Usiąść przy drodze - Jacek Waniewski - ebook

Usiąść przy drodze ebook

Jacek Waniewski

0,0

Opis

Tym razem autor zabierze czytelnika w podróż w przestrzeni - do Peru i Australii, i w czasie - za sprawą przekładów poezji dwóch indiańskich poetów żyjących i tworzących w połowie XV wieku. Podobne jak w poprzednich książkach, w tej również znajdziemy dodatkowo zbiór krótkich myśli i refleksji autora oraz kilka krótkich form z przymrużeniem oka.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 195

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Jacek Waniewski
Usiąść przy drodze
© Copyright by Jacek Waniewski 2018
ISBN 978-83-7564-551-4
Wydawnictwo My Book www.mybook.pl
Publikacja chroniona prawem autorskim. Zabrania się jej kopiowania, publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży bez zgody Wydawcy.

Perú

Kiedy w drogę daleką wyruszył,

zmęczył się ogromnie,

przyszedł z powrotem.

Gilgamesz, tłum. R. Stiller

00.

Zapragnąłem odwiedzić jakieś wysoko położone miejsce na Ziemi, w którym powstała przynajmniej jedna cywilizacja z prawdziwego zdarzenia. Wybór był niewielki, jeżeli poważnie potraktować określenie „wysoko położona”: Tybet albo andyjskie Altiplano wokół jeziora Titicaca. Tybet nie jest obecnie miłym miejscem do składania wizyty ze względu na intensywną chińską kolonizację i związane z tym niszczenie lokalnej kultury. Nie mówiąc już o trudnościach z otrzymaniem wizy wjazdowej… Pozostało Perú, gdzie co prawda, rodzima cywilizacja została zniszczona kilka wieków temu, ale jej pozostałości są silnym magnesem turystycznym i dlatego miejscowi starają się zachować je najlepiej jak się tylko da, a może i lepiej.

jaśnieją chmury

na ciemnym nocnym niebie

od blasku ludzi

samotny ślad

przez pola krzaki las

przez życie

A póki co biegałem wieczorami na nartach. Początki wyjazdu, czyli podjęcie decyzji i kupienie biletu lotniczego do Limy, miały miejsce w czasie krótkiej wizyty w Sztokholmie, która, jak potem mogłem się przekonać, była jednocześnie jedyną okazją tej zimy, żeby pobiegać na nartach. Na kołysanie się na długich łyżwach Wikingów, moje ulubione szwedzkie zajęcie, nie był to jednak dobry okres: dużo śniegu leżało na kruchym lodzie i pługi śnieżne nie mogły wjechać na jeziora, żeby oczyścić trasy. Musiano nawet odwołać Bieg Wikingów z Uppsali do Sztokholmu – dwa tysiące rozczarowanych ludzi, a i tak bieg miał być znacznie skrócony ze względu na niekorzystne warunki lodowe. Biegam więc na nartach po nocy przy świetle księżyca, okolicznych latarni i miejskiej poświaty.

dzień po dniu z wolna

z ochotą rośnie program

aż uschnie w przeszłość

Po zaklepaniu dnia pierwszego i dnia ostatniego przychodzi żmudny trud wypełniania treścią dni wewnętrznych. Czytanie przewodników, szperanie po sieci, rezerwacje miejsc w hotelach i hostelach, kupowanie biletów na loty wewnętrzne. Zostaje trochę równań z niewiadomymi, które trzeba będzie rozwiązać na miejscu. Właśnie, na miejscu. Potem już się na miejscu jest, po prostu się zwiedza, aby po powrocie zauważyć, że bez notatek wiele obserwacji uciekłoby do krainy zapomnienia. A tak, trzeba je opracować i to jest okazja do wspominania.

Kilka uwag technicznych. Numery na początku niektórych akapitów oznaczają kolejne dni pobytu. Wydaje mi się, że wprowadza to nieco ładu w mój chaotyczny skądinąd opis. Pojawiające się często gęsto wierszyki to główna przyczyna powstania tego sprawozdania. Haikupodobne drobiazgi, komentujące wrażenia, same wymagają czasem komentarza w postaci opisu sytuacji, której dotyczą. I odwrotnie, niekiedy miło jest spuentować sytuację takim wierszykiem. W każdym razie, bez nich pisanie byłoby zbyt nudne i trudne, by się go podejmować.

na dobrą zabawę

z uśmiechem zarycz jak mysz

policz sylaby

Będę zaznaczał w niektórych nazwach hiszpańskie akcentowanie tych wyrazów. Każdy w Ameryce Łacińskiej czy Hiszpanii i wielu doświadczonych włóczykijów na polskie „Peru” odpowie automatycznie poprawką „Perú”. Ja się dowiedziałem o prawidłowej wymowie tej nazwy dopiero, kiedy postanowiłem pojechać do Peru i powiedziałem o tym Elvi. Reakcja była taka, jak opisałem w poprzednim zdaniu. Ostatecznie więc pojechaliśmy do Perú. Dodam od razu, że Elvia to moja koleżanka, czystej krwi Indianka Purupecha z Meksyku (Aztekowie nazywali ich Taraskami), mieszkająca i pracująca od wielu lat w Szwecji. Ta odważna kobieta zdecydowała się towarzyszyć mi w pierwszej części wyprawy do Perú.

Moje zapiski i związana z nimi liryka powstawały na bieżąco. Program nie był zbyt przeładowany i prawie każdego dnia mogłem znaleźć trochę czasu, żeby postukać w klawiaturę komputera. Oczywiście po powrocie trzeba było to wszystko uporządkować, rozwinąć jednozdaniowe komentarze, zrozumiałe tylko dla ich autora, pojawiły się też nowe wierszyki. Ale bez podstawowego zrębu zapisanego w Perú nie byłoby tej książki. Nie jest to żadne głębokie studium poświęcone temu krajowi. Informacje, które przytaczam, zostały zaczerpnięte od lokalnych przewodników i z książkowych przewodników wraz z ich uproszczeniami i przekłamaniami. Podam tylko jeden przykład: przewodnicy peruwiańscy twierdzą, że do Perú należy 60% jeziora Titicaca, a do Boliwii 40%, a przewodnicy boliwijscy, że 60% jeziora leży w Boliwii a 40% w Perú.

Dodatkowym źródłem mojej znajomości Perú jest książka Garcilaso Inca de la Vega pod tytułem „Commentarios reales, que tratan del orogen de los inkas, reyes que feveron del Perú, de su idolatria, leyes, gouierno en Paz y en guerra”, a w angielskim tłumaczeniu „The Royal Commentaries of the Inca”. Kupiłem ją na lotnisku za ostatnie sole w drodze powrotnej z Perú do Europy. Garcilaso, półkrwi Inka z matki inkaskiej księżniczki i ojca konkwistadora, nasłuchał się w domu rodzinnym opowieści o historii Inków, wiele ważnych obserwacji dokonał sam, i mając dwadzieścia jeden lat wyjechał w 1560 roku, a więc w niecałe trzydzieści lat po rozpoczęciu podboju królestwa Inków przez Hiszpanów, do Hiszpanii. Nigdy już nie wrócił do Perú. Służył przez długi czas w hiszpańskiej armii, potem próbował życia na własną rękę, a niedługo przed śmiercią wstąpił do klasztoru. W międzyczasie spisał swoją historię Inków, zarówno tę legendarną, na co sam zwraca uwagę, jak i tę potwierdzoną później przez współczesnych nam historyków, włącznie z historią konkwisty i bratobójczych walk między Hiszpanami, jakie po niej nastąpiły. Jego dzieło zawiera również opisy budowli, miast, uroczystości i zwyczajów, zarówno Inków, jak i podbijanych przez nich narodów. Bardzo pobożny, przedstawiał Inków jako szerzycieli wiary w jednego boga – Słońce, co miało być przygotowaniem do przyjęcia przez te ludy chrześcijaństwa. Wybielał postępowanie zarówno Inków, jak i Hiszpanów. Czyta się świetnie. Polecam.

0.

Dlaczego zacząłem od zimy? Siedzę w Limie w hotelu i marznę. Mój bagaż nie przyleciał ze mną, być może jest teraz gdzieś nad Atlantykiem i jeszcze mnie dogoni. Ja przyleciałem późnym popołudniem w piątkowy wieczór, co oznacza potężne korki w centrum, bo wszyscy pragną się tam akurat wtedy znaleźć, i zanim taksówka przebiła się do mojego hotelu, była już noc. Po krótkim spacerze można było wleźć pod koce. Tutaj też zima, w Limie osiemnaście stopni, w górach (Cuzco, Machu Picchu) dziewięć. A moje wszystkie ciepłe rzeczy spakowane w plecaku. Warszawskie upały, fizyczne i psychiczne, w ciągu ostatnich dwu tygodni przed wyjazdem przyczyniły się do tego, że przyleciałem całkiem na letnio, w sandałach i podkoszulce; dobrze, że przynajmniej w długich spodniach, skarpetkach i cienkiej koszuli z długimi rękawami na wierzch. Skutki błędnej oceny sytuacji temperaturowej odczułem zresztą już na Okęciu i potem czułem wyraźnie przez całą drogę, bo lotnicza Europa jest mocno schładzana w środku. Zresztą, może i nie tak bardzo, ale kontrast z temperaturą na zewnątrz jest wyraźny. Hmm, czy ja nie marznę w Limie po prostu przez kontrast z bardzo nagrzaną Polską?

1.

Bezpośrednio po śniadaniu wychodzę na spacer i kupuję sobie polar z kapturem. Od razu jest lepiej. A po drodze

Lima dzień pierwszy

świętą Różę czczą w quechua

Indianie pobożni

Na Plaza Mayor mija mnie procesja z figurą świętej Róży, prawdopodobnie świętej Róży z Limy, jak figuruje ona w kalendarzu katolickim, ale oni tego „z Limy” nie muszą dodawać. W barwnych strojach, z muzyką i tańcem. Pieśni w ulotce, którą dostaję, są przeważnie w indiańskim języku quechua, a tylko niektóre po hiszpańsku. Św. Róża jest patronką Indian, a procesję organizuje ich stowarzyszenie religijne Conjunto Incaico, wyraźnie nawiązujące do tradycji inkaskich. Św. Róża jest przedstawiana z figurką Dzieciątka Jezus na ręku (w związku z jej wizjami) i wieńcem róż na głowie, więc trudno z daleka odróżnić ją od Matki Boskiej. O jej popularności świadczy fakt, że twarz św. Róży widnieje na dwustusolowym banknocie peruwiańskim. Poświęcony jej dzień, 30 sierpnia, jest tu świętem państwowym i dniem wolnym od pracy.

Ale tak w ogóle to dzisiaj 15 sierpnia, Wniebowzięcie Najświętszej Marii Panny.

tak wziąć do nieba?

kto by nie stchórzył wzięty

bez mocy ducha?

Specjalnie przyleciałem dzień wcześniej, żeby spędzić to święto w Limie. I rzeczywiście, w kościołach msze idą przez cały dzień, z przerwą tylko na sjestę. A więc hasło dnia to „z duszą i ciałem”, słowa z dogmatu o wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny. To „z ciałem” jest fascynujące, oddaje paradoksalnie prawdziwy charakter chrześcijaństwa, chyba najbardziej realistycznej religii, jaka istnieje na świecie.

ciało się przyda

gdy nie będzie konieczne

na życie wieczne

Wniebowzięcie Maryi nie było ani pierwszym, ani jedynym takim wydarzeniem: w Biblii opisano trzy inne. Przede wszystkim Wniebowstąpienie Chrystusa (z duszą i ciałem) szczegółowo przedstawione w Dziejach Apostolskich przez św. Łukasza (szczegółowo w skali biblijnej, a nie w skali raportu policyjnego). W Starym Testamencie mamy wniebowzięcie proroka Eliasza na wozie ognistym. Jego płaszcz spadł z powrotem na ziemię jako scheda dla Elizeusza, Eliaszowego ucznia i następcy. No i patriarcha Henoch, potomek Seta, który przeżył 365 lat w zażyłości z Jahwe, a „potem zniknął, bo Jahwe go zabrał” (Rdz 5, 34). Tylko na temat Wniebowstąpienia Maryi Biblia milczy (chociaż jest to jeden z ulubionych tematów apokryfów). Ludzka miłość jednak szybko połapała, że ona żyła w tak bliskiej zażyłości z Bogiem jak żaden z ludzi, i że Bóg też ją zabrał do siebie. Z duszą i ciałem, jak we wcześniejszych przypadkach.

Bóg w Trójcy Jedyny ma specjalne związki z materią i wcale nie gardzi cielesnością ludzi, jak widać z tych wniebowzięć razem z ciałem. To w końcu Bogu Ojcu przypisujemy stworzenie świata, a więc materii i wszystkiego, co z niej może być ukształtowane. Bóg Syn przyjął na siebie ciało materialne i duszę duchową i zabrał je z sobą, wracając do Ojca. Może to najbardziej poruszający przykład szacunku dla pełni człowieczeństwa, które wymaga i duszy i ciała. A Bóg Duch Święty przenika materię, obdarzając ją własnościami duchowymi. Ja, fizyk niepoprawny, podejrzewam Go zresztą, że ma coś wspólnego z podstawowym budulcem świata: energią. Tak czy owak, ważne jest, że materia jest otwarta na coś, co nie może samo z niej wyewoluować.

Zaglądam do kościoła dominikanów. Jest tu pochowana nie tylko św. Róża, tercjarka dominikańska, ale jeszcze dwu innych peruwiańskich świętych z Zakonu Kaznodziejów, San Martin de Porres i San Juan Macias. Doborowe towarzystwo, współcześni sobie, podobnie postępujący. Św. Marcin z Porres,

psa kota i mysz

karmi wspólnie Mulat

święty od miotły

Prawdziwy Mulat, z nieprawego łoża, porzucony wraz z matką i siostrą przez białego ojca, nie miał prawa wstąpić do zakonu, a ciągnęło go do dominikanów. W końcu przyjęto go do trzeciego zakonu i przeznaczono do prac fizycznych na rzecz klasztoru. Pracował, można powiedzieć, z przyjemnością, nie wymigiwał się od żadnego zajęcia, ikonografia przedstawia go czasem z miotłą w ręce. Ale przede wszystkim opiekował się chorymi, często lecząc ich w cudowny sposób. Patron zgody międzyrasowej, co symbolizuje nakarmienie jednocześnie z jednej miski psa, kota i myszy. San Juan Macias, tercjarz jak i św. Marcin, ale teraz dla urozmaicenia biały przybysz z Hiszpanii, pełnił funkcję odźwiernego w klasztorze. Przychodzono do niego tłumnie po radę, a on po cichu marzył o życiu kontemplacyjnym.

ludzie się garną

rada w radę samotnik

osioł za chlebem

Karmił ubogich, podobno dwustu dziennie, a datki dla nich zbierał jego osioł, obchodząc samopas miasto.

Co tu jeszcze powiedzieć o tych świętych? Jarosze, często poszczący, śpiący po dwie godziny, żeby więcej czasu przeznaczyć na modlitwę. A św. Róża, okręcona w pasie ciasno łańcuchem, zamkniętym na kłódkę, od której klucz wrzuciła do studni, tak że nie można już było tego łańcucha z niej zdjąć? O dozgonnym ślubie czystości? O posłuszeństwie ojcu, który zabronił jej pójścia do klasztoru? O małym domku w ogrodzie, który zastępował jej celę? I znowu o pracy fizycznej, żeby pomóc rodzinie i ubogim? O tym nieustannym napięciu uwagi na coś ważnego, ważniejszego niż wszystko inne? Gdzie teraz szukać podobnego napięcia? Co powiedzą feministki i wojowniczki o prawo kobiety do swojego brzucha? O wybór płci, jaka komu się spodoba?

Ciała tej trójki pozostały na ziemi, relikwie są przechowywane pieczołowicie. A więc są teraz z duszą w niebie, ale bez ciała. Z ciałem mamy nieustanny problem, bez niego jakby nie do końca jesteśmy, ale wytrzymać z nim też czasem trudno. A co powiedzieć o śmierci cielesnej, tej naszej siostrze, jak ją poetycko, acz trafnie określił św. Franciszek z Asyżu, która w jego pieśni też chwali Pana wraz z całym stworzeniem.

2.

W niedzielę dalszy ciąg zwiedzania Limy, ale już razem z Elvią. Przyleciała ze Szwecji w sobotę wieczorem razem z bagażem, szczęściara. Na pierwszy ogień ponownie kościół, ale oprócz tego i rozległy przykościelny klasztor San Domingo, gdzie działali święci Marcin i Jan. Tutaj znajdują się ich groby i relikwie, a również grób i relikwie św. Róży. Potem równie zabytkowy klasztor franciszkanów i katakumby, które w początkach miasta służyły jako cmentarz. W podziemiach wykopano głębokie studnie jako zabezpieczenie przed wpływem drżenia gruntu na mury. Na zakończenie dnia zwiedzamy jeszcze klasztor i kościół pod wezwaniem św. Róży, zbudowane w miejscu, gdzie mieszkała razem z rodziną, gdzie wybudowała sobie przy pomocy brata malutki domek w ogrodzie, w którym mogła się modlić, gdzie pozostało miejsce po studni, do której wrzuciła klucz od łańcucha, który miał ją umartwiać. Może jednak lepiej było rodzicom zgodzić się na jej wstąpienie do klasztoru?

tak oglądamy

z modlitwą i westchnieniem

do Niego dla którego

3.

W poniedziałek rano trzeba w końcu załatwić niektóre sprawy przyziemne: wymiana pieniędzy w kantorze, zakup peruwiańskiej karty do komórki, przejazd na lotnisko, czekanie w jednej kolejce dla wszystkich, pomimo internetowego zgłoszenia odprawy i wydrukowanej karty pokładowej (którą zresztą zabierają mi na bramce, odrywając tylko kupon potwierdzający nadanie bagażu), doładowanie komórki na lotnisku, ponadgodzinne opóźnienie lotu, wspaniałe widoki na Andy i Altiplano (jedyna korzyść z internetowej rejestracji to miejsce przy oknie), w Cusco czekający na nas samochód przysłany przez hotel (pierwsza korzyść z miejscowej komórki, bez telefonu, jeszcze z Limy, nikt by nie przyjechał). A na spacerze po Cusco okazuje się, że przylecieliśmy na tyle wcześnie, abym jeszcze zdążył do dominikanów na mszę, bo to akurat świętego Jacka. I rzeczywiście, odprawiana liturgia wspomina San Jacinto, a ja wspominam jednocześnie uroczystą procesję z figurą San Jacinto w ekwadorskim Yaguachi, w której uczestniczyłem kilka lat temu. Potem uczta imieninowa przy głównym placu Cusco: ceviche z pstrąga na zakąskę i befsztyk z alpaki jako danie główne, popite herbatą z liści koki. Krótki oddech na podejściu do hotelu, to przecież ponad 3500 m n.p.m, i lekki zawrót głowy: pozostałość po locie, działanie wysokości, czy liście koki?

4.

miska olbrzyma

pałace świątynie domy

Cusco wybrane

Widok z hotelowego okna na dolinę, w której położone jest Cusco, i otaczające ją góry. Starówka z katedrą i pozostałymi kościołami, zbudowana na fundamentach pałaców i świątyń Inków. Dlaczego Inkowie wybrali akurat tę dolinę? Pewnie mieli swoje powody, a jak nie mieli, to je potem dorobili, jak to na ogół bywa. No więc według nich jest to pępek Ziemi, a znalazł go przodek Inków stworzony przez boga Słońce.

extra stworzeni

by poprowadzić innych

do jednej wiary

Dostał długie berło i polecenie, że ma się osiedlić w miejscu, w którym wbite w ziemię berło zniknie w niej. Stało się to, po długim okresie prób w różnych rejonach górskich, właśnie w okolicy Cusco. Ten zapowiedziany znak wskazał pępek Ziemi, niezwykle urodzajny, i na nim to osiedli protoplaści Inków.

bo w samym środku

mieszkają najważniejsi

oni tak twierdzą

Hiszpanie tylko kontynuowali wykorzystanie tego miejsca, a i tak szybko przenieśli stolicę do Limy.

Noc była rzeczywiście zimna, ale trzy koce i narzuta plus polar dały jednak przewidywany efekt, spało mi się wcale dobrze. Z rana palce mi grabieją przy pisaniu tego tekstu. Później, w dzień, temperatura ma wzrosnąć do dwudziestu stopni. Lekki ból głowy oznacza początek aklimatyzacji. Biorę apap.

Idziemy do Saskayawaman, inkaskiej twierdzy i miejsca kultowego. To pierwsze oglądane przez nas miejscowe mury z olbrzymich kamieni, precyzyjnie do siebie dopasowanych. Twierdza znajduje się nieco ponad Cusco, dobra wprawka w podchodzeniu pod górę w rozrzedzonym powietrzu. To tutaj rozpaczliwa szarża ostatniej szansy w wykonaniu pięćdziesięciu Hiszpanów zamieniła się w rzeź tysięcy indiańskich powstańców, którzy od dwu lat, mając Saskayawaman za swoją bazę, oblegali hiszpańskie Cusco i byli już pewni zwycięstwa.

kamień na kamieniu

jeszcze stoi nie zwalony

za dużo by pracy

Choć większość kamieni Hiszpanie pościągali na dół do miasta na swoje budowle, trochę murów jeszcze zostało. Hiszpańskie pałace powstawały zresztą na inkaskich fundamentach, co można łatwo zauważyć w niektórych miejscach, jak pałac arcybiskupa czy kościół i klasztor dominikanów. Nota bene, Hiszpanie rozwalali z zapałem inkaskie budowle nie dlatego, że czuli do nich wstręt, ale dlatego, że spoiwem kamieni bywało złoto, srebro lub ołów (opowieść niepotwierdzona przez naszych historyków).

A na sąsiednim wzgórzu, naprzeciwko twierdzy, kultowe centrum ze skalnym stołem ceremonialnym, olbrzymim amfiteatrem, podziemnymi przejściami i drogą procesyjną po schodach wznoszących się z płaskiej przełęczy między wzgórzem twierdzy i wzgórzem świątyni.

Ze Saksayawaman widać zamykającą dolinę – miskę Cusco – olbrzymią, zgrabną górę, całą w śniegu i prawdopodobnie lodzie, szczyt ginie w chmurach, a wokół kilka innych znacznie niższych, ale też białych szczytów.

Po południu zwiedzanie Cusco, czyli przede wszystkim kościołów, począwszy od katedry, której budowę rozpoczął jeszcze Francisco Pizarro. Widać na ołtarzach, że złota w Cusco nie brakowało, a z ciekawostek można wspomnieć o splocie miejscowych zwyczajów i chrześcijaństwa w postaci wielkiego malowidła przedstawiającego Ostatnią Wieczerzę z cuy, czyli świnką morską, starożytnym andyjskim przysmakiem, upieczoną i ułożoną do góry łapkami na talerzu pośrodku stołu.

inkulturacja

duch zawsze gotowy

wcielić się

Trudno jest przekazać zwyczaje jednego narodu zupełnie innej kulturze, ale czy świnka morska ma taki sam bogaty kontekst znaczeniowy jak baranek paschalny? Czy coś poza odcieniem ciekawostki kulturalnej jest z tą świnką związane? Czy o taką inkulturację w chrześcijaństwie chodzi?

Czasu poświęcano Bogu w tamtych czasach wiele. Starannie i bardzo bogato rzeźbione ołtarze, kazalnice, figury świętych.

poświęcić życie

czas oddać otrzymany

wysiłek bycia

Elvia pilnie ogląda wszystkie kaplice i obrazy, ja mam znacznie mniejszą chłonność na te błyszczące świętości, i to ona w końcu pyta, co po nas zostanie, po nas, którzy na nic nie mamy czasu.

Jeszcze z rana wykupiliśmy w hotelu na następny dzień wycieczkę do Valle Sagrada, czyli Świętej Doliny, a chodzi tu przede wszystkim o świętości przedkolumbijskie. Kupujemy też bilety na pociąg do Aguas Calientes pod Machu Picchu; okazuje się, że pociąg nie kursuje już z Cusco, ale tylko między Ollantaytamba (dla bliskich Ollanta) i Aguas Calientes; do Ollantaytamby trzeba dojechać na własną rękę busem (colectivo) albo taksówką. Potem okazuje się, że jest również pociąg z Cusco ale obsługiwany przez inną firmę i pierońsko drogi. Wieczorem, dzięki mojemu lokalnemu numerowi telefonicznemu, „wykupujemy” zarezerwowane bilety na autobus do Puno nad jeziorem Titicaca. Otrzymamy je dopiero po powrocie z Machu Picchu: przywiozą do hotelu i zainkasują gotówkę w dolarach.

Chłodne, a nawet lepiej powiedzieć: zimne, a często mroźne noce, to element ważnego procesu konserwowania żywności w kulturach andyjskich.

chłód konserwuje

gdy brak wilgoci i słońce

rośnie cywilizacja

Podobnie zresztą suszą się na świeżym powietrzu sztokfisze na północy Europy. Na przemian wysokie temperatury (słońce w pogodne dni) i mróz (zimne noce) działają bardzo skutecznie i tak zakonserwowaną żywność można potem długo przechowywać. To sposób znany w Andach od dawna, ale dopiero Inkowie zastosowali go na dużą skalę, tworząc składy żywności, z których mogły korzystać przemieszczające się duże oddziały wojskowe lub grupy ludzi wykonujących prace publiczne. Przeczytałem o tym w Internecie.

5.

Dolina rzeki Urubamby, dopływu Amazonki, Święta Dolina. Z Cusco jedziemy przez góry stanowiące dział wód pomiędzy Atlantykiem a Pacyfikiem, później droga prowadzi wzdłuż Urubamby. Obserwujemy inkaskie tarasy uprawne na stromych zboczach (andeny), twierdze, świątynie i święte miejsca. Wszystko, co w terenie wyróżniało się i „łapało oko”, kojarzono ze świętością. Na górze, podobnej do siedzącej żaby, oczywiście trzeba zbudować świątynię żaby (prawdopodobnie wpisanej w ich mitologię).

Pierwszy inkaski zabytek, który zwiedzamy tego dnia, to Pisaq, nazywany małym Machu Picchu. Tarasy uprawne na całym zboczu, a na szczycie wzgórza osiedle, a właściwie forteca. Pozostały kamienne mury, fundamenty domów. Ze szczytu wspaniały widok na okolicę. Wszystkie mury były kiedyś pokryte złotymi płytami. Na przeciwstoku, po drugiej stronie przełęczy, w grzbiecie, na którym leży Pisaq, kilkaset inkaskich grobów, dawno obrabowanych. Powolny marsz pod górę, rozrzedzone powietrze nie jest w stanie zaspokoić wymagań naszych mięśni.

Kolejny postój to Ollantaytamba, świątynia Słońca, wizerunek twarzy boga i stacja pociągu do Machu Picchu, kolejnego w dół rzeki świętego miejsca. Niektórzy z naszej grupy tu zostają i kontynuują podróż do tej, podobno największej w Ameryce Południowej, atrakcji turystycznej.

Podchodzimy do świątyni Słońca budowanej, ale nieukończonej, na wysokim cyplu nad doliną Urubamby. Naprzeciwko, po drugiej stronie bocznej doliny, znajduje się jedna z największych świętości indiańskich, naturalnie powstały na wielkim skalistym urwisku wizerunek męskiej twarzy.

skalna twarz boga

stwórcy wszystkiego i twarzy

mówią Inkowie

Olbrzymich rozmiarów brwi, orli nos, groźnie to wygląda, gdy już dostrzec właściwe miejsce na skale. To twarz Wiracochana, wysłannika boga-stwórcy Wiracochy. Wspaniałe przewieszki, gdyby ktoś chciał się tu wspinać, skała wygląda na litą. A nad nami,

świątynia słońca

inkaskie krzyże ryte

w granicie różowym

Ściągali te wielkie różowe bloki z kamieniołomu po przeciwnej stronie doliny, odległego o sześć kilometrów. Zamiast przeciągać bloki przez rzekę, wykopano kanał i kierowano wodę na tyły bloków. Dalsza droga była więc sucha, aż do ponownego skierowania rzeki w jej oryginalne koryto. Pizarro próbował powtórzyć ten manewr i Hiszpanie z olbrzymim trudem dotaskali wtedy jeden kamienny blok na świątynną górę.

To właśnie tej świątyni-fortecy bronili Indianie przed Hiszpanami w czasie pierwszego antykolonialnego powstania, po wycofaniu się z Saksayawaman. Najeźdźców zatrzymało bardzo strome i wąskie podejście pomiędzy andenami. W dodatku zatopiono im konie, otwierając przemyślnie ustawione zapory na potoku. Ale radość nie trwała długo. Kiedy Hiszpanie przybyli w większej liczbie, Inkowie wycofali się z fortecy i słuch o nich na pewien czas zaginął. Osiedli głęboko w górskiej dżungli, gdzie zbudowali wspaniałe miasto Vilcabamba, ostatecznie zdobyte i zniszczone przez Hiszpanów kilkadziesiąt lat później.

stać trudno w drewnie

przeciw konnicy w stali

przeciw przepowiedni

A przepowiednia, podobnie jak przy konkwiście Meksyku, była nieprzychylna. Jednemu z Inków, następcy tronu, wygnanemu przez ojca z Cusco za niepohamowaną brutalność, objawił się człowiek z brodą ubrany w szatę do samej ziemi, z dziwnym, nieznanym zwierzęciem u nóg. Uwaga: Indianie nie mają zarostu, a ich ubrania sięgały co najwyżej do kolan. Zjawa przedstawiła się jako Wiracocha i zapowiedziała wielki bunt w jednej z prowincji imperium. Ojciec zbył ostrzeżenia syna, a kiedy przepowiednia się spełniła i potężna armia buntowników (powstańców?) maszerowała na Cusco, uciekł. Syn powstrzymał część uciekających wojsk, wezwał oddziały z innych prowincji i pobił buntowników. Zasiadł na tronie, a ojciec pozostał do śmierci tam, gdzie się zatrzymał w czasie ucieczki. Oczywiście zbudowano mu w tym miejscu wspaniały pałac; nigdy już nie odwiedził Cusco. Nowy władca, Inka Wiracocha, jak go nazywano, budował świątynie bogu Wiracochy. Otrzymał też kolejne przepowiednie. Jedna z nich dotyczyła zjawienia się ludzi wyglądających tak jak Wiracocha, którzy już na zawsze zniszczą państwo Inków. Jego syn, Pachacutec Inca Yupanqui, napisał piękne hymny do Wiracochy, które przetrwały do kolonialnych czasów i zostały zapisane w quechua, języku Inków. Kiedy przybyli Hiszpanie, brodaci i ubrani od stóp do głowy, od razu zostali nazwani Wiracochami (Viracochami w wersji hiszpańskiej). Przepowiednia rzutowała na postępowanie Indian wobec Hiszpanów, podobnie jak w Meksyku. Ostatni, zmarły w swoim łóżku (co prawda w czasie epidemii, prawdopodobnie przywiezionej przez białych), Inka Huaina Capac wiedział już o brodatych przybyszach pojawiających się na północnych wybrzeżach jego imperium. Zapowiedział rychły koniec Inków i ich państwa. Polecił podporządkować się bez walki Wiracochom. Przygotowaniem do zbliżającego się upadku Inków była bratobójcza wojna między prawowitym następcą tronu Huáscarem, czystej krwi Inką, a drugim synem Huaina Capaca z matki nie-Inki, Atahualpą. Ten ostatni uwięził Huáscar’a i wymordował większość Inków czystej krwi. Wkrótce Hiszpanie ruszyli w głąb lądu. Porwali i uwięzili Atahualpę, który w momencie porwania zabronił swoim wojskom bronić go przed Wiracochami.

nie bój się wodzu

legendy przepowiednie

daj dzieciom na śmiech

potyka się samuraj

z bogiem co kły ma ostre

beznadziejny bój

sława i mit się rodzą

walcz do końca