Upadające królestwa - Morgan Rhodes - ebook + książka

Upadające królestwa ebook

Morgan Rhodes

5,0
26,38 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Nadchodzi czas wojny... zdecyduj po czyjej staniesz stronie.

W Mytice wojen nie było od stuleci, a o magii opowiada się tylko w bajkach i legendach. Teraz jednak wszystko się zmieni. By zrealizować plany podboju sąsiednich królestw, władcy zmieniają życie swych poddanych w piekło. W świecie intryg, zdrad, potajemnych sojuszy i niespodziewanej miłości, splatają się losy czwórki młodych bohaterów.

Księżniczka: wychowywana w luksusie i chroniona przed światem Cleo wyrusza w niebezpieczną podroż na terytorium wroga, w poszukiwaniu magii, która podobno już dawno wygasła.

Buntownik: Jonas występuje przeciwko tym, którzy bezlitośnie ciemiężą jego zubożały kraj. Niespodziewanie dla samego siebie, staje na czele pierwszego od stuleci powstania.

Czarodziejka: Lucia, tuż po urodzeniu adoptowana przez rodzinę królewską, odkrywa prawdę
o swojej przeszłości – o nadprzyrodzonym dziedzictwie i swoim przeznaczeniu.

Następca tronu: wychowany na bezwzględnego przywódcę i zdobywcę Magnus, pierworodny syn króla, uświadamia sobie, że serce może być bardziej zabójczym orężem niż miecz...

Pewne jest tylko to, że królestwa upadną... Kto zatriumfuje, gdy wszystko, co znano do tej pory, się skończy? Co zrobią Obserwatorzy, pilnie śledzący poczynania ludzi i mający nadzieję na odnalezienie dawno zaginionych klejnotów o wielkiej mocy, które ożywią magię na Mytice i przywrócą tym ziemiom szczęście?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 417

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Mor­gan Rho­des

Ty­tuł ory­gi­na­łu: Fal­ling King­doms

Pro­jekt okład­ki: Emi­ly Osbor­ne

Ilu­stra­cje na okład­ce: Sha­ne Re­ben­shied

Fo­to­gra­fia au­tor­ki: Sha­non Fu­jio­ka

Tłu­ma­cze­nie: Kin­ga Kwa­ter­ska

Re­dak­cja: Łu­cja Gru­dziń­ska

Ko­rek­ta: Ka­ta­rzy­na Ka­stran

Prin­ted in EU

Co­py­ri­ght © 2012 Ra­zor­bill, a di­vi­sion of Pen­gu­in Young Re­aders Gro­up, a mem­ber of Pen­gu­in Gro­up (USA) LLC, a Pen­gu­in Ran­dom Ho­use Com­pa­ny

© Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion and trans­la­tion

by Ofi­cy­na Gola sp. z o.o., Głu­cho­ła­zy 2013

Wszyst­kie pra­wa za­strze­żo­ne

ISBN 978-83-64252-20-4

Ofi­cy­na Gola sp. z o.o.

48-340 Głu­cho­ła­zy • Kon­ra­dów-Ko­lo­nia Ka­szub­ska 5

kon­takt@ofi­cy­na­go­la.pl

fa­ce­bo­ok.com/Ofi­cy­na­Go­la

Spis po­sta­ci

Kró­le­stwo Po­łu­dnia

Cle­io­na (Cleo) Bel­los – młod­sza au­rań­ska księż­nicz­ka krwi

Emi­lia Bel­los – star­sza au­rań­ska księż­nicz­ka krwi

The­on Ra­nus – gwar­dzi­sta, oso­bi­sty straż­nik Cleo

Si­mon Ra­nus – oj­ciec The­ona

Aron La­ga­ris – ary­sto­kra­ta, na­rze­czo­ny Cleo

Co­rvin Bel­los – król Au­ra­no­su

Ele­na Bel­los – zmar­ła kró­lo­wa Au­ra­no­su

Ni­co­lo (Nic) Cas­sian – kró­lew­ski gier­mek

Mira Cas­sian – sio­stra Nica i dama dwo­ru Emi­lii

Ro­ge­rus Cas­sian – zmar­ły oj­ciec Nica i Miry

Cle­io­na – bo­gi­ni ognia i po­wie­trza

Kró­le­stwo Środ­ka

Jo­nas Agal­lon – młod­szy syn sprze­daw­cy wina

To­mas Agal­lon – star­szy brat Jo­na­sa

Si­las Agal­lon – sprze­daw­ca wina, oj­ciec Jo­na­sa

Fe­li­cia Agal­lon – star­sza sio­stra Jo­na­sa

Pau­lo – mąż Fe­li­cii

Brion Ra­de­nos – naj­lep­szy przy­ja­ciel Jo­na­sa

Eire­ne – wie­śniacz­ka

Sera – wnucz­ka Eire­ne

Hugo Ba­si­lius – wódz Pa­el­sii

La­elia Ba­si­lius – cór­ka Hugo

Eva – pra­daw­na cza­ro­dziej­ka, Ob­ser­wa­tor­ka

Kró­le­stwo Pół­no­cy

Mag­nus Da­mo­ra – ksią­żę krwi Li­me­ro­su

Lu­cia Da­mo­ra – księż­nicz­ka krwi Li­me­ro­su

Ga­ius Da­mo­ra – król Li­me­ro­su

Al­thea Da­mo­ra – kró­lo­wa Li­me­ro­su

Sa­bi­na Mal­lius – ko­chan­ka kró­la, cza­row­ni­ca

Jana – sio­stra Sa­bi­ny

Mi­chol Tri­chas – nie­śmia­ły kon­ku­rent Lu­cii

To­bias Ar­gy­nos – nie­ślub­ny syn Ga­iu­sa

An­dre­as Psel­los – kon­ku­rent Lu­cii, ry­wal Mag­nusa

Amia – pod­ku­chen­na

Va­lo­ria – bo­gi­ni zie­mi i wody

Obser­wa­to­rzy

Ale­xius – młod­szy Ob­ser­wa­tor

Ti­mo­theus – star­szy Ob­ser­wa­tor

Pha­edra – młod­sza Ob­ser­wa­tor­ka

Da­naus – star­szy Ob­ser­wa­tor

Pro­log

Nigdy wcze­śniej ni­ko­go nie za­bi­ła.

– Scho­waj się! – syk­nę­ła jej sio­stra.

Jana przy­war­ła ple­ca­mi do ścia­ny. Prze­cze­sa­ła wzro­kiem cie­nie i spoj­rza­ła na gwiaz­dy błysz­czą­ce ja­sno jak dia­men­ty na tle czar­ne­go nie­ba.

Za­ci­snę­ła po­wie­ki, mo­dląc się do pra­daw­nej cza­ro­dziej­ki: Pro­szę, Evo, ob­darz mnie ma­gią po­trzeb­ną, by ją od­na­leźć.

Gdy otwo­rzy­ła oczy, zdjął ją strach. Dwa­dzie­ścia kro­ków da­lej na ga­łę­zi drze­wa sie­dział zło­ty ja­strząb.

– Ob­ser­wu­ją nas – szep­nę­ła. – Wie­dzą, co zro­bi­ły­śmy.

Sa­bi­na zer­k­nę­ła na dra­pież­ne­go pta­ka.

– Ru­szaj­my. Nie ma cza­su do stra­ce­nia.

Od­wra­ca­jąc się ty­łem do ja­strzę­bia, Jana ra­zem z sio­strą po­de­szła do dę­bo­wych, wzmoc­nio­nych że­la­zem drzwi wil­li. Sa­bi­na po­ło­ży­ła na nich dło­nie i uży­ła ma­gii wzmoc­nio­nej krwią, któ­rą tego wie­czo­ru wspól­nie prze­la­ły. Jana za­uwa­ży­ła, że pod pa­znok­cia­mi sio­stry wciąż wi­dać czer­wo­ne śla­dy, i za­drża­ła, przy­po­mi­na­jąc so­bie, skąd się wzię­ły. Dło­nie Sa­bi­ny za­czę­ły lśnić bursz­ty­no­wym świa­tłem. Chwi­lę póź­niej po drzwiach po­zo­sta­ły je­dy­nie tro­ci­ny. Drew­no nie było żad­ną prze­szko­dą dla ma­gii zie­mi.

Sa­bi­na zer­k­nę­ła na sio­strę, uśmie­cha­jąc się zwy­cię­sko. Z jej nosa są­czy­ła się krew.

Gdy Jana jęk­nę­ła z prze­ra­że­niem, uśmiech Sa­bi­ny zbladł. Otar­ła krew z twa­rzy i we­szła do prze­stron­ne­go bu­dyn­ku.

– To nic.

To nie było nic. Zbyt czę­ste uży­wa­nie tej tym­cza­so­wo ulep­szo­nej ma­gii mo­gło im za­szko­dzić. Na­wet mo­gło za­bić, je­śli nie będą ostroż­ne.

Jed­nak Sa­bi­na Mal­lius nie była zna­na z ostroż­no­ści. Wcze­śniej tego wie­czo­ru bez na­my­słu wy­ko­rzy­sta­ła swo­ją uro­dę, by wy­wa­bić ni­cze­go nie­podej­rze­wa­ją­ce­go męż­czy­znę z go­spo­dy i za­pro­wa­dzić go na spo­tka­nie z prze­zna­cze­niem. Na­to­miast Jana wa­ha­ła się zde­cy­do­wa­nie za dłu­go, za­nim wbi­ła ostrze w jego ser­ce.

Sa­bi­na była sil­na, za­pal­czy­wa i ab­so­lut­nie nie­ustra­szo­na. Jana szła za sio­strą z ser­cem w gar­dle, ża­łu­jąc, że nie jest do niej bar­dziej po­dob­na. Jed­nak za­wsze była tą roz­waż­ną. Tą, któ­ra wszyst­ko pla­no­wa­ła. Tą, któ­ra do­strze­gła zna­ki za­pi­sa­ne w gwiaz­dach, po­nie­waż przez całe ży­cie stu­dio­wa­ła noc­ne nie­bo.

Dziec­ko, o któ­rym mó­wi­ły prze­po­wied­nie, na­ro­dzi­ło się w tej wiel­kiej, luk­su­so­wej wil­li, któ­rą – w od­róż­nie­niu od ma­łych ubo­gich chat ze sło­my i gli­ny wy­bu­do­wa­nych w są­sied­niej wio­sce – wznie­sio­no z ka­mie­nia i drew­na.

Jana była pew­na, że dziec­ko, ma­leń­ka dziew­czyn­ka, jest tu­taj.

Ona gro­ma­dzi­ła wie­dzę. Sa­bi­na dzia­ła­ła. Ra­zem były nie­po­ko­na­ne.

Sa­bi­na krzyk­nę­ła, gdy skrę­ci­ła za róg. Jana przy­spie­szy­ła, czu­jąc, jak wali jej ser­ce. W ciem­nym ko­ry­ta­rzu oświe­tlo­nym tyl­ko mi­go­tli­wym świa­tłem ścien­nych po­chod­ni zo­ba­czy­ła, że ja­kiś straż­nik jej sio­strze przy­sta­wił miecz do gar­dła.

Nie tra­ci­ła cza­su na my­śle­nie. Za­dzia­ła­ła in­stynk­tow­nie.

Wy­cią­gnę­ła ręce i przy­zwa­ła ma­gię po­wie­trza. Straż­nik pu­ścił Sa­bi­nę i po­le­ciał do tyłu, na ścia­nę. Siła ude­rze­nia po­ła­ma­ła mu ko­ści. Osu­nął się bez­wład­nie.

Jana po­czu­ła ostry, prze­szy­wa­ją­cy ból. Jęk­nę­ła głoś­no i drżą­cą dło­nią wy­tar­ła cie­płą krew, któ­ra try­snę­ła jej z nosa.

Sa­bi­na ostroż­nie do­tknę­ła ska­le­czo­ne­go gar­dła.

– Dzię­ku­ję, sio­stro.

Ma­gia wzmoc­nio­na świe­żą krwią przy­spie­szy­ła ich kro­ki i po­zwo­li­ła wy­raź­nie wi­dzieć w ciem­nych, nie­zna­nych i wą­skich ka­mien­nych ko­ry­ta­rzach. Jed­nak nie wy­star­czy na dłu­go.

– Gdzie ona jest? – za­py­ta­ła Sa­bi­na.

– Bli­sko.

– Ufam ci.

– Dziec­ko tu jest. Wiem, że ona tu jest. – We­szły głę­biej w po­grą­żo­ny w mro­ku ko­ry­tarz.

– Tu­taj. – Jana za­trzy­ma­ła się przed drzwia­mi.

Pchnę­ła je – nie były za­mknię­te – i sio­stry po­de­szły do ozdo­bio­nej rzeź­bie­nia­mi drew­nia­nej ko­ły­ski sto­ją­cej po­środ­ku po­ko­ju. Spoj­rza­ły na dziec­ko otu­lo­ne ko­cy­kiem z mięk­kie­go kró­li­cze­go fu­tra. Mia­ło śnież­no­bia­łą skó­rę, pu­co­ło­wa­te po­licz­ki po­kry­wał zdro­wy, de­li­kat­ny ru­mie­niec.

Jana na­tych­miast je po­ko­cha­ła. Po raz pierw­szy od wie­lu dni jej twarz roz­ja­śnił uśmiech.

– Jest pięk­na – szep­nę­ła, się­ga­jąc do ko­ły­ski, by de­li­kat­nie pod­nieść nie­mow­lę.

– Na pew­no to ona?

– Tak. – W cią­gu sie­dem­na­stu lat ży­cia Jana ni­cze­go nie była bar­dziej pew­na. Dziec­ko, któ­re trzy­ma­ła w ra­mio­nach, to ma­lut­kie, pięk­ne dzie­ciąt­ko o błę­kit­nych oczach, z głów­ką po­kry­tą wło­ska­mi, któ­re kie­dyś sta­ną się czar­ne jak he­ban, we­dług prze­po­wied­ni po­sią­dzie ma­gię po­trzeb­ną do od­na­le­zie­nia Pa­ran­te­li – czte­rech krysz­ta­łów za­wie­ra­ją­cych źró­dło wszel­kiej mocy ele­men­tia, ma­gii ży­wio­łów. Zie­mi i wody, ognia i po­wie­trza.

To dziec­ko bę­dzie po­tęż­ną cza­ro­dziej­ką, a nie po­spo­li­tą cza­row­ni­cą jak Jana i jej sio­stra. Pierw­szą od ty­sią­ca lat, od cza­su gdy sama Eva od­dy­cha­ła po­wie­trzem tej kra­iny. Jej ma­gia nie bę­dzie wy­ma­ga­ła krwi i śmier­ci.

Jana zo­ba­czy­ła na­ro­dzi­ny tego dziec­ka w gwiaz­dach. Od­na­le­zie­nie go było jej prze­zna­cze­niem.

– Odłóż moją cór­kę – na­ka­zał ktoś skry­ty w ciem­no­ści. – Nie rób jej krzyw­dy.

Jana od­wró­ci­ła się, przy­tu­la­jąc nie­mow­lę do pier­si. Jej wzrok padł na szty­let, któ­ry trzy­ma­ła w ręku ta ko­bie­ta. Ostrze za­mi­go­ta­ło w bla­sku świec. Jana po­czu­ła ucisk w ser­cu. Nad­szedł mo­ment, któ­re­go się oba­wia­ła, któ­re­go bała się pa­nicz­nie.

Oczy Sa­bi­ny za­bły­sły.

– Krzyw­dy? Nie to mamy w pla­nach. Na­wet nie wiesz, kim ona jest, praw­da?

Ko­bie­ta ze zdzi­wie­niem zmarsz­czy­ła brwi, ale jej spoj­rze­nie było twar­de i gniew­ne.

– Prę­dzej was za­bi­ję, niż po­zwo­lę wam opu­ścić ten po­kój ra­zem z nią.

– Nie! – Sa­bi­na unio­sła ręce. – Nie zro­bisz tego.

Mat­ka wy­trzesz­czy­ła oczy i otwo­rzy­ła usta, usi­łu­jąc na­brać tchu. Nie mo­gła od­dy­chać, Sa­bi­na blo­ko­wa­ła do­pływ po­wie­trza. Jana od­wró­ci­ła wzrok, na jej twa­rzy od­ma­lo­wa­ło się cier­pie­nie. Chwi­lę póź­niej było po wszyst­kim. Ko­bie­ta upa­dła na pod­ło­gę; już nie żyła, ale gdy sio­stry mi­ja­ły ją, opusz­cza­jąc po­kój, jej cia­łem wciąż jesz­cze wstrzą­sa­ły drgaw­ki.

Jana ukry­ła nie­mow­lę pod pe­le­ry­ną, gdy ucie­ka­ły z wil­li i bie­gły do lasu. Z nosa Sa­bi­ny ob­fi­cie lała się krew, po­nie­waż cza­row­ni­ca uży­ła zbyt dużo nisz­czą­cej ma­gii. Krew ka­pa­ła na przy­kry­tą śnie­giem zie­mię.

– Za dużo – szep­nę­ła Jana, gdy wresz­cie zwol­ni­ły. – Za dużo było dziś śmier­ci. Nie­na­wi­dzę tego.

– Ina­czej nie po­zwo­li­ła­by nam jej za­brać. Po­każ mi ją.

Z dziw­ną nie­chę­cią Jana po­da­ła dziec­ko sio­strze.

Sa­bi­na wzię­ła je i w zim­nym bla­sku gwiazd przyj­rza­ła się twa­rzycz­ce dziew­czyn­ki. Po­tem prze­nio­sła wzrok na dru­gą cza­row­ni­cę i uśmiech­nę­ła się z trium­fem.

– Do­ko­na­ły­śmy tego!

Jana po­czu­ła na­głe pod­nie­ce­nie wbrew wszyst­kim prze­ciw­no­ściom, z któ­ry­mi przy­szło im się zmie­rzyć.

– Tak.

– By­łaś nie­sa­mo­wi­ta. Chcia­ła­bym tak jak ty do­świad­czać wi­zji.

– Mam je tyl­ko dzię­ki ogrom­ne­mu wy­sił­ko­wi i po­świę­ce­niu.

– To wszyst­ko jest ogrom­nym wy­sił­kiem i po­świę­ce­niem. – W gło­sie Sa­bi­ny nie­ocze­ki­wa­nie po­ja­wi­ła się nut­ka po­gar­dy. – Zbyt wiel­kim. Ale pew­ne­go dnia dla tego dziec­ka uży­wa­nie ma­gii bę­dzie ła­twe. Za­zdrosz­czę jej.

– Wy­cho­wa­my ją ra­zem. Bę­dzie­my ją uczyć i ota­czać opie­ką, a kie­dy na­dej­dzie czas, by wy­peł­ni­ła swo­je prze­zna­cze­nie, bę­dzie­my jej to­wa­rzy­szyć na każ­dym kro­ku.

Sio­stra po­krę­ci­ła prze­czą­co gło­wą.

– Ty nie. Od te­raz ja się nią zaj­mę.

Jana zmarsz­czy­ła brwi.

– Co? Prze­cież usta­li­ły­śmy, że wszyst­kie de­cy­zje bę­dzie­my po­dej­mo­wać wspól­nie.

– Nie tę. Co in­ne­go pla­nu­ję dla tego dziec­ka – stwier­dzi­ła Sa­bi­na zim­no. – I przy­kro mi, sio­stro, ale te pla­ny cie­bie nie uwzględ­nia­ją.

Wpa­trzo­na w bez­li­to­sne oczy sio­stry, Jana w pierw­szej chwi­li nie po­czu­ła, że jej pierś prze­bi­ło chłod­ne ostrze. Była za­sko­czo­na, gdy jej cia­ło za­czął za­le­wać ból.

Dzie­li­ły każ­dy dzień, każ­de ma­rze­nie… każ­dy se­kret.

A jed­nak, jak się oka­zu­je, nie każ­dy. Ja­nie ni­g­dy nie przy­szło­by do gło­wy, by spró­bo­wać coś ta­kie­go od­czy­tać w gwiaz­dach.

– Dla­cze­go mnie zdra­dzi­łaś? – zdo­ła­ła wy­krztu­sić. – Je­steś moją sio­strą.

Sa­bi­na otar­ła krew, któ­ra wciąż cie­kła jej z nosa.

– W imię mi­ło­ści.

Kie­dy wy­cią­gnę­ła szty­let, Jana osu­nę­ła się na za­mar­z­nię­tą zie­mię.

Nie oglą­da­jąc się za sie­bie, Sa­bi­na z nie­mow­lę­ciem w ra­mio­nach ode­szła po­spiesz­nie i wkrót­ce znik­nę­ła w ciem­no­ściach lasu.

Wzrok Jany za­ćmił się, jej ser­ce zwol­ni­ło. Pa­trzy­ła, jak ja­strząb, któ­re­go wi­dzia­ła wcze­śniej, od­la­tu­je… zo­sta­wia ją na sa­mot­ną śmierć.

Roz­dział 1

Pa­el­sia

Szes­na­ście lat póź­niej

Życie bez wina i pięk­nych ko­biet jest nic nie­war­te. Zgo­dzisz się ze mną, księż­nicz­ko? – rzu­cił Aron, kła­dąc rękę na ra­mio­nach Cleo.

Spę­dzi­li w por­cie nie­ca­łe dwie go­dzi­ny, a on już był pi­ja­ny, co jed­nak ni­ko­go nie za­ska­ki­wa­ło.

We czwo­ro szli ka­mie­ni­stą ścież­ką. Cleo zer­k­nę­ła na to­wa­rzy­szą­ce­go im pa­ła­co­we­go gwar­dzi­stę. W jego oczach bły­snę­ło nie­za­do­wo­le­nie na wi­dok tego, jak bar­dzo ary­sto­kra­ta zbli­żył się do księż­nicz­ki Au­ra­no­su. Jed­nak nie­po­trzeb­nie się de­ner­wo­wał. Aron, mimo że za­wsze no­sił zdob­ny, wy­sa­dza­ny klej­no­ta­mi szty­let, był rów­nie groź­ny co mo­tyl. Pi­ja­ny mo­tyl.

– Zga­dzam się cał­ko­wi­cie – od­po­wie­dzia­ła, tyl­ko odro­bi­nę mi­ja­jąc się z praw­dą.

– Czy to już nie­da­le­ko? – za­py­ta­ła Mira. Pięk­na dziew­czy­na z dłu­gi­mi kasz­ta­no­wy­mi wło­sa­mi w ru­da­wym od­cie­niu oraz gład­ką, nie­ska­zi­tel­ną cerą była przy­ja­ciół­ką Cleo i damą dwo­ru jej star­szej sio­stry. Emi­lia po­sta­no­wi­ła zo­stać w domu z po­wo­du nie­spo­dzie­wa­ne­go bólu gło­wy i na­le­ga­ła, by pod­czas tej wy­ciecz­ki Mira do­trzy­ma­ła Cleo to­wa­rzy­stwa. Gdy sta­tek wpły­nął do por­tu, ich dwa­na­ścio­ro zna­jo­mych zde­cy­do­wa­ło się po­zo­stać na po­kła­dzie, pod­czas gdy księż­nicz­ka i jej przy­ja­ciół­ka to­wa­rzy­szy­ły Aro­no­wi, któ­ry wy­brał się do po­bli­skiej wio­ski, by zna­leźć bu­tel­kę „ide­al­ne­go” wina. Pa­ła­co­we piw­ni­ce wy­peł­nio­ne były ty­sią­ca­mi win z Au­ra­no­su i Pa­el­sii, ale chło­pak sły­szał o pew­nej win­ni­cy, któ­rej wy­ro­by po­dob­no są bez­kon­ku­ren­cyj­ne. Na jego proś­bę Cleo za­re­zer­wo­wa­ła je­den ze stat­ków ojca i za­pro­si­ła zna­jo­mych na wy­ciecz­kę do Pa­el­sii, by to do­sko­na­łe wino od­na­leźć.

– To py­ta­nie do Aro­na, on do­wo­dzi tymi po­szu­ki­wa­nia­mi. – Chcąc ochro­nić się przed chło­dem, księż­nicz­ka szczel­niej otu­li­ła się pod­bi­tą fu­trem ak­sa­mit­ną pe­le­ry­ną. Zie­mia nie była po­kry­ta śnie­giem, lecz nie­licz­ne bia­łe płat­ki opa­da­ły wol­no na ka­mie­ni­stą ścież­kę. Pa­el­sia le­ża­ła da­lej na pół­noc niż Au­ra­nos, ale pa­nu­ją­ca tu tem­pe­ra­tu­ra i tak za­sko­czy­ła Cleo. W Au­ra­no­sie pa­no­wał cie­pły, umiar­ko­wa­ny kli­mat, na­wet w naj­bar­dziej po­nu­re zi­mo­we mie­sią­ce wzgó­rza po­zo­sta­wa­ły zie­lo­ne; ro­sły tam drze­wa oliw­ne, a ogrom­ne po­ła­cie zie­mi zaj­mo­wa­ły ży­zne te­re­ny upraw­ne. Na­to­miast Pa­el­sia jak okiem się­gnąć była piasz­czy­sta i sza­ra.

– Nie­da­le­ko? – po­wtó­rzył Aron. – Nie­da­le­ko? Mira, moja słod­ka brzo­skwin­ko, cier­pli­wość po­pła­ca. Pa­mię­taj o tym.

– Lor­dzie, je­stem naj­bar­dziej cier­pli­wą oso­bą ze wszyst­kich zna­nych mi lu­dzi, ale bolą mnie nogi – po­wie­dzia­ła dama dwo­ru, osła­dza­jąc skar­gę uśmie­chem.

– Jest pięk­ny dzień, a ja mam szczę­ście cie­szyć się to­wa­rzy­stwem dwóch ślicz­nych dziew­czyn. Mu­si­my dzię­ko­wać bo­gi­ni za za­szczyt, jaki nas spo­tkał.

Cleo zo­ba­czy­ła, że gwar­dzi­sta prze­wró­cił ocza­mi. Kie­dy zo­rien­to­wał się, że to wi­dzia­ła, nie od­wró­cił wzro­ku, choć tego ocze­ki­wa­ła. Rzu­cił jej pro­wo­ka­cyj­ne spoj­rze­nie. To ją za­in­try­go­wa­ło. Zda­ła so­bie spra­wę, że wcze­śniej nie wi­dzia­ła – a przy­naj­mniej nie za­uwa­ży­ła – tego gwar­dzi­sty.

– Jak masz na imię? – za­py­ta­ła go.

– The­on Ra­nus, wa­sza wy­so­kość.

– A więc, The­onie, masz coś do do­da­nia na te­mat dłu­go­ści na­sze­go dzi­siej­sze­go po­po­łu­dnio­we­go spa­ce­ru?

Aron za­re­cho­tał i na­pił się ze swo­jej pier­siów­ki.

– Nie, księż­nicz­ko – rzekł The­on.

– Je­stem za­sko­czo­na, bo prze­cież ty zo­sta­niesz po­pro­szo­ny o za­nie­sie­nie skrzy­nek z wi­nem na sta­tek.

– To mój obo­wią­zek i za­szczyt słu­żyć ci, pani.

Cleo przy­glą­da­ła mu się przez chwi­lę. Miał brą­zo­we wło­sy, opa­lo­ną i gład­ką skó­rę. Wy­glą­dał ra­czej jak je­den z jej bo­ga­tych zna­jo­mych cze­ka­ją­cych na stat­ku niż jak gwar­dzi­sta przy­dzie­lo­ny przez ojca na czas tej po­dró­ży.

Aron mu­siał my­śleć o tym sa­mym.

– Je­steś dość mło­dy jak na gwar­dzi­stę – po­wie­dział beł­ko­tli­wie, mru­żąc oczy. – Nie mo­żesz być star­szy ode mnie.

– Mam osiem­na­ście lat, lor­dzie.

Aron prych­nął.

– My­li­łem się. Je­steś ode mnie star­szy. Dużo star­szy.

– O rok – przy­po­mnia­ła mu Cleo.

– Rok może być peł­ną roz­ko­szy wiecz­no­ścią. – Ary­sto­kra­ta uśmiech­nął się sze­ro­ko. – Za­mie­rzam cie­szyć się mło­do­ścią i bra­kiem obo­wiąz­ków przez rok, któ­ry mi jesz­cze po­zo­stał.

Cleo zi­gno­ro­wa­ła Aro­na, po­nie­waż na­zwi­sko gwar­dzi­sty wy­da­ło jej się zna­jo­me. Sły­sza­ła, jak oj­ciec, wy­cho­dząc ze spo­tka­nia rady, krót­ko wspo­mniał o ro­dzi­nie Ra­nu­sów. Oj­ciec The­ona zmarł przed ty­go­dniem; spadł z ko­nia i zła­mał kark.

– Wy­ra­zy współ­czu­cia z po­wo­du utra­ty ro­dzi­ca – po­wie­dzia­ła szcze­rze. – Si­mon Ra­nus był bar­dzo sza­no­wa­ny jako oso­bi­sty straż­nik mo­je­go ojca.

Gwar­dzi­sta sztyw­no ski­nął gło­wą.

– Wy­peł­niał ten obo­wią­zek z dumą. Mam na­dzie­ję, że król Co­rvin uczy­ni mi za­szczyt i roz­wa­ży moją kan­dy­da­tu­rę, szu­ka­jąc za­stęp­cy mo­je­go ojca. – Zmarsz­czył brwi, jak­by nie spo­dzie­wał się, że bę­dzie wie­dzia­ła o tej tra­ge­dii. W jego ciem­nych oczach na mo­ment po­ja­wił się smu­tek. – Dzię­ku­ję za te miłe sło­wa, wa­sza wy­so­kość.

Aron prych­nął gło­śno i Cleo zgro­mi­ła go wzro­kiem.

– Był do­brym oj­cem? – za­py­ta­ła The­ona.

– Naj­lep­szym. Na­uczył mnie wszyst­kie­go, co wiem, od kie­dy tyl­ko mo­głem trzy­mać miecz w dło­ni.

Po­chy­li­ła gło­wę ze współ­czu­ciem.

– W ta­kim ra­zie jego mą­drość bę­dzie żyła w to­bie.

Te­raz kie­dy do­strze­gła, jak przy­stoj­ny jest gwar­dzi­sta, co­raz trud­niej było jej wró­cić wzro­kiem do Aro­na, któ­re­go zbyt smu­kła syl­wet­ka i bla­da skó­ra wska­zy­wa­ły na ży­cie spę­dzo­ne w za­mknię­tych po­miesz­cze­niach. The­on miał sze­ro­kie ra­mio­na, umię­śnio­ne ręce i klat­kę pier­sio­wą, w ciem­no­nie­bie­skim mun­du­rze pa­ła­co­we­go gwar­dzi­sty wy­glą­dał świet­nie.

Z po­czu­ciem winy zmu­si­ła się, by wró­cić uwa­gą do swo­ich to­wa­rzy­szy.

– Aro­nie, daję ci pół go­dzi­ny, a po­tem wra­ca­my na sta­tek. Wszy­scy na nas cze­ka­ją.

Au­ra­nie uwiel­bia­li do­brą za­ba­wę, ale nie sły­nę­li z cier­pli­wo­ści. Jed­nak po­nie­waż przy­pły­nę­li do pa­el­siań­skie­go por­tu na po­kła­dzie stat­ku kró­la, będą mu­sie­li cze­kać, do­pó­ki jego cór­ka nie zde­cy­du­je się wra­cać.

– Wi­dać już targ, na któ­ry idzie­my – stwier­dził Aron, wska­zu­jąc ręką. Cleo i Mira spoj­rza­ły w tam­tą stro­nę i zo­ba­czy­ły zbio­ro­wi­sko drew­nia­nych stra­ga­nów i ko­lo­ro­wych, nie­co spło­wia­łych na­mio­tów, od­da­lo­ne o ja­kieś dzie­sięć mi­nut spa­ce­rem. To byli pierw­si lu­dzie, któ­rych wi­dzie­li, od kie­dy go­dzi­nę wcze­śniej mi­nę­li grup­kę ob­szar­pa­nych dzie­cia­ków sto­ją­cych wo­kół ogni­ska. – Nie­dłu­go się prze­ko­na­cie, że war­to było się tu wy­brać.

Po­wszech­nie uwa­ża­no, że wino z Pa­el­sii jest na­po­jem god­nym bo­gi­ni. Pysz­ne, nie za moc­ne, nie wy­wo­ły­wa­ło złe­go sa­mo­po­czu­cia czy bólu gło­wy, nie­waż­ne ile się go wy­pi­ło. Nie mia­ło so­bie rów­nych w in­nych kró­le­stwach. Nie­któ­rzy po­wia­da­li, że w pa­el­siań­skiej gle­bie i w win­nych gro­nach kry­ła się po­tęż­na ma­gia zie­mi i dzię­ki niej ta kra­ina – pod wie­lo­ma in­ny­mi wzglę­da­mi nie­do­sko­na­ła – wy­da­wa­ła tak do­sko­na­łe owo­ce.

Cleo nie za­mie­rza­ła ich pró­bo­wać. Nie piła już wina od wie­lu mie­się­cy, bo kie­dyś wy­pi­ła zde­cy­do­wa­nie za dużo – au­rań­skie­go, któ­re sma­ko­wa­ło nie­wie­le le­piej niż ocet. Jed­nak lu­dzie, a przy­naj­mniej Cleo, nie pili go ze wzglę­du na smak, ale z po­wo­du jego odu­rza­ją­cych wła­ści­wo­ści i uczu­cia ab­so­lut­nej bez­tro­ski. Ta­kie uczu­cie, je­śli nie mia­ło się cum, któ­re przy­trzy­ma­ją przy brze­gu, mo­gło spra­wić, że czło­wiek zdry­fu­je na nie­bez­piecz­ne mo­rza. Cleo nie za­mie­rza­ła pić ni­cze­go moc­niej­sze­go od wody czy soku z brzo­skwi­ni w da­ją­cej się prze­wi­dzieć przy­szło­ści.

Pa­trzy­ła, jak Aron osu­sza pier­siów­kę. Za­wsze wy­pi­jał dość wina za nich obo­je i ni­g­dy jesz­cze nie prze­pro­sił za to, co zro­bił pod jego wpły­wem. Mimo jego wad wie­le osób na dwo­rze uwa­ża­ło, że król Co­rvin wy­bie­rze Aro­na na męża młod­szej cór­ki. Sama myśl o tym przy­pra­wia­ła Cleo o dreszcz, jed­nak sta­ra­ła się, by chło­pak trzy­mał się bli­sko niej. A to dla­te­go że znał jej ta­jem­ni­cę. I choć nie wspo­mniał o tym od mie­się­cy, księż­nicz­ka była pew­na, że nie za­po­mniał. I że ni­g­dy nie za­po­mni.

Wy­ja­wie­nie tego se­kre­tu mo­gło ją znisz­czyć.

Z tego po­wo­du zno­si­ła to­wa­rzy­stwo i umi­zgi Aro­na. Nikt by się nie do­my­ślił, że tak na­praw­dę go nie­na­wi­dzi.

– Je­ste­śmy na miej­scu – rzekł Aron, gdy wresz­cie prze­kro­czy­li bra­my wiej­skie­go tar­gu.

Za stra­ga­na­mi, w od­da­li po pra­wej stro­nie, Cleo wi­dzia­ła nie­wiel­kie domy i cha­ty. Wy­glą­da­ły znacz­nie bied­niej niż go­spo­dar­stwa na au­rań­skich wsiach, ale ze zdzi­wie­niem za­uwa­ża­ła, że zbu­do­wa­ne z gli­ny, po­kry­te strze­chą bu­dy­necz­ki są schlud­ne i do­brze utrzy­ma­ne – to kłó­ci­ło się z jej wy­obra­że­niem o Pa­el­sii.

Tą kra­iną za­miesz­ka­ną przez ubo­gich wie­śnia­ków rzą­dził nie król, ale wódz, któ­ry – je­śli wie­rzyć plot­kom – był po­tęż­nym cza­ro­dzie­jem. Cho­ciaż Pa­el­sia le­ża­ła tak bli­sko Au­ra­no­su, Cleo rzad­ko my­śla­ła o pół­noc­nym są­sie­dzie, od cza­su do cza­su słu­cha­jąc z umiar­ko­wa­ną cie­ka­wo­ścią za­baw­nych opo­wie­ści o pry­mi­tyw­nych Pa­el­sia­nach.

Aron za­trzy­mał się przed stra­ga­nem przy­kry­tym ciem­no­fio­le­to­wym ma­te­ria­łem się­ga­ją­cym aż do zie­mi.

Mira wes­tchnę­ła z ulgą.

– Na­resz­cie.

Cleo od­wró­ci­ła się i na­po­tka­ła parę wpa­trzo­nych w nią błysz­czą­cych ciem­nych oczu. Cof­nę­ła się in­stynk­tow­nie i po­czu­ła, że tuż za nią stoi The­on. Obec­ność gwar­dzi­sty do­da­ła jej otu­chy.

Sprze­daw­ca wina wy­glą­dał na czło­wie­ka pry­mi­tyw­ne­go, a na­wet groź­ne­go, po­dob­nie jak inni miesz­kań­cy Pa­el­sii, któ­rych wi­dzie­li po dro­dze. Miał po­cią­głą, ogo­rza­łą twarz i nie­rów­ne zęby; je­den na prze­dzie był uła­ma­ny, choć za­cho­wał zdro­wą, bia­łą bar­wę. Męż­czy­zna miał na so­bie skrom­ne zno­szo­ne ubra­nie, uszy­te z lnu i ba­ra­niej skó­ry, oraz gru­bą weł­nia­ną tu­ni­kę chro­nią­cą przed mro­zem. Skrę­po­wa­na Cleo otu­li­ła się szczel­niej pe­le­ry­ną pod­bi­tą so­bo­lim fu­trem, za­kry­wa­jąc je­dwab­ną, ha­fto­wa­ną zło­tem błę­kit­ną suk­nię.

Aron z za­in­te­re­so­wa­niem przyj­rzał się Pa­el­sia­ni­no­wi.

– Ty je­steś Si­las Agal­lon?

– Tak.

– To twój szczę­śli­wy dzień, Si­la­sie. Po­wie­dzia­no mi, że two­je wino jest naj­lep­sze w ca­łej Pa­el­sii.

– Zga­dza się.

Zza stra­ga­nu wy­ło­ni­ła się ślicz­na ciem­no­wło­sa dziew­czy­na.

– Mój oj­ciec jest uta­len­to­wa­nym wi­nia­rzem.

– To Fe­li­cia, moja cór­ka. – Si­las wska­zał dziew­czy­nę ru­chem gło­wy. – Cór­ka, któ­ra w tej chwi­li po­win­na się szy­ko­wać do ślu­bu.

Za­śmia­ła się.

– Mia­ła­bym zo­sta­wić cię sa­me­go, że­byś cały dzień tasz­czył skrzy­nie z wi­nem? Przy­szłam cię prze­ko­nać, że­byś za­mknął wcze­śniej.

– Może to zro­bię. – Za­do­wo­lo­ny błysk w ciem­nych oczach sprze­daw­cy przy­ga­si­ła wzgar­da, gdy do­strzegł wy­twor­ny strój Aro­na. – A z kim ja mam do czy­nie­nia?

– Ra­zem ze swo­ją uro­czą cór­ką ma­cie za­szczyt zo­stać przed­sta­wie­ni jej kró­lew­skiej wy­so­ko­ści księż­nicz­ce Cle­io­nie Bel­los z Au­ra­no­su. – Aron wska­zał Cleo, a po­tem Mirę. – To lady Mira Cas­sian. A ja je­stem Aron La­ga­ris. Mój oj­ciec jest pa­nem na Wzgó­rzu Czar­ne­go Bzu, po­ło­żo­nym na po­łu­dnio­wym wy­brze­żu Au­ra­no­su.

Fe­li­cia spoj­rza­ła na Cleo za­sko­czo­na i z sza­cun­kiem skło­ni­ła gło­wę.

– To za­szczyt, wa­sza wy­so­kość.

– Tak, praw­dzi­wy za­szczyt – zgo­dził się Si­las, a Cleo nie usły­sza­ła w jego gło­sie sar­ka­zmu. – Nie­czę­sto człon­ko­wie ro­dzin kró­lew­skich z Au­ra­no­su lub Li­me­ro­su od­wie­dza­ją na­szą skrom­ną wio­skę. Nie pa­mię­tam, kie­dy zda­rzy­ło się to ostat­ni raz. Będę za­szczy­co­ny, wa­sza wy­so­kość, je­śli skosz­tu­jesz mo­je­go wina, za­nim do­bi­je­my tar­gu.

Cleo po­krę­ci­ła gło­wą z uśmie­chem.

– Aron jest za­in­te­re­so­wa­ny wa­szym to­wa­rem, ja tyl­ko mu to­wa­rzy­szę.

Sprze­daw­ca wy­glą­dał na za­wie­dzio­ne­go, a na­wet odro­bi­nę do­tknię­te­go.

– Mimo to pro­szę, uczyń mi, pani, tę ła­skę i spró­buj mo­je­go wina, by wznieść to­ast za ślub mo­jej cór­ki.

Jak mo­gła od­mó­wić ta­kiej proś­bie? Ski­nę­ła gło­wą, usi­łu­jąc ukryć nie­chęć.

– To dla mnie przy­jem­ność.

Im szyb­ciej bę­dzie mia­ła to z gło­wy, tym szyb­ciej opusz­czą targ. Ow­szem, było tu ko­lo­ro­wo i tłum­nie, ale w po­wie­trzu uno­sił się nie­przy­jem­ny za­pach; jak­by gdzieś w po­bli­żu znaj­do­wał się dół klo­acz­ny, któ­re­go smro­du nie ma­sko­wa­ły żad­ne won­ne zio­ła lub kwia­ty. Ubó­stwo tej kra­iny ro­bi­ło przy­gnę­bia­ją­ce wra­że­nie. Cleo uzna­ła, że po­win­na była zo­stać na stat­ku ze zna­jo­my­mi i po­zwo­lić Aro­no­wi sa­me­mu wy­brać się po wino.

Tak na­praw­dę o bied­nej Pa­el­sii wie­dzia­ła tyl­ko tyle, że kra­ina ta po­sia­da­ła jed­no bo­gac­two, któ­rym nie mo­gły po­szczy­cić się oskrzy­dla­ją­ce ją kró­le­stwa. Na po­ło­żo­nej bli­sko mo­rza pa­el­siań­skiej zie­mi ro­sła wi­no­rośl, przy któ­rej ble­dły inne ho­dow­le. Wie­lu mó­wi­ło, że dzia­ło się tak dzię­ki ma­gii zie­mi. Cleo sły­sza­ła opo­wie­ści o wy­kra­da­nych stąd sa­dzon­kach, któ­re mar­nia­ły i wię­dły nie­mal na­tych­miast po prze­kro­cze­niu gra­ni­cy.

– Bę­dzie­cie mo­imi ostat­ni­mi klien­ta­mi – po­wie­dział Si­las. – Po­tem speł­nię proś­bę cór­ki i za­mknę kram na dziś, by przy­go­to­wać się do jej ślu­bu o zmierz­chu.

– Gra­tu­lu­ję wam oboj­gu – rzu­cił Aron bez za­in­te­re­so­wa­nia, przy­glą­da­jąc się wy­sta­wio­nym bu­tel­kom. Za­ci­snął usta. – Masz kie­lisz­ki do pró­bo­wa­nia wina?

– Oczy­wi­ście. – Sprze­daw­ca wszedł za ladę swo­je­go sto­iska i za­czął grze­bać w roz­kle­ko­ta­nej drew­nia­nej skrzyn­ce. Wy­cią­gnął trzy kie­lisz­ki, w któ­rych od­bi­ły się pro­mie­nie sło­necz­ne, a po­tem od­kor­ko­wał bu­tel­kę. Na­lał ja­sne­go, bursz­ty­no­we­go pły­nu do kie­lisz­ków i pierw­szy po­dał Cleo.

Na­gle obok księż­nicz­ki zna­lazł się The­on i chwy­cił kie­li­szek, za­nim zdą­ży­ła go do­tknąć. Wzbu­rze­nie gwar­dzi­sty spra­wi­ło, że sprze­daw­ca win zro­bił nie­pew­ny krok do tyłu.

– Co ro­bisz? – zdzi­wi­ła się księż­nicz­ka.

– Bez za­sta­no­wie­nia pró­bu­jesz cze­goś, co ofe­ru­je ci nie­zna­jo­my? – za­py­tał su­ro­wo The­on.

– Nie jest za­tru­te.

Zaj­rzał do kie­lisz­ka.

– Skąd mo­żesz to wie­dzieć na pew­no?

Żach­nę­ła się ze znie­cier­pli­wie­niem. Są­dził, że ktoś mógł­by ją otruć? W ja­kim celu? Od po­nad stu­le­cia pa­no­wał po­kój. Nie było żad­ne­go za­gro­że­nia. Za­bra­ła na tę wy­ciecz­kę pa­ła­co­we­go gwar­dzi­stę tyl­ko po to, by udo­bru­chać swo­je­go na­do­pie­kuń­cze­go ojca, nie z rze­czy­wi­stej po­trze­by.

– Do­brze. – Ski­nę­ła ręką. – W ta­kim ra­zie nie krę­puj się i spró­buj. Za­pew­niam, że nie wy­pi­ję tego wina, je­śli pad­niesz tru­pem.

– Och, to nie­do­rzecz­ne – wy­ce­dził Aron. Wy­chy­lił swój kie­li­szek.

Cleo po­pa­trzy­ła na nie­go.

– No i…? Umie­rasz?

Za­mknął oczy, roz­ko­szu­jąc się sma­kiem.

– Tyl­ko z pra­gnie­nia.

Księż­nicz­ka prze­nio­sła wzrok na The­ona i uśmiech­nęła się kpią­co.

– Mogę te­raz od­zy­skać swój kie­li­szek? Czy uwa­żasz, że ten sprze­daw­ca win za­dał so­bie trud za­tru­cia każ­de­go kie­lisz­ka od­dziel­nie?

– Oczy­wi­ście, że nie. Pro­szę, mi­łej za­ba­wy. – Po­dał jej wino. Si­las był te­raz ra­czej za­że­no­wa­ny niż gniew­ny z po­wo­du za­mie­sza­nia, ja­kie spo­wo­do­wał obroń­ca księż­nicz­ki.

Cleo usi­ło­wa­ła nie spraw­dzać, czy szkło jest do­sta­tecz­nie czy­ste.

– Je­stem pew­na, że to wy­bor­ne wino.

Si­las wy­glą­dał na wdzięcz­ne­go za tę uwa­gę. The­on cof­nął się i sta­nął po pra­wej stro­nie sto­iska, uspo­ko­jo­ny, ale czuj­ny. A my­śla­ła, że jej oj­ciec jest na­do­pie­kuń­czy.

Ką­tem oka zo­ba­czy­ła, że Aron wy­pił po­now­nie na­peł­nio­ny przez cór­kę sprze­daw­cy kie­li­szek.

– Nie­by­wa­łe. Ab­so­lut­nie nie­by­wa­łe, wła­śnie tak jak sły­sza­łem.

Mira upi­ła ły­czek, jak przy­sta­ło da­mie, i unio­sła brwi.

– Jest wspa­nia­łe.

Te­raz ko­lej Cleo. Ostroż­nie spró­bo­wa­ła bursz­ty­no­we­go trun­ku. Gdy tyl­ko do­tknął jej ję­zy­ka, po­czu­ła kon­ster­na­cję. Nie dla­te­go, że był nie­świe­ży, ale dla­te­go że był prze­pysz­ny – słod­ki, de­li­kat­ny, nie­po­rów­ny­wal­ny z ni­czym, cze­go do tej pory pró­bo­wa­ła. Bu­dził pra­gnie­nie, by na­pić się wię­cej. Jej ser­ce za­czę­ło bić szyb­ko. Kil­ka ły­ków… i kie­li­szek był pu­sty. Spoj­rza­ła na swo­ich to­wa­rzy­szy. Mia­ła wra­że­nie, że świat jest ja­śniej­szy, a sto­ją­cych obok lu­dzi na­gle spo­wi­ły błysz­czą­ce po­świa­ty, spra­wia­jąc, że wy­da­wa­li się pięk­niej­si. Aron stał się dla niej odro­bi­nę mniej od­ra­ża­ją­cy.

A The­on – mimo apo­dyk­tycz­ne­go za­cho­wa­nia – na­gle stał się nie­praw­do­po­dob­nie przy­stoj­ny.

To wino było nie­bez­piecz­ne; bez wąt­pie­nia nie­bez­piecz­ne. Było war­te każ­dej kwo­ty, ja­kiej za­żą­da sprze­daw­ca. Cleo, je­śli to moż­li­we, mu­sia­ła trzy­mać się od tego trun­ku z da­le­ka. I te­raz, i w przy­szło­ści.

– Two­je wino jest bar­dzo do­bre – po­wie­dzia­ła gło­śno, pró­bu­jąc nie oka­zy­wać prze­sad­ne­go en­tu­zja­zmu. Chcia­ła po­pro­sić o do­lew­kę, ale ugry­zła się w ję­zyk.

Si­las pro­mie­niał.

– Bar­dzo miło mi to sły­szeć.

Fe­li­cia kiw­nę­ła gło­wą.

– Mój oj­ciec to ge­niusz.

– Tak, two­je wino jest war­te za­ku­pu – wy­beł­ko­tał Aron. W trak­cie wy­ciecz­ki cały czas po­pi­jał z ozdob­nej zło­tej pier­siów­ki, któ­rą za­wsze miał przy so­bie. Za­ska­ku­ją­ce, że wciąż jesz­cze stał pro­sto bez ni­czy­jej po­mo­cy. – Dziś we­zmę czte­ry skrzy­nie, a ko­lej­nych dwa­na­ście do­star­czysz do mo­jej re­zy­den­cji.

Si­la­so­wi za­świe­ci­ły oczy.

– To da się zro­bić.

– Za­pła­cę pięt­na­ście au­rań­skich cen­ty­mów za skrzyn­kę.

Sma­gły sprze­daw­ca po­bladł.

– Są war­te co naj­mniej czter­dzie­ści za skrzyn­kę. Pła­co­no mi już na­wet pięć­dzie­siąt.

– Kie­dy? Pięć lat temu? – za­py­tał Aron kpią­co. – Te­raz nie ma już dość chęt­nych na wino, że­byś za­ro­bił na chleb. Li­me­ria­nie w ostat­nich la­tach nie są do­bry­mi klien­ta­mi, praw­da? Spro­wa­dza­nie dro­gie­go wina sta­ło się mało waż­ne przy ich obec­nych pro­ble­mach go­spo­dar­czych. Ku­pu­ją tyl­ko Au­ra­nie, bo wszy­scy wie­dzą, że wasi za­po­mnia­ni przez bo­gi­nię wie­śnia­cy nie mają zła­ma­ne­go cen­ty­ma. Pięt­na­ście za skrzyn­kę to moja osta­tecz­na ofer­ta. To chy­ba do­bry dzien­ny utarg, bio­rąc pod uwa­gę, że chcę ku­pić szes­na­ście skrzyń, a w przy­szło­ści może wię­cej. Czy to nie ład­na okrą­gła sum­ka w sam raz na pre­zent dla two­jej cór­ki w dzień ślu­bu? Fe­li­cia, co o tym my­ślisz? Czy to nie lep­sze, niż za­mknąć sklep wcze­śniej i nic nie za­ro­bić?

Cór­ka wi­nia­rza za­gry­zła war­gę, marsz­cząc brwi.

– To lep­sze niż nic. We­se­le i tak za dużo już kosz­to­wa­ło… Sama nie wiem. Oj­cze?

Cleo słu­cha­ła nie­uważ­nie, kon­cen­tru­jąc się na opa­no­wa­niu po­ku­sy wy­chy­le­nia kie­lisz­ka, któ­ry sprze­daw­ca po­now­nie dla niej na­peł­nił. Aron uwiel­biał się tar­go­wać. Wy­wal­cze­nie naj­niż­szej moż­li­wej ceny to był jego ko­nik, nie­waż­ne, cze­go do­ty­czy­ły nego­cja­cje.

– Nie chcę ni­ko­go ob­ra­zić – po­wie­dział Si­las, po­cie­ra­jąc dło­nie. – Czy był­byś skłon­ny, pa­nie, za­pła­cić dwa­dzie­ścia pięć cen­ty­mów za skrzyn­kę?

– Nie. – Aron przy­glą­dał się swo­im pa­znok­ciom. – Choć two­je wino jest do­bre, na tym tar­gu jest wie­lu in­nych sprze­daw­ców, po­dob­nie zresz­tą jak po dro­dze na nasz sta­tek. Oni z ra­do­ścią przyj­mą moją ofer­tę. Mogę do­ko­nać za­ku­pu gdzie in­dziej, je­śli wo­lisz stra­cić szan­sę na za­ro­bek. Czy tego wła­śnie chcesz?

– Nie, ja… – Wi­niarz zmarsz­czył czo­ło. – Chcę sprze­dać swo­je wino. Prze­cież po to tu je­stem. Ale za pięt­na­ście cen­ty­mów…

– Mam lep­szy po­mysł. Może niech to bę­dzie czter­na­ście cen­ty­mów za skrzyn­kę? – W zie­lo­nych oczach Aro­na po­ja­wił się nie­go­dzi­wy błysk. – I li­czę do dzie­się­ciu, za­nim ob­ni­żę ofer­tę o ko­lej­ne­go cen­ty­ma.

Mira od­wró­ci­ła wzrok za­że­no­wa­na. Cleo otwo­rzy­ła usta… a po­tem, przy­po­mi­na­jąc so­bie, co Aron może jej zro­bić, za­mknę­ła je. Był zde­cy­do­wa­ny ku­pić wino za naj­niż­szą moż­li­wą cenę. Nie cho­dzi­ło o to, że nie mógł za­pła­cić wię­cej; Cleo wie­dzia­ła, że ma przy so­bie dość pie­nię­dzy, by ku­pić wie­le skrzy­nek wina na­wet za naj­bar­dziej wy­gó­ro­wa­ną kwo­tę.

– Do­brze – wy­ce­dził wresz­cie Si­las przez za­ci­śnię­te zęby, cho­ciaż wy­da­wa­ło się, że przy­szło mu to z du­żym tru­dem. Zer­k­nął na Fe­li­cię, a po­tem po­now­nie spoj­rzał na sto­ją­ce­go przed nim mło­dzień­ca. – Czter­na­ście za skrzyn­kę, szes­na­ście skrzy­nek. Wy­pra­wię mo­jej cór­ce we­se­le, na ja­kie za­słu­gu­je.

– Świet­nie. Jak my, Au­ra­nie, za­wsze was za­pew­nia­li­śmy… – Aron, uśmie­cha­jąc się zwy­cię­sko, sięg­nął do kie­sze­ni, wy­cią­gnął plik bank­no­tów i od­li­czył na­leż­ną kwo­tę, kła­dąc ją na wy­cią­gnię­tej dło­ni sprze­daw­cy. Sta­ło się wię­cej niż ja­sne, że wy­tar­go­wa­na suma jest drob­nost­ką w po­rów­na­niu z tym, co ma przy so­bie. Są­dząc po obu­rze­niu ma­lu­ją­cym się na twa­rzy wi­nia­rza, ta znie­wa­ga nie po­zo­sta­ła nie­zau­wa­żo­na. – …Dzię­ki wi­no­gro­nom – cią­gnął Aron – za­wsze wy­ży­wi­cie wasz na­ród.

Dwie oso­by zbli­ży­ły się do sto­iska.

– Fe­li­cia, co tu­taj ro­bisz? – spy­tał ktoś głę­bo­kim gło­sem. – Nie po­win­naś być ze swo­imi przy­ja­ciół­ka­mi i się szy­ko­wać?

– Już nie­dłu­go idę, To­ma­sie – szep­nę­ła dziew­czy­na. – Za­raz tu skoń­czy­my.

Cleo zer­k­nę­ła na dwóch mło­dzień­ców, któ­rzy po­de­szli do stra­ga­nu. Mie­li ciem­ne, nie­mal czar­ne wło­sy, ciem­ne brwi, oczy ko­lo­ru mie­dzi. Byli sma­gli, wy­so­cy, sze­ro­cy w ra­mio­nach. To­mas, star­szy z nich, ma­ją­cy pew­nie dwa­dzie­ścia kil­ka lat, przy­glą­dał się uważ­nie sprze­daw­cy win.

– Coś się sta­ło, oj­cze?

– Sta­ło? – po­wtó­rzył Si­las, zgrzyt­nąw­szy zę­ba­mi. – Oczy­wi­ście, że nie. Koń­czę sprze­daż, to wszyst­ko.

– Je­steś zde­ner­wo­wa­ny. Prze­cież wi­dzę.

– Nie­praw­da.

Dru­gi chło­pak spoj­rzał złym okiem na Aro­na, a po­tem na Cleo i Mirę.

– Czy ci lu­dzie pró­bu­ją cię oszu­kać, oj­cze?

– Jo­na­sie, to nie two­ja spra­wa.

– To jest moja spra­wa, oj­cze. Ile ten czło­wiek zgo­dził się ci za­pła­cić? – Jo­nas z nie­skry­wa­ną nie­chę­cią zmie­rzył Aro­na spoj­rze­niem od stóp do głów.

– Czter­na­ście za skrzyn­kę – oświad­czył lek­ko ary­sto­kra­ta. – Uczci­wa cena, na któ­rą twój oj­ciec przy­stał z ra­do­ścią.

– Czter­na­ście! – syk­nął Jo­nas. – Jak śmiesz go tak ob­ra­żać!

To­mas zła­pał bra­ta za ko­szu­lę i od­cią­gnął do tyłu.

– Uspo­kój się.

Oczy Jo­na­sa bły­snę­ły gniew­nie.

– Kie­dy nasz oj­ciec jest wy­ko­rzy­sty­wa­ny przez ja­kie­goś bę­kar­ta wy­stro­jo­ne­go w je­dwa­bie, to mnie ob­ra­ża.

– Bę­kar­ta? – Głos Aro­na stał się lo­do­wa­ty. – Kogo na­zy­wasz bę­kar­tem, wie­śnia­ku?

To­mas od­wró­cił się wol­no; aż go­to­wał się z wście­kło­ści.

– Mój brat na­zy­wał bę­kar­tem cie­bie, bę­kar­cie.

Ab­so­lut­nie naj­gor­sze wy­zwi­sko, ja­kim moż­na ob­rzu­cić Aro­na – Cleo mia­ła wra­że­nie, że spa­da w prze­paść. Nie­wie­le osób o tym wie­dzia­ło, lecz Aron na­praw­dę był bę­kar­tem, sy­nem ład­nej ja­sno­wło­sej słu­żą­cej, któ­ra spodo­ba­ła się jego ojcu. Żona Se­ba­stia­na La­ga­ri­sa oka­za­ła się bez­płod­na, więc przy­gar­nę­ła dziec­ko i wy­cho­wa­ła jak swo­je. Słu­żą­ca, praw­dzi­wa mat­ka Aro­na, nie­dłu­go póź­niej zmar­ła w ta­jem­ni­czych oko­licz­no­ściach, któ­rych nikt nie od­wa­żył się kwe­stio­no­wać ani wte­dy, ani te­raz. Ale lu­dzie ga­da­li. I to ga­da­nie do­tar­ło do uszu Aro­na, gdy był dość duży, by zro­zu­mieć.

– Księż­nicz­ko? – za­py­tał The­on, jak­by cze­ka­jąc na po­le­ce­nie, by in­ter­we­nio­wać. Po­ło­ży­ła mu rękę na ra­mie­niu, po­wstrzy­mu­jąc go. Nie mu­sie­li ro­bić jesz­cze więk­sze­go przed­sta­wie­nia.

– Chodź­my stąd, Aro­nie. – Wy­mie­ni­ła za­nie­po­ko­jo­ne spoj­rze­nia z Mirą, któ­ra ner­wo­wym ge­stem od­sta­wi­ła kie­li­szek wina.

Ary­sto­kra­ta wciąż jed­nak pa­trzył na To­ma­sa.

– Jak śmiesz mnie ob­ra­żać?

– Po­słu­chaj swo­jej słod­kiej to­wa­rzysz­ki i odejdź – po­ra­dził To­mas. – Im szyb­ciej, tym le­piej.

– Jak tyl­ko do­sta­nę moje wino, zro­bię to z przy­jem­no­ścią.

– Za­po­mnij o wi­nie. Odejdź i uwa­żaj się za szczę­ścia­rza, że pusz­czam pła­zem tę znie­wa­gę. Oj­ciec jest ufny i go­tów przy­stać na za­ni­żo­ną cenę. Ja nie.

Aron się na­je­żył, zbyt ura­żo­ny i oszo­ło­mio­ny al­ko­ho­lem, by za­cho­wać roz­są­dek w kon­fron­ta­cji z dwo­ma ro­sły­mi i sil­ny­mi Pa­el­sia­na­mi.

– Ma­cie choć naj­bled­sze po­ję­cie, kim je­stem?

– A co to nas ob­cho­dzi?

– Je­stem Aron La­ga­ris, syn Se­ba­stia­na La­ga­ri­sa, pana na Wzgó­rzu Czar­ne­go Bzu. To­wa­rzy­szę księż­nicz­ce Au­ra­no­su Cle­io­nie Bel­los. Okaż­cie nam sza­cu­nek.

– To nie­do­rzecz­ne, Aro­nie – syk­nę­ła Cleo ci­cho. Na­praw­dę by wo­la­ła, żeby się tak nie wy­wyż­szał. Mira ści­snę­ła jej dłoń, sy­gna­li­zu­jąc, że po­win­ni już iść.

– Och, wa­sza wy­so­kość – rzu­cił Jo­nas to­nem ocie­ka­ją­cym sar­ka­zmem, po czym ukło­nił się prze­śmiew­czo. – Obie wa­sze wy­so­ko­ści. To praw­dzi­wy za­szczyt od­dy­chać tym sa­mym po­wie­trzem co wy.

– Po­wi­nie­nem ka­zać cię ściąć za taki brak sza­cun­ku – po­wie­dział beł­ko­tli­wie ary­sto­kra­ta. – Was obu i wa­sze­go ojca. I wa­szą sio­strę.

– Nie mie­szaj jej do tego – wark­nął To­mas.

– Niech zgad­nę, sko­ro bie­rze ślub, to pew­nie jest już przy na­dziei? Sły­sza­łem, że pa­el­siań­skie dziew­czy­ny nie cze­ka­ją na za­mąż­pój­ście, za­nim roz­ło­żą nogi przed każ­dym, kto ma dość pie­nię­dzy, by za to za­pła­cić. – Aron spoj­rzał na Fe­li­cię, któ­ra wy­glą­da­ła na upo­ko­rzo­ną i zgor­szo­ną. – Mam tro­chę pie­nię­dzy, może więc po­świę­cisz mi pół go­dzi­ny?

– Aron! – krzyk­nę­ła Cleo z obrzy­dze­niem.

Zi­gno­ro­wał ją, co nie było za­ska­ku­ją­ce. Jo­nas po­pa­trzył na nią wzro­kiem peł­nym fu­rii – tak go­rą­cym, że po­czu­ła się na­pięt­no­wa­na.

To­mas, któ­ry wy­da­wał się odro­bi­nę mniej po­ryw­czy od bra­ta, ob­rzu­cił Aro­na naj­bar­dziej mrocz­nym i ja­do­wi­tym spoj­rze­niem, ja­kie Cleo kie­dy­kol­wiek wi­dzia­ła.

– Mógł­bym cię za­bić.

Ary­sto­kra­ta uśmiech­nął się iro­nicz­nie.

– Spró­buj.

Cleo wresz­cie zer­k­nę­ła przez ra­mię na The­ona, któ­re­mu za­ka­za­ła in­ter­we­nio­wać. Chcia­ła wró­cić na sta­tek i zo­sta­wić za sobą tę nie­przy­jem­ną sy­tu­ację. Ale na to było już za póź­no.

Pod­ju­dzo­ny znie­wa­że­niem sio­stry To­mas rzu­cił się na Aro­na z za­ci­śnię­ty­mi pię­ścia­mi. Mira za­kry­ła oczy rę­ka­mi. Nie było wąt­pli­wo­ści, że Pa­el­sia­nin mógł ła­two wy­grać bój­kę, jed­nak ary­sto­kra­ta miał przy so­bie broń – ele­ganc­ki wy­sa­dza­ny klej­no­ta­mi szty­let, któ­ry no­sił na bio­drze. Te­raz po nie­go się­gnął i wbił ostrze To­ma­so­wi w gar­dło. Try­snę­ła krew, chło­pak zła­pał się za szy­ję, wy­trzesz­czył oczy z szo­ku i bólu. Osu­nął się na ko­la­na, a chwi­lę póź­niej cięż­ko upadł na zie­mię. Za­ci­skał ręce na szty­le­cie, ale nie zdo­łał go wy­cią­gnąć. Krew szyb­ko utwo­rzy­ła kar­ma­zy­no­wą ka­łu­żę wo­kół jego gło­wy.

To wszyst­ko sta­ło się tak szyb­ko…

Księż­nicz­ka za­kry­ła usta dło­nią, by po­wstrzy­mać się od krzy­ku. Ktoś inny jed­nak krzy­czał – prze­szy­wa­ją­cy wrzask Fe­li­cii spra­wił, że Cleo krew ścię­ła się w ży­łach. I na­gle inni lu­dzie na tar­gu za­uwa­ży­li, co się wy­da­rzy­ło.

Pod­nio­sły się krzy­ki. Wo­kół księż­nicz­ki zro­bi­ło się tłocz­no, obok niej lu­dzie się prze­py­cha­li, po­trą­ca­li ją. Za­pisz­cza­ła z prze­ra­że­nia. The­on ob­jął ją w pa­sie, gwał­tow­nym ru­chem od­cią­gnął w tył i po­pchnął Mirę przed sie­bie. Ary­sto­kra­ta trzy­mał się bli­sko nich. Opu­ści­li targ ści­ga­ni peł­nym roz­pa­czy i fu­rii okrzy­kiem Jo­na­sa.

– Je­ste­ście mar­twi! Za­bi­ję was za to! Was obo­je!

– Za­słu­żył so­bie – burk­nął Aron. – Za­mie­rzał mnie za­bić. Ja tyl­ko się bro­ni­łem.

– Pro­szę się nie za­trzy­my­wać, wa­sza lor­dow­ska mość – rzekł The­on, a w jego gło­sie sły­chać było zde­gu­sto­wa­nie.

Prze­pchnę­li się przez tłum i wy­szli na dro­gę pro­wa­dzą­cą do por­tu.

To­mas nie do­ży­je we­se­la sio­stry. Fe­li­cia w dniu swo­je­go ślu­bu wi­dzia­ła, jak mor­du­ją jej bra­ta. Wino za­cią­ży­ło Cleo na żo­łąd­ku, jak­by na­gle skwa­śnia­ło. Wy­rwa­ła się The­ono­wi i zwy­mio­to­wa­ła.

Mo­gła ka­zać gwar­dzi­ście po­wstrzy­mać Aro­na, za­nim sy­tu­acja wy­mknę­ła się spod kon­tro­li. Ale tego nie zro­bi­ła.

Nikt ich nie go­nił. Po ja­kimś cza­sie nie­co zwol­ni­li kro­ku. Księż­nicz­ka szła z opusz­czo­ną gło­wą, trzy­ma­jąc Mirę za rękę. Wszy­scy czwo­ro po­ko­ny­wa­li sza­rą, piasz­czy­stą kra­inę w cał­ko­wi­tym mil­cze­niu.

Cleo była pew­na, że już za­wsze bę­dzie ją prze­śla­do­wać wspo­mnie­nie peł­nych bólu oczu tego chło­pa­ka.

Roz­dział 2

Pa­el­sia

Jonas padł na ko­la­na i ze gro­zą wpa­try­wał się w ozdob­ny szty­let tkwią­cy gar­dle bra­ta. To­mas zro­bił ruch, jak­by chciał go wy­jąć, ale nie dał rady. Drżąc, Jo­nas za­ci­snął dłoń wo­kół rę­ko­je­ści i z pew­nym wy­sił­kiem wy­cią­gnął ostrze. Za­krył ranę ręką. Spo­mię­dzy jego pal­ców try­snę­ła go­rą­ca czer­wo­na krew.

Sto­ją­ca za Jo­na­sem Fe­li­cia za­czę­ła krzy­czeć.

– To­mas, nie umie­raj! Bła­gam!

Oczy ich bra­ta ga­sły z każ­dym co­raz wol­niej­szym ude­rze­niem jego ser­ca.

Jo­nas miał za­męt w gło­wie, nie mógł ze­brać my­śli. Miał wra­że­nie, jak­by czas się dla nie­go za­trzy­mał.

We­se­le. Dziś było ja­kieś we­se­le. We­se­le Fe­li­cii. Zgo­dzi­ła się po­ślu­bić ich przy­ja­cie­la – Pau­la. Do­ku­cza­li mu żar­to­bli­wie, gdy mie­siąc temu za­ko­cha­ni ogło­si­li swo­je za­rę­czy­ny. A po­tem z otwar­ty­mi ra­mio­na­mi po­wi­ta­li go w ro­dzi­nie.

Za­pla­no­wa­no wiel­kie świę­to, cze­goś po­dob­ne­go ich ubo­ga wio­ska dłu­go nie zo­ba­czy po raz dru­gi. Je­dze­nie, pi­cie… i mnó­stwo ład­nych przy­ja­ció­łek Fe­li­cii, w któ­rych to­wa­rzy­stwie bra­cia Agal­lon mo­gli za­po­mnieć o tru­dach ży­cia. Obaj bar­dzo się ko­cha­li – i je­śli się cze­goś pod­ję­li ra­zem, za­wsze im się to uda­wa­ło.

Aż do te­raz.

Jo­nas w co­raz więk­szej pa­ni­ce za­czął roz­glą­dać się wo­kół.

– Czy jest tu ja­kiś uzdro­wi­ciel?

Jego ręce po­kry­wa­ła krew bra­ta. To­mas wpadł w kon­wul­sje, wy­dał z sie­bie bul­go­tli­wy char­kot.

– Nie ro­zu­miem – po­wie­dział Jo­nas ła­mią­cym się gło­sem. Fe­li­cia kur­czo­wo trzy­ma­ła go za ra­mię, jej peł­ne bo­le­ści la­men­ty były ogłu­sza­ją­ce. – To sta­ło się tak szyb­ko. Dla­cze­go?

Jego bez­rad­ny oj­ciec miał twarz ścią­gnię­tą bó­lem, ale spo­koj­ną.

– Taki los, synu.

– Los? – Jo­nas wy­pluł z sie­bie to sło­wo, czu­jąc roz­pa­la­ją­cą się w nim wście­kłość. – Nie los to spra­wił, lecz au­rań­ski pa­ni­czyk, któ­ry uwa­ża nas za pył pod swo­imi sto­pa­mi.

Pa­el­sia od dzie­się­cio­le­ci pod­upa­da­ła co­raz bar­dziej, zie­mia po­wo­li mar­nia­ła i umie­ra­ła, tym­cza­sem jej są­sie­dzi w dal­szym cią­gu żyli w do­stat­ku i roz­pa­sa­niu, od­ma­wia­jąc Pa­el­sia­nom po­mo­cy, od­ma­wia­jąc im na­wet pra­wa do po­lo­wa­nia na swo­ich peł­nych zwie­rzy­ny te­re­nach. Trwa­ła naj­sroż­sza w dzie­jach zima. Za dnia da­wa­ło się jesz­cze wy­trzy­mać, ale noce były lo­do­wa­te, a cien­kie ścia­ny chat sła­bo chro­ni­ły przed mro­zem.Wie­lu lu­dzi za­mar­z­ło na śmierć lub umar­ło z gło­du.

W Au­ra­no­sie nikt nie umie­rał z gło­du ani z zim­na. Ta nie­spra­wie­dli­wość na­pa­wa­ła bra­ci Agal­lon go­ry­czą. Nie­na­wi­dzi­li Au­ra­nian, zwłasz­cza ary­sto­kra­tów. Jed­nak do tej pory ta nie­na­wiść nie mia­ła kon­kret­nej for­my ani imie­nia, była wstrę­tem w sto­sun­ku do lu­dzi, któ­rych Jo­nas ni­g­dy do tej pory nie spo­tkał.

Te­raz jego nie­na­wiść zy­ska­ła imię.

Pa­trzył na twarz star­sze­go bra­ta, na po­kry­te krwią usta. Za­pie­kły go oczy, ale siłą woli po­wstrzy­mał łzy. Mu­siał być te­raz sil­ny dla To­ma­sa. To­mas, choć star­szy je­dy­nie o czte­ry lata, za­wsze na­le­gał, żeby brat był sil­ny – wpa­jał mu to od dzie­się­ciu lat, czy­li od śmier­ci mat­ki.

Na­uczył Jo­na­sa wszyst­kie­go – jak po­lo­wać, jak prze­kli­nać, jak za­cho­wy­wać się wo­bec dziew­czyn. Wspól­nie za­pew­nia­li ro­dzi­nie byt. Kra­dli, kłu­so­wa­li, ro­bi­li wszyst­ko, żeby prze­trwać.

„Je­śli cze­goś chcesz – po­wta­rzał To­mas – mu­sisz to so­bie wziąć. Nikt ci nie da po do­bro­ci. Pa­mię­taj o tym, bra­cisz­ku”.

Jo­nas pa­mię­tał. Za­wsze bę­dzie o tym pa­mię­tał.

Kon­wul­sje usta­ły, To­mas le­żał bez ru­chu, krew na dło­niach Jo­na­sa po­wo­li za­sty­ga­ła.

W spoj­rze­niu To­ma­sa poza bó­lem ma­lo­wa­ło się coś jesz­cze. Obu­rze­nie.

Nie tyl­ko z po­wo­du nie­spra­wie­dli­wo­ści, jaką była śmierć z ręki au­rań­skie­go lor­da. Nie… rów­nież z po­wo­du nie­spra­wie­dli­wo­ści, jaką było ży­cie wy­peł­nio­ne nie­ustan­ną wal­ką o prze­trwa­nie. Jak do tego do­szło?

Sto lat temu pa­el­siań­ski wódz udał się do wład­ców Li­me­ro­su i Au­ra­no­su, kró­lestw są­sia­du­ją­cych z jego zie­mią na pół­no­cy i po­łu­dniu, i pro­sił o po­moc. Król Li­me­ro­su od­mó­wił, stwier­dza­jąc, że jego kraj tak­że jest osła­bio­ny po do­pie­ro co za­koń­czo­nej woj­nie z Au­ra­no­sem. Jed­nak do­brze pro­spe­ru­ją­cy Au­ra­nos za­pro­po­no­wał Pa­el­sii umo­wę. Sfi­nan­su­je utwo­rze­nie win­nic na wszyst­kich ży­znych zie­miach są­sia­da – zie­miach, na któ­rych moż­na było ho­do­wać zbo­że, by wy­kar­mić miesz­kań­ców i zwie­rzę­ta. Au­ra­nie obie­ca­li spro­wa­dzać do sie­bie pa­el­siań­skie wino po ko­rzyst­nych ce­nach, co z ko­lei po­zwo­li Pa­el­sii ku­po­wać au­rań­skie zbo­że, któ­re tak­że mia­ło nie­wie­le kosz­to­wać. Ów­cze­sny król Au­ra­no­su obie­cy­wał, że to bę­dzie ko­rzyst­ne dla obu kra­in, a ła­two­wier­ny wódz Pa­el­sii przy­stał na ten układ.

Umo­wę za­war­to na okre­ślo­ny czas. Po pięć­dzie­się­ciu la­tach usta­lo­ne ceny prze­sta­ły obo­wią­zy­wać. Te­raz Pa­el­sian nie było już stać na spro­wa­dza­nie au­rań­skiej żyw­no­ści, po­nie­waż Au­ra­nie, je­dy­ni od­bior­cy wina, pła­ci­li co­raz mniej. Pa­el­sia po­wo­li umie­ra­ła. Nie po­sia­da­ła stat­ków, by móc wy­wo­zić swo­je to­wa­ry do kró­lestw po dru­giej stro­nie Mo­rza Srebr­ne­go, w asce­tycz­nym Li­me­ro­sie zaś gor­li­wie czczo­no bo­gi­nię, któ­ra nie po­chwa­la­ła pi­jań­stwa. Pa­el­sia­nie mie­li na sprze­daż tyl­ko wino.

Roz­pacz­li­we szlo­chy sio­stry w dniu, któ­ry miał być naj­szczę­śliw­szym w jej ży­ciu, ła­ma­ły Jo­na­so­wi ser­ce.

– Walcz – wy­szep­tał do bra­ta. – Walcz dla mnie. Walcz o ży­cie.

Nic już nie zdo­łam zro­bić, prze­ka­zy­wał To­mas spoj­rze­niem, któ­re po­wo­li ga­sło. Nie mógł po­wie­dzieć ani sło­wa, bo jego krtań prze­cię­ło au­rań­skie ostrze. To ty walcz o Pa­el­się. O nas wszyst­kich. Nie po­zwól, żeby tak to się skoń­czy­ło. Nie po­zwól im wy­grać.

Jo­nas nie po­tra­fił już po­wstrzy­mać szlo­chu, któ­ry wzbie­rał mu w pier­si. Wście­kłość wy­peł­ni­ła jego ser­ce.

Lord Aron La­ga­ris za to za­pła­ci.

I ta ja­sno­wło­sa dziew­czy­na – księż­nicz­ka Cle­io­na. Sta­ła obok z chłod­nym i roz­ba­wio­nym uśmiesz­kiem na pięk­nej twa­rzy i pa­trzy­ła, jak jej przy­ja­ciel mor­du­je To­ma­sa.

– Przy­się­gam, że cię po­msz­czę – wy­du­sił Jo­nas przez za­ci­śnię­te zęby. – To do­pie­ro po­czą­tek.

Spiął się, gdy oj­ciec do­tknął jego ra­mie­nia.

– On od­szedł, synu. Jego du­sza już opu­ści­ła ten świat

Jo­nas ode­rwał drżą­ce za­krwa­wio­ne dło­nie od po­ra­nio­nej szyi bra­ta. Spoj­rzał w bez­chmur­ne błę­kit­ne nie­bo i ochry­ple krzyk­nął z bo­le­ści.

Zło­ty ja­strząb sie­dzą­cy na stra­ga­nie Si­la­sa po­de­rwał się do lotu.

Roz­dział 3

Li­me­ros

Ktoś za­dał ja­kieś py­ta­nie, ale Mag­nus nie słu­chał. Po pew­nym cza­sie lu­dzie na ucztach za­czy­na­li przy­po­mi­nać musz­ki owo­ców­ki, któ­re są de­ner­wu­ją­ce, ale nie spo­sób szyb­ko i ła­two się ich po­zbyć.

Przy­brał uprzej­my, jak miał na­dzie­ję, wy­raz twa­rzy i od­wró­cił się w lewo, w stro­nę jed­ne­go z bar­dziej do­kucz­li­wych in­sek­tów. Od­gryzł ko­lej­ny ka­wa­łek ka­ana i po­łknął go czym prę­dzej, usi­łu­jąc nie po­czuć sma­ku. Le­d­wo zer­k­nął na so­lo­ną wo­ło­wi­nę na swo­im cy­no­wym ta­le­rzu. Szyb­ko tra­cił ape­tyt.

– Pro­szę o wy­ba­cze­nie – rzekł – ale nie do­sły­sza­łem.

– Pań­ska sio­stra, Lu­cia, wy­ro­sła na pięk­ną mło­dą damę, nie­praw­daż? – od­po­wie­dzia­ła lady So­phia, de­li­kat­nie wy­cie­ra­jąc ką­cik ust ha­fto­wa­ną ża­kar­do­wą chu­s­tecz­ką.

Mag­nus za­mru­gał. Roz­mo­wy to­wa­rzy­skie go nu­ży­ły.

– Zga­dza się.

– Pro­szę mi przy­po­mnieć, ile lat dziś skoń­czy­ła.

– Szes­na­ście.

– Ślicz­na dziew­czy­na. I taka uło­żo­na.

– Ode­bra­ła do­bre wy­cho­wa­nie.

– Oczy­wi­ście. Czy już ma na­rze­czo­ne­go?

– Jesz­cze nie.

– Hm. Mój syn Ber­nar­do to bar­dzo uta­len­to­wa­ny, cał­kiem przy­stoj­ny mło­dzie­niec, a nie­wy­so­ki wzrost nad­ra­bia in­te­li­gen­cją. Są­dzę, że do­sko­na­le by do sie­bie pa­so­wa­li.

– O tym po­win­naś, pani, roz­ma­wiać z moim oj­cem.

Dla­cze­go zo­stał po­sa­dzo­ny obok tej ko­bie­ty? Była sta­ra i pach­nia­ła ku­rzem, a tak­że z ja­kie­goś dzi­wacz­ne­go po­wo­du wo­do­ro­sta­mi. Czyż­by wy­nu­rzy­ła się z Mo­rza Srebr­ne­go i przy­by­ła do gra­ni­to­we­go zam­ku w Li­me­ro­sie od stro­ny ka­mie­ni­stych kli­fów, a nie jak resz­ta go­ści przez sku­ty mro­zem ląd?

Jej mąż, lord Le­nar­do, sie­dzą­cy obok na krze­śle z wy­so­kim opar­ciem po­chy­lił się do przo­du.

– Dość tego swa­ta­nia, żono. Je­stem cie­kaw, co ksią­żę my­śli o pro­ble­mach w Pa­el­sii.

– Pro­ble­mach? – po­wtó­rzył Mag­nus.

– Ostat­nich nie­po­ko­jach wy­wo­ła­nych za­mor­do­wa­niem syna ubo­gie­go sprze­daw­cy win na tar­gu, przy wie­lu świad­kach.

Mag­nus prze­cią­gnął pal­cem po brze­gu swo­je­go kie­li­cha.

– Mor­der­stwo syna ubo­gie­go sprze­daw­cy win. Pro­szę wy­ba­czyć mój jaw­ny brak za­in­te­re­so­wa­nia, ale to nie brzmi jak coś nad­zwy­czaj­ne­go. Pa­el­sia­nie to pry­mi­tyw­ny lud, sko­ry do prze­mo­cy. Sły­sza­łem, że je­dzą su­ro­we mię­so, je­śli roz­pa­le­nie ogni­ska zaj­mie dużo cza­su.

Lord Le­nar­do uśmiech­nął się krzy­wo.

– W rze­czy sa­mej. Jed­nak to było nie­ty­po­we zda­rze­nie, po­nie­waż za­bój­stwa do­ko­nał au­rań­ski ary­sto­kra­ta, któ­ry od­wie­dził targ.

To było nie­co bar­dziej in­te­re­su­ją­ce.

– Do­praw­dy? Kto taki?

– Nie wiem, ale krą­żą plot­ki, że sama księż­nicz­ka Cle­io­na była za­mie­sza­na w ten in­cy­dent.

– Ach. Plot­ki mają wie­le wspól­ne­go z pió­ra­mi. Jed­no i dru­gie rzad­ko ma ja­ką­kol­wiek wagę.

Chy­ba że te plot­ki oka­żą się praw­dą.

Mag­nus znał młod­szą księż­nicz­kę Au­ra­no­su, ró­wie­śni­cę jego sio­stry. Spo­tkał ją kie­dyś, kie­dy byli ma­ły­mi dzieć­mi, jed­nak po­wtór­ny wy­jazd do Au­ra­no­su go nie in­te­re­so­wał. Poza tym jego oj­ciec ży­wił ogrom­ną nie­chęć do tam­tej­sze­go kró­la, nie­chęć w peł­ni od­wza­jem­nia­ną.

Ksią­żę po­wę­dro­wał wzro­kiem na dru­gi ko­niec sali i uj­rzał ojca, któ­ry pa­trzył na nie­go z chłod­ną dez­apro­ba­tą. Nie zno­sił, gdy na pu­blicz­nych ban­kie­tach syn de­mon­stra­cyj­nie oka­zy­wał znu­dze­nie. Uwa­żał to za zu­chwa­łość. Jed­nak Mag­nu­so­wi z tru­dem przy­cho­dzi­ło skry­wa­nie praw­dzi­wych od­czuć – choć mu­siał przy­znać, że nie­spe­cjal­nie się sta­rał.

W ge­ście to­a­stu uniósł swój kie­lich wy­peł­nio­ny wodą, jak­by pił zdro­wie ojca, Ga­iu­sa Da­mo­ry, wład­cy Li­me­ro­su.

Król za­ci­snął usta.

Mag­nus nie prze­jął się zbyt­nio. Za­dba­nie o to, by uczta się uda­ła, nie na­le­ża­ło do nie­go. To i tak jed­no wiel­kie oszu­stwo, po­my­ślał. Oj­ciec to ty­ran, któ­ry rzą­dzi stra­chem i prze­mo­cą. Dzię­ki hor­dzie ry­ce­rzy i żoł­nie­rzy na­rzu­ca swo­ją wolę pod­da­nym i wkła­da wie­le wy­sił­ku, by bu­do­wać swój wi­ze­ru­nek po­tęż­ne­go, uzdol­nio­ne­go, wy­bit­ne­go wład­cy.

Dwa­na­ście lat temu de­spo­tycz­ny Ga­ius, Krwa­wy Król, prze­jął tron po ojcu, po­wszech­nie uwiel­bia­nym kró­lu Da­vi­du­sie, i wte­dy w Li­me­ro­sie na­sta­ły cięż­kie cza­sy. Trud­no­ści go­spo­dar­czych nie od­czu­li miesz­kań­cy dwo­ru, po­nie­waż li­me­rań­ska re­li­gia nie ze­zwa­la­ła na ży­cie w luk­su­sie, ale nie spo­sób było zi­gno­ro­wać pro­ble­my na­si­la­ją­ce się w ca­łym kró­le­stwie. Mag­nusa zdu­mie­wa­ło, że oj­ciec ni­g­dy pu­blicz­nie nie po­ru­szył tej kwe­stii.

A jed­nak ary­sto­kra­cji do po­sił­ku po­da­no ka­ana – pap­kę z żół­tej fa­so­li, któ­ra sma­ko­wa­ła jak kle­ik – i ocze­ki­wa­no, że zo­sta­nie zje­dzo­na. Tą po­tra­wą wie­lu Li­me­ran na­peł­nia­ło żo­łąd­ki w trak­cie cią­gną­cej się w nie­skoń­czo­ność zimy.

Poza tym ze ścian zdję­to ar­ra­sy i ob­ra­zy, któ­re prze­nie­sio­no do zam­ko­we­go skarb­ca – zo­sta­ły po nich na­gie, su­ro­we mury. Mu­zy­ka zo­sta­ła za­ka­za­na, po­dob­nie jak śpiew i ta­niec. W zam­ku wol­no było trzy­mać tyl­ko wy­so­ce edu­ka­cyj­ne książ­ki, żad­nej po­wie­ści, któ­ra słu­ży­ła­by czy­stej roz­ryw­ce. Kró­la Ga­iu­sa ob­cho­dzi­ły tyl­ko li­me­rań­skie ide­ały: siła, wia­ra i wie­dza, nie dbał o sztu­kę, pięk­no czy przy­jem­no­ści.

Krą­ży­ły plot­ki, że Li­me­ros chy­li się ku upad­ko­wi – po­dob­nie jak Pa­el­sia kil­ka po­ko­leń temu – z po­wo­du za­ni­ku ele­men­tia, ma­gii ży­wio­łów. Ma­gia, któ­ra dała świa­tu ży­cie, wy­sy­cha­ła jak woda na środ­ku pu­sty­ni.

Gdy stu­le­cia temu dwie ry­wa­li­zu­ją­ce ze sobą bo­gi­nie Cle­io­na i Va­lo­ria uni­ce­stwi­ły się na­wza­jem, na świe­cie po­zo­sta­ły tyl­ko nie­licz­ne po­zo­sta­ło­ści po ele­men­tia. Te­raz na­wet te reszt­ki za­czę­ły nik­nąć – tak szep­ta­li ci, któ­rzy wie­rzy­li w ma­gię. Li­me­ros bra­ła we wła­da­nie zima, a wio­sna i lato co roku sta­wa­ły się krót­sze. Pa­el­sia ob­umie­ra­ła, jej co­raz bar­dziej wy­ja­ło­wio­na zie­mia prze­ra­dza­ła się w su­che pust­ko­wie. Tyl­ko w le­żą­cym na po­łu­dniu Au­ra­no­sie nie było wi­dać śla­dów roz­pa­du.

Li­me­ros był kra­jem lu­dzi po­boż­nych, któ­rzy zwłasz­cza w cięż­kich cza­sach szu­ka­li po­cie­sze­nia w re­li­gii i wie­rze w bo­gi­nię Va­lo­rię, ale Mag­nus w skry­to­ści du­cha uwa­żał, że ci, któ­rzy wie­rzy­li w ja­kieś siły nad­przy­ro­dzo­ne, oka­zy­wa­li sła­bość cha­rak­te­ru.

W każ­dym ra­zie więk­szość wie­rzą­cych. Ro­bił wy­ją­tek dla kil­ku naj­bliż­szych mu osób. Skie­ro­wał wzrok na pra­wo od ojca, gdzie po­słusz­nie sie­dzia­ła jego sio­stra, ho­no­ro­wy gość tej uczty wy­da­nej z oka­zji jej uro­dzin.

Mia­ła na so­bie suk­nię w ja­skra­wych, cie­płych bar­wach za­cho­du słoń­ca. To była nowa suk­nia, któ­rej Mag­nus ni­g­dy do­tąd nie wi­dział, pięk­nie uszy­ta, ma­ją­ca sym­bo­li­zo­wać bo­gac­two i wspa­nia­łość ro­dzi­ny kró­lew­skiej. Jed­nak na­wet Mag­nus był za­sko­czo­ny, jak żywo od­ci­nał się ten ko­lor od tła sza­ro­ści i czer­ni, w któ­re przy­odzia­li się uczest­ni­cy uczty, by przy­po­do­bać się kró­lo­wi.

Księż­nicz­ka mia­ła ja­sną, nie­ska­zi­tel­ną cerę i dłu­gie, je­dwa­bi­ste czar­ne wło­sy, któ­re, gdy nie były pię­te, opa­da­ły aż do ta­lii. Jej oczy mia­ły ten sam od­cień co bez­chmur­ne nie­bo, a usta były peł­ne i na­tu­ral­nie ró­żo­we. Lu­cia Eva Da­mo­ra była naj­pięk­niej­szą dziew­czy­ną w ca­łym Li­me­ro­sie. Nikt nie do­rów­ny­wał jej uro­dą.

Na­gle szkla­ny kie­lich ści­ska­ny przez Mag­nusa pękł i po­ra­nił mu dłoń. Ksią­żę za­klął i chwy­cił ser­wet­kę, by ob­wią­zać nią ranę. Lady So­phia i lord Le­nar­do po­pa­trzy­li na nie­go czuj­nie, jak­by za­nie­po­ko­iło ich po­dej­rze­nie, że roz­mo­wa o aran­żo­wa­niu mał­żeń­stwa i mor­der­stwie tak go zde­ner­wo­wa­ła.

Zde­ner­wo­wa­ło go coś in­ne­go.

Jaki je­stem głu­pi! Strasz­nie głu­pi!

Ta sama myśl ma­lo­wa­ła się na twa­rzy ojca – nic nie uszło jego uwa­gi. Mat­ka, kró­lo­wa Al­thea, sie­dzą­ca po le­wej stro­nie kró­la, rów­nież za­uwa­ży­ła, co się sta­ło. Na­tych­miast od­wró­ci­ła chłod­ne spoj­rze­nie i kon­ty­nu­owa­ła roz­mo­wę z ko­bie­tą zaj­mu­ją­cą miej­sce obok niej.

Oj­ciec pa­trzył gniew­nie, jak­by wsty­dził się nie­zdar­ne­go, zu­chwa­łe­go dzie­dzi­ca tro­nu. Mag­nus za­sta­na­wiał się, czy kie­dyś na­dej­dzie dzień, w któ­rym oj­ciec bę­dzie z nie­go za­do­wo­lo­ny. Chy­ba po­wi­nien być wdzięcz­ny, że oj­ciec w ogó­le za­pro­sił go na tę ucztę; za­pew­ne chciał stwo­rzyć wra­że­nie, że ro­dzi­nę kró­lew­ską Li­me­ro­su spa­ja­ją sil­ne wię­zi i cie­płe uczu­cia – te­raz i za­wsze.

Co za far­sa!

Mag­nus już daw­no opu­ścił­by zim­ną, bez­barw­ną oj­czy­znę, by od­kry­wać inne kró­le­stwa po­ło­żo­ne po dru­giej stro­nie Mo­rza Srebr­ne­go, jed­nak coś trzy­ma­ło go w miej­scu na­wet te­raz, gdy za chwi­lę miał skoń­czyć osiem­na­ście lat.

– Mag­nus! – Lu­cia pod­bie­gła i przy­klę­kła obok. – Ska­le­czy­łeś się.

– To nic ta­kie­go – po­wie­dział sztyw­no. – Tyl­ko dra­śnię­cie.

Krew prze­sią­kła już przez cien­ki, pro­wi­zo­rycz­ny opa­tru­nek. Lu­cia z tro­ską zmarsz­czy­ła brwi.

– Tyl­ko dra­śnię­cie? Nie są­dzę. Chodź ze mną, spró­bu­ję po­rząd­niej to za­ban­da­żo­wać.

Po­cią­gnę­ła go za rękę.

– Idź z sio­strą, ksią­żę – po­ra­dzi­ła lady So­phia. – Nie chcesz prze­cież, żeby wda­ła się in­fek­cja.

– Nie, tego bym nie chciał. – Za­ci­snął zęby. Nie z bólu, tyl­ko z za­że­no­wa­nia. – Do­brze, sio­stro uzdro­wi­ciel­ko. Po­zwo­lę ci mnie opa­trzyć.

Lu­cia uśmiech­nę­ła się do nie­go krze­pią­co, co spra­wi­ło, że po­czuł w pier­si dziw­ny ucisk. Usil­nie pró­bo­wał to igno­ro­wać.

Wy­cho­dząc, nie spoj­rzał ani na ojca, ani na mat­kę. Sio­stra za­pro­wa­dzi­ła go do są­sied­niej kom­na­ty. Pa­no­wał tam więk­szy chłód niż w tłocz­nej sali ban­kie­to­wej. Za­wie­szo­ne na ścia­nach go­be­li­ny w sto­no­wa­nych bar­wach nie zdo­ła­ły ocie­plić zim­nych ka­mien­nych mu­rów. Wy­ko­na­ne z brą­zu po­pier­sie kró­la Ga­iu­sa pa­trzy­ło gniew­nie z wy­so­kie­go co­ko­łu sto­ją­ce­go mię­dzy gra­ni­to­wy­mi ko­lum­na­mi. Lu­cia po­pro­si­ła słu­żą­cą o przy­nie­sie­nie mi­ski z wodą i ban­da­ży, a po­tem po­sa­dzi­ła bra­ta obok sie­bie i od­wi­nę­ła ser­wet­kę z jego dło­ni.

– Szkło było zbyt kru­che – wy­ja­śnił.

Unio­sła brew.

– Pę­kło bez żad­ne­go po­wo­du?

– Wła­śnie.

Wes­tchnę­ła, a po­tem za­mo­czy­ła ka­wa­łek płót­na w wo­dzie i za­czę­ła de­li­kat­nie oczysz­czać ranę.

– Wiem, dla­cze­go to się sta­ło.

– Na­praw­dę?

– To przez ojca. – Unio­sła wzrok i spoj­rza­ła Mag­nu­so­wi w oczy. – Je­steś na nie­go zły.

– I co, wy­obra­zi­łem so­bie, że nóż­ka kie­li­cha to jego szy­ja?

– A tak było? – Przy­ci­snę­ła płót­no do rany, by po­wstrzy­mać krwa­wie­nie.

– Nie je­stem na nie­go zły. Prze­ciw­nie, to on mnie nie­na­wi­dzi.

– Co ty mó­wisz! On cię ko­cha.

– W ta­kim ra­zie jest w tym osa­mot­nio­ny.

Uśmiech roz­ja­śnił twarz Lu­cii.

– Oj, Mag­nu­sie, nie bądź głup­ta­sem. Ja cię ko­cham. Bar­dziej niż kto­kol­wiek na świe­cie. Prze­cież o tym wiesz?

Mag­nus po­czuł się, jak­by ktoś ro­ze­rwał mu klat­kę pier­sio­wą i moc­no ści­snął ser­ce. Spu­ścił wzrok.

– Oczy­wi­ście. Ja też cię ko­cham.

Miał wra­że­nie, że ję­zyk sta­je mu koł­kiem. Za­wsze bez tru­du kła­mał jak z nut, ale mó­wie­nie praw­dy nie było ła­twe.

Ko­cha Lu­cię wy­łącz­nie mi­ło­ścią bra­ta do sio­stry.

To kłam­stwo przy­szło ła­two. Na­wet kie­dy kła­mał sa­me­mu so­bie.

– Pro­szę – po­wie­dzia­ła, po­kle­pu­jąc ban­daż, któ­rym ob­wią­za­ła mu dłoń. – Od razu le­piej.

– Na­praw­dę po­win­naś być uzdro­wi­ciel­ką.

– Nie są­dzę, żeby nasi ro­dzi­ce uzna­li to za za­ję­cie od­po­wied­nie dla księż­nicz­ki krwi.

– Masz ra­cję. Nie po­chwa­li­li­by tego.

Wciąż trzy­ma­ła go za ręce.

– Dzię­ki bo­gi­ni, że rana nie była głę­bo­ka.

– Tak, dzię­ki bo­gi­ni – po­wie­dział su­cho, po czym lek­ko się uśmiech­nął. – Two­je od­da­nie Va­lo­rii ob­na­ża mój brak głę­bo­kiej wia­ry. Za­wsze tak było.

Spoj­rza­ła na nie­go su­ro­wo, ale nie prze­sta­ła się uśmie­chać.

– Wiem, uwa­żasz, że sil­na wia­ra jest głu­pia.

– Nie je­stem pe­wien, czy użył­bym sło­wa „głu­pia”.

– Cza­sa­mi mu­sisz spró­bo­wać uwie­rzyć w coś więk­sze­go od cie­bie, Mag­nu­sie. Coś, cze­go nie mo­żesz zo­ba­czyć lub do­tknąć. Mieć wia­rę w ser­cu bez wzglę­du na wszyst­ko. To da ci siłę w cięż­kich chwi­lach.

Pa­trzył na nią spo­koj­nie.

– Sko­ro tak mó­wisz.

Lu­cia uśmiech­nę­ła się sze­rzej. Jego pe­sy­mizm za­wsze ją ba­wił. Już wie­le razy pro­wa­dzi­li po­dob­ną dys­ku­sję.

– Pew­ne­go dnia uwie­rzysz. Wiem, że tak bę­dzie.

– Wie­rzę w cie­bie. Czy to nie wy­star­czy?

– W ta­kim ra­zie po­win­nam chy­ba świe­cić przy­kła­dem dla mo­je­go uko­cha­ne­go bra­ta. – Po­chy­li­ła się i mu­snę­ła usta­mi jego po­li­czek. Mag­nus na chwi­lę prze­stał od­dy­chać. – Mu­szę wra­cać na ucztę. W koń­cu zo­sta­ła wy­da­na na moją cześć. Mat­ka bę­dzie się gnie­wać, je­śli znik­nę i nie wró­cę.

Kiw­nął gło­wą i do­tknął opa­trun­ku.

– Dzię­ku­ję za ura­to­wa­nie mi ży­cia.

– Prze­żył­byś i tak. Ale spró­buj nad sobą pa­no­wać w po­bli­żu ła­two tłu­ką­cych się rze­czy.

– Będę o tym pa­mię­tał.

Uśmiech­nę­ła się do nie­go po raz ostat­ni i po­spiesz­nie wró­ci­ła do sali ban­kie­to­wej.

Jesz­cze przez kil­ka mi­nut po­zo­stał na miej­scu, słu­cha­jąc gwa­ru roz­mów zza ścia­ny. Nie mógł ze­brać ener­gii ani zna­leźć do­sta­tecz­nie in­te­re­su­ją­ce­go po­wo­du, by wró­cić na ban­kiet. Je­śli kto­kol­wiek spy­ta go o to ju­tro, zwy­czaj­nie stwier­dzi, że po­czuł się źle z po­wo­du utra­ty krwi.

Bo czuł się źle. Jego mi­łość do Lu­cii była nie­wła­ści­wa. Nie­na­tu­ral­na. I na­ra­sta­ła z dnia na dzień, mimo że usil­nie sta­rał się ją stłu­mić. Przez cały ostat­ni rok le­d­wo spoj­rzał na ja­ką­kol­wiek inną ary­sto­krat­kę – a oj­ciec za­czął na­ci­skać, by wy­brał przy­szłą żonę.

Nie­dłu­go król za­cznie przy­pusz­czać, że syn w ogó­le nie jest za­in­te­re­so­wa­ny ko­bie­ta­mi. Szcze­rze mó­wiąc, Mag­nusa nie bar­dzo ob­cho­dzi­ło, co oj­ciec może so­bie po­my­śleć. Choć­by ksią­żę wo­lał chłop­ców, król i tak go zmu­si do po­ślu­bie­nia wy­bra­nej przez sie­bie ko­bie­ty, kie­dy za­brak­nie mu cier­pli­wo­ści.

To nie mo­gła­by być Lu­cia, nie ma­rzył o tym w naj­śmiel­szych fan­ta­zjach. Ka­zi­rod­cze związ­ki – na­wet w ro­dzi­nach kró­lew­skich – były za­ka­za­ne przez re­li­gię i pra­wo. A gdy­by Lu­cia kie­dy­kol­wiek się do­wie­dzia­ła, co brat do niej czu­je, by­ła­by zde­gu­sto­wa­na. Nie chciał, żeby co­kol­wiek przy­tłu­mi­ło świa­tło w jej oczach. To świa­tło było jego je­dy­ną ra­do­ścią.

Wszyst­ko inne czy­ni­ło go nie­szczę­śli­wym.

Ład­na mło­da słu­żą­ca mi­ja­ła go na zim­nym, ciem­nym ko­ry­ta­rzu. Przy­sta­nę­ła. Mia­ła sza­re oczy i kasz­ta­no­we wło­sy spię­te w kok. Jej weł­nia­na suk­nia był spra­na, ale czy­sta i wy­pra­so­wa­na.

– Ksią­żę, czy mogę coś dla cie­bie zro­bić?

Bli­skość jego pięk­nej sio­stry była nie­usta­ją­cą tor­tu­rą, ale po­zwa­lał so­bie na kil­ka nic nie­zna­czą­cych roz­ry­wek. Amia oka­za­ła się nie­zwy­kle uży­tecz­na na wie­le róż­nych spo­so­bów.

– Nie dzi­siaj, moja słod­ka.

Przy­su­nę­ła się do nie­go kon­spi­ra­cyj­nie.

– Król opu­ścił ban­kiet i wła­śnie te­raz spo­ty­ka się na bal­ko­nie z lady Mal­lius, gdzie roz­ma­wia­ją ści­szo­ny­mi gło­sa­mi. In­te­re­su­ją­ce, praw­da?

– Być może.

Od kil­ku mie­się­cy Amia była ocza­mi i usza­mi Mag­nusa w zam­ku, z ocho­tą i bez żad­nych skru­pu­łów pod­słu­chi­wa­ła przy każ­dej nada­rza­ją­cej się oka­zji. Rzu­co­ne od cza­su do cza­su miłe sło­wo albo uśmiech wy­star­cza­ły, by po­zo­sta­ła lo­jal­na i sta­ra­ła się go za­do­wo­lić. Wie­rzy­ła, że za­wsze bę­dzie jego ko­chan­ką. Za­wie­dzie się. Mag­nus za­po­mi­nał o jej ist­nie­niu, gdy tyl­ko zni­ka­ła mu z oczu.

Klep­nął ją w po­śla­dek, od­pra­wia­jąc, i ci­cho pod­szedł do ka­mien­ne­go bal­ko­nu wy­cho­dzą­ce­go na mo­rze i ska­li­ste kli­fy, na któ­rych wzno­si­ły się za­mek i sto­li­ca Li­me­ro­su. To było ulu­bio­ne miej­sce roz­myś­lań jego ojca, mimo prze­szy­wa­ją­ce­go wia­tru, któ­ry wiał tu co wie­czór.

– Nie bądź śmiesz­na – syk­nął król. – To nie ma nic wspól­ne­go z tymi plot­ka­mi. Je­steś prze­sąd­na.

– Czy może ist­nieć ja­kieś inne wy­ja­śnie­nie? – Z bal­ko­nu do­biegł ko­lej­ny zna­jo­my głos. Lady Sa­bi­na Mal­lius, wdo­wa po po­przed­nim do­rad­cy kró­la. Tak przy­naj­mniej brzmiał jej ofi­cjal­ny ty­tuł. Nie­ofi­cjal­nie była ko­chan­ką kró­la od bli­sko dwu­dzie­stu lat. Król nie ukry­wał tego przed ni­kim, ani przed kró­lo­wą, ani przed swo­imi dzieć­mi.

Kró­lo­wa Al­thea mil­czą­co to­le­ro­wa­ła nie­wier­ność męża. Mag­nus nie miał pew­no­ści, czy mat­kę, tę zim­ną ko­bie­tę, w ogó­le ob­cho­dzi, co albo z kim robi jej mał­żo­nek.

– Py­tasz o inne wy­ja­śnie­nie kło­po­tów Li­me­ro­su? – po­wie­dział wład­ca. – Jest ich mnó­stwo. I żad­ne nie wią­że się z ma­gią.

Oho! – po­my­ślał Mag­nus. Wy­glą­da na to, że ga­da­nie wie­śnia­ków po­bu­dzi­ło roz­wa­ża­nia kró­lów.

– Tego nie wiesz.

Na­stą­pi­ła dłu­ga prze­rwa.

– Wiem dość, by wąt­pić.

– Je­śli któ­reś z tych kon­flik­tów mają swo­je źró­dło w ele­men­tia, to ozna­cza, że się nie my­li­li­śmy. Że ja się nie my­li­łam. Że wszyst­kie te lata, gdy cier­pli­wie cze­ka­li­śmy na znak, nie zo­sta­ły stra­co­ne.

– Wi­dzia­łaś znak lata temu. Gwiaz­dy po­wie­dzia­ły ci to, co po­trze­bo­wa­łaś wie­dzieć.

– Zna­ki wi­dzia­ła moja sio­stra, nie ja. Ale wiem, że mia­ła ra­cję.

– Mi­nę­ło szes­na­ście lat i nic się nie wy­da­rzy­ło. Tyl­ko w nie­skoń­czo­ność cze­ka­my. Moje roz­cza­ro­wa­nie na­ra­sta z każ­dym mi­ja­ją­cym dniem.

Sa­bi­na wes­tchnę­ła.

– Wie­rzę, że mu­sisz cze­kać jesz­cze tyl­ko odro­bi­nę dłu­żej.

Król za­śmiał się, ale w jego śmie­chu nie było we­so­ło­ści.

– Jak dłu­go po­wi­nie­nem cze­kać, za­nim wy­gnam cię w Góry Za­ka­za­ne za to oszu­stwo? A może po­wi­nie­nem po­my­śleć o ka­rze od­po­wied­niej­szej dla ko­goś ta­kie­go jak ty?

– Ra­dzi­ła­bym ci ni­g­dy nie roz­wa­żać ta­kich kro­ków – po­wie­dzia­ła chłod­no.

– Czy to groź­ba?

– To ostrze­że­nie, uko­cha­ny. Pro­roc­two jest rów­nie praw­dzi­we jak przed laty. Wciąż w to wie­rzę. Ty nie?

Na chwi­lę za­pa­dła ci­sza.

– Wie­rzę. Ale moja cier­pli­wość się koń­czy. Nie­dłu­go na­sza kra­ina za­cznie umie­rać jak Pa­el­sia i też bę­dzie­my mu­sie­li żyć jak bied­ni wie­śnia­cy.

– Lu­cia ma te­raz szes­na­ście lat. Zbli­ża się czas jej prze­bu­dze­nia.

– Módl się, żeby tak było. Je­śli nie masz ra­cji i od lat mnie oszu­ku­jesz, nie licz na moją wiel­ko­dusz­ność, Sa­bi­no. – W lo­do­wa­tym to­nie wład­cy brzmia­ła stal.

W to­nie Sa­bi­ny rów­nież.

– Mam ra­cję, uko­cha­ny. Nie roz­cza­ru­jesz się.

Mag­nus przy­lgnął do ka­mien­nej ścia­ny, żeby wra­ca­ją­cy do sali ban­kie­to­wej oj­ciec go nie do­strzegł. Sa­bi­na wy­ło­ni­ła się po krót­kiej chwi­li i ru­szy­ła w ślad za kró­lem. Na­gle za­trzy­ma­ła się, prze­chy­li­ła gło­wę, a po­tem od­wró­ci­ła się i spoj­rza­ła pro­sto na Mag­nusa.

Księ­cia prze­szły zim­ne dresz­cze, lecz po­zor­nie za­cho­wał spo­kój.

Uro­da Sa­bi­ny nie za­czę­ła jesz­cze bled­nąć. Ko­chan­ka wład­cy mia­ła dłu­gie, błysz­czą­ce czar­ne wło­sy i oczy ko­lo­ru bursz­ty­nu. Za­wsze no­si­ła suk­nie w od­cie­niach czer­wie­ni uszy­te z kosz­tow­nych tka­nin, któ­re cia­sno otu­la­ły jej cia­ło i wy­róż­nia­ły się na tle bar­dziej sto­no­wa­nych ko­lo­rów, ja­kie przy­wdzie­wa­ła więk­szość Li­me­ran. Mag­nus nie miał po­ję­cia, ile lat ma ta ko­bie­ta. Była obec­na na zam­ku, od kie­dy był nie­mow­lę­ciem, i za­wsze wy­da­wa­ła mu się taka sama: zim­na, pięk­na, po­nad­cza­so­wa. Jak oży­wio­ny mar­mu­ro­wy po­sąg, któ­ry od­dy­chał i od cza­su do cza­su ocze­ki­wał mę­czą­cej wy­mia­ny zdań.

– Mag­nus, mój dro­gi chłop­cze! – wy­krzyk­nę­ła z uśmie­chem. Jej ciem­ne oczy pod­kre­ślo­ne czar­ną kred­ką po­zo­sta­ły peł­ne nie­uf­no­ści, jak­by do­my­śli­ła się, że pod­słu­chi­wał. – Nie ba­wisz się do­brze na ban­kie­cie?

– Och, znasz mnie – od­po­wie­dział cierp­ko. – Za­wsze do­brze się ba­wię.

Ką­ci­ki jej ust lek­ko unio­sły się, gdy ba­daw­czo mu się przyj­rza­ła. Po­czuł nie­przy­jem­ne ła­sko­ta­nie w miej­scu, gdzie jego po­li­czek prze­ci­na­ła bli­zna.

– Wy­bacz, ale uda­ję się na spo­czy­nek do swo­jej kom­na­ty – rzekł. Sta­ła mu na dro­dze, lecz nie ru­szy­ła się z miej­sca. Ksią­żę zmru­żył oczy. – Idź już. Nie chcie­li­by­śmy, żeby mój oj­ciec zbyt dłu­go cze­kał.

– Nie, tego by­śmy nie chcie­li. Król nie zno­si roz­cza­ro­wań.

Uśmiech­nął się zim­no.

– To praw­da.

Po­nie­waż nie wy­glą­da­ła, jak­by za­mie­rza­ła odejść, Mag­nus od­wró­cił się i za­czął wol­no iść ko­ry­ta­rzem. Na ple­cach czuł jej spoj­rze­nie.

Pod­słu­cha­na roz­mo­wa wciąż brzmia­ła mu w uszach. Jego oj­ciec i Sa­bi­na ga­da­li o ma­gii i pro­roc­twach. To wszyst­ko brzmia­ło dość nie­bez­piecz­nie. Jaką zna­li ta­jem­ni­cę do­ty­czą­cą Lu­cii? O ja­kim prze­bu­dze­niu wspo­mi­na­ła Sa­bi­na? Czy to był nie­mą­dry żart, któ­rym się ura­czy­li w dniu jej uro­dzin? Ale nie mó­wi­li tego z roz­ba­wie­niem. W ich gło­sach było na­pię­cie, tro­ska i gniew.

Te same emo­cje kłę­bi­ły się te­raz w pier­si Mag­nusa. Nie dbał o nic na świe­cie poza Lu­cią. Mimo że głę­bia i praw­dzi­wa na­tu­ra jego uczuć ni­g­dy nie mo­gły zo­stać wy­ja­wio­ne, zro­bił­by wszyst­ko, by chro­nić sio­strę przed każ­dym, kto mógł jej wy­rzą­dzić krzyw­dę. A te­raz się do­wie­dział, że jego oj­ciec, król – naj­bar­dziej wy­ra­cho­wa­ny, nie­ubła­ga­ny i nie­bez­piecz­ny czło­wiek, ja­kie­go znał – z całą pew­no­ścią nie jest Lu­cii życz­li­wy.

Roz­dział 4

Sank­tu­arium

Ale­xius otwo­rzył oczy i głę­bo­ko ode­tchnął słod­kim, cie­płym po­wie­trzem. Ogrza­na pro­mie­nia­mi słoń­ca zie­lo­na tra­wa do­brze się spi­sa­ła jako łóż­ko. Usiadł. Mi­nę­ła chwi­la, za­nim w peł­ni po­wró­cił do swo­je­go cia­ła, po­nie­waż dość dłu­go po­dró­żo­wał bez nie­go.

Spoj­rzał na swo­je ręce – skó­ra za­stą­pi­ła pió­ra, a pa­znok­cie szpo­ny. Za­wsze mu­siał dłuż­szą chwi­lę przy­zwy­cza­jać się do no­we­go kształ­tu.

– Co wi­dzia­łeś? – usły­szał py­ta­nie.

Ti­mo­theus sie­dział ze skrzy­żo­wa­ny­mi no­ga­mi na rzeź­bio­nej ka­mien­nej ław­ce. Jego po­włó­czy­sty bia­ły płaszcz był jak zwy­kle nie­ska­zi­tel­ny.

– Nic nie­zwy­kłe­go – od­po­wie­dział Ale­xius, cho­ciaż to do pew­ne­go stop­nia było kłam­stwo. Wszy­scy, któ­rzy w ten spo­sób opusz­cza­li tę kra­inę, uzgod­ni­li, że będą mię­dzy sobą oma­wiać swo­je od­kry­cia, za­nim prze­ka­żą ja­kieś waż­ne in­for­ma­cje star­szym, któ­rzy nie mo­gli już prze­obra­żać się w ja­strzę­bie.

– Żad­nych wska­zó­wek?

– Do­ty­czą­cych Pa­ran­te­li? Żad­nych. O miej­scu ich ukry­cia wie­my tyle co ty­siąc lat temu.

Ti­mo­theus za­ci­snął szczę­ki.

– Mamy co­raz mniej cza­su.

– Wiem. – Je­śli nie od­naj­dą Pa­ran­te­li, ob­umie­ra­nie, któ­re­go do­świad­cza świat śmier­tel­ni­ków, do­się­gnie rów­nież Sank­tu­arium.

Star­si nie mie­li pew­no­ści, jak da­lej po­stę­po­wać. Mi­nę­ło wie­le stu­le­ci i nic. Żad­nych wska­zó­wek. Żad­nych tro­pów. Na­wet raj może stać się wię­zie­niem, je­śli ma się dość cza­su, by za­uwa­żyć mury.

– Jed­nak jest pew­na dziew­czy­na – po­wie­dział z ocią­ga­niem Ale­xius.

To za­in­te­re­so­wa­ło Ti­mo­theu­sa.

– Dziew­czy­na?

– Może być tą, na któ­rą cze­ka­li­śmy. Do­pie­ro co skoń­czy­ła szes­na­ście ludz­kich lat. Po­czu­łem od niej coś bar­dzo sil­ne­go.

– Ma­gię?

– Chy­ba tak.

– Kim ona jest? I gdzie?

Ale­xius się za­wa­hał. Mimo umo­wy z in­ny­mi miał obo­wią­zek opo­wie­dzieć star­szym wszyst­ko, co chcie­li wie­dzieć – a poza tym ufał Ti­mo­theu­so­wi. Jed­nak wy­czu­wał w tej dziew­czy­nie kru­chość, jak­by wi­dział sa­dzon­kę, któ­ra jesz­cze się nie uko­rze­ni­ła. Je­śli się my­lił, zbłaź­ni się, ro­biąc wo­kół tego szum. Je­śli miał ra­cję, to ta dziew­czy­na jest bez­cen­na i trze­ba ją trak­to­wać de­li­kat­nie.

– Po­zwól mi do­wie­dzieć się wię­cej – rzekł, nie od­po­wia­da­jąc na py­ta­nia. – Będę ją ob­ser­wo­wał i in­for­mo­wał cię o wszyst­kim. To ozna­cza, że mu­szę po­rzu­cić po­szu­ki­wa­nia Pa­ran­te­li.

– Inni tym się zaj­mą. – Ti­mo­theus uniósł brew. – Tak, ob­ser­wuj tę dziew­czy­nę, któ­rą chcesz przede mną chro­nić.

Ale­xius spoj­rzał na nie­go prze­ni­kli­wie.

– Wiem, że nie za­mie­rzasz wy­rzą­dzić jej krzyw­dy. Dla­cze­go miał­bym chcieć ją przed tobą chro­nić?

– To do­bre py­ta­nie. – Na twa­rzy star­sze­go po­ja­wił się lek­ki uśmiech. – Pra­gniesz opu­ścić Sank­tu­arium, by być przy niej, czy da­lej bę­dziesz ją ob­ser­wo­wał z da­le­ka?

Ale­xius znał ta­kich, któ­rych głę­bo­ko ocza­ro­wał świat śmier­tel­ni­ków i sami śmier­tel­ni­cy, jed­nak je­śli ktoś raz opu­ścił Sank­tu­arium, już ni­g­dy nie mógł wró­cić.

– Zo­sta­nę tu, gdzie je­stem – od­parł. – Cze­mu miał­bym chcieć cze­goś in­ne­go?

– To samo po­wie­dzia­ła kie­dyś two­ja sio­stra.

– Po­peł­ni­ła błąd.

– Być może. Od­wie­dzasz ją cza­sa­mi?

– Nie. Do­ko­na­ła wy­bo­ru. Nie mu­szę oglą­dać jego skut­ków. Wolę pa­mię­tać ją taką, jaka była kie­dyś, wiecz­nie mło­dą. Te­raz musi być już sta­rą ko­bie­tą, więd­ną­cą tak samo jak zie­mia, któ­rą po­ko­cha­ła bar­dziej niż Sank­tu­arium. A za je­dy­ne to­wa­rzy­stwo ma swo­je na­sio­na.

Po­wie­dziaw­szy to, Ale­xius oparł gło­wę o mięk­ką, roz­grza­ną tra­wę, za­mknął oczy i prze­obra­ził się, by po­wietrz­ną dro­gą wró­cić do zim­ne­go i bez­li­to­sne­go świa­ta śmier­tel­ni­ków.

Roz­dział 5

Au­ra­nos

Ptaki mnie ob­ser­wu­ją – po­wie­dzia­ła Cleo, cho­dząc tam i z po­wro­tem po pa­ła­co­wym dzie­dziń­cu.

– Na­praw­dę? – Emi­lia po­wstrzy­ma­ła uśmiech i po­cią­gnę­ła pędz­lem po płót­nie. Ma­lo­wa­ła pa­łac Au­ra­no­su, jego zdo­bio­ną zło­tem fa­sa­dę z po­le­ro­wa­ne­go ka­mie­nia po­śród buj­nej zie­le­ni. – Czy moja młod­sza sio­stra po­pa­dła w obłęd, czy za­czy­na wie­rzyć w le­gen­dy?

– Może i to, i to. – Fał­dy cy­try­no­wej spód­ni­cy za­sze­le­ści­ły, gdy Cleo ob­ró­ci­ła się w miej­scu i wska­za­ła po­bli­skie drze­wo. – Ale przy­się­gam, że ten bia­ły go­łąb na brzo­skwi­ni śle­dzi każ­dy mój ruch.

Emi­lia wy­mie­ni­ła roz­ba­wio­ne spoj­rze­nie z Mirą, po­chy­lo­ną nad ha­ftem.

– Mówi się, że Ob­ser­wa­to­rzy pa­trzą na nas ocza­mi ja­strzę­bi, a nie po pro­stu ja­kie­go­kol­wiek pta­ka.

Sza­ra wie­wiór­ka z bia­łym pu­szy­stym ogo­nem wbie­gła po pniu drze­wa i ptak od­le­ciał.

– Pew­nie masz ra­cję. W na­szej ro­dzi­nie to ty je­steś spe­cja­list­ką od re­li­gii i mi­tów.

– Tyl­ko dla­te­go, że ty od­ma­wiasz zgłę­bia­nia tych kwe­stii – przy­po­mnia­ła Mira.

Cleo po­ka­za­ła przy­ja­ciół­ce ję­zyk.

– Mam cie­kaw­sze za­ję­cia niż czy­ta­nie sta­rych ksiąg.

W ostat­nim ty­go­dniu te „cie­kaw­sze za­ję­cia” obej­mo­wa­ły dużo za­mar­twia­nia się w cią­gu dnia i kosz­ma­ry w nocy. Choć nie czy­ta­ła go­dzi­na­mi, oczy ją pie­kły.

Emi­lia w koń­cu odło­ży­ła pę­dzel, by całą uwa­gę po­świę­cić sio­strze.

– Wróć­my do kom­nat, tam się scho­wasz przed świ­dru­ją­cym wzro­kiem szpie­gu­ją­cych pta­ków.

– Śmiej się ze mnie, ile du­sza za­pra­gnie, ale nic nie po­ra­dzę na to, co czu­ję.

– To praw­da. Może po­czu­cie winy z po­wo­du tego, co sta­ło się w Pa­el­sii, wpły­wa na two­je roz­draż­nie­nie.

Cleo po­czu­ła mdło­ści. Od­wró­ci­ła twarz ku słoń­cu, tak od­mien­ne­mu od pa­el­siań­skie­go mro­zu, któ­ry prze­szedł ją aż do ko­ści. Trzę­sła się całą po­wrot­ną dro­gę, w ża­den spo­sób nie mo­gąc się ogrzać. Ten chłód to­wa­rzy­szył jej w na­stęp­nych dniach, mimo że wró­ci­ła do cie­płe­go domu.

– Nie­do­rzecz­ność. Już o tym za­po­mnia­łam – skła­ma­ła.

– Wiesz, że wła­śnie z tego po­wo­du oj­ciec spo­ty­ka się dziś z radą?

– Z ja­kie­go po­wo­du?

– Z po­wo­du… no cóż, cie­bie. I Aro­na. I wy­da­rzeń tam­te­go dnia.

Cleo po­czu­ła, jak krew od­pły­wa jej z twa­rzy.

– O czym do­kład­nie będą roz­ma­wiać?

– O ni­czym, czym po­win­naś się przej­mo­wać.

– Gdy­by tak było, nie po­ru­szy­ła­byś tego te­ma­tu, praw­da?

Emi­lia wsta­ła. Przez chwi­lę od­zy­ski­wa­ła rów­no­wa­gę i za­nie­po­ko­jo­na Mira unio­sła wzrok, od­kła­da­jąc ro­bót­kę, by przyjść księż­nicz­ce z po­mo­cą. Od kil­ku ty­go­dni Emi­lię drę­czy­ły bóle i za­wro­ty gło­wy.

– Po­wiedz mi, co wiesz – na­le­ga­ła Cleo, ob­ser­wu­jąc sio­strę ze zmar­twie­niem.

– Śmierć syna sprze­daw­cy win oka­za­ła się dla ojca pro­ble­mem na­tu­ry po­li­tycz­nej. Wy­buchł skan­dal. Wszy­scy o tym mó­wią i wy­mie­nia­ją róż­no­rod­ne win­ne temu czyn­ni­ki. Oj­ciec robi, co może, żeby za­ła­go­dzić nie­do­bre emo­cje. Au­ra­nos spro­wa­dza znacz­ną część pa­el­siań­skie­go wina, jed­nak do­sta­wy nie­mal usta­ły i tak bę­dzie, do­pó­ki ten kry­zys nie zo­sta­nie za­że­gna­ny. Wie­lu Pa­el­sian od­ma­wia han­dlo­wa­nia z nami. Są na nas źli i ob­wi­nia­ją ojca, że po­zwo­lił, by do tego do­szło. Oczy­wi­ście prze­sad­nie roz­dmu­chu­ją tę spra­wę.

– To jest okrop­ne! – za­wo­ła­ła Mira. – Chcia­ła­bym za­po­mnieć, że się kie­dy­kol­wiek wy­da­rzy­ło.

No to było ich dwie. Cleo za­ła­ma­ła ręce.

– Ile cza­su mi­nie, za­nim wszyst­ko wró­ci do nor­my?

– Nie wiem – od­po­wie­dzia­ła Emi­lia.

Cleo gar­dzi­ła po­li­ty­ką, głów­nie dla­te­go że jej nie ro­zu­mia­ła. No ale nie mu­sia­ła. To Emi­lia była dzie­dzicz­ką tro­nu. To ona, nie Cleo, bę­dzie ko­lej­ną kró­lo­wą.

Dzię­ki bo­gi­ni! Cleo w żad­nym wy­pad­ku nie by­ła­by w sta­nie zno­sić nie­koń­czą­cych się spo­tkań rady oraz za­cho­wy­wać się ser­decz­nie i uprzej­mie w sto­sun­ku do tych, któ­rzy na to nie za­słu­ży­li. Emi­lia od uro­dze­nia była wy­cho­wy­wa­na na ide­al­ną księż­nicz­kę, któ­ra bę­dzie w sta­nie sta­wić czo­ło każ­dej sy­tu­acji. Na­to­miast Cleo… no cóż, lu­bi­ła wy­grze­wać się na słoń­cu, jeź­dzić na dłu­gie kon­ne prze­jażdż­ki i ba­wić się z przy­ja­ciół­mi.

Ni­g­dy do­tąd nie była za­mie­sza­na w taki skan­dal. Poza ta­jem­ni­cą, któ­rą znał Aron, nikt nie mógł po­wie­dzieć ni­cze­go skan­da­licz­ne­go o księż­nicz­ce Cle­io­nie. Do te­raz, zda­ła so­bie spra­wę z nie­po­ko­jem.

– Mu­szę po­roz­ma­wiać z oj­cem – stwier­dzi­ła.

Zo­sta­wi­ła Emi­lię i Mirę na dzie­dziń­cu i we­szła do pa­ła­cu. Szyb­kim kro­kiem prze­mie­rza­ła do­brze oświe­tlo­ne ko­ry­ta­rze. W sali ob­rad sze­ro­ko otwar­te drew­nia­ne okien­ni­ce w licz­nych oknach wpusz­cza­ły do środ­ka pro­mie­nie słoń­ca. Ogień na pa­le­ni­sku do­dat­ko­wo oświe­tlał duże po­miesz­cze­nie. Cleo mu­sia­ła po­cze­kać, aż rada za­koń­czy ob­ra­dy i wszy­scy jej człon­ko­wie wyj­dą, po­zo­sta­wia­jąc kró­la sa­me­go. Prze­mie­rza­ła ko­ry­tarz w tę i we w tę, roz­sa­dza­ła ją ener­gia. Cier­pli­wość ni­g­dy nie była jej za­le­tą.