Violet Roses - Laetitia Wood - ebook

Violet Roses ebook

Laetitia Wood

3,5

Opis

Życie siedemnastoletniej Lorein wygląda zwyczajnie, kłótnie z matką, czytanie książek oraz chodzenie do ulubionej kawiarni z przyjaciółką. Pewnego dnia jednak po kłótni z matką Lorein wybiega z domu na mróz i niespodziewanie ktoś uderza ją w głowę. Mężczyzna, do którego trafia twierdzi, że są sobie przeznaczeni. Czy Lorein uda się uciec od chorego psychicznie starszego od niej mężczyzny? Czy jej życie mimo traumatycznych przeżyć, stanie się idealne?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 223

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (4 oceny)
2
0
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
zaczytAnka1985

Całkiem niezła

Współpraca reklamowa @ridero.pl Dziś przychodzę z przedpremierową recenzją debiutanckiej powieści autorstwa @laetitia.autorka. Wersja elektroniczna jest już dostępna zarówno na platformie Ridero, Empik jak i Legimi. Pozwolę sobie zacząć swoją skromną opinię pytaniem do was drodzy czytelnicy i recenzenci. Ile razy w waszej czytelniczej karierze zdarzyło się wam,że mieliście przemożną ochotę wejść do czytanej książki i ukatrupić jakiegoś bohatera lub bohaterkę ? Ja tak miałam właśnie czytając "Violet Roses" Mateo to "Zło" zło w najczystszej postaci. Psychol jakich mało. Skrywa w sobie dwie skrajności. Jest jak chorągiewka na wietrze dziś przychyliłby nieba swojej ukochanej "ofierze" by za moment zmieszać ją z błotem,zwyzywać i użyć wobec niej przemocy. Lorein natomiast to dziewczyna, którą ciężko mi opisać. Próbuje uśpić czujność mężczyzny,ale z marnym skutkiem. Jedynym pozytywnym przysłowiowym światełkiem w tunelu tej książki jest postać Marco. Nie chcę za dużo pisać żeby nie zdrad...
00
aga1420

Nie polecam

Porażka
00

Popularność



Podobne


Laetitia Wood

Violet Roses

© Laetitia Wood, 2024

Życie siedemnastoletniej Lorein wygląda zwyczajnie, kłótnie z matką, czytanie książek oraz chodzenie do ulubionej kawiarni z przyjaciółką.

Pewnego dnia jednak po kłótni z matką Lorein wybiega z domu na mróz i niespodziewanie ktoś uderza ją w głowę.

Mężczyzna, do którego trafia twierdzi, że są sobie przeznaczeni.

Czy Lorein uda się uciec od chorego psychicznie starszego od niej mężczyzny?

Czy jej życie mimo traumatycznych przeżyć, stanie się idealne?

ISBN 978-83-8369-231-9

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Ostrzeżenie

Książka nie jest odpowiednia dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Cały tekst jest tak zwaną fikcją literacką, nie należy więc brać tego do siebie, jeśli jest się wrażliwym. Pojawiają się tu sceny takie jak: przemoc: seksualna, psychiczna, fizyczna, temat oraz opis choroby psychicznej, wulgaryzmy, uzależnienia, środki odurzające jak i psychoaktywne.

Wszystkim, których zniszczyło cierpienie i mieszkanie pod jednym dachem z potworem.

Prolog

~Lorein~

Był to początek wiosny, jak zawsze po południu udałam się z moją kuzynką Anastasią do kawiarni Cappa Café, aby poczytać książki oraz wypić naszą ulubioną kawę zajadając przy tym czekoladki Baci Perugina. Ta dziewczyna, ta kawiarnia oraz te czekoladki były rzeczami, bez których moje życie nie miałoby sensu, no okej, nie licząc oczywiście książek a szczególnie romansów.

Byłam dość znudzoną życiem 17-letnią dziewczyną o zwykłych ciemnobrązowych włosach sięgających mi do ramion, raczej szczupłej sylwetce i bardzo ładnym wcięciu w talii — była to w zasadzie jedyna rzecz, którą w sobie lubiłam natomiast dziewczyna, która siedziała przede mną i rozmawiała ze mną zawsze nawet o największych drobnostkach typu zakochiwanie się w postaciach fikcyjnych występujących w książkach czy serialach, była bardzo ładną, rudowłosą dziewczyną o zielonych oczach, po jej policzkach oraz ramionach były obficie rozsypane piegi, bardzo zazdrościłam jej tego, jak wygląda i mimo to, że jej wygląd był tak przyciągający i zwracała ona na siebie uwagę wielu mężczyzn to i tak nikogo sobie jeszcze nie znalazła. Poszłyśmy do kasy zamówić naszą ukochaną kawę flat white z dodatkowym syropem karmelowym, takie połączenie to było istne bóstwo. Kątem oka zauważyłyśmy z An, że ktoś nam się przygląda, co dziewczyna od razu skomentowała.

— Ej zobacz, ten typ się na ciebie patrzy, chyba mu się spodobałaś. — Powiedziała, cicho się śmiejąc, ja natomiast miałam zamiar tego nie komentować.

Po odebraniu kubeczków z gorącymi napojami udałyśmy się do naszego kącika w roku lokalu, po tym, co dziewczyna powiedziała kilka chwil wcześniej. Strzeliłam jej lekko z łokcia w żebra, na co ta tylko się zaśmiała, lecz jak się później okazało, mi akurat nie miało być do śmiechu. Rozmawiałyśmy o przeróżnych książkach, które wyszły w tym miesiącu, pijąc kawę i zajadając czekoladki, które w dość szybkim tempie zniknęły z opakowania, cały czas ukradkiem patrzyłam na mężczyznę siedzącego po drugiej stronie lokalu, co chwilę się na nas patrzył, albo ja miałam już jakieś zwidy? Gdybym wiedziała, jak dalej potoczy się moja historia, nawet bym na niego nie spojrzała.

Rozdział 1

~Lorein~

Około 3 tygodnie po tym dziwnym zjawisku, Tak jak codziennie o osiemnastej udałam się do kawiarni po kawę, aby usiąść i w spokoju przeczytać książkę, którą niedawno wypożyczyłam z biblioteki miejskiej w moim mieście. Gdy zamówiłam już swój napój bogów i czekałam, aż kelnerka poda mi go do stolika. Usiadłam i pochłonęłam się całkowicie w treści jednej z książek. Nagle poczułam na sobie czyjś intensywny wzrok. Umysł podpowiadał mi, że zaczynam popadać w jakąś paranoje i uśmiechając się sama do siebie, wróciłam wzrokiem do książki. Czekałam pięć, dziesięć, a nawet piętnaście minut, lecz niestety to dziwne uczucie nie opuściło mojego ciała ani umysłu. Siedząc i patrząc w jeden punkt przed sobą, zastanawiałam się, czy to moja wyobraźnia płata mi figle, czy faktycznie jestem przez kogoś obserwowana, na całe szczęście po chwili uleciało mi z głowy to dziwne uczucie, które doskwierało mi przez co najmniej dwadzieścia minut, kelnerka podała mi moją kawę, przez co byłam zmuszona oderwać na chwilę wzrok od kartek papieru zapisanych czarnym tuszem. Z uśmiechem na twarzy odebrałam kawę od dziewczyny, przyglądając się temu, jak znika na zapleczu. Rozejrzałam się po kawiarni, upijając dość spory łyk napoju, kawiarnia Cappa Café nie była raczej jakoś często odwiedzana przez mieszkańców mimo tego, że znajdowała się praktycznie w centrum Verony i miała bardzo dobre opinie. Przychodząc tutaj w każdy dzień tygodnia, byłam w stanie zapamiętać z twarzy wszystkich stałych klientów tego miejsca, nagle mój wzrok spotkał się z oczami patrzącymi na mnie ze stolika przy oknie, jakiś mężczyzna na oko dwudziestopięcioletni intensywnie mi się przyglądał, zaczęłam obcinać go wzrokiem od góry do dołu, ubrany był w czarną dopasowaną koszule oraz o dziwo pasujące do niej jeansy w kolorze Écru, jego włosy były kruczoczarne ułożone na żel, speszona złapaniem kontaktu wzrokowego, ponieważ jestem bardziej typem introwertyczki niż ekstrawertyczki. Upiłam kolejny łyk kawy, po czym udałam się do toalety. Gdy wróciłam, spojrzałam znów w stronę tamtego stolika, mężczyzny na szczęście już tam nie było. Kiedy podeszłam bliżej do miejsca, w którym siedziałam, zauważyłam leżącą na mojej książce małą karteczkę, co bardzo mnie zdziwiło, ponieważ wcześniej jej tutaj nie było. Otworzyłam ostrożnie zgięty papier, na którym widniało kilka słów napisanych bardzo ładnym charakterem pisma: „Ładna książka tak jak jej właścicielka”. Gdy to zobaczyłam, zamurowało mnie, rozejrzałam się jeszcze raz po całej kawiarni, dochodząc do wniosku, że tę karteczkę zostawił zapewne ktoś z obsługi, chcąc skomplementować stałą klientkę, było to z ich strony bardzo miłe. Po wpiciu kawy podeszłam do lady, aby oddać kubek oraz zapłacić rachunek, przy okazji podziękować oczywiście za tą karteczkę.

— Dzień dobry, kawa była przepyszna, zapłacę kartą.

— Cieszę się, że Pani smakowała. — Odpowiedziała młoda blondynka ubrana w fartuch z logiem lokalu.

— Chciałam podziękować również za tą karteczkę, która mi zostawiliście. — Powiedziałam z szerokim uśmiechem, na co dziewczyna zareagowała dziwnym spojrzeniem, po chwili powiedziała coś, przez co nagle moje serce przyśpieszyło.

— Najmocniej przepraszam. Nie wiem, o czym Pani mówi.

Przez chwilę myślałam, że postradałam zmysły, lecz wkładając rękę do kieszeni, wyczułam kawałek papieru. Oznaczało to, że karteczka dalej tam była, czyli nie był to jedynie wytwór mojej wyobraźni, pokazałam kelnerce kartkę z napisem, na co ta odpowiedziała, że nie jest to od nikogo z ich obsługi, ponieważ żadna z osób nie posiada takiego charakteru pisma.

— Najwidoczniej komuś spodobała się książka, którą Pani czyta i jak widać, nie tylko książka. — Puściła do mnie oczko, a po chwili po przekazaniu mi potwierdzenia płatności zniknęła na zapleczu, zostawiając po sobie jedynie cichy dźwięk szpilek odbijający się echem zza drzwi.

Początkowo moim ciałem zawładnęła panika. Ręce zaczęły mi drżeć, a serce przyśpieszyło do szaleńczego galopu, wzięłam kilka głębszych oddechów, po czym stwierdziłam, że blondynka tylko ze mnie żartowała i kawałek białego papieru był właśnie od niej, myśląc w taki sposób, zaczęłam być o wiele spokojniejsza, po ogarnięciu drżących rąk udałam się do domu, przechodząc przez park, w którym swoją drogą kochałam przesiadywać w cieplejsze dni, zauważyłam kota rasy Turecka Angora, miał on bardzo ładną wręcz śnieżnobiałą sierść, po chwili odwróciłam od niego wzrok, a ten zniknął mi z pola widzenia. Stwierdziłam, że pewnie musiał gdzieś uciec, więc zbytnio się tym nie przejmując, udałam się do mojego domu, po dość męczonym dla mnie dniu.

Po przekroczeniu progu dość minimalistycznego domu z dużym podwórkiem usłyszałam od razu głos mojej matki.

— Lorein jesteś już? Mamy do pogadania. — Powiedziała tonem, który nie był dość przyjemny, co oznaczało mniej więcej tyle, że nie wróżył on niczego dobrego.

Oho, zaczyna się. — Pomyślałam, ściągając buty oraz cienką kurtkę, którą miałam na sobie. Weszłam do salonu, a na stole zobaczyłam leżące książki, które zamówiłam wczoraj z karty mamy, w końcu niedługo były moje urodziny, więc stwierdziłam, że powinnam sama zrobić sobie prezent, bo po niej nie mogłam spodziewać się, nie wiadomo jakich fajerwerków.

— Młoda damo, czy możesz wytłumaczyć mi, co to ma znaczyć oraz dlaczego poszły na to pieniądze z mojej karty kredytowej? Myślałaś, że się nie dowiem? — Rzuciła oskarżycielskim tonem ze złością w oczach, dostrzegłam w nich również cień zawodu moją osobą, przez co zrobiło mi się przykro.

— Ja.. Przepraszam. — Powiedziałam ze szczerą skruchą, widząc w oczach mojej mamy to, czego nie widziałam dawno, czyli rozczarowanie.

— I Ty myślisz, że jakieś twoje „przepraszam” załatwi sprawę? — Zapytała zdenerwowana, po czym dodała coś, czego bym się po niej nie spodziewała. — Masz zwrócić te wszystkie książki, rozumiesz? I zakaz książek przez najbliższe trzy miesiące. — Orzekła stanowczo, po czym wstała, udając się do łazienki, co oznaczało zakończenie rozmowy z jej strony.

Nie wiedziałam co mam o tym wszystkim myśleć, byłam tak bardzo zła na nią, jak i na siebie, rozumiem, może i trochę przesadziłam, zamawiając około piętnastu książek z jej karty, a przy tym nie mówiąc o tym ani słowa, lecz to, co powiedziała, również nie było jakieś wyśmienite. W kącikach oczu zaczęły zbierać się łzy, nie chciałam zwracać tych książek, były dla mnie chyba najważniejszą rzeczą w życiu, dawały mi możliwość odcięcia się od szarej rzeczywistości i spojrzenia na świat przez tak zwane różowe okulary. Zdenerwowana oraz bliska płaczu wyszłam z domu, trzaskając drzwiami i postanowiłam udać się w miejsce, w którym nikt nigdy mnie nie znajdzie.

Rozdział 2

~Lorein~

Gdy przekroczyłam próg mojego domu, uderzyło we mnie strasznie zimne powietrze, co rzadko zdarzało się w Veronie. Olałam to i szłam prosto przed siebie, ignorując wszystko i wszystkich po drodze. Nie myślałam nawet o tym, jak może wyglądać to, że dziewczyna ze wzrostem około stu sześćdziesięciu centymetrów w bluzie z kapturem na sobie idzie cała zapłakana przez niestety bardzo zasiedlone obrzeża miasta. Nie obchodziło mnie to, chciałam tylko znaleźć się w miejscu, w którym poczuje spokój, w miejscu, gdzie mogę dać upust emocjom. Po mniej więcej trzydziestu minutach dotarłam do owego miejsca. Była to mała ambona postawiona przez nie żyjącego już niestety Pana Moretti’ego, często tutaj z nim bywałam i obserwowałam zwierzęta wychodzące z pobliskiego lasu przez lornetkę, niestety zmarł on z powodu problemów zdrowotnych dwa lata temu. Zawsze, gdy potrzebowałam posiedzieć trochę w samotności, przychodziłam właśnie tutaj, bo jak to kiedyś powiedział „możesz przychodzić tutaj, kiedy tylko zechcesz, czasem przyda mi się trochę towarzystwa innych ludzi, ludzi normalnych, z którymi można porozmawiać o wszystkim, będę tu na ciebie czekał”, te słowa zostały przez niego wypowiedziane po tym, jak zobaczył mnie w swojej ambonie siedzącą podczas ataku paniki spowodowanym kłótnią z mamą. To, co powiedział, było bardzo miłe i trafiło w moje serce. Często przychodziłam w odwiedziny, do jak się okazało mojego nowego przyjaciela, obchodził się ze mną jak dziadek ze swoją wnuczką, której jak się okazało, nigdy nie miał, co było bardzo przykre, ponieważ był naprawdę cudownym człowiekiem. Od tamtej pory, gdy mam jakieś zmartwienie zawsze przychodzę właśnie tutaj, w to miejsce, z którym mam wiele cudownych wspomnień, kiedy jednak weszłam po drabince do ambony, zobaczyłam tam jedną różę w kolorze ciemnego fioletu, mimo to, że była to moja ulubiona odmiana róż, nie zastanawiałam się, skąd ta się tam znalazła ze względu na to, jak się teraz czułam.

Wsłuchałam się w dźwięk kroków zwierzyny leśnej spacerującej po polu, potrzebowałam odpocząć po kłótni z mamą, o jak to stwierdziła głupie książki, które dla mnie miały naprawdę bardzo duże znaczenie, były dla mnie wszystkim, całym moim życiem oraz ukojeniem i zapomnieniem. Przymknęłam powieki. Nie wiem, ile siedziałam pośród ścian z drewnianych desek o kolorze ciemnego brązu, rozmyślałam o książkach, które kupiłam i o tym, jak dalej mogłoby potoczyć się moje życie, gdyby Pan, który uznawał mnie za swoją wnuczkę, jeszcze żył. Pomimo tego, że był dla mnie praktycznie obcym człowiekiem to i tak przywiązałam się do niego tak, jakby był moim prawdziwym dziadkiem, którego niestety nigdy nie poznałam. Opowiadał mi o sarnach, jelonkach i łosiach, o tym, co jedzą oraz jakie są w stosunku do ludzi, gdy się z nimi oswoją. Przez to, że przebywałam tu często, kilku sarnom, które potrafiły codziennie przychodzić pod ten mały domek. Nie przeszkadzała im moja obecność, nie uciekały, nie bały się, zawsze się im przyglądałam, gdy Pan Moretti mi o nich opowiadał, teraz niestety musiałam patrzeć na nie sama, było zbyt ciemno, żebym mogła je zobaczyć, lecz słyszałam je doskonale, jak chodziły na dole i szukały słomy, którą mogłyby zjeść.

Gdy w końcu postanowiłam się podnieść, wyciągnęłam z kieszeni telefon, na którym widniało kilka minut po północy oraz aż piętnaście nieodebranych połączeń od mamy. Martwi się, czy chce mi zrobić kolejną awanturę? Nie byłam zbytnio zaciekawiona tym, co ma mi do powiedzenia, więc zablokowałam telefon, po czym schowałam go do kieszeni i ostrożnie zeszłam po starej skrzypiącej już drabinie, która według eksperta zapewne mogłaby grozić zawaleniem, kierując się w stronę miejsca zwanego moim domem. Wracając, stwierdziłam, że skrócę sobie drogę i przejdę się małymi zazwyczaj spokojnymi uliczkami zachodniej części Verony.

Będąc już w połowie drogi, przystanęłam na chwile, aby związać buta, ukucnęłam i po wykonaniu tego, co miałam zrobić, odwróciłam głowę i skierowałam wzrok ku jednej z uliczek. Pod latarnią oświetlającą drogę siedział śliczny kot, który do złudzenia przypominał mi tamtego z parku. Z tego, co wiem, jest to rasa Turecka Angora, był on bardzo zadbany, miał bardzo ładnie błyszczącą białą, a wręcz śnieżnobiałą sierść. Wstałam i podeszłam bliżej do zwierzęcia w celu sprawdzenia, dlaczego siedzi tam samo i czy przypadkiem się nie zgubiło, gdy podchodziłam bliżej, popatrzyło na mnie. Wtedy zobaczyłam, jak ładne były jego oczy, jedno było niebieskie, a z kolei drugie miało odcień ciemnego dębowego brązu, był naprawdę śliczny. Nagle kot zaczął się dziwnie zachowywać, zachowywał się tak, jakby czegoś się wystraszył.

— Spokojnie mały, nic ci nie zrobię… — Wyszeptałam z uśmiechem oraz lekką nutą niepokoju w głosie, po czym chciałam lekko się cofnąć, ponieważ wystraszyłam się, że zwierzę może rzucić się do ataku. Gdy zrobiłam trzy kroki w tył, natrafiłam na czyjś tors, miałam zamiar się odwrócić i po chwili przeprosić osobę, na którą wpadłam, nie zdążyłam tego zrobić, ponieważ poczułam silne uderzenie w tył głowy, następnie obraz przed moimi oczami się rozmazał i po nie mniej niż chwili jedynym co widziałam, była kruczoczarna ciemność.

Rozdział 3

~Lorein~

Obudziłam się z bardzo mocnym bólem z tyłu głowy, gdy z trudem podniosłam powieki, zobaczyłam ciemny pokój, w którym jedynym oświetleniem było światło księżyca wpadające przez prawie zasłonięte żaluzje, światło padało idealnie, na jak się po chwili okazało białą drewnianą komodę, z trudnością spowodowaną przez ból podniosłam się do pozycji siedzącej i usiadłam na brzegu łóżka, które zostało nakryte białą satynową pościelą z motywem fioletowych róż.

Było to dla mnie bardzo dziwne, nie wiedziałam gdzie byłam ani tym bardziej jak tutaj dotarłam jedyne, co pamiętam to biały kot. Rozejrzałam się dookoła i zauważyłam, że światło wpadające przez okno oświetla idealnie wazon stojący na wcześniej wspomnianej przeze mnie komodzie, do wazonu były wstawione bardzo ładne fioletowe róże, bardzo mi się podobały, ale nie było teraz czasu na zachwycanie się nimi. Spróbowałam podnieść się na równe nogi, lecz gdy tylko to zrobiłam od razu, pożałowałam tej decyzji, moje nogi były jak z waty, przez co, gdybym nie przytrzymała się stolika stojącego obok łóżka, zapewne upadłabym na podłogę. Ból głowy bardzo mi doskwierał, a dodatkowo czułam się bardzo słabo, co utrudniało mi logiczne myślenie, dlatego pomimo tego wszystkiego, co się działo, postanowiłam, że wrócę pod kołdrę, dopóki utrzymała jeszcze ciepło mojego ciała i spróbuję zasnąć, czuję, że nie byłabym w stanie zrobić już żadnego gwałtowniejszego ruchu, tym bardziej pomijając próbę ponownego wstania na nogi. Przykryłam się kołdrą, zamknęłam oczy i nawet nie wiem, kiedy zasnęłam, cisza, która panowała w tym domu, była trochę przerażająca, nie wiedziałam, która była godzina, zdążyłam zaobserwować tylko tyle że najprawdopodobniej jest noc, ponieważ na dworze było zupełnie ciemno, zasnęłam w bardzo szybkim czasie.

❧❧❧ Otworzyłam zaspane oczy i próbowałam złapać jakąkolwiek ostrość, dalej niestety nie wiedziałam, która jest godzina. Na dworze było już jasno, mogło to oznaczać, że było coś pomiędzy godziną dziewiątą a dwunastą. Nagle, gdy dotarło do mnie wszystko, co się dzieje, ogarnęła mnie lekka panika, lecz uspokajałam się tym, że to wszystko to jakiś głupi sen, mimo tego, że uszczypnęłam się w rękę, nawet nie wiem ile razy, to wszystko nie znikło. Podniosłam się, co nie sprawiło mi już aż takiej trudności jak w nocy. Stwierdziłam, że przecież nie mogę tak bezczynnie leżeć i nic nie robić, nie mogłam czekać na żaden cud, ani na to, że to wszystko było fikcją czy zwykłym snem na jawie. Wyszłam z pokoju, którego drzwi otwierały się bardzo cicho, za drzwiami zobaczyłam długi korytarz z przeróżnymi drzwiami, wszystkie były w jasnym białym lub kremowym kolorze, nie miałam najmniejszej ochoty zaglądać za którekolwiek z nich, zaraz za korytarzem zobaczyłam schody w dół prowadzące do kuchni. Gdy weszłam do pomieszczenia, dostrzegłam stojącą na blacie szklankę z wodą, ignorując wszystkie przypuszczenia, że może być ona zatruta czy inne takie rzeczy podeszłam do stołu i wypiłam całą wodę z naczynia za jednym zamachem, naprawdę bardzo chciało mi się pić.

— Dolać Ci jeszcze? — Powiedział głos dochodzący zza moich pleców. Nagle zdrętwiałam, złapałam szklankę tak pewnie i mocno, że rozkruszyła mi się ona w ręce, a odłamki szkła spadły na podłogę, chciałam zaatakować nią tego, kto stał za mną, a zamiast tego odwróciłam się z całą zakrwawioną ręką i spojrzałam na mężczyznę przede mną, skądś go kojarzyłam, lecz nie mogłam sobie przypomnieć skąd.

Mężczyzna ten miał bardzo ładne czarne włosy i był dużo wyższy ode mnie, na moje oko wyglądał na ponad metr dziewięćdziesiąt, co oznaczało, że był dość wysoki. Nie przejmowałam się mocno krwawiącą ręką, okrążyłam stół, wbijając sobie odłamki szkła w bosą stopę, przez co upadłam i zaczęłam tyłem w pozycji siedzącej czołgać się do ściany, patrząc cały czas na mężczyznę, który stał, opierając się o futrynę drzwi. Na moje nieszczęście pozostawiłam po sobie czerwone smugi krwi po rozwalonej ręce na białych marmurowych płytkach, z których zbudowana była podłoga kuchni. Gdy nieznajomy zobaczył moją krwawiącą dłoń oraz stopę na jego twarzy nie można było dostrzec żadnej emocji, jakby nie ruszała go ludzka krzywda. Nieznajomy zaczął się do mnie zbliżać, wiedziałam, że nawet gdybym chciała mu uciec, to nie znam ani skrawka tej jak się okazuje ogromnej willi, a ze szkłem w stopie i bez butów daleko bym nie uciekła.

— No i coś Ty narobiła mała? — Spytał, a na jego twarzy zaczął kreować się delikatny grymas, który chyba miał przypominać coś na wzór uśmiechu. — Musisz na siebie uważać, nie możesz zrobić sobie krzywdy. Gdy spojrzałam ponownie na odłamki szkła usadowione w mojej stopie, a następnie miałam zamiar spojrzeć na chłopaka, go już tam nie było. Zanim się obejrzałam, wyszedł on zza rogu pomieszczenia znajdującego się dosłownie naprzeciwko mnie z apteczką w ręku. Chciał mnie opatrzyć, lecz ja wyrwałam mu apteczkę z rąk i drżącymi od strachu dłońmi zaczęłam zajmować się ranami. Po zdezynfekowaniu rany i pozbyciu się z niej wszystkich odłamków szklanki zwróciłam się do nieznajomego.

— Kim jesteś i co ja do cholery tutaj robię? — Zapytałam, lecz nie byłam w stanie wydobyć ze swojego gardła żadnego głośnego dźwięku, te dwa pytania brzmiały niczym cichy szept, co z pewnością nie ułatwiło mi zadania. Nim mężczyzna odpowiedział, widać było, że zastanawiał się nad właściwym doborem słów.

— Chodź. — Wyciągnął dłoń, abym wstała. — Usiądziemy przy stole i wszystko Ci powiem, dobrze? — Zapytał łagodnie, po czym ujął moją małą w porównaniu do swojej dłoń, podniosłam się z podłogi, na której zapewne widniały jeszcze mało widoczne kawałki szkła.

Na to, co powiedział, nie odpowiedziałam nic, gardło związało mi się na supeł. Przeprowadził powoli moje zmarnowane ciało do stołu, po czym posadził mnie na krzesło, a sam kucnął obok mnie i patrząc mi w oczy, powiedział.

— Nazywam się Matteo, na razie nie musisz, a wręcz nie możesz wiedzieć o mnie zbyt wiele. Jesteś tutaj, ponieważ to właśnie tu jest Twoje miejsce, jest to Twój nowy dom. Jest to dom, o którym zapewne marzyłaś od dziecka, dom, który jest równocześnie Twoim azylem bezpieczeństwa. — Powiedział pewnym, głosem nie spuszczając ze mnie wzroku.

Rozdział 4

~Lorein~

Przetrawiłam sobie jego słowa, następnie zrobiłam to jeszcze raz i jeszcze raz. Co prawda jest przystojny, wygląda na typowego Włocha, ale przecież mnie porwał, jak niby miałabym tu zostać, a tym bardziej traktować to miejsce jak mój własny dom. Wolałam się na razie nie odzywać, skoro był zdolny do porwania mnie, to nie wiadomo co jeszcze mógłby mi zrobić. Całe moje ciało paraliżował strach, szybkie bicie mojego serca oraz przyśpieszony puls szumiały mi w uszach. Ten nieprzyjemny dźwięk obijającego się o żebra serca oraz mój wzrok utkwiony w jednym punkcie na idealnie wypolerowanym blacie odwrócił Matteo, powiedział, że pokaże mi, jak to ujął,,mój nowy dom” co nie za bardzo do mnie przemawiało, aczkolwiek wolałam się nie stawiać, nie wiadomo, do jakich rzeczy mógłby się posunąć człowiek stojący przede mną, o ile można było nazwać go człowiekiem po tym, co mi zrobił.

Stwierdziłam, że będę postępować tak, jak to widziałam w wielu filmach kryminalnych, muszę się go słuchać pomimo tego, jak zły by dla mnie nie był, wyjdzie mi to na dobre, pomimo tego, że wiem, że nie jest to zbyt dobry tok myślenia, postanowiłam być posłuszna, ponieważ nic innego nie przychodziło mi do głowy. Matteo o ile dobrze zapamiętałam imię, zaczął oprowadzać mnie po domu.

— Tutaj jest Twoja łazienka, moja jest na dole, obok sypialni oraz mojego osobistego gabinetu, do których drzwi za chwile Ci pokażę, resztę pomieszczeń możesz zwiedzić sama, ale pod żadnym pozorem nie zwiedzaj innych pomieszczeń na piętrze, oprócz łazienki i Twojego pokoju. — Powiedział z grobową miną, wpatrując się w jedno z wielkich okien.

— Dlaczego nie mogę zwiedzać góry? — Zapytałam ciekawa, lecz zarazem jeszcze lekko wystraszona.

— Bo Ci nie pozwalam. — Odpowiedział krótko.

„Bo Ci nie pozwalam” śmieszne, kim On niby jest, żeby móc mi czegokolwiek zabronić?

Weszliśmy po schodach na górę i skierowaliśmy, do jak się okazało, mojej łazienki, która była zrobiona głównie z marmurowych płytek w kolorze biało czarnym, nowoczesna wanna oraz umywalka z dużym lustrem zrobiły na mnie wrażenie, nie jest tak źle, jak mogłoby się wydawać. Na samą myśl, że drzwi nie mają żadnego, ale to żadnego zamknięcia, a ja mam się tutaj myć oraz załatwiać, gdy on mógłby w każdej chwili wejść, robiło mi się nie dobrze.

Gdy mężczyzna powiedział, że to wszystko, co chciał mi pokazać, szybko wręcz uciekłam do mojego pokoju, położyłam się na łóżko i zaczęłam płakać, dotarło do mnie, że możliwe, że już więcej nie zobaczę mojej mamy, pomimo tego, jaka dla mnie była, tak bardzo mocno ją kocham, nie wyobrażam sobie życia bez niej.

Nagle do mojego pokoju wszedł ktoś, kogo nigdy w życiu bym się nie spodziewała. Był to kot. Ten sam kot, którego widziałam w parku i w uliczce, bardzo dobrze go zapamiętałam, siedziałam wpatrzona w niego z łzami w oczach, nie ruszając się, a on jakby nigdy nic wskoczył na łóżko i położył mi się na kolanach, co nie powiem, że nie, było całkiem miłe. Bardzo lubię koty, a ten wydawał się naprawdę fajny, spojrzałam na podłogę i zauważyłam, że w moje łóżko jest wmontowana szuflada, która jest lekko uchylona. Nagle zawładnęła mną ciekawość sprawdzenia jej zawartości, tego, co się w niej znajduję. Ściągnęłam więc białą puchatą kulkę z moich kolan, po czym usiadłam na podłodze i wysunęłam białą szufladę. Moim oczom ukazały się wszystkie moje ulubione książki, które widocznie dla mnie kupił, były tam również moje ulubione słodycze. Nie ruszę ich, ponieważ po pierwsze nie wiadomo czy czegoś do nich nie dodał, po drugie na samą myśl o jedzeniu żółć podchodziła mi do gardła.

Nie chciałam nic od niego dostawać a tym bardziej jeść. Miałam na sobie to samo co wczoraj, czyli szare spodnie dresowe i czarną bluzę z kapturem, postanowiłam, że spróbuję uciec, wyjrzałam na korytarz, nikogo nie widziałam ani też nie słyszałam. Może go nie było? Może gdzieś wyszedł? Zrobiłam to, co podsunął mi do głowy instynkt przetrwania i zaczęłam biec w stronę drzwi, prawie potykając się o własne nogi, na moje nieszczęście zauważył to Matteo wychodzący akurat w tej chwili ze swojego gabinetu.

Zaczęłam szarpać za klamkę i ciągnąć drzwi do siebie z całej siły, której wbrew pozorom nie miałam za dużo. Przez stan osłabienia, w którym znajdowało się moje ciało, jak i umysł, nie miałam siły na nic. Nie wiem skąd we mnie ten nagły przypływ energii, zapewne adrenalina i chęć wyjścia dały o sobie znać.

Ciemne drzwi oczywiście okazały się zamknięte, nie wiem, dlaczego miałabym się spodziewać otwartych drzwi, skoro jedyne co można zobaczyć za oknami to wielki jasny mur otaczający całą rezydencję, a klucz zapewne miał nie kto inny, jak On. Podszedł do mnie i złapał mnie za nadgarstek, ściskając go tak mocno, że z mojego oka spłynęła pojedyncza łza.

— Coś Ty próbowała zrobić? — Zapytał stanowczo, dalej nie puszczając mojego nadgarstka. W jego oczach widoczna była istna furia. — Chciałaś mnie zostawić kochanie? — Zapytał, nagle łagodniejąc, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy zobaczył, że patrzę na niego ze strachem w oczach niczym wystraszona zwierzyna, moja twarz stawała się coraz bardziej mokra od łez, nie chciałam tu być, chciałam już iść do domu, nie mam już nic, rodziny, telefonu, pieniędzy, nawet wolności.

— Nie. — Powiedziałam cicho, próbując wpaść na jakąś wymówkę, po chwili jednak zmieniłam zdanie — Wypuść mnie do domu, proszę.. — Powiedziałam, po czym rozpłakałam się jeszcze bardziej.

Mężczyzna zrobił coś, czego bym się po nim nie spodziewała, puścił mój nadgarstek, przytulił mnie mocno i zaczął gładzić moje włosy wewnętrzną stroną dłoni. Byłam w szoku, jak szybko człowiek ten potrafił zmienić swoją maskę, raz jest zły, raz miły i troskliwy. Co jest z nim do kurwy nędzy nie tak?

— Przepraszam Lorein, przecież wiesz, że nie chce zrobić Ci krzywdy, jesteś dla mnie bardzo ważna, nie możesz mi uciec, ponieważ już drugi raz bym cię nie znalazł, tutaj będzie Ci lepiej niż tam, będziesz miała wszystko, czego zapragniesz, tylko daj mi szanse. Dobrze kruszynko? Nie poradzę sobie tu bez Ciebie. — Powiedział to z takim spokojem i troską w oczach, że aż przez chwilę pomyślałam, że mówi prawdę. To, co ten człowiek ze mną robił, było pojebane. Po drugie skąd on do cholery zna moje imię i to jakie książki czytam?

Musiał obserwować mnie od dłuższego czasu.

— Dobrze. — Odparłam cicho. — Mogę iść do pokoju? — Zapytałam, załapując powoli zasady gry.

— Nie, pójdziesz tam za chwilę, najpierw jak normalna rodzina zjemy razem śniadanie. — Powiedział z uśmiechem na ustach — Umiem robić pyszną jajecznicę z pomidorem i boczkiem, lubisz taką? — Spytał łagodnie.

Nie odpowiedziałam mu na to ani słowa, zmusiłam moje usta do uśmiechu, z czego wyszedł pewnie prędzej jakiś grymas. Przyglądałam się z zaciekawieniem temu, jak robił nam posiłek, gdy postawił talerze z gotowym daniem na stół i poprosił, abym usiadła. Zrobiłam to, a następnie utkwiłam swój wzrok w talerzu. Gdy spojrzałam na mojego oprawce, jego wzrok był skupiony na mnie, tak samo, jak za każdym razem w kawiarni. Zaczęłam bać się go bardziej z każdą sekundą.

— Dlaczego nie jesz? — Zapytał, dalej nie spuszczając ze mnie wzroku.

— Nie jestem głodna, mogę iść się położyć? — Odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Przez chwilę myślałam, że tam zemdleję, mój żołądek tak cholernie mnie bolał, domagając się jedzenia.

Musiałam się przespać, aby mi przeszło, tak jak to robiłam zawsze, gdy byłam głodna, aby nie przyswajać zbyt wielu zbędnych kalorii. Matteo skinął głową na znak, że pozwala mi udać się do pokoju, wstałam więc i na drżących nogach udałam się na piętro, a następnie będąc już w pokoju, opadłam na łóżko. Czułam, jak odprowadzał mnie wzrokiem pod same drzwi mojej sypialni, zignorowałam to, chociaż bycie pod ciągłą kontrolą nie było mi na rękę.

Rozdział 5

~Lorein~

Usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Uchyliłam lekko powieki, po czym do moich uszu dotarł głos Matteo.

— Lorein? Śpisz? Mogę wejść? — Spytał dziwnie potulnym głosem.

— Mhm — Wymruczałam, a po chwili przewróciłam się na drugi bok, chcąc iść dalej spać z nadzieją, że zaraz sobie pójdzie i da mi spokój.

Czego ja się spodziewałam?

Wszedł do pokoju, nie zamykając za sobą drzwi, w ręku trzymał najprawdopodobniej prawdziwą broń, od razu, gdy ją zauważyłam, zrobiłam wielkie oczy, usiadłam i patrzyłam raz na pistolet, a raz na twarz mężczyzny.

— Po co ci ta broń? — Zapytałam drżącym głosem. — Jeśli chcesz mnie zabić, to zrób to i tak nie mam już nic do stracenia, wszystko mi jedno. — Powiedziałam dość zdesperowana, w tamtej chwili naprawdę nie miałam już chęci do życia, wiedziałam, że nie uda mi się opuścić tego miejsca, a On nigdy mnie nie wypuści.

~ Matteo ~

— […] Jeśli chcesz mnie zabić, to zrób to i tak nie mam już nic do stracenia, wszystko mi jedno. — Powiedziała, a w jej oczach zauważyłem istną pustkę, nie sądziłem, jak mogła tak pomyśleć, nigdy nie podniósłbym na nią ręki a co dopiero.. Strzelił. Jej słowa cały czas brzmiały w mojej głowie niczym zapętlona piosenka. Nie mógłbym jej stracić, nie teraz.

— Nie kochanie, nigdy nie zrobiłbym Ci krzywdy, skąd Ci takie coś przyszło do głowy? — Zapytałem, śmiejąc się. — Wychodzę coś załatwić, do wieczora powinienem być w domu. Jedzenie jest w lodówce i masz coś zjeść, bo inaczej sam cię nakarmię. — Powiedziałem, nieco ostrzej niż planowałem, po czym wyszedłem z pokoju, nie czekając na jej reakcje.

Udałem się jeszcze szybko do mojego gabinetu po naboje do broni i byłem już gotowy, napisałem SMS-a do mojego przyjaciela, że będę na miejscu za około dziesięć minut. Musieliśmy obgadać parę spraw i jak się okazało w wiadomości, którą otrzymałem, musiałem odstrzelić jednego chuja z naszej paczki, co nie robiło na mnie większego wrażenia. Wyszedłem, zamykając za sobą drzwi na klucz, wsiadłem do auta i zacząłem jechać na wschód w stronę starych, opuszczonych budynków. Gdy byłem już prawie na miejscu, dla bezpieczeństwa zaparkowałem samochód nieco dalej od miejsca, w którym byliśmy umówieni, aby nikt mnie nie rozpoznał po moim terenowym mercedesie, który dość mocno rzuca się w oczy.

Wysiadłem z samochodu i zacząłem iść w stronę owych budynków, w oddali zobaczyłem Noah’a, więc skręciłem w jego kierunku. On jednak zauważył mnie natomiast dopiero gdy usłyszał, że ktoś idzie się w jego stronę, ponieważ pisał coś na telefonie.

— No w końcu, dłużej się nie dało? — Zapytał, chowając telefon do kieszeni.

— No jak widać. Co to za gościu? I czemu mam go odstrzelić? — Zapytałem ciekawy odpowiedzi, której już nie mogłem się doczekać.

Przyjaciel wytłumaczył mi, że chodzi o niejakiego Domenica, który uczestniczył w naszej paczce, lecz z tego, co mi wiadomo, chciał wyprowadzić się na Sycylię i dołączyć do tamtejszej mafii, co było dla mnie nie do pomyślenia. Znał wszystkie nasze plany, zamiary, tajemnice. A ja jako szef tego całego gówna wkurwiłem się na niego niemiłosiernie, dobrze, że Noah się o tym dowiedział, bo gdyby tak się jednak nie stało, a On poszedłby do nich, bylibyśmy skończeni. W skrócie mówiąc miałem tam iść i go zastrzelić, nic więcej. Udałem się za moim współpracownikiem w kierunku wejścia do jednego ze starych budynków. Miał on, jak zdążyłem zauważyć po przekroczeniu progu, dwa pomieszczenia, jedno mniejsze, z którego wchodziło się do większego, i na tym koniec. To właśnie tam posadzony, związany i zakneblowany został nasz przysłowiowy judasz. Podszedłem do niego i kilku moich ludzi przyglądając mu się uważnie, chłopacy nieźle go poharatali, ledwo co się ruszał a na ciele miał pełno zadrapań, co oznaczało, że najprawdopodobniej próbował się wyrywać, jak i zapewne bronić. Zrobiłem kilka kroków w jego stronę, po czym wyciągnąłem z jego ust knebel, który miał zapięty z tyłu głowy grubym skórzanym pasem, chciałem się dowiedzieć, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodziło.

— Błagam wypuście mnie, zostanę z wami tylko mnie wypuście, nigdzie nie pójdę. Błagam. Nie chce umierać. — Zaczął mówić, a z jego ust zaczęła wypływać krew, najwidoczniej jeden z moich ludzi porządnie dał mu w zęby.

— Zamknij się. I odpowiadaj na każde pytanie, które Ci zadam okej? — Zapytałem i oczekiwałem potwierdzenia, nie lubiłem sprzeciwu, a on bardzo dobrze o tym wiedział.

Skinął głową na znak, że się zgadza, teoretycznie nie miał innego wyjścia, bo chyba zdał już sobie sprawę z tego, że jego marne życie i tak się skończy czy by się zgodził, czy nie.

— Dlaczego chciałeś spierdolić bez słowa, do jak dobrze wiesz naszej konkurencji? Myślisz, że byśmy Cię tak bez problemu wypuścili? Po tylu latach wspólnej pracy? — Zapytałem łagodnie niczym psycholog w swoim gabinecie.

— Nie, to nie tak, po prostu poznałem dziewczynę na Sycylii, ona należy do tamtejszej mafii i chciała, abym przeprowadził się do niej, naprawdę nie chciałem dołączyć do nich. — Powiedział niezrozumiale, wręcz dławiąc się swoją własną krwią.

— Ah, te miłości, straciłbyś dla niej głowę, i to dosłownie, gdyby tamci dowiedzieli się, że pracowałeś dla nas i tak by Cię zajebali, nawet nie pytaliby o zdanie swojego szefa. Więc co to za różnica czy zginiesz z mojej ręki, czy ich? Wiesz przecież, że popełniłeś bardzo duży błąd i musisz za niego teraz zapłacić prawda? — Powiedziałem zgodnie z prawdą, ponieważ wiedziałem, że to na niego zadziała i jak się okazało, miałem rację.

Nie odezwał się już ani słowem, czyli zdał sobie sprawę, że tak czy siak, by zginął, co było dobrym znakiem. Bez zbędnego pierdolenia podszedłem do niego i strzeliłem w jego skroń, krew rozprysła się po kamiennej podłodze a jego głowa opadła na ramię. Myśleliśmy, że będzie chciał się bronić, że będzie miał jakieś argumenty, którymi będzie próbował przekonać nas, przekonać mnie, że nie wyjedzie, ale jak widać, tak się jednak nie stało. Cała akcja zajęła mi jakoś około dwóch godzin, wsiadłem w samochód i pojechałem do mojej Lorein, aby sprawdzić, jak się miewa i nie nic jej się nie stało pod moją nieobecność. Musiałem pilnować jej jak najcenniejszej rzeczy na świecie, ponieważ była ona całym moim życiem.

Rozdział 6

~Lorein~

Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, co miałam robić, podczas gdy Mężczyzny nie było w domu, mogłam jedynie siedzieć w pokoju i czekać na jego powrót z nadzieją, że nic mi nie zrobi. Nie wiedziałam, czego mogłabym się po nim spodziewać z tego, co zdążyłam zaobserwować, na pewno jest z nim coś nie tak, nie wiedziałam natomiast co. Miałam jeszcze trzy opcje, a mianowicie jedzenie, chociaż bałam się, że mógłby coś dosypać, spanie lub czytanie książek leżących w szufladzie wbudowanej w łóżko, a ponieważ bałam się ich dotykać, ani nie chciałam nic od niego brać, więc od razu zrezygnowałam z tego pomysłu. Najbardziej odpowiadała mi opcja pierwsza. Druga odpadała, ponieważ nie miałam ochoty przespać połowy życia, tak jak to moja mama zawsze mówiła. Bardzo za nią tęsknie, ciekawe ile nieodebranych połączeń od niej jest na moim telefonie, czy ona w ogóle zauważyła, że mnie nie ma? A może szuka mnie policja? Nie wiem, bo nawet gdybym chciała, nie miałam widoku na nic poza tym domem i ewentualnie wielkim murem, który otacza całą działkę, tylko to widać było przez duże okna, znajdujące się w całym domu, pomimo tego, że w niektórych z nich były kraty co lekko mnie przerażało, było widać przez nie sporą część nieba.

Udałam się do kuchni, aby zrobić sobie coś do jedzenia a przy okazji kolację dla mojego jedynego aktualnego współlokatora. Może, gdy będę dla niego miła oraz nie będę się sprzeciwiać, to mnie wypuści? Nawet nie wiedziałam, jak w wielkim byłam błędzie. Zauważyłam, że mimo tego, że mnie porwał, jest jedyną bliską mi osobą, jeśli można to tak nazwać. Wciąż jednak się go bałam, był nieprzewidywalny, nie wiadomo co mogłoby strzelić mu do głowy. Zaczęłam bardzo małymi kroczkami o dziwo oswajać się z tym miejscem, co może było trochę dziwne, bo powinnam czuć strach, niepewność i smutek a zamiast tego czułam się w miarę dobrze, mogłabym wręcz uznać, że byłam też trochę szczęśliwa, schodząc do kuchni w celu przygotowania jedzenia. Zawsze kochałam gotować oraz piec. Gdy otworzyłam lodówkę w celu zapoznania się, z czym mam do czynienia, moim oczom ukazała się, jak się po chwili okazało nie lodówka, a wręcz szafa wypełniona po brzegi przeróżnym jedzeniem od jogurtów oraz musli aż po różnego rodzaju mięsa. Stwierdziłam, że zrobię coś w piekarniku, wpadł mi do głowy pomysł dość popularnego we Włoszech dania, czyli Lasagne z sosem beszamelowym oraz sosem Ragú, czyli w skrócie mówiąc sosem z boczku, soffritto (tak zwana włoska zasmażka), grubo zmielonej wołowiny oraz odrobiny białego wina dla smaku. Nie myśląc długo, wzięłam się za przygotowywanie wszystkich składników oraz wykładania ich na dość spory blat kuchenny. Nagle zaczęłam czuć się dziwnie, tak, jakby ktoś mnie obserwował. Po okrążeniu wzrokiem całego pomieszczenia nie zauważyłam żadnej kamery, czy czegoś podobnego, stwierdziłam więc, że tylko mi się wydawało. Po przygotowaniu wszystkich potrzebnych składników zaczęłam robić sosy, kiedy były już gotowe, zaczęłam układać Lasagne, aby po chwili wstawić ją do piekarnika, gdy już to zrobiłam, usłyszałam przekręcanie klucza w zamku drzwi wejściowych, co oznaczało, że Matteo wrócił ze swojej podobno ważnej sprawy. Z jednej strony nie powinno cieszyć mnie to, że wrócił, że nie jestem już sama w tak wielkim domu, lecz jakaś cząsteczka mnie poczuła radość. Zdziwiłam się, gdy wszedł do kuchni z dużym bukietem fioletowych róż oraz misiem w tym samym odcieniu, przeczuwałam, że są dla mnie i jak się okazało, nie myliłam się.

— Oo a co tak pięknie pachnie? — Spytał zapewne głodny po całym dniu, z dziwną trudną do zidentyfikowania nutą w głosie.

— Robie Lasagne z beszamelem i Ragú, właśnie wstawiłam ją do piekarnika, około pół godziny i powinna być gotowa. — Odpowiedziałam prawie bezgłośnie z lekkim uśmiechem na ustach, sprzątając brudne naczynia do zmywarki oraz ścierając wszystko z blatu, na którym wszystko przygotowywałam.

— To dla Ciebie. — Powiedział, po czym wręczył mi misia oraz ówcześnie wspomniane róże, powąchałam je i pachniały naprawdę przecudownie.

— Dziękuję, to miłe z Twojej strony, ale nie wiem, czy chce cokolwiek od Ciebie przyjmować, w końcu mnie porwałeś. — Powiedziałam lekko zmieszana.

— Po pierwsze, nie porwałem Cię, tylko sprowadziłem Cię do miejsca, w którym od zawsze powinnaś być. Twoje miejsce jest przy mnie. Po drugie, nie ciesz się tak, bo więcej już taki nie będę. Gdy wracałem, przypomniało mi się, że lubisz fioletowe róże, więc zajechałem do kwiaciarni. A misia kupiłem, bo mi się spodobał. I mam dla Ciebie dobrą nowinę. — Powiedział z uśmiechem, co wydawać by się mogło, że nie było dobrym znakiem, lecz jak się po chwili okazało, bardzo się myliłam.

Zmarszczyłam brwi, czekając, aż coś powie, po chwili spoglądając na kwiaty oraz pluszaka, zaczęłam iść w stronę pomieszczenia zwanego moim pokojem, zaniosłam je tam i rzuciłam nimi o podłogę. Nie chciałam prezentów, nie od niego, gdybym miała zapalniczkę, z chęcią bym je spaliła.

Twoje miejsce jest przy mnie.

Twoje miejsce jest przy mnie.

Twoje. Miejsce. Jest. Przy. Mnie.

Te słowa dudniły mi w głowie jak mantra jak kościelne dzwony. I za wszelką cenę nie mogłam się ich pozbyć. Wróciłam do kuchni pilnować kolacji, aby się przypadkiem nie spaliła.

— Sprawa wygląda tak, daje Ci dostęp do ogrodu, jutro przyjedzie ekipa, która zrobi tam wszystko, co im powiesz, oczywiście bez przesady, to, że mam pieniądze nie znaczy, że masz tam nagle postawić jacuzzi za pół miliona. — Po tym, co powiedział, byłam pewna, że żartuję, ale jego mimika twarzy wcale na to nie wskazywała. Byłam szczęśliwa z tego powodu, ponieważ bardzo lubiłam spędzać czas na świeżym powietrzu. — Ale nie ciesz się za szybko. — Ostrzegł mnie. — Jak już się pewnie domyśliłaś lub nie, dookoła całego naszego domu jest nie tylko mur, ale również kamery, które bardzo dobrze widzą to, co dzieje się na zewnątrz, a po drugie wokół domu jest, jak już pewnie widziałaś, coś na styl muru z białej cegły, więc wątpię, żebyś dała radę uciec, na każdą kamerę mam podgląd wtedy, kiedy tylko sobie tego zapragnę, więc bądź ostrożna, bo inaczej spotka Cię kara. — Powiedział bez emocji, a ja pokiwałam głową na znak, że rozumiem to, co powiedział.

Teraz, po tym, jak wszystko powiedzmy, układało się w dobrym kierunku, nie miałam jakiejś szczególnej ochoty uciekać, a przynajmniej nie była ona aż taka, jak pierwszego dnia mojego pobytu tutaj, a poza tym, jak z moim wzrostem miałabym się wdrapać na ponad trzymetrowy mur? Przerażające było to, że powiedział, że jest to „nasz” dom. To było doskonałe pytanie, jak ja miałabym się wdrapać na tak wysoki mur? Tylko dlaczego on był dla mnie taki miły? Coś czułam, że nie potrwa to długo, na razie nie miałam w planach, aby się tym zbytnio przejmować. Gdy minął odpowiedni czas, a ustawiony stoper zaczął dzwonić, założyłam rękawice, aby się nie oparzyć i wyciągnęłam lasagne razem z naczyniem żaroodpornym na dość sporą drewnianą deskę. Pokroiłam ją, a na stole rozłożyłam dwa talerze oraz dwie pary sztućców, na całe szczęście przy stole były tylko dwa krzesła, jedno na jednym jego końcu natomiast drugie na drugim końcu, co bardzo mnie cieszyło, ponieważ nie czułam się dzięki temu jakoś zbytnio osaczona. Po zjedzonym posiłku, który o dziwo mężczyzna pochwalił — podobno bardzo mu smakował — poszłam się położyć i odpocząć psychicznie od całej sytuacji, jeżeli było to w ogóle możliwe. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam, najwidoczniej gotowanie wymęczyło mnie bardziej, niż myślałam, że mogło.

Przebudziłam się w środku nocy, czując ciężar na plecach, z niechęcią uchyliłam powieki, które wydawały się tak ciężkie, jakby ważyły co najmniej tonę, z pomocą światła księżyca wpadającemu do pokoju zauważyłam, skąd wziął się ów ciężar. Okazało się, że obok mnie śpi nikt inny jak Matteo. Nie wiem, jak znalazł się w mojej sypialni ani dlaczego tutaj śpi, z jednej strony powinnam wstać i go wygonić, lub sama uciec na jakąś kanapę w salonie. Jednak moja potrzeba bliskości drugiej osoby, wygrała. Przekręciłam się na bok, przez co on również zmienił pozycję, oplatając mnie przez sen ręką w talii i przysuwając się do mnie bliżej. Poszłam dalej spać, nie chciałam robić jakiejś niepotrzebnej awantury w trakcie nocy, ponieważ mogłabym go zdenerwować. Zamknęłam powieki, po czym w ułamek sekundy odpłynęłam w krainę snu.