalnej toalecie. Mikołaj miał wyrzuty sumienia, jednak jak nikt inny znał swoją babcię i wiedział, że nie odpuści. Miał przed sobą kilka godzin względnego spokoju.
– Dziecko ty moje – zwróciła się do niego, kiedy już dotarli do sali. – Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć. Twoja obecność tutaj to miód na moje serce po tym wszystkim, co mnie spotkało! – Teatralnie wywróciła oczami. – Żeby odmawiać biednej staruszce jedynej przyjemności!
Mikołaj miał poważne wątpliwości, czy można nazwać ją „biedną staruszką”, ale postanowił zachować tę uwagę dla siebie. Wolał nie dyskutować. Wiedział, że z nałogiem Emilii jeszcze nikt nie wygrał, chociaż wielu już próbowało.
– Obawiam się, że ten papieros będzie ci musiał wystarczyć na wiele godzin, a może nawet dni. – Z każdym kolejnym słowem mówił ciszej. Ulatywała z niego cała pewność siebie. – No dobrze, dowiem się w końcu, co się stało? Kiedy zadzwonił lekarz i powiedział mi o wypadku…
Babcia Emilia natychmiast mu przerwała.
– Lekarze nie od dziś wykazują skłonności do przesady. To nie był żaden wypadek, po prostu niefortunnie upadłam – wyjaśniła z miną niewiniątka.
Mikołaj podszedł powoli do szpitalnego łóżka i delikatnie, aby nie narazić babci na ból, usiadł na jego brzegu.
– Tak niefortunnie, że czeka cię skomplikowana operacja wszczepienia endoprotezy biodra. – Spojrzał na nią zatroskany. – Babciu, martwię się o ciebie. Może niepotrzebnie wyjechałem do Katowic… To przecież tylko kilkadziesiąt kilometrów, mógłbym codziennie dojeżdżać. Nie powinnaś być sama w domu. – Czule pogładził jej pomarszczoną dłoń. – Zostawiłem cię samą i teraz mam koszmarne wyrzuty sumienia. Gdybym był na miejscu, nigdy by do tego nie doszło!
– Kochany jesteś, ale nie masz racji – oświadczyła Emilia. – Jesteś dorosły i masz prawo żyć swoim życiem. Nie możesz wiecznie oglądać się na babcię! Mnie na tamtą stronę już bliżej niż dalej, a ty musisz zadbać o siebie. Myślałam, że cię nauczyłam zdrowego egoizmu!
Zasępił się. Nie lubił swobody, z jaką babcia mówiła o śmierci, ona jednak ucinała każdą dyskusję tłumaczeniem, że przeżyła takie czasy, kiedy umierali ludzie piękni i młodzi, więc jej, starej i pomarszczonej, śmierć w żadnym stopniu nie rusza. Niby wiedział, że babcia jest w wieku, jakiego nie dożyło wielu jej rówieśników, i to nie tylko z powodu wojny, jednak nie potrafił myśleć o śmierci z taką lekkością, z jaką przychodziło to Emilii. Może to zmienia się z upływem lat?
Sprowadził swoje myśli na właściwe tory.
– Babciu, ty chyba w ogóle nie powinnaś mówić o egoizmie. W twoich ustach brzmi to wręcz komicznie – zauważył.
– Nie zawsze tak było – stwierdziła Emilia, wzruszając ramionami.
Mikołaj nie zamierzał dać się spławić. Postanowił przyprzeć babcię do muru.
– Proszę cię, nie odwracaj mojej uwagi od tego, że znalazłaś się w szpitalu. – Spojrzał jej prosto w oczy. – Czy dowiem się, co się stało?
Emilia głośno wypuściła powietrze. Była przekonana, że nie ma o czym mówić, wnuk jednak zdawał się nie podzielać jej poglądów.
– Potknęłam się o dywanik – powiedziała. – Rozumiesz, dziecko? Przez głupi dywanik muszę tkwić w szpitalu, zdana na łaskę lub niełaskę lekarzy! Dalej jednak uważam, że nie stało się nic takiego, żeby robić wielkie zamieszanie.
Wnuk uniósł brwi.
– Babciu, masz biodro do wymiany i uważasz, że nic się nie stało? – Pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Biodro do wymiany miałam już jakiś czas temu, a dzięki temu całemu zdarzeniu – przez usta nie chciało jej przejść słowo „wypadek” – nie będę musiała czekać cztery lata na operację. Zakwalifikowali mnie do trybu pourazowego pilnego, więc sam widzisz…
– Normalnie same zalety! – mruknął z ironią.
– A żebyś wiedział! Życie mnie nauczyło, że trzeba na świat patrzeć przez różowe okulary i w każdej sytuacji doszukiwać się pozytywów.
Mikołaj nie miał najmniejszej ochoty na pseudofilozoficznie wywody, którymi zamierzała uraczyć go babcia. Interesował go tylko powód, dla którego znalazła się w szpitalu.
– Kiedy będziesz operowana?
Emilia przez dłuższą chwilę nie odpowiadała, próbując ułożyć się w wygodniejszej pozycji. Nawet najmniejszy ruch sprawiał jej ogromny ból, skupiła się więc na tym, żeby zrobić to w jak najdelikatniejszy sposób.
– Nie mam pojęcia – przyznała, kiedy udało jej się wygodnie umościć. – Byli dzisiaj u mnie tacy uroczy chłopcy, przypuszczam, że niewiele starsi od ciebie, podebatowali, a potem najstarszy z nich, orzekł, że pierwsze dni to okres stabilizacji pacjenta, cokolwiek to miało znaczyć, bo przecież czuję się świetnie – prychnęła. – Potem powiedział, że będą operować na dniach i wszyscy sobie poszli.
Mikołaj powoli skinął głową na znak, że przyjął to do wiadomości.
– W porządku, zajrzę do lekarza. Na pewno będziesz czegoś potrzebowała, prawda? Co mam ci przywieźć z domu? W głowie mi się nie mieści, że leżysz tutaj już trzeci dzień, a dopiero dziś mnie o tym poinformowano! Czy oni – gestem wskazał drzwi – nie powinni zawiadomić rodziny pacjenta niezwłocznie po przyjęciu chorego do szpitala?! Nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak mogłoby się to skończyć, gdyby pani Marylka nie postanowiła do ciebie zajrzeć…
Emilia zaczerwieniła się lekko, czym tylko utwierdziła Mikołaja w przekonaniu, że musiała zainterweniować, aby rodzina nie została natychmiast poinformowana o wypadku. Taka już była – najpierw myślała o innych, dopiero później o sobie. Wiedziała, że wnuk jest w trakcie sesji, postanowiła więc, że nie będzie zaprzątać mu głowy błahostkami.
– Och, no wiesz, lekarze na pewno mają mnóstwo innych obowiązków. A Marylka… – ucięła nagle, zastanawiając się, jak wybrnąć z tej sytuacji i nie zdradzić jej przed Mikołajem.
W końcu Maryla wyświadczyła jej przysługę, nie zawiadamiając go od razu. Emilia nie była głupia. Wiedziała, że wnuk rzuci wszystko i przyjedzie, a przecież miał obowiązki na uczelni.
– Z pewnością. – Uznał, że lepiej będzie, jeśli nie da po sobie poznać, że ją przejrzał. – No nic… W każdym razie zostały mi jeszcze dwa egzaminy, większość sesji mam za sobą, jakoś to wszystko ogarnę… – Podrapał się po brodzie. – I tak miałem przyjechać do ciebie na wakacje, więc nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło! Spędzimy ze sobą więcej czasu, niż planowaliśmy.
Emilia zamrugała nerwowo.
– Jak to? O ile mnie pamięć nie myli, to miałeś z kolegami z grupy jechać na dwa tygodnie na Mazury!
– Chyba nie sądzisz, że w tej sytuacji mógłbym nie zmienić planów. – Dla wzmocnienia swoich słów podniósł się z krzesła i stanął nad łóżkiem, aby zyskać przewagę. – Babciu, nawet nie próbuj ze mną dyskutować! Nie zamierzam beztrosko wylegiwać się nad jeziorem, podczas gdy ty będziesz dochodzić do siebie po ciężkiej operacji! Nie i koniec. – Dla podkreślenia efektu, mocno tupnął nogą.
Cóż, w jego wieku można sobie jeszcze pozwolić na takie dziecinne gesty.
Emilia chyba była słabsza, niż utrzymywała, gdyż odpuściła zadziwiająco szybko. Kilkanaście minut później stwierdziła, że jest zmęczona i najchętniej ucięłaby sobie drzemkę.
Mikołaj poczekał, aż babcia zaśnie, i bezszelestnie wyjął z jej szafki papierosy. Nie miał pojęcia, jak się tam znalazły, wolał jednak uniknąć sytuacji, w której staruszka wpadnie na pomysł, aby spróbować samodzielnie wstać z łóżka. Wiedział, że będzie wściekła, gdy nie znajdzie w szafce ulubionych slimów, ale postanowił zaryzykować. Cel uświęca środki.
Po drodze odwiedził jeszcze pokój lekarzy, gdzie naraził się dyżurującemu doktorowi pytaniem o możliwość rozmowy z kimś kompetentnym („Tutaj wszyscy są kompetentni, proszę pana!”). W rezultacie nie dowiedział się nic nowego.
– Jutro zapadnie decyzja, kiedy będziemy operować pana babcię – podsumował lekarz, co nie było dla Mikołaja wystarczającym wyjaśnieniem, ale nie drążył dalej.
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak funkcjonuje polska służba zdrowia.
– A co z rekonwalescencją? – Postanowił zmienić kierunek rozmowy. – Rozumiem, że babcia będzie musiała mieć całodobową opiekę.
– Proszę pana, jeszcze o tym nie myślimy. – Doktor popatrzył na niego znad prostokątnych oprawek. – Powrót do pełnej sprawności trwa zwykle od trzech do sześciu miesięcy, ale nie potrafię przewidzieć, jak to będzie w przypadku pana babci. Szczerze mówiąc, miewałem już pacjentów po osiemdziesiątce, ale w tak słusznym wieku jak pani Krajewska… – Zmarszczył nos. – Bądźmy dobrej myśli i miejmy nadzieję, że operacja i rekonwalescencja przebiegną pomyślnie.
Mikołaj przez ponad dwadzieścia minut czekał na autobus, który sprzed ogromnego gmachu chrzanowskiego szpitala zawiezie go na dworzec. Po godzinie wsiadł w autobus do Libiąża. W rodzinnym miasteczku szedł dobrze znanymi ścieżkami, mijając domy sąsiadów, a ciszę przerywało tylko szczekanie psów. Minął niewielki fragment lasu, który jeszcze się tu uchował, i po kilku minutach stanął przed płotem domu, w którym mieszkał od dziecka. Podniósł głowę i szybko ocenił stan budynku. Westchnął głośno. Kiedy ostatnio opuszczał to miejsce, nie przypuszczał, że wróci tu w takich okolicznościach.
Furtka zaskrzypiała złowieszczo, kiedy delikatnie ją uchylił. Prześlizgnął się przez nią i odszukał w kieszeni klucz.
Kiedyś nie lubił tego domu. Kojarzył mu się z matką, a właściwie z jej brakiem. Jako dziecko mieszkał z nią na piętrze, a babcia z dziadkiem zajmowali parter. Później Jan zmarł, Helena wyjechała, a granice między dwoma mieszkaniami się zatarły.
Mikołaj został z babcią Emilią, która robiła, co mogła, żeby zastąpić mu matkę, jednak nawet najczulsza i najukochańsza babcia nie była w stanie zrekompensować dziecku tego, że zostało opuszczone przez matkę. Są rany, których nie jest w stanie zabliźnić czas.
Już jako kilkulatek Mikołaj zastanawiał się, dlaczego mama postanowiła wyjechać i zostawić go pod opieką babci. Wymyślił w końcu, że widocznie nie jest wystarczająco dobry i nie zasługuje na jej miłość. Dorastał w przekonaniu, że coś jest z nim nie tak. Większość jego kolegów wychowywała się w pełnych rodzinach. Owszem, Konrad i Marek dorastali bez ojca, ale nikt, absolutnie nikt, nie został porzucony przez mamę. Matki były ze swoimi dziećmi mimo wszystko, ale jego Helena nie chciała. Wolała zacząć wszystko od nowa i podrzucić syna matce jak kukułka.
Kiedy zaczął dorastać, skierował całą swoją złość na matkę. Już nie czuł się winny, a zaczął rozważać, co za kobieta porzuca własne dziecko. Oddalał się od Heleny. Ostentacyjnie wychodził z domu, kiedy dzwoniła, a jeśli już z nią rozmawiał, mocno dawał jej odczuć swoją niechęć.
Teraz z ulgą doszedł do wniosku, że w rodzinnym domu czuje się swobodnie. Z czasem zrozumiał, że budynek nie jest niczemu winien i nie powinien darzyć go niechęcią. W końcu spędził tu też dobre chwile.
Babcia Emilia otoczyła go opieką i zapewniła mu mnóstwo ciepła. Był jej oczkiem w głowie. Czasem mamrotała pod nosem, że tylko zajmując się wnukiem, jest w stanie odkupić dawne winy. Pewnego dnia usłyszał, jak mówi do sąsiadki, że nie marzy już o niczym innym, jak tylko o tym, aby córka jej wybaczyła, ale uznał, że musiał się przesłyszeć.
Co matka miałaby wybaczać babci? Czym Emilia mogłaby zawinić Helenie, która kierowała się w życiu własnym egoizmem i wybrała życie w luksusie i karierę zamiast opieki nad własnym dzieckiem?
Niemal bezszelestnie przekręcił klucz, a drzwi natychmiast ustąpiły. Wsunął się do mieszkania, zdjął buty i rzucił je w kąt. Emilia z pewnością zrugałaby go i poprosiła, aby zachowywał się jak człowiek, ale przecież jej tu nie było.
Westchnął głośno. Wszystko się zmieniło, a miał zaledwie dwadzieścia lat. Czy był gotów wziąć na siebie tak wielką odpowiedzialność?
Wiedział, że babcia może nigdy nie odzyskać dawnej sprawności. Przecież była już po dziewięćdziesiątce! Całkiem możliwe, że będzie potrzebować całodobowej opieki nie tylko przez kilka miesięcy po wypadku, ale już do końca życia. Czy potrafił zdobyć się na takie poświęcenie? Odpowiedź na to pytanie nie przyszła mu łatwo. Kochał babcię nad życie, w końcu to ona go wychowała i odmawiała sobie wiele, aby jej ukochany wnuczek nie szedł spać głodny. Nigdy się u nich nie przelewało, a Helena bawiła się w artystkę w Paryżu. Wiedział, że nie będzie jej w stanie tego wybaczyć.
Matka. Wypadałoby ją poinformować o wypadku. W jego sercu zakiełkowała nadzieja, że może kiedy Helena dowie się o tym, co się stało, w końcu przestanie żyć mrzonkami i wróci do domu. Co ona sobie wyobraża? Miała dwudziestoletniego syna, który jej potrzebował, i ponad dziewięćdziesięcioletnią matkę, którą najprawdopodobniej trzeba się będzie zaopiekować.
Drżącymi rękami wybrał francuski numer Heleny. Nie rozmawiali ze sobą zbyt często, bo prosiła, by dzwonił tylko w nagłych wypadkach, a na co dzień kontaktował się z nią raczej drogą mailową. „Tak jest taniej” – tłumaczyła.
– Bonjour c’est Lena. Je ne peux pas répondre pour le moment, laissez-moi un message après le bip. – To był radosny głos matki. No tak, mógł się tego spodziewać: poczta głosowa. Z pewnością była bardzo zajęta.
Nic nie irytowało go bardziej niż usilnie starania rodzicielki, aby zerwać ze swoimi korzeniami. Na litość boską, rodzice nazwali ją Heleną, nie żadną Leną!
Ze złością rzucił telefonem o ścianę, lecz szybko się zreflektował, że przecież nie stać go na nowy aparat. Ocenił wzrokiem smartfon, ale na szczęście był cały. To nie był dobry pomysł, aby na nim wyładowywać złość. W końcu to nie wina aparatu, że matka postanowiła być nieosiągalna i wyłączyła telefon.
Miał dość. Położył się na łóżku w ubraniu i niemal natychmiast zasnął.
EMILIA UPIŁA ŁYK HERBATY Z CYTRYNĄ I POGRĄŻYŁA SIĘ W ROZMYŚLANIACH. Prawdę mówiąc, ostatnio miała wiele powodów do zmartwień, i nie chodziło tylko o biodro. Zmiany zwyrodnieniowe zaczęły jej dokuczać już wiele lat wcześniej, więc wiedziała, że prędzej czy później czeka ją operacja, ale nie przejmowała się takimi błahostkami. Zresztą dochodziła do siebie w zadziwiającym dla wszystkich, łącznie z lekarzami, tempie i dwa tygodnie po zabiegu chodziła już dość stabilnie o kulach. Czasem tylko zbyt gwałtownie wstawała, co wywoływało ból.
Nie, Emilia zdecydowanie bardziej przejmowała się Mikołajem, który był, delikatnie rzecz ujmując, niedzisiejszy. Każda babcia pewnie marzyła o tak dobrze wychowanym wnuku, jednak ona wiedziała, że dla młodego mężczyzny w jego wieku może to oznaczać tylko jedno: kłopoty.
Dzieciak wychowywał się bez matki i ojca, a jego brak pewności siebie i wycofanie były najlepszym dowodem na to, że nie da się tak po prostu zostawić za sobą trudnego dzieciństwa i pójść do przodu. Była zła na córkę, na ojca Mikołaja, którego z braku lepszego określenia często nazywała w myślach NN, a najbardziej na samą siebie. Cóż, gdyby niemal pół wieku temu miała tę wiedzę co teraz, sprawy potoczyłyby się zupełnie inaczej. Teraz już wiedziała, że poczucie odrzucenia i strach przed życiem dostaje się w spadku po przodkach.
Przyjemny i orzeźwiający wietrzyk chłodził jej zmęczone upałem ciało. Niewielka weranda była miejscem, w którym Emilia spędzała zdecydowanie najwięcej czasu. Wpatrywała się w ogród, niegdyś jej największą chlubę, teraz boleśnie przypominający o upływie lat. Starość zabrała jej siły i chociaż nadal utrzymywała, że nie czuje się staro, nie miała już energii, aby zadbać o ogródek. Jakiś czas temu postanowiła, że doprowadzi go do stanu używalności, jednak wypadek zniweczył jej plany.
W oknie balkonowym pojawiła się postać Mikołaja. Dzielnie walczył z firaną, chociaż wieszał to ustrojstwo po raz pierwszy w życiu. Emilia głośno westchnęła. Do czego to doszło! Starość zdecydowanie się Bogu nie udała, na co najlepszym dowodem była wszczepiona w jej biodro endoproteza. Mikołaj jeszcze przez kilka minut walczył z oporną płachtą materiału, aż w końcu, zdyszany i czerwony na twarzy, otworzył okno balkonowe i wyszedł na taras.
– Zwycięstwo! – oznajmił, wyraźnie z siebie zadowolony.
– Dziecko, ale po co ty to robisz? Nic się nie stanie, jeśli okna będą brudne przez kilka tygodni! – Rozparła się wygodnie w fotelu. – Za jakiś czas poczuję się lepiej i będę mogła sama zadbać o dom. Proszę cię, żebyś nie robił nic ponad to, co konieczne. Zresztą nadal uważam, że powinieneś jechać z kolegami na te Mazury. Zdaje się, że będzie tam pewna panienka, która cię interesuje…
Spojrzał na nią zszokowany, ale po chwili jego twarz rozjaśniła się.
– Babciu, podsłuchiwałaś!
– Ależ skąd! – Uśmiechnęła się do niego. – Po prostu tak głośno rozmawiałeś przez telefon, że było cię słychać w całym domu.
Mikołaj wyraźnie się zasępił. Najwidoczniej rozmowa o dziewczynie nie sprawiała mu przyjemności. Emilia natychmiast wyczuła, że coś musi być na rzeczy. Nie zamierzała drążyć, ale Mikołaj sam zdecydował się na zwierzenia.
– To i tak już nieaktualne – przyznał niechętnie.
– Dlaczego? – zapytała ostrożnie, aby nie spłoszyć wnuka, który dość niechętnie rozmawiał o swoich uczuciach.
Cóż, po kimś to odziedziczył…
– Liwia pojechała na Mazury z moim kolegą z akademika – rzucił lekko Mikołaj, ale po jego minie było widać, że cała sprawa mocno leży mu na sercu.
– A ten kolega, przepraszam, nie wiedział, że ta cała Liwia jest… – zawahała się – że ta dziewczyna jest ci szczególnie bliska?
Emilia zmarszczyła brwi. Nie podobało jej się to, co usłyszała od wnuka. Odezwała się w niej dawna natura. Chciała chronić Mikołaja przed całym światem, a przecież nie był już małym chłopcem. Wciąż musiała to sobie uświadamiać. Czas płynął tak nieubłaganie!
– Wiedział, wiedział, ale to najwyraźniej nie przeszkodziło mu w tym, żeby się wokół niej zakręcić – wyznał ze smutkiem Mikołaj.
– Czy to bliski kolega? – Emilia poruszyła się niespokojnie.
Nie mieściło jej się to w głowie! Za jej czasów dziewczyna kolegi była po prostu nietykalna!
– Raczej tak.
Mikołaj był taki sam jak matka. Mówił dużo, ale unikał rozmów na takie tematy. Emilia była jednak ostatnią osobą, która mogłaby tę cechę krytykować: sama ukrywała wiele faktów ze swojej przeszłości.
– W takim razie oboje są siebie warci – podsumowała. – Znajdziesz sobie lepszą dziewczynę i bardziej lojalnego przyjaciela. Nie przejmuj się tym!
Machnęła ręką, lekceważąc całą sprawę. Tego kwiatu jest pół światu!
– Tylko że to nie jest pierwszy taki przypadek. – Mikołajowi wyrwało się chyba więcej, niż zamierzał powiedzieć.
Emilia zmarszczyła brwi.
– Co masz na myśli? Ten kolega nie po raz pierwszy się tak wobec ciebie zachował? W takim razie dlaczego nadal jest twoim znajomym? Czegoś tu nie rozumiem…
– Nie, nie! – zaprotestował Mikołaj. – Tylko… No cóż, babciu, nie jestem ekspertem w tych sprawach.
Chłopak zachichotał nerwowo, a Emilia nie odezwała się ani słowem. Wiedziała, że nic nie zachęca do zwierzeń bardziej niż cisza, która krępowała rozmówcę na tyle, że decydował się kontynuować. Nie pomyliła się.
Utkwił wzrok gdzieś daleko, poza horyzontem. Emilia wiedziała, że w Mikołaju odzywa się ten mały chłopczyk, który nigdy nie dostał od matki miłości i wsparcia. Właśnie dlatego nie mógł w dorosłym życiu rozprostować skrzydeł i wzbić się w powietrze. Cóż z tego, że nie miał już dziesięciu lat? To nieważne, że zamiast ubrudzonego czekoladą chłopca siedział przed nią dwudziestoletni mężczyzna. Tęsknoty za matczynym uczuciem nie jest w stanie zagłuszyć upływ czasu.
– Dziewczyny omijają mnie szerokim łukiem – wyznał niepewnie. – Nie jeżdżę wypasionym samochodem i nie imprezuję od poniedziałku do niedzieli. Na dodatek w towarzystwie koleżanek zachowuję się jak idiota, bo chciałbym im zaimponować, a efekt jest zawsze odwrotny.
Emilia spojrzała na niego uważnie i w milczeniu pokiwała głową, co zachęciło go do dalszych zwierzeń.
– Odstaję od reszty – bąknął niewyraźnie. – Matka miała rację! Który normalny facet wybiera polonistykę? Moi koledzy z liceum poszli na Politechnikę Śląską albo Akademię Górniczo-Hutniczą, a znajomi z akademika studiują informatykę i matematykę. Tylko ja, jak ten palant, czytam książki i rozkładam zdania na czynniki pierwsze! – Uderzył dłonią w stół, a filiżanka, z której Emilia sączyła herbatę, lekko zadrżała. Nie uznawała kubków i taniej porcelany. To była jedyna ekstrawagancja, na jaką sobie pozwalała.
– Robisz to, co lubisz – powiedziała uspokajającym głosem. – Myślę, że to jest w życiu najważniejsze: znaleźć coś, co się kocha, i pozostać temu wiernym. Płeć nie ma tutaj nic do rzeczy! – Wypiła resztę zimnej już herbaty. – Rzeczywiście, utarło się, że mężczyźni wybierają zawody górnika, hutnika czy informatyka, a polonistyka jest bardziej kobiecym kierunkiem, ale uwierz, że byłbyś bardziej nieszczęśliwy, studiując coś, co cię nie interesuje. – Zamilkła na chwilę, aby dobrać odpowiednie słowa. – Jesteś jeszcze młody. Mało kto w twoim wieku w ogóle wie, czego chce. Wybrałeś takie studia, jakie cię interesują, i chwała ci za to. Poza tym, jak sam słusznie zauważyłeś, na polonistyce jest więcej kobiet, a więc masz większą szansę, aby poznać kogoś interesującego. – Puściła do niego oczko i zachichotała.
– Ale one wszystkie traktują mnie jak dobrego kolegę! – Mikołaj najwyraźniej nie podzielał entuzjazmu babci. – Nic więcej.
Emilia wyciągnęła rękę w uspokajającym geście.
– Ja wiem, że w twoim wieku chciałoby się dostać od losu wszystko naraz, ale czasem lepiej poczekać na kogoś wyjątkowego. Najpiękniejsze rzeczy przychodzą z czasem.
Odpłynęła myślami gdzieś daleko, a Mikołaj nie chciał sprowadzać jej z powrotem na ziemię, więc milczał. Nie wiedział, czy to on stał się wrażliwszy i zwracał większą uwagę na nieco dziwaczne zachowanie babci, czy te jej chwile zadumy rzeczywiście zdarzały się coraz częściej. Nie miał pojęcia, gdzie staruszka wówczas była, ale miał wrażenie, że gdzieś daleko, pewnie w przeszłości.
Tę magiczną chwilę przerwał nagle natarczywy dzwonek dobiegający z tylnej kieszeni dżinsów Mikołaja. Babcia błyskawicznie wróciła do rzeczywistości i spojrzała na niego pytająco. Wyraźnie się zasępił, kiedy spojrzał na ekran: to matka próbowała się z nim skontaktować. Przez ostatnie dwa tygodnie wydzwaniał do niej kilka razy dziennie i pisał kilkanaście wiadomości. Wszystkie pozostały bez odpowiedzi. Odezwała się dopiero teraz.
– Teraz to już naprawdę możesz sobie darować! – Złość narastała w nim od kilkunastu dni. Nie, zaraz, wróć. Należałoby powiedzieć: złość narastała w nim od kilkunastu lat, a apogeum osiągnęła w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Nie mógł sobie darować tej uwagi. Zrezygnował nawet z przywitania.
– Mikołaj? – W głosie matki było słychać zaskoczenie. – Ale o co chodzi? Wróciłam z wakacji, włączyłam telefon i od razu do ciebie zadzwoniłam.
– Kto w dzisiejszych czasach nie zabiera ze sobą telefonu na wakacje? – Pokręcił głową z niedowierzaniem.
Helena prychnęła ze złością. Nie lubiła, gdy ktokolwiek ją pouczał.
– Musiałam odpocząć. Zresetować się. No wiesz, pobyć przez chwilę sama ze swoimi myślami. Nie chciałam, aby mi przeszkadzano.
– Rozumiem. Chciałaś odpocząć, mamo – rzucił Mikołaj, kładąc nacisk na ostatni wyraz. Niby jedno krótkie słowo, a jednak jemu sprawiało mnóstwo trudności. Kiedy już je wymawiał, robił to cynicznie i ze złością. – A nie wpadło ci do głowy, że podczas gdy ty odpoczywałaś, mogło coś się stać i nikt nie miał szans, żeby się z tobą skontaktować?
– Moja matka umarła? – wypaliła nagle Helena. Mikołaj nie wiedział, a może raczej nie chciał wiedzieć, jak potężny ładunek emocjonalny krył się w tym jednym krótkim pytaniu.
– Skąd w ogóle taki pomysł?! – Podniósł głos, na chwilę zapominając, z kim rozmawia.
Może Helena nie była wzorem matki, ale jednak Emilia nauczyła go szacunku do niej. Mimo wszystko.
– No wiesz, nie jest już pierwszej młodości, a skoro wydzwaniasz do mnie od dwóch tygodni… Nieważne! Stało się coś? Mógłbyś w końcu przejść do sedna? – poprosiła zniecierpliwionym tonem.
Mikołaj wstał z fotela i odszedł na kilka metrów. Miał dziwne wrażenie, że do siedzącej tuż obok Emilii docierają wypowiadane przez Helenę słowa.
– Babcia miała wypadek. Niby nic poważnego, przewróciła się w domu, a jednak w jej wieku to groźne. – Spiorunował wzrokiem Emilię, która już miała się odezwać, pewnie po to, żeby zaprzeczyć słowom wnuka. – Lekarze musieli ją operować. Babcia ma wszczepioną endoprotezę i z uwagi na jej wiek okres rehabilitacji może się wydłużyć nawet do sześciu miesięcy.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Helena potrzebowała kilkunastu sekund, żeby pozbierać myśli i coś odpowiedzieć.
– Przykro mi, ale… Co ja mam z tym wszystkim wspólnego?
Słowa matki niemal natychmiast wywołały w nim gniew. Co ona ma z tym wszystkim wspólnego?! Jak to: co ona ma z tym wszystkim wspólnego? Babcia jest jej matką, do cholery!
Najpierw porzuciła kilkuletniego syna i wyjechała do Paryża, bo przecież stolica Francji była taka modna wśród artystów i tylko tam mogła zrobić prawdziwą karierę. Spakowała walizki i zaczęła zupełnie nowe życie, w którym nie było miejsca dla dziecka, a teraz zabrakło go również dla matki? Jakim trzeba być człowiekiem, aby tak traktować bliskich?
Zszedł z tarasu i ruszył w stronę ogrodu. Nie chciał, aby babcia była świadkiem tej rozmowy.
– Obawiam się, że masz z tym wspólnego o wiele więcej, niż ci się wydaje. – Nie chciał uderzać w błagalne tony, ale jakoś samo wyszło. – Mamo, przecież to twoja matka, zastanów się… Babcia ma już dziewięćdziesiąt cztery lata. Ona nas potrzebuje! Ja cię potrzebuję, do cholery! Teraz mam wakacje, więc mogę się nią zajmować. Pominę już to, że miałem w planach jakąś dorywczą pracę, aby odciążyć ciebie i babcię, a potem wyjechać na dwa tygodnie z kolegami na Mazury. Zrezygnowałem z tego bez żalu, bo wiem, że ona nie ma nikogo poza mną. – Spojrzał w kierunku tarasu. Emilia zaciągała się papierosem i dość nieudolnie udawała, że wcale nie przysłuchuje się ich rozmowie. – Ale przecież jesteś jeszcze ty! Chyba mogłabyś przyjechać na kilka tygodni, maksymalnie kilka miesięcy, żeby pomóc babci? Od października chciałbym wrócić na studia, a nie wiem, czy to będzie możliwe, jeśli…
– Nie – przerwała mu stanowczo matka. – To nie wchodzi w grę.
Czekał, licząc, że powie coś więcej, jednak cisza po drugiej stronie przedłużała się.
– Ale dlaczego? Nigdy cię o nic nie prosiłem. Nigdy! Do czasu… Teraz cię błagam, przyjedź do domu i zaopiekuj się babcią!
– Na ile znam swoją matkę, radzi sobie całkiem nieźle. – Nawet z takiej odległości Mikołaj natychmiast wyczuł chłód w jej głosie. – Dacie sobie radę.
– Mamo, możliwe, że będę musiał przerwać studia. – Spróbował po raz ostatni. – Czy ty to rozumiesz?! Nie wierzę, po prostu nie wierzę… Nie masz serca!
– Zawsze możesz wziąć dziekankę. – Oczyma wyobraźni widział, jak matka wzrusza ramionami. – Znasz mój stosunek do twoich studiów. Polonistyka nie jest przyszłościowym kierunkiem, więc może dobrze by się stało.
Złość dusiła go od środka. Nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Wiedział, że matka ma trudny charakter, ale dotychczas wierzył, że nie jest całkowicie pozbawiona uczuć. Tego dnia przekonał się, jak bardzo by się mylił.
– Czyli nie przyjedziesz?
– Mam w przyszłym miesiącu wystawę. – Jej głos od razu się zmienił. Najwyraźniej samo mówienie o tym sprawiało jej przyjemność. – Może w końcu uda mi się wybić.
Nie chciał być złośliwy, ale na usta cisnęła mu się uwaga na temat wielu innych imprez, które miały jej pomóc się wybić.
– Czyli nie? – wycedził przez zaciśnięte wargi.
– Przykro mi.
Helena coś jeszcze mówiła, ale Mikołaj już jej nie słuchał. Nacisnął czerwoną słuchawkę i ze złością włożył telefon do kieszeni. Spojrzał w stronę werandy. Babcia właśnie gasiła papierosa i dałby sobie rękę uciąć, że ukradkiem ociera łzy.
ZGŁĘBOKIEGO SNU WYRWAŁ GO HUK TŁUCZONEGO SZKŁA. Podniósł się szybko z łóżka, aż zakręciło mu się w głowie. Odruchowo spojrzał na zegar, który od zawsze wisiał na ścianie. Wskazówki zatrzymały się na trzeciej. No tak, miał wymienić baterie, ale tego nie zrobił.
Sięgnął po telefon, aby sprawdzić godzinę. Po lewej stronie u góry migała ikonka nieodebranej wiadomości. Z niesmakiem pokręcił głową, kiedy czytał SMS od matki. Nie mógł uwierzyć, że z tą kobietą łączy go najbliższy stopień pokrewieństwa.
Mam tutaj swoje życie i nie rzucę wszystkiego tylko dlatego, że Emilia złamała biodro. Jeśli potrzebujesz pieniędzy, mogę zrobić przelew. Kocham Cię, mama.
Prychnął ze złością. Mogłaby sobie darować to czułe zakończenie. Poza tym irytowało go, że Helena mówi o babci „Emilia” lub „moja matka”. Uważał, że staruszka zasługuje na więcej, tymczasem córka nie potrafiła jej nawet okazać szacunku.
Nagle przypomniał sobie o dziwnym odgłosie, który go obudził. Zerwał się jak oparzony i popędził do kuchni, gdzie Emilia dość nieudolnie, podpierając się kulą, próbowała posprzątać bałagan. Natychmiast wkroczył do akcji.
– Babciu, proszę cię, usiądź… Posprzątam. – Pomógł jej usadowić się na krześle. – Co się stało?
– A cóż niby miało się stać? – Machnęła ręką. – Po prostu rozlałam herbatę.
Wystarczyło spojrzeć na Emilię, aby się domyślić, że jest wściekła. Z odrazą patrzyła na kulę, teraz rzuconą w kąt. Mikołaj nic nie powiedział, chociaż na końcu języka miał uwagę, że zbita filiżanka, to nie tylko „rozlana herbata”.
– Nie oparzyłaś się?
Emilia w milczeniu pokręciła głową, chociaż ochlapała nogi wrzątkiem. Nie chciała, aby wnuk skakał wokół niej i, co gorsza, próbował ściągać z niej te przeklęte rajtuzy. To byłoby poniżające.
W takich chwilach powinna być z nią córka. Powinna, ale Helena mieszkała ponad tysiąc pięćset kilometrów stąd i ani myślała pomagać w opiece nad starą zniedołężniałą matką. Staruszka była więc zdana na dwudziestoletniego wnuka, który zdecydowanie nie powinien ściągać swojej starej babce rajstop! Co do tego Emilia nie miała żadnych wątpliwości.
– I na co mi to było? – Sama się zdziwiła, że wypowiedziała swoje myśli na głos.
Mikołaj spojrzał na nią pytającym wzrokiem.
– Czyli?
– Na co mi była ta cała operacja? Funkcjonuję jeszcze gorzej niż przed zabiegiem. Wcześniej to chociaż byłam w stanie przenieść filiżankę z herbatą z kuchni do pokoju.
– Przez chwilę musi być gorzej, żeby mogło być lepiej – zauważył rezolutnie Mikołaj, a potem szybko zmienił temat, aby odciągnąć uwagę babci od tych najbardziej bolesnych spraw. – Dzisiaj przychodzi do ciebie pani Maryla, prawda?
Rzeczywiście, Emilia spodziewała się wizyty sąsiadki. Kiedy Mikołaj wyjeżdżał na studia do Katowic, cieszył się, że babcia ma na miejscu bratnią duszę – kogoś, kto w razie potrzeby wesprze ją dobrym słowem i dotrzyma jej towarzystwa. Wprawdzie część weekendów spędzał w rodzinnym domu w Libiążu, jednak w tygodniu nie mógł składać codziennych wizyt babci, więc cieszył się, że nie jest zdana tylko na siebie.
– Właśnie! Zapomniałabym! Ostatnio Marylka przyniosła mi cztery dorodne cukinie ze swojego ogródka – zreflektowała się Emilia. – Może masz ochotę na placki? Zetrę cukinie na tarce, dodam trochę cebuli, jajka, mąkę… Tak jak lubisz! Poleję je jogurtem naturalnym zmieszanym z czosnkiem. Masz ochotę, dziecko?
Mikołaj uśmiechnął się szeroko. Placki z cukinii to jego przysmak z dzieciństwa. Doskonale pamiętał, jak latem bawił się w ogródku, a babcia przerywała tę zabawę i wołała go na taras, gdzie czekało na niego ulubione danie. Najpierw zlizywał jogurt z czosnkiem, a dopiero później zabierał się do placków.
– Nie chciałbym, żebyś się przemęczała – zaczął nieśmiało.
Emilia ze zniecierpliwieniem pokręciła głową.
– Dziecko, ja cię bardzo proszę, ty nie rób ze mnie kaleki! – Rzuciła mu porozumiewawcze spojrzenie. – Tyle jeszcze mogę dla ciebie zrobić. Przygotuj tylko patelnię, a ja zadbam o resztę. Wprawdzie nie jadłeś jeszcze śniadania, ale jest już jedenasta, więc myślę, że możemy zacząć od wczesnego obiadu.
Uwaga babci wpędziła go w zakłopotanie. W końcu przyjechał do domu, aby jej pomóc, a wylegiwał się w łóżku do południa.
Placki Emilii były dokładnie takie, jak zapamiętał z dzieciństwa. Zjadł je na tarasie, zupełnie jak wówczas, kiedy był chłopcem. Przeżuwając kolejne kęsy, co chwila unosił kciuk do góry, chwaląc babciną kuchnię.
– Przepyszne! – komentował, a Emilia uśmiechała się, zaciągając się cienkim papierosem.
Zawsze jadała niewiele, a prawdziwą przyjemność sprawiało jej palenie. Mikołaj w tej kwestii był zupełnym przeciwieństwem babci – papierosy wzbudzały w nim wstręt, za to jadł za dwóch, a nawet za trzech, jak czasem żartowała Emilia.
Kiedy przyszła Maryla, uznał, że najlepiej będzie, jeśli się ulotni i pozwoli im w spokoju porozmawiać. Po drodze do sklepu spotkał znajomego z liceum i na kilkanaście minut, kiedy z nim rozmawiał, zapomniał o bożym świecie i znów poczuł się młodym, pozbawionym trosk chłopakiem. Powymieniali informacje na temat dalszych losów kolegów i koleżanek z klasy, powspominali studniówkę i tych, którym nie udało się zdać matury. Podobno z egzaminem z matematyki nie poradziły sobie trzy osoby, a czwarta nie zdała z polskiego. Mikołaj wstępnie umówił się z Sebastianem na piwo, a potem się pożegnali.
Kiedy wrócił do domu, babcia nadal rozmawiała z panią Marylą, uznał więc, że pójdzie na górę, aby im nie przeszkadzać, jednak to, co usłyszał, zaciekawiło go na tyle, że zatrzymał się w korytarzu i niepewnie spojrzał w kierunku drzwi.
– Szczerze mówiąc, nie dziwię się Helenie. – To był stłumiony głos Emilii. – Na jej miejscu chyba też nie chciałabym mieć ze swoją matką nic wspólnego.
Wiedział, że nie powinien podsłuchiwać, ale to było silniejsze od niego. Od najmłodszych lat miał wrażenie, że w tym domu nie mówi się głośno o wszystkim i być może właśnie otrzymał potwierdzenie swoich przypuszczeń.
– Nie masz racji – powiedziała Maryla. – Po tym, co przeżyłaś…
O czym ona mówiła? Co takiego wydarzyło się w tej rodzinie i dlaczego nikt nie chciał z nim o tym rozmawiać?
– To nie ma nic do rzeczy – przerwała jej stanowczym głosem babcia.
– Ależ oczywiście, że ma! – wtrąciła z przekonaniem w głosie sąsiadka. – Helena wie o tym, co cię spotkało. Człowiek podniesie się, ale już nigdy nie będzie taki sam. Po tym, co widziałaś, czego doświadczyłaś i co straciłaś, nie można przecież ot tak wyrzucić złych wspomnień z pamięci i zacząć od nowa.
– Tylko dlaczego cierpią kolejne pokolenia? – Emilia westchnęła głośno.
Było jasne, że nie oczekuje odpowiedzi na to pytanie.
Zapadła cisza. Mikołaj bał się, że zostanie nakryty, więc szybko i niemal bezszelestnie wszedł na górę. Słowa babci i sąsiadki jeszcze długo rozbrzmiewały w jego głowie. Czy rzeczywiście jego matka miała powód, aby wyjechać z domu?
Zawsze myślał, że Helena zostawiła swoje poprzednie życie z czystego egoizmu. Była wygodnicka i marzyła o wielkiej karierze, a jej zdaniem tylko w Paryżu mogła osiągnąć to, na co było ją stać. Jeszcze w PRL-u ukończyła krakowską Akademię Sztuk Pięknych i uwierzyła swoim wykładowcom, którzy przekonywali ją, że ma rzadko spotykany talent. Była ulubienicą profesora Jana Szancenbacha, wybitnego przedstawiciela koloryzmu, który wielokrotnie powtarzał, że jest jego nadzieją. Po ukończeniu studiów jeszcze przez kilka lat próbowała wybić się w kraju, w końcu jednak uznała, że odradzająca się z popiołów Polski Ludowej Rzeczpospolita nie zapewni jej świetlanej przyszłości, i wyjechała. Nic to, że miała kilkuletniego syna, dla którego była całym światem. „Babcia się tobą zaopiekuje”, powiedziała, i już jej nie było.
Nie obiecywała, że wróci, że po niego przyjedzie, bo i po co? Przecież wiedziała, że to nieprawda. Nie zamierzała okłamywać syna.
Mikołaj po raz pierwszy spojrzał na wyjazd matki inaczej. Czyżby przed czymś uciekała?
Poprzedniego wieczoru wypił o jedno piwo za dużo, więc teraz cierpiał z powodu paskudnego bólu głowy. Spotkał się z Sebastianem i wpadli na pomysł, aby zadzwonić do pozostałych kolegów z czasów liceum, więc niewinny wypad do baru skończył się o nieprzyzwoicie późnej, a raczej wczesnej porze. Głupio mu było wracać, ale starał się być cicho i miał nadzieję, że Emilia rzeczywiście się nie obudziła. Podejrzewał, że gdyby mieszkał z matką, nie miałby podobnych oporów, jednak wobec staruszki czuł respekt.
Nastawił budzik na dziewiątą. Kiedy alarm w telefonie zadźwięczał, nie miał najmniejszej ochoty, by unieść powieki choć na milimetr, zmusił się jednak, żeby otworzyć oczy i wstać z łóżka.
Emilia z dnia na dzień radziła sobie coraz lepiej, lecz nadal potrzebowała pomocy, więc nie chciał, żeby była zdana tylko na siebie, podczas gdy on będzie odsypiał nieprzespaną noc.
Trudno. Nie od dziś wiadomo, że na kaca najlepsza jest praca.
– Dziecko ty moje, dlaczego nie śpisz? – zapytała babcia, kiedy zombie w postaci Mikołaja weszło do kuchni.
– Właśnie dlatego! – Wskazał palcem drewnianą deskę, na której babcia siekała szczypiorek. – Muszę cię pilnować.
Zmarszczki wokół oczu Emilii zagęściły się, kiedy uśmiechnęła się do wnuka.
– Słyszałam, że wróciłeś nad ranem. – Czyli jednak udawała. – Nie chciałam cię budzić, a przygotowanie kanapki z pomidorem i szczypiorkiem nie przerasta moich kulinarnych możliwości.
Mikołaj łakomym wzrokiem spojrzał na butelkę wody mineralnej. Postanowił ją przemycić po cichu do swojego pokoju. Miał wrażenie, że jego gruczoły ślinowe przestały spełniać swoją podstawową funkcję, bał się jednak, że babcia odkryje przyczynę wzmożonego pragnienia. Wiedział, że to idiotyczne – Emilia z pewnością nie miała nic przeciwko temu, że wyszedł z kolegami i wypił kilka piw, w końcu był dorosły. A jednak odczuwał zażenowanie.
Jego wewnętrzne dylematy rozwiązała babcia, podsuwając mu szklankę apetycznie pachnącego napoju.
– Zdawałam sobie sprawę z tego, że możesz być dzisiaj niedysponowany, więc ugotowałam z samego rana kompot truskawkowy.
Nic nie powiedział, ale wypił całą szklankę i poprosił o więcej.
– Może posprzątałbym na strychu? – zasugerował.
– Dzisiaj? – zdziwiła się Emilia.
Akurat tego dnia nie spodziewała się po wnuku tak szumnych deklaracji. W końcu na strychu nikt nie sprzątał od… Właściwie nie wiedziała, czy ktoś kiedykolwiek robił tam porządki.
– A co to za różnica? – Mikołaj wypiął dumnie pierś. – Pamiętam, że jest tam mnóstwo ciężkich przedmiotów, a sama sobie z tym na pewno nie poradzisz. Akurat jestem w domu, więc mogę się tym zająć.
– Jak tam sobie chcesz – skwitowała babcia. – Co zjadłbyś na obiad, dziecko?
Wzruszył ramionami. Chwilowo nie miał apetytu, więc Emilia postanowiła, że ugotuje zupę ogórkową z ukiszonych przez siebie ogórków, którą wnuk będzie mógł w każdej chwili sobie odgrzać.
Kiedy tylko za Mikołajem zamknęły się przykurzone drzwi, od razu zrozumiał, że popełnił błąd. Piętrzącego się stosu nikomu niepotrzebnych przedmiotów nie byłby w stanie posprzątać w jeden dzień nawet w pełni sił. Nie zwykł jednak się poddawać, mimo że tym razem z góry przewidywał swoją porażkę. Postanowił, że uprzątnie chociaż część rupieci.
A czego tam nie było! Stara pralka frania, drewniane sztalugi pamiętające jeszcze pierwsze prace Heleny, niedziałający od kilkunastu lat stojący zegar, skrzynia z zabawkami. Z pewną nostalgią obracał w dłoniach przedmioty, które umilały mu dzieciństwo. Uśmiechnął się na widok Action Mana, prezentu na któreś święta. Przypomniał sobie, jak babcia zabawnie marszczyła nos, próbując powtórzyć po nim nazwę zabawki. „Akszon men” – tak mówiła.
– Rany! – westchnął na widok ogromnego pudła, w którym mieściła się jego kolekcja klocków Lego.
Z tego mężczyźni chyba nie wyrastają. Mimo iż nie był już chłopcem, z chęcią postawiłby jakąś budowlę. Kiedyś mógł to robić godzinami. Miał dużo cierpliwości.
– Wszystko w porządku? – Z dołu dobiegło do niego wołanie babci.
– Tak, tak!
Odstawił na bok skrzynię, w której znalazł jeszcze kilkadziesiąt niewielkich resoraków, i postanowił niczego nie ruszać. Zabawki mogły się jeszcze kiedyś przydać. Na razie ta perspektywa wydawała mu się bardzo odległa, ale panta rhei, jak mawiał Heraklit. Wszystko płynie.
Bez żalu postanowił wyrzucić stare obrazy matki, pamiętające jej studenckie czasy. Gdyby miała ich jeszcze w ogóle potrzebować, z pewnością dawno by się po nie zgłosiła.
Pożegnał się również ze swoimi rysunkami z dzieciństwa i szkolnymi zeszytami. Nie rozumiał, po co babcia to wszystko trzyma. Nie byłoby łatwiej po prostu wyrzucić? Wiedział, że Emilia zawsze była sentymentalna, jednak nie widział najmniejszego sensu w wynoszeniu na strych nikomu niepotrzebnych zeszytów małego Mikołaja, niechlubnych dowodów na to, że od najmłodszych lat fatalnie radził sobie z matematyką. Szczerze mówiąc, wciąż nie mógł się nadziwić, że jego nazwisko nie znalazło się w gronie tych trzech osób, które nie zdały matury z tego przedmiotu. To pokrzyżowałoby mu plany. Bez zdanego egzaminu z matematyki, w życiu nie dostałby się nawet na polonistykę.
Nagle jego uwagę przyciągnęła niewielka szkatułka, która jako jedyna była zamknięta i schludnie odłożona, a nie rzucona gdzieś niedbale. Delikatnie nacisnął wieko, przekonany, że będzie stawiało opór, jednak szybko ustąpiło, jakby niewielka skrzyneczka sama chciała się z nim podzielić swoją tajemnicą.
Na podłogę upadł kawałek materiału. Delikatnie podniósł skrawek, który skojarzył mu się dość jednoznacznie, jednak nie chciał przyjąć tej informacji do wiadomości. To byłoby absurdalne. Niby co powstańcza opaska z czasów, kiedy stolica stawiała opór hitlerowskiemu okupantowi, miałaby robić na strychu ich domu w Libiążu, ponad trzysta kilometrów od Warszawy? Nie mogła się tu przecież zaplątać przypadkiem. Uznał, że skrawek materiału musiał mieć w przeszłości inne zastosowanie i starannie odłożył go z powrotem do szkatułki.
Jego uwagę przyciągnęły pożółkłe koperty. Upływ czasu nie zamazał wykaligrafowanych starannie adresów nadawcy i adresata. W polu, w którym zwyczajowo umieszcza się dane autora listu, widniał ich libiąski adres. Nadawcą była Emilia.
Dziwne. Bardzo dziwne. Wyglądało na to, że korespondencja nie trafiła do adresata. Mikołaj nigdy nie słyszał o tym człowieku. Kim, do diabła, był Krzysztof Andrzejewski i dlaczego babcia pisała do niego listy, których nie wysłała? Może nie była pewna miejsca jego pobytu?
Wyjął ze szkatułki plik zaadresowanych kopert. Naliczył ich szesnaście. Wpatrywał się w warszawski adres, nic nie rozumiejąc, czuł jednak, że właśnie trafił na ślad rodzinnej tajemnicy, o której babcia najwyraźniej nie miała ochoty z nim rozmawiać. Ciekawiło go, kim był ten mężczyzna, a jeszcze bardziej, dlaczego listy nigdy do niego nie trafiły.
Włożył koperty do szkatułki, a następnie zamknął ją i odłożył na miejsce. Próbował zapomnieć o tajemniczych listach, ale jego myśli ciągle wracały do zawartości niewielkiego pudełka.
Nie czuł upływu czasu. Kiedy babcia zawołała go z dołu i zapytała, czy aby na pewno wszystko jest w porządku, bo wybiła siedemnasta, a on nic nie jadł przez cały dzień, zdziwił się, że spędził na strychu tyle godzin. Nie rozumiał swoich niecodziennych emocji. Jeszcze nigdy nie czuł takiego dziwnego dreszczyku podekscytowania zmieszanego z niezdrową ciekawością.
– Wszystko w porządku? – Emilia spojrzała na niego zatroskana, kiedy w końcu zszedł na dół.
Niemal mechanicznie skinął głową.
– Jest coś do jedzenia? Umieram z głodu.
– Nareszcie! Już się bałam, że coś z tobą nie tak. Przecież ty nigdy nie odmawiasz jedzenia!
Zachichotał, ale jakoś tak sztucznie, co nie umknęło uwadze Emilii. Wzruszyła ramionami, uznając, że alkohol zdecydowanie nie służy jej wnukowi, i podpierając się kulą, pokuśtykała do kuchni, aby odgrzać mu zupę.
NAWET JEŚLI EMILIA BYŁA ZDZIWIONA, ŻE WNUK ZACZĄŁ SPĘDZAĆ NA STRYCHU CORAZ WIĘCEJ CZASU, NIE DAŁA TEGO PO SOBIE POZNAĆ. Tymczasem Mikołaj czuł, że tajemnicza szkatułka przyciąga go niczym magnes. Im dłużej przyglądał się biało-czerwonej opasce, tym większej nabierał pewności, że powinien poznać jej powstańczą historię.
Nie potrafił jednak rozgryźć, co ten symbol walczącej Warszawy robi na strychu jego rodzinnego domu. W pewnej chwili pomyślał nawet, że coś sobie ubzdurał, ale opaska w połączeniu z warszawskim adresem temu przeczyła. Zbyt długo zwlekał z zapytaniem babci o zawartość zagadkowego pudełka, a teraz sprawa przybrała w jego wyobraźni monumentalne rozmiary i trudno mu było się przełamać. Uznał, że gdyby Emilia chciała podzielić się z nim swoim sekretem, już dawno by to zrobiła.
W jego głowie piętrzyły się pytania. Zastanawiał się również nad ewentualnym związkiem zawartości szkatułki z rozmową, którą podsłuchał kilka dni wcześniej, jednak w końcu musiał się poddać. Nic rozsądnego nie przychodziło mu do głowy.
Bardziej wyczuł, niż zauważył czyjąś obecność. Odwrócił się, kiedy dotarł do niego zapach papierosowego dymu. Emilia przypatrywała mu się z nieukrywanym zaciekawieniem połączonym z rozbawieniem.
– Drogi Sherlocku… – odezwała się delikatnym tonem.
Poderwał się gwałtownie z podłogi, uderzając z całej siły głową w zawieszoną dokładnie nad nim wielką deskę. Głośno jęknął z bólu.
– Babciu, co ty tu robisz? – wymamrotał, masując sobie głowę. Jak nic, będzie wielki guz.
– Bardziej zastanawiające jest to, co ty tutaj robisz. Postanowiłam w końcu sprawdzić, dlaczego spędzasz całe dnie na strychu.
Mikołaj poczuł się niepewnie. Pospiesznie odłożona szkatułka była jak wyrzut sumienia. Próbował lekko kopnąć pudełko, aby schować je głębiej, ale Emilia przejrzała jego zamiary.
– Nie łatwiej byłoby mnie po prostu o to zapytać? Dziecko, nawet nie chcę sobie wyobrażać, co też przychodziło ci do głowy, podczas gdy tutaj siedziałeś i dumałeś nad zawartością tej skrzyneczki. – Roześmiała się głośno.
– Ale… twoje biodro! – zreflektował się. – Nie powinnaś tutaj wchodzić. Mogłaś spaść ze schodów lub…
Emilia nie pozwoliła mu rozwinąć myśli.
– Przecież rehabilitant nie zabronił mi wchodzić po schodach – zauważyła, całkiem zresztą słusznie. – Zalecił jedynie zachować ostrożność i robić to bez obciążania operowanej nogi. – Wbiła w niego spojrzenie. – Pokaż mi, co odkryłeś.
Schylił się po pudełko i na drżących nogach podszedł do babci. Emilia, jedną ręką wciąż opierając się na kuli, chwyciła ostrożnie drewnianą skrzyneczkę i zawahała się, jakby się zastanawiała, czy jej otwarcie nie obudzi wspomnień.
Mikołaj widział wszystkie emocje malujące się na jej twarzy. Zdawał sobie sprawę z tego, że myślami jest bardzo, bardzo daleko, a konkretnie, jeśli się nie mylił, w bombardowanej przez Niemców Warszawie. Zrozumiał już, że musiała wówczas być w stolicy, innego wyjaśnienia nie widział. Ale dlaczego nigdy o tym nie mówiła? Wprawdzie czasem opowiadała o siostrze, która do końca życia mieszkała pod Warszawą, bodajże w Żyrardowie, ale nie wspominała, że sama kiedykolwiek przebywała w tej okolicy. Wręcz przeciwnie – broniła się rękami i nogami przed wyjazdem na Mazowsze. To ciotka Łucja, kiedy jeszcze żyła, odwiedzała ich w Libiążu, nigdy odwrotnie.
– A więc przeszłość upomniała się również o ciebie – powiedziała Emilia zachrypniętym głosem, po czym oddała mu szkatułkę i zachęciła gestem, by ją otworzył. Podał jej wysłużony kawałek materiału, a kiedy spojrzał w jej oczy, od razu zrozumiał, jak wiele znaczy dla niej ten skrawek. Pogładziła opaskę i przyłożyła ją do ust. Mikołaj odwrócił wzrok. To była bardzo intymna chwila.
– Nie otwierałam tej szkatułki od trzydziestu lat, dasz wiarę? – Pokręciła z niedowierzaniem głową. – To już tyle czasu… Helena była wówczas młodsza niż ty teraz. Miała z siedemnaście lat. Tyle czasu, tyle czasu…
Dopiero po dłuższej chwili dotarł do niego sens wypowiedzianych przez babcię słów.
– Chcesz powiedzieć, że mama… wie? – wyszeptał.
Miał wrażenie, że jeśli będzie mówił zbyt głośno, odbierze tej chwili całą magię.
– Oczywiście. – Emilia uśmiechnęła się smutno. – A żeby było śmieszniej, również trafiła na to pudełko zupełnie przypadkiem, i tak jak ty nie potrafiła się powstrzymać przed jego otwarciem. Najwyraźniej rodzinna tajemnica ma moc przyciągania kolejnych pokoleń. – Skrzywiła się z bólu. – Niewygodnie mi się stoi, a tutaj nawet nie ma gdzie usiąść. Może zejdziemy na dół?
– Oczywiście. – zgodził się ochoczo, ale po chwili się zawahał. – Ale co z tym? – Gestem wskazał na skrzyneczkę, która wywołała całe zamieszanie, ale babcia już się odwróciła i ruszyła w stronę schodów. Był przekonany, że się uśmiecha.
– Skoro już ją otworzyłeś, to chyba możesz ją zabrać ze sobą.
Kilka minut później siedzieli na tarasie, a szkatułka leżała między nimi na szklanym stoliku, boleśnie przypominając Emilii o jej największej stracie. Nie mogła opanować drżenia rąk, gdy odpalała papierosa. Zaciągnęła się mocno. Chciała, aby dym dotarł do każdego pęcherzyka w płucach, żeby wypełnił je boleśnie. Mikołaj czekał cierpliwie. Wiedział, że nie powinien jej poganiać.
Minęło dużo czasu, odkąd po raz ostatni opowiadała o swoich wojennych przeżyciach. Właściwie mówiła o tamtych wydarzeniach tylko raz, trzydzieści lat temu, ale Helena nie zrozumiała. Emilii wydawało się, że jej słowa zrobiły wrażenie na siedemnastoletniej wówczas córce, ale prawda ani nie pogorszyła, ani nie naprawiła ich relacji. Helena była dość obojętna na traumę, która naznaczyła życie matki, a więc także życie jej samej.
Emilia powoli wypuściła dym. Nie lubiła mówić i palić. Rozmowa psuła całą przyjemność palenia. Nadawała tej czynności niepotrzebny pośpiech, a ona była już w takim wieku, że nie spieszyła się absolutnie nigdzie.
– Od czego by tu zacząć… – odezwała się, kiedy już zgasiła papierosa.
– Może od początku? – zasugerował Mikołaj.
– Jak się zapewne domyślasz, wszystko zaczęło się w Warszawie. – Zatrzymała się na chwilę. – Albo nie tak. Inaczej. Może lepiej zacząć od końca? – Poruszyła się niespokojnie. – Nie potrafiłam kochać twojego dziadka i twojej mamy w takim stopniu, w jakim na to zasługiwali. Jesteś inteligentnym młodym człowiekiem, a więc zapewne się domyśliłeś, że adresat tych listów był mi kiedyś bliski. Bardzo.
Przytaknął milcząco. Rzeczywiście, do tego zdołał dojść sam.
Miał mnóstwo pytań. Nie wiedział, od którego zacząć, ale postawił w końcu na to najmniej intymne.
– Dlaczego nigdy nie wysłałaś tych listów?
– Do tego dojdziemy później. – Emilia wykonała dłonią gest, jakby chciała go powstrzymać. – Dużo później… Chcę, żebyś wiedział, że dopiero twoje pojawienie się na świecie wyrwało mnie z marazmu, w jakim się znalazłam na przełomie czterdziestego czwartego i czterdziestego piątego roku. Ty urodziłeś się w dziewięćdziesiątym szóstym, a więc mamy prosty rachunek – przez pięćdziesiąt dwa lata byłam zgorzkniałą babą, wrzodem na dupie dla swoich bliskich – oznajmiła takim tonem, jakby właśnie informowała go, że w markecie jest promocja na piersi z kurczaka.
– Babciu! – Zszokowało go to wyznanie. Nie wiedział, czy był bardziej zdziwiony treścią, czy formą.
– Ależ to prawda! Mówię, jak było. – Rozłożyła bezradnie ręce, pociągając łyk chłodnego kompotu truskawkowego. – W każdym razie przelałam na ciebie całą miłość, której istnienia nie byłam świadoma. Kiedy Helena wyjechała… – Odchrząknęła nerwowo. – Dziecko, możesz mnie za to znienawidzić, ale poczułam ulgę. W końcu miałam wrażenie, że wszystko jest na właściwym miejscu. Byliśmy tylko my! Dzisiaj wiem, że popełniłam błąd, pozwalając jej na wyjazd. Mogłam się nie zgodzić, powiedzieć, że się tobą nie zaopiekuję. Musiałaby zostać, bo nie była aż taką złą matką, żeby zostawić cię na pastwę losu. Ale ja… – zawahała się. – Ja życzyłam jej szczęśliwej podróży i przyjęłam cię z otwartymi ramionami.
Mikołaj nie wiedział, jak zareagować na wyznanie babci, więc uparcie milczał. Gdzieś zza płotu docierało gdakanie kur, które nagle zaczęło go irytować, chociaż wcześniej nie zwracał na nie uwagi.
– Chyba dobrze zrobiłaś – stwierdził ostrożnie. – W końcu ona i tak miała w głowie tylko ten swój szalony plan…
– Dzisiaj postąpiłabym inaczej – powiedziała Emilia zdecydowanym tonem. – Czasu nie cofnę, ale mam nadzieję, że brak matczynej miłości nie odbije się na twoim życiu. Chociaż kiedy patrzę na swoją córkę… – Przełknęła głośno ślinę. – Obawiam się, że możesz podzielić jej los.
– Ale ta szkatułka… – Przywrócił jej myśli na właściwe tory.
.
.
.
...(fragment)...
Całość dostępna w wersji pełnej
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Epilog
Bibliografia
Podziękowania