Vastertilie 1. Realny Świat Baśni - Tayla Smith - ebook

Vastertilie 1. Realny Świat Baśni ebook

Tayla Smith

3,0

Opis

Dion McKinley jest w zupełności zwyczajną nastolatką z Long Beach w Kalifornii. A przynajmniej za taką chce uchodzić. Niestety, pewnego pięknego, majowego dnia jej przeszłość, o której do tej pory z powodzeniem zapominała, wraca. Na parapecie jej sypialni zjawia się gryf, posłaniec od jej byłego nauczyciela, z niepokojącymi wieściami. Jej świat, równoległe do naszej Ziemi Vastertilie, jest w poważnym niebezpieczeństwie i tylko ona może go uratować. Czy jej się uda? I kim tak naprawdę jest Dion?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 741

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (3 oceny)
1
0
0
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tayla Smith

Vastertilie. Realny Świat Baśni

© Tayla Smith, 2017

Dion McKinley jest w zupełności zwyczajną nastolatką z Long Beach w Kalifornii. A przynajmniej za taką chce uchodzić. Niestety, pewnego pięknego, majowego dnia jej przyszłość, o której do tej pory z powodzeniem zapominała, wraca — na parapecie jej sypialni zjawia się gryf, posłaniec od jej byłego nauczyciela, z niepokojącymi wieściami. Jej świat, równoległe do naszej Ziemi Vastertilie, jest w poważnym niebezpieczeństwie i tylko ona może go uratować. Czy jej się uda? I kim tak naprawdę jest Dion?

ISBN 978-83-65236-46-3

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

I wanna sing

I wanna shout

I wanna scream till the words dry out

So put it in all of the papers

I’m not afraid

They can read all about it

Read all about it…

Emeli Sandé “Read all about it”

Rozdział I

— Lara, wejdziesz wreszcie do tej wody, czy nie? — z niecierpliwością patrzę na przyjaciółkę, ciągle nie mogącą się zdecydować. — Wcale nie jest tak zimno — dodaję, jak zwykle z resztą rozgryzając jej obawy.

— Dion, kochana ty moja, doskonale wiesz, że ja boję się surfować — odpowiada, błyskawicznie wynajdując kolejny argument przeciw, tym razem powołując się na swoją rzekomą fobię. Oczywiście pomińmy to, że wielokrotnie widziałam ją w wodzie… A fobia pojawia się sama z siebie, wtedy, kiedy jest to jej najwygodniejsze…

Nieznacznie przestępuje przy tym z nogi na nogę, po czym rozpoznaję, że powoli zaczyna poddawać się sile mojej perswazji.

— Ale przecież wcale nie musisz surfować — od razu mam przygotowaną odpowiedź. — Pomijając fakt, że kiedyś przydałoby się nauczyć, nie sądzisz? — „I to, że tak doskonale wychodzi ci udawanie”, dodaję w myślach.

— Kiedyś tak, ale niekoniecznie dzisiaj. Chociaż, może… — widząc moją minę, niepewność dziewczyny wzrasta z każdą chwilą. I już ma wejść do wody, gdy dość spora fala oblewa jej nogi aż do kolan, sprawiając, że gwałtownie odskakuje. –Nie, nie licz na to, że ja tam wejdę! Za zimna! A z resztą, mówiłam ci, że to naprawdę zły pomysł, przychodzić na plażę w maju…

— Tym bardziej, że masz jeszcze tyyle nauki, a egzaminy już za dwa tygodnie — ostentacyjnie wywracam oczyma.

— Śmiej się, śmiej! — Lara patrzy na mnie obrażonym wzrokiem. — Ty nie wiesz, co to znaczy zakuwanie po nocach, byle tylko zdać, ale zobaczysz, kiedyś się przekonasz!

— Jasne — uśmiecham się złośliwie. — Ja mam już naukę za sobą. Nie pamiętasz, że kiedyś mówiłam ci, że uczyłam się prywatnie? Szkołę skończyłam mniej więcej trzy lata temu, a i tak wiem więcej od ciebie!

— Wielkie mi co! Ja, jak miałam czternaście lat, wolałam się skupiać na innych rzeczach, niż na nauce.

— I widać ci zostało — prowokuję wściekłe spojrzenie przyjaciółki. — Co mam niby poradzić ci na to, że moi rodzice woleli, żebym uczyła się prywatnie i dzięki temu teraz nie muszę zakuwać po nocach, by zdać? Ale wiesz, jutro jest już sobota, to mogę ci pomóc. Lekcje też mogę za ciebie zrobić…

— Miło, że chcesz się tak dla mnie wysilić, ale jednak wolę popatrzeć z plaży. Poza tym, zaraz muszę się już zbierać, wiesz, mam korki z matmy… — tłumaczy się dziewczyna.

— A ile razy powtarzałam jej, że mogę pomóc, a ta nie… — mruczę pod nosem. — Rób, jak chcesz — dodaję głośniej i wzruszam ramionami. Potem zauważam nadchodzącą falę i, chcąc ją złapać, przekręcam się w jej stronę i staję na desce. To, co w tym momencie robi moja BFF, aktualnie nie bardzo mnie obchodzi.

Dosłownie żyję już rozpierającą mnie radością na samą myśl o tej odrobinie adrenaliny… i nagle czuję rozdzierający ból w prawej łydce. Zerkam kątem oka na długą bliznę, znajdującą się w tym miejscu. Skurcze i ona stanowią pamiątkę po wydarzeniach sprzed dwóch lat.

Przyklękam, chcąc odciążyć dokuczającą nogę, równocześnie zapominając o nadchodzącej fali. I to jest mój błąd — kilka sekund później dosłownie zostaję zmieciona przez pędzącą wodę.

Pod powierzchnią jest cicho i spokojnie — nie ma nic, po prostu pustka, pełna harmonia… i ciemność.

Właśnie, ciemność… Otwieram oczy, które zamknęłam, chcąc chronić przed gwałtownym uderzeniem, i zaczynam rozglądać się w poszukiwaniu deski.

Jakieś dwie sekundy później orientuję się, że odruchowo wstrzymuję oddech, więc, nie chcąc utrudniać sobie poszukiwań, biorę głęboki wdech przez nos.

Cóż… już nie raz i nie dwa moje ciało dowiodło, że całkowicie się odróżnia od ciała najnormalniejszej w świecie siedemnastolatki, i tak się dzieje i tym razem — zamiast, jak to powinno się zdarzyć wedle wszelkich praw fizyki i natury, zakrztusić się wodą, po prostu w jakiś dość dziwny sposób mój organizm odfiltrowuje z niej tlen, po czym wypuszcza pozostałości wraz z dwutlenkiem węgla ustami. „Kolejny profit wynikający z tego, że jestem, kim jestem, i pochodzę, skąd pochodzę”, uśmiecham się do siebie.

Ale dobra, dość tych zachwytów nad sobą. Teraz już na serio zaczynam się rozglądać za deską, w końcu nie chcę, żeby Lara niepotrzebnie się o mnie martwiła…

Zauważam ją tak około minuty później, zaklinowaną pomiędzy koralowcami.

Dwoma silnymi ruchami rąk podpływam do tamtego odcinka rafy. Znając przyjaciółkę, najpewniej już od dłuższego czasu odchodzi od zmysłów, gdzie też ja mogę się podziewać, więc, mając to na uwadze, staram się oswobodzić ten jakże drogi mi kawałek drewna możliwie jak najszybciej.

Na całe szczęście koniec końców mi się to udaje i wreszcie wypływam na powierzchnię (nie, żeby pod wodą było mi źle, ale nie mam najmniejszego zamiaru przyprawić moją towarzyszkę o zawał).

Kiedy już jestem częściowo wynurzona, siadam na desce, która pojawia się obok mnie, i z lekkim wahaniem zerkam na fale. Dzisiaj są takie ładne, a jutro ma się zmienić pogoda na o wiele bardziej bezwietrzną…

No ale dobra, nie będę taka… Wiem, że moja przyjaciółka może się teraz nieco niepokoić, a że straszna z niej panikara, może wkrótce postawić całą straż nadbrzeża na równe nogi. A tak się składa, że rozgłos to coś, czego ostatnimi czasy staram się możliwie unikać…

Gdy już wychodzę na ląd, zaczynam rozglądać się za Larą. Moment potem lokalizuję ją rozmawiającą z jakimś przystojniakiem w kąpielówkach — najpewniej ratownikiem.

— Flirciara — szepczę pod nosem, doskonale wiedząc, na co się zanosi. Cała Lara… Zawsze wykorzysta okazję, w której może się odrobinkę pobawić… No ale z drugiej strony, kto jej niby zabroni?

Zachodzę dwójkę od tyłu, nie chcąc przeszkadzać im w tej jakże uroczej pogawędce.

— Przecież mogło się jej coś stać — lamentuje dziewczyna. — Co prawda ona świetnie pływa, ale wiesz, nawet najlepszym mogą przytrafić się jakieś wpadki…

„Chyba, że ci najlepsi potrafią oddychać pod wodą…” — uśmiecham się do swoich myśli, po czym delikatnie wbijam deskę w piasek. Opieram się na niej, gotowa do dalszego podsłuchiwania — jakimś cudem jeszcze nie zauważyli mojej obecności, więc mam zamiar to wykorzystać. I przy okazji nieco się pośmiać z głupoty chłopaka, który nawet nie zauważy, jak ona owinie go sobie wokół palca…

— A jak twoja przyjaciółka wygląda? — pyta ratownik. — Jakieś znaki szczególne?

— Karnacja taka jak u albinosów, mlecznobiałe włosy, fioletowe bikini. Tak mniej więcej 173 cm wzrostu. A, i jeszcze różowe pasemka — błyskawicznie wymienia dziewczyna.

„A właśnie, że nie — uśmiecham się z rozbawieniem i zerkam na moje włosy — bo czarne!”. I tu właśnie widać kolejną moją osobliwość — moje pasemka zmieniają kolor pod wpływem różnych emocji. Standardowo mam czarne, albo białe (zależy od koloru włosów), pod wpływem wody robią się jaskraworóżowe…

— Tyle wystarczy — mówi chłopak. — Spokojnie, proszę się nie martwić, na pewno ją znajdziemy. Całą i zdrową — dodaje, widząc, że moja przyjaciółka znowu zamierza wpaść w histerię.

Przyznam szczerze, że w tej sytuacji dziwią mnie trzy rzeczy, nic więcej, i to wcale nawet niekoniecznie nie obecna reakcja nastolatki. Konkretnie, to po pierwsze, że jeszcze mnie nie zauważyli — jestem osobą dość rzucającą się w oczy. No ale jak widać, są w siebie aż tak zapatrzeni…

Na drugim miejscu jest to, że w sytuacjach kryzysowych Lara zawsze wszystko doskonale pamięta (bo na co dzień, to nie jest tak zawsze).

Po trzecie to że wszyscy faceci, z którymi za moją sprawą miała okazję flirtować, dawali się nabrać na te same, stare jak świat sztuczki…

I dopiero teraz (muszę przyznać, że tym razem trafiła jej się wyjątkowo oporna sztuka) ratownik decyduje się ją przytulić. Z pozoru ot tak, żeby ją po prostu pocieszyć, ale ja już doskonale wiem, jakie tak naprawdę są pozory. Bo czy kiedy facet przytula dziewczynę, chcąc ją na przykład uspokoić, ma zamknięte oczy i uśmiecha się z rozrzewnieniem?

Powoli, nieznacznie przesuwam się tak, by po otwarciu oczu mógł mnie zobaczyć i zareagować, bo w sumie mam już tego deczko dość…

Ale na szczęście się nie zawodzę — gościu w końcu musi odemknąć powieki, a potem cofa się z krzykiem na widok rozbawionego spojrzenia fiołkowych oczu, lustrujących całą tę scenę.

— Nie wiedziałam, że jestem taka straszna — stwierdzam rzeczowym tonem, jednocześnie próbując ukryć lekki uśmieszek, błąkający się po mojej twarzy, czym wywołuję dość spory rumieniec na policzkach chłopaka.

— Dion, ty żyjesz! — Lara wprost przesadnie rzuca się mi na szyję. Definitywnie po to, żeby pokazać, jak to wspaniałą i troskliwą jest przyjaciółką. — Nie zepsuj mi tego — mruczy mi do ucha ledwo słyszalnym tonem. — To taki sympatyczny chłopak…

Odsuwa się ode mnie, a po wyrazie twarzy ratownika odczytuję, że uważa, iż właśnie spełnił swój ratowniczy obowiązek.

— Skoro wszystko z tobą w porządku… — mówi, a ja uśmiecham się jeszcze szerzej. Z doświadczenia już wiem, na co się szykuje.

— Tak, wiem, wiem. Już spadam i nie mam najmniejszego zamiaru wam przeszkadzać — odwracam się, biorę deskę i zaczynam iść w kierunku koca.

Kiedy już mam torbę w ręku, rzucam jeszcze ostatnie spojrzenie dość zdziwionemu facetowi, stojącemu koło mojej przyjaciółki.

— Koleś, na co czekasz? Nie zaprosisz jej na drinka? — pytam znaczącym tonem, po czym, nie czekając na reakcję, zaczynam iść w kierunku domu.

Udaje mi się jeszcze usłyszeć, jak chłopak mruczy pod nosem coś w rodzaju „w sumie dobry pomysł”, po czym proponuje mojej współlokatorce wspólny wypad do jednego z pobliskich klubów. Na to mogę tylko uśmiechnąć się szelmowsko. Nie pamiętam, ile razy w ten sposób ułatwiałam przyjaciółce zdobycie kolejnej zabawki…

* * *

W połowie drogi do domu ból w nodze, który na moment odezwał się, gdy byłam w oceanie, powraca. Ale tym razem nie ustępuje, przez co jest nie do zniesienia… Mimo tego jakimś cudem udaje mi się dojść — na szczęście nie mam daleko, tylko cztery przecznice…

Przekręcam klucz w drzwiach i od razu po wejściu opieram deskę o ścianę przedpokoju. Tym razem zazwyczaj dziesięciominutowy, przyjemny spacerek okazał się męczarnią niemal nie do opisania, więc moim zdaniem odpoczynek zdecydowanie mi się należy.

Moment później, kiedy już odrobinę udaje mi się uspokoić rozkołatane przez wysiłek serce, odpycham się od ściany… i krzywię się z bólu. Ale mimo to nie rezygnuję, mam przecież świadomość, że za chwilkę będę mogła wreszcie odpocząć… Więc z tego powodu idę do kuchni, robię sobie moje ukochane latte machiato (nie ma to jak nagroda za zadany sobie trud), potem biorę torbę, rzuconą wcześniej w przedpokoju i, zaciskając zęby w bólu, rozpoczynam karkołomną wspinaczkę po schodach na górę. Jedyne, co pomaga mi dojść do pokoju, to świadomość, że jak już znajdę się w moim azylu, wyciągnę koc, włączę ulubioną muzykę, wezmę jakąś fajną książkę… i sięgnę po środki przeciwbólowe, które od pewnego czasu trzymam w stoliku nocnym. Wszystko przez to, że ostatnio niezwykle często nawiedzają mnie potworne bóle głowy… Ot co, migrena, może i przeciążenie… W końcu to, czym się zajmuję, wiąże się z wykorzystywaniem sił psychicznych — bycie freelancerem, opracowującym taktykę rynkową dla firm wszelkiego sortu wymaga prawdziwego zaangażowania.

Ale w końcu mi się udaje — zlana potem staję na puchatym, długowłosym dywanie (jakiś czas temu udało mi się zdobyć go w naprawdę okazyjnej cenie na aukcji), co jest wyraźnym znakiem, że wreszcie dotarłam do swojego miejsca na tym świecie.

Od razu rzucam torbę z rzeczami w kąt pomieszczenia. Kiedy wszystko mnie boli, nachodzi mnie jakaś taka bezduszność względem moich gratów i tak samo jest i tym razem — nie liczę się z tym, że przypadkiem mogłam coś zepsuć… Najważniejsze jest to, żeby jak najszybciej poznać się wszelkiego zbędnego balastu.

Potem biorę koc z pierwszej szuflady w komodzie po prawo od drzwi, sięgam po książkę i siadam na łóżku. Kawusię ustawiam na stoliku nocnym, nie zapominając oczywiście o popiciu nią odpowiedniej ilości środków przeciwbólowych — w końcu zależy mi na tym, żeby jak najszybciej przestało mnie męczyć… Następnie odpalam sobie ulubioną muzykę, obecnie soundtrack z Pacific Rim, opatulam się kocysiem, otwieram książkę na zaznaczonej stronie…

Czuję, jak po całym moim ciele rozpływa się takie milutkie ciepło. Na twarz wpływa mi zadowolony uśmiech — nic więcej aktualnie nie potrzebuję. Książka, muzyka, ciepełko (bo mimo tego, że mamy już maj, jakoś tak zrobiło mi się strasznie zimno) — pełnia szczęścia…

Ale, niestety, jakieś pięć minut później do rzeczywistości przywraca mnie dźwięk przypominający rzucanie małych kamyczków o szybę.

Spoko… Czyli pewnie Lara znowu zapomniała kluczy… Nie raz to się zdarza, a wtedy muszę oderwać się od swoich zajęć, zejść na dół i jej otworzyć… Ghhhhhrrrrr…

Podchodzę do okna, chcąc się upewnić, czy to na pewno ona (nie mam najmniejszego zamiaru niepotrzebnie się fatygować na dół), ale nie zauważam nic poza orłem, siedzącym na parapecie. Dziwne… Orzeł tu, w Long Beach, tak zaludnionym mieście?

Kręcę głową ze zdziwieniem i zaczynam wracać z powrotem do mojego legowiska.

Zatrzymuję się jednak w pół kroku, kiedy dociera do mnie pewna niezwykle istotna prawda. Może faktycznie orzeł w Long Beach jest nietypowym zjawiskiem, ale co w takim razie mam powiedzieć o zwierzęciu, które właśnie znajduje się za szybą mojego pokoju?

Odwracam się na pięcie i dopadam klamki okna, by czym prędzej wpuścić stworzenie do środka.

Wygląda na dość zadowolone, bo wpatruje się we mnie czarnymi oczami wielkości dość sporych guzików i lekko rozchyla dziób. Ale co, choroba jasna, w moim pokoju, na moim stoliku nocnym, robi gryf, twór definitywnie pochodzący z innego, MOJEGO świata, o którym chciałam całkowicie i bezpowrotnie zapomnieć?

Nagle łapie mnie potworna migrena, mimo tego, że przecież dopiero co połknęłam sporą dawkę tabletek. Jest wyjątkowo silna, zupełnie, jak te, które miewałam tuż po przybyciu tu, na ten świat, po poznaniu Lary i przyjeździe do USA. Wtedy nie raz budziłam się w nocy z bezgłośnym płaczem i strasznym bólem głowy, wywołanymi bolesnymi obrazami z przyszłości…

Teraz już wiem, że to mi wcale nie minie. Tak jak i wtedy, dwa lata temu, ten rozrywający mi czaszkę ból jest zwiastunem niepowstrzymanej, bezlitosnej fali wspomnień. I to o tyle bardziej niepowstrzymanej, że blokowanej z powodzeniem przez cały mój pobyt tutaj…

I znów mam wrażenie, że galopuję na Goldierze po równinach Xetes, ze śmiechem odwracając się do podążającego za mną chłopaka. Potem wspólne tańce, spacery w świetle księżyca i wiele chwil spędzonych na najrozmaitsze sposoby…

Aż w końcu…

Mam wrażenie, że zabliźniona rana, biegnąca przez całe moje serce, otwiera się na nowo. A ten psychiczny ból, który temu towarzyszy, jest tak silny, że po policzkach silnym strumieniem zaczynają płynąć mi łzy…

— Jeśli cię to pocieszy, to wiedz, że ja i wiele innych moich braci też uważamy, że Ertex to prawdziwy drań — rozmyślania przerywa mi chrapliwy głos, podobny nieco do krakania wrony. Jak widać czas sprawił, że zapomniałam, iż gryfy potrafią mówić. I że te wybierane na posłańców umieją czytać w myślach…

— Trochę pociesza, ale chyba nie przyleciałeś tu po to, żeby wypominać mi moją przeszłość? — odpowiadam, podchodząc do okna, co jest rozpaczliwą próbą ratowania się od tego, co zaraz może nastąpić. Na razie nie patrzę na lwiszysko (skrót powstały od połączenia ptaszyska i lwiska); muszę oswoić się z jego obecnością.

— Może czasem przydałoby się przypomnieć sobie o swoim przeznaczeniu… — zwierzę nie ustaje (zupełnie tak, jak przewidziałam) i przelatuje na parapet obok mnie. — Ale faktycznie, nie po to tu przybyłem. Jesteś potrzebna. Ertex planuje niemało namieszać… Ciągle ma chrapkę na to, co mógłby osiągnąć z twoją „niewielką” pomocą. Prawdę powiedziawszy, nie do końca wiadomo, jak chce to zrobić, ale przekabacił już ymuli, wiesz, ludzi cienia.

— Doskonale wiem, kim są ymule. Ale niby co w związku z tym? — nie mogę oprzeć się, by to powiedzieć. Widać jestem naprawdę wiarołomna, skoro aż tak usilnie próbuję uciec od swojego przeznaczenia, które chyba właśnie się o mnie upomniało…

— Jak to: co w związku z tym? — stworzenie najwyraźniej nie przypuszczało, że nie będę miała nawet najmniejszej ochoty na powrót do ojczyzny. — Nie rozumiesz, że musisz wrócić do Arlesiie i to wszystko powstrzymać?

— Słuchaj, ptaszku — odwracam się do gryfa, przybierając jedną z tych moich słynnych min, którymi swego czasu potrafiłam przekonać każdego do swoich racji — mnie to już nie interesuje. To już nie mój biznes i nie mam najmniejszego zamiaru się w to mieszać. Teraz Cinder zajmuje się całym tym bałaganem, więc to chyba jej problem, nie sądzisz? A tak w ogóle, to kto cię przysłał?

— Spokojnie, nie twoja kuzynka — skrzeczy lwiszysko — tylko Estive.

Aha, spoko… Dobra… Czyli moja linia obrony, którą pośpiesznie sobie przygotowałam, właśnie runęła. W takim razie teraz chyba na serio będę musiała się pofatygować do domu… Skoro Estive — mój nauczyciel i przy okazji chyba najpotężniejszy, najstarszy i najbardziej wpływowy z obywateli mojej ojczyzny (o czym mimo wszystko praktycznie nikt nie wie) — połasił się wysłać po mnie posłańca, to raczej wypadałoby wracać…

— I co, odjęło ci mowę? — stworzenie nie może powstrzymać się przed dogryzieniem mi. — Jak on cię wzywa, to nie masz wyboru, musisz wracać, Lumino. I doskonale o tym wiesz…

— Dion, z kim rozmawiasz? — nagle słyszę głos Lary, dobiegający z dołu. — I kto to jest Lumina?

Od razu orientuję się, że przyjaciółka usłyszała przynajmniej ostatnią kwestię gryfa, o ile nie więcej. Niedobrze… Czyli chyba jednak będę musiała powiedzieć jej coś o sobie, i tym razem nie nabierze się na jakieś bajeczki, które zmyślałam do tej pory, między innymi tą, dzięki której się poznałyśmy…

Posłaniec też najwyraźniej dochodzi do wniosku, że przydałoby się w jakikolwiek sposób zminimalizować ilość informacji, które już i tak będę musiała przekazać dziewczynie, bo natychmiast przeskakuje na stolik z lampką nocną i nieruchomieje, udając figurkę (i całkiem dobrze mu to wychodzi).

W samą porę, bo dosłownie ułamek sekundy później drzwi się otwierają i staje w nich moja współlokatorka.

— I co, jak było? — zadaję pierwsze pytanie, jakie tylko przychodzi mi na myśl, mając nadzieję, że zyskam przez to choć chwilę, żeby wymyślić jakąś w miarę wiarygodną historyjkę. Bo znając moją przyjaciółkę, to mi nie daruje. Może będzie nawet czekać, żeby uderzyć tym pytaniem w najmniej spodziewanym momencie, akurat, kiedy nie będę się niczego spodziewać i jeszcze przez przypadek wszystko jej wygadam…

— Dion, nawet nie wyobrażasz sobie, jak fantastycznie! — dziewczyna wprost ocieka entuzjazmem. Czyli pytanie było dobre, idealnie trafione… — Troy, bo tak ma na imię, jest wprost przesłodki. Dobrze, że powiedziałaś mu o zaproszeniu na drinka, bo sam by się nie odważył. To jego jedyna wada; jest trochę zbyt nieśmiały. Ale tak serio, to najurokliwszy chłopak, z jakiem kiedykolwiek kręciłam. I powiem ci szczerze, że strasznie mi się podoba. Może teraz nawet zaangażuję się bardziej…

— A jak tam korki? Nie musisz już iść? — próbuję wybadać, jak szybko uda mi się ją spławić i dokończyć rozmowę z gryfem. Choć i tak coś będę musiała powiedzieć Larze, jeśli chcę wrócić do Arlesiie bez wywoływania paniki tutaj…

— I tu mam dla ciebie niespodziankę: już kompletnie nigdzie nie wybywam. Ann coś wypadło i odwołała zajęcia. Zaraz zrobię sobie kawę, bo widzę, że ty masz — zerka na stolik nocny — i powiem ci więcej o Troyu. A ty przecież masz mi wyjaśnić, co to za tajemnicza osoba, z którą rozmawiałaś…

No i stało się. Teraz już będę musiała przedstawić jej gryfa. No, chyba, że uda mi się rozegrać to jakoś inaczej…

— Mogę się o ciebie oprzeć? — do rzeczywistości sprowadza mnie pytanie Lary.

— A po co? — jestem lekko zdziwiona.

— No przecież mówiłam przed sekundką, że muszę jeszcze ściągnąć buty…

— No wiesz co, z butami do mojego pokoju? — patrzę na nią z udawanym wyrzutem i usłużnie nadstawiam ramię.

I w momencie, kiedy dziewczyna opiera się o mnie, cały świat jakby eksploduje w bólu i czerni. Czuję tylko, jak osuwam się na dywan, a potem ogarnia mnie wielka, cicha ciemność…

Rozdział II

— Dion, jak się czujesz? — głos Lary wdziera się do ciemności panującej w mojej głowie. Powiem szczerze, że na początku za bardzo nie mogę się za bardzo skapnąć, o co w ogóle chodzi i z jakiej racji ktokolwiek przerywa mi odpoczynek… Nie, zdecydowanie nie jest to przyjemne…

— Czego? — mruczę, powoli rozchylając zaciśnięte szparki powiek. Jestem tak totalnie zmęczona, jakby była to bodajże czwarta, nieprzespana doba z rzędu…

Tylko gdzie ja w ogóle jestem? Pamiętam, że zemdlałam, czyli chyba na kanapie, ale tak dziwnie pachnie… Chlorem! Czyli chyba zabrali mnie do szpitala i pewnie dali jakieś przeciwbólowe…

A tak serio to ledwo udaje mi się cokolwiek poukładać w głowie, mam wrażenie, jakbym była na haju… Albo trochę za dużo im się wstrzyknęło, albo to morfina… Choć pewnie kiedyś się o tym przekonam. Teraz już na serio zaczyna mnie boleć głowa, i to od samego myślenia. Kiedyś nie powiedziałabym, że to możliwe, a jednak!

— Jak się czuje moja najlepsza przyjaciółka? — głos dziewczyny szumi mi w głowie.

— Sso jess? — podnoszę się z pozycji leżącej, co wymaga ode mnie naprawdę sporo wysiłku.

Świat wiruje przed moimi oczami, ale jakimś cudem udaje mi się skupić wzrok na twarzy dziewczyny, siedzącej przy moim łóżku.

— Zemdlałaś — tłumaczy mi Lara. — Zadzwoniłam po karetkę, bo tak w sumie to się totalnie wystraszyłam, a ty też najlepiej nie wyglądałaś… Wiesz, jak przyjechali, od razu dali ci zastrzyk z morfiną, mówili, że ponoć na zmniejszenie bólu, obniżenie tętna… A potem cię zabrali tutaj, nie wiem, z jakiego powodu, ale jakieś badania ci porobili i ogólnie, a koniec końców wylądowałaś tu, w tej sali…

— Aha… — ma mojej twarzy pojawia się niezwykle szeroki uśmiech, choć nie jestem całkowicie pewna, dlaczego. — Czyli już w porządku, tak? To ja spadam…

— O nie, moja droga, nigdzie nie idziesz — w głosie mojej przyjaciółki ni z tego, ni z owego pojawia się ogromna stanowczość, o jaką nigdy bym jej nie podejrzewała. — Masz jeszcze zostać, mówili, że chcą zrobić ci jeszcze kilka badań.

— Za nic w świecie! — odpowiedź może być tylko jedna. — Dlaczego to się tak kręci? — wyrywa mi się, gdy za wszystką cenę próbuję uspokoić wirujący świat, przykładając sobie palce do skroni.

Dziewczyna obok mnie kwituje to śmiechem.

— Kręci się, bo dostałaś wyjątkowo dużą dawkę — oznajmia. — Spałaś całą dobę, a coś mi się zdaje, że zostaniesz jeszcze co najmniej dwie…

— Że what? — na sekundę świat zyskuje niezwykłą ostrość, ale potem, niestety, znowu się rozmazuje. — Nie, ja przecież nie mam czasu, tak właściwie to już dawno powinnam być w drodze… Tylko niech Ziemia zacznie kręcić się nieco wolniej i… spadam stąd.

— Nawet nie próbuj! — ostrzeżenie, jakie widzę w oczach Lary, może (a właściwie to chyba nawet powinno) co prawda dać całkiem sporo do myślenia, ale skoro Estive po mnie posłał, to coś mi się zdaje, że nie mam wyboru, muszę jak najszybciej dostać się do Jordanii, do Petry…

Po chwili orientuję się, że ostatnie słowa wypowiedziałam na głos.

Mimo potwornego wirowania w głowie usilnie zaczynam próbować wymyślić coś, co choć trochę usprawiedliwiałoby choć część tego, co właśnie mi się wyrwało…

— Dion, o co chodzi? — ostrożny ton w głosie przyjaciółki wystarczająco mówi mi, że nie mam co liczyć, tym razem nie da mi się wywinąć. — Czy to ma związek z tą rozmową, o której miałaś mi powiedzieć? — oj… A już myślałam, że o tym zapomniała… Czyli teraz zapowiada się dwa razy więcej główkowania i dwa razy więcej informacji, które i tak bardzo niechętnie jej przekażę… — I co to w ogóle jest? Bo ładny, jak ci nie potrzebny, mogę sobie wziąć, jak ty nie chcesz — przy tych słowach wyciąga z kieszeni duży, pięknie oszlifowany kryształ, zawieszony na grubym rzemyku i kładzie go na moim łóżku.

Gdy tylko widzę wisior, serce zaczyna mi bić w niesamowicie przyspieszonym tempie, a oczy nie mogą się od niego oderwać, zupełnie, jakby jakoś mnie zahipnotyzował…

Bezwiednie wyciągam po niego rękę i wystarczy, że chwytam go w dłoń, by świat dookoła idealnie się wyostrzył. Potrafię zauważyć najmniejszy pyłek kurzu, słyszę nawet najcichszy dźwięk, wszystko jest perfekcyjnie wyraźne. I tak zostaje.

Czuję też, jak kryształ rozgrzewa się niemal do temperatury topnienia. Oczywiście, że to czuję — boli zupełnie tak, jakby moja skóra się rozpuszczała, łącząc z kryształem. Muszę zacisnąć zęby, żeby nie krzyczeć z bólu. Ale nie puszczam. Nie mogę. Bo kto wie, co tak naprawdę mogłoby się wydarzyć, bardzo możliwe, że mogłabym na serio stracić dłoń…

I nagle staje się chłodny jak lód, by potem na ułamek sekundy rozbłysnąć oślepiającym światłem.

— Dion, co się dzieje? — przyjaciółka wygląda na śmiertelnie przerażoną.

Ignoruję jej pytanie i podnoszę ozdobę na wysokość oczu. Teraz kryształ nie jest już taki, jak przedtem. Teraz widzę, że w sam środek wtopiono miniaturową białą różę, pokrytą kroplami krwi. Co prawda nie jest to ani prawdziwy kwiat, tylko idealna figurka. Biała róża z szkarłatnymi kroplami krwi na płatkach. Symbol mojej rodziny. Przypomnienie niesamowitej tragedii, która spotkała mój ród wieki temu…

— Skąd do masz? — pytam cichym głosem.

Dziewczyna wzdryga się na sam jego dźwięk. Widać poprzednie wydarzenia musiały nieźle nadszarpnąć jej nerwy…

— Leżało obok figurki gryfa na stoliku nocnym — Lara spieszy z wyjaśnieniami. Wniosek: to wszystko musiało naprawdę porządnie ją przerazić… — Zabrałam to ze sobą, bo myślałam, że coś niecoś mi wyjaśnisz…

— Jakiej fi… — gryzę się w język. Chyba niestety za późno przypominam sobie o strategii gryfa co do udawania posążka…

— Jak to jakiej? — zupełnie tak, jak przewidziałam, jest już za późno. Moja współlokatorka i tak załapuje, co chciałam powiedzieć. — Tej, którą właśnie mam w torebce… — oznajmia, sięgając do środka.

Sekundę później cofa dłoń, a na palcu wskazującym widnieje powiększająca się kropla krwi

Dziewczyna marszczy brwi i właśnie ma się odezwać najprawdopodobniej po to, by rzucić jakąś uwagę, co też znajduje się w damskich torebkach. Przeszkadza jej w tym ochrypły, kraczący głos, który ni z tego, ni z owego zaczyna dobiegać ze środka owej torebki:

— Nie, to już jest szczyt wszystkiego! Żeby tak traktować posłańca, to się nie godzi w żadnym pojęciu!

Moja przyjaciółka w pełnym osłupieniu przygląda się, jak z pomocą szponów odsuwa się suwak. Potem z powstałego otworu wysuwa się przednia część ciała orła, potem cała lwia reszta, w tym skrzydła (te też orła).

Wszystko to w połączeniu z głosem robi piorunujące wrażenie na nastolatce.

Jej mina wyraźnie mówi, że dziewczynie zanosi się na pisk, więc w ułamku sekundy zrywam się z łóżka (przy okazji w dość bolesny sposób pozbywając się kroplówki z morfiną. Zanotować — nigdy gwałtownie nie wyrywać jakichkolwiek podobnych igieł) i zasłaniam jej usta dosłownie w ostatnim momencie przed wydaniem przez nią jakiegokolwiek odgłosu.

— Lara, błagam cię, bądź cicho i posłuchaj — patrzę na nią, wzmacniając swoje słowa również niemą prośbą. — Przysięgam, że ci to wszystko wytłumaczę, co do joty, tylko muszę wyrwać się stąd tak szybko, jak to tylko możliwe.

Delikatnie zabieram dłoń z twarzy przyjaciółki, gotowa w każdym momencie przycisnąć ją z powrotem, na wypadek, gdyby mnie nie posłuchała.

Na moje szczęście jakoś udaje jej się zostawić swoje emocje w środku, ale za to patrzy na mnie z niemym wyrzutem. Oczywiście, że doskonale ją rozumiem, pewnie też tak bym się czuła, jakby okazało się, że moja najlepsza przyjaciółka i powierniczka ma dość podejrzane powiązania, takie wręcz nie z tego świata…

— To mówiłaś, że musisz się stąd zmyć w tempie ekspresowym, tak? — mimo urazy, którą najwyraźniej do mnie żywi, ciągle jest gotowa wyciągnąć pomocną dłoń. — Czego potrzebujesz?

— Jakbyś mogła skołować mi jakiś komplet ciuchów i okulary przeciwsłoneczne, to byś była kochana… Tylko wiesz, na wczoraj! — akcentuję. — Miśku, obiecuję, że jak tylko wrócimy do domu, opowiem ci o wszystkim, co tylko chciałabyś wiedzieć.

— No ja myślę — ciągle jest nieco naburmuszona, ale coś mi się zdaje, że moja obietnica nieco ją uspokoiła. — Tylko pamiętaj o wymyśleniu jakiejś porządnej historyjki, bo będziesz musiała gęsto się tłumaczyć — dodaje kąśliwie, po czym wychodzi, porządnie akcentując to trzaśnięciem drzwiami. Czyli ciągle jest na mnie wściekła… Trudno. Ale faktycznie będę musiała się sporo nagłowić, żeby wytłumaczyć jej możliwie jak najwięcej, tak właściwie nie mówiąc nic na temat siebie…

— Zamierzasz powiedzieć jej wszystko? — pyta gryf po chwili milczenia.

— Co? — wyrywam się z zamyślenia i opieram się plecami o parapet. — A, tak… Nie, chciałabym tego uniknąć. Ale nie mam bladego pojęcia, jak to będzie. Wolałabym powiedzieć Larze jak najmniej. Tylko wiesz, będzie sporo tłumaczenia i tak dalej… I nie mam pojęcia, co z tego wyniknie. A kłamać na pewno nie będę. Jestem jej to winna…

— Rób co chcesz, w końcu to twoje życie — lwiszysko wykazuje niezwykłą wyrozumiałość, naprawdę dziwną jak dla przedstawicieli tego gatunku. — A tak to ciekawe, kiedy ta twoja przyjaciółeczka przyjdzie. Nie lubię jej. Ale szpitala też mam dość. Bardziej niż jej nie trawię zapachu chloru. Wiesz, kiedy ona już przyjdzie i nas stąd zabierze?

— Jak chcesz, to przecież możesz już wracać — wzruszam ramionami. — Potrafisz przecież trafić do mojego domu, prawda?

— No, w sumie tak… — zwierzę kiwa głową, po czym zgrabnie podrywa się z parapetu i wylatuje przez otwarte okno.

Wzdycham i czuję, że na mojej twarzy pojawia się delikatny, lekko rozmarzony uśmiech. Szczerze powiedziawszy, jak zobaczyłam stworzenie, zatęskniłam trochę za Arlesiie. I, choć pewnie wcześniej bym się do tego nie przyznała, brakowało mi tej nadzwyczajności, której tu się nie znajdzie. W sumie miło będzie wrócić…

Zerkam na zegar, wiszący naprzeciwko mojego łóżka. Swoją drogą, też jestem ciekawa, kiedy dziewczyna wróci. Chciałabym już jak najszybciej być w drodze…

Rozdział III

— Już jestem! — na wejściu oświadcza Lara.

— Super — uśmiecham się lekko, odwracając się do nastolatki, która pojawiła się nagle obok mnie. — I co, co masz?

— Parę fajnych ciuchów — podnosi do góry torby z kilku sklepów. — Myślę, że powinny ci się spodobać. Hej, a gdzie podziewa się to wredne ptaszysko?

— Znudziło się moim towarzystwem. Ale to nie ważne… Teraz pokaż, co mi przyniosłaś — odbieram od niej torby i z zaciekawieniem zaczynam przeglądać ich zawartość.

Wyniki wręcz przewyższają moje oczekiwania.

— Wiesz co, super się spisałaś — mówię do niej z szerokim uśmiechem.

— Spoko, nie ma za co — uśmiecha się do mnie promiennie, wyraźnie połechtana moim zadowoleniem. Czyli najwyraźniej już trochę jej przeszła złość na mnie… — A co zrobisz z włosami? Bo coś mi się zdaje, że nie na co dzień spotyka się białowłosą dziewczynę z czarnymi pasemkami…

— Też racja — kiwam głową, próbując za wszelką cenę przypomnieć sobie, czym zmywają się te genialne, superwodoodporne, arleyańskie farby. Tak, właśnie te, po których nigdy nie ma się odrostów… — Coś by się przydało wykombinować…

— Peruka? — dziewczyna przekrzywia lekko głowę i zaczyna mi się uważnie przyglądać, próbując wymyślić coś skutecznego.

— Za długie mam włosy — kręcę głową. — Nie dałoby się schować ich tak, żeby wyglądało to naturalnie.

— Bo nie uda ci się przefarbować szybko i tak, żeby nikt nie zauważył… — przyjaciółka przygryza wargę w zamyśleniu. — A obciąć nie chcesz? Wiesz, tak na krótko…

— Spadaj! — patrzę na nią jak na wariatkę.

— Jak chcesz — wzrusza ramionami i unosi dłonie w obronnym geście — to była tylko propozycja.

— Wiem… — siadam na łóżku i opieram głowę na dłoni, ale nagle podrywam się do góry. — Lara, nie masz przypadkiem jakiegoś mega tłustego kremu?

— Myślę, że mam… — tamta zaczyna grzebać w torebce i po chwili podaje mi dość spore opakowanie kremu NIVEA. — Może być?

— Dzięki, potem ci odkupię — biorę torebki z ciuchami i idę do łazienki.

Tuż przed wejściem odwracam się do niej.

— Nie zdziw się, jak mnie nie poznasz! — oświadczam z delikatnym, może lekko psotnym ognikiem, igrającym mi w oczach.

— Akurat! — patrzy na mnie z lekkim uśmieszkiem połączonym z kpiną.

— Przekonamy się — puszczam do niej oko i zamykam drzwi do łazienki.

Jestem niemal stuprocentowo pewna, że zaskoczę dziewczynę swoim wyglądem. Ale cóż, żeby tak było, najpierw muszę wziąć się za siebie…

Na początek odkręcam krem, biorę w rękę pierwszy z brzegu ręcznik i wcieram w niego całą zawartość opakowania. Jak tylko się stąd wydostanę, to go jej odkupię, obiecuję.

W każdym razem rzucam ostatnie spojrzenie białowłosej dziewczynie w lustrze przede mną, po czym schylam się i zaczynam wycierać włosy ręcznikiem. Robię to bardzo dokładnie, nie chcąc ominąć choćby jednego włoska. Jak to dobrze, że te farby można zmyć nie tylko jakimiś specjalnymi specyfikami, dostępnymi tylko w Arlesiie, ale po prostu najzwyczajniejszym, bardzo tłustym kremem…

Moment później podnoszę głowę i… zastygam ze zdumienia. Nie przypuszczałam, że mimo upływu tych dwóch lat mogę wyglądać niemalże tak samo, jeżeliby pominąć zmiany w wyglądzie spowodowane naturalnym dorastaniem i doświadczeniami. Teraz wydaję się sobie jakby… mądrzejsza…

Unoszę dłoń, chcąc poprawić grzywkę. Czarnowłosa Arleyanka robi to samo. Gdy podnoszę białe pasemko, które przed zmyciem farby było czarne, postać w lustrze naśladuje każdy mój ruch.

Uśmiecham się łobuzersko, a moje odbicie natychmiast to powtarza. I oto stoi przede mną ta sama dziewczyna, która dwa lata temu postanowiła zamknąć pewien rozdział, całkowicie się odciąć od wszystkiego, co było za nią. Zacząć nowe życie z całkowicie czystą kartą, jako osoba kompletnie anonimowa, bez przeszłości… Ale za to z przyszłością, którą mogłaby kształtować do woli.

Przyznaję szczerze, że nigdy bym nie powiedziała, że kiedykolwiek z własnej woli wrócę i będę kontynuować rozdział, który od dawna uważałam za zamknięty…

Biorę wisior, przyniesiony mi przez moją współlokatorkę i zakładam go na szyję. Czuję, jak delikatnie się rozgrzewa, a róża w środku zaczyna mienić się wewnętrznym światłem, choć jest to zauważalne jedynie dla osób, które o tym wiedzą. To tylko potwierdza moją pewność, że mam na sobie oryginał. Dość przydatna błyskotka, bo oprócz dobitnego przypominania właścicielowi, jak ogromny obowiązek na nim spoczywa, to jeszcze jest pokryty specjalną substancją. W zetknięciu ze skórą noszącego powoduje ona niemal natychmiastowe gojenie się wszelkich ran. Ekstra, nie? Co prawda nie wiadomo, czy może ocalić od śmierci, ale leczenie jakichkolwiek urazów jest na serio pocieszającą perspektywą.

Jeszcze raz zerkam w lustro i wzdycham ciężko, choć równocześnie z pewną radością. Gdy włożyłam kryształ, tak właściwie przypieczętowałam swoją przyszłość. Ale teraz, kiedy mój powrót jest pewien, czuję coś w rodzaju niecierpliwego wyczekiwania. Rzecz jasna nie dotyczy ono ponownego odzyskania szefostwa w „rodzinnej firmie”, jak przywykłam to nazywać, ale ponownego zobaczenia tego wszystkiego, z czego świadomie zrezygnowałam, decydując się na ucieczkę — ze wszystkich widoków, potraw, obyczajów… Znajomości z pewnymi osobami…

Szybko wciągam rzeczy przyniesione mi przez przyjaciółkę. Muszę przyznać, że wykazała się smakiem, wybierając ciuchy. Wszystko mega stylowe i eleganckie. Piękne czarne szpile, co najmniej szesnastki (jeżeli mogę wierzyć mojemu oku), prosta, biała bluzka z kołnierzykiem i czarny komplecik — obcisła, ołówkowa spódnica i żakiet z rękawkami ¾. Do tego lustrzanki w stylu lat 80 i już mogę wyjść w pełni incognito.

Tradycyjnie, jak każda kobieta, rzucam ostatnie, kontrolne spojrzenie swojemu odbiciu w lustrze i… cofam się z zaskoczeniem. Nagle, ni z tego, ni z owego pojawia się myśl że przecież wyglądam dokładnie tak samo, jak przez początek dnia mojej ucieczki. No cóż, ciężko byłoby zapomnieć, jak Ertex podśmiewał się ze mnie podczas degustacji tortów. Wtedy też ubrałam się oficjalnie, ba, identycznie, jak teraz, bo musiałam później skoczyć na jeszcze jedno ważne spotkanie… Oczywiście, że go o tym uprzedziłam, ale i tak nie mógł mi darować, że nie wybrałam czegoś luźniejszego…

Właściwie to on ciągle chciał decydować za mnie. Poza tym uważał się za najważniejszą osobę na całym świecie, i coś mi się zdaje, że nie tylko na jednym. Dla niego liczył się tylko on, jego zdanie, choć na początku doskonale udawał. A potem… Potem urobił mnie tak, że niczego nie dostrzegałam. No cóż, młoda byłam, (a przynajmniej o dwa lata młodsza niż teraz), niedoświadczona, a przede wszystkim — zakochana na zabój.

I oczywiście, jak w każdej takiej sytuacji, gdy jeszcze z początku przez pewien czas rozważałam powrót, zaczynają krążyć wokół mnie, niczym głodne drapieżniki, ponure myśli i wątpliwości. Czy sobie poradzę? Czy będę na tyle silna, by powrócić do tego, co z własnej woli porzuciłam?

Ale w tym momencie przypominam sobie o jeszcze jednym — skoro Estive na mnie liczy, nie mogę go zawieść. I taki jasny przebłysk skutecznie przegania wszystkie cienie. Czuję, jakby wracały mi wszystkie siły, już teraz nie boję się, co będzie. Co będzie, to będzie, a moim zadaniem jest sobie z tym poradzić. A swoją drogą, ciekawe, czy spotkam się z Erteksem twarzą w twarz? Z jednej strony chciałabym tego uniknąć, ale z drugiej mogłoby być ciekawie…

Z lekkim, złowieszczym uśmiechem prostuję głowę. Już teraz nie dam się nabrać na tej jego gierki, o nie. Teraz to on będzie musiał bać się mnie, kiedy odbiorę to, co mi się należy.

— Dion, długo jeszcze? — z rozmyślań wyrywa mnie zniecierpliwiony głos Lary.

— Już idę! — odpowiadam. Biorę głęboki wdech, po czym wychodzę z pomieszczenia. — I co, jak wyglądam? — pytam się przyjaciółki.

— Ja nie mogę… — nastolatka patrzy na mnie z niedowierzaniem. — Nie no, dziewczyno, wyglądasz fantastycznie! O wiele lepiej ci w czarnych włosach. I w ogóle… Coś się w tobie zmieniło. W twojej postawie. Teraz bije od ciebie taka powaga, ogólnie taka królewskość…

— Królewskość? Błagam cię, nie ma we mnie nic królewskiego — uśmiecham z lekkim pobłażaniem.

— To chyba nie widziałaś siebie w lustrze. Weź, dosłownie wieje od ciebie takim autorytetem…

— Przesadzasz — ucinam stanowczo. — Chodź, musimy już lecieć. Potwornie mi się spieszy, że tak to ujmę.

— Ale pamiętasz, co mi obiecałaś? Masz mi o wszystkim opowiedzieć przed tym całym twoim wyjazdem — przypomina mi zaniepokojona Lara, zupełnie, jakbym miała szansę zapomnieć. No ale dobra, coś w tym jest… W końcu odkąd ostatnio mi o tym wspominała, minęły lata…

— Spoko, oczywiście, że pamiętam — odpowiadam, przewracając oczami.

— Mam nadzieję…

Na moment między nami zapada milczenie.

Po chwili przerywa je nastolatka:

— Wiesz co, mam taki malutki pomysł. Co ty na to, żebym ja tak teraz wyszła i powiedziała pielęgniarce, że śpisz? Potem mogłabyś się bez problemu i bez żadnych podejrzeń przemknąć…

— Mhm… to mi się podoba — kiwam głową z uznaniem. — To leć, spotkamy się w naszej ulubionej kawiarence, ok.?

— No spoko — dziewczyna kiwa głową, będąc już w drzwiach. — Ale wiesz, ostatnio jakoś tak mają dziwnie z godzinami otwarcia, to ci napiszę, czy czekam tam, czy w domu.

— Oki, to będę czekać — kiwam głową. — Zaraz, ja mam telefon?

— W lewej kieszeni żakietu — potwierdza tamta, po czym całkowicie znika.

Kochana Lara! Wróciła się do domu specjalnie po mój smartphone…

A żeby nieco umilić sobie oczekiwanie, opieram się o parapet i z uśmiechem zaczynam przyglądać się ludziom, spacerującym przed szpitalem. Jakie oni mają nudne życie… Ciągle ta sama rutyna. Nie to co ja. Szczerze powiedziawszy, podświadomie ciągle wyczekiwałam na posłańca, w nadziei, że okażę się potrzebna…

Tak, teraz mówię to całkiem szczerze. Wcześniej pewnie bym się do tego nie przyznała, ale odkąd tylko się tu znalazłam, tęskniłam do Arlesiie. Do mojego poprzedniego życia, do tych niezwykłości, na które tu nie mogłabym liczyć…

Ale nagle w mojej głowie pojawia się przebłysk. Skoro tylko zemdlałam, dlaczego podali mi morfinę i chcą zrobić kilka poważnych zadań?

Gwałtownie wypadam na korytarz. Niemalże biegnąc, schodzę po schodach i kieruję się do recepcji. W myślach klaruje mi się już konkretne i bardzo, bardzo mroczne podejrzenie…

— Przepraszam, mogę zająć pani chwilkę? — z uśmiechem zwracam się do recepcjonistki, mimo, że w środku aż kipię z przerażenia.

— Tak, a o co chodzi?

— Jeżeli to nie problem, chciałabym się dowiedzieć, co jest pacjentce z 214 — mówię. — To moja siostra, Dion.

— A pani to? — kobieta pytająco zawiesza głos, patrząc na mnie zza wielkich okularów.

— No tak, gdzie moje maniery — śmieję się, chcąc rozluźnić atmosferę, choć w rzeczywistości drżę ze strachu na samą myśl o tym, co mogę usłyszeć. — Nazywam się Lumina McKinley — wyjaśniam, zdejmując czarne okulary — a Dion to moja siostra bliźniaczka. Mamusia miała upodobanie do dziwnych imion — dodaję, widząc, że recepcjonistka ze zdziwieniem unosi brew, gdy tylko się przedstawiam.

— Pani McKinley, będę szczera — udaje mi się przekonać recepcjonistkę, że jestem własną siostrę i teraz, bez owijania w bawełnę, zaczyna mi wszystko wyjaśniać. — Zapewne wie pani, że zadzwoniła do nas jej współlokatorka i wspomniała, że pani siostra zemdlała z bólu. Oczywiście jest to całkowicie możliwe, ale gdy karetka dotarła na miejsce, okazało się, że dziewczyna ma potwornie przyspieszone tętno i niezwykle wysoką, wręcz śmiertelną gorączkę. Załoga ambulansu od razu zdecydowała o przeniesieniu jej do szpitala.

— Czy Dion jest bardzo chora? — pytam, opierając się o blat. Robię to niby z zainteresowania, a w rzeczywistości po to, by nie upaść. No cóż, to raczej dość normalne zachowanie, skoro zaraz może zostać na mnie wydany dosłownie wyrok śmierci…

— Nie jesteśmy do końca pewni. Rezonans głowy, zrobiony od razu po jej przyjeździe, wykazał niepokojące zmiany w mózgu. Musimy jeszcze zostawić pani siostrę na parę dni, by wykonać inne, bardziej precyzyjne badania. Miejmy nadzieję, że nic nie wykryją. Tak czy owak, na razie pacjentka leży pod kroplówką z morfiną, żeby zbić jej tętno. Jeżeli wszystko będzie w porządku, za dwa, trzy dni ją wypuścimy.

— Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze… — uśmiecham się smutno. — Ale na razie dziękuję. Postaram się jeszcze do niej wpaść… — odrywam się od lady, zbieram siły, żeby nie upaść i dojść do ławek na placu przed szpitalem, a potem zaczynam iść do wyjścia.

— Na pewno się ucieszy — kiwa głową kobieta. — Dobrze jest mieć w rodzinie kogoś wpływowego…

— Proszę? — odwracam się do recepcjonistki.

— Bo pani wygląda tak, jakby pracowała w jakimś rządzie, czy coś takiego… I to nawet nie dlatego, że tak się pani ubrała, ale dlatego, że ma pani w sobie taki autorytet…

— Nie, skąd, jestem po prostu nauczycielką — wymyślam na poczekaniu. — Ale wie pani, nie jest pani pierwszą osobą, która mi to mówi.

— Widać powinna pani zmienić zawód — odpowiada kobieta z uśmiechem. Ja tylko kiwam głową i wychodzę, mobilizując całą dostępną mi energię, by utrzymać się prosto i się nie zataczać…

Sił starcza mi tylko na dojście do jednej z ławek.

Padam na nią i kompletnie się rozklejam. Mam z resztą do tego pełne prawo — to, co powiedziała mi tamta kobieta, jednoznacznie wskazuje na pewną chorobę, popularną tak właściwie tylko w mojej ojczyźnie. Z natury jest niegroźna, oczywiście, jeśli w odpowiednim momencie się ją wyleczy. Nie jest to trudne, wystarczy raz zażyć lek, żeby na całe życie mieć święty spokój. Ale jeśli się ją zaniedba, po około dwóch latach może doprowadzić do śmierci. Tak naprawdę to też nie przesądza niczego — lek można zażyć w każdym momencie i zawsze działa on tak samo, lecząc wszystkie skutki choroby. Ale jak się tego nie zrobi, nie ma ratunku. Ja byłam chora już na pewno od dwóch lat, bo w końcu mniej więcej tyle minęło od mojego wyjazdu… Czyli zostało mi… Nie wiem… Przy dobrych wiatrach może kilka dni?

— Hej, ślicznotko, wszystko w porządku?

Podnoszę głowę i widzę niesamowicie przystojnego chłopaka o oczach czarnych jak węgiel, karmelowej karnacji i niesfornej fryzurze we wszystkich kolorach ognia.

— Powiedzmy — próbuję uspokajająco się uśmiechnąć przez łzy. Dwa lata spędzone tu wystarczająco odzwyczaiły mnie od zwierzania się nieznajomym.

— Naprawdę? — w jego oczach pojawia się badawczy wyraz. — Zazwyczaj kiedy ktoś po wyjściu ze szpitala zaczyna płakać, nie jest to dobry znak…

— No cóż, prawdę powiedziawszy, to nie jest ze mną najlepiej — stwierdzam po chwili myślenia. — Tak się składa, że rozmawiasz praktycznie to już z trupem — kiedy to mówię, po policzkach znów zaczynają płynąć łzy.

— Jest aż tak źle? — chłopak patrzy na mnie z niedowierzaniem. — Wszystko będzie w porządku, zobaczysz… — z tymi słowami obejmuje mnie.

Dobra, może i jest to dziwne, i być może kompletnie nie na miejscu, ale tym razem nie mam nic przeciwko. Coś mi się zdaje, że teraz po prostu potrzebuję odrobiny czułości.

— Oby — kiwam głową. — Jakby się tak zastanowić, to może jest jeszcze nadzieja…

— Czyli nie wszystko stracone — puszcza do mnie oko, po czym siada tuż obok mnie.

Przez moment trwamy tak w milczeniu, ale zgodnie z moimi przewidywaniami, nie wytrzymuje tego długo.

— Mam takie małe pytanko. Dasz się odprowadzić do domu?

— Myślę, że… — w tym momencie przerywa mi dzwonek telefonu. — Przepraszam cię na chwilę, muszę odebrać.

— Spoko, nie zamierzam uciekać — kiwa głową. — Nie krępuj się.

Uśmiecham się w podzięce, po czym odbieram telefon.

— Dion, słuchaj, kawiarenka jest zamknięta — informuje mnie Lara. — Poczekam na ciebie w domu. Idziesz już, prawda? — w jej głosie słyszę pewnego rodzaju obawę, czy aby przypadkiem nie zamierzam wyjechać bez słowa.

— Lara, nie martw się, najpierw muszę przecież zabrać swoje rzeczy z domu — uspokajam dziewczynę. — Za jakiś czas przyjdę.

— Mam nadzieję — rozłącza się bez słowa.

— Siostra czy przyjaciółka? — pyta chłopak.

— Przyjaciółka i współlokatorka jednocześnie — uśmiecham się. — Martwi się, czy nie wyjadę bez wytłumaczenia, a muszę jej powiedzieć całkiem sporo, tak prawdę mówiąc…

— Wyjeżdżasz? To ja może nie będę przeszkadzał… — wygląda na przejętego moimi planami.

— Spokojnie, nie przeszkadzasz — macham ręką. — Nawet jeszcze nie wiem, co mam zabrać, nie wspominając już o tym, że nie znam godziny odlotu ani samolotu, który mi pasuje.

— To w takim razie ponawiam pytanie, czy dasz się odprowadzić do domu? — wygląda na to, że na serio mu na tym zależy…

— Prawdę powiedziawszy, to dlaczego nie? — mogę się w końcu z nim przespacerować, to do niczego w końcu nie zobowiązuje, tym bardziej, że już nigdy się nie spotkamy…

— Miło mi w takim razie. Jestem Bastian, a ty?

I tu nagle, ni z tego, ni z owego, pojawia się delikatne wahanie, po raz pierwszy od wieków… Taka mała zagwozdka… którego imienia użyć?

— Dion — mówię po chwili milczenia. Mimo wszystko nie mogę się przemóc, by zdradzić mu moje prawdziwe imię. Może kiedy indziej…

— Ładne — uśmiecha się do mnie — ale ty jesteś od niego o wiele bardziej piękniejsza.

— Podrywasz mnie? — zalotnie trzepoczę do niego rzęsami. Przy okazji z ogromnym zaskoczeniem łapię się na tym, że przy chłopaku czuję się niezwykle swobodnie, tak, jak nie czułam się bardzo, bardzo dawno. Ba, wręcz rozluźniam się do tego stopnia, że pozwalam sobie na flirtowanie. A to akurat bardzo rzadko mi się zdarzało, nawet jeszcze przed śmiercią moich rodziców…

— Jeżeli mam być szczery… To tak — widzę w jego oczach szelmowski błysk. — Pytanie tylko brzmi, czy dasz się poderwać.

— Wiesz co… — udaję, że się zastanawiam. No cóż, teraz nie czuję się najlepiej, więc chyba potrzebuję dowartościowania… — Myślę, że się dam.

— W takim razie postawiłaś przede mną spore wyzwanie — pomaga mi wstać z ławki. — Muszę się na serio porządnie postarać, żeby nie zawieść twojego zaufania.

— Uwierz mi, wcale nie jestem osobą wymagającą — uśmiecham się do niego.

— Nie potrafię — kręci głową. — Wszystko w porządku? — patrzy na mnie z niepokojem, widząc, że zatrzymuję się i przykładam dłoń do głowy.

— Tak, chyba tak — kiwam głową. Prawdę powiedziawszy, to czuję się fatalnie.

— Nie wierzę ci — stwierdza tak po prostu. — Dion, ja radziłbym ci odpocząć jeszcze trochę, dopóki nie będziesz czuła się lepiej.

— Chętnie, tylko jest taki mały szczegół pod tytułem „nie mam na to czasu” — kręcę głową. — Jak już, to odpocznę w samolocie, teraz muszę się jeszcze spakować, wszystko wyjaśnić przyjaciółce…

— To chociaż pozwól sobie pomóc — podaje mi ramię. Przyjmuję je z wdzięcznością. — Wiesz co, mam wrażenie, że bierzesz na siebie za dużo.

— Niezły jesteś — patrzę na niego z uznaniem. — Znamy się zaledwie parę minut, a ty już mnie rozgryzłeś…

— To po prostu widać — wzrusza ramionami. — Nie chciałbym wyjść na wścibskiego, ale wyglądasz na taką osobę, która byłaby w stanie bez mrugnięcia okiem wziąć na siebie ocalenie całego świata, a kiedy byłoby jej trudno, nie pisnęłaby ani słowem.

— Czy my przypadkiem nie poznaliśmy się już wcześniej? — zaczynam się śmiać.

— Nie, na pewno zapamiętałbym taką piękność — przeczy, ale też z wyraźnym uśmiechem na twarzy.

— No to w takim razie, skoro ty wiesz o mnie już wszystko, to może powiesz mi coś o sobie? — proszę.

— W takim razie od czego by tu zacząć… — czuję, jak gwałtownie wzmacnia uchwyt na moim ramieniu, dokładnie w momencie, w którym potykam się o wystającą kostkę brukową. — Ostrożnie…

— To tylko potknięcie — macham wolną ręką, pokazując, jak bardzo bagatelizuję sprawę. — Ale teraz czekam, powiedz mi coś o sobie, mamy jeszcze trochę czasu…

— W telegraficznym skrócie to jestem niepoprawnym marzycielem, romantykiem, wierzę w to, że gdzieś istnieją smoki i inne baśniowe stworzenia, lubię śpiewać, tańczyć, zwiedzać nowe kraje. Wystarczy? — uśmiecha się do mnie szelmowsko.

— Jak na razie, to tak — ton, którym to wszystko powiedział, był tak swobodny i zabawny, że dosłownie nie mogę się powstrzymać od śmiechu. Muszę szczerze przyznać, że na serio od dawna z nikim nie czułam się taka… normalna. Najnormalniejsza w świecie dziewczyna, która ma prawo flirtować, bawić się, i przede wszystkim spodobać się komuś po prostu za to, jaka jestem, nie za to, co mogę zaoferować. Lara chyba zawsze będzie mnie traktowała przez pryzmat tego, w jaki sposób się poznałyśmy, a wcześniej wszyscy uważali mnie za kogoś, przy którym trzeba uważać na słowa. A teraz? Czuję się dosłownie fantastycznie, mimo coraz bardziej nasilającego się bólu, przez który muszę na serio poważnie się skupić, żeby zachować jako-taką świadomość.

— Cieszę się, że potrafię cię rozśmieszyć — wygląda na totalnie nieskrępowanego tym, że znamy się zaledwie od niecałego kwadransa. — Bo wiesz, jak ty się śmiejesz, to robisz to tak cudownie, że aż cały świat chce śmiać się razem z tobą.

— Bastian, dlaczego tak mi słodzisz? — zatrzymuję się i patrzę na niego z roześmianym ognikiem w oczach.

— Bo jak wyszłaś z tego szpitala i zaczęłaś płakać, wyglądałaś tak, jakbyś gwałtownie potrzebowała potężnej dawki pocieszenia i dobrego humoru — wiem, że teraz mówi to w stu procentach na poważnie. — Co nie zmienia faktu, że naprawdę mi się podobasz.

— Słuchaj, w takim razie proponuję taki układ — nachylam się do niego, jakbym miała mu do zdradzenia jakiś sekret. — Na razie już nie potrzebuję pocieszenia, więc może po prostu porozmawiajmy na jakiś inny temat?

— Ok., to jaki temat proponujesz? — nie wygląda na zaskoczonego moją wypowiedzią. — A właśnie, słyszałaś o tym koncercie w zeszłą sobotę?

— Oczywiście! — od razu się ożywiam. — Byłeś?

— Byłem — potwierdza skinieniem głowy. — I nawet udało mi się chwilę pogadać z zespołem…

— Na serio? — patrzę na niego jak na przybysza z innego świata.

— Mówię ci, są świetni… — w tym momencie przerywa mu dzwonek, tym razem jego telefonu. — No cóż, teraz moja kolej… — stwierdza ze śmiechem. — Pozwolisz, że odbiorę?

Kiwam głową, a on na moment puszcza moje ramię i oddala się o parę kroków.

Patrząc na niego, uświadamiam sobie, że nasze spotkanie to chyba najlepsze, co mogło mi się przydarzyć po usłyszeniu takiej wiadomości. Naprawdę potrzebowałam takiej dawki dobrego humoru, pozytywnej energii, jednym słowem totalnego naładowania.

Szkoda tylko, że nasza znajomość najpewniej nie potrwa długo… Ale cóż, martwić się będę potem. Teraz zostało nam jeszcze kilkanaście minut wspólnej drogi i zamierzam wykorzystać je najlepiej, jak tylko potrafię!

Rozdział IV

— Słuchaj, Dion, nie chciałabym się narzucać, ale czy mogłabyś dać mi swój numer telefonu? — Bastian szarmancko opiera się o płot.

— No cóż… — przez chwilę się waham. Tak, zdecydowaną prawdą jest to, że rozmawiało nam się fantastycznie, przy nim czuję się genialnie, zupełnie, jak najnormalniejszy człowiek i mam wrażenie, że może nawet mu na mnie zależy… Ale z drugiej strony czy mam prawo dawać mu nadzieję, skoro najpewniej już nigdy się nie spotkamy? — Ale tylko pod warunkiem, że dasz mi swój — nagle odzywa się jedno z moich słynnych przeczuć, podpowiadające mi, że może jednak nasza znajomość wcale nie kończy się w tym momencie…

— Oczywiście — wymieniamy się numerami. — Wiem, że znamy się zaledwie niecałą godzinę, ale czy dałabyś się wyrwać na drinka?

— Raczej nie — kręcę głową ze smutkiem. — Nie mam pojęcia, kiedy wyjeżdżam, a nie chcę odwoływać…

— To w takim razie napisz, jak będziesz już z powrotem w mieście — nachyla się do mnie i lekko muska mój policzek ustami. — Do zobaczenia!

Machinalnie podnoszę rękę i macham mu na pożegnanie. Równocześnie czuję, jak na twarzy wykwita mi ogromny rumieniec.

Odruchowo dotykam tego miejsca, gdzie chłopak pocałował mnie przed chwilą i delikatnie się uśmiecham.

— Dion, kto to był? — wzdragam się, czując dotyk dłoni przyjaciółki na ramieniu.

Odwracam się i napotykam niezwykle zaskoczony wzrok Lary.

— Ledwo zdążyłaś wyjść ze szpitala i już podrywasz takie ciacha? To do ciebie niepodobne…

— Czy zawsze muszę robić to, co do mnie podobne? — wzruszam ramionami, po czym wchodzę do domu i omijam współlokatorkę.

— Nie musisz — dziewczyna odprowadza mnie z zaskoczonym wyrazem twarzy. — Tylko… to po prostu do ciebie niepodobne…

Wzdycham i zaczynam iść na piętro.

— Nie zapomniałaś przypadkiem o czymś? — dziewczyna patrzy na mnie wyczekująco, stojąc w wejściu do kuchni.

— Nie zapomniałam — nie przerywam wspinaczki po schodach, nawet się nie odwracając. — Jeżeli faktycznie chcesz się czegoś dowiedzieć na tamten temat, to przynieś mi na górę podwójne espresso.

Moment później zamykam drzwi od siebie do pokoju.

Od razu zrzucam swoje szpilki, odkopując je w kąt. Mimo wszystko, choć osobiście je uwielbiam, jestem zdania, że przyda mi się trochę odsapnięcia od nich…

Potem siadam na łóżku, podciągam kolana pod brodę i czekam. Oczywiście doskonale wiem, że zaraz przyjdzie. W końcu znam ją już na tyle dobrze…

Nie mija więcej niż pięć minut, gdy rozlega się pukanie do drzwi, zupełnie tak, jak przewidziałam.

— Wejdź — nieznacznie unoszę głos i poprawiam się na miejscu. Coś mi się zdaje, że to będzie dość ciężka rozmowa…

Lara wchodzi do środka i podaje mi kubek z parującą kawą.

— Trzymaj — mówi, po czym usadawia się naprzeciw mnie. — No a teraz opowiadaj, miałaś przecież wszystko mi wyjaśnić…

— No cóż… — wzdycham ciężko. — Jeśli mam być szczera, to liczyłam na to, że zapomnisz…

— Nie masz szans — dziewczyna uśmiecha się z satysfakcją. — Tylko w takim razie mam nadzieję, że wytłumaczysz mi wszystko od samego początku i najprościej, jak tylko potrafisz.

— No spoko, rozumiem — kiwam głową. No cóż, skoro chce usłyszeć wszystko od początku do końca, to teraz porządnie muszę się nagłowić, żeby streścić jej jak najlepiej treść ponad dwudziestu bardzo opasłych tomów. — Czyli od początku, powiadasz?

— Od samiutkiego początku — przytakuje przyjaciółka. No cóż, chyba nie spodziewa się tego, co mam zamiar jej zaraz zakomunikować…

— To w takim razie coś mi się zdaje, że jeśli chcesz cokolwiek zrozumieć z mojej opowieści, to muszę zacząć na serio od początku. A konkretniej od początku istnienia mojego kraju — dodaję, z satysfakcją obserwując, jak zmienia się wyraz twarzy mojej współlokatorki.

— Ale po co? — patrzy na mnie jak na wariatkę. — Przecież to bez sensu, bez obrazy, Dion, ale mnie nie obchodzi historia twojego kraju, tylko twoja.

— Tylko, że bez historii mojego kraju nie zrozumiesz nic z mojej — uśmiecham się lekko. — Więc wybieraj, albo powiem ci wszystko na serio od początku, albo po prostu odpuścisz.

— No dobra… — nie wydaje się być specjalnie zadowolona, że chcę ją uraczyć obszerną i w jej mniemaniu kompletnie nudną historią. — Dawaj, ale nie zdziw się, jak zasnę w połowie.

— A właśnie, że się zdziwię — mówię pod nosem, uśmiechając się lekko. — No więc, historia Arlesiie zaczyna się mniej więcej koło 3000 r. p.n.e., kiedy to małżeństwo kupców z jakiegoś tam kraju wraz z karawaną zawędrowali na tereny dzisiejszej Jordanii — to mówię już głośniej. — Podczas jednego z postoju pośród skał postanowili… powiedzmy, że się przespacerować i przez przypadek wbłądzili do czegoś w rodzaju tunelu. Kiedy z niego wyszli po drugiej stronie, znaleźli się w innym świecie. Dosłownie w innym świecie. Tunel okazał się jakby furtką do innej, równoległej Ziemi, tyle, że bez ludzi, zwierząt i z innym ułożeniem lądów.

— Czekaj, czekaj, co ty takiego powiedziałaś? — Lara przerywa mi niemalże w pół słowa. — Czy ty właśnie dosłownie oznajmiłaś mi o istnieniu równoległego świata? Ot tak, jakbyś strząsała pyłek z bluzki?

— No cóż… — przez moment nie do końca zdaję sobie sprawę, co w tym takiego niezwykłego. W końcu ja odkąd pamiętam, wiedziałam o istnieniu drugiego świata. Ile razy z rodzicami wyjeżdżaliśmy na wycieczki na tą Ziemię… Ale moment później zdaję sobie sprawę, że ludzie tutaj przecież nic nie wiedzą. — Tak właściwie to tak. Właśnie tak zrobiłam.

— Okej… — przyjaciółka próbuje przyswoić sobie tą informację. — Dion, jesteś pewna, że nie zwariowałaś?

— Nie zwariowałam — kręcę głową. No cóż, nikt nie powiedział że będzie łatwo… — Wiem, że może ciężko ci w to uwierzyć, ale to najprawdziwsza prawda.

— Czyli na serio istnieje jeszcze jeden, równoległy świat? — w oczach dziewczyny widzę błysk zrozumienia.

— O jednym wiem — wzruszam ramionami. — Ale przecież nikt nie powiedział, że tylko jeden ma prawo do istnienia. Skoro jest ten, z którego pochodzę, to dlaczego ma nie być więcej?

— To teraz już jestem pewna, że nasze spotkanie nie było przypadkiem — uśmiech na twarzy przyjaciółki mówi, jak bardzo jest szczęśliwa. — Wreszcie mam jakiś dowód na istnienie równoległych światów!

— Tak dokładniej to masz dowód na istnienie jednego — podkreślam.

— Nieistotne — macha ręką. — Ale nawet nie wiesz, jakie to dla mnie ważne! Od dawna w to wierzyłam, i teraz wreszcie mam coś, co to potwierdza. Musisz mnie tam zabrać. Po prostu musisz — błyskawicznie łapie mnie za rękę. — Narobię zdjęć i będę miała czym oprzeć swój artykuł, który od pewnego czasu chcę napisać…

— Nie zapędzaj się tak bardzo — staram się ostudzić zapał współlokatorki. Prawdę powiedziawszy, takiej sytuacji się nie spodziewałam, myślałam, że, tak jak na samym początku, będę musiała ją przekonywać o słuszności moich słów. — Poczekaj, daj mi chociaż wszystko ci opowiedzieć. Dobrze, że przynajmniej teorii równoległych światów nie muszę ci wyjaśniać… Ale wracając do mojej historii, to ta para kupiecka odkryła nowy świat i na pewien czas zapomnieli o tym, na którym teraz jesteśmy i zaczęli zwiedzać wyspę, na której się znaleźli. Oczywiście wraz z nastaniem świtu (bo na obu światach czas płynie w taki sam sposób) przypomnieli sobie, skąd właściwie pochodzą i postanowili wracać — urywam.

— I co, to tylko tyle? — dziewczyna wydaje się być ciężko zawiedziona.

— To nawet napić się nie mogę? — patrzę na nią z lekkim zdziwieniem.

— A, no to sorry. Nie wiem, co dzisiaj we mnie wstąpiło — Lara zaczyna się tłumaczyć, ale uciszam ją machnięciem ręki. Od tej pory tylko wpatruje się we mnie i cierpliwie czeka, aż się napiję i zacznę mówić dalej.

— W każdym razie małżeństwo wróciło na tą Ziemię — moment później podejmuję przerwaną opowieść. — Oczywiście nie zapomnieli o swoim jakże cennym odkryciu, tylko najdokładniej, jak tylko potrafili, oznaczyli tunel na mapie i wrócili do rodzinnego miasta. Co prawda nie osiągnęli swojego pierwotnego celu, ale moim zdaniem to, co przez przypadek znaleźli, było o wiele ważniejsze, niż wartość towarów, które chcieli sprzedać. Bardzo zależało im, żeby jak najszybciej podzielić się z przyjaciółmi wieściami o nowym świecie. I kiedy już dotarli na miejsce, do swojej ojczyzny, skrzyknęli wszystkich, którzy mogli sypnąć złotem i sfinansować wyprawę kolonizacyjną.

— I co, udało im się? — czasami w pytaniach mojej przyjaciółki objawia się bezdenna głupota. Bardzo mnie to dziwi, bo przecież z natury ona taka nie jest…

— A jak myślisz? — patrzę na nią z lekkim politowaniem. — Fundusze znalazły się bez problemu — ciągnę dalej, nie wracając już do pytania — i od razu kupcy wraz z pewną liczbą ochotników przystąpili do zbierania wszystkiego, co tylko mogłoby okazać się potrzebne w trakcie podróży i na tym nowym świecie. W końcu planowali się tam osiedlić na zawsze i ewentualnie co kilka lat sprowadzać tak jakieś potrzebne narzędzia, nowe rośliny, gatunki zwierząt… Bo kilka zabrali ze sobą na samym początku i to nie tylko te domowe.

— I co dalej? — dziewczyna przerywa mi po raz kolejny.

— Jak co chwilę nie będziesz się dopytywać, co dalej, to może wreszcie uda mi się opowiedzieć, ty niecierpliwcu jeden! — patrzę na nią z lekkim uśmiechem w oczach.

— Ale przecież sama pozwoliłaś mi pytać się o to, czego nie rozumiem, bądź nie wiem! — Lara błyskawicznie znajduje odpowiedź.

— Ale tak się składa, że to nie obliguje ciebie o zadawanie bzdurnych pytań o coś, co za moment mam zamiar ci powiedzieć — podkreślam.

— W sumie masz rację — kiwa lekko głową. — To w takim razie mów dalej, obiecuję ci już więcej nie przerywać ani razu.

— No ja mam nadzieję — patrzę na nią znacząco, po czym sięgam po kubek z kawą, biorę łyk i kontynuuję historię. — Na czym to ja… A, na tym, że zabrali ze sobą zwierzaki. Te dzikie oswoili, żeby przypadkiem nie powybijały ludzi, kiedy razem mieszkać na ciasnej wyspie, a potem wyruszyli.

— Fajnie tak… — zamyśla się Lara.

— Co? — zaciekawiam się, zapominając o swojej wcześniejszej uwadze w związku z przerywaniem mi co jakieś pół minuty.