Urok późnego lata. Tom II - Agnieszka Janiszewska - ebook + audiobook

Urok późnego lata. Tom II ebook i audiobook

Janiszewska Agnieszka

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Kiedy przeszłość nierozerwalnie splata się z przyszłością, czasem trzeba przeciąć więzy.

Czy głęboko skrywane tajemnice z przeszłości mogą mieć wpływ na to, co dzieje się tu i teraz? Odpowiedzi na to pytanie poszukuje Ula, wnuczka Adrianny, która chce poznać zagmatwane losy swoich najbliższych. Rozliczenie z dawnymi traumami i bolesnymi wspomnieniami może okazać się jedynym sposobem na to, by członkowie rodziny Borzęckich i Rawickich mogli bez lęku i żalu spojrzeć sobie w oczy.

Jaki sekret starała się ukryć przed najbliższymi Adrianna? Czy po wielu latach zdecyduje się wyjawić prawdę?

Słowa Ireny przywróciły Adriannę do rzeczywistości. W tonie głosu córki było coś, co ją na nowo zaniepokoiło.
– Zapytała mnie, kim był doktor Damian Reński.
Adrianna ostrożnie odłożyła na bok talerze, które pierwotnie zamierzała wstawić do kuchennej szafki. Dłonie jej niebezpiecznie zadrżały, ale ukryła je pod fartuchem. Miała nadzieję, że córka nie zwróciła na to uwagi.
– Wspominałaś jej o nim? – spytała cicho. – Dlaczego?
– Tak jakoś wyszło. Po nitce do kłębka. Przecież te wszystkie wydarzenia z przeszłości są w przedziwny sposób ze sobą powiązane. Opowiada się o jednym i nie wiedzieć kiedy pojawiają się następni ludzie, i tak dalej, i tak dalej.


Prawdziwe ukojenie może przynieść tylko wypowiedziana na głos prawda. Tom drugi to czas zrzucenia płaszcza ułudy i niedopowiedzeń. Autorka w pięknym stylu obnaża przed czytelnikiem ludzkie słabości, żądze i najskrytsze pragnienia. Niezapomniane emocje, wzruszająca historia, w której łatwo się zakochać.
Anna Sukiennik, tylkoskonczerozdzial.blogspot.com

Historia Adrianny nabiera coraz większych rumieńców. Jakie jeszcze tajemnice skrywa ta spokojna staruszka? Z wielką niechęcią przyjmowałam momenty, kiedy trzeba było oderwać się od lektury i wrócić do codziennych obowiązków. Najchętniej czytałabym non stop.
Marta Kraszewska, rudymspojrzeniem.pl

Agnieszka Janiszewska znalazła patent na doskonałą powieść obyczajową. Stworzyła zachwycającą sagę rodzinną, a subtelnie przemycone wątki historyczne dodały całej lekturze wykwintnego smaku. Tej książki się nie czyta, ją się pochłania – z napięciem, oczekiwaniem i niezwykłą przyjemnością.
Anna Makieła, www.spadlomizregala.pl

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 285

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 8 min

Lektor: Ewa Konstanciak

Oceny
4,4 (125 ocen)
71
33
15
6
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
opryszek2020

Nie oderwiesz się od lektury

Historia pełna rodzinnych tajemnic, niedopowiedzeń, niewyjaśnionych spraw, które wychodząc na światło dzienne mogą wyrządzić wiele złego.Wiele wzruszeń,emocji,smutku - po prostu cała gama emocji.
00
wioolcia

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
ewaperyt

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna książka bardzo polecam
00
Wiosna333

Dobrze spędzony czas

Gorąco polecam. Moja refleksja po przeczytaniu dwóch tomów powieści jest następująca : jak dziwnie splatają się losy ludzkie. C'est la vie.
00
Doro1409

Z braku laku…

Na pierwszej części powinnam skończyć. Ciągneła się mocno....
00

Popularność




— Rozdział 19

– Nareszcie jesteś, mamo! Irena od świtu suszyła mi głowę, że po ciebie nie pojechałem. – W głosie Romana usłyszała taką ulgę, jakby wróciła z bardzo niebezpiecznej podróży, z odległej części globu. Albo z żeglugi po dalekich morzach, gdzie grasowały statki pirackie.

– Jak to nareszcie? – obruszyła się Adrianna. – Jest dopiero czwarta. Do rozpoczęcia spektaklu mamy jeszcze trzy godziny.

– Sama wiesz, jaka jest Irena – westchnął zrezygnowany Roman.

Oczywiście, że wiedziała, dlatego popatrzyła na niego ze współczuciem. Wyobrażała sobie panikę córki. Że też Irena nie potrafi przynajmniej od czasu do czasu wyluzować. Wyluzować – właśnie takiego słowa Adrianna nauczyła się ostatnio od wnuków. Musiała przyznać z lekkim zażenowaniem, że niektóre określenia młodzieżowego slangu bardzo przypadły jej do gustu, w każdym razie niejednokrotnie lepiej nazywały pewne zjawiska i zachowania ludzi niż najbardziej wykwintne literackie czy naukowe idiomy.

Irena była zawsze bardzo correct – jak mówią Anglicy. Bardzo poprawna, uporządkowana, zawsze wiedziała, gdzie się co znajduje – i to zarówno w jej mieszkaniu, jak w biurze. Nigdy niczego nie szukała – w przeciwieństwie do młodszej siostry. Właściwie od dziecka taka była. To były na pewno przydatne cechy, choć z drugiej strony Adrianna nie mogła oprzeć się wrażeniu, którego bardzo nie lubiła i za które sama siebie bezlitośnie rugała, ono jednak bezlitośnie wracało – mianowicie, że te bardzo przydatne cechy odbierały Irenie wiele naturalnego wdzięku. Także wtedy, gdy była młodą dziewczyną. Bezdyskusyjnie też – choć to złośliwy paradoks – zamiast ułatwiać jej życie, niejednokrotnie je utrudniały. A to dlatego, że temu uporządkowaniu towarzyszyło jak cień bezustanne niemal napięcie. Irena była często spięta i zdenerwowana, zapewne wpływ na to miały jej praca w urzędzie, kontakt z tłumem petentów, z których każdy miał jakąś niecierpiącą zwłoki troskę i sprawę, a wszyscy byli niezadowoleni i z tego powodu wyżywali się na sobie nawzajem i… na urzędniku. Irena nie pozostawała dłużna, więc koło wzajemnych pretensji się zamykało.

Adrianna nie raz i nie dwa próbowała wytłumaczyć córce, by nie wpisywała się w to powszechne schamienie obyczajów. Życie nie było łatwe. Bezustanne kolejki w sklepach, użeranie się z codziennymi absurdami egzystencji w tym kraju bez wątpienia wystawiały nerwy, a i przy okazji kulturę osobistą, na wielką próbę. Z pewnością niekiedy trudno się było zdobyć na anielską cierpliwość. Nie oznaczało to jednak, że człowiek miał nie próbować ocalić w sobie tego, co było w nim najlepsze. By nie próbował szukać piękna i mimo wszystko je odnajdować.

– Dobrze ci mówić – sarkała Irena. – Stworzyłaś sobie ten swój wyimaginowany świat, bo żyjesz w domku pod lasem, nie masz na głowie rodziny, którą trzeba oprać i codziennie czymś nakarmić.

– Jesteś niesprawiedliwa – odparła wtedy Adrianna. – Chyba nie myślisz, że w domku pod lasem ja i ojciec – Dezydery jeszcze wówczas żył – żywimy się wyłącznie jagodami i grzybami? A nasz sklep był nieraz polem regularnej bitwy między klientami, zresztą dobrze o tym wiesz. Ale to nie oznacza, by tak całkowicie się temu poddać i pozwolić się totalnie ogłupić. Znajdź sobie jakiś wentyl bezpieczeństwa, jakiś własny obszar myśli i upodobań, któremu poświęcisz bodaj parę chwil dziennie. Zobaczysz, że inaczej wtedy spojrzysz na życie. W przeciwnym wypadku w końcu zwariujesz.

– Mam tak jak ty dumać nad tym, co było, minęło i już nie wróci? – To były dyżurne argumenty Ireny.

W efekcie nie umiała się niczym cieszyć. Budziła się rano i zanim jeszcze otworzyła oczy, widziała przed sobą dzień wypełniony korowodem trudnych do udźwignięcia obowiązków, począwszy od koszmarnych niekiedy kłótni z petentami w pracy, poprzez bieganie po sklepach, kolejkowe awantury, skończywszy na walce o wepchnięcie się do przepełnionego autobusu lub tramwaju, by wreszcie dowlec się do małego, ciasnego mieszkania, bardzo niefunkcjonalnego, pomimo trzech pokoi, zważywszy na fakt, że jeden z nich był pokojem przejściowym do wszystkich pozostałych pomieszczeń. Tam z kolei zlana potem z wysiłku, nerwów i duchoty w pozbawionej okien kuchni pospiesznie przygotowywała pracochłonny dwudaniowy obiad dla męża i synów, choć wszyscy razem i każdy z osobna starali się jej wytłumaczyć, że wcale od niej nie oczekują takiego poświęcenia i wysiłku. Na próżno. Irena – zdaniem całej rodziny – postawiła sobie za punkt honoru być idealną panią domu.

– Oni by woleli, abyś przynajmniej od czasu do czasu zamiast tych pożywnych obiadków przygotowała jakąś małą przekąskę i usiadła z nimi, aby spokojnie porozmawiać – powiedziała jej kiedyś matka. – I to bynajmniej nie o kolejkach, tłustym mięsie i bezczelnej sprzedawczyni, która ci to mięso wcisnęła. Jest tyle innych tematów, które pozwoliłyby ci odpocząć od codzienności. Na litość boską! Przed wojną studiowałaś. Zrób czasem użytek z zalet swojego umysłu.

Jakże się wtedy Irena na nią oburzyła!

– A ty znowu o tych przedwojennych czasach! – krzyknęła, choć Adrianna wspomniała jedynie o przedwojennych studiach. – Głowa mnie boli, jak tylko zaczynasz te swoje stare śpiewki! Co z tego, że studiowałam?! Kogo teraz obchodzą moje humanistyczne, przedwojenne studia?! O tyłek to potłuc! I przestań opowiadać bajdy, że Roman i chłopaki zadowoliliby się jakąś szybką potrawką. Za pół godziny znowu wołaliby jeść. I nie jestem salonową damą, by godzinami rozprawiać o dyrdymałach, skoro czeka mnie tyle domowej roboty!

Po tamtej awanturze nie odzywały się do siebie przez kilka tygodni. Adrianna nie chciała nawet słyszeć nieśmiałych sugestii męża, by pierwsza wyciągnęła rękę do zgody, bo, jak mówił, Irenie jest teraz pewnie zbyt głupio i niezręcznie to uczynić. „Wykluczone” – oświadczyła dotknięta do żywego. Przecież udzieliła córce jedynie dobrej rady i co ją w zamian spotkało?

Wreszcie, wspólnym wysiłkiem męża, zięcia i obu wnuków, doprowadzono do zgody między matką a córką. Od tamtej pory czasem zdarzały im się różnice zdań w tej czy innej sprawie, obie jednak, nauczone smutnym doświadczeniem, starały się nie dopuszczać do tego, by dyskusja przerodziła się w kłótnię. Miało to też drugą stronę medalu – unikały szczerej rozmowy o tym, co je bolało. Ich rozmowy coraz częściej były płytkie, dotyczyły drugorzędnych tematów.

Przecież nie musisz wiecznie tak się spinać, chciała powiedzieć córce Adrianna. Owszem, nikt z nas nie ucieknie przed problemami i troskami codzienności. Oczywiście, podobnie jak wiele innych kobiet, jesteś cholernie przepracowana, ale czemu nie dostrzegasz tego, że w przeciwieństwie do tych kobiet doświadczyłaś także wiele szczęścia w życiu? Masz męża, który nie tylko jest dobrym, wartościowym i zapobiegliwym w codziennym bytowaniu człowiekiem, ale który kocha cię niezmiennie od tylu lat. Spostrzegłam to już wtedy, gdy został mi przedstawiony. Pierwszą moją myślą było: ten człowiek nie widzi świata poza Irenką. Moja córka będzie z nim szczęśliwa. I co? Miałam rację. Ten mężczyzna ani razu cię nie zawiódł, a przecież macie za sobą bardzo trudne doświadczenia. Trzy lata po waszym ślubie wybuchła wojna. Twój mąż był zawsze przy tobie, zawsze cię wspierał. Może nie ma za sobą bohaterskiej przeszłości frontowej ani konspiracyjnej, ale to dlatego, że wiedział, że ze względu na ciebie i dzieci nie wolno mu podejmować ryzyka. Pewnie też dzięki temu nowa władza nie czepiała się go po wojnie jak tylu innych. Twoje dzieci nie straciły ojca. Nie poszedł do lasu walczyć przeciwko komunistom, to fakt. Zamiast tego poszedł do ciężkiej pracy, aby wam niczego nie brakowało. A wobec mnie i twojego ojca zachowywał się zawsze bez zarzutu. I wciąż kocha cię taką, jaka jesteś, choć – co tu ukrywać – w dużej mierze z własnej winy nie przypominasz już księżniczki z bajki. To akurat najmniej ważne. Wszystkich nas dopada upływ czasu. Ale nieraz byłaś dla niego niemiła. I już dawno przestałaś się starać, aby stać się bardziej atrakcyjną także pod względem intelektualnym. A wiesz, dlaczego taka jesteś? Bo podświadomie masz pewność, że on i tak nie dostrzega tych wszystkich twoich wad i braków, które męczą wszystkich innych wokół ciebie. Obyś jednak nie przesadziła, moje dziecko. Jak powiadają: póty dzban wodę nosi, póki mu się ucho nie urwie.

Adrianna wiedziała jednak, że nie powie takich słów Irenie. Milczała zatem, choć to milczenie coraz częściej stawało jej kością w gardle. Jak choćby dziś, gdy przyjechała do Warszawy i już na progu mieszkania córki i zięcia zauważyła jego zakłopotanie.

Musiała mu od rana ciosać kołki na głowie z powodu całej organizacji tego sobotniego dnia. I jaki miała ku temu powód? Że rzekomo nie zdążę przyjechać na przedstawienie w operze? Nawet wyjściem do teatru nie potrafi się cieszyć. Wszędzie widzi jakieś niedogodności i ciemne strony.

I rzeczywiście, na twarzy córki znowu dostrzegła ten jakby już do niej na stałe przyrośnięty wyraz zatroskania i napięcia.

– Bałam się, że nie zdążysz przyjechać i bilety się zmarnują – zaczęła lamentującym tonem Irena.

– Na miłość boską, czemu miałabym nie zdążyć? – odparła nieco już zirytowana Adrianna. – Jechałam z Broniszcz, a nie z Zakopanego.

– Ale sama wiesz, jak to jest z tymi pekaesami. Jeżdżą, jak chcą, zwłaszcza w soboty po południu. A poza tym autobus mógł być tak załadowany ludźmi, że nie zmieściłabyś się do środka. Po co takie ryzyko, skoro Roman wrócił wcześniej z pracy i mógł po ciebie pojechać?

A ty nie widzisz, jak często twój mąż jest wykończony? – zastanawiała się Adrianna. – Nie przyjdzie ci do głowy, że jego siły nie są niewyczerpane i potrzebuje odpoczynku? Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby ni z tego, ni z owego przestał wcześniej wracać z pracy, w każdym razie gdyby przestał wtedy wracać do ciebie. I może wreszcie przestałabyś mu wyszukiwać zajęcia związane z moją osobą. A to dzwonek u furtki w Broniszczach, to znowu przywieź mamę, odwieź mamę! Mam ochotę zapaść się wtedy pod ziemię.

Tego oczywiście także nie powiedziała na głos. W zamian odparła, że córka niepotrzebnie tak się martwiła.

– Przyjechałam cała i zdrowa. Przestańmy już o tym debatować. – Wolała pominąć milczeniem fakt, że o miejscu siedzącym w pekaesie mogła sobie co najwyżej pomarzyć. W dodatku przez całą drogę darło się wniebogłosy jakieś dziecko. – I niby dlaczego wasze bilety miałyby się zmarnować? W razie gdybym nawet nie dojechała, poszlibyście do opery beze mnie. Chyba byście tam trafili bez mamy? – zażartowała, ale, jak się okazało, niepotrzebnie, bo Irena ponownie zmarszczyła brwi. – Gdzie dzieciaki? – zapytała wobec tego pospiesznie, pragnąc już z całego serca zmienić temat.

Nie byli stałymi bywalcami opery i teatrów, ale chęć zapewnienia Uli jak najlepszych wrażeń z pobytu w kraju nad Wisłą zmobilizowała de facto całą rodzinę do kupienia biletów, a w przypadku Ireny – także do sprawienia sobie nowej sukienki.

Nadal ma dobry gust, pomyślała z zadowoleniem Adrianna, obserwując córkę. Sukienka była szyta na zamówienie u krawca, w sklepach bowiem – jak skomentowała z przekąsem Irena – nie można było znaleźć niczego godnego uwagi. Wiśniowy kolor dobrze komponował się z jej ciemnymi włosami i śniadą cerą, a odpowiednio dobrany krój podkreślał zalety figury, minimalizując wady.

Dawno jej nie widziałam tak elegancko i gustownie ubranej i uczesanej. Mój Boże, przecież skończyła dopiero czterdzieści trzy lata. Jest jeszcze młodą kobietą. Powinna cieszyć się życiem, dodała w duchu.

Niewyrażone na głos uznanie babki Rawickiej podzielali wszyscy pozostali.

– Jesteś piękna, mamo – ocenił Jacek, a Adrianna skonstatowała w myślach, że córka powinna odczuwać zadowolenie z życia nie tylko dlatego, że trafiła na wspaniałego mężczyznę, ale także urodziła dwóch innych, z których jako matka powinna być dumna. I chyba była, tyle że rzadko o tym mówiła.

Tego wieczora Irena zresztą nie tylko wyglądała inaczej niż zwykle. Także zachowywała się inaczej, zdecydowanie bardziej powściągliwie niż zazwyczaj, a do tego niewiele się odzywała. Jakby tego było mało, Adrianna kilka razy podczas spektaklu podchwyciła na sobie jej zakłopotany wzrok.

O co jej chodzi? – zastanawiała się. –Czyżby jakiś problem z Ulą? Przecież bardzo chętnie ugoszczę tę dziewczynę z powrotem w moim domu. A może to dotyczy Romana albo chłopców? No i oczywiście zawsze pozostaje Eliza. Może przed jej powrotem do Anglii miały jakieś nieporozumienie albo siostra przekazała jej jakąś złą wiadomość. Zwierzyła jej się z poważnego zmartwienia? Nie domyślę się przecież, nie jestem wróżką.

Od kilku dni było już uzgodnione, że Adrianna przenocuje w mieszkaniu Chojewiczów. To była ta mniej korzystna strona wyprawy do opery, ale nie było innego wyjścia ze względu na późną porę zakończenia przedstawienia. Powrót ostatnim tego wieczoru autobusem nie wchodził w grę. Wprawdzie Adrianna nie widziała problemu w tym, że do Broniszcz dotarłaby dopiero o wpół do dwunastej w nocy, jednak reszta rodziny nie chciała o tym słyszeć.

Irena oczywiście użyła argumentu, że jeśli matka tak bardzo upiera się, by wracać do domu, to w takim razie Roman postara się ją odwieźć swoją taksówką – przeciwko czemu zięć jak zwykle nie zaprotestował – niemniej Rawicka nie zamierzała nadużywać jego dobroci.

Nie pozostawało jej nic innego, jak spędzić noc na Żoliborzu, choć nie podeszła do tego z entuzjazmem. Nie mogła tu spać, drażniły ją duchota, ciasnota i odgłosy dobiegające z innych mieszkań.

– Jakie odgłosy? – dziwiła się Irena, gdy czasami próbowała delikatnie wytłumaczyć córce powody swojej niechęci wobec nocowania w jej domu. – I ty uważasz, że to ja narzekam? Wokół jest sporo mieszkań, to prawda, ale w naszym bloku ludzie zachowują się stosunkowo spokojnie, jeśli się porówna, jak z tym bywa gdzie indziej.

Jednak do Adrianny, przyzwyczajonej do ciszy za oknem – poszczekiwania psów u mieszkających w oddaleniu sąsiadów, a także odgłosy innych zwierząt i ptaków z pobliskiego lasu wcale jej nie przeszkadzały – argumenty córki nie przemawiały. I powietrze było tam zupełnie inne. W odpowiedzi Irena niejednokrotnie stwierdzała, że to raczej ona nie zmrużyłaby oka, gdyby mieszkała samotnie na takim odludziu jak matka.

No cóż, jakoś przetrwam, pomyślała podczas kolacji Adrianna. W dodatku zapowiadało się, że tym razem – wbrew sugestiom Ireny, jakoby w tym bloku lokatorzy zachowywali się spokojniej niż gdzie indziej – z jednego z mieszkań piętro wyżej dochodził gwar wielu podniesionych głosów, głośnych śmiechów i śpiewu.

– To pewnie Filipiak obchodzi imieniny – mruknął Roman.

Irena nie zareagowała, a Adrianna ponownie – tak jak w Teatrze Wielkim – podchwyciła jej spojrzenie.

O co tu chodzi?

– Odpocznij, ja pozmywam – oświadczyła, gdy wszyscy już wstali od stołu.

– No co ty, mamo…

– Widzę, że jesteś zmęczona. Usiądź choćby przed telewizorem, obejrzyj jakiś film. Ja nawet w połowie nie prowadzę tak męczącego życia jak ty.

– Nie potrafię bezczynnie siedzieć. Zaraz się zastanawiam, co by jeszcze zrobić w tym domu.

– W takim razie nie wdałaś się ani we mnie, ani w ojca. Bo my lubiliśmy czasami odłożyć wszystkie sprawy na bok i po prostu delektować się życiem. – Adrianna nie wytrzymała, choć wiedziała, że stąpa po bardzo kruchym lodzie. Przygotowywała się nawet na ostrą odpowiedź córki, ale wolała już to niż niepewne spojrzenia i milczenie, które ją coraz bardziej niepokoiło.

Jednak, ku jej zdumieniu, Irena nie podjęła rzuconej rękawicy. Wzruszyła jedynie ramionami.

– Dobrze, mamo. Jeśli wolisz dla odmiany w swej codziennej spokojnej egzystencji pobawić się brudnymi garami, to proszę bardzo. Tyle że stawia mnie to w niezręcznej sytuacji.

– Niepotrzebnie tak myślisz.

Adrianna wycierała już mokre naczynia, gdy Irena ponownie zajrzała do kuchni.

– No widzisz, wszystko już w porządku – zagadała pogodnie jej matka.

– Opowiedziałam Uli o konflikcie między tobą a ciotką Cecylią. – Usłyszała w odpowiedzi i wypuściła z rąk dwa widelce, które z głośnym brzękiem uderzyły o szklaną miskę stojącą w zlewie.

– No cóż – żachnęła się, ponownie polerując sztućce. – To właściwie żadna tajemnica, a jedynie stara, choć niezbyt chlubna rodzinna historia. Zresztą co nieco dowiedziała się już wcześniej od Elizy.

– Też tak pomyślałam, ale potem nie byłam pewna, czy powinnam była jednak o tym opowiadać bez pytania o zgodę ciebie.

– I właśnie ta sprawa tak cię gryzła cały wieczór? – Adrianna uśmiechnęła się szeroko. Z jednej strony poczuła ulgę, że wyraźne zatroskanie córki dotyczyło tak odległej przeszłości. Z drugiej zaś doświadczała uczucia trudnego do zniesienia dyskomfortu – jak za każdym razem, gdy ktokolwiek zrobił choćby najmniejszą wzmiankę na temat Cecylii, co na szczęście zdarzało się bardzo rzadko. Tak jak wtedy, w trzydziestym ósmym roku, gdy ciotka napisała do niej po raz ostatni, donosząc o swojej chorobie i prosząc, aby siostrzenica ją odwiedziła.

Przyjedź, wyjaśnijmy sobie wszystko, zamknijmy to za sobą raz na zawsze.

Nie pojechała, ale odpisała:

Nie mamy już czego sobie wyjaśniać. Wszystko od dawna jest dla mnie oczywiste. I jeszcze jedno – ja już dawno zamknęłam za sobą tamte drzwi. Spotkanie z Tobą mogłoby je niepotrzebnie otworzyć.

Ani słowem nie skomentowała wiadomości o śmierci Cecylii. Nie pojechała na jej pogrzeb.

– Nie tylko o to chodzi. – Słowa Ireny przywróciły Adriannę do rzeczywistości. W tonie głosu córki było coś, co ją na nowo zaniepokoiło. – Zapytała mnie, kim był doktor Damian Reński.

Adrianna ostrożnie odłożyła na bok talerze, które pierwotnie zamierzała wstawić do kuchennej szafki. Dłonie jej niebezpiecznie zadrżały, ale ukryła je pod fartuchem. Miała nadzieję, że córka nie zwróciła na to uwagi.

– Wspominałaś jej o nim? – spytała cicho. – Dlaczego?

– Tak jakoś wyszło. Po nitce do kłębka. Przecież te wszystkie wydarzenia z przeszłości są w przedziwny sposób ze sobą powiązane. Opowiada się o jednym i nie wiedzieć kiedy pojawiają się następni ludzie, i tak dalej, i tak dalej.

– No cóż, w takim razie w porządku. – Adrianna schyliła się i otworzyła drzwiczki dolnej szafki. Nie patrząc na córkę, zaczęła z powrotem sprzątać naczynia. – Skoro był bratem Rozalii, faktycznie trudno pominąć go w opowieściach.

– Mamo… – Irena postąpiła krok naprzód i uczyniła taki ruch, jakby chciała dotknąć ramienia Adrianny.

Ta jednak w tym samym momencie przykucnęła, ustawiając talerze w głębi szafki.

– A tak w ogóle to skąd u ciebie takie zainteresowanie przeszłością? I opowiadanie o niej? – zagadała wesoło, wciąż nie odwracając głowy. – Nigdy wcześniej bym nie podejrzewała, że tak nagle i diametralnie zmienisz upodobania.

– Nie w tym rzecz – odparła Irena. – Mogę opowiadać o przeszłości, ale tylko wtedy, gdy mam pewność, że to już nie rzutuje na teraźniejszość. Ula jest tym zainteresowana, ale są takie sprawy, o których nie możemy z nią rozmawiać… – Zawahała się i ciszej dodała: – W każdym razie na pewno nie my.

– Słusznie.

– Tyle że obie musimy pilnować tej zasady.

Adrianna wreszcie się wyprostowała i spojrzała córce prosto w oczy.

– Wiem – rzekła spokojnie. – Mnie nie musisz tego przypominać.

— Rozdział 20

Są takie sprawy, o których nie możemy jej powiedzieć…

Adrianna przypomniała sobie słowa córki następnego dnia, gdy wracając już do domu, patrzyła przez okna autobusu na mijane pola i łąki.

Nie my…

Padał deszcz. Po prawie czterech tygodniach suchej, gorącej aury pogoda się załamała. Deszcz oczywiście był potrzebny, Adrianna słyszała narzekania sąsiadów na panującą suszę, sama także musiała się porządnie natrudzić przy podlewaniu własnego ogrodu, niemniej rozmywający się za szybami pekaesu ponury krajobraz nastrajał ją nostalgicznie. Na ogół, wracając z hałaśliwej i brudnej Warszawy do Broniszcz, czuła błogi spokój i zadowolenie na myśl o swoim domu, ogrodzie, pobliskim lesie i łąkach. Tym razem tak nie było. I oczywiście wiedziała dlaczego.

To tylko ten deszcz tak na mnie wpływa, próbowała sobie tłumaczyć. Jutro, pojutrze prawdopodobnie wyjrzy słońce i wszystko będzie wyglądało inaczej. Przede wszystkim zaś ona nabierze większego dystansu do tego, co jej powiedziała Irena.

Są takie sprawy, o których nie możemy jej powiedzieć. Oczywiście Adrianna wiedziała, co Irena miała na myśli. Tyle że niepotrzebnie to właśnie ona okazała się nadspodziewanie wylewna podczas rozmów z Ulą. Ona! Wspominanie osoby Damiana Reńskiego było nie tylko niepotrzebne, ale i nieroztropne. No ale Irena z tego akurat nie zdawała sobie sprawy.

A może jednak? Może coś podejrzewała?

Na samą myśl o tym Adrianna poczuła znajome ściskanie w mostku, ale po chwili odetchnęła głęboko. Uspokoiła się – nie istniała najmniejsza możliwość, by córka cokolwiek wiedziała.

Już ona, jej matka, dobrze o to przed laty zadbała. Dla dobra całej rodziny. Tyle przynajmniej mogła jeszcze zrobić.

Późne lato… – dumała, patrząc na spływające po szybie krople deszczu – niczym dojrzały człowiek, który mając już za sobą szaleństwa młodości, przygotowuje się do jesieni swego życia. I do pierwszych poważnych, naprawdę poważnych podsumowań.

Wtedy gdy umarł jej ojciec, także padał deszcz, jak dzisiaj. I także było późne lato.

Nie wyrzuciła listu, jaki Helena Jurczyńska napisała do męża tuż przed śmiercią. On także go nie wyrzucił. Adrianna nigdy nie dowiedziała się, dlaczego ojciec po prostu go nie zniszczył. Wytłumaczyła sobie, że widocznie o nim zapomniał. Musiał go otrzymać już wtedy, gdy Helena umierała w szpitalu albo nawet wkrótce po jej śmierci. A może – Adrianna nigdy nie mogła pozbyć się innego podejrzenia – nigdy go nawet nie przeczytał. Skoro dostał go wtedy, gdy życie jego żony dobiegało końca albo już nie żyła, nie widział powodu, by otwierać kopertę i czytać jej kolejne inwektywy. Te, które wcześniej do niego wysyłała, dotyczyły jego zakończonego już romansu z Rozalią. Może nigdy się nie dowiedział, że ten ostatni ujawniał jej wiedzę na temat Cecylii Barcińskiej.

Nie zapytałam przecież Rozalii, czy znalazła otwartą kopertę, czy też dopiero ona sama ją otworzyła, pomyślała Adrianna.

Nie napisała też do niej z takim pytaniem. Uznała, że wobec tego, co przeczytała, nie było to już ważne.

Wiem o Was wszystko – pisała Helena – więc nie próbuj ani sobie, ani innym kiedykolwiek wmawiać, że pisząc te słowa, znajdowałam się w stanie niepoczytalności. Przeciwnie – chcę, abyś miał świadomość, że nigdy dotąd nie myślałam tak trzeźwo jak teraz. Wczoraj, przyznaję to ze wstydem, zelżyłam osobę, która doniosła mi o wszystkim i dostarczyła dowodów. Dziś, gdy mam pewność, że osoba ta, aczkolwiek powodowana raczej niechęcią wobec Cecylii niż bezinteresowną życzliwością dla mnie, mówiła jednak prawdę, poczułam dziwny, niesamowity, straszny spokój. I nienawiść. Nigdy przedtem nie przypuszczałam, że jestem zdolna tak nienawidzić. Tak źle komukolwiek życzyć jak teraz – Wam obojgu.

Jeśli chodzi o Ciebie, mój Mężu, od dawna nie miałam już złudzeń, do czego jesteś zdolny. Guwernantkę bym zapewne jakoś przebolała, tym bardziej że – o ile mi wiadomo – już od tygodni nie ma jej w Jurczewicach. No cóż, wytłumaczyłam sobie, że takie rzeczy zdarzają się w życiu. Niestety. Zepsutych, naiwnych dziewcząt nie brakuje. Lecz Cecylia? Gdybym miała rodzoną siostrę, nie byłaby mi tak bliska jak ona. Razem dorastałyśmy. Jej problemy były moimi problemami. Jej tajemnice – moimi. Byłam tego pewna, rękę dałabym sobie za to uciąć. Odkrycie tego, jak bardzo się w tej kwestii myliłam, napełnia mnie bólem, jakiego zapewne nie potrafisz sobie wyobrazić. Bo okazało się, że ona wiedziała o mnie wszystko. Ja jednak – nie wiedziałam o niej nic. Teraz nie mam już wątpliwości, że większość tego, co o sobie mówiła, było kłamstwem.

Żałuję z całego serca, że przed laty odmówiłam spotkania z Barcińskim, gdy mnie o to prosił. Twierdził, że ma mi coś do przekazania na temat swojej żony i Ciebie, ale odrzuciłam jego propozycję ze wzgardą i oburzeniem. Więcej nie napisał, a ja pozwalam dalej wodzić się za nos mojej kuzynce i Tobie. Byli jednak ludzie, którzy nie dali się wyprowadzić w pole, którzy obserwowali was od dawna. Byliście wystarczająco sprytni, by oszukiwać mnie – przyznaję, byłam łatwą ofiarą – i większość osób z towarzystwa. Nie dość jednak przebiegli, by oszukać wszystkich. I nie zrozum mnie źle. Nie mam żalu o to, że Cecylia była Ci bliska, zanim zdecydowałeś się mnie poślubić. Na to zapewne nie było rady. Ale potem? Potem nic Cię już nie usprawiedliwia, żadna miłość. Nie musiałeś się ze mną żenić, skoro miałeś w sercu kogoś innego.

Co do niej – żółć mnie zalewa, gdy przypomnę sobie jej wizyty w Jurczewicach, jej współczucie, gdy wypłakiwałam się na twoją obojętność, a potem jej gościnność, gdy przyjęła mnie i Adę pod swój dach. I wreszcie – jej oburzenie, wściekłość, gdy dowiedziała się o twoim romansie z Reńską. To ostatnie, to jedno było z jej strony szczere – nienawiść wobec głupiej guwernantki. Tyle że nie czuła tej nienawiści ze względu na mnie, lecz na siebie.

Ale dość już o tym. Napisałam do niej osobny list i wyłożyłam czarno na białym, co o niej myślę. Nie zamierzam już z nią rozmawiać ani dłużej przebywać w jej domu.

Bądźcie przeklęci. Niech was piekło pochłonie.

Pora zniszczyć ten list, postanowiła Ada, otwierając furtkę. Z rosnącej tuż przy wejściu tui, niczym z odkręconego prysznica, spadły na nią obfite krople wody. Nie zwróciła na to uwagi. Pora spalić ostatni list Heleny Jurczyńskiej i wreszcie raz na zawsze zamknąć tamtą sprawę. Taka pamiątka rodzinna nie jest nikomu potrzebna do szczęścia.

Zapaliła w kuchni światło i nastawiła czajnik. W pomieszczeniu od razu zrobiło się przytulniej, nawet mrok za oknem, spotęgowany przez przesuwające się po niebie ciężkie, ołowiane chmury, nie wpędzał już w smutny, depresyjny nastrój. Na wszelki wypadek dodała malin do herbaty i dopiero wtedy przyniosła z pokoju pudełko wypełnione starymi listami. Pomyślała o ojcu, który nie dość dokładnie zabezpieczył swoją korespondencję. Pozbył się wszystkich intymnych listów od Cecylii, a nie pomyślał o liście od Heleny. Nawet gdyby nie wpadł w ręce zdesperowanej Rozalii, mógłby zostać odnaleziony przez kogokolwiek innego. Choćby przez spadkobierczynię w osobie jego córki albo przez kolejnych potomnych.

Ja będę dokładniejsza, postanowiła. Przejrzę wszystko, kartka po kartce. Zajrzę do każdej, na pierwszy rzut oka pustej, koperty. Nie ma sensu pozostawiać po sobie spraw, które powinny odejść razem ze mną. I lepiej nie odkładać tego na później. Los ludzki jest taki nieprzewidywalny. A koniec może zaskoczyć nie wiadomo kiedy. O pewnych sprawach należy nie tylko milczeć, ale i nie pozostawiać po nich jakichkolwiek śladów. Tym bardziej że cała trójka moich wnuków jest niesłychanie zafascynowana przeszłością. Nawet bardziej, niż kiedykolwiek tego chciałam.

Po pierwsze ten list od matki. Znalazła go bez trudu, wszystko od lat starannie segregowała, była niczym skrupulatny pracownik archiwum. Przy takim porządku nawet średnio inteligentny człowiek bez trudu znalazłby wszystko, czego szukał i co go interesowało, a co dopiero Andrzej i Jacek. Bo Ula przecież tak czy inaczej wracała do Anglii, co najwyżej można było liczyć na sporadyczne wizyty z jej strony.

Raz jeszcze przeczytała słowa Heleny Jurczyńskiej. Oprócz nich jedyną zachowaną pamiątką po niej były dwie fotografie. Czy zdobędzie się jednak na to, aby zniszczyć skrawek papieru z zachowanym na nim pismem matki?

Oczywiście. Adrianna po chwili namysłu odrzuciła ostatnie skrupuły. Powinna była zrobić to już dawno temu. Na przykład po śmierci Cecylii. Chociażby nad jej grobem. Tyle że w tym celu musiałaby odwiedzić ten grób, a tego jeszcze ani razu nie zrobiła. I nie zamierzała zrobić. A list Heleny mogła zniszczyć teraz, nad kuchennym palnikiem.

Patrzyła potem na zmieniające się w popiół skrawki papieru i przyszła jej do głowy ponura myśl, że w ten sposób nie tylko rozprawia się ostatecznie z ciotką. Z nią na dobrą sprawę rozprawiła się przed laty. Teraz dokonała wreszcie porachunków z matką. Odpłaciła jej za chłód, za brak miłości, za milczenie ciągnące się tygodniami i gorsze jeszcze od milczenia słowa, które potrafiły ranić, i w niczym nie pomagało tu tłumaczenie, że przecież wypowiadała jej osoba chora na duszy i umyśle. Czasami bowiem matka potrafiła wybudzić się z tego stanu wewnętrznej izolacji, potrafiła logicznie myśleć i działać. Mimo to nigdy, przynajmniej Adrianna nie potrafiła sobie przypomnieć bodaj jednego razu, matka nie okazała jej czułości czy jakiegokolwiek wsparcia.

Przez dziesiątki lat byłam lojalna wobec ciebie i wobec pamięci po tobie, dumała, strząsając z palnika resztki popiołu. To więcej, niż mogłabyś ode mnie oczekiwać. Wydałaś mnie na świat i na tym skończyła się twoja rola jako matki. Nie byłaś szczęśliwa w małżeństwie, ale to nie usprawiedliwia twojej obojętności wobec dzieci. Wypełniłam obowiązek wobec ciebie, ukarałam twoją kuzynkę, skazując ją na samotność w ostatnich latach życia. Ojca nie byłam w stanie ukarać, bo moja obojętność niewiele go obeszła. A nawet wcale. Ale od tej chwili także z tobą nie chcę mieć już nic wspólnego. Koniec z nami. Mam nadzieję, że gdziekolwiek teraz jesteś, to do ciebie dotarło.

Adrianna w każdym razie poczuła ulgę. Może od tej pory wspomnienie piekła jej dzieciństwa nie będzie tak paliło i bolało jak dotychczas. Tyle że dzieciństwo wycisnęło piętno na jej młodości, na wszystkich decyzjach, jakie wtedy podjęła. Na błędach, jakie popełniła – także w późniejszych latach życia. A tych wspomnień nie mogła spopielić jak kartki papieru. Musiała wyjść im naprzeciw, musiała spojrzeć im prosto w twarz i wreszcie się z nimi zmierzyć. Skutki tych błędów i decyzji wciąż się za nią ciągnęły. Co najwyżej udało się je uklepać, przydeptać, upchnąć gdzieś w schowku niczym stare, nieprzydatne już pamiątki, których jednak z różnych powodów nie sposób wyrzucić, więc trzeba przynajmniej sprawić, by nie rzucały się w oczy. I nie potykać się o nie przy każdej możliwej okazji.

Czasami jednak o sobie przypominały. Jak choćby wtedy, gdy umierał Dezydery. Jak teraz, gdy przyjechały do Polski Eliza i Ula. I gdy Eliza, w tej właśnie kuchni, rzuciła jej prosto w oczy, że w ciągu czterech dni aż dwukrotnie odwiedziła Powązki. Że dla niej to wciąż aktualna, dotykająca ją do żywego rana, a upływające lata niczego tu nie zmieniły. I choć nie powiedziała, że ta rana uniemożliwiła jej zbudowanie szczęśliwego życia, a wręcz przyczyniła się do rozpadu jej małżeństwa z Ryszardem Borzęckim, to jednak Adrianna nie potrafiła oprzeć się przekonaniu, że tak właśnie było i nadal jest.

A przecież, zanim dziewiętnastoletnia wówczas Eliza przedstawiła im jasnowłosego, wysokiego chłopaka w źle skrojonej, zdecydowanie zbyt obszernej marynarce, Adrianna od dawna wierzyła niezbicie, że wszelki niepokój i rozterki ma już za sobą. Uporała się też z wyrzutami sumienia. Mogła z ręką na sercu wyznać, że była szczęśliwa. W powszechnej opinii oboje z Dezyderym uchodzili za dobrze dobrane małżeństwo. Plotki i pomówienia, które towarzyszyły im w początkach związku, należały już do przeszłości i jedynie bardzo nieliczni je pamiętali. Irena i Eliza wyrosły w ciepłym domu, otoczone ich wspólną miłością. Miały też dziadka, który je ubóstwiał, zresztą z wzajemnością, i którego śmierć w maju trzydziestego szóstego roku serdecznie opłakiwały. Były też wzajemnie do siebie przywiązane – pomimo tego, że stanowiły dwa diametralnie różne typy osobowości. Adrianna zawsze wiedziała, że miały przed nią swoje wspólne tajemnice.

– To chyba normalne – tłumaczył jej Dezydery, gdy się tym czasem trapiła. – Zarówno dla ciebie, jak i dla mnie to rzecz trudna do pojęcia, bo ja nie miałem rodzeństwa, a ty, chociaż miałaś braci, to jednak okoliczności tak się ułożyły, że z żadnym z nich się nie zaprzyjaźniłaś. Ale w młodości miałem przyjaciół, którzy traktowali swoich braci i siostry jak najlepszych powierników i spowiedników. Ich rodzice o większości ich spraw nie mieli pojęcia. Dla starych były przewidziane informacje starannie wcześniej przefiltrowane i ocenzurowane. Chyba nie mamy wyjścia, jak tylko się z tym pogodzić. My spełniamy wobec nich swoją rolę. A im trzeba pozwolić na te sekrety i szeptanki po kątach.

To z Elizą był zawsze większy problem. Irena była dużo bardziej uporządkowana, pilna i spokojniejsza. Typowa starsza siostra, przejawiająca instynkty opiekuńcze wobec tej młodszej, choć początkowo, jako małe dziecko, tak była zazdrosna o niemowlę, które ku jej strapieniu pojawiło się w Radziejowie i z którym należało się podzielić troską i miłością dziadka. Ale potem niania – gdy nikt z dorosłych tego nie zauważał – niejednokrotnie wykorzystywała fakt, że Irena bardzo chętnie zastępowała ją w opiece nad młodszym dzieckiem.

To zapewne sprawiło, że Irena dość szybko wydoroślała i stała się bardzo odpowiedzialna jak na swój wiek. Natomiast Eliza, jako że była trzpiotowatym, ale bardzo wdzięcznym stworzeniem, szybko owinęła sobie prawie wszystkich wokół palca. Prawie wszystkich – Ada bowiem chyba jako jedyna nie pozwalała córce na wiele zachowań i wybryków. I zapewne dzięki temu nie rozpuściła jej jak dziadowski bicz. Bo choć ta od czasu do czasu próbowała wobec matki stawać okoniem, to jednak szybko nauczyła nieprzekraczania w jej obecności pewnych granic.

– Panna Eliza wyrośnie na silną i charakterną kobietę – twierdziły służące. – Już jest uparta i potrafi sobie dawać radę z ludźmi. Żaden chłop jej nie podskoczy. I będą ją bardziej kochać i szanować niż Irenkę.

– Przecież to niesprawiedliwe – oburzyła się wreszcie Ada. – Kocham je obie, ale Irena ma dużo lepszy charakter.

Kobiety, słysząc to, uśmiechnęły się do siebie pod nosem, ale kucharka, uważająca się za najbardziej doświadczoną z grona obecnych, nie wahała się odpowiedzieć szczerze i otwarcie:

– Może i niesprawiedliwe, ale tak to już jest. Niechże się tylko pani Adrianna rozejrzy po świecie. Im która kobita bardziej charakterna i pyskata, tym jej lepiej w życiu, a kiedy jeszcze do tego taka wdzięczna jak nasza Eliza, to się od chłopów nie opędzi. I każdy będzie na jej rozkazy, sama się pani przekona. Irenka jest za dobra, za grzeczna, za bardzo pracowita i pilna. O takie dziewczęta mężczyźni także zabiegają, bo im z nimi wygodnie, tyle że jak już jest po ślubie, to przestają się przy nich starać. I szukają innej podniety.

Słowa: „takiej podniety jak panna Eliza” wisiały w powietrzu i choć kucharka nie odważyła się ich wypowiedzieć na głos, to każda z obecnych w kuchni kobiet, w tym Adrianna, w mig zrozumiała, w czym rzecz.

A jednak przepowiednia służącej nie sprawdziła się, przynajmniej w kwestii dotyczącej Ireny. Dziewczyna poznała syna prezesa jednego z warszawskich banków, któremu wróżono świetlaną karierę w świecie finansowym. Do tego młodzieniec miał całkiem przyjemną aparycję i jeszcze przyjemniejszy charakter. Wszyscy wokół zgodnie uznali, że młodzi dobrali się jak w korcu maku i zgodnie przyklasnęli, gdy Irena zaprezentowała zaręczynowy pierścionek. Jedna tylko Eliza wydęła pogardliwie wargi, a że nigdy nie miała w zwyczaju ukrywać tego, co myślała, od razu wyłożyła swoje zastrzeżenia:

– Roman jest miły, ale nudny. Ja bym nawet tygodnia z nim nie wytrzymała.

– I dobrze, bo to będzie mój, a nie twój, mąż – odparła oburzona Irena.

Dotąd jeszcze nie było między nimi większego starcia, toteż obie poczuły się bardzo niekomfortowo. Zwłaszcza Eliza, co było u niej zjawiskiem niezwykłym, uznała, że jednak zagalopowała się w swej szczerości.

– Oczywiście on jest bardzo dobrym człowiekiem i do tego całkiem, całkiem, tyle że… – Zawahała się. – Nie obraź się, ale czy ty musisz wychodzić za mąż za pierwszego chłopaka, jakiego bliżej poznałaś? Jesteś taka ładna, z pewnością niejeden zwróciłby jeszcze na ciebie uwagę.

– Zdumiewające, na co ty sobie pozwalasz! – wykrzyknęła Irena. Miała wtedy dwadzieścia dwa lata, Eliza – osiemnaście, i choć zawsze wiedziała, że siostra miała większe od niej doświadczenie i obycie we flirtowaniu z młodymi ludźmi, to jednak nigdy z tego powodu nie czuła się od niej gorsza. Wręcz przeciwnie. Młodzieńcy, w których towarzystwie młodsza siostra znajdowała upodobanie, wywoływali jej niechęć i pogardę. Co najwyżej mogli liczyć na jej politowanie. Byli próżniakami, lekkoduchami, bez żadnego konkretnego zajęcia i bardziej wymagających zainteresowań. Irena nie potrafiła z nimi rozmawiać. Jedynym wielbicielem niesfornej Elizy, który zyskał uznanie w oczach jej siostry, był niejaki Ryszard Borzęcki. Co z tego jednak, skoro Eliza ledwo zauważała jego istnienie!

W dodatku jakby nie dość, że nie była zdolna właściwie ocenić jedynego wartościowego młodego człowieka

w licznym gronie nierobów i lekkoduchów, którzy ją otaczali, to jeszcze ośmielała się krytykować narzeczonego siostry i namawiać ją do szukania innych wrażeń. I niby w jakim celu? Dla porównania?

– Twoje uwagi są nie na miejscu – oświadczyła lodowatym tonem Irena i przez dwa dni wyniośle odrzucała wszelkie próby pojednania podejmowane przez Elizę.

Wreszcie – oczywiście – pogodziły się. Podobnie jak wszyscy, Irena nie potrafiła się w nieskończoność gniewać na siostrę. Tym bardziej że Eliza, jeśli chciała, potrafiła być słodka jak miód i przyznać się do błędu.

Potem zresztą bardzo polubiła Romana, a kiedy Chojewiczom urodził się pierwszy syn, nie posiadała się wprost ze szczęścia, że została ciotką.

– Zazdroszczę ci – powiedziała nawet do siostry. – Miałaś nosa do tego faceta. Mądra z ciebie dziewczyna.

A jej zdanie potwierdzali wszyscy, w tym służące w Radziejowie i kucharka, która swego czasu nie miała zbyt pomyślnych prognoz dla starszej panienki.

– Widać jestem już stara i głupia albo i czasy się zmieniły, a ja tego nie zauważyłam – gderała pogodnie, gdy wypominano jej pomyłkę. – Gdybym tylko zawsze tak szczęśliwie się myliła…

Jako że, co miała pokazać nadchodząca przyszłość, w kwestii przepowiadania przyszłości Elizie także się pomyliła. Jednak niestety mniej szczęśliwie.

Wiosną trzydziestego