26,38 zł
Nadchodzi czas wojny... zdecyduj po czyjej staniesz stronie.
W Mytice wojen nie było od stuleci, a o magii opowiada się tylko w bajkach i legendach. Teraz jednak wszystko się zmieni. By zrealizować plany podboju sąsiednich królestw, władcy zmieniają życie swych poddanych w piekło. W świecie intryg, zdrad, potajemnych sojuszy i niespodziewanej miłości, splatają się losy czwórki młodych bohaterów.
Księżniczka: wychowywana w luksusie i chroniona przed światem Cleo wyrusza w niebezpieczną podroż na terytorium wroga, w poszukiwaniu magii, która podobno już dawno wygasła.
Buntownik: Jonas występuje przeciwko tym, którzy bezlitośnie ciemiężą jego zubożały kraj. Niespodziewanie dla samego siebie, staje na czele pierwszego od stuleci powstania.
Czarodziejka: Lucia, tuż po urodzeniu adoptowana przez rodzinę królewską, odkrywa prawdę
o swojej przeszłości – o nadprzyrodzonym dziedzictwie i swoim przeznaczeniu.
Następca tronu: wychowany na bezwzględnego przywódcę i zdobywcę Magnus, pierworodny syn króla, uświadamia sobie, że serce może być bardziej zabójczym orężem niż miecz...
Pewne jest tylko to, że królestwa upadną... Kto zatriumfuje, gdy wszystko, co znano do tej pory, się skończy? Co zrobią Obserwatorzy, pilnie śledzący poczynania ludzi i mający nadzieję na odnalezienie dawno zaginionych klejnotów o wielkiej mocy, które ożywią magię na Mytice i przywrócą tym ziemiom szczęście?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 417
Morgan Rhodes
Tytuł oryginału: Falling Kingdoms
Projekt okładki: Emily Osborne
Ilustracje na okładce: Shane Rebenshied
Fotografia autorki: Shanon Fujioka
Tłumaczenie: Kinga Kwaterska
Redakcja: Łucja Grudzińska
Korekta: Katarzyna Kastran
Printed in EU
Copyright © 2012 Razorbill, a division of Penguin Young Readers Group, a member of Penguin Group (USA) LLC, a Penguin Random House Company
© Copyright for the Polish edition and translation
by Oficyna Gola sp. z o.o., Głuchołazy 2013
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN 978-83-64252-20-4
Oficyna Gola sp. z o.o.
48-340 Głuchołazy • Konradów-Kolonia Kaszubska 5
kontakt@oficynagola.pl
facebook.com/OficynaGola
Spis postaci
Królestwo Południa
Cleiona (Cleo) Bellos – młodsza aurańska księżniczka krwi
Emilia Bellos – starsza aurańska księżniczka krwi
Theon Ranus – gwardzista, osobisty strażnik Cleo
Simon Ranus – ojciec Theona
Aron Lagaris – arystokrata, narzeczony Cleo
Corvin Bellos – król Auranosu
Elena Bellos – zmarła królowa Auranosu
Nicolo (Nic) Cassian – królewski giermek
Mira Cassian – siostra Nica i dama dworu Emilii
Rogerus Cassian – zmarły ojciec Nica i Miry
Cleiona – bogini ognia i powietrza
Królestwo Środka
Jonas Agallon – młodszy syn sprzedawcy wina
Tomas Agallon – starszy brat Jonasa
Silas Agallon – sprzedawca wina, ojciec Jonasa
Felicia Agallon – starsza siostra Jonasa
Paulo – mąż Felicii
Brion Radenos – najlepszy przyjaciel Jonasa
Eirene – wieśniaczka
Sera – wnuczka Eirene
Hugo Basilius – wódz Paelsii
Laelia Basilius – córka Hugo
Eva – pradawna czarodziejka, Obserwatorka
Królestwo Północy
Magnus Damora – książę krwi Limerosu
Lucia Damora – księżniczka krwi Limerosu
Gaius Damora – król Limerosu
Althea Damora – królowa Limerosu
Sabina Mallius – kochanka króla, czarownica
Jana – siostra Sabiny
Michol Trichas – nieśmiały konkurent Lucii
Tobias Argynos – nieślubny syn Gaiusa
Andreas Psellos – konkurent Lucii, rywal Magnusa
Amia – podkuchenna
Valoria – bogini ziemi i wody
Obserwatorzy
Alexius – młodszy Obserwator
Timotheus – starszy Obserwator
Phaedra – młodsza Obserwatorka
Danaus – starszy Obserwator
Prolog
Nigdy wcześniej nikogo nie zabiła.
– Schowaj się! – syknęła jej siostra.
Jana przywarła plecami do ściany. Przeczesała wzrokiem cienie i spojrzała na gwiazdy błyszczące jasno jak diamenty na tle czarnego nieba.
Zacisnęła powieki, modląc się do pradawnej czarodziejki: Proszę, Evo, obdarz mnie magią potrzebną, by ją odnaleźć.
Gdy otworzyła oczy, zdjął ją strach. Dwadzieścia kroków dalej na gałęzi drzewa siedział złoty jastrząb.
– Obserwują nas – szepnęła. – Wiedzą, co zrobiłyśmy.
Sabina zerknęła na drapieżnego ptaka.
– Ruszajmy. Nie ma czasu do stracenia.
Odwracając się tyłem do jastrzębia, Jana razem z siostrą podeszła do dębowych, wzmocnionych żelazem drzwi willi. Sabina położyła na nich dłonie i użyła magii wzmocnionej krwią, którą tego wieczoru wspólnie przelały. Jana zauważyła, że pod paznokciami siostry wciąż widać czerwone ślady, i zadrżała, przypominając sobie, skąd się wzięły. Dłonie Sabiny zaczęły lśnić bursztynowym światłem. Chwilę później po drzwiach pozostały jedynie trociny. Drewno nie było żadną przeszkodą dla magii ziemi.
Sabina zerknęła na siostrę, uśmiechając się zwycięsko. Z jej nosa sączyła się krew.
Gdy Jana jęknęła z przerażeniem, uśmiech Sabiny zbladł. Otarła krew z twarzy i weszła do przestronnego budynku.
– To nic.
To nie było nic. Zbyt częste używanie tej tymczasowo ulepszonej magii mogło im zaszkodzić. Nawet mogło zabić, jeśli nie będą ostrożne.
Jednak Sabina Mallius nie była znana z ostrożności. Wcześniej tego wieczoru bez namysłu wykorzystała swoją urodę, by wywabić niczego niepodejrzewającego mężczyznę z gospody i zaprowadzić go na spotkanie z przeznaczeniem. Natomiast Jana wahała się zdecydowanie za długo, zanim wbiła ostrze w jego serce.
Sabina była silna, zapalczywa i absolutnie nieustraszona. Jana szła za siostrą z sercem w gardle, żałując, że nie jest do niej bardziej podobna. Jednak zawsze była tą rozważną. Tą, która wszystko planowała. Tą, która dostrzegła znaki zapisane w gwiazdach, ponieważ przez całe życie studiowała nocne niebo.
Dziecko, o którym mówiły przepowiednie, narodziło się w tej wielkiej, luksusowej willi, którą – w odróżnieniu od małych ubogich chat ze słomy i gliny wybudowanych w sąsiedniej wiosce – wzniesiono z kamienia i drewna.
Jana była pewna, że dziecko, maleńka dziewczynka, jest tutaj.
Ona gromadziła wiedzę. Sabina działała. Razem były niepokonane.
Sabina krzyknęła, gdy skręciła za róg. Jana przyspieszyła, czując, jak wali jej serce. W ciemnym korytarzu oświetlonym tylko migotliwym światłem ściennych pochodni zobaczyła, że jakiś strażnik jej siostrze przystawił miecz do gardła.
Nie traciła czasu na myślenie. Zadziałała instynktownie.
Wyciągnęła ręce i przyzwała magię powietrza. Strażnik puścił Sabinę i poleciał do tyłu, na ścianę. Siła uderzenia połamała mu kości. Osunął się bezwładnie.
Jana poczuła ostry, przeszywający ból. Jęknęła głośno i drżącą dłonią wytarła ciepłą krew, która trysnęła jej z nosa.
Sabina ostrożnie dotknęła skaleczonego gardła.
– Dziękuję, siostro.
Magia wzmocniona świeżą krwią przyspieszyła ich kroki i pozwoliła wyraźnie widzieć w ciemnych, nieznanych i wąskich kamiennych korytarzach. Jednak nie wystarczy na długo.
– Gdzie ona jest? – zapytała Sabina.
– Blisko.
– Ufam ci.
– Dziecko tu jest. Wiem, że ona tu jest. – Weszły głębiej w pogrążony w mroku korytarz.
– Tutaj. – Jana zatrzymała się przed drzwiami.
Pchnęła je – nie były zamknięte – i siostry podeszły do ozdobionej rzeźbieniami drewnianej kołyski stojącej pośrodku pokoju. Spojrzały na dziecko otulone kocykiem z miękkiego króliczego futra. Miało śnieżnobiałą skórę, pucołowate policzki pokrywał zdrowy, delikatny rumieniec.
Jana natychmiast je pokochała. Po raz pierwszy od wielu dni jej twarz rozjaśnił uśmiech.
– Jest piękna – szepnęła, sięgając do kołyski, by delikatnie podnieść niemowlę.
– Na pewno to ona?
– Tak. – W ciągu siedemnastu lat życia Jana niczego nie była bardziej pewna. Dziecko, które trzymała w ramionach, to malutkie, piękne dzieciątko o błękitnych oczach, z główką pokrytą włoskami, które kiedyś staną się czarne jak heban, według przepowiedni posiądzie magię potrzebną do odnalezienia Paranteli – czterech kryształów zawierających źródło wszelkiej mocy elementia, magii żywiołów. Ziemi i wody, ognia i powietrza.
To dziecko będzie potężną czarodziejką, a nie pospolitą czarownicą jak Jana i jej siostra. Pierwszą od tysiąca lat, od czasu gdy sama Eva oddychała powietrzem tej krainy. Jej magia nie będzie wymagała krwi i śmierci.
Jana zobaczyła narodziny tego dziecka w gwiazdach. Odnalezienie go było jej przeznaczeniem.
– Odłóż moją córkę – nakazał ktoś skryty w ciemności. – Nie rób jej krzywdy.
Jana odwróciła się, przytulając niemowlę do piersi. Jej wzrok padł na sztylet, który trzymała w ręku ta kobieta. Ostrze zamigotało w blasku świec. Jana poczuła ucisk w sercu. Nadszedł moment, którego się obawiała, którego bała się panicznie.
Oczy Sabiny zabłysły.
– Krzywdy? Nie to mamy w planach. Nawet nie wiesz, kim ona jest, prawda?
Kobieta ze zdziwieniem zmarszczyła brwi, ale jej spojrzenie było twarde i gniewne.
– Prędzej was zabiję, niż pozwolę wam opuścić ten pokój razem z nią.
– Nie! – Sabina uniosła ręce. – Nie zrobisz tego.
Matka wytrzeszczyła oczy i otworzyła usta, usiłując nabrać tchu. Nie mogła oddychać, Sabina blokowała dopływ powietrza. Jana odwróciła wzrok, na jej twarzy odmalowało się cierpienie. Chwilę później było po wszystkim. Kobieta upadła na podłogę; już nie żyła, ale gdy siostry mijały ją, opuszczając pokój, jej ciałem wciąż jeszcze wstrząsały drgawki.
Jana ukryła niemowlę pod peleryną, gdy uciekały z willi i biegły do lasu. Z nosa Sabiny obficie lała się krew, ponieważ czarownica użyła zbyt dużo niszczącej magii. Krew kapała na przykrytą śniegiem ziemię.
– Za dużo – szepnęła Jana, gdy wreszcie zwolniły. – Za dużo było dziś śmierci. Nienawidzę tego.
– Inaczej nie pozwoliłaby nam jej zabrać. Pokaż mi ją.
Z dziwną niechęcią Jana podała dziecko siostrze.
Sabina wzięła je i w zimnym blasku gwiazd przyjrzała się twarzyczce dziewczynki. Potem przeniosła wzrok na drugą czarownicę i uśmiechnęła się z triumfem.
– Dokonałyśmy tego!
Jana poczuła nagłe podniecenie wbrew wszystkim przeciwnościom, z którymi przyszło im się zmierzyć.
– Tak.
– Byłaś niesamowita. Chciałabym tak jak ty doświadczać wizji.
– Mam je tylko dzięki ogromnemu wysiłkowi i poświęceniu.
– To wszystko jest ogromnym wysiłkiem i poświęceniem. – W głosie Sabiny nieoczekiwanie pojawiła się nutka pogardy. – Zbyt wielkim. Ale pewnego dnia dla tego dziecka używanie magii będzie łatwe. Zazdroszczę jej.
– Wychowamy ją razem. Będziemy ją uczyć i otaczać opieką, a kiedy nadejdzie czas, by wypełniła swoje przeznaczenie, będziemy jej towarzyszyć na każdym kroku.
Siostra pokręciła przecząco głową.
– Ty nie. Od teraz ja się nią zajmę.
Jana zmarszczyła brwi.
– Co? Przecież ustaliłyśmy, że wszystkie decyzje będziemy podejmować wspólnie.
– Nie tę. Co innego planuję dla tego dziecka – stwierdziła Sabina zimno. – I przykro mi, siostro, ale te plany ciebie nie uwzględniają.
Wpatrzona w bezlitosne oczy siostry, Jana w pierwszej chwili nie poczuła, że jej pierś przebiło chłodne ostrze. Była zaskoczona, gdy jej ciało zaczął zalewać ból.
Dzieliły każdy dzień, każde marzenie… każdy sekret.
A jednak, jak się okazuje, nie każdy. Janie nigdy nie przyszłoby do głowy, by spróbować coś takiego odczytać w gwiazdach.
– Dlaczego mnie zdradziłaś? – zdołała wykrztusić. – Jesteś moją siostrą.
Sabina otarła krew, która wciąż ciekła jej z nosa.
– W imię miłości.
Kiedy wyciągnęła sztylet, Jana osunęła się na zamarzniętą ziemię.
Nie oglądając się za siebie, Sabina z niemowlęciem w ramionach odeszła pospiesznie i wkrótce zniknęła w ciemnościach lasu.
Wzrok Jany zaćmił się, jej serce zwolniło. Patrzyła, jak jastrząb, którego widziała wcześniej, odlatuje… zostawia ją na samotną śmierć.
Rozdział 1
Paelsia
Szesnaście lat później
Życie bez wina i pięknych kobiet jest nic niewarte. Zgodzisz się ze mną, księżniczko? – rzucił Aron, kładąc rękę na ramionach Cleo.
Spędzili w porcie niecałe dwie godziny, a on już był pijany, co jednak nikogo nie zaskakiwało.
We czworo szli kamienistą ścieżką. Cleo zerknęła na towarzyszącego im pałacowego gwardzistę. W jego oczach błysnęło niezadowolenie na widok tego, jak bardzo arystokrata zbliżył się do księżniczki Auranosu. Jednak niepotrzebnie się denerwował. Aron, mimo że zawsze nosił zdobny, wysadzany klejnotami sztylet, był równie groźny co motyl. Pijany motyl.
– Zgadzam się całkowicie – odpowiedziała, tylko odrobinę mijając się z prawdą.
– Czy to już niedaleko? – zapytała Mira. Piękna dziewczyna z długimi kasztanowymi włosami w rudawym odcieniu oraz gładką, nieskazitelną cerą była przyjaciółką Cleo i damą dworu jej starszej siostry. Emilia postanowiła zostać w domu z powodu niespodziewanego bólu głowy i nalegała, by podczas tej wycieczki Mira dotrzymała Cleo towarzystwa. Gdy statek wpłynął do portu, ich dwanaścioro znajomych zdecydowało się pozostać na pokładzie, podczas gdy księżniczka i jej przyjaciółka towarzyszyły Aronowi, który wybrał się do pobliskiej wioski, by znaleźć butelkę „idealnego” wina. Pałacowe piwnice wypełnione były tysiącami win z Auranosu i Paelsii, ale chłopak słyszał o pewnej winnicy, której wyroby podobno są bezkonkurencyjne. Na jego prośbę Cleo zarezerwowała jeden ze statków ojca i zaprosiła znajomych na wycieczkę do Paelsii, by to doskonałe wino odnaleźć.
– To pytanie do Arona, on dowodzi tymi poszukiwaniami. – Chcąc ochronić się przed chłodem, księżniczka szczelniej otuliła się podbitą futrem aksamitną peleryną. Ziemia nie była pokryta śniegiem, lecz nieliczne białe płatki opadały wolno na kamienistą ścieżkę. Paelsia leżała dalej na północ niż Auranos, ale panująca tu temperatura i tak zaskoczyła Cleo. W Auranosie panował ciepły, umiarkowany klimat, nawet w najbardziej ponure zimowe miesiące wzgórza pozostawały zielone; rosły tam drzewa oliwne, a ogromne połacie ziemi zajmowały żyzne tereny uprawne. Natomiast Paelsia jak okiem sięgnąć była piaszczysta i szara.
– Niedaleko? – powtórzył Aron. – Niedaleko? Mira, moja słodka brzoskwinko, cierpliwość popłaca. Pamiętaj o tym.
– Lordzie, jestem najbardziej cierpliwą osobą ze wszystkich znanych mi ludzi, ale bolą mnie nogi – powiedziała dama dworu, osładzając skargę uśmiechem.
– Jest piękny dzień, a ja mam szczęście cieszyć się towarzystwem dwóch ślicznych dziewczyn. Musimy dziękować bogini za zaszczyt, jaki nas spotkał.
Cleo zobaczyła, że gwardzista przewrócił oczami. Kiedy zorientował się, że to widziała, nie odwrócił wzroku, choć tego oczekiwała. Rzucił jej prowokacyjne spojrzenie. To ją zaintrygowało. Zdała sobie sprawę, że wcześniej nie widziała – a przynajmniej nie zauważyła – tego gwardzisty.
– Jak masz na imię? – zapytała go.
– Theon Ranus, wasza wysokość.
– A więc, Theonie, masz coś do dodania na temat długości naszego dzisiejszego popołudniowego spaceru?
Aron zarechotał i napił się ze swojej piersiówki.
– Nie, księżniczko – rzekł Theon.
– Jestem zaskoczona, bo przecież ty zostaniesz poproszony o zaniesienie skrzynek z winem na statek.
– To mój obowiązek i zaszczyt służyć ci, pani.
Cleo przyglądała mu się przez chwilę. Miał brązowe włosy, opaloną i gładką skórę. Wyglądał raczej jak jeden z jej bogatych znajomych czekających na statku niż jak gwardzista przydzielony przez ojca na czas tej podróży.
Aron musiał myśleć o tym samym.
– Jesteś dość młody jak na gwardzistę – powiedział bełkotliwie, mrużąc oczy. – Nie możesz być starszy ode mnie.
– Mam osiemnaście lat, lordzie.
Aron prychnął.
– Myliłem się. Jesteś ode mnie starszy. Dużo starszy.
– O rok – przypomniała mu Cleo.
– Rok może być pełną rozkoszy wiecznością. – Arystokrata uśmiechnął się szeroko. – Zamierzam cieszyć się młodością i brakiem obowiązków przez rok, który mi jeszcze pozostał.
Cleo zignorowała Arona, ponieważ nazwisko gwardzisty wydało jej się znajome. Słyszała, jak ojciec, wychodząc ze spotkania rady, krótko wspomniał o rodzinie Ranusów. Ojciec Theona zmarł przed tygodniem; spadł z konia i złamał kark.
– Wyrazy współczucia z powodu utraty rodzica – powiedziała szczerze. – Simon Ranus był bardzo szanowany jako osobisty strażnik mojego ojca.
Gwardzista sztywno skinął głową.
– Wypełniał ten obowiązek z dumą. Mam nadzieję, że król Corvin uczyni mi zaszczyt i rozważy moją kandydaturę, szukając zastępcy mojego ojca. – Zmarszczył brwi, jakby nie spodziewał się, że będzie wiedziała o tej tragedii. W jego ciemnych oczach na moment pojawił się smutek. – Dziękuję za te miłe słowa, wasza wysokość.
Aron prychnął głośno i Cleo zgromiła go wzrokiem.
– Był dobrym ojcem? – zapytała Theona.
– Najlepszym. Nauczył mnie wszystkiego, co wiem, od kiedy tylko mogłem trzymać miecz w dłoni.
Pochyliła głowę ze współczuciem.
– W takim razie jego mądrość będzie żyła w tobie.
Teraz kiedy dostrzegła, jak przystojny jest gwardzista, coraz trudniej było jej wrócić wzrokiem do Arona, którego zbyt smukła sylwetka i blada skóra wskazywały na życie spędzone w zamkniętych pomieszczeniach. Theon miał szerokie ramiona, umięśnione ręce i klatkę piersiową, w ciemnoniebieskim mundurze pałacowego gwardzisty wyglądał świetnie.
Z poczuciem winy zmusiła się, by wrócić uwagą do swoich towarzyszy.
– Aronie, daję ci pół godziny, a potem wracamy na statek. Wszyscy na nas czekają.
Auranie uwielbiali dobrą zabawę, ale nie słynęli z cierpliwości. Jednak ponieważ przypłynęli do paelsiańskiego portu na pokładzie statku króla, będą musieli czekać, dopóki jego córka nie zdecyduje się wracać.
– Widać już targ, na który idziemy – stwierdził Aron, wskazując ręką. Cleo i Mira spojrzały w tamtą stronę i zobaczyły zbiorowisko drewnianych straganów i kolorowych, nieco spłowiałych namiotów, oddalone o jakieś dziesięć minut spacerem. To byli pierwsi ludzie, których widzieli, od kiedy godzinę wcześniej minęli grupkę obszarpanych dzieciaków stojących wokół ogniska. – Niedługo się przekonacie, że warto było się tu wybrać.
Powszechnie uważano, że wino z Paelsii jest napojem godnym bogini. Pyszne, nie za mocne, nie wywoływało złego samopoczucia czy bólu głowy, nieważne ile się go wypiło. Nie miało sobie równych w innych królestwach. Niektórzy powiadali, że w paelsiańskiej glebie i w winnych gronach kryła się potężna magia ziemi i dzięki niej ta kraina – pod wieloma innymi względami niedoskonała – wydawała tak doskonałe owoce.
Cleo nie zamierzała ich próbować. Nie piła już wina od wielu miesięcy, bo kiedyś wypiła zdecydowanie za dużo – aurańskiego, które smakowało niewiele lepiej niż ocet. Jednak ludzie, a przynajmniej Cleo, nie pili go ze względu na smak, ale z powodu jego odurzających właściwości i uczucia absolutnej beztroski. Takie uczucie, jeśli nie miało się cum, które przytrzymają przy brzegu, mogło sprawić, że człowiek zdryfuje na niebezpieczne morza. Cleo nie zamierzała pić niczego mocniejszego od wody czy soku z brzoskwini w dającej się przewidzieć przyszłości.
Patrzyła, jak Aron osusza piersiówkę. Zawsze wypijał dość wina za nich oboje i nigdy jeszcze nie przeprosił za to, co zrobił pod jego wpływem. Mimo jego wad wiele osób na dworze uważało, że król Corvin wybierze Arona na męża młodszej córki. Sama myśl o tym przyprawiała Cleo o dreszcz, jednak starała się, by chłopak trzymał się blisko niej. A to dlatego że znał jej tajemnicę. I choć nie wspomniał o tym od miesięcy, księżniczka była pewna, że nie zapomniał. I że nigdy nie zapomni.
Wyjawienie tego sekretu mogło ją zniszczyć.
Z tego powodu znosiła towarzystwo i umizgi Arona. Nikt by się nie domyślił, że tak naprawdę go nienawidzi.
– Jesteśmy na miejscu – rzekł Aron, gdy wreszcie przekroczyli bramy wiejskiego targu.
Za straganami, w oddali po prawej stronie, Cleo widziała niewielkie domy i chaty. Wyglądały znacznie biedniej niż gospodarstwa na aurańskich wsiach, ale ze zdziwieniem zauważała, że zbudowane z gliny, pokryte strzechą budyneczki są schludne i dobrze utrzymane – to kłóciło się z jej wyobrażeniem o Paelsii.
Tą krainą zamieszkaną przez ubogich wieśniaków rządził nie król, ale wódz, który – jeśli wierzyć plotkom – był potężnym czarodziejem. Chociaż Paelsia leżała tak blisko Auranosu, Cleo rzadko myślała o północnym sąsiedzie, od czasu do czasu słuchając z umiarkowaną ciekawością zabawnych opowieści o prymitywnych Paelsianach.
Aron zatrzymał się przed straganem przykrytym ciemnofioletowym materiałem sięgającym aż do ziemi.
Mira westchnęła z ulgą.
– Nareszcie.
Cleo odwróciła się i napotkała parę wpatrzonych w nią błyszczących ciemnych oczu. Cofnęła się instynktownie i poczuła, że tuż za nią stoi Theon. Obecność gwardzisty dodała jej otuchy.
Sprzedawca wina wyglądał na człowieka prymitywnego, a nawet groźnego, podobnie jak inni mieszkańcy Paelsii, których widzieli po drodze. Miał pociągłą, ogorzałą twarz i nierówne zęby; jeden na przedzie był ułamany, choć zachował zdrową, białą barwę. Mężczyzna miał na sobie skromne znoszone ubranie, uszyte z lnu i baraniej skóry, oraz grubą wełnianą tunikę chroniącą przed mrozem. Skrępowana Cleo otuliła się szczelniej peleryną podbitą sobolim futrem, zakrywając jedwabną, haftowaną złotem błękitną suknię.
Aron z zainteresowaniem przyjrzał się Paelsianinowi.
– Ty jesteś Silas Agallon?
– Tak.
– To twój szczęśliwy dzień, Silasie. Powiedziano mi, że twoje wino jest najlepsze w całej Paelsii.
– Zgadza się.
Zza straganu wyłoniła się śliczna ciemnowłosa dziewczyna.
– Mój ojciec jest utalentowanym winiarzem.
– To Felicia, moja córka. – Silas wskazał dziewczynę ruchem głowy. – Córka, która w tej chwili powinna się szykować do ślubu.
Zaśmiała się.
– Miałabym zostawić cię samego, żebyś cały dzień taszczył skrzynie z winem? Przyszłam cię przekonać, żebyś zamknął wcześniej.
– Może to zrobię. – Zadowolony błysk w ciemnych oczach sprzedawcy przygasiła wzgarda, gdy dostrzegł wytworny strój Arona. – A z kim ja mam do czynienia?
– Razem ze swoją uroczą córką macie zaszczyt zostać przedstawieni jej królewskiej wysokości księżniczce Cleionie Bellos z Auranosu. – Aron wskazał Cleo, a potem Mirę. – To lady Mira Cassian. A ja jestem Aron Lagaris. Mój ojciec jest panem na Wzgórzu Czarnego Bzu, położonym na południowym wybrzeżu Auranosu.
Felicia spojrzała na Cleo zaskoczona i z szacunkiem skłoniła głowę.
– To zaszczyt, wasza wysokość.
– Tak, prawdziwy zaszczyt – zgodził się Silas, a Cleo nie usłyszała w jego głosie sarkazmu. – Nieczęsto członkowie rodzin królewskich z Auranosu lub Limerosu odwiedzają naszą skromną wioskę. Nie pamiętam, kiedy zdarzyło się to ostatni raz. Będę zaszczycony, wasza wysokość, jeśli skosztujesz mojego wina, zanim dobijemy targu.
Cleo pokręciła głową z uśmiechem.
– Aron jest zainteresowany waszym towarem, ja tylko mu towarzyszę.
Sprzedawca wyglądał na zawiedzionego, a nawet odrobinę dotkniętego.
– Mimo to proszę, uczyń mi, pani, tę łaskę i spróbuj mojego wina, by wznieść toast za ślub mojej córki.
Jak mogła odmówić takiej prośbie? Skinęła głową, usiłując ukryć niechęć.
– To dla mnie przyjemność.
Im szybciej będzie miała to z głowy, tym szybciej opuszczą targ. Owszem, było tu kolorowo i tłumnie, ale w powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach; jakby gdzieś w pobliżu znajdował się dół kloaczny, którego smrodu nie maskowały żadne wonne zioła lub kwiaty. Ubóstwo tej krainy robiło przygnębiające wrażenie. Cleo uznała, że powinna była zostać na statku ze znajomymi i pozwolić Aronowi samemu wybrać się po wino.
Tak naprawdę o biednej Paelsii wiedziała tylko tyle, że kraina ta posiadała jedno bogactwo, którym nie mogły poszczycić się oskrzydlające ją królestwa. Na położonej blisko morza paelsiańskiej ziemi rosła winorośl, przy której bledły inne hodowle. Wielu mówiło, że działo się tak dzięki magii ziemi. Cleo słyszała opowieści o wykradanych stąd sadzonkach, które marniały i więdły niemal natychmiast po przekroczeniu granicy.
– Będziecie moimi ostatnimi klientami – powiedział Silas. – Potem spełnię prośbę córki i zamknę kram na dziś, by przygotować się do jej ślubu o zmierzchu.
– Gratuluję wam obojgu – rzucił Aron bez zainteresowania, przyglądając się wystawionym butelkom. Zacisnął usta. – Masz kieliszki do próbowania wina?
– Oczywiście. – Sprzedawca wszedł za ladę swojego stoiska i zaczął grzebać w rozklekotanej drewnianej skrzynce. Wyciągnął trzy kieliszki, w których odbiły się promienie słoneczne, a potem odkorkował butelkę. Nalał jasnego, bursztynowego płynu do kieliszków i pierwszy podał Cleo.
Nagle obok księżniczki znalazł się Theon i chwycił kieliszek, zanim zdążyła go dotknąć. Wzburzenie gwardzisty sprawiło, że sprzedawca win zrobił niepewny krok do tyłu.
– Co robisz? – zdziwiła się księżniczka.
– Bez zastanowienia próbujesz czegoś, co oferuje ci nieznajomy? – zapytał surowo Theon.
– Nie jest zatrute.
Zajrzał do kieliszka.
– Skąd możesz to wiedzieć na pewno?
Żachnęła się ze zniecierpliwieniem. Sądził, że ktoś mógłby ją otruć? W jakim celu? Od ponad stulecia panował pokój. Nie było żadnego zagrożenia. Zabrała na tę wycieczkę pałacowego gwardzistę tylko po to, by udobruchać swojego nadopiekuńczego ojca, nie z rzeczywistej potrzeby.
– Dobrze. – Skinęła ręką. – W takim razie nie krępuj się i spróbuj. Zapewniam, że nie wypiję tego wina, jeśli padniesz trupem.
– Och, to niedorzeczne – wycedził Aron. Wychylił swój kieliszek.
Cleo popatrzyła na niego.
– No i…? Umierasz?
Zamknął oczy, rozkoszując się smakiem.
– Tylko z pragnienia.
Księżniczka przeniosła wzrok na Theona i uśmiechnęła się kpiąco.
– Mogę teraz odzyskać swój kieliszek? Czy uważasz, że ten sprzedawca win zadał sobie trud zatrucia każdego kieliszka oddzielnie?
– Oczywiście, że nie. Proszę, miłej zabawy. – Podał jej wino. Silas był teraz raczej zażenowany niż gniewny z powodu zamieszania, jakie spowodował obrońca księżniczki.
Cleo usiłowała nie sprawdzać, czy szkło jest dostatecznie czyste.
– Jestem pewna, że to wyborne wino.
Silas wyglądał na wdzięcznego za tę uwagę. Theon cofnął się i stanął po prawej stronie stoiska, uspokojony, ale czujny. A myślała, że jej ojciec jest nadopiekuńczy.
Kątem oka zobaczyła, że Aron wypił ponownie napełniony przez córkę sprzedawcy kieliszek.
– Niebywałe. Absolutnie niebywałe, właśnie tak jak słyszałem.
Mira upiła łyczek, jak przystało damie, i uniosła brwi.
– Jest wspaniałe.
Teraz kolej Cleo. Ostrożnie spróbowała bursztynowego trunku. Gdy tylko dotknął jej języka, poczuła konsternację. Nie dlatego, że był nieświeży, ale dlatego że był przepyszny – słodki, delikatny, nieporównywalny z niczym, czego do tej pory próbowała. Budził pragnienie, by napić się więcej. Jej serce zaczęło bić szybko. Kilka łyków… i kieliszek był pusty. Spojrzała na swoich towarzyszy. Miała wrażenie, że świat jest jaśniejszy, a stojących obok ludzi nagle spowiły błyszczące poświaty, sprawiając, że wydawali się piękniejsi. Aron stał się dla niej odrobinę mniej odrażający.
A Theon – mimo apodyktycznego zachowania – nagle stał się nieprawdopodobnie przystojny.
To wino było niebezpieczne; bez wątpienia niebezpieczne. Było warte każdej kwoty, jakiej zażąda sprzedawca. Cleo, jeśli to możliwe, musiała trzymać się od tego trunku z daleka. I teraz, i w przyszłości.
– Twoje wino jest bardzo dobre – powiedziała głośno, próbując nie okazywać przesadnego entuzjazmu. Chciała poprosić o dolewkę, ale ugryzła się w język.
Silas promieniał.
– Bardzo miło mi to słyszeć.
Felicia kiwnęła głową.
– Mój ojciec to geniusz.
– Tak, twoje wino jest warte zakupu – wybełkotał Aron. W trakcie wycieczki cały czas popijał z ozdobnej złotej piersiówki, którą zawsze miał przy sobie. Zaskakujące, że wciąż jeszcze stał prosto bez niczyjej pomocy. – Dziś wezmę cztery skrzynie, a kolejnych dwanaście dostarczysz do mojej rezydencji.
Silasowi zaświeciły oczy.
– To da się zrobić.
– Zapłacę piętnaście aurańskich centymów za skrzynkę.
Smagły sprzedawca pobladł.
– Są warte co najmniej czterdzieści za skrzynkę. Płacono mi już nawet pięćdziesiąt.
– Kiedy? Pięć lat temu? – zapytał Aron kpiąco. – Teraz nie ma już dość chętnych na wino, żebyś zarobił na chleb. Limerianie w ostatnich latach nie są dobrymi klientami, prawda? Sprowadzanie drogiego wina stało się mało ważne przy ich obecnych problemach gospodarczych. Kupują tylko Auranie, bo wszyscy wiedzą, że wasi zapomniani przez boginię wieśniacy nie mają złamanego centyma. Piętnaście za skrzynkę to moja ostateczna oferta. To chyba dobry dzienny utarg, biorąc pod uwagę, że chcę kupić szesnaście skrzyń, a w przyszłości może więcej. Czy to nie ładna okrągła sumka w sam raz na prezent dla twojej córki w dzień ślubu? Felicia, co o tym myślisz? Czy to nie lepsze, niż zamknąć sklep wcześniej i nic nie zarobić?
Córka winiarza zagryzła wargę, marszcząc brwi.
– To lepsze niż nic. Wesele i tak za dużo już kosztowało… Sama nie wiem. Ojcze?
Cleo słuchała nieuważnie, koncentrując się na opanowaniu pokusy wychylenia kieliszka, który sprzedawca ponownie dla niej napełnił. Aron uwielbiał się targować. Wywalczenie najniższej możliwej ceny to był jego konik, nieważne, czego dotyczyły negocjacje.
– Nie chcę nikogo obrazić – powiedział Silas, pocierając dłonie. – Czy byłbyś skłonny, panie, zapłacić dwadzieścia pięć centymów za skrzynkę?
– Nie. – Aron przyglądał się swoim paznokciom. – Choć twoje wino jest dobre, na tym targu jest wielu innych sprzedawców, podobnie zresztą jak po drodze na nasz statek. Oni z radością przyjmą moją ofertę. Mogę dokonać zakupu gdzie indziej, jeśli wolisz stracić szansę na zarobek. Czy tego właśnie chcesz?
– Nie, ja… – Winiarz zmarszczył czoło. – Chcę sprzedać swoje wino. Przecież po to tu jestem. Ale za piętnaście centymów…
– Mam lepszy pomysł. Może niech to będzie czternaście centymów za skrzynkę? – W zielonych oczach Arona pojawił się niegodziwy błysk. – I liczę do dziesięciu, zanim obniżę ofertę o kolejnego centyma.
Mira odwróciła wzrok zażenowana. Cleo otworzyła usta… a potem, przypominając sobie, co Aron może jej zrobić, zamknęła je. Był zdecydowany kupić wino za najniższą możliwą cenę. Nie chodziło o to, że nie mógł zapłacić więcej; Cleo wiedziała, że ma przy sobie dość pieniędzy, by kupić wiele skrzynek wina nawet za najbardziej wygórowaną kwotę.
– Dobrze – wycedził wreszcie Silas przez zaciśnięte zęby, chociaż wydawało się, że przyszło mu to z dużym trudem. Zerknął na Felicię, a potem ponownie spojrzał na stojącego przed nim młodzieńca. – Czternaście za skrzynkę, szesnaście skrzynek. Wyprawię mojej córce wesele, na jakie zasługuje.
– Świetnie. Jak my, Auranie, zawsze was zapewnialiśmy… – Aron, uśmiechając się zwycięsko, sięgnął do kieszeni, wyciągnął plik banknotów i odliczył należną kwotę, kładąc ją na wyciągniętej dłoni sprzedawcy. Stało się więcej niż jasne, że wytargowana suma jest drobnostką w porównaniu z tym, co ma przy sobie. Sądząc po oburzeniu malującym się na twarzy winiarza, ta zniewaga nie pozostała niezauważona. – …Dzięki winogronom – ciągnął Aron – zawsze wyżywicie wasz naród.
Dwie osoby zbliżyły się do stoiska.
– Felicia, co tutaj robisz? – spytał ktoś głębokim głosem. – Nie powinnaś być ze swoimi przyjaciółkami i się szykować?
– Już niedługo idę, Tomasie – szepnęła dziewczyna. – Zaraz tu skończymy.
Cleo zerknęła na dwóch młodzieńców, którzy podeszli do straganu. Mieli ciemne, niemal czarne włosy, ciemne brwi, oczy koloru miedzi. Byli smagli, wysocy, szerocy w ramionach. Tomas, starszy z nich, mający pewnie dwadzieścia kilka lat, przyglądał się uważnie sprzedawcy win.
– Coś się stało, ojcze?
– Stało? – powtórzył Silas, zgrzytnąwszy zębami. – Oczywiście, że nie. Kończę sprzedaż, to wszystko.
– Jesteś zdenerwowany. Przecież widzę.
– Nieprawda.
Drugi chłopak spojrzał złym okiem na Arona, a potem na Cleo i Mirę.
– Czy ci ludzie próbują cię oszukać, ojcze?
– Jonasie, to nie twoja sprawa.
– To jest moja sprawa, ojcze. Ile ten człowiek zgodził się ci zapłacić? – Jonas z nieskrywaną niechęcią zmierzył Arona spojrzeniem od stóp do głów.
– Czternaście za skrzynkę – oświadczył lekko arystokrata. – Uczciwa cena, na którą twój ojciec przystał z radością.
– Czternaście! – syknął Jonas. – Jak śmiesz go tak obrażać!
Tomas złapał brata za koszulę i odciągnął do tyłu.
– Uspokój się.
Oczy Jonasa błysnęły gniewnie.
– Kiedy nasz ojciec jest wykorzystywany przez jakiegoś bękarta wystrojonego w jedwabie, to mnie obraża.
– Bękarta? – Głos Arona stał się lodowaty. – Kogo nazywasz bękartem, wieśniaku?
Tomas odwrócił się wolno; aż gotował się z wściekłości.
– Mój brat nazywał bękartem ciebie, bękarcie.
Absolutnie najgorsze wyzwisko, jakim można obrzucić Arona – Cleo miała wrażenie, że spada w przepaść. Niewiele osób o tym wiedziało, lecz Aron naprawdę był bękartem, synem ładnej jasnowłosej służącej, która spodobała się jego ojcu. Żona Sebastiana Lagarisa okazała się bezpłodna, więc przygarnęła dziecko i wychowała jak swoje. Służąca, prawdziwa matka Arona, niedługo później zmarła w tajemniczych okolicznościach, których nikt nie odważył się kwestionować ani wtedy, ani teraz. Ale ludzie gadali. I to gadanie dotarło do uszu Arona, gdy był dość duży, by zrozumieć.
– Księżniczko? – zapytał Theon, jakby czekając na polecenie, by interweniować. Położyła mu rękę na ramieniu, powstrzymując go. Nie musieli robić jeszcze większego przedstawienia.
– Chodźmy stąd, Aronie. – Wymieniła zaniepokojone spojrzenia z Mirą, która nerwowym gestem odstawiła kieliszek wina.
Arystokrata wciąż jednak patrzył na Tomasa.
– Jak śmiesz mnie obrażać?
– Posłuchaj swojej słodkiej towarzyszki i odejdź – poradził Tomas. – Im szybciej, tym lepiej.
– Jak tylko dostanę moje wino, zrobię to z przyjemnością.
– Zapomnij o winie. Odejdź i uważaj się za szczęściarza, że puszczam płazem tę zniewagę. Ojciec jest ufny i gotów przystać na zaniżoną cenę. Ja nie.
Aron się najeżył, zbyt urażony i oszołomiony alkoholem, by zachować rozsądek w konfrontacji z dwoma rosłymi i silnymi Paelsianami.
– Macie choć najbledsze pojęcie, kim jestem?
– A co to nas obchodzi?
– Jestem Aron Lagaris, syn Sebastiana Lagarisa, pana na Wzgórzu Czarnego Bzu. Towarzyszę księżniczce Auranosu Cleionie Bellos. Okażcie nam szacunek.
– To niedorzeczne, Aronie – syknęła Cleo cicho. Naprawdę by wolała, żeby się tak nie wywyższał. Mira ścisnęła jej dłoń, sygnalizując, że powinni już iść.
– Och, wasza wysokość – rzucił Jonas tonem ociekającym sarkazmem, po czym ukłonił się prześmiewczo. – Obie wasze wysokości. To prawdziwy zaszczyt oddychać tym samym powietrzem co wy.
– Powinienem kazać cię ściąć za taki brak szacunku – powiedział bełkotliwie arystokrata. – Was obu i waszego ojca. I waszą siostrę.
– Nie mieszaj jej do tego – warknął Tomas.
– Niech zgadnę, skoro bierze ślub, to pewnie jest już przy nadziei? Słyszałem, że paelsiańskie dziewczyny nie czekają na zamążpójście, zanim rozłożą nogi przed każdym, kto ma dość pieniędzy, by za to zapłacić. – Aron spojrzał na Felicię, która wyglądała na upokorzoną i zgorszoną. – Mam trochę pieniędzy, może więc poświęcisz mi pół godziny?
– Aron! – krzyknęła Cleo z obrzydzeniem.
Zignorował ją, co nie było zaskakujące. Jonas popatrzył na nią wzrokiem pełnym furii – tak gorącym, że poczuła się napiętnowana.
Tomas, który wydawał się odrobinę mniej porywczy od brata, obrzucił Arona najbardziej mrocznym i jadowitym spojrzeniem, jakie Cleo kiedykolwiek widziała.
– Mógłbym cię zabić.
Arystokrata uśmiechnął się ironicznie.
– Spróbuj.
Cleo wreszcie zerknęła przez ramię na Theona, któremu zakazała interweniować. Chciała wrócić na statek i zostawić za sobą tę nieprzyjemną sytuację. Ale na to było już za późno.
Podjudzony znieważeniem siostry Tomas rzucił się na Arona z zaciśniętymi pięściami. Mira zakryła oczy rękami. Nie było wątpliwości, że Paelsianin mógł łatwo wygrać bójkę, jednak arystokrata miał przy sobie broń – elegancki wysadzany klejnotami sztylet, który nosił na biodrze. Teraz po niego sięgnął i wbił ostrze Tomasowi w gardło. Trysnęła krew, chłopak złapał się za szyję, wytrzeszczył oczy z szoku i bólu. Osunął się na kolana, a chwilę później ciężko upadł na ziemię. Zaciskał ręce na sztylecie, ale nie zdołał go wyciągnąć. Krew szybko utworzyła karmazynową kałużę wokół jego głowy.
To wszystko stało się tak szybko…
Księżniczka zakryła usta dłonią, by powstrzymać się od krzyku. Ktoś inny jednak krzyczał – przeszywający wrzask Felicii sprawił, że Cleo krew ścięła się w żyłach. I nagle inni ludzie na targu zauważyli, co się wydarzyło.
Podniosły się krzyki. Wokół księżniczki zrobiło się tłoczno, obok niej ludzie się przepychali, potrącali ją. Zapiszczała z przerażenia. Theon objął ją w pasie, gwałtownym ruchem odciągnął w tył i popchnął Mirę przed siebie. Arystokrata trzymał się blisko nich. Opuścili targ ścigani pełnym rozpaczy i furii okrzykiem Jonasa.
– Jesteście martwi! Zabiję was za to! Was oboje!
– Zasłużył sobie – burknął Aron. – Zamierzał mnie zabić. Ja tylko się broniłem.
– Proszę się nie zatrzymywać, wasza lordowska mość – rzekł Theon, a w jego głosie słychać było zdegustowanie.
Przepchnęli się przez tłum i wyszli na drogę prowadzącą do portu.
Tomas nie dożyje wesela siostry. Felicia w dniu swojego ślubu widziała, jak mordują jej brata. Wino zaciążyło Cleo na żołądku, jakby nagle skwaśniało. Wyrwała się Theonowi i zwymiotowała.
Mogła kazać gwardziście powstrzymać Arona, zanim sytuacja wymknęła się spod kontroli. Ale tego nie zrobiła.
Nikt ich nie gonił. Po jakimś czasie nieco zwolnili kroku. Księżniczka szła z opuszczoną głową, trzymając Mirę za rękę. Wszyscy czworo pokonywali szarą, piaszczystą krainę w całkowitym milczeniu.
Cleo była pewna, że już zawsze będzie ją prześladować wspomnienie pełnych bólu oczu tego chłopaka.
Rozdział 2
Paelsia
Jonas padł na kolana i ze grozą wpatrywał się w ozdobny sztylet tkwiący gardle brata. Tomas zrobił ruch, jakby chciał go wyjąć, ale nie dał rady. Drżąc, Jonas zacisnął dłoń wokół rękojeści i z pewnym wysiłkiem wyciągnął ostrze. Zakrył ranę ręką. Spomiędzy jego palców trysnęła gorąca czerwona krew.
Stojąca za Jonasem Felicia zaczęła krzyczeć.
– Tomas, nie umieraj! Błagam!
Oczy ich brata gasły z każdym coraz wolniejszym uderzeniem jego serca.
Jonas miał zamęt w głowie, nie mógł zebrać myśli. Miał wrażenie, jakby czas się dla niego zatrzymał.
Wesele. Dziś było jakieś wesele. Wesele Felicii. Zgodziła się poślubić ich przyjaciela – Paula. Dokuczali mu żartobliwie, gdy miesiąc temu zakochani ogłosili swoje zaręczyny. A potem z otwartymi ramionami powitali go w rodzinie.
Zaplanowano wielkie święto, czegoś podobnego ich uboga wioska długo nie zobaczy po raz drugi. Jedzenie, picie… i mnóstwo ładnych przyjaciółek Felicii, w których towarzystwie bracia Agallon mogli zapomnieć o trudach życia. Obaj bardzo się kochali – i jeśli się czegoś podjęli razem, zawsze im się to udawało.
Aż do teraz.
Jonas w coraz większej panice zaczął rozglądać się wokół.
– Czy jest tu jakiś uzdrowiciel?
Jego ręce pokrywała krew brata. Tomas wpadł w konwulsje, wydał z siebie bulgotliwy charkot.
– Nie rozumiem – powiedział Jonas łamiącym się głosem. Felicia kurczowo trzymała go za ramię, jej pełne boleści lamenty były ogłuszające. – To stało się tak szybko. Dlaczego?
Jego bezradny ojciec miał twarz ściągniętą bólem, ale spokojną.
– Taki los, synu.
– Los? – Jonas wypluł z siebie to słowo, czując rozpalającą się w nim wściekłość. – Nie los to sprawił, lecz aurański paniczyk, który uważa nas za pył pod swoimi stopami.
Paelsia od dziesięcioleci podupadała coraz bardziej, ziemia powoli marniała i umierała, tymczasem jej sąsiedzi w dalszym ciągu żyli w dostatku i rozpasaniu, odmawiając Paelsianom pomocy, odmawiając im nawet prawa do polowania na swoich pełnych zwierzyny terenach. Trwała najsroższa w dziejach zima. Za dnia dawało się jeszcze wytrzymać, ale noce były lodowate, a cienkie ściany chat słabo chroniły przed mrozem.Wielu ludzi zamarzło na śmierć lub umarło z głodu.
W Auranosie nikt nie umierał z głodu ani z zimna. Ta niesprawiedliwość napawała braci Agallon goryczą. Nienawidzili Auranian, zwłaszcza arystokratów. Jednak do tej pory ta nienawiść nie miała konkretnej formy ani imienia, była wstrętem w stosunku do ludzi, których Jonas nigdy do tej pory nie spotkał.
Teraz jego nienawiść zyskała imię.
Patrzył na twarz starszego brata, na pokryte krwią usta. Zapiekły go oczy, ale siłą woli powstrzymał łzy. Musiał być teraz silny dla Tomasa. Tomas, choć starszy jedynie o cztery lata, zawsze nalegał, żeby brat był silny – wpajał mu to od dziesięciu lat, czyli od śmierci matki.
Nauczył Jonasa wszystkiego – jak polować, jak przeklinać, jak zachowywać się wobec dziewczyn. Wspólnie zapewniali rodzinie byt. Kradli, kłusowali, robili wszystko, żeby przetrwać.
„Jeśli czegoś chcesz – powtarzał Tomas – musisz to sobie wziąć. Nikt ci nie da po dobroci. Pamiętaj o tym, braciszku”.
Jonas pamiętał. Zawsze będzie o tym pamiętał.
Konwulsje ustały, Tomas leżał bez ruchu, krew na dłoniach Jonasa powoli zastygała.
W spojrzeniu Tomasa poza bólem malowało się coś jeszcze. Oburzenie.
Nie tylko z powodu niesprawiedliwości, jaką była śmierć z ręki aurańskiego lorda. Nie… również z powodu niesprawiedliwości, jaką było życie wypełnione nieustanną walką o przetrwanie. Jak do tego doszło?
Sto lat temu paelsiański wódz udał się do władców Limerosu i Auranosu, królestw sąsiadujących z jego ziemią na północy i południu, i prosił o pomoc. Król Limerosu odmówił, stwierdzając, że jego kraj także jest osłabiony po dopiero co zakończonej wojnie z Auranosem. Jednak dobrze prosperujący Auranos zaproponował Paelsii umowę. Sfinansuje utworzenie winnic na wszystkich żyznych ziemiach sąsiada – ziemiach, na których można było hodować zboże, by wykarmić mieszkańców i zwierzęta. Auranie obiecali sprowadzać do siebie paelsiańskie wino po korzystnych cenach, co z kolei pozwoli Paelsii kupować aurańskie zboże, które także miało niewiele kosztować. Ówczesny król Auranosu obiecywał, że to będzie korzystne dla obu krain, a łatwowierny wódz Paelsii przystał na ten układ.
Umowę zawarto na określony czas. Po pięćdziesięciu latach ustalone ceny przestały obowiązywać. Teraz Paelsian nie było już stać na sprowadzanie aurańskiej żywności, ponieważ Auranie, jedyni odbiorcy wina, płacili coraz mniej. Paelsia powoli umierała. Nie posiadała statków, by móc wywozić swoje towary do królestw po drugiej stronie Morza Srebrnego, w ascetycznym Limerosie zaś gorliwie czczono boginię, która nie pochwalała pijaństwa. Paelsianie mieli na sprzedaż tylko wino.
Rozpaczliwe szlochy siostry w dniu, który miał być najszczęśliwszym w jej życiu, łamały Jonasowi serce.
– Walcz – wyszeptał do brata. – Walcz dla mnie. Walcz o życie.
Nic już nie zdołam zrobić, przekazywał Tomas spojrzeniem, które powoli gasło. Nie mógł powiedzieć ani słowa, bo jego krtań przecięło aurańskie ostrze. To ty walcz o Paelsię. O nas wszystkich. Nie pozwól, żeby tak to się skończyło. Nie pozwól im wygrać.
Jonas nie potrafił już powstrzymać szlochu, który wzbierał mu w piersi. Wściekłość wypełniła jego serce.
Lord Aron Lagaris za to zapłaci.
I ta jasnowłosa dziewczyna – księżniczka Cleiona. Stała obok z chłodnym i rozbawionym uśmieszkiem na pięknej twarzy i patrzyła, jak jej przyjaciel morduje Tomasa.
– Przysięgam, że cię pomszczę – wydusił Jonas przez zaciśnięte zęby. – To dopiero początek.
Spiął się, gdy ojciec dotknął jego ramienia.
– On odszedł, synu. Jego dusza już opuściła ten świat
Jonas oderwał drżące zakrwawione dłonie od poranionej szyi brata. Spojrzał w bezchmurne błękitne niebo i ochryple krzyknął z boleści.
Złoty jastrząb siedzący na straganie Silasa poderwał się do lotu.
Rozdział 3
Limeros
Ktoś zadał jakieś pytanie, ale Magnus nie słuchał. Po pewnym czasie ludzie na ucztach zaczynali przypominać muszki owocówki, które są denerwujące, ale nie sposób szybko i łatwo się ich pozbyć.
Przybrał uprzejmy, jak miał nadzieję, wyraz twarzy i odwrócił się w lewo, w stronę jednego z bardziej dokuczliwych insektów. Odgryzł kolejny kawałek kaana i połknął go czym prędzej, usiłując nie poczuć smaku. Ledwo zerknął na soloną wołowinę na swoim cynowym talerzu. Szybko tracił apetyt.
– Proszę o wybaczenie – rzekł – ale nie dosłyszałem.
– Pańska siostra, Lucia, wyrosła na piękną młodą damę, nieprawdaż? – odpowiedziała lady Sophia, delikatnie wycierając kącik ust haftowaną żakardową chusteczką.
Magnus zamrugał. Rozmowy towarzyskie go nużyły.
– Zgadza się.
– Proszę mi przypomnieć, ile lat dziś skończyła.
– Szesnaście.
– Śliczna dziewczyna. I taka ułożona.
– Odebrała dobre wychowanie.
– Oczywiście. Czy już ma narzeczonego?
– Jeszcze nie.
– Hm. Mój syn Bernardo to bardzo utalentowany, całkiem przystojny młodzieniec, a niewysoki wzrost nadrabia inteligencją. Sądzę, że doskonale by do siebie pasowali.
– O tym powinnaś, pani, rozmawiać z moim ojcem.
Dlaczego został posadzony obok tej kobiety? Była stara i pachniała kurzem, a także z jakiegoś dziwacznego powodu wodorostami. Czyżby wynurzyła się z Morza Srebrnego i przybyła do granitowego zamku w Limerosie od strony kamienistych klifów, a nie jak reszta gości przez skuty mrozem ląd?
Jej mąż, lord Lenardo, siedzący obok na krześle z wysokim oparciem pochylił się do przodu.
– Dość tego swatania, żono. Jestem ciekaw, co książę myśli o problemach w Paelsii.
– Problemach? – powtórzył Magnus.
– Ostatnich niepokojach wywołanych zamordowaniem syna ubogiego sprzedawcy win na targu, przy wielu świadkach.
Magnus przeciągnął palcem po brzegu swojego kielicha.
– Morderstwo syna ubogiego sprzedawcy win. Proszę wybaczyć mój jawny brak zainteresowania, ale to nie brzmi jak coś nadzwyczajnego. Paelsianie to prymitywny lud, skory do przemocy. Słyszałem, że jedzą surowe mięso, jeśli rozpalenie ogniska zajmie dużo czasu.
Lord Lenardo uśmiechnął się krzywo.
– W rzeczy samej. Jednak to było nietypowe zdarzenie, ponieważ zabójstwa dokonał aurański arystokrata, który odwiedził targ.
To było nieco bardziej interesujące.
– Doprawdy? Kto taki?
– Nie wiem, ale krążą plotki, że sama księżniczka Cleiona była zamieszana w ten incydent.
– Ach. Plotki mają wiele wspólnego z piórami. Jedno i drugie rzadko ma jakąkolwiek wagę.
Chyba że te plotki okażą się prawdą.
Magnus znał młodszą księżniczkę Auranosu, rówieśnicę jego siostry. Spotkał ją kiedyś, kiedy byli małymi dziećmi, jednak powtórny wyjazd do Auranosu go nie interesował. Poza tym jego ojciec żywił ogromną niechęć do tamtejszego króla, niechęć w pełni odwzajemnianą.
Książę powędrował wzrokiem na drugi koniec sali i ujrzał ojca, który patrzył na niego z chłodną dezaprobatą. Nie znosił, gdy na publicznych bankietach syn demonstracyjnie okazywał znudzenie. Uważał to za zuchwałość. Jednak Magnusowi z trudem przychodziło skrywanie prawdziwych odczuć – choć musiał przyznać, że niespecjalnie się starał.
W geście toastu uniósł swój kielich wypełniony wodą, jakby pił zdrowie ojca, Gaiusa Damory, władcy Limerosu.
Król zacisnął usta.
Magnus nie przejął się zbytnio. Zadbanie o to, by uczta się udała, nie należało do niego. To i tak jedno wielkie oszustwo, pomyślał. Ojciec to tyran, który rządzi strachem i przemocą. Dzięki hordzie rycerzy i żołnierzy narzuca swoją wolę poddanym i wkłada wiele wysiłku, by budować swój wizerunek potężnego, uzdolnionego, wybitnego władcy.
Dwanaście lat temu despotyczny Gaius, Krwawy Król, przejął tron po ojcu, powszechnie uwielbianym królu Davidusie, i wtedy w Limerosie nastały ciężkie czasy. Trudności gospodarczych nie odczuli mieszkańcy dworu, ponieważ limerańska religia nie zezwalała na życie w luksusie, ale nie sposób było zignorować problemy nasilające się w całym królestwie. Magnusa zdumiewało, że ojciec nigdy publicznie nie poruszył tej kwestii.
A jednak arystokracji do posiłku podano kaana – papkę z żółtej fasoli, która smakowała jak kleik – i oczekiwano, że zostanie zjedzona. Tą potrawą wielu Limeran napełniało żołądki w trakcie ciągnącej się w nieskończoność zimy.
Poza tym ze ścian zdjęto arrasy i obrazy, które przeniesiono do zamkowego skarbca – zostały po nich nagie, surowe mury. Muzyka została zakazana, podobnie jak śpiew i taniec. W zamku wolno było trzymać tylko wysoce edukacyjne książki, żadnej powieści, która służyłaby czystej rozrywce. Króla Gaiusa obchodziły tylko limerańskie ideały: siła, wiara i wiedza, nie dbał o sztukę, piękno czy przyjemności.
Krążyły plotki, że Limeros chyli się ku upadkowi – podobnie jak Paelsia kilka pokoleń temu – z powodu zaniku elementia, magii żywiołów. Magia, która dała światu życie, wysychała jak woda na środku pustyni.
Gdy stulecia temu dwie rywalizujące ze sobą boginie Cleiona i Valoria unicestwiły się nawzajem, na świecie pozostały tylko nieliczne pozostałości po elementia. Teraz nawet te resztki zaczęły niknąć – tak szeptali ci, którzy wierzyli w magię. Limeros brała we władanie zima, a wiosna i lato co roku stawały się krótsze. Paelsia obumierała, jej coraz bardziej wyjałowiona ziemia przeradzała się w suche pustkowie. Tylko w leżącym na południu Auranosie nie było widać śladów rozpadu.
Limeros był krajem ludzi pobożnych, którzy zwłaszcza w ciężkich czasach szukali pocieszenia w religii i wierze w boginię Valorię, ale Magnus w skrytości ducha uważał, że ci, którzy wierzyli w jakieś siły nadprzyrodzone, okazywali słabość charakteru.
W każdym razie większość wierzących. Robił wyjątek dla kilku najbliższych mu osób. Skierował wzrok na prawo od ojca, gdzie posłusznie siedziała jego siostra, honorowy gość tej uczty wydanej z okazji jej urodzin.
Miała na sobie suknię w jaskrawych, ciepłych barwach zachodu słońca. To była nowa suknia, której Magnus nigdy dotąd nie widział, pięknie uszyta, mająca symbolizować bogactwo i wspaniałość rodziny królewskiej. Jednak nawet Magnus był zaskoczony, jak żywo odcinał się ten kolor od tła szarości i czerni, w które przyodziali się uczestnicy uczty, by przypodobać się królowi.
Księżniczka miała jasną, nieskazitelną cerę i długie, jedwabiste czarne włosy, które, gdy nie były pięte, opadały aż do talii. Jej oczy miały ten sam odcień co bezchmurne niebo, a usta były pełne i naturalnie różowe. Lucia Eva Damora była najpiękniejszą dziewczyną w całym Limerosie. Nikt nie dorównywał jej urodą.
Nagle szklany kielich ściskany przez Magnusa pękł i poranił mu dłoń. Książę zaklął i chwycił serwetkę, by obwiązać nią ranę. Lady Sophia i lord Lenardo popatrzyli na niego czujnie, jakby zaniepokoiło ich podejrzenie, że rozmowa o aranżowaniu małżeństwa i morderstwie tak go zdenerwowała.
Zdenerwowało go coś innego.
Jaki jestem głupi! Strasznie głupi!
Ta sama myśl malowała się na twarzy ojca – nic nie uszło jego uwagi. Matka, królowa Althea, siedząca po lewej stronie króla, również zauważyła, co się stało. Natychmiast odwróciła chłodne spojrzenie i kontynuowała rozmowę z kobietą zajmującą miejsce obok niej.
Ojciec patrzył gniewnie, jakby wstydził się niezdarnego, zuchwałego dziedzica tronu. Magnus zastanawiał się, czy kiedyś nadejdzie dzień, w którym ojciec będzie z niego zadowolony. Chyba powinien być wdzięczny, że ojciec w ogóle zaprosił go na tę ucztę; zapewne chciał stworzyć wrażenie, że rodzinę królewską Limerosu spajają silne więzi i ciepłe uczucia – teraz i zawsze.
Co za farsa!
Magnus już dawno opuściłby zimną, bezbarwną ojczyznę, by odkrywać inne królestwa położone po drugiej stronie Morza Srebrnego, jednak coś trzymało go w miejscu nawet teraz, gdy za chwilę miał skończyć osiemnaście lat.
– Magnus! – Lucia podbiegła i przyklękła obok. – Skaleczyłeś się.
– To nic takiego – powiedział sztywno. – Tylko draśnięcie.
Krew przesiąkła już przez cienki, prowizoryczny opatrunek. Lucia z troską zmarszczyła brwi.
– Tylko draśnięcie? Nie sądzę. Chodź ze mną, spróbuję porządniej to zabandażować.
Pociągnęła go za rękę.
– Idź z siostrą, książę – poradziła lady Sophia. – Nie chcesz przecież, żeby wdała się infekcja.
– Nie, tego bym nie chciał. – Zacisnął zęby. Nie z bólu, tylko z zażenowania. – Dobrze, siostro uzdrowicielko. Pozwolę ci mnie opatrzyć.
Lucia uśmiechnęła się do niego krzepiąco, co sprawiło, że poczuł w piersi dziwny ucisk. Usilnie próbował to ignorować.
Wychodząc, nie spojrzał ani na ojca, ani na matkę. Siostra zaprowadziła go do sąsiedniej komnaty. Panował tam większy chłód niż w tłocznej sali bankietowej. Zawieszone na ścianach gobeliny w stonowanych barwach nie zdołały ocieplić zimnych kamiennych murów. Wykonane z brązu popiersie króla Gaiusa patrzyło gniewnie z wysokiego cokołu stojącego między granitowymi kolumnami. Lucia poprosiła służącą o przyniesienie miski z wodą i bandaży, a potem posadziła brata obok siebie i odwinęła serwetkę z jego dłoni.
– Szkło było zbyt kruche – wyjaśnił.
Uniosła brew.
– Pękło bez żadnego powodu?
– Właśnie.
Westchnęła, a potem zamoczyła kawałek płótna w wodzie i zaczęła delikatnie oczyszczać ranę.
– Wiem, dlaczego to się stało.
– Naprawdę?
– To przez ojca. – Uniosła wzrok i spojrzała Magnusowi w oczy. – Jesteś na niego zły.
– I co, wyobraziłem sobie, że nóżka kielicha to jego szyja?
– A tak było? – Przycisnęła płótno do rany, by powstrzymać krwawienie.
– Nie jestem na niego zły. Przeciwnie, to on mnie nienawidzi.
– Co ty mówisz! On cię kocha.
– W takim razie jest w tym osamotniony.
Uśmiech rozjaśnił twarz Lucii.
– Oj, Magnusie, nie bądź głuptasem. Ja cię kocham. Bardziej niż ktokolwiek na świecie. Przecież o tym wiesz?
Magnus poczuł się, jakby ktoś rozerwał mu klatkę piersiową i mocno ścisnął serce. Spuścił wzrok.
– Oczywiście. Ja też cię kocham.
Miał wrażenie, że język staje mu kołkiem. Zawsze bez trudu kłamał jak z nut, ale mówienie prawdy nie było łatwe.
Kocha Lucię wyłącznie miłością brata do siostry.
To kłamstwo przyszło łatwo. Nawet kiedy kłamał samemu sobie.
– Proszę – powiedziała, poklepując bandaż, którym obwiązała mu dłoń. – Od razu lepiej.
– Naprawdę powinnaś być uzdrowicielką.
– Nie sądzę, żeby nasi rodzice uznali to za zajęcie odpowiednie dla księżniczki krwi.
– Masz rację. Nie pochwaliliby tego.
Wciąż trzymała go za ręce.
– Dzięki bogini, że rana nie była głęboka.
– Tak, dzięki bogini – powiedział sucho, po czym lekko się uśmiechnął. – Twoje oddanie Valorii obnaża mój brak głębokiej wiary. Zawsze tak było.
Spojrzała na niego surowo, ale nie przestała się uśmiechać.
– Wiem, uważasz, że silna wiara jest głupia.
– Nie jestem pewien, czy użyłbym słowa „głupia”.
– Czasami musisz spróbować uwierzyć w coś większego od ciebie, Magnusie. Coś, czego nie możesz zobaczyć lub dotknąć. Mieć wiarę w sercu bez względu na wszystko. To da ci siłę w ciężkich chwilach.
Patrzył na nią spokojnie.
– Skoro tak mówisz.
Lucia uśmiechnęła się szerzej. Jego pesymizm zawsze ją bawił. Już wiele razy prowadzili podobną dyskusję.
– Pewnego dnia uwierzysz. Wiem, że tak będzie.
– Wierzę w ciebie. Czy to nie wystarczy?
– W takim razie powinnam chyba świecić przykładem dla mojego ukochanego brata. – Pochyliła się i musnęła ustami jego policzek. Magnus na chwilę przestał oddychać. – Muszę wracać na ucztę. W końcu została wydana na moją cześć. Matka będzie się gniewać, jeśli zniknę i nie wrócę.
Kiwnął głową i dotknął opatrunku.
– Dziękuję za uratowanie mi życia.
– Przeżyłbyś i tak. Ale spróbuj nad sobą panować w pobliżu łatwo tłukących się rzeczy.
– Będę o tym pamiętał.
Uśmiechnęła się do niego po raz ostatni i pospiesznie wróciła do sali bankietowej.
Jeszcze przez kilka minut pozostał na miejscu, słuchając gwaru rozmów zza ściany. Nie mógł zebrać energii ani znaleźć dostatecznie interesującego powodu, by wrócić na bankiet. Jeśli ktokolwiek spyta go o to jutro, zwyczajnie stwierdzi, że poczuł się źle z powodu utraty krwi.
Bo czuł się źle. Jego miłość do Lucii była niewłaściwa. Nienaturalna. I narastała z dnia na dzień, mimo że usilnie starał się ją stłumić. Przez cały ostatni rok ledwo spojrzał na jakąkolwiek inną arystokratkę – a ojciec zaczął naciskać, by wybrał przyszłą żonę.
Niedługo król zacznie przypuszczać, że syn w ogóle nie jest zainteresowany kobietami. Szczerze mówiąc, Magnusa nie bardzo obchodziło, co ojciec może sobie pomyśleć. Choćby książę wolał chłopców, król i tak go zmusi do poślubienia wybranej przez siebie kobiety, kiedy zabraknie mu cierpliwości.
To nie mogłaby być Lucia, nie marzył o tym w najśmielszych fantazjach. Kazirodcze związki – nawet w rodzinach królewskich – były zakazane przez religię i prawo. A gdyby Lucia kiedykolwiek się dowiedziała, co brat do niej czuje, byłaby zdegustowana. Nie chciał, żeby cokolwiek przytłumiło światło w jej oczach. To światło było jego jedyną radością.
Wszystko inne czyniło go nieszczęśliwym.
Ładna młoda służąca mijała go na zimnym, ciemnym korytarzu. Przystanęła. Miała szare oczy i kasztanowe włosy spięte w kok. Jej wełniana suknia był sprana, ale czysta i wyprasowana.
– Książę, czy mogę coś dla ciebie zrobić?
Bliskość jego pięknej siostry była nieustającą torturą, ale pozwalał sobie na kilka nic nieznaczących rozrywek. Amia okazała się niezwykle użyteczna na wiele różnych sposobów.
– Nie dzisiaj, moja słodka.
Przysunęła się do niego konspiracyjnie.
– Król opuścił bankiet i właśnie teraz spotyka się na balkonie z lady Mallius, gdzie rozmawiają ściszonymi głosami. Interesujące, prawda?
– Być może.
Od kilku miesięcy Amia była oczami i uszami Magnusa w zamku, z ochotą i bez żadnych skrupułów podsłuchiwała przy każdej nadarzającej się okazji. Rzucone od czasu do czasu miłe słowo albo uśmiech wystarczały, by pozostała lojalna i starała się go zadowolić. Wierzyła, że zawsze będzie jego kochanką. Zawiedzie się. Magnus zapominał o jej istnieniu, gdy tylko znikała mu z oczu.
Klepnął ją w pośladek, odprawiając, i cicho podszedł do kamiennego balkonu wychodzącego na morze i skaliste klify, na których wznosiły się zamek i stolica Limerosu. To było ulubione miejsce rozmyślań jego ojca, mimo przeszywającego wiatru, który wiał tu co wieczór.
– Nie bądź śmieszna – syknął król. – To nie ma nic wspólnego z tymi plotkami. Jesteś przesądna.
– Czy może istnieć jakieś inne wyjaśnienie? – Z balkonu dobiegł kolejny znajomy głos. Lady Sabina Mallius, wdowa po poprzednim doradcy króla. Tak przynajmniej brzmiał jej oficjalny tytuł. Nieoficjalnie była kochanką króla od blisko dwudziestu lat. Król nie ukrywał tego przed nikim, ani przed królową, ani przed swoimi dziećmi.
Królowa Althea milcząco tolerowała niewierność męża. Magnus nie miał pewności, czy matkę, tę zimną kobietę, w ogóle obchodzi, co albo z kim robi jej małżonek.
– Pytasz o inne wyjaśnienie kłopotów Limerosu? – powiedział władca. – Jest ich mnóstwo. I żadne nie wiąże się z magią.
Oho! – pomyślał Magnus. Wygląda na to, że gadanie wieśniaków pobudziło rozważania królów.
– Tego nie wiesz.
Nastąpiła długa przerwa.
– Wiem dość, by wątpić.
– Jeśli któreś z tych konfliktów mają swoje źródło w elementia, to oznacza, że się nie myliliśmy. Że ja się nie myliłam. Że wszystkie te lata, gdy cierpliwie czekaliśmy na znak, nie zostały stracone.
– Widziałaś znak lata temu. Gwiazdy powiedziały ci to, co potrzebowałaś wiedzieć.
– Znaki widziała moja siostra, nie ja. Ale wiem, że miała rację.
– Minęło szesnaście lat i nic się nie wydarzyło. Tylko w nieskończoność czekamy. Moje rozczarowanie narasta z każdym mijającym dniem.
Sabina westchnęła.
– Wierzę, że musisz czekać jeszcze tylko odrobinę dłużej.
Król zaśmiał się, ale w jego śmiechu nie było wesołości.
– Jak długo powinienem czekać, zanim wygnam cię w Góry Zakazane za to oszustwo? A może powinienem pomyśleć o karze odpowiedniejszej dla kogoś takiego jak ty?
– Radziłabym ci nigdy nie rozważać takich kroków – powiedziała chłodno.
– Czy to groźba?
– To ostrzeżenie, ukochany. Proroctwo jest równie prawdziwe jak przed laty. Wciąż w to wierzę. Ty nie?
Na chwilę zapadła cisza.
– Wierzę. Ale moja cierpliwość się kończy. Niedługo nasza kraina zacznie umierać jak Paelsia i też będziemy musieli żyć jak biedni wieśniacy.
– Lucia ma teraz szesnaście lat. Zbliża się czas jej przebudzenia.
– Módl się, żeby tak było. Jeśli nie masz racji i od lat mnie oszukujesz, nie licz na moją wielkoduszność, Sabino. – W lodowatym tonie władcy brzmiała stal.
W tonie Sabiny również.
– Mam rację, ukochany. Nie rozczarujesz się.
Magnus przylgnął do kamiennej ściany, żeby wracający do sali bankietowej ojciec go nie dostrzegł. Sabina wyłoniła się po krótkiej chwili i ruszyła w ślad za królem. Nagle zatrzymała się, przechyliła głowę, a potem odwróciła się i spojrzała prosto na Magnusa.
Księcia przeszły zimne dreszcze, lecz pozornie zachował spokój.
Uroda Sabiny nie zaczęła jeszcze blednąć. Kochanka władcy miała długie, błyszczące czarne włosy i oczy koloru bursztynu. Zawsze nosiła suknie w odcieniach czerwieni uszyte z kosztownych tkanin, które ciasno otulały jej ciało i wyróżniały się na tle bardziej stonowanych kolorów, jakie przywdziewała większość Limeran. Magnus nie miał pojęcia, ile lat ma ta kobieta. Była obecna na zamku, od kiedy był niemowlęciem, i zawsze wydawała mu się taka sama: zimna, piękna, ponadczasowa. Jak ożywiony marmurowy posąg, który oddychał i od czasu do czasu oczekiwał męczącej wymiany zdań.
– Magnus, mój drogi chłopcze! – wykrzyknęła z uśmiechem. Jej ciemne oczy podkreślone czarną kredką pozostały pełne nieufności, jakby domyśliła się, że podsłuchiwał. – Nie bawisz się dobrze na bankiecie?
– Och, znasz mnie – odpowiedział cierpko. – Zawsze dobrze się bawię.
Kąciki jej ust lekko uniosły się, gdy badawczo mu się przyjrzała. Poczuł nieprzyjemne łaskotanie w miejscu, gdzie jego policzek przecinała blizna.
– Wybacz, ale udaję się na spoczynek do swojej komnaty – rzekł. Stała mu na drodze, lecz nie ruszyła się z miejsca. Książę zmrużył oczy. – Idź już. Nie chcielibyśmy, żeby mój ojciec zbyt długo czekał.
– Nie, tego byśmy nie chcieli. Król nie znosi rozczarowań.
Uśmiechnął się zimno.
– To prawda.
Ponieważ nie wyglądała, jakby zamierzała odejść, Magnus odwrócił się i zaczął wolno iść korytarzem. Na plecach czuł jej spojrzenie.
Podsłuchana rozmowa wciąż brzmiała mu w uszach. Jego ojciec i Sabina gadali o magii i proroctwach. To wszystko brzmiało dość niebezpiecznie. Jaką znali tajemnicę dotyczącą Lucii? O jakim przebudzeniu wspominała Sabina? Czy to był niemądry żart, którym się uraczyli w dniu jej urodzin? Ale nie mówili tego z rozbawieniem. W ich głosach było napięcie, troska i gniew.
Te same emocje kłębiły się teraz w piersi Magnusa. Nie dbał o nic na świecie poza Lucią. Mimo że głębia i prawdziwa natura jego uczuć nigdy nie mogły zostać wyjawione, zrobiłby wszystko, by chronić siostrę przed każdym, kto mógł jej wyrządzić krzywdę. A teraz się dowiedział, że jego ojciec, król – najbardziej wyrachowany, nieubłagany i niebezpieczny człowiek, jakiego znał – z całą pewnością nie jest Lucii życzliwy.
Rozdział 4
Sanktuarium
Alexius otworzył oczy i głęboko odetchnął słodkim, ciepłym powietrzem. Ogrzana promieniami słońca zielona trawa dobrze się spisała jako łóżko. Usiadł. Minęła chwila, zanim w pełni powrócił do swojego ciała, ponieważ dość długo podróżował bez niego.
Spojrzał na swoje ręce – skóra zastąpiła pióra, a paznokcie szpony. Zawsze musiał dłuższą chwilę przyzwyczajać się do nowego kształtu.
– Co widziałeś? – usłyszał pytanie.
Timotheus siedział ze skrzyżowanymi nogami na rzeźbionej kamiennej ławce. Jego powłóczysty biały płaszcz był jak zwykle nieskazitelny.
– Nic niezwykłego – odpowiedział Alexius, chociaż to do pewnego stopnia było kłamstwo. Wszyscy, którzy w ten sposób opuszczali tę krainę, uzgodnili, że będą między sobą omawiać swoje odkrycia, zanim przekażą jakieś ważne informacje starszym, którzy nie mogli już przeobrażać się w jastrzębie.
– Żadnych wskazówek?
– Dotyczących Paranteli? Żadnych. O miejscu ich ukrycia wiemy tyle co tysiąc lat temu.
Timotheus zacisnął szczęki.
– Mamy coraz mniej czasu.
– Wiem. – Jeśli nie odnajdą Paranteli, obumieranie, którego doświadcza świat śmiertelników, dosięgnie również Sanktuarium.
Starsi nie mieli pewności, jak dalej postępować. Minęło wiele stuleci i nic. Żadnych wskazówek. Żadnych tropów. Nawet raj może stać się więzieniem, jeśli ma się dość czasu, by zauważyć mury.
– Jednak jest pewna dziewczyna – powiedział z ociąganiem Alexius.
To zainteresowało Timotheusa.
– Dziewczyna?
– Może być tą, na którą czekaliśmy. Dopiero co skończyła szesnaście ludzkich lat. Poczułem od niej coś bardzo silnego.
– Magię?
– Chyba tak.
– Kim ona jest? I gdzie?
Alexius się zawahał. Mimo umowy z innymi miał obowiązek opowiedzieć starszym wszystko, co chcieli wiedzieć – a poza tym ufał Timotheusowi. Jednak wyczuwał w tej dziewczynie kruchość, jakby widział sadzonkę, która jeszcze się nie ukorzeniła. Jeśli się mylił, zbłaźni się, robiąc wokół tego szum. Jeśli miał rację, to ta dziewczyna jest bezcenna i trzeba ją traktować delikatnie.
– Pozwól mi dowiedzieć się więcej – rzekł, nie odpowiadając na pytania. – Będę ją obserwował i informował cię o wszystkim. To oznacza, że muszę porzucić poszukiwania Paranteli.
– Inni tym się zajmą. – Timotheus uniósł brew. – Tak, obserwuj tę dziewczynę, którą chcesz przede mną chronić.
Alexius spojrzał na niego przenikliwie.
– Wiem, że nie zamierzasz wyrządzić jej krzywdy. Dlaczego miałbym chcieć ją przed tobą chronić?
– To dobre pytanie. – Na twarzy starszego pojawił się lekki uśmiech. – Pragniesz opuścić Sanktuarium, by być przy niej, czy dalej będziesz ją obserwował z daleka?
Alexius znał takich, których głęboko oczarował świat śmiertelników i sami śmiertelnicy, jednak jeśli ktoś raz opuścił Sanktuarium, już nigdy nie mógł wrócić.
– Zostanę tu, gdzie jestem – odparł. – Czemu miałbym chcieć czegoś innego?
– To samo powiedziała kiedyś twoja siostra.
– Popełniła błąd.
– Być może. Odwiedzasz ją czasami?
– Nie. Dokonała wyboru. Nie muszę oglądać jego skutków. Wolę pamiętać ją taką, jaka była kiedyś, wiecznie młodą. Teraz musi być już starą kobietą, więdnącą tak samo jak ziemia, którą pokochała bardziej niż Sanktuarium. A za jedyne towarzystwo ma swoje nasiona.
Powiedziawszy to, Alexius oparł głowę o miękką, rozgrzaną trawę, zamknął oczy i przeobraził się, by powietrzną drogą wrócić do zimnego i bezlitosnego świata śmiertelników.
Rozdział 5
Auranos
Ptaki mnie obserwują – powiedziała Cleo, chodząc tam i z powrotem po pałacowym dziedzińcu.
– Naprawdę? – Emilia powstrzymała uśmiech i pociągnęła pędzlem po płótnie. Malowała pałac Auranosu, jego zdobioną złotem fasadę z polerowanego kamienia pośród bujnej zieleni. – Czy moja młodsza siostra popadła w obłęd, czy zaczyna wierzyć w legendy?
– Może i to, i to. – Fałdy cytrynowej spódnicy zaszeleściły, gdy Cleo obróciła się w miejscu i wskazała pobliskie drzewo. – Ale przysięgam, że ten biały gołąb na brzoskwini śledzi każdy mój ruch.
Emilia wymieniła rozbawione spojrzenie z Mirą, pochyloną nad haftem.
– Mówi się, że Obserwatorzy patrzą na nas oczami jastrzębi, a nie po prostu jakiegokolwiek ptaka.
Szara wiewiórka z białym puszystym ogonem wbiegła po pniu drzewa i ptak odleciał.
– Pewnie masz rację. W naszej rodzinie to ty jesteś specjalistką od religii i mitów.
– Tylko dlatego, że ty odmawiasz zgłębiania tych kwestii – przypomniała Mira.
Cleo pokazała przyjaciółce język.
– Mam ciekawsze zajęcia niż czytanie starych ksiąg.
W ostatnim tygodniu te „ciekawsze zajęcia” obejmowały dużo zamartwiania się w ciągu dnia i koszmary w nocy. Choć nie czytała godzinami, oczy ją piekły.
Emilia w końcu odłożyła pędzel, by całą uwagę poświęcić siostrze.
– Wróćmy do komnat, tam się schowasz przed świdrującym wzrokiem szpiegujących ptaków.
– Śmiej się ze mnie, ile dusza zapragnie, ale nic nie poradzę na to, co czuję.
– To prawda. Może poczucie winy z powodu tego, co stało się w Paelsii, wpływa na twoje rozdrażnienie.
Cleo poczuła mdłości. Odwróciła twarz ku słońcu, tak odmiennemu od paelsiańskiego mrozu, który przeszedł ją aż do kości. Trzęsła się całą powrotną drogę, w żaden sposób nie mogąc się ogrzać. Ten chłód towarzyszył jej w następnych dniach, mimo że wróciła do ciepłego domu.
– Niedorzeczność. Już o tym zapomniałam – skłamała.
– Wiesz, że właśnie z tego powodu ojciec spotyka się dziś z radą?
– Z jakiego powodu?
– Z powodu… no cóż, ciebie. I Arona. I wydarzeń tamtego dnia.
Cleo poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy.
– O czym dokładnie będą rozmawiać?
– O niczym, czym powinnaś się przejmować.
– Gdyby tak było, nie poruszyłabyś tego tematu, prawda?
Emilia wstała. Przez chwilę odzyskiwała równowagę i zaniepokojona Mira uniosła wzrok, odkładając robótkę, by przyjść księżniczce z pomocą. Od kilku tygodni Emilię dręczyły bóle i zawroty głowy.
– Powiedz mi, co wiesz – nalegała Cleo, obserwując siostrę ze zmartwieniem.
– Śmierć syna sprzedawcy win okazała się dla ojca problemem natury politycznej. Wybuchł skandal. Wszyscy o tym mówią i wymieniają różnorodne winne temu czynniki. Ojciec robi, co może, żeby załagodzić niedobre emocje. Auranos sprowadza znaczną część paelsiańskiego wina, jednak dostawy niemal ustały i tak będzie, dopóki ten kryzys nie zostanie zażegnany. Wielu Paelsian odmawia handlowania z nami. Są na nas źli i obwiniają ojca, że pozwolił, by do tego doszło. Oczywiście przesadnie rozdmuchują tę sprawę.
– To jest okropne! – zawołała Mira. – Chciałabym zapomnieć, że się kiedykolwiek wydarzyło.
No to było ich dwie. Cleo załamała ręce.
– Ile czasu minie, zanim wszystko wróci do normy?
– Nie wiem – odpowiedziała Emilia.
Cleo gardziła polityką, głównie dlatego że jej nie rozumiała. No ale nie musiała. To Emilia była dziedziczką tronu. To ona, nie Cleo, będzie kolejną królową.
Dzięki bogini! Cleo w żadnym wypadku nie byłaby w stanie znosić niekończących się spotkań rady oraz zachowywać się serdecznie i uprzejmie w stosunku do tych, którzy na to nie zasłużyli. Emilia od urodzenia była wychowywana na idealną księżniczkę, która będzie w stanie stawić czoło każdej sytuacji. Natomiast Cleo… no cóż, lubiła wygrzewać się na słońcu, jeździć na długie konne przejażdżki i bawić się z przyjaciółmi.
Nigdy dotąd nie była zamieszana w taki skandal. Poza tajemnicą, którą znał Aron, nikt nie mógł powiedzieć niczego skandalicznego o księżniczce Cleionie. Do teraz, zdała sobie sprawę z niepokojem.
– Muszę porozmawiać z ojcem – stwierdziła.
Zostawiła Emilię i Mirę na dziedzińcu i weszła do pałacu. Szybkim krokiem przemierzała dobrze oświetlone korytarze. W sali obrad szeroko otwarte drewniane okiennice w licznych oknach wpuszczały do środka promienie słońca. Ogień na palenisku dodatkowo oświetlał duże pomieszczenie. Cleo musiała poczekać, aż rada zakończy obrady i wszyscy jej członkowie wyjdą, pozostawiając króla samego. Przemierzała korytarz w tę i we w tę, rozsadzała ją energia. Cierpliwość nigdy nie była jej zaletą.