Ukryta sieć. Kimkolwiek jesteś. Tom 2 - Jakub Szamałek - ebook

Ukryta sieć. Kimkolwiek jesteś. Tom 2 ebook

Jakub Szamałek

4,5
31,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Druga część bestsellerowej serii „Ukryta sieć” Jakuba Szamałka.

Kontynuacja thrillera Cokolwiek wybierzesz to pełna emocji opowieść o tym, co na co dzień trudno nam dostrzec. Listopad 2018. KandyKroosh, camgirl z Mińska Mazowieckiego, zostaje uduszona na oczach tysięcy internautów. Słynna dziennikarka Julita Wójcicka kontynuuje śledztwo Emila Chorczyńskiego. Wśród materiałów, które od niego otrzymała, znajduje się plik, który odstaje od reszty.
To
artykuł o śmierci camgirl opatrzony krótką adnotacją: „sprawdź”. Wójcicka bez wahania podejmuje trop, który zaprowadzi ją w zupełnie niespodziewaną stronę – poza granice kraju, ku spiskom i manipulacjom politycznym, hakerskim zlotom oraz śmiertelnemu niebezpieczeństwu. Kimkolwiek jesteś Jakuba Szamałka to opowieść o cenie ambicji oraz determinacji graniczącej z obsesją. Wartka akcja i mocne osadzenie w rzeczywistości XXI wieku, rządzonego przez nowe technologie, sprawiają, że po przeczytaniu powieści trudno się otrząsnąć.

Fascynująca, oszałamiająca i przerażająca. Szamałek udowadnia, że przyszłość, której się obawiamy, już nadeszła.
Wojciech Chmielarz


Farmy trolli, fake newsy pisane na zlecenia, media społecznościowe rujnujące demokrację, polityka i przestępczość łączące się w sieci – wszystko to, czego politycy woleliby wam nie mówić przed wyborami, ale o czym na pewno wiedzieć warto. Kimkolwiek jesteś zaburzy dobre samopoczucie bezrefleksyjnych użytkowników internetu, polecam więc gorąco – nie tylko podczas kampanii wyborczej.
Anna Dziewit-Meller


Gdyby ktoś mnie zapytał dziesięć lat temu, czy Jakub Szamałek pisze o wydarzeniach prawdopodobnych, odpowiedziałbym: ależ skąd, to świetna science fiction! Dziesięć lat później mogę mieć tylko nadzieję, że ta historia naprawdę powstała tylko w głowie autora. Ale jednocześnie jestem już dziś pewien, że jest niestety możliwa. Przerażające.
Bartosz Węglarczyk

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 469

Oceny
4,5 (378 ocen)
236
113
25
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Jakub Szamałek

KIMKOLWIEK JESTEŚ

Copyright © by Jakub Szamałek, MMXIX

Wydanie I

Warszawa MMXIX

Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Dla Moniki i Krzysztofa

Przedsłowie

To też nie jest powieść science fiction. Niestety.

=1=

Listopad 2018

Policzę do pięciu i się zmieni, pomyślała Hanka Barańska. Raz… Dwa… Trzy… Cztery… Cztery i pół… Cztery i trzy czwarte… Iiii… Piiięęęććć! Nic. Światło dla pieszych wciąż było czerwone, Warszawską wciąż pędziły samochody, rozbryzgując kałuże. Hanka spojrzała na zegarek, chociaż doskonale wiedziała, która jest godzina, podawał ją przecież ekran reklamowy na budzie z kebabem po drugiej stronie ulicy. Był to jedynie sposób na to, żeby wyrazić swoje zniecierpliwienie, jej wkład w pantomimę odgrywaną przez czekających na przejściu przechodniów, którzy ciężko wzdychali, przestępowali z nogi na nogę albo wciskali raz za razem guzik mający rzekomo przyspieszyć nadejście zielonego ludzika. Bez świateł przejść się nie dało, bo przez miasteczko prowadziła trasa na Terespol, więc ruch był całą dobę: ciężarówki na polskich, rosyjskich i białoruskich tablicach.

– A mówili, że jak zrobią obwodnicę, to się skończy. – Starszy pan w pożółkłym kożuchu pokręcił głową. – Że się szybciej będzie zmieniało.

– Prawda – powiedziała, żeby coś powiedzieć.

– A panienka co? Wraca do domu?

– Nie. Do pracy idę.

– Do pracy? O dwudziestej? – zdziwił się staruszek. – To gdzie panienka robi?

Nim odpowiedziała, w końcu zmieniło się światło. Piesi ruszyli jak z bloków startowych, szybko, szybko, zanim zacznie migać, liczyła się każda sekunda. Hanka patrzyła pod nogi, żeby się nie potknąć: asfalt był nierówny, rozjeżdżony przez tiry. Weszła na plac Kilińskiego. Był jak jeden z tych fotomontaży, które pokazują, jak jakieś miejsce wyglądało kiedyś, a jak teraz, zdjęcie przecięte w połowie, o, patrzcie, ile się zmieniło, no nie do wiary. Z jednej strony skweru stały parterowe drewniane chatki kryte papą, które pamiętały chyba jeszcze czasy zaborów, z drugiej – lśniąca nowością trzypiętrowa kamienica, kamień i szkło, krawędzie ostre jak brzytwy. Mińsk Mazowiecki był pełen kontrastów, był jak krzykliwe reklamy, które go oblepiały. Nic tu do niczego nie pasowało i nie miało sensu, wszystko się ze sobą gryzło: Stary Rynek, na którym nie było żadnych starych budynków, salon sukni ślubnych Elegantka wciśnięty między monopolowy a hurtownię kartonów, zabytkowy kościół naprzeciwko obskurnego bazaru otoczonego drucianą siatką, na której powiewały wieszaki z koszulami nocnymi w kwieciste wzory.

Hanka weszła do nowoczesnej kamienicy na rogu skweru i wsiadła do windy. Spojrzała w lustro. Kurtka zapięta pod szyję, blond włosy spięte gumką, druciane okulary, zza których wyzierały podkrążone, pomniejszone przez grube soczewki oczy. Nie wyspała się. Nie dlatego, że pracowała w nocy, a odsypiała w dzień; do tego zdążyła się już przyzwyczaić. To przez Alexa. Powiedział, że zadzwoni, na sto procent. Czekała na telefon. Godzinę, dwie. W końcu stwierdziła, że musi się położyć. Zaciągnęła kotary, żeby zaciemnić pokój, zatkała uszy stoperami. A potem leżała na boku, z nogami podwiniętymi pod brodę, aż zadzwonił budzik.

Winda wjechała na trzecie piętro. Hanka skręciła w lewo, w stronę drzwi, na których wisiała metalowa tabliczka z wygrawerowanym kursywą napisem „DreamNet”. Weszła do środka. Duży przedpokój wyłożony kamienną posadzką wypolerowaną na błysk, po lewej szafa wnękowa, po prawej biurko z komputerem, a nad nim – zegary pokazujące czas w Nowym Jorku, Los Angeles, Tokio. Kiedy przyszła tu po raz pierwszy, skojarzyły jej się z filmami o bankierach z Wall Street. Kilku potem nawet poznała.

– Hej, kochana – przywitała ją Karola, szefowa biura. – Jak leci?

– W porządku, dzięki.

– Zaparzyć ci kawki?

– Nie, nie, późno już… Który mam pokój?

– Czekaj, niech no spojrzę… – Karola poruszyła myszką, żeby obudzić uśpiony komputer, zmrużyła oczy. – Wiolka wzięła jedynkę… Może trójkę? Czy wolisz piątkę?

– Nie, trójka jest okej. Słuchaj…

– No?

Hanka zdjęła kurtkę. Ramiona miała pokryte kolorowymi tatuażami.

– Pytał ktoś o mnie?

Karola uniosła wzrok znad komputera.

– Nie. A czemu?

– Nic. Nieważne.

– Na pewno? Wiesz, jaka jest nasza polityka. Gdyby ktoś…

– Tak, tak, wiem. – Hanka machnęła ręką. – Nie przejmuj się.

Weszła w głąb biura. Długi korytarz, pokoje z obu stron – w sumie sześć – a nad każdym z nich czerwona lampka. Jedna się paliła, co znaczyło, że dziewczyna w środku była zajęta, live, proszę nie przeszkadzać. Słychać było tipsy stukające o klawiaturę, stłumiony głos, jęki. Hanka weszła do trójki. Różowe ściany, puszysty dywan, na środku wielka kanapa, a przed nią stolik z komputerem i kamerką internetową. Obok, poza kątem widzenia obiektywu, stała toaletka z podświetlanym lustrem do makijażu, tandetna metalowa garderoba uginająca się pod ciężarem wiszących na niej ciuchów i pudło z butami na absurdalnie wysokich obcasach.

Hanka rzuciła torbę w kąt i rozebrała się do bielizny. Stanęła przed garderobą i przerzucała ciuchy: czarna lateksowa spódnica, kusy strój pielęgniarki, legginsy w panterkę… Skrzywiła się, nie lubiła wkładać tej tandety. Zdecydowała się w końcu na czarną koronkową sukienkę, do tego pończochy i klasyczne szpilki. Potem usiadła przed toaletką, zdjęła okulary – świat się na chwilę rozmył, rozjechał – i założyła szkła kontaktowe, które zmieniły kolor jej oczu z brązowych na niebieskie. Potem się umalowała – gruby podkład, puder, czerwona szminka, sztuczne rzęsy – i była gotowa. Była KandyKroosh.

Hanka usiadła na krawędzi łóżka i włączyła komputer. Zaszumiał wiatraczek, zielona diodka w kamerce zapaliła się, sygnalizując gotowość. Zalogowała się na platformę MyGreatCams. Guzik na środku ekranu pytał: Rozpocząć transmisję? Hanka potwierdziła kliknięciem.

14.11.2018, 20:13

KandyKroosh jest online!

KandyKroosh (Ocena: 4.87/5.00, 34 589 głosów)

Temat: Witajcie w moim pokoju! Jestem KandyKroosh, słowiańska dziewczyna o latynoskim temperamencie. Uwielbiam francuskie filmy i włoskie wino. Mam dwa jamniki, Bambetla i Matuzalema. Będzie mi miło, jeśli do mnie dołączysz!

Obecny cel: topless (1000 żetonów)

Użytkownik realgood_53 dołączył do czatu

Użytkownik bob_the_boulder dołączył do czatu

Użytkownik baconbeacon dołączył do czatu

Użytkownik me_llamo_llama dołączył do czatu

Hanka przejrzała listę uczestników czatu. Niektóre nicki brzmiały znajomo. Realgood_53 był jej najwierniejszym widzem: emerytowany pracownik zakładów chemicznych z Columbus w stanie Ohio, lubił, kiedy zakładała opaskę z kocimi uszami i chłeptała mleko z miski. Sympatyczny facet, kilka miesięcy temu dała mu nawet uprawnienia moderatorskie. Bob_the_boulder był Anglikiem z Bath, pracował w branży IT czy w finansach, już nie pamiętała. Raz dał jej dziesięć tysięcy żetonów, żeby udawała, że ma napad padaczki. Wolała nie pytać, czemu go to kręci. Alexa nie było. Cholera. Cholera jasna.

KandyKroosh: Cześć chłopaki! Co słychać?

realgood_53: hej złotko

Me_llamo_llama: hejoooo :*

realgood_53: spóźniłaś się dzisiaj! Niedobra! ;((

Me_llamo_llama podarował ci jeden żeton!

Me_llamo_llama podarował ci jeden żeton!

Użytkownik manly_man dołączył do czatu

manly_man: pokaż cycki

manly_man: tłusta zdziro

Użytkownik manly_man został zablokowany przez realgood_53

Hanka przewróciła oczami. Tego chyba najbardziej nie lubiła w byciu camgirl: chamów, którzy traktowali ją jak kawał mięsa, jak pustą lalkę, której można powiedzieć wszystko, na której można się wyżyć. Cóż. Każda praca ma swoje minusy.

KandyKroosh: dzięki za pomoc @realgood_53

KandyKroosh: jesteś słodki

realgood_53: nie ma za co! Zawsze na posterunku!

globglob: jaki masz rozmiar biustu?

hakuna_ma_tata: fajne majtki :P

hakuna_ma_tata: sprzedasz? Ile żetonów?

KandyKroosh: @globglob 32E

KandyKroosh: @hakunamatata dzięki!

KandyKroosh: 6000 żetonów i są twoje :)

globglob: a są naturalne?

Me_llamo_llama: I’m so horny horny horny horny right now!

KandyKroosh: kochani, my tu gadu gadu, a w pokoju gorąco

KandyKroosh: pomóżcie, bo się ugotuję

Me_llamo_llama podarował ci 10 żetonów!

Me_llamo_llama podarował ci 10 żetonów!

Hakuna_ma_tata podarował ci 20 żetonów!

KandyKroosh: Tak, naturalne! Szczęściara ze mnie, co?:)

Globglob podarował ci 200 żetonów!

Badman&Robbin’ podarował ci 250 żetonów!

Ding, ding, ding, sypały się kolejne żetony, chłopcy zaczęli się licytować, pokazywać sobie nawzajem, kto ma więcej, który chce jej bardziej. Hanka uśmiechnęła się, posłała buziaka do kamery, a następnie zsunęła ramiączko sukienki. Zebrała już ponad osiemset żetonów, więc zaraz wypełni się pierwszy cel: topless. Zastanawiała się, co ustawić jako następny. Nie była w nastroju na seks, nawet seks przez internet, ale pieniądz to w końcu pieniądz. Może taniec? Tak, pomyślała, odpinając klamerkę od stanika, niech będzie taniec.

Pierwszy cel wypełniony: topless

Nowy cel: taniec, 4000 żetonów. 6000: bonus, wybierz piosenkę.

bob_the_boulder: taniec?

bob_the_boulder: miałem nadzieję na coś więcej:(

KandyKroosh: cierpliwości :*

KandyKroosh: wszystko w swoim czasie

bob_the_boulder: hmmmm

bob_the_boulder: szykujesz dla nas jakąś niespodziankę?:>

KandyKroosh: no pewnie :)

globglob: o kurwa

globglob: rzeczywiście jesteś szczęściarą

globglob: zbliżysz je do kamery?

globglob: <puppy_eyes.gif>

Globglob podarował ci 500 żetonów!

KandyKroosh: skoro tak ładnie prosisz…

Hanka ścisnęła piersi w dłoniach i pochyliła się nad kamerką. Obiektyw nie łapał teraz jej twarzy, więc skorzystała z okazji i ziewnęła przeciągle. Ding, ding, ding, sypały się kolejne żetony. Każdy z nich miał wartość jednego centa. Jedna trzecia szła do MyGreatCams, jedna trzecia do DreamNet za użyczenie pokoju i sprzętu, jedna trzecia – na jej konto. Niby mało, ale dodaj ziarnko do ziarnka i wychodziły z tego niezłe kwoty. Jej rekord to cztery tysiące dwieście złotych. W jedną noc.

Cisza. Monety przestały spływać, chłopcy napatrzyli się już, potrzebują nowych bodźców. Hanka usiadła na skraju łóżka, ściągnęła sukienkę jeszcze trochę niżej, tak, żeby było widać diamencik w pępku. Ding, ding, ding. Uśmiechnęła się pod nosem. To zawsze działało… A miała jeszcze w odwodzie inne kolczyki.

Badman&Robbin’ podarował ci 100 żetonów!

globglob: @KandyKroosh, jaką muzykę lubisz?

KandyKroosh: zależy od nastroju

KandyKroosh: Sigur Rós, Florence and the Machine

KandyKroosh: ze starszych rzeczy Depeche Mode, Guns N’ Roses

globglob: szanuję to

globglob: <thumbs_up.gif>

Globglob podarował ci 200 żetonów!

Hałas. Z korytarza. Coś upadło na ziemię. Ciężkie kroki. Naciągnęła sukienkę, założyła ramiączka.

bob_the_boulder: ejjjjj

bob_the_boulder: co jest?!

bob_the_boulder: czemu się ubrałaś?

globglob: powinna być opcja cofania napiwku :P

show_me_titties: pierdolona oszustka

show_me_titties: chuj ci w dupe

show_me_titties: szmato jebana

Użytkownik show_me_titties został zablokowany przez realgood_53

realgood_53: maniery, panowie. Bo wywalę bez ostrzeżenia.

Otworzyły się drzwi do pokoju. Stanął w nich mężczyzna w czarnej ortalionowej kurtce, skórzanych rękawiczkach i kominiarce. Teraz Hance zrobiło się naprawdę gorąco. Alex nie żartował, pomyślała. Powinna była wyjechać.

– Czego chcesz?!! – krzyknęła, zrywając się z kanapy.

Mężczyzna nie odpowiedział. Wyciągnął z kieszeni kurtki stalową linkę.

– Pomocy!!! – wrzasnęła Hanka. Którędy uciec? Przez okno? Ale to trzecie piętro, nie ma nawet gzymsu, zabije się. Minąć go, pobiec do drzwi? Nie da rady, pokój jest za mały. Bronić się? Złapała lampkę nocną, uniosła nad głowę.

– Nie podchodź! Nie podchodź, bo zatłukę!

Podszedł.

Ding, ding, ding, ding.

bob_the_boulder podarował ci 500 żetonów!

bob_the_boulder podarował ci 500 żetonów!

bob_the_boulder: wow

bob_the_boulder: faktycznie jest niespodzianka

Anonymous_111 podarował ci 1000 żetonów!

Cunnilingus_master podarował ci 700 żetonów!

Lederhosen podarował ci 2000 żetonów!

globglob: fuck

globglob: ale hardcore

Badman&Robbin’: nie wiedziałem, że Kandy robi BDSM!

Badman&Robbin’: ostro weszła w temat

Badman&Robbin’ podarował ci 1000 żetonów!

CoolCulo podarował ci 2000 żetonów!

LansMacabre podarował ci 300 żetonów!

Me_llamo_llama: I’m so horny horny horny horny right now!

hakuna_ma_tata: eee… dla mnie to już za dużo

hakuna_ma_tata: spanking, lekkie domination, złoty deszcz, spoko

hakuna_ma_tata: ale bez przesady

Użytkownik hakuna_ma_tata opuścił czat

CoolCulo: kurwa, wydrapie facetowi oczy!

CoolCulo: uff

CoolCulo: to musiało boleć

CoolCulo podarował ci 2000 żetonów!

Badman&Robbin’: wow, to najbardziej przekonujący roughplay

Badman&Robbin’: jaki widziałem

Badman&Robbin’: <starry_eyes.gif>

Badman&Robbin’podarował ci 2000 żetonów!

LansMacabre: Ale lasce poczerwieniała gęba, hehe

LansMacabre: wygląda jak burak

anonymous_111: @KandyKroosh, dajesz czadu!

Anonymous_111 podarował ci 4000 żetonów!

Lederhosen: wow, ten koleś się nie opierdala

Lederhosen: normalnie boa dusiciel

realgood_53: CZY WYŚCIE POWARIOWALI?!

realgood_53: TO SIĘ DZIEJE NAPRAWDĘ

realgood_53: CZY KTOŚ Z WAS JEST Z POLSKI?! DZWOŃCIE NA POLICJĘ!

realgood_53: NIE ŻARTUJĘ!

CoolCulo: haha pewnie

CoolCulo: „halo, policja, przyjedźcie do chatrooma” XDDD

LansMacabre: wyluzuj, stary, to camshow

globglob: mówiła, że zrobi niespodziankę

realgood_53: PATRZCIE PRZECIEŻ ONA SIĘ NIE RUSZA

realgood_53: NIE ODDYCHA

globglob: o kurwa o kurwa o kurwa

CoolCulo: OMG ma rację

realgood_53: CZY TU JEST KTOŚ Z POLSKI?!!!!!

Użytkownik CoolCulo opuścił czat

Użytkownik globglob opuścił czat

Użytkownik anonymous_111 opuścił czat

Użytkownik cunnilingus_master opuścił czat

realgood_53: @KandyKroosh ŻYJESZ?! BŁAGAM CIĘ, WSTAŃ!!!!

realgood_53: POMOCY NIECH KTOŚ JEJ POMOŻE JEZU CHRYSTE

realgood_53: DZWONIĘ NA POLSKĄ POLICJĘ NIE MÓWIĄ PO ANGIELSKU

realgood_53: CZY KTOŚ MI MOŻE POMÓC?!!!!

Użytkownik bob_the_boulder opuścił czat

Użytkownik me_llamo_llama opuścił czat

Użytkownik gaymergate opuścił czat

Czat został zakończony. Powód: złamanie regulaminu MyGreatCams.

Kto w ogóle jeszcze ogląda telewizję, pomyślała Aneta, patrząc w monitor podwieszony pod sufitem. Filmy sprzed piętnastu lat, przerywane co chwila reklamami (żylaki, rozwolnienia, zatwardzenia i zwapnienia, plamy na obrusie, gigapakiet danych!), czerstwe kwestie czyta lektor, który brzmi, jakby lada moment miał paść ofiarą ataku narkolepsji. Teraz akurat leciała amerykańska komedia romantyczna sprzed dziesięciu lat. Główna bohaterka, całe szczęście, zrozumiała już, że kochać znaczy wybaczać, a główny bohater, że o miłość trzeba zawalczyć; całowali się na tarasie widokowym Empire State Building, oklaskiwani przez wzruszonych gapiów, a w tle wybuchały fajerwerki: Szczęśliwego Nowego Roku! Aneta przewróciła oczami. No porzygać się można.

Otworzyły się drzwi od charakteryzatorni i na korytarz wyszedł jej szef, Artur; w jednej ręce telefon, w drugiej filiżanka espresso. Prezentował się super, zresztą jak zawsze. Modna fryzura została utrwalona lakierem, a pierwsze zmarszczki i nieliczne niedoskonałości gładko ogolonej cery przykryte pudrem. Do tego szyty na miarę garnitur w kolorze indygo, śnieżnobiała koszula rozpięta na opalonej klatce, a spod rękawa wystaje zegarek, drogi jak cholera – ale elegancki, żadnego złota, ani krzty ostentacji. Widać było, że Artur spędził pół życia w Rzymie i przesiąkł włoską elegancją, że wiedział, jaka jest różnica między derbami a sztybletami, pamiętał, który guzik marynarki powinien być zapięty, a który odpięty. Reprezentował ten zachodni model męskości, który nie boi się wizyt u manikiurzystki.

– No i co? – Artur spojrzał na ekran, na którym przewijały się już napisy końcowe. – Zeszli się?

– A jakże.

– Dobrze. Lubię szczęśliwe zakończenia.

– E tam. – Aneta wzruszyła ramionami. – Nuda.

– No i świetnie. Nie ma nic lepszego niż nuda.

– Serio?

– Serio, serio. Cisza, spokój, nic się nie dzieje. Czego chcieć więcej?

– Bo ja wiem? Dreszczyku emocji?

– Ech, wy, młodzi. – Artur westchnął, pokręcił głową. – Ciągle wam trzeba nowych bodźców. Dwie minuty nic się nie dzieje i już was świerzbi.

– Nie za wcześnie, żeby grać kartą wieku? – Aneta wyciągnęła z torby laptopa i położyła go na kolanach. – Ledwo ci stuknęła czterdziestka.

– Tak. Ale dużo widziałem.

– Panie pośle? – Zza drzwi studia nagraniowego wychyliła się producentka. – Zapraszamy do studia. Zaraz zaczynamy.

– Oczywiście, już idę. – Artur dopił espresso, odstawił filiżankę na stół, delikatnie, tak, żeby porcelana nie zadzwoniła o blat.

Aneta spojrzała na telewizor. Leciały już reklamy, Polityka w kwadrans zacznie się za parę minut. Czas wziąć się do roboty. Aneta puściła na słuchawkach odgłos padającego deszczu – świetnie tłumił inne dźwięki, pozwalał jej się wyciszyć, skupić – a następnie otworzyła okno przeglądarki. Kilkanaście zakładek, każda z innym portalem społecznościowym, ale profile nazywają się tak samo: Artur Warecki, Poseł na Sejm RP. Aneta powklejała przygotowane wcześniej wiadomości. Na Twitterze, którego używali głównie dziennikarze i inni mediaworkerzy, było krótko i do rzeczy (Za chwilę będę gościem #Politykawkwadrans. Zapraszam do oglądania). Z kolei na Facebooku wpis miał formę pytania (Zapraszam do oglądania #Politykawkwadrans. Jak zawsze, będę mówił o przyszłości. Jaka powinna być Polska XXI wieku?), bo algorytmy tej platformy promowały wpisy angażujące użytkowników. Na Instagrama, który był medium wizualnym, wrzuciła zrobione kilka minut wcześniej zdjęcie (kolory wygaszone odpowiednim filtrem, żeby nadać obrazowi nieco sznytu, Artur na zapleczu, marynarka na oparciu krzesła, rozpięte mankiety koszuli, w ręku papiery zadrukowane jakimiś cyframi i tabelami, które ściągnęła z Wikipedii, na stoliku paruje kawa, kosmyk włosów opada na zmarszczone w skupieniu czoło, #Politykawkwadrans, #PolskaJutro, #wywiad, #przygotowania, #ekonomiaglupku, #bezkawyanirusz, wysiłek wynagrodzony serduszkami i komentarzami), a na hipsterskiego Tumblera – animowany gif opatrzony zabawnym komentarzem.

Aneta przeskakiwała z zakładki na zakładkę, sprawdzając wykresy zaangażowania w panelach administratora. Krzywe polubień, udostępnień i komentarzy wszędzie pięły się w górę – z wyjątkiem Facebooka. To już któryś raz, pomyślała Aneta. Wyglądało na to, że gigant z Kalifornii zrealizował wcześniejsze zapowiedzi i rzeczywiście zaczął odsiewać wpisy profili publicznych, żeby dać więcej przestrzeni na aktywność zwykłych użytkowników. No nic, trzeba działać. Aneta wcisnęła guzik „Wypromuj wpis”; na ekranie pojawiło się nowe okienko, Określ swoich odbiorców. Pierwsze dwie opcje, wiek i płeć, zostawiła na domyślnych ustawieniach (kobiety i mężczyźni, od osiemnastego do sześćdziesiątego roku życia). Zawahała się nad miejscem zamieszkania: najłatwiej dotrzeć do ludzi z dużych miast, ale tam Artur miał już wysoką rozpoznawalność, więc zwrot z inwestycji będzie niewielki. Trudniej zaangażować mieszkańców małych miejscowości, ale tu może udałoby się pozyskać nowych wyborców. Aneta weszła na pierwszy lepszy portal informacyjny, przeleciała przez główną stronę. W województwach pomorskim, zachodniopomorskim i wielkopolskim lał deszcz, a więc była większa szansa, że ludzie siedzą przed telewizorami albo przy komputerze; tam warto sypnąć groszem. Z kolei małopolskie można było sobie darować, bo Cracovia grała z Wisłą, polityczny talk-show nie zwycięży z derbami. Aneta zaznaczała kolejne fragmenty mapy, określiła budżet. Potencjalny zasięg: 3 000 000 użytkowników. Doskonale. Klik. Chwilę potem Aneta wrzuciła osobny wpis, w zupełnie innym tonie: Już za chwilę w #Politykawkwadrans. Mówię, jak jest, walę prosto z mostu, bez ściemy. Oglądajcie! Tutaj zawężyła grupę odbiorców do mężczyzn w wieku dwadzieścia–trzydzieści pięć lat, zainteresowanych sportem, samochodami i sztukami walki. Jako były piłkarz Artur cieszył się w tej grupie demograficznej ogromną popularnością, ale trzeba było do niej mówić specyficznym językiem, który nie spodobałby się innemu ważnemu segmentowi jego elektoratu – kobietom ze średnim bądź wyższym wykształceniem w wieku trzydzieści–pięćdziesiąt lat. W ich oczach Artur był elegantem o nienagannych manierach. Klik, klik, klik, wrzucone; Aneta przełączyła się na panel administratora. Wykresy momentalnie skoczyły do góry, huczało aż miło. Mogła chwilę odetchnąć.

Aneta uniosła wzrok znad komputera, wyciągnęła z uszu słuchawki.

– …żebyśmy porozmawiali na inny temat – mówił prezenter. Równo przystrzyżone włoski ulizane na bok, biały kołnierzyk; wyglądał jak szóstkowy uczeń na rozdaniu dyplomów, brakowało tylko szkolnej tarczy w klapie marynarki. – Pana ugrupowanie, Polska Jutro, istnieje zaledwie od kilku miesięcy, ale w sondażach plasuje się na czwartej pozycji, z poparciem w okolicach dziewięciu–dziesięciu procent. Jeśli utrzyma pan taki wynik do wyborów w 2020 roku, Polska Jutro może zaburzyć balans polskiej sceny politycznej od lat zdominowanej przez dwa duże ugrupowania…

– Na to liczymy. – Artur skinął głową.

– A z kim Polsce Jutro jest bardziej po drodze? Z kim byłby pan gotów stworzyć koalicję w następnym parlamencie?

– Jest mi to absolutnie bez różnicy. Mogę współpracować i z jednymi, i z drugimi.

– Trudno mi w to uwierzyć. Nie zaprzeczy pan chyba, że Polska to kraj głęboko podzielony, pańscy wyborcy…

– Moi wyborcy nie są tymi podziałami zainteresowani. – Artur wszedł mu w słowo, ale delikatnie, bez podnoszenia głosu. – Ile można się kłócić, po której stronie stało ZOMO? Ile razy można dyskutować o Okrągłym Stole? O dziedzictwie PRL? Jakie to ma znaczenie dla przyszłości tego kraju? Żadne.

– Czy chce pan powiedzieć, że historia nie ma znaczenia?

– Ma, oczywiście. – Artur skinął głową. – Dla historyków. Proszę pana, polska polityka ostatnich lat to ciągłe kłótnie o przeszłość. Żołnierze wyklęci: bojownicy o wolność czy zbrodniarze? Wałęsa: bohater czy zdrajca? III RP: historia sukcesu czy porażki? Mnie te pytania w ogóle nie interesują.

– W takim razie co pana interesuje?

– Już panu mówię: dlaczego nie ma żadnego polskiego samochodu? Czemu Włosi mogą mieć Fiata, Ferrari, Lancię. – Artur wymienił obce marki ze śpiewnym akcentem. – A my je tylko skręcamy? Czemu to Skandynawowie wymyślili Skype’a, a Polacy używają go, żeby dzwonić do dzieci, które zostawili z babcią, bo pojechali do Holandii zrywać truskawki? Czemu eksportujemy jabłka, a nie Apple?

O, super to powiedział, pomyślała Aneta, Apple, a nie jabłka, to może chwycić. Tylko jaki hashtag do tego zrobić? „Czemujablka” jest zwięzłe, ale bez kontekstu nie bardzo wiadomo, o co chodzi, poza tym łatwo by go było wykoleić, strollować. „Czemunieapple” nieczytelne. O, #Appleniejablka, tak, to chwyci, przyklei się do mózgu. Aneta wycięła odpowiedni fragment nagrania, dodała napisy, przerobiła na animowanego GIF-a. Klik, poszło w świat.

– Ma pan odpowiedź na te pytania? – Prezenter położył łokcie na szklanym blacie, zaplótł palce.

– Częściową – odparł Artur. – Nam się wydawało, że skoro się skończył komunizm, to świat stanął w miejscu. Że teraz to się można wygodnie rozsiąść, jak po sutym rodzinnym obiedzie, i po raz setny pokłócić się przy wódeczce o to, komu się należał spadek po babce Stefanii. No, ale niestety, tak nie jest. Świat pędzi przed siebie szybciej niż kiedykolwiek wcześniej, a my stoimy w miejscu.

Hashtag „Appleniejablka” szedł ładnie w górę, miał szansę, żeby przebić się do pierwszej dziesiątki trendujących tematów na polskim Twitterze – a to z kolei stanowiłoby gwarancję, że rozmową zainteresują się internetowe portale, a potem prasa, że będą kolejne artykuły i wywiady; potoczy się kula śnieżna. Trzeba cisnąć temat dalej. Aneta przełączyła się z konta Artura na inne, prowadzone pod pseudonimem @KatarzynaZaLebTrzyma. Założyła ten profil dwa lata temu i starannie go kultywowała. „Katarzyna” codziennie wrzucała linki do śmiesznych filmów, ciekawych artykułów, a także skradzione z kont modelek selfiki – dość śmiałe, żeby przyciągnąć uwagę nadreprezentowanych w mediach mężczyzn, ale nie na tyle, żeby mieli opory przed przeglądaniem jej tweetów w pracy. Ciężka praca się opłaciła, @KatarzynaZaLebTrzyma miała blisko trzydzieści tysięcy obserwujących, była stałą częścią internetowego krajobrazu – i jedną z najgłośniejszych krytyczek Artura Wareckiego.

Katarzyna @KatarzynaZaLebTrzyma * 14.11.2018, 21:17

@Artur Warecki #Appleniejablka: kolejny pusty frazes od pana posła. Co dalej? Blackberry nie sery? :P Proszę wrócić do piłki.

– No dobrze. – Prezenter spojrzał w notatki. – To jakie są warunki pańskiej formacji? Co trzeba zrobić, żeby utworzyć koalicję z Polską Jutro?

– To proste. Umożliwić nam realizację postulatów zawartych w naszym programie „Polska Przyszłości”.

Aneta uśmiechnęła się pod nosem. Udostępnienia, serduszka i komentarze lały się szerokim strumieniem; internauci chwycili haczyk. Część broniła Artura i jego wizji, inni podjęli grę, którą zapoczątkowała „Katarzyna”. Każdy chciał zabłysnąć humorem i intelektem, zyskać cyfrowy poklask. Google a nie szmugle. Youtuby nie Kaszuby. Amazony a nie brony. Fejsbuki a nie łuki. Każdy tweet oznaczony był hashtagiem „Appleniejablka”, windował go w górę, wyprzedził już „WislaCracovia” i „KandyKroosh”, cokolwiek to znaczy. Aneta zamknęła laptopa z poczuciem dobrze wykonanej roboty.

– Przypomniałby pan naszym widzom, jakie są jego główne założenia?

– Oczywiście. Zacznijmy może od zmian w ordynacji wyborczej. Po pierwsze, chcemy wreszcie wprowadzić okręgi jednomandatowe. Po drugie, głosowanie przez internet. Frekwencja wyborcza wciąż oscyluje w okolicach pięćdziesięciu procent, to przecież dramat. Szczególnie źle jest wśród młodzieży, trzeba ją jakoś zmotywować do udziału w demokracji, dotrzeć do niej. A gdzie spędzają najwięcej czasu?

– W sieci.

– Dokładnie. Takie rozwiązania stosuje się już w Belgii, Estonii, Indiach, Stanach… Pora, żebyśmy dogonili świat.

– Szczytny cel… Obawiam się, że resztę postulatów Polski Jutro omówimy następnym razem, bo kończy nam się już czas.

– Zatem do następnego. Dziękuję serdecznie – powiedział Artur, patrząc prosto w kamerę. – Dobranoc panu, dobranoc państwu.

Wadim był głodny. Zawsze tak miał po wysiłku, od razu ssało go w żołądku. Dlatego zawczasu się przygotował: pojechał do sklepu, małego wiejskiego spożywczaka, takiego ze sznurami koralików w drzwiach, lepem na muchy pod sufitem i krzywą drewnianą ławeczką przy wejściu. Kupił dwie kajzerki, kiełbasę i słoik musztardy. Skromny posiłek, prawda, ale to mu w zupełności wystarczało. Wypakował zakupy z torby, a potem rozłożył reklamówkę na masce auta i naciął kiełbasę wojskowym nożem. Obok, kilka kroków dalej, buzowało ognisko. Mężczyzna dorzucił do niego jeszcze kilka kawałków drewna – pstryk!, pstryk!, iskry strzeliły w czarne nocne niebo – a potem nadział kiełbasę na patyk i zaczął ją opiekać. Był całkowicie skupiony na tym prostym zajęciu, pogrążony we własnych myślach.

Kiedy mięso zaczęło skwierczeć, Wadim wyciągnął kiełbasę z ognia, wsadził ją do rozerwanej bułki i polał musztardą. A potem zaczął jeść: szybko, gwałtownie. Gorący tłuszcz ciekł mu po brodzie, z każdym kęsem parzył sobie język i podniebienie. Nie potrafił zwolnić, poczekać; tego jednego nawyku z ulicy nie był w stanie wykorzenić. Mężczyzna otarł usta, oblizał czarne od węgla palce. Następnie podszedł do samochodu, otworzył drzwi od strony pasażera i wyciągnął zwinięte w kłębek ubrania: czarną kurtkę, rękawiczki, kominiarkę. Polał wszystko podpałką do grilla i wrzucił do ogniska. Buchnęło czarnym dymem, zaśmierdziało palonym poliestrem.

Wadim poczekał, aż ubrania dobrze się zajmą ogniem, po czym otrzepał ręce i wsiadł do samochodu. Zapaliła się lampka, przez moment w lusterku widać było jego kanciastą twarz, zadarty nos, przekrwione niebieskie oczy. Kiedy zamknął za sobą drzwi, samochód znów pogrążył się w ciemności. Zaryczał silnik, zachrzęścił piasek pod kołami. Wadim ruszył w stronę Warszawy. O piątej rano musiał być już na lotnisku.

Kwiecień 2020

Tutaj mamy kuchnię. – Tymek, szef działu HR, wskazał szklane drzwi. – Do waszej dyspozycji są dwie lodówki, dwie kuchenki i cztery mikrofalówki. Pamiętajcie tylko, że podgrzewającym rybożercom mówimy stanowcze nie!

Chwila ciszy, potem salwa śmiechu; tłumek nowych pracowników poprawnie zinterpretował pauzę. Tymek, zadowolony z udanego żartu, uśmiechnął się szeroko, po amerykańsku, odsłaniając zadbane zęby. Oleg stanął na palcach, żeby wznieść się ponad ramiona dopiero co poznanych kolegów i zajrzał do środka pomieszczenia. Wściekle pomarańczowa podłoga, kolorowe plastikowe krzesła, a na ścianach plakaty motywacyjne wypisane kapitalikami: CO BYŚ ZROBIŁ, GDYBYŚ SIĘ NIE BAŁ?, LEPSZE SKOŃCZONE NIŻ IDEALNE, SZCZĘŚCIE SPRZYJA ODWAŻNYM. Biło od tego wszystkiego energią, młodzieńczą werwą, wrodzonym cool. Oleg nie mógł w to wszystko uwierzyć. Był na trzydziestym piętrze prestiżowego wieżowca, w samym centrum Warszawy, w oddziale jednego z największych na świecie portali społecznościowych. On, dwudziestosześcioletni chłopak z Czernawczyc pod Brześciem.

– Tym, którzy potrzebują rano nieco kofeiny, żeby się obudzić… Czyli, nie oszukujmy się, wszystkim… – Tymek posłał zebranym porozumiewawcze mrugnięcie. – Polecam nasze ekspresy do kawy. Tutaj mieli się ziarna… Macie do wyboru arabikę albo robustę, jak kto woli, niektórzy przynoszą też własne mieszanki… A tutaj są mleka, zwierzęce albo roślinne, z laktozą albo bez, czego dusza zapragnie. We wtorki i czwartki znajdziecie w kuchni skrzynki z sezonowymi owocami, wiecie, żebyście przypadkiem nie dostali szkorbutu. Warto po nie wpaść rano, bo po południu zostają już tylko poobijane grejpfruty. No dobrze… To ostatni przystanek wycieczki, papiery macie podpisane, dostaliście ulotki informacyjne. Jakieś pytania? Nie? No, to najwyższy czas zabrać się do pracy. Wasi szefowie czekają już na was w common roomie. Powodzenia!

Tymek zgiął się w głębokim ukłonie, jak śpiewak operowy, który właśnie zakończył szczególnie wymagającą arię; kosmyk włosów, mokry od potu albo od żelu, a najpewniej od jednego i drugiego naraz, opadł mu na czoło. Jeszcze jedna runda oklasków i tłumek nowych pracowników ruszył na spotkanie swoich przełożonych, mijając ścianę wymalowaną wschodnioeuropejskimi motywami: matrioszki, pierogi, żubry, czapki uszanki, a wszystko to w grubej komiksowej kresce, w jaskrawych kolorach, podświetlone LED-owymi listwami. Kiedy weszli do common roomu, pełnego ludzi w przydeptanych trampkach i koszulkach z superbohaterami, Oleg uśmiechnął się pod nosem. Przypomniała mu się wczorajsza rozmowa z rodzicami. Matka prawie że ze łzami w oczach błagała, żeby pierwszego dnia poszedł do pracy w garniturze, bo co oni tam w tej Polsce jeszcze pomyślą, że jak z Białorusi, to od razu łapserdak i że spodnie mają być w kant, a buty wypastowane, i czy nowe sznurówki kupił, bo skuwki miał przecież rozdeptane, już na weselu Arcjoma mu zwracała uwagę. Pamiętaj, powtarzał z kolei ojciec, machając palcem przed kamerką, grubym palcem człowieka, który całe życie pracował na roli, cicha świnia głęboko ryje, ty się tam nie popisuj, nie podskakuj, tylko siedź cicho i rób swoje, bo żaden szef nie lubi, żeby mu rzepki skrobać. Oleg na początku próbował im jeszcze tłumaczyć, żeby się nie przejmowali, że to firma młoda duchem, o innej kulturze pracy, ale w końcu się poddał. To jakby opowiadać Masajom o walorach rakiet śnieżnych.

– Ty jesteś Oleg? – Męski głos wyrwał go z zamyślenia. Należał do czterdziestoletniego faceta z siwiejącymi włosami spiętymi w koczek.

– Zgadza się. A ty musisz być Maciej Borowiecki, tak? Szef działu content moderation?

– Oj tam, oj tam, od razu Maciej. – Mocny uścisk dłoni, uścisk kogoś, kto wspina się regularnie na ściance albo wiosłuje. – Maciek po prostu. Jak tam? Gotowy?

– Pewnie.

– No to chodź.

Biuro zespołu content moderation ciągnęło się wzdłuż przeszklonej ściany budynku, oświetlone tuzinami słońc odbitych w ciemnych taflach sąsiadujących wieżowców. Wsporniki oklejone były zdjęciami wschodnioeuropejskich stolic: budapeszteński parlament, most Karola, wileńska starówka. Kilka osób stało przy tablicy, dyskutowało o czymś. W rogu pokoju bosa dziewczyna siedziała po turecku na wielkim żółtym pufie; laptop na kolanach, słuchawki wetknięte w uszy.

– Hej wszyscy, to Oleg, Oleg, to wszyscy… – Maciek przedstawił go zespołowi. – Siergiej, Balazs, Andrej, Davydas, Kaśka… Tam w kącie siedzi Liina…

– Czeeeść… – odpowiedział mu niemrawy chór.

– A tu, proszę, twoje miejsce. – Maciek wskazał biurko koło drzwi. Trzy wielkie monitory. Ergonomiczny fotel obity skórą, który miał tyle różnych wajch i pokręteł, że wyglądał jak dzieło szalonego wynalazcy. – No, siadaj, zaloguj się i trochę poćwiczymy.

– Robi się.

– Oleg, jak myślisz, co my tu robimy? W content moderation?

Oleg zastygł nad klawiaturą. Nie spodziewał się tego pytania. Nie spodziewał się już na tym etapie żadnych pytań. Mimo że przestudiował dokładnie materiały szkoleniowe, poczuł, jak na skroniach kropli mu się pot.

– Miałem nadzieję, że ty mi powiesz – powiedział, próbując obrócić sytuację w żart.

– Ha, ha, no, pewnie, tak. – Maciek zaśmiał się, klepnął w udo. – Ale najpierw chcę usłyszeć, co ty myślisz.

– Dbamy o to, żeby nasza platforma była bezpiecznym miejscem spotkań dla wszystkich…

– Nie, nie, nie cytuj mi ulotki od Tymka. Własnymi słowami.

– Hmm… – Oleg przełknął ślinę, szukał odpowiednich słów. – Usuwamy wpisy, które są obraźliwe albo obleśne, albo sprośne…

– Nie, nie, nie.

Olegowi zrobiło się gorąco. Miał wrażenie, że rozmowy w pokoju przycichły, że wszyscy się na niego patrzą.

– Widzisz, operujesz językiem emocji. – Maciek przycisnął dłoń na piersi. – Kiedy mówisz, że coś jest obraźliwe, to wartościujesz. My usuwamy wpisy, które łamią postanowienia zawarte w regulaminie. Tylko tyle i aż tyle. To zajebiście ważne. Nie myśl o sobie jako o sędzi, który ocenia, co trafi na portal, a co z niego wyleci. Myśl o sobie jako mechanizmie, który wykrywa błędy. Okej?

– Okej…

– Dobra, to odpal program treningowy. To ta ikona w prawym rogu, obok… Tak, właśnie ta. Język polski jest w porządku czy chcesz zmienić?

– W porządku.

– No to jedziemy.

Witaj w programie treningowym Content Moderatora! Pokażemy ci teraz kilkanaście autentycznych wypowiedzi i obrazów umieszczonych na portalu przez użytkowników, które zostały zgłoszone do moderacji. Twoim zadaniem jest określić, czy rzeczywiście należy je usunąć – i podać zapis regulaminu, który łamią.

Uwaga! Uprzedzamy, że program treningowy zawiera treści drastyczne.

Rozpocznij // Anuluj

Oleg kliknął guzik „rozpocznij”. Na pierwszym slajdzie było zdjęcie martwego motocyklisty na czerwonym od krwi asfalcie. Urwana ręka, kość udowa przebija skórzany skafander, plecy wygięte do tyłu, daleko, za daleko, kręgosłup był złamany w kilku miejscach. Musiał uderzyć w słup albo barierkę, i to z dużą prędkością. Komentarze: No, jeden mniej będzie hałasował. Co nagle, to po diable. Leży motorzysta koło drogi, nie ma ręki, nie ma nogi :D

– Usuwam – powiedział Oleg, wciskając guzik z czerwonym krzyżykiem. – Treść drastyczna.

– Dobrze. – Maciek skinął głową. – Tego rodzaju rzeczy będziesz widział dość rzadko. Nasze algorytmy wyłapują większość takich zdjęć, tak samo z pornografią, zostają wykasowane, zanim ktokolwiek je zgłosi… Ale raz na jakiś czas coś przecieknie. Dalej.

Tym razem program pokazał czyjś status. Z lewej było zdjęcie profilowe: kobieta, około pięćdziesięciu lat, szeroki uśmiech, suknia w grochy, przytula yorkshire terriera z grzywką spiętą różową kokardką. W tle zadbany ogród – kwiaty, parasol, oczko wodne z fontanną.

Beata Gronkiel

12/04/2016

Śmierdzące arabusy, ja to bym tych wszystkich wszarzy i dzieciojebów utopiła, jak te żydki z brukseli chcą niech sami ich do siebie wezmą żeby im kobiety gwałcili albo się wysadzali, to był, jest i będzie chrześcijański kraj!

43 polubienia 12 udostępnienia 3 komentarze

– Usuwam – powiedział Oleg, potem przełknął ślinę. – Mowa nienawiści.

– Mhm. Następny.

Mężczyzna około sześćdziesiątki. Zdjęcie niewyraźne, ciemne, zrobione kamerką internetową. Okulary, sztruksowa marynarka, z tyłu drzwi, nad nimi wisi szabla i portret Piłsudskiego, obok regał z książkami, jakieś stare wydania.

Romuald Bieliński

03/06/2017

Dziś ulicami Warszawy znów przeszła tzw. parada równości, będąca tak naprawdę procesją dewiantów, którzy zamiast leczyć swoje schorzenia, domagają się, byśmy im klaskali. Skoro muszą się tak obnosić ze swoją innością, to może zamiast tęczy przypną sobie różowe trójkąty? Łatwiej nam będzie ich później rozpoznać.

22 polubienia 5 udostępnień 4 komentarze

– Usuwam – powiedział Oleg. – Mowa nienawiści.

– Aha. W którym miejscu?

– No… – Oleg zawiesił głos. Jak to, w którym miejscu? Drwi sobie z niego? – Nie wiem. Wszędzie?

– Biiiip. – Maciek zaskrzeczał jak zepsuty robot. – Błędna odpowiedź. Błędna odpowiedź.

– Ale… Przecież różowe trójkąty przypinali homoseksualistom naziści. W obozach koncentracyjnych.

Maciek przysunął do biurka wielką piłkę do jogi. Usiadł, przyjmując wzorową posturę: proste plecy, otwarta klatka piersiowa, ciężar wsparty na obu stopach.

– Ty to wiesz, ja to wiem. Ale skąd pewność, że pan Romuald też to wie?

– Bo inaczej nie użyłby tego zwrotu.

– Dlaczego? Może po prostu myśli, że różowe trójkąty są ładniejsze niż tęcza?

– To czemu pisze, że łatwiej ich będzie potem rozpoznać?

– Nie wiem. Może chce ich zaprosić na debatę? Wręczyć im ulotkę informacyjną?

– Mhm. Okej. Pewnie.

– Oleg. – Maciek uśmiechnął się dobrotliwie. – Ja oczywiście wiem, do czego pije pan Romuald. I, żeby było jasne, absolutnie nie zgadzam się z jego poglądami, a nasza firma była sponsorem tej parady równości. Ja sam jechałem na platformie i robiłem YMCA. Znasz, co nie? Young man, there’s no need to feel down…

– I said young man, pick yourself from the ground – zanucił Oleg w odpowiedzi.

– No właśnie. Ale nie wszyscy podzielają moje poglądy, prawda? I kneblując usta ludziom, którzy się z nami nie zgadzają, na pewno nie przekonamy ich do naszych racji. Ba, utwierdzimy w nich przekonanie, że są prześladowani, wiesz, pierwsi chrześcijanie ukrywający się po katakumbach. Dlatego właśnie tak ważne jest, żeby działać w oparciu o obiektywny zbiór zasad, na który możesz się w razie czego powołać. Rozumiesz?

– Rozumiem.

Tym razem został wylosowany film. Pokój, różowe ściany, kanapa na środku. Kobieta w kusej sukience zrywa się na nogi, cofa pod ścianę. W kadr wchodzi mężczyzna w kominiarce. Ma szerokie bary, ortalionowa kurtka jest przymała, podjeżdżają mu rękawy. Wyciąga linkę z kieszeni. Kobieta próbuje się bronić, uderza go lampką, drapie paznokciami. Na mężczyźnie nie robi to żadnego wrażenia, przewraca ją, dociska kolanem do podłogi, owija linkę wokół szyi. Kobieta wybałusza oczy, wierzga nogami. Oleg nie może już tego wytrzymać, odwraca na chwilę wzrok. Kiedy znów patrzy na ekran, kobieta już nie żyje, a morderca wywraca pokój do góry nogami: wyciąga szuflady z toaletki i rzuca je za siebie, przewraca garderobę, rozpruwa nożem kanapę. Szuka czegoś. Chyba nie znajduje. Koniec.

– No? To co z tym robisz? – pyta Maciek.

– To jest treść drastyczna, więc… – zaczął Oleg, ale zaraz urwał; nie był już taki pewny swego.

– Tak, to nie ulega wątpliwości. – Maciek kiwa głową. – Ale moderator musi się też zastanowić, z jaką intencją ten materiał jest udostępniany? Co ludzie piszą w statusach? Może wrzucają go, żeby zwrócić uwagę na niebezpieczne warunki pracy sex workerek? No, przeczytaj na głos kilka opisów.

– OMG, facet dusi dziwkę na żywo, musicie to obejrzeć, wykrzyknik… – recytuje Oleg, przewijając ekran. – Ej ziomki, to fejk czy naprawdę, znak zapytania… Tym razem zupa musiała być naprawdę za słona, emotka diabełka… Wow, ale hardcore…

– Czyli co?

– No… – zawahał się na chwilę. – Usuwam.

– Dokładnie. Dobra, łapiesz już chyba, o co chodzi. Dokończ teraz to ćwiczenie, a potem zawołaj mnie i przejrzymy razem wyniki. Pamiętaj, że liczy się też czas, nie powinieneś spędzać na pojedynczym wpisie więcej niż minutę. Wszystko jasne?

Oleg skinął głową, a potem wziął głęboki oddech i nacisnął przycisk. Następny. Następny. Następny.

Lipiec 2020

Ej! – Julita szczypnęła Leona w udo. – Nie śpij!

– Wcale nie śpię – wymamrotał.

– Masz zamknięte oczy, oszuście.

– Sama jesteś oszustka. Skąd możesz wiedzieć, skoro masz głowę na moich kolanach?

– Bo odbijasz się w drzwiczkach od kredensu. Widzisz?

Leon otworzył oczy i skrzywił się, raziło go niebieskie światło bijące od ekranu laptopa. Spojrzał przez zmrużone powieki w miejsce, które mu wskazała, na zaokrąglony przeszklony mebel po drugiej stronie pokoju. Sylwetki odzwierciedlone w wypukłej szybce były zniekształcone, powyciągane. Sofa, na której siedzieli, zwężała się do środka, jak przewrócona ósemka. Ona – przykryta kocem, zwinięta w kłębek – miała komicznie wielkie stopy i głowę. On – długie małpie ramiona. Julita pomachała do odbicia; jej palce wydłużały się i kurczyły, kiedy przebiegały po lustrzanej krzywiźnie.

– No tak – powiedział, tłumiąc ziewnięcie. – Zapominam, że moja dziewczyna jest dziennikarką śledczą.

– I nie lubi, jak zasypiasz, kiedy coś razem oglądamy. Przecież mogłeś powiedzieć, że jesteś zmęczony, tobyśmy dokończyli jutro.

– Nie chciałem cię odrywać…

– Dobra, dobra. – Julita odkopała się spod koca, usiadła. – Nie chciało ci się wstać z kanapy.

– Na jedno wychodzi. Wykąpiesz się ze mną?

– No nie wiem, brałam prysznic rano…

– Wyszoruję ci plecy.

– A, to chętnie.

– Dobra, to daj mi pięć minut, zaraz cię zawołam.

– Tylko napuść ciepłej wody, okej?

– Okej, okej.

Leon wstał i podreptał do łazienki, drapiąc się po głowie. Julita uśmiechnęła się pod nosem. Nawet taki jej się podobał. Ziewający, w wyciągniętym dresie, z włosami sterczącymi na wszystkie strony. Bała się, że jak się wprowadzą, jak trzeba będzie się dogadać, kto wyrzuca śmieci, a kto szoruje kibel, to czar pryśnie. Ale dzielili mieszkanie już rok – i wciąż było fajnie. Oczywiście, odkryła w nim mnóstwo malutkich rzeczy, które ją wkurzały. Za każdym razem kiedy się golił, zostawiał umywalkę upieprzoną zeschłą pianką i malutkimi czarnymi włoskami, a potem bardzo się dziwił, że tam są, bo przecież sprzątał, nie wyciskał wody z gąbki, jak skończył zmywać, i co chyba najgorsze – niczego nie odkładał na miejsce: zdarzało jej się znaleźć solniczkę w lodówce, a łyżkę do butów w koszu na gazety. No, ale po pierwsze, umówmy się, nie były to żadne wielkie przewiny, a po drugie, wiedziała dobrze, że sama nie jest bez skazy. Dość rzec, że choć Leon prosił ją już sto razy, żeby nie jadła w łóżku, okruchy pieczywka ryżowego wciąż w tajemniczych okolicznościach materializowały się w pościeli.

Powodów do prawdziwych kłótni – takich, po których siedzieli resztę wieczoru naburmuszeni na siebie, demonstracyjnie głośno przewracając kartki książek, czekając, kto pierwszy się złamie i rozpocznie negocjacje pokojowe – było niewiele, właściwie jeden: jego praca. Do niedawna Leon miał wygodną posadkę w Diet-Polu. Po tym, jak zaprojektowany przez niego ludzik-beczka stał się niespodziewanym hitem wśród wielkomiejskiej młodzieży („Don Kiszon to ikona rozpieszczonego pokolenia Y”, ogłosiły kolorowe tygodniki), cieszył się tam statusem gwiazdy: dostał podwyżkę, nowe biuro, tablet graficzny z najwyższej półki. Gorzej, że zlecenia przychodziły coraz głupsze. Skoro człowiek-beczka okazał się sukcesem, skonkludowała z żelazną logiką dyrekcja krajowego potentata na rynku zdrowej żywności, to trzeba teraz narysować człowieka-słoik, człowieka-butelkę, człowieka-pudełko, stworzyć cały panteon ludzi-pojemników, zaludnić nimi sklepowe półki, etykiety, billboardy. Leon rysował ich zatem – i narzekał, narzekał, narzekał.

Julita nie mogła już tego znieść, więc zasugerowała, żeby zmienił pracę. Tak lubisz gry komputerowe, mówiła, a po drugiej stronie ulicy swoje biuro ma firma z tej branży, może byś do nich wpadł kiedyś w trakcie przerwy na lunch, pokazał portfolio? No i dostała za swoje: przyjęli go na stanowisko artysty koncepcyjnego i od tego czasu pracował po dziesięć godzin dziennie, w tym często również w weekendy; wracał wyżęty, nieobecny myślami, przysypiał nad talerzem. Na prośby, żeby jednak wychodził z biura wcześniej, bo heloł, ma przecież własne życie, odpowiadał mętnymi wywodami o jakichś deadline’ach i milestone’ach, że firma go potrzebuje, że nie mają wyboru. To ją chyba najbardziej wkurzało. Że jeszcze ich bronił.

– Juuuż! – wołał Leon, przekrzykując szum wody.

– Idę!

Julita wstała z kanapy. Wciąż nie mogła się do tego przyzwyczaić: mieszkanie na tyle duże, że trzeba się było wołać. Urządzone świecącymi nowością meblami, a nie gratami, które nosiły na sobie rozliczne ślady po poprzednich lokatorach: zadrapania, plamy, pęknięcie przykryte taśmą. W którym nie brzydziła się chodzić na bosaka, gdzie blat w kuchni się nie kleił jak lep na muchy, a z rur nie waliło ściekiem. Tutaj, w świeżo wyremontowanym lokalu na Świętych Cyryla i Metodego 1, po raz pierwszy odważyła się pomyśleć, że jest dorosła.

Poszła do łazienki, ściągnęła legginsy i bluzę, potem bieliznę. Leon wyraźnie się ożywił. Podobało jej się, jak na nią patrzył. Może jednak coś z niego jeszcze tego wieczoru wykrzesze. Rzuciła ubrania w kąt i weszła do wanny. Musieli oboje podciągnąć kolana pod brodę, żeby się zmieścić, ale było warto.

– To powiesz mi wreszcie, jak twój dzień? – spytał Leon, mocząc włosy.

– Wiesz przecież. Siedziałam w domu.

– No tak, ale co właściwie robiłaś?

– To, co zawsze – westchnęła. – Waliłam głową w mur.

Niecały rok temu Julita dostała wiadomość zza grobu. Nadawcą był Emil Chorczyński, genialny haker, który prowadził jednoosobową krucjatę przeciw członkom pedofilskiego forum o nazwie „Plac Zabaw”. Dotąd bezkarni, chronieni przez układy i pieniądze, zaczęli ginąć w tajemniczych okolicznościach: w trakcie dializy, z powodu błędu maszyny, w kraksie, którą policja uznała za nieszczęśliwy wypadek. Julita wpadła na trop Emila i usiłowała go zdemaskować. Ten z początku próbował ją zniechęcić, potem zniszczyć, a kiedy i to nie pomogło – przeciągnąć na swoją stronę. Tuż przed tym, jak na warszawskim Okęciu zabił kolejnego członka szajki, nim, otoczony przez antyterrorystów, odebrał sobie życie, udostępnił jej dziesiątki gigabajtów materiałów na temat forum. Zdjęcia, logi, zapisy rozmów. Dobrze już ją wtedy znał i wiedział, że nie odpuści, że zrobi wszystko, by prawda o „Placu Zabaw” ujrzała światło dzienne. I faktycznie, jej seria reportaży na temat pedofilskiego forum wstrząsnęła Polską, a książka, w której przedstawiła całą historię z perspektywy Emila Chorczyńskiego, stała się bestsellerem przetłumaczonym na kilkanaście języków.

I wtedy wysłał jej list. Emil. Rok po tym, jak strzelił sobie w głowę. Spisał tę wiadomość wcześniej, nim pojechał na lotnisko z plastikowym pistoletem wydrukowanym na drukarce 3D, i ustawił czasomierz, który odliczał dni, minuty, sekundy; bomba zegarowa, która wywróciła jej życie do góry nogami. List obiecywał pomoc i drugą transzę materiałów, tym razem na temat założyciela i administratora „Placu Zabaw”, który ukrywał się pod pseudonimem Xtraterrestria1. Emilowi nie udało się odkryć jego tożsamości, miał nadzieję, że Julita dokończy to śledztwo za niego. Dał jej wybór: jeśli odpisze „tak”, dostanie link do paczki danych. Jeśli „nie” – skończą się wiadomości, a cała historia się domknie. Tak lub nie. Tak lub nie. Tak lub nie.

Zgodziła się. Oczywiście, że się zgodziła, inaczej całe życie zastanawiałaby się, co było w tych plikach. Odkąd je dostała, codziennie ślęczała nad zrzutami ekranów, sprawdzała każdy trop, każdego świadka. Uczyła się rosyjskiego, żeby odczytać zapisy rozmów z darknetowych forów. Śledziła przelewy w bitcoinach, na tyle, na ile to było możliwe. Próbowała wydobyć dane geolokalizacyjne z każdego zdjęcia, jakie kiedykolwiek udostępnił Xtraterrestria1, znała na pamięć wszystkie siedemset dwadzieścia osiem wiadomości, które wymienił z innymi użytkownikami „Placu Zabaw”. I nic. Nie była ani o krok bliżej ustalenia jego tożsamości niż Emil. Oszaleć można.

– To co? Pora wziąć się za sprawę tej camgirl? – Leon wcierał szampon we włosy.

– No, nie wiem…

– Ale co innego ci zostało?

– Myślałam, żeby sprawdzić tę rosyjską bazę policyjną. W którymś z postów X1 skarży się, że dostał mandat, więc sprawdzę wszystkie mandaty wypisane tamtego dnia i…

– Zaraz, zaraz, to wiadomo, z którego on jest miasta?

– Nie… – westchnęła – Ale myślałam, że zacznę od Moskwy i…

Leon prychnął, pokręcił głową.

– No co? – spytała, lekko poirytowana.

– Wiesz, ile jest miast w Rosji? Pewnie tysiące. Nie rozumiem cię. Serio. Czemu nie sprawdzisz tej camgirl?

Wśród setek plików, które znalazła w folderze Emila, był jeden, który nie pasował do reszty. Dokument tekstowy z piętnastego listopada dwa tysiące osiemnastego, który zawierał dwie linijki tekstu. Link do artykułu o morderstwie jakiejś camgirl w Mińsku Mazowieckim i lakoniczny komentarz: SPRAWDŹ. I tyle. Wszystko.

– Gdyby to było coś ważnego, toby napisał coś więcej – powiedziała. – „Julita, kluczowy trop”, na przykład.

– A gdyby nie miało żadnego znaczenia, toby ci tego nie wysłał.

– A może po prostu się pomylił? Może to dotyczyło jakiejś innej sprawy? Dzień później walnął sobie w łeb. Mógł być myślami gdzie indziej.

– Ale czemu się nie upewnisz?

– Nie mówię, że tego nie zrobię, tylko zostawiam to sobie na koniec.

– Julita… – Leon położył jej dłoń na ramieniu, ścisnął ją lekko. – To jest koniec. Wszystkie inne poszlaki sprawdziłaś po trzy razy. Ten pomysł z bazą policyjną… Sorry, ale to jest szukanie igły w stogu siana.

– Dzięki.

– Mówię, jak jest. No, a poza tym, nawet jeśli rzeczywiście się okaże, że to pudło, że niczego ciekawego się nie dowiesz, to możesz napisać jakiś artykuł o usługach seksualnych w dobie internetu. Wiesz, małe miasteczko na ścianie wschodniej, globalna sieć, moralność polskiej prowincji w kontraście do mrocznych zakątków internetu…

– No nie wiem… Brzmi… No, jak tania sensacja.

– Przypomnę ci, że pracowałaś w Meganewsach.

– Przypomnę ci, że za tym nie tęsknię.

– No, ale nie musisz przecież tego robić w tonie bulwarowym, rozpisywać się, jaki kolor miały pręgi na szyi denatki. To morderstwo może być tylko punktem wyjścia do szerszej analizy społe… Aj, cholera, wleciał mi szampon do oczu. Puść wodę, dobra? Aj, aj, nie taką zimną…

– Tak lepiej?

– Mhm. Poczekaj… – Leon wziął od niej słuchawkę od prysznica, spłukał włosy. – To co myślisz?

– Niech będzie – odpowiedziała. Bez entuzjazmu.

– Cieszę się. Dobra, obróć się, to ci wyszoruję plecy.

– A co potem?

– Hm?

– No, jak się umyjemy?

– A mamy jakieś plany?

– Mhm. – Julita wyciągnęła nogi z wody i położyła mu stopy na ramionach. – Ja mam.

Julita wyłączyła telewizor. W mieszkaniu zrobiło się cicho, słychać było tylko rzężenie lodówki. Dochodziła północ, Leon już spał. Powinna wstać, umyć zęby, przebrać się w piżamę. Powinna położyć się do łóżka. Nie była w stanie. Cały dzień funkcjonowała normalnie, myślała o przyziemnych sprawach: że musi odpisać swojemu amerykańskiemu agentowi, że musi odpowiedzieć na zaproszenia od bibliotek w Raciborzu i Sokolnikach, że trzeba zrobić odczyt z wodomierza, że sól się kończy. Ale kiedy robiło się ciemno, kiedy przestawały zgrzytać tramwaje i milkły głosy na podwórku, wszystko do niej wracało.

Lotnisko. Spocone, przerażone twarze zakładników. Pistolet przyciśnięty do skroni. Huk, smród spalonego prochu, cudza krew na swetrze, we włosach, na policzku, na ustach; czuła jej smak. Krzyki, wyważone drzwi upadają na ziemię, latarki podwieszone pod lufami karabinów rażą, oślepiają. Kiedy tylko gasiła światło, znikało zmęczenie, senność, którą w ciągu dnia musiała tłumić kolejnymi kawami, włączały się jakieś pierwotne instynkty, instynkty przerażonej małpy: każdy niespodziewany ruch, każdy głośniejszy dźwięk sprawiał, że krew uderzała do głowy, że waliło w skroniach, a paznokcie same wbijały się w oparcie kanapy. Pod zamkniętymi powiekami odtwarzał się film, horror, w zwolnionym tempie, w pętli, klatka po klatce.

Była u lekarza, oczywiście, że była. Mówiła o napadach lęku. O tym, że czasami przez dwadzieścia cztery godziny nie jest w stanie zmusić się, żeby położyć się do łóżka, a czasami dwadzieścia cztery godziny nie może z niego wstać. Zaburzony balans serotoniny w mózgu, powiedział. Przepisał pigułki. Pigułki, po których miała wrażenie, że przestała być sobą, że gra w grę komputerową, taką, gdzie postać widzi się od tyłu, zza jej pleców; sterowała ruchami tej Julity, ale nic nie czuła, wszystko było jakby za szkłem, odczytane z pasków u góry ekranu, punkty życia dziewiętnaście na dwadzieścia, energia trzy na dwadzieścia, doświadczenie trzydzieści osiem na czterdzieści. Przestała je brać, ale wciąż stały w łazience, koło szczoteczek, tak, żeby Leon je widział. Codziennie wyciągała jedną z nich i wrzucała do kibla.

Powinna pójść spać. Przytulić się do Leona, schować twarz pod kołdrą, odmieniać rzeczowniki przez przypadki, sędzia, sędziego, sędzi, sędzię, sędzią, sędzim, to czasami pomagało, w każdym razie bardziej niż liczenie owiec. Obudziłaby się rano pełna energii, bez worów pod oczami, poszłaby do piekarni po ciepłe bułki.

Zamiast tego Julita wyciągnęła komputer. Miała na nim postawiony Qubes, system operacyjny, który dzielił komputer na przedziałki, między którymi nie było żadnego połączenia: osobny do przechowywania plików, osobny do przeglądania internetu, osobny do otwierania podejrzanych załączników. W zestawieniu z Whonixem, który przepuszczał wszystkie połączenia przez sieć Tor, pozwalał na względne bezpieczeństwo i względną anonimowość. Tyle jej musiało wystarczyć.

Wpisała „camgirl”, „Mińsk”, „morderstwo”. Ułamek sekundy później wyszukiwarka wypluła rezultaty: artykuły sprzed blisko dwóch lat. Meganewsy, w których zaczynała karierę, poszły oczywiście w wielkie litery i wykrzykniki, STRIPTIZ Z PIEKŁA RODEM! ZAMIAST KOBIECYCH WDZIĘKÓW ZOBACZYLI MORDERSTWO! Julita skrzywiła się z niesmakiem. Przewinęła listę wyników w dół, otworzyła kilka tekstów z mainstreamowych tytułów. Wszystkie były zwięzłe, wszystkie podawały te same fakty: Hanna B., lat dwadzieścia dziewięć, uduszona w trakcie transmisji prowadzonej na platformie MyGreatCams, tożsamość zabójcy nieznana, policja prosi o kontakt osoby posiadające informacje na temat sprawy, do tego zrzut z ekranu z nagrania: twarz w kominiarce. Nie było za to nazwiska ani pseudonimu ofiary, adresu, pod którym dokonano zbrodni, ani namiarów na świadków, a artykuły ilustrowały zdjęcia z bazy gotowców: zbliżenie na napis POLICJA, błyskający na niebiesko kogut na dachu radiowozu. Niewiele informacji. Dobrze, lubiła wyzwania. Może niczego się nie dowie, ale przynajmniej będzie ciekawie.

Zaczęła od tego, że weszła na forum dla mińszczan. Zaskakująco porządnie zrobiona strona, elegancka biel i błękit, półksiężyc z herbu rozpada się na pojedyncze piksele. Dział Aktualności. Mińsk NIE dla uchodźców, dwanaście tysięcy postów. Komunikacja miejska – żart?, trzysta pięćdziesiąt postów. I tak dalej, i tak dalej, bolączki małego miasteczka, ludzkie frustracje, plotki i kłótnie o nic. Wątek, którego szukała, był na drugiej stronie: „Morderstwo na Kilińskiego!!!”. Doskonale, adres jest już w tytule. Julita przejrzała dyskusję. Szok, oburzenie, współczucie i radość z cudzego nieszczęścia we właściwych dla tego rodzaju dyskusji proporcjach; nie robiło to już na niej wrażenia. Ktoś wrzucił zrobione komórką zdjęcia: taśma policyjna, radiowozy, za nimi elegancki trzypiętrowy budynek, który pasował do reszty mińskiego krajobrazu jak pięść do nosa. Parę razy padło pytanie, kim była zamordowana dziewczyna, ale nikt nie był w stanie – albo nie chciał – na nie odpowiedzieć.

Julita weszła na Google Maps, znalazła plac Kilińskiego i przeszła w tryb Street View, żeby obejrzeć okolicę z perspektywy przechodnia. Bez trudu znalazła kamienicę ze zdjęć, chociaż tu była jeszcze w budowie, otoczona niebieskim blaszanym płotem. Wisiały na niej plakaty dewelopera, na powiększeniu widać było nazwę inwestycji i adres. Julita zamknęła mapę, weszła na stronę Centralnej Ewidencji i Informacji o Działalności Gospodarczej, wyszukaj po nazwie miasta i ulicy, klik. „Mała Gastronomia u Gośki”, „Biuro Księgowe Joanna Bolko-Pieńkowska”, „Przedsiębiorstwo Handlowo-Usługowe Midas”… „DreamNet Platforma Filmowa”. O, to może być to. Klik. Zarejestrowane na Karolinę Bielską, lokal 26… Działalność rozpoczęta w 2015, zakończona w 2018… Przeważająca działalność: 60.10.Z, Nadawanie programów radiofonicznych. Zgadzałoby się. Julita ściągnęła plany lokalu z zarchiwizowanej strony dewelopera. Osiemdziesiąt metrów kwadratowych, hol, korytarz rozchodzący się na małe pokoje. W sam raz na studia nagraniowe.

Strona DreamNetu była pusta – firma upadła – ale Julita znalazła kopię witryny na Internet Archive: różowe tło, banner z blondynką w mikroskopijnych stringach. O nas… Oferta… Dołącz… Nasze dziewczyny. Julita kliknęła w link. Zdjęcia atrakcyjnych kobiet w różnym stopniu negliżu, pończochy, koronki, stringi, Shazza91, LubeLyuba, L0litaXXX, KandyKroosh, DarkestAngel, PinkQueen. Wrzucała po kolei pseudonimy do wyszukiwarki. Nic ciekawego, nic ciekawego, nic ciekawego… Przy „KandyKroosh” liczba wyników skoczyła gwałtownie w górę. Pierwszy link do jakiegoś forum amatorów webcammingu, „OMG, KandyKroosh nie żyje!”. Przejrzała pobieżnie dyskusję, nic ciekawego. Nie szkodzi, ma już jej nick, to powinno wystarczyć.

Julita skasowała ograniczenie czasowe, przełączyła się na wyszukiwanie obrazów. Kilkaset wyników, głównie zrzutów ekranu zrobionych w trakcie jej sesji. Dziewczyna około trzydziestki, to by się zgadzało. Farbowane włosy, kontakty, mocny makijaż; niedobrze, to może utrudnić wyszukiwanie. Z drugiej strony jest tatuaż, dość charakterystyczny, robiony chyba na zamówienie, a nie z katalogu: tygrys oplata całe ramię, jego paszcza sięga nadgarstka, a ogon ciągnie się wzdłuż obojczyka. Julita szukała zdjęcia w wysokiej rozdzielczości, na którym widać przede wszystkim jej twarz; takich rzecz jasna było niewiele, nie to przecież najbardziej interesowało jej widzów. Ale w końcu się udało, na drugiej stronie wyników znalazła fotografię, na której KandyKroosh patrzy prosto w obiektyw. Inteligentna, miła buzia. Dziewczyna, do której dosiadłaby się w pociągu.

Julita ściągnęła to zdjęcie, przycięła tak, żeby było widać tylko twarz, od brody po czubek czoła, a potem przechyliła ją do pionu i wyczyściła tło; to powinno ułatwić życie algorytmom. Kiedy skończyła, wrzuciła fotografię do wyszukiwarki obrazów Yandex, która miała wbudowany algorytm rozpoznania twarzy, przez co doskonale sprawdzała się w kwerendach typu reverse image search. Jeśli KandyKroosh wrzucała swoje zdjęcia do internetu jako Hanna B., wyszukiwarka powinna skojarzyć je z wgranym obrazem. Klik. Zdjęcie profilowe z Facebooka, konto „Hania Barania”. Dziewczyna w barze, szeroki uśmiech, przed nią margarita z kruszonym lodem, pod ramiączkiem koszulki widać ogon w czarno-czerwone paski. To ona. Chwila klikania i miała już nazwisko: Barańska. Hanna Barańska. Bingo.

Reszta była banalna: parę minut później wyszperała już jej stary adres (Topolowa 11), datę (16.03.1990) i miejsce urodzenia (Jeruzal), wiedziała, gdzie kończyła liceum (Mrozy), jaki miała numer telefonu (808-444-303), że trzy lata spędziła na emigracji w Irlandii (dzięki czemu znała dobrze angielski), że była rozwódką (od 13.05.2015), że miała syna (Jaś, teraz sześć lat, chodził do przedszkola na Tuwima, tuż koło pięknego parku Dernałowiczów; piegi, zadarty nos, wygląd urwisa, bluza z Psim Patrolem). Julita miała już wprawę w takich dochodzeniach, ale wciąż zaskakiwało ją, jakie to wszystko proste, jak niewiele trzeba, żeby wejść komuś w życie. Przypominało jej to średniowieczne legendy o demonach, które można było poskromić, jeśli tylko znało się ich prawdziwe imię. Dziś było podobnie: zedrzyj komuś z twarzy maskę, zajrzyj pod pseudonim, a masz go w garści, jest twój.

Julita miała już wszystko – poza jednym, nagraniem jej śmierci. Zastanawiała się, czy jest jej to tak naprawdę potrzebne, czy musi je oglądać. Julita potarła piekące oczy, spojrzała na zegarek – dochodziła trzecia nad ranem. Może zobaczy na tym nagraniu coś ważnego. Coś, co rzuci światło na motyw albo tożsamość mordercy. Mało prawdopodobne, ale nie niemożliwe. Westchnęła. No dobrze, pomyślała, miejmy to za sobą.

Wiedziała, że nie znajdzie tego nagrania na popularnych platformach – YouTubie, Vimeo czy Daily Motion. Szukanie go w wyszukiwarce oznaczałoby gonienie martwych linków i przeczesywanie zawirusowanych, zaśmieconych agresywnymi reklamami stron. Zamiast tego weszła na forum o wszystko mówiącym tytule Watch People Die, „Oglądaj, jak umierają ludzie” – podstronę popularnego portalu Reddit. Znalazła ten uroczy zakątek internetu przypadkiem, dwa miesiące temu, kiedy przygotowywała materiał o coraz modniejszych wśród nastolatków łańcuszkach z idiotycznymi wyzwaniami (zjedz żywego ślimaka, wyskocz z jadącego samochodu, podpal się, a potem wrzuć nagranie do sieci i oznacz znajomych, którzy mają pójść w twoje ślady), które czasami kończyły się tragiczną śmiercią. Użytkownicy Watch People Die wrzucali linki do takich nagrań, komentowali, przyznawali punkty za styl, jak sędziowie na zawodach w skokach narciarskich, którzy kiwają z uznaniem głowami, widząc udany telemark. Wideo ze śmiercią KandyKroosh znajdowało się wśród najwyżej ocenianych nagrań w historii forum. Trudno się zresztą dziwić, cycki, krew, wrzask, czego można chcieć więcej, klasyka gatunku.

Julita poczuła, jak pocą jej się dłonie. Na przestrzeni ostatnich miesięcy widziała w sieci straszne rzeczy. Syria. Czarne zmierzwione włosy przyprószone pyłem, łzawiące, pełne przerażenia oczy: dzieci duszące się od sarinu; w tle szloch bezsilnych rodziców, huk eksplozji. Meksyk. Drżąca z przerażenia kobieta, zakneblowana, na klęczkach, plama moczu na spodniach, maczeta na szyi, wytatuowana ręka zaciśnięta na rękojeści: dilerzy narkotyków rozprawiają się z prokuratorką. Morze Egejskie. Noc, huk wiatru, ryk fal: tonie łódź pełna uchodźców. Unoszą w rękach dzieci w stronę osoby z kamerą, błagają o pomoc. Zbyt wiele osób na jednej burcie. Kiedy uderza kolejna fala, łódź się wywraca do góry dnem. Krzyki, ręce, głowy nad wodą. Potem już nic, czarne morze.

Nie oglądała tych filmów dla przyjemności. Wkrótce po tym, jak zajęła się sprawą „Placu Zabaw”, dołączyła do BellBoya, międzynarodowego kolektywu dziennikarzy zajmujących się internetowymi śledztwami. Używała umiejętności, które zdobyła we własnym dochodzeniu, żeby pomóc w weryfikacji znalezionych w sieci wideo: potwierdzić datę i miejsce nagrania, ustalić, czy były manipulowane. Żeby nie zwariować, żeby to jakoś wytrzymać, zanurzała się w koszmarze stopniowo, krok po kroku. Najpierw oglądała film w najniższej rozdzielczości, z wyłączonym dźwiękiem, w pomniejszeniu, żeby oswoić się z materiałem, dopiero potem w pełnym rozmiarze, ze wszystkimi szczegółami. Jeśli musiała oglądać nagranie kilka albo kilkanaście razy, przyklejała samoprzylepną karteczkę na tę część ekranu, gdzie działy się najgorsze rzeczy, i skupiała się na drugim planie. Czuła, że teraz też będzie korzystać z tych technik.

Julita wstrzymała oddech – i kliknęła play. Dwie minuty czterdzieści dwie sekundy. Dwie minuty czterdzieści dwie sekundy, od których jeżył się włos, od których robiło się sucho w ustach, od których mdliło i dzwoniło w uszach. Kiedy nagranie wreszcie się skończyło, puściła je jeszcze raz. I znowu. Zwolnione dwa, cztery, sześć razy. Siedziała na skraju kanapy, z kolanami pod brodą, owinięta ciasno kocem.

Nie znała go. Nie zwróciła się do niego po imieniu, nie próbowała błagać ani przepraszać. Czyli nie były mąż ani zazdrosny chłopak. Ale spodziewała się go. Kiedy tylko usłyszała ciężkie kroki na korytarzu, kiedy drzwi otworzyły się bez pukania, jej twarz natychmiast przeszła z zalotnego uśmiechu w przerażenie, bez żadnych etapów pośrednich, bez uniesionych w zdziwieniu brwi. Julita cofnęła nagranie do samego początku, pierwsze dziesięć sekund, ustawiła głośność na maksimum. Stuk, stuk, stuk, obcasy walą o kamienną posadzkę. Jeszcze raz. Stuk, stuk, stuk. Morderca szedł prosto, pewnie, szybko, nie rozglądał się na boki, nie otwierał innych drzwi. Musiał wiedzieć, w którym pokoju znajdzie Hankę, wydusił tę informację od recepcjonistki albo miał ją już wcześniej, może włamał się do ich systemu, miał dostęp do ich grafiku. Julita przewinęła nagranie do trzydziestej sekundy, kiedy mężczyzna pojawia się w kadrze, wcisnęła pauzę. Kurtka błyszczy od nowości, źle leży, przykrótkie rękawy. Założona na akcję. Kominiarka przylega ciasno do głowy, miał krótkie włosy. Żadnej bransoletki, naszyjnika, puste kieszenie – nie licząc stalowej linki. Puściła wstrzymane nagranie. Hanka próbuje go odgonić lampką, mężczyzna bez trudu unika ciosu, uderza dziewczynę otwartą dłonią w tchawicę. Szybki ruch kogoś, kto robił to wiele razy, kto ćwiczył sztuki walki. Mężczyzna siada na niej okrakiem, dociska kolanem do podłogi, owija linkę wokół szyi. Żadnego zawahania, chwili wątpliwości. Oddycha przez nos, usta są zamknięte, nic do niej nie mówi, żadnego „zdychaj, szmato”, żadnego „masz za swoje”, pełen spokój. On się nie mścił, on wykonywał wyrok. Pauza. Julita skupiła się na butach. Czarne, za kostkę, ciasno zasznurowane. Podeszwa czysta, żadnego błota, piachu, kamienia utkwionego w podbiciu. Przełączyła się na Street View placu Kilińskiego. Kostka Bauma, oczywiście, że kostka Bauma, porządek w przystępnej cenie, wspólny mianownik wszystkich polskich miasteczek. Obok skwer, klony i kasztanowce. Pogoda w Mińsku? Sprawdziła dane z listopada 2018 w bazie danych WolframAlpha. Czternastego padało, na chodniku musiały być kałuże, liście. Nie przyszedł tam pieszo, bo coś by się przylepiło, przyjechał samochodem. Zaparkował pewnie pod budynkiem i czekał, aż zapali się światło w jej pokoju, a może miał na kolanach laptop i sprawdzał, kiedy zaloguje się na czat.

Kolejne piętnaście sekund do przodu. Hanka nie żyje. Napastnik przeszukuje pokój. Jest w tym coś komicznego, wielki mężczyzna w czarnej kominiarce przetrząsa sukienkę francuskiej pokojówki, wysypuje zawartość pudełka z wibratorami, rozpruwa welurowe poduszki. Nie znalazł tego, czego szukał, ale nie irytuje się, działa metodycznie, bez niepotrzebnego pośpiechu. Nagle przerywa poszukiwania, odwraca się w stronę kamery. Zdał sobie sprawę, że wciąż nagrywa. Głupi błąd. W tym momencie po raz pierwszy pokazuje jakieś emocje, widać, że jest zły. Podchodzi do stolika, wywraca go. Ekran robi się ciemny. Koniec.

Wpakowała się w coś, pomyślała Julita, sięgając po kubek z wystygłą kawą. Miała coś, czego nie powinna. Coś ważnego. Więc może jednak, może Emil nie podsunął jej tej sprawy bez powodu. Julita wyjrzała za okno. Przecierało się, złote krzyże na kopułach katedry Marii Magdaleny rozbłysnęły pierwszymi promieniami słońca. Wybiła piąta rano, zapowiadał się piękny dzień. Julita przeciągnęła się (zgięte od kilku godzin kręgi wskoczyły z chrupnięciem na swoje miejsce), roztarła obolałe nadgarstki, a potem położyła palce na klawiaturze.

– Julitaaaaa… – Podskoczyła, słysząc swoje imię. Leon. Wołał ją z sypialni.

– No?

– Chodź już.

– Zaraz! – zawołała, nie odrywając wzroku od ekranu.

– Aaaa… – Stłumione ziewnięcie. – A co robisz?

– Sprawdzam rozkład pociągów.

– Dokąd?

– Do Mińska Mazowieckiego.

Piąta pięćdziesiąt osiem. Doskonale, pomyślała. Akurat zdążę zjeść śniadanie.