Udław się szczęściem - Klaudia T. - ebook

Udław się szczęściem ebook

Klaudia T.

4,0

Opis

Kobieta szczęśliwa może przenosić góry, zdolna jest do poświęceń, miłości. A do czego zdolna jest kobieta oszukana? Czasem potrafi się mścić, knuć i planować zemstę. Niekiedy jednak otacza się barierą egoizmu, chęci spełnienia. Pragnie znaleźć siebie w momencie przykrości, które nagle stanęły na drodze.
Ona, on. I to wszystko, co wydarzyło się między nimi. Poza tym jeszcze paru innych panów xyz. Wszystko to między kolejnymi kilometrami, przebiegniętymi w złości, rozgoryczeniu. By nie krzyczeć, by nie płakać. Jaka droga jest tą właściwą, prowadzącą do poradzenia sobie ze smutkiem, z poczuciem osamotnienia?
Książka ta opowiada o kobiecie zranionej, próbującej poradzić sobie z samotnością, pogubioną w poszukiwaniu szczęścia. Sylwia między byciem niezależną, silną kobietą, zatraconą w pasji biegania, bywa nieporadną, naiwną dziewczynką w męskim świecie, w którym pełno jest niejasności, niepotrzebnych zagrań, bądź zbyt oczywistych oczekiwań. Książka odważna, z humorem, utożsamić się z nią może niejedna kobieta, która choć raz miała do czynienia z dobrze znanym „draniem”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 473

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (3 oceny)
1
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Klaudia T.

Udław się szczęściem

© Copyright by Klaudia T.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części niniejszej publikacji jest zabronione bez pisemnej zgody autora.

 

Opracowanie graficzne: Klaudia T.

Zdjęcie na okładce książki: © izf/iStock

Korekta i redakcja: Klaudia T.

Udław się szczęściem

 

 

ISBN: 978-83-943236-0-8

 

 

 

Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

Kwestia podejścia.

Głośne rozmowy, przeplatane rubasznym śmiechem po drugiej stronie stołu nie miały końca. Znacząco kontrastowało to z trzema posępnymi kobietami, siedzącymi naprzeciwko tęgiego mężczyzny, który zdawał się czuć niezwykle dobrze w roli prowodyra w piciu za każdą z pięknych pań, siedzących przed nim. Im szerszy był jego uśmiech, tym wznioślej sięgały ich wzroki, kiedy chciały, by zostawiono je zwyczajnie w spokoju.

Monika przewróciła oczami, przypominając sobie ponownie, czemu tak bardzo unikała tych hucznych wesel, przepełnionych ostentacyjnym szczęściem i radosną, niekończącą się zabawą, skutkującą dnia następnego narzekaniem, na czele z naiwnym postanowieniem, wybiegającym daleko w przyszłość, w której nie miało być miejsca na ani grama alkoholu więcej. Nie chciała tu być, choć aż z dwóch powodów nie mogło jej tu zabraknąć. Pierwszym bardzo istotnym był sam fakt, że to jedna z jej najbliższych przyjaciółek wychodziła tego dnia za mąż. Jakżeby mogło zabraknąć ich wszystkich, kiedy zawsze byli razem, mogli na siebie liczyć i nigdy, ale to przenigdy nie zawiedli się wzajemnie.

Drugim, równie ważnym powodem była odpowiedzialność, która spoczywała na jej barkach za poprawny przebieg wesela. Ona i Basia, zawsze znacząco wyróżniały się swoją indywidualnością od koleżanek. Nieprzeciętna determinacja i głowy pełne pomysłów poskutkowały ostatecznie decyzją, by wprowadzić znaczące zmiany w zwyczajnym do tej pory życiu. Szybki pomysł, konkretne działanie i tak oto ich skromna firma zajmująca się organizacją różnego rodzaju eventów zyskała bardzo szybko sławę, renomę oraz dobre imię.

Kamila wiedziała już, że to właśnie one, najbliższe i ukochane przyjaciółki skutecznie zajmą się jej weselem, by niczego na nim nie zabrakło. I kiedy tak patrzyły na uradowaną kobietę, lawirującą wśród gości, rozsiewającą swój urok i udowadniającą swoje szczęście, wiedziały, że tego dnia nie oprawa była dla niej najważniejsza. Zupełnie co innego powodowało, że dzień ten był wyjątkowy. Kamila szalenie kochała Przemka, za którego zdecydowała się wyjść za mąż i na tym skupiała cały swój entuzjazm, emanując spełnieniem i satysfakcją.

Starając się ignorować rubasznego mężczyznę po przeciwnej stronie stołu, wodziły wzrokiem za przyjaciółką, która przez całą długość sali zmierzała właśnie w ich kierunku, niczym księżna przytrzymując powabnie jedną ręką rozkloszowaną, białą suknię. Przystanęła obok, ulewając odrobinę trunku znajdującego się w kieliszku.

– Wujku, dasz już moim koleżankom spokój? – podparła ręką biodra, patrząc na mężczyznę surowym wzrokiem.

– Kochana, panienki siedzą takie smutne, nic nie jedzą, nic nie piją. A tu trzeba się bawić!

– Bo to są, wujku, bardzo porządne kobitki! – nachyliła się do koleżanek, chcąc kontynuować rozmowę już tylko z nimi. – Naprawdę tak kiepsko się bawicie? Na przyjęciu przez was zorganizowanym?

– Nie, no coś ty – Monika uniosła swój kieliszek, demonstrując jego zawartość.

– Dobra, dobra, wiem przecież, że ty, to nawet w nim ust nie zamoczyłaś. Ja rozumiem, zdrowy tryb życia, ale za moje zdrowie, to się chyba napijesz? – przysiadła na wolnym krześle, wzdychając potężnie. – Cholera, podeszłam już z kieliszkiem chyba do wszystkich gości na sali. A wiecie co jest najśmieszniejsze? Że w życiu tyle wody nie wypiłam!

– O ty, oszustko! – Basia zrobiła okrągłe oczy. – Zaraz cię wydam, dajcie mi tylko mikrofon. A tak w ogóle, to gdzie męża zgubiłaś?

– Chłopaki porwali go do zabawy. No dawajcie, teraz nie oszukuję. Za moje zdrowie.

Wszystkie cztery podniosły kieliszki do góry, stukając się nimi dosadnie, po czym wypiły za jednym zamachem całą ich zawartość, za zdrowie i szczęście młodej pary.

– Dokonałaś dobrego wyboru, stara. Przemek poza tobą świata nie widzi – Ania kiwnęła głową sama do siebie, jakby potwierdzając dodatkowo swoje słowa.

Kamila obejrzała się na mężczyznę, obserwując, jak ściąga swoją marynarkę i rzuca ją niedbale pod nogi orkiestry, bawiąc się z kolegami w najlepsze i śpiewając głośno piosenkę, której słowa widocznie znał doskonale, a czego później będzie się zapewne wypierać. Chłopaki unieśli go na rękach i podrzucili nim dwa razy do góry. Zachowywali się wręcz, jakby po kilkuletniej przerwie ktoś wreszcie pozwolił im pójść na wyśmienitą zabawę i szaleć tak, jak to robili za czasów liceum. A przecież wszyscy już byli na granicy trzydziestu lat, tak dużo się pozmieniało, tak wiele czasu minęło od tego beztroskiego okresu ich życia. I nagle ślub, nagle kolejne osoby z ich grona finalizują swój związek, postanawiają nareszcie, że oto nadeszła pora, by wziąć się poważnie za swoje życie. To już przecież najwyższy czas, by założyć rodzinę, by zrobić kolejny krok do przodu.

Obserwując ich, wszystkie cztery westchnęły niemalże równocześnie, lecz bez większego entuzjazmu, czy zachwytu, kiedy zauważyły, że wydawali się być tacy szczęśliwi i uradowani z faktu, że ich kolega właśnie się ożenił.

– Popatrzcie tylko na nich – odezwała się pierwsza Basia. – Wszyscy tacy nieziemsko przystojni, a żaden z nich tak naprawdę dojrzały.

– Cieszą się, że ich kolega zmienił stan cywilny. Ale jak się tylko wspomni o ślubie, to aż portki im się trzęsą – dodała Monika, mając w tym momencie najbardziej na myśli Wojtka.

Kamila zajrzała do swojego pustego kieliszka ze śmieszną miną.

– Może poproszę wujka, żeby nam jeszcze polał?

– Och przestań, ile byśmy nie wypiły, oni i tak nie dojrzeją – Monika podparła brodę na ręce i zapatrzyła się na Wojtka, który odnalazł swoje powołanie jako król parkietu.

Wywijał w najlepsze z kolegami, wygłupiając się, jak szalony nastolatek. Uśmiechnęła się sama do siebie, wydawał się czuć, jak w swoim żywiole. Mimo wszystko lubiła go takiego. Wieczny mały chłopiec, z mnóstwem szalonych pomysłów w głowie. Czasami tylko zatracała się między byciem jego życiową partnerką, a troszczącą się o niego dziewczyną, kiedy zdawał się być zbyt niedojrzały, jak na swój wiek. Pewny siebie bankier, znający swoją wartość, nie potrafił nigdy darować sobie roztaczania uroku, gdy dookoła pełno było pięknych kobiet w kusych sukienkach. Nieustanny flirciarz, zapatrzony w siebie, kipiący egocentryzmem i narcyzmem. Nie była zazdrosna, nigdy jakoś nie przyszło jej to do głowy. Kochała go, zwyczajnie, najnormalniej i na jego naturę amanta reagowała zazwyczaj jedynie skwaszoną miną, nigdy nie robiąc mu scen zazdrości.

To do niej zwyczajnie nie pasowało, by robić mu wyrzuty z tego powodu. Nie czuła zagrożenia z niczyjej strony, nie obawiała się więc tego, że w jego zachowaniu mogły kryć się nieczyste intencje. Wręcz przeciwnie, dosyć często żartowała sobie z jego zbytniej pewności siebie i tego, jak bardzo musiał wierzyć, iż to za nim oglądały się wszystkie kobiety, znajdujące się w jego pobliżu.

Wojtek z drugiego końca dużej sali zauważył jej spojrzenie, zdawało się przecinać przestrzeń ostrym strzałem, którego nie dało się uniknąć. Zrobił niezadowoloną minę, marszcząc brwi, jakby pytał, czy wszystko w porządku. Poklepał Dawida po ramieniu i ciężko oddychając, ruszył w kierunku Moniki z poważnym wyrazem twarzy.

– Dziewczyny, wstydziłybyście się – stanął przed nimi z do połowy wyjętą ze spodni koszulą, wyglądając bardziej, jakby się z kimś bił, niż właśnie zszedł z parkietu. – My, mężczyźni musimy rozgrzewać towarzystwo, a kobiety tymczasem siedzą i piją. To się w głowie nie mieści.

– Kto pije, ten pije – Monika uśmiechnęła się do niego lekko sarkastycznie.

– Kochanie, dziś chyba możesz odpuścić? – zrobił przekomiczną minę, kiedy odbiło mu się niespodziewanie.

– Ja mam zamiar jutro udać się na trening. Ty widocznie całą niedziele spędzisz w łóżku. – Przeplotła ręce na klatce piersiowej.

– Jak ja kocham tą twoją determinację – wypuścił głośno powietrze. – Gorąco się zrobiło, może wyjdziemy się przewietrzyć?

– O, i jeszcze się chce przeziębić. Prawdziwy, odpowiedzialny mężczyzna – zaklaskała w dłonie.

– Chodź już, ty mój Hitlerze – pociągnął ją za rękę, po drodze przywołując kolegów, by również udali się z nimi na zewnątrz.

Przed domem weselnym roztaczał się piękny ogród z bujną zielenią, rozświetlony niewysokimi latarenkami. Monika z Basią bardzo długo wertowały oferty, chcąc wybrać najlepsze i najpiękniejsze miejsce na ten dzień. Wnikliwie przeglądały zdjęcia, aż w końcu im się udało. Sceneria trafiona w sam raz, ujmowała skromnością, bez przepychu i nadmiaru przesady, jednak z drugiej strony pełno tu było uroku i bajkowości. Wąska ścieżka otoczona niskim żywopłotem prowadziła przez całą posiadłość w dół lekkiego wzniesienia, skąd widok wydawał się jeszcze bardziej ujmujący.

Wieczorna pora przyniosła już ciemność i delikatny chłód letniego powietrza. Ledwo zauważalny wiatr poruszał listkami na niskich drzewkach o koronach w kształcie kul i taflą wody w ozdobnym jeziorku, przez środek którego prowadził drewniany mostek. Wyłożony kostką brukową plac przed wejściem do domu weselnego tworzył kształt półokręgu, dalej przechodząc w trawnik o żywo zielonym kolorze.

– Idealnie trafiłyśmy z tym miejscem, co Monia? Powiem więcej, jak wy będziecie brać ślub, to tylko tutaj! – Basia popatrzyła na koleżankę błyszczącymi z ekscytacji oczami.

– Ależ oczywiście – Wojtek pocałował swoją kobietę w czubek głowy, uśmiechając się ironicznie za jej plecami do kolegów.

– Widziałam to! – Kamila pogroziła mu palcem.

– Ślubów nam na razie wystarczy na długo – Wojtek wyjął z paczki papierosa i zapalił go od razu. – Wrażenie, które na nas dziś wywarłaś będzie gasło niezmiernie wolno i długo.

Dziewczyna posłała mu serdeczny uśmiech, przytrzymując swoją rozkloszowaną suknię na odpowiedniej wysokości nad ziemią. Zadrżała za sprawą niespodziewanego dreszczu, spowodowanego chłodem. Przemek podszedł do niej i okrył jej ramiona swoją marynarką.

– Ojej, jaki ty kochany. Tak się akurat składa, że widziałam, jak ta marynarka wycierała parkiet. Zabierz więc, proszę, ode mnie tę szmatkę.

Ania dołączyła do znajomych, chowając telefon w swojej niesamowicie małej, lecz jakże pakownej kopertówce.

– Słuchajcie kochani, my będziemy się już zbierać.

– Co? Nie, nie zrobicie nam tego! – Kamila popatrzyła na nią smutno.

– Niestety, ale synuś nam się strasznie marudny zrobił ostatnio, niania nie daje sobie z nim rady – popatrzyła smutno na męża.

– To może pojedziesz teraz sama, a my ci Janka zwrócimy nieco później? – Wojtek poklepał kolegę po plecach, zaciągając się papierosem.

– Nie, dzięki – prychnęła niezadowolona jego propozycją. – Mój mąż nie jest taki, jak ty.

– Co masz na myśli?

– Są rzeczy ważne i ważniejsze, stary – Janek wyczuł napiętą atmosferę. – Uciekamy. A wy tu nie przeholujcie za bardzo, dobra? Bo nie dogonisz jutro Moniki na trasie.

Wojtek objął swoją kobietę w pasie, puszczając koledze oczko.

– Moja myszka jeszcze nigdy mnie nie pokonała.

– Wyraźnie chcesz, by jutro był ten pierwszy raz – nie chciała pod żadnym pozorem dać mu się sprowokować.

– Było świetnie, choć za grzecznie. Ale cóż, czasy beztroskiego szaleństwa mamy już za sobą – Ania ucałowała znajomych.

– Niestety one już nie wrócą – Janek również pożegnał się ze wszystkimi, ruszając w stronę bramy, gdzie miała podjechać taksówka.

– Cholera, mnie też to niedługo czeka? – Przemek włożył ręce do kieszeni spodni, odprowadzając ich wzrokiem. – Muszę się ten ostatni raz porządnie napić.

– A ja ci mówiłem stary, dobrze się zastanów – Wojtek oparł się o poręcz, za którą roztaczało się oczko wodne. Zaciągnął się porządnie papierosem, krzywiąc lekko minę, jakby papieros wcale nie smakował mu tak, jak by się mogło zdawać po ilości, którą ich wypalał.

Monika popatrzyła na niego lekko surowym wzrokiem, nie popierając zupełnie jego podejścia. Chciała coś dodać, ale obawiała się niepotrzebnego konfliktu. Wolała przemilczeć jego niepotrzebne wywody. Wiedziała przecież nie od dziś, jakie miał nastawienie, choć niesamowicie irytowało ją to, kiedy tak dosadnie dzielił się nim ze wszystkimi, pokazywał, jak dalekie od stabilizacji jest jego podejście do życia. A przecież dzielił to życie z Moniką od tak dawna, że aż nie pamiętała jak to było bez Wojtka. Najpierw Ania, dzisiaj Kamila. Jej koleżanki wychodziły za mąż, układały sobie życie z kolegami ze studiów, którzy wydawali się być wtedy tacy niedojrzali i lekkomyślni, że aż trudno było sobie wyobrazić ich, stających przed tak odpowiedzialną decyzją, jaką było małżeństwo.

Czemu tylko Wojtek wciąż uparcie grał rolę studenta, nie czuł upływu lat, nie czuł tego, że to już od dawna zupełnie inne życie, zupełnie inne priorytety. Oboje mieli dobrze płatne prace, świetną stabilizację życiową. I tylko ciągłe pytania otoczenia wiecznie frustrowały Monikę: kiedy wreszcie ślub, kiedy dzieci? Na co jeszcze czekacie?

Na co czekali, sama się nad tym zastanawiała. Ona czekała jedynie na to, aż mężczyzna, u boku którego chciała być do końca życia powie wreszcie, że mimo, iż ma ją tak blisko siebie chce, by była jeszcze bardziej jego niż do tej pory.

***

Zdążyła tylko zamknąć za sobą drzwi, a usłyszała, jak Wojtek z głośnym klapnięciem opadł zmęczony na kanapę, sapiąc przy tym cicho. Jęknął coś jeszcze pod nosem, zsuwając sobie niedbale buty ze stóp i nie przejmując się ich położeniem, przybrał wygodniejszą pozycję, kładąc się na plecach.

Monika powiesiła płaszczyk na wieszaku i zdjęła kolczyki, kładąc je na półeczce pod lustrem. Starała się nie wydawać żadnych odgłosów podejrzewając, że Wojtek zmęczony swoimi szaleństwami zwyczajnie zasnął. Przeglądając się swojemu odbiciu, sięgnęła po spinkę i już chciała spiąć włosy, gdy usłyszała z drugiego pokoju zmysłowy pomruk.

– Nie, zostaw, proszę. Lubię, jak są rozpuszczone – powiedział.

Posłała mu krótki uśmiech, zaraz jednak spoważniała.

– Czemu musiałeś gadać dzisiaj takie głupoty? – podeszła do niego, przysiadając obok. Nie mogła się powstrzymać, by nie poruszyć z nim tego tematu. Za bardzo wiercił jej dziurę w brzuchu, a Monika nie potrafiła tak po prostu machnąć na coś ręką, pozostawić coś niedopowiedzianego. Zwłaszcza w kwestii tego, co dotyczyło ich obojga.

– Jakie głupoty, o czym ty mówisz? – przewrócił się na bok.

– O ślubie. O tym, że Przemek mógł się jeszcze zastanowić…

– Przecież ja tylko żartowałem – przycisnął ją do siebie chcąc, by również się położyła. – Znasz mnie przecież.

– No właśnie – mruknęła kpiąco, siadając prosto.

Wojtek również usiadł z nogami wyciągniętymi za jej plecami. Odgarnął jej włosy z szyi, muskając delikatnie palcami jej kark.

– Jesteś zmęczona? – złożył na jej ramieniu krótki pocałunek, lecz jakże przyjemny.

– Właściwie, to nawet nie bardzo. Ty za to pokazałeś dziś, na co cię stać. Wywijałeś równo, nie odpuściłeś żadnej kobiecie na weselu.

– Oho, mycha jest zazdrosna – szepnął, przybliżając się do jej szyi i składając na niej więcej pojedynczych pocałunków.

Dreszcze zaczęły atakować jej ciało. Gęsia skórka wyskoczyła na jej przedramionach.

– Chciałbyś – prychnęła, udając, że nie wie, co zamierza. – Widziałeś mnie kiedyś zazdrosną? Nie dam ci tej satysfakcji.

Wojtek usiadł za nią okrakiem, obejmując Monikę rękoma w pasie. Przycisnął ją mocno do siebie, kładąc brodę na jej ramieniu i trwał tak chwilę w zupełnej ciszy.

– Kocham cię – wymamrotał, jakby sennie.

– Kochasz mnie?

– Bardzo. Nie udawaj, że nie wiesz – przybrał oburzony ton głosu.

– To czemu się nie pobierzemy?

Jego uścisk momentalnie się rozluźnił.

– Tego ci trzeba? Papierka, formalności?

Wstała, patrząc na niego zrezygnowana. Nie miała do niego o to pretensji, nigdy przecież nie chciała zmuszać go do ślubu. Ale było im ze sobą naprawdę dobrze, poza tym jako para z najdłuższym stażem byli wiecznie piętnowani przez znajomych, pytających, kiedy w końcu sfinalizują swój związek. Zresztą to już nawet nie chodziło o to, Monika przecież nie była nigdy osobą, która przejmuje się tym, co myślą inni. Sama nie tyle co pragnęła, o ile uważała, że czas najwyższy, by ruszyli w którymś kierunku. Chciała wiedzieć, że podążają tą drogą wspólnie, bo ma to swój konkretny cel i że jest on taki sam dla nich obojga. Czemu Wojtek nie chciał tego zrozumieć?

– Nie chcę papierka – fuknęła obrażona.

– To czego? Białej sukni? Przyjęcia na 200 osób? Proszę bardzo, za dwa miesiące masz urodziny, mogę zorganizować ci taką imprezę, że nie zapomnisz jej do końca życia – poluźnił krawat na szyi, zdejmując go ostatecznie i kładąc obok siebie. Podrapał się po krótkim zaroście i ziewnął potężnie.

Już widziała jego niezadowoloną minę, tą posępność z powodu zepsutej atmosfery, którą tak umiejętnie starał się zbudować. To nie było zmęczenie, a zwyczajne wkurzenie, że Monika po raz kolejny przedstawiała mu swoje oczekiwania.

– Jesteśmy ze sobą już cztery lata. Cztery lata! Wiesz co to znaczy dla kobiety?

Wojtek wstał i uśmiechnął się kącikiem ust, rozpinając powoli guziki koszuli.

– Tak, wiem. Żona mojego brata też bawiła się w takie podchody.

– To nie są podchody, ja po prostu…

– Wiedziałaś od początku, jakie jest moje stanowisko w tej sprawie.

– Myślałam, że coś się w tej kwestii zmieni.

– Pewnie się zmieni, nie mówię, że nie – rozpiął wszystkie guziki i ściągnął z siebie błękitną koszule, rzucając ją na oparcie kanapy. Podszedł do niej i skierował jej podbródek do góry, by mógł spojrzeć jej w oczy. – Mycha? Nie wygłupiaj się. Chcę być po prostu z tobą i tyle – zmierzył ją wzrokiem, po czym pogładził dłonią jej talię. – Ślicznie wyglądałaś dziś w tej sukience. Ale zdejmiesz ją wreszcie?

Próbowała nie patrzeć na niego, Wojtek jednak umiejętnie starał się wywalczyć choćby jedno jej krótkie spojrzenie. Kiedy w końcu skierowała wzrok na niego, nie mogła zapanować nad uśmiechem, zła na siebie, że znowu nie potrafiła się na niego zbyt długo gniewać. Ujęła jego twarz w dłonie, gładząc go po zaroście. Przejechała po nim jedną dłonią w dół i w górę, a jego policzki zaokrągliły się pod wpływem rozpromienienia. Nigdy nie lubiła, jak golił się na gładko, podobał jej się taki, jaki był, choć tak bardzo nie potrafiła zaakceptować jego niedojrzałości i zbyt frywolnego podejścia do ich związku. Niemniej jednak po tak długim czasie, wciąż momentalnie podniecał ją już samym swoim spojrzeniem.

– To mówisz, że nie jesteś zmęczona? – zapytał cicho, składając na jej ustach pocałunek.

Przyssał się delikatnie do jej wargi, a Monika poczuła przyjemne ciepło, zalewające ją od środka. Byli ze sobą już cztery lata, na tyle długo, by mogli czuć się swobodnie w swoim towarzystwie, a mimo to wciąż działał na nią tak, jak na samym początku. Nie wypalili się, nie popadli w monotonię. Nadal zachowywali się jak spragnieni siebie kochankowie, którzy dopiero co się poznali i są sobą tak bardzo nienasyceni.

– Nie jestem. Może herbaty? – droczyła się z nim.

– Masz rację, kuchnia to dobre miejsce – to mówiąc podniósł ją do góry, a Monika zaplotła nogi na jego pasie.

– Jesteś świntuch!

– Wiesz to nie od dziś, mycha!

Posadził ją na blacie kuchennym i zadarł jej sukienkę lekko do góry, by móc stanąć bliżej niej. Nie przestawał jej całować, robiąc to coraz bardziej nachalnie i lubieżnie, dokładnie tak, jak to lubiła. I ona również dała się ponieść chwili, ujmując mocno jego kark, by przypadkiem nie chciał nagle odsunąć się od niej. Wojtek chwycił jej włosy w garść i siłą odchylił jej głowę do tyłu, zajmując się dekoltem, bogato eksponowanym w czerwonej sukience.

– Widzę, że wciąż masz w sobie sporo energii? – zaczesała potargane włosy do tyłu, wiedząc, że lubił ją taką nieokrzesaną.

– Lubię być jej pozbawiany z twoją pomocą – sapnął w rosnącym podnieceniu.

Sięgnęła do jego paska, rozpinając go na szybko. Ciepło, było jej coraz cieplej. Już na samą myśl, jak skończy się ten wieczór, czuła przypływ podekscytowania. Wojtek patrzył na nią z pożądaniem kipiącym w spojrzeniu, rozchylając lekko usta. Oblizał je szybko i znowu przywarł nimi do warg Moniki.

Dzwonek telefonu, który wydobył się z jego kieszeni rozkojarzył ich zupełnie. Nie chciał przerywać w tym momencie, mając na nią niesamowitą ochotę, sięgnął jednak do kieszeni i wyjął komórkę, czytając od niechcenia wiadomość.

Patrzyła na niego w oczekiwaniu, aż odłoży w końcu telefon, ale w jednej chwili na twarzy Wojtka pojawiło się niepokojące ją zaskoczenie i strach. Przeniósł wzrok na Monikę, przełykając ślinę. Jego oczy zrobiły się takie duże i pełne paniki.

– Kotku, coś się stało? – sięgnęła do jego telefonu, również chcąc zapoznać się z treścią wiadomości, najwyraźniej niezbyt pozytywnej.

Wojtek cofnął rękę do tyłu, chcąc jej to uniemożliwić.

– Monia, przepraszam.

Zmarszczyła brwi, nic nie rozumiejąc.

– O czym ty mówisz?

– Tak strasznie cię przepraszam.

Frustracja.

 

Ubrania fruwały po mieszkaniu, zupełnie jakby wypełniał je przeciąg, siejący spustoszenie na swojej drodze. Koszula wyrzucona z szafy przecięła pokój i wylądowała gdzieś za kanapą, a skarpetki ułożyły się w niezrozumiałej kompozycji na podłodze.

– Proszę cię, nie rób scen – Wojtek nie nadążał za zbieraniem rzeczy z podłogi i odkładaniem ich w jedno miejsce.

– Czemu jeszcze nie przyniosłeś sobie torby? – warknęła, chwytając jego ułożone na kupce dżinsy i rzucając nimi z impetem przez środek pokoju.

– Czy ty możesz mnie wysłuchać?! – krzyknął, łapiąc ją za ramię.

– Nie dotykaj mnie! – odepchnęła go potężnym zamachnięciem. – Już nigdy… mnie… nie dotykaj.

– Monia!

– Przestań! Nie mów do mnie! Po prostu zabieraj swoje rzeczy i spieprzaj!

– Popełniłem błąd! Przepraszałem cię już milion razy w przeciągu zaledwie dziesięciu minut! Cholera jasna!

Podeszła z jego równo ułożonymi podkoszulkami do okna, gotowa wyrzucić je z piątego piętra na parking. Zareagował szybko, stając między nią, a parapetem.

– Monika, kurwa! Co ty wyprawiasz?!

Rzuciła ubrania na podłogę, po czym wskoczyła na nie i zaczęła deptać, jak opętana.

– Wynoś się stąd! Natychmiast! Nie chcę cię więcej widzieć! – nie wytrzymała i zaniosła się wreszcie potężnym płaczem, nie panując nad histerią.

Wojtek złapał ją za oba przeguby, chcąc spowodować, by się uspokoiła. Kiedy próbowała się poruszyć, zaciskał dłonie i ograniczał jej ruchy, jak tylko się dało. Dziewczyna wiła się, w nagłym przypływie sił, powoli z nią przegrywał.

– Chryste, jaka ty jesteś silna – powiedział do siebie, nie będąc już w stanie jej utrzymać.

Odwrócił ją do tyłu i złapał w pasie, unieruchamiając również jej obie ręce w potężnym uścisku.

– Puść mnie! Ty draniu! Tak mnie kochasz?!

– Monia…

– Zdradziłeś mnie… Będziesz mieć dziecko… Ty świnio, sukinsynie, ty podły draniu! Ty nieudaczniku jeden!

Trzymał ją kurczowo przy sobie, tylko tak mogąc nad nią zapanować. Nie umiał pozostać obojętnym na jej szloch, który przejął nad nią kontrolę. Nie mówił już nic. Nie uwalniał jej ze swojego uścisku czując, że powoli zaczynała się męczyć. Przestała płakać, milknąc również niespodziewanie. Po chwili zaczęła przelewać mu się przez ręce, jakby nogi pod nią momentalnie się ugięły. Puścił ją niepewnie, pozwalając jej usiąść na podłodze. Przyjęła dziwną pozę, wpatrując się w swoje dłonie, mocno przywierające do paneli, nie reagując w żaden sposób, nie wyrażając złości, nie wykazując smutku.

– Nie chciałeś się ustatkować, nie chciałeś dojrzale podejść do naszego związku. Wolałeś się bawić, wiecznie być niedojrzały. Okej, cierpliwie czekałam, aż któregoś pięknego dnia z nastolatka wykluje się prawdziwy mężczyzna. Tymczasem okazuje się, że przez cały ten czas mieszkałam z totalnym idiotą – powiedziała wreszcie.

– Monia, to był błąd. Pewnie najgorszy w moim życiu – mówił spokojnie, korzystając z jej wyciszenia.

– Gówno mnie to obchodzi. Wynoś się.

– Naprawdę chcesz przekreślić nasz związek?

– Ja? – popatrzyła na niego z dołu, wskazując na siebie palcem. – Ja chcę przekreślić? Ty to zrobiłeś, sypiając z inną. Nie chcę cię już słuchać. Ani na ciebie patrzeć.

– Jak wyjdę, to już nie wrócę.

– Łaski mi nie robisz – prychnęła.

– Naprawdę tego chcesz? – zapytał, dając jej czas do namysłu.

– Na co ty jeszcze czekasz! – walnęła pięścią w podłogę.

– Ciszej tam, bo zadzwonię na policję! – przez uchylone okno dał się słyszeć głos sąsiada.

– Zastanów się jeszcze – poprosił.

Wstała i bez słowa podeszła do szafy, wywlekając z niej pakowną walizkę. Rzuciła ją niedbale na środek pokoju, dając mu wymowny sygnał, by spakował wreszcie swoje rzeczy. Uciekała wzrokiem w bok, nie mogąc na niego patrzeć. Świadomość, że wkładał porozrzucane przez nią rzeczy do walizki spowodowała przyśpieszone bicie serca. Wiedziała, że pominął parę ubrań, które wylądowały aż za kanapą, bądź w szamotaninie zostały kopnięte pod stolik. Nie miała zamiaru mu niczego ułatwiać, wolała, by jak najszybciej się stąd wyniósł.

Wojtek zasunął suwak niezwykle powoli, wciąż w nadziei, że Monika go powstrzyma, że zawaha się, okaże konsternację. Widział niestety jej stanowczość, nieugięty wyraz twarzy, choć z drugiej strony już to, jak unikała patrzenia na niego utwierdzało go w tym, że serce kruszyło jej się właśnie na zbyt wiele drobnych kawałeczków. Popatrzył na nią, kiedy tak stała w założonej z powrotem niedbale sukience, w której jedno z ramiączek luźno opadało na jej ramieniu. Włosy potargały się jeszcze bardziej, lecz nie w lubieżnym podnieceniu, które jeszcze niedawno kierowało ich poczynania w stronę przyjemnych chwil. Wyglądała w tym momencie jak jedno wielkie nieszczęście.

– Że też ja godziłam się na bycie z kimś takim, jak ty – powiedziała pogardliwie.

– Źle ci ze mną było?

Przeniosła na niego lekceważący wzrok, wykrzywiając usta w grymasie.

– Tolerowałam takie duże dziecko, które nigdy nie chciało dorosnąć. Wieczny Piotruś pan, żyjący w swoim świecie.

– Coś jeszcze?

Nie bardzo wiedziała, czy przyjmował przykre słowa, gdyż był świadom, jak bardzo na nie zasłużył, czy zwyczajnie korzystał z jej wylewności, by dowiedzieć się, co o nim tak naprawdę myślała.

– Nie byłeś wart, bym zmarnowała na ciebie tyle mojego cennego czasu.

– Miło jest wiedzieć, co tak naprawdę o mnie myślałaś.

– A to sam nie zdawałeś sobie sprawy z tego, jaki jesteś? Współczuję temu dziecku – wskazała na niego dłonią. – Taki… tatuś!

Wystawił w jej kierunku palec, chcąc tak bardzo coś powiedzieć, powstrzymując się ostatecznie. Zacisnął zęby niezwykle mocno, zapewne policzył jeszcze do dziesięciu, po czym minął ją i wyszedł, trzaskając za sobą potężnie drzwiami.

 

***

 

Buty stały równo ułożone tuż przy drzwiach, oczekując wyjścia na świeże powietrze, jakby doskonale wiedziały już od wczoraj, co się święciło.

Podeszła do okna, obejmując się ramionami w przypływie zimnych dreszczy. Lekka mżawka próbowała uniemożliwić jej plany, Monika jednak podejrzewała, w co ta pogoda właśnie sobie pogrywała. A jej przecież takie ograniczenia w niczym nie powstrzymywały.

– A siąp sobie, deszczyku, jeśli masz ochotę – myślała. – Ze mną i tak nie wygrasz.

Zjadła ostatniego kęsa banana i wrzuciła skórkę do kosza, gdzie wylądowała również skarpetka Wojtka, która walała się na podłodze w kuchni. Jasna cholera, niezłe przedstawienie odstawiła w nocy, skoro przywiało ją aż tutaj. Przez myśl przewinęły jej się kadry z kłótni. Przypomniały jej się słowa Wojtka, jego mina. I ten sms, który nie tyle co zniweczył ich dalsze plany tego wieczora, a bardziej zniszczył ich całą wspólną przyszłość.

Ledwo świt wstał, a Basia już zaczęła wydzwaniać, zaraz po niej Kamila. Czyżby już wiedziały? Z pewnością tak, ale Monika i tak nie odebrała, ani myślała im niczego wyjaśniać, opowiadać i słuchać, co one o tym wszystkim myślą. Tego najmniej teraz potrzebowała.

Była potwornie wściekła. Nawet nie zraniona. Po prostu zwyczajnie przemawiało przez nią jedno wielkie wkurzenie. I cel na przyszłość – nie dać się już więcej omamić przez męskie kłamstwa.

Kocha – jeszcze chwilę wcześniej jej mówił.

Miłość była jedną wielką pomyłką.

Schowała twarz w dłoniach, powtarzając sobie ciągle jedno zdanie: to nie może być prawda. To niemożliwe, Wojtek? Poczuła łzy, dobierały się niepostrzeżenie do jej oczu, chcąc ją złamać.

Stanęła przed lustrem i wymalowała sobie na ustach uśmiech, walcząc z rozgoryczeniem. Sztuczny uśmiech, bo przecież wcale nie cieszyła się, że wyrzuciła Wojtka tak brutalnie z mieszkania, jak i ze swojego życia. Nie, nie była to decyzja na chwilę, aż ochłonie. Może on na to właśnie liczył, tak potulnie zgadzając się w środku nocy na spakowanie rzeczy i wyjście? Nie dzwonił, to jeszcze nie ten czas. Zapewne przeczeka, aż Monika się uspokoi i wtedy uderzy. Zresztą nieważne, nie liczyła na to. Podjęła decyzję i jej nie zmieni. Wojtek ją zdradził, przegrał sprawę. Powrotu już nie było.

Przebrała się w czarne legginsy, granatowy podkoszulek i zawiązała ciemne blond włosy wysoko w wygodnego koka. Usiadła na podłodze w przedpokoju, zakładając leniwie buty. Zawiązała solidnie sznurówki i zerwała się na równe nogi, mając zamiar spożytkować cały nadmiar złej energii na potężny trening. Rzuciła jeszcze krótkie spojrzenie za okno, uśmiechając się kącikiem ust na widok ustającego deszczu.

Poddałeś się walkowerem?

Udała się od razu w stronę Parku Łazienkowskiego, czerpiąc przyjemność z wilgotnego, rześkiego powietrza, skumulowanego w przestrzeni ograniczonej przez korony drzew rozpostartych nad ścieżką. Zimno, którego jeszcze niedawno obawiała się w mieszkaniu stało się fikcją, wymysłem jej pesymistycznego nastawienia w dniu dzisiejszym. Żadne tam chłodno, żaden deszcz. Nic nie mogło jej powstrzymać, kipiała nadmiarem złych emocji.

Jak to dobrze, że miała swoje bieganie. Mogła teraz włączyć piąty bieg i mknąć przed siebie, wyładowując całą swoją frustrację. Uwielbiała to uczucie, kiedy cała wściekłość z niej ulatywała, bądź została rozdeptana przez jej mocne kroki na ścieżce.

Co za dupek. W głowie jej się nie mieściło, jak kobiety potrafią tak naiwnie podejść się miłości, dać zamydlić sobie oczy. Przecież była pewna stabilizacji u boku Wojtka. Takie rozczarowanie! Czy naprawdę tak mało mu ofiarowywała, że musiał zrobić jej coś takiego? Byli ze sobą dosyć długo, widocznie za długo. Tolerowała to, jaki był, choć przecież nie odpowiadało jej jego podejście do życia. Nie, nie chciała go zmieniać. Dała mu czas na to, by sam doszedł do wniosku, że czas najwyższy dorosnąć. Tak jak to było w przypadku ich wspólnych kolegów ze studiów, z którymi wciąż utrzymywali bliskie relacje. Przemek, Janek i Dawid wydawali się być odpowiedzialni, czemu więc Wojtek nigdy nie potrafił się zmobilizować? Kochała go, facet fantastyczny. Każdy ma wady, nikt nie jest idealny. Ona też perfekcyjna we wszystkim przecież nie była.

Dosyć tego. Ani myślała mazać się i zamykać w cierpieniu, to nie było kompletnie w jej stylu. Nie miała absolutnie zamiaru zastanawiać się nad tym, jak bardzo zabolała ją zdrada Wojtka. Naiwnie starała się nie zdawać sobie sprawy, że zakuło potwornie. Przecież pasowali do siebie, wszyscy im to powtarzali. A i ona nigdy wcześniej nie czuła się tak swobodnie u czyjegoś boku, by zdecydować się na wspólne zamieszkanie. Był jej dopełnieniem, przeciwwagą w jej zdyscyplinowaniu i konsekwentności. Wyciągał Monikę z jej ułożonego i pedantycznego planu na życie, burząc go poniekąd, wprowadzając nieład i niepewność przyszłości. A ona to lubiła, wiedziała, że brakowało jej zbyt często luzu i zwyczajnego machnięcia ręką. Nie znaczyło to, że była nudna, czy poważna. Wojtek doskonale ją rozpracował, przejrzał na wylot. Obudził w niej kobietę z temperamentem, pozwalającej sobie na zapomnienie i porzucenie przyzwoitości. Kobietę, która zwyczajnie miała jasno ułożone priorytety na życie, dążącą do stabilizacji, chcącą założyć rodzinę. W tym ostatnim jedynie się nie porozumieli.

Lekko chłodny wiatr muskał jej podkoszulkę, już lekko wilgotną od potu. Oddech miała równomierny, uwalniał się powoli przez jej lekko rozchylone usta. Pogoda ponadto była idealna, wszyscy inni dali za wygraną, pozostając w domach, dzięki czemu alejki parku miała niemalże na wyłączność, nie musiała nikogo wymijać, a w obecnym nastawieniu z chęcią szturchnęłaby łokciem pierwszą napotkaną osobę, która widząc, że nadbiega z naprzeciwka, nie ustąpi nawet na bok. Tak bardzo ją to irytowało, kiedy traktowana była jak niewidzialna.

Zerknęła w bok, na równi z nią biegł chłopak, dotrzymujący jej kroku. Nie miał zamiaru jej wymijać, zrównał się z tempem Moniki, nie obdarzając jej nawet jednym spojrzeniem. Zwolniła, chcąc, by zostawił ją w tyle. Ten również zwolnił, uśmiechając się sam do siebie, wpatrzony w drogę.

Przystanęła.

– Odbiło ci? – zapytała.

Chłopak również się zatrzymał.

– Przepraszam. Ucieszyłem się, że ktoś tu dziś biega. Szukałem towarzystwa.

– Odczep się – odpysknęła.

– Nie, to nie. Ale uważaj, jak stawiasz stopy. Trochę za bardzo wywijasz je na zewnątrz.

– To moja sprawa jak wywijam stopy – skorzystała z chwili odpoczynku, zginając nogę do tyłu i dociskając piętę do pośladka.

– Wspomnisz moje słowa, jak dopadnie cię kontuzja.

– Prorok?

– Oby nie – ściągnął czapkę z daszkiem, przeczesując krótkie, blond włosy. Uśmiechnął się szeroko. – To co, pobiegamy razem?

– Nie – to mówiąc minęła go i pobiegła przed siebie.

Nie minęła nawet chwila, kiedy chłopak znowu pojawił się obok.

– Daj mi spokój, proszę cię – nie chciała się ponownie zatrzymywać.

– O, widzisz, jak miło się zrobiło? Jestem Damian.

– Bądź sobie kimkolwiek chcesz. Naprawdę, niewiele mnie to interesuje.

Skręciła w bok, wbiegając po kamiennych schodkach, mając szczere nadzieje, że nieznajomy spasował. Nie oglądając się do tyłu wspięła się na sam szczyt, przystając tam na chwilę. Podparła się rękoma o uda, pochylając lekko do przodu. Damian wpadł na nią, nie spodziewając się jej nagłego postoju.

– Jasna cholera, długo jeszcze będziesz za mną biec? – wyprostowała się niezadowolona.

– Aż dasz się zaprosić na kawę.

– Upatrzyłeś sobie złą osobę.

– Innej tu nie spotkałem, więc upatrzyłem sobie jedyną ofiarę podczas tego biegu. Zwykła kawa, nie daj się prosić.

– Nie pijam kaw.

– Szklanka świeżo wyciśniętego soku z buraków. Podobno bardzo zdrowy, przyśpiesza metabolizm – podparł ręce na biodrach.

– Nic nie zyskasz, więc daruj sobie.

– Uważasz, że nie mam zdolności perswazji? To może mała rywalizacja? Kto pierwszy przy pomniku Chopina, ten…

Monika bez słowa wypruła przed siebie sprintem, wąską alejką w dół. Nie oglądając się starała sobie przypomnieć najszybszą drogę do wyznaczonego miejsca. Wspominając słowa Damiana, skupiła się na stopach, zastanawiając się nagle, czy faktycznie wywija je niepokojąco do zewnątrz. Odgarnęła gałąź wiszącą nad ścieżką, z której spadło na jej ramiona parę zimnych kropel, po czym zaliczając gwałtowny zryw na żwirze skręciła w bok. Poczuła nagłe rwanie po wewnętrznej stronie uda, które zamieniło się w ciepłe pulsowanie. Bolało w momencie przyśpieszania, ona mimo to uparcie mknęła dalej, mijając slalomem rządek ławek przy pomniku.

Zatrzymała się nagle, kiedy zobaczyła Damiana siedzącego już na schodkach. Jego w pełni usatysfakcjonowany uśmiech uświadomił ją w przegranej, co wyraziło się w jej jeszcze bardziej niezadowolonym wyrazie twarzy.

– Nie wiedziałem czy mi uciekasz, czy przyjęłaś wyzwanie, nie informując mnie o tym nawet, ale postanowiłem zaryzykować – podpierając się ręką wstał, poprawiając sobie czapkę na głowie.

Zaprezentowała mu swoje ściśnięte w dzióbek usta, nie mając już możliwości, by wykręcić się z zakładu. Wystawiła do niego rękę.

– Jestem Monika, przegrana. A ty jesteś cwany, bo biegasz tu często, więc znasz park lepiej ode mnie.

– Nie protestowałaś, więc reklamacji nie przyjmuję.

– Nie mam zamiaru się wycofywać. Przyjęłam wyzwanie, więc muszę się pogodzić…

– Z mile spędzonym czasem w towarzystwie czarującego faceta. Pogodzisz się bardzo szybko, zapewniam cię – wyjął z kieszeni spodenek telefon, wymalowując sobie na twarzy oczekiwanie.

Monika podała niezmiernie szybko swój numer, Damian jednak wydawał się wcale nie pogubić w prędkości, przez którą chciała wykazać się złośliwością.

– Zakłady z tobą, to czysta przyjemność – schował komórkę z powrotem do kieszonki. – Czy wtorkowy wieczór ci odpowiada?

Zastanowiła się chwilę nad ewentualnymi planami. Czy miała coś do zrobienia, coś zaplanowanego? Szesnasty sierpnia zdawał się być specyficzną datą, ale nie pamięta, by była z kimś umówiona. Otworzyła nagle szeroko oczy, kiedy przypomniała sobie, że była to jej rocznica związku z Wojtkiem. Lekki smutek próbował przyozdobić jej oczy na świecąco, ale znowu przybrała minę mopsa, oszukując samą siebie, że wszystko jej jedno.

Już nie będzie żadnych rocznic, żadnego faceta więcej. Zgoda na spotkanie z Damianem była jedynie kwestią przegranego zakładu.

– Wtorek brzmi idealnie. Jakieś szczegóły?

– A możemy je ustalić na przykład jutro? Wybrałbym przyjemne miejsce…

– Och proszę cię, może być po prostu pizzeria – fuknęła.

– Lubisz pizzę?

– Jak można jej nie lubić?

– Też się nad tym zastanawiam. Dobra, to jutro ustalimy która…

– Jakakolwiek!

Wiedział, że swoją złośliwością próbowała go skutecznie zniechęcić. Nie wiedziała jednak, że ani trochę jej się to nie udawało. Damian bynajmniej nie dawał się nabrać, by Monika była faktycznie tak zimną i wyniosłą osobą.

– Ani trochę nie wierzę w to, że taka z ciebie zołza na co dzień.

Monika uśmiechnęła się łagodnie i naturalnie.

– Jest dla mnie jeszcze jakiś ratunek.

Potruchtała chwilę w miejscu. Damian zauważył zaniepokojenie na jej twarzy.

– Coś nie tak?

– Właśnie nie wiem, dziwnie mnie zabolało pod koniec biegu.

– W którym miejscu?

– Udo, wysoko po wewnętrznej stronie.

– A teraz też boli?

– Chyba już nie – podciągnęła kolana wysoko do góry, robiąc minę, jakby wczuwała się intensywnie w pracę swoich mięśni.

– No, to możemy wrócić razem – klasnął w dłonie i zatarł je z radością.

– A w którą stronę biegniesz?

Damian wyprostował rękę, pokazując jej kierunek.

– O popatrz, a ja w przeciwnym. Jesteśmy w takim razie w kontakcie – to mówiąc machnęła mu pośpiesznie i oddaliła się, skupiając uwagę na swojej nodze.

Skrzywiła się lekko, czując, że coś jest nie tak. Bardziej jednak miała w tym momencie nie tak w głowie, wobec czego przyśpieszyła do granic swoich możliwości, czując, że im szybciej biegnie, tym głośniej krzyczy w sobie, a łzy, które tak bardzo chciałyby wypłynąć z jej oczu, zdawały się wyparowywać i mieszać z wilgotnym powietrzem, snującym się między drzewami w parku Łazienkowskim.

 

 

Ucieczka.

Basia upiła łyka kawy i odstawiła filiżankę na spodeczek, przytrzymując serwetkę, która chciała dać porwać się wiatrowi. Siedziały we trzy w ogródku restauracji, oczekując zniecierpliwione spóźniającej się koleżanki, wpatrując się przed siebie na plac, po którym spacerowały tłumy turystów. Pełna przechodniów Starówka prezentowała różnorodność nacji, odwiedzających Warszawę. Grupka chińczyków skupiła się ciasno przy placu zamkowym, robiąc jak na zawołanie zdjęcia w tym samym kierunku. Kolumna Zygmunta, teraz Zamek Królewski. I wszyscy patrzymy w lewo, w tle majaczy Stadion Narodowy. Grupowe: pstryk!

– Uwaga, nadchodzi – Basia poinformowała koleżanki.

Wszystkie naraz skierowały wzrok w stronę dziewczyny, która trochę nieporadnie przedzierała się przez tłumy w swojej ulubionej, morskiej spódnicy i luźnej bluzce w kolorze musztardowym. Zazwyczaj wysokie obcasy zamieniła tym razem na płaskie buty, co nie było do niej podobne. Wyraźnie kulała na jedną nogę, krzywiąc się przy tym co chwila, zwolniła więc tempa.

Próbowała zapanować nad falującymi włosami, które wiatr chciał usilnie ułożyć po swojemu. Już po chwili z gracją zdjęła okulary przeciwsłoneczne, by położyć je od razu na stolik obok kilku filiżanek z napoczętą kawą.

– Już nawet chodzisz jak gwiazda – odezwała się niepewnie Kamila.

– Gwiazda? Chyba jak pokraka. Boli mnie wciąż potwornie – usiadła na wolnym krześle.

– A co się w ogóle stało?

– Nie wiem jeszcze, wieczorem mam wizytę u lekarza. W niedzielę, jak tylko wróciłam z biegu, zaczęło mnie ciągnąć w udzie. W poniedziałek, to w ogóle nie mogłam chodzić, płakałam, próbując dojść do łazienki – zamyśliła się na chwilę. – O co ci chodziło z tą gwiazdą?

– Wasze rozstanie to niemalże wydarzenie roku, pomijając ślub Kamy, oczywiście. Nic nie chciałaś mówić przez telefon, więc musisz nam teraz szybko opowiedzieć co się stało!

Monika przyjęła menu od kelnera nie wykazując żadnych emocji na twarzy.

– A co się niby stało? Wojtek był zawsze dzieciakiem i teraz po prostu idealnie podsumował całą swoją niedojrzałą naturę.

– A czemu jesteś w tym wszystkim taka obojętna?

– Bo Monia nie chce nawet sama przed sobą przyznać, że jest jej przykro – Ania założyła nogę na nogę, zapalając papierosa. Jej włosy jak zawsze zaczesane były na gładko i spięte w precyzyjnego koka na czubku głowy. Nawet przy okazji plotek z koleżankami, prezentowała się jak na spotkaniu biznesowym, ubrana zbyt oficjalnie, z krwisto czerwoną szminką na ustach i wyraźnym, lecz subtelnym makijażem, podkreślającym jej kości policzkowe. Jej mina przy tym prawie nigdy nie wyrażała żadnych emocji, jakby bała się, że włosy się rozpuszczą, a makijaż posypie się z twarzy, kiedy tylko uśmiechnie się niespodziewanie, bądź uniesie zbyt wysoko brwi. Z nich wszystkich to właśnie Ania była tą najbardziej powściągliwą i dojrzałą osobą, aż dziwne było, że tak świetnie dogadywała się z koleżankami, które w przeciwieństwie do niej były charakterne i ekspresyjne w swych emocjach.

– Ależ oczywiście, że jest mi przykro! Oczekiwałam, że spędzam czas z kimś, z kim będę już zawsze! A zamiast oświadczyn dowiaduję się, że mój facet mnie zdradził! I zaliczył do tego wpadkę! – uniosła się lekko. – Latte, poproszę – odezwała się do kelnera, który starał się nie okazać zdziwienia jej uzewnętrznieniem.

– Wojtek zawsze był takim lekkoduchem. Ale myślałam, że z czasem wpadnie pod twój pantofel i się zmieni – powiedziała Kamila.

– Jaka ja byłam głupia! Tego właśnie nie lubię w związkach, wiecie? Poświęcasz komuś kawałek swojego życia, oczekując, że to będzie trwało. Wojtek zawsze był takim flirciarzem. Pieprzony samiec. Ale nigdy nie podejrzewałabym go o skok w bok. Nigdy. Teraz okazuje się, że nie ma co wierzyć facetom.

– Najśmieszniejsze było tłumaczenie Janka, kiedy nie chciał mi się przeciwstawić, ale też próbował być lojalny wobec kolegi – Ania strzepnęła papierosa do popielniczki. – Mówię wam, przekomiczny był w swoich argumentach. Zapewniał mnie, że przecież Wojtek kocha Monikę, że to musiał być przypadek, że on tak naprawdę nigdy by jej tego nie zrobił…

– Ale zrobił. I to całkiem skutecznie – podziękowała kelnerowi uśmiechem za kawę. Nabrała powoli łyżeczką piany z wierzchu, zamyślając się na chwilę. Im częściej pozwalała sobie na wspominanie, tym bardziej czuła, że smutek próbuje przejąć nad nią kontrolę. Ona tymczasem starała się nawet nie dopuszczać do siebie myśli, że cierpi, bądź tęskni. Przyjęła kamienny wyraz twarzy, chcąc przekonać koleżanki w swojej stanowczej postawie. Postawie osoby, która wcale nie poniosła klęski.

– Nie poniosłam klęski – mimo wszystko chciała, by w to uwierzyły.

– Jasne, że nie – Kamila siedząca obok niej przysunęła się bliżej i otoczyła koleżankę ramieniem i wsparciem zarazem. – Jedyną osobą, która cokolwiek straciła, jest ten kretyn! Więc czym się przejmujesz?

– A nie chcesz mu… wybaczyć? – Ania popatrzyła na nią niepewnie, zagryzając wargę.

Monika pokręciła stanowczo głową.

– Masz więcej takich niedorzecznych pomysłów?

Nie miała. Nie chciały namawiać jej do powrotu tylko dlatego, że zaburzyłoby to ład w ich zgranej do tej pory paczce. Solidaryzowały się z nią w kobiecej komitywie, ganiąc Wojtka za to, co zrobił.

Monika nie oczekiwała, że swoim nastawieniem zasłuży na pochwały ze strony dziewczyn, nie przejmowała się ich opinią. Bardziej zastanawiała się nad własnym spokojem, nad tym, jak zacząć funkcjonować bez Wojtka. Czy poranki będą uboższe o tego mężczyznę, a wieczory bardziej ciche? Czy codzienność wypełni się lukami, niezmiernie pustymi, które spowodują znaczące zmiany? Nie uważała, by bycie samej miało jej nie wyjść. Zawsze była indywidualistką, niczym kot, który spada na cztery łapy. Była przecież zaradna, do cholery.

– I bardzo dobrze, nie wybaczaj mu. Wojtek zmarnował ci cztery lata. Mogłaś przez ten czas poznać bardziej statecznego faceta – skwitowała Basia. – Ale młoda dupa z ciebie. Teraz możesz korzystać.

– O, i tu się zgodzę. Dajemy ci… niech będzie rok. Na znalezienie męża – Kamila uniosła do góry szklankę z sokiem pomarańczowym, jakby wznosząc toast, a może proponując koleżance wyzwanie. – Masz czas, maleńka, do sierpnia następnego roku.

Monika uniosła do góry brwi w śmiesznej minie, analizując atrakcyjność przystąpienia do zawodów.

– Nie wydaje mi się, bym chciała znaleźć czas na poszukiwania.

– A kto powiedział, że to ty masz szukać? Wystarczy, że dasz się znaleźć – Basia oparła oba łokcie na stole, a jej oczy zrobiły się niesamowicie okrągłe.

– Nie ma mowy. Chyba chcę być po prostu sama.

– A umiesz być sama? – zapytała Ania.

– Nauczę się. Nie jestem nieporadna, potrafię funkcjonować bez Wojtka. I w ogóle bez jakiegokolwiek faceta.

Chcąc wymigać się od dalszego słuchania schematu planu koleżanek, wykręciła się wyjściem do toalety.

Już nie przejmowała się nawet tym, jak śmiesznie musiał wyglądać jej chód, starała się stawiać kroki na tyle ostrożnie, by nie naciągać mocniej mięśnia. Zaciskała zęby, nie chcąc krzywić się przy każdym stawianiu stopy na podłodze, ale nie mogła nad tym zapanować. Od feralnego urazu minęło parę dni, a ból wciąż był taki sam, co utwierdzało ją w przekonaniu, że samo nie przejdzie. Miała nadzieje, że po dzisiejszym badaniu dowie się, co tak naprawdę jej dolega i jak bardzo wielką krzywdę sobie zrobiła. I ile jeszcze czasu będzie boleć.

Nieuniknione było przełożenie spotkania z Damianem, początkowo o jakimkolwiek chodzeniu nie było przecież mowy. Oczywiście z jego strony padła propozycja pomocy, ograniczająca się do masażu nogi i nie tylko, co zwyczajnie puściła mimo uszu, przypisując to jego kiepskiemu poczuciu humoru. Taką przynajmniej miała nadzieję.

Wychodząc z łazienki zarzuciła na ramię torebkę. Lekka i zwiewna chusta, która leżała na jej wierzchu nie poczuła wcale skrępowania przed zwinnym zsunięciem się na podłogę, opadając na nią miękko. Monika popatrzyła na chustę z góry i skrzywiła się już na samą myśl o schyleniu się, co jak już wiedziała, na chwilę obecną powodowało nieprzyjemny ból. Wyciągnęła rękę w dół, po czym szybko ją cofnęła, widząc jakąś męską rękę zabierającą jej chustę sprzed oczu. Wyprostowała się z lekką ulgą i przyjęła od nieznajomego swoją własność.

– Dziękuję – zmięła niedbale materiał w dłoni.

– Przyuważyłem cię już wcześniej, jak z wielkim trudem przemierzałaś tą odległość od stolika do toalety. Czy naprawdę to dobry pomysł, by w takim stanie wybierać się na spotkanie z koleżankami?

W pierwszym momencie chciała być dla niego niemiła, odpowiadając nieznajomemu, że to nie jego sprawa, ale trochę ją zaskoczył i przez chwilę nie potrafiła wydusić z siebie ani słowa, patrzyła tylko na niego skrępowana.

– Może i ma pan rację, ale… po prostu chyba nie umiem zbyt długo siedzieć bezczynnie w jednym miejscu.

– Wy kobiety, jesteście niesamowite, taka determinacja – uśmiechnął się krótko, lecz konkretnie, przy tym na jego policzkach pojawiły się ledwo zauważalne dołeczki. Z przystojnej twarzy biła łagodność, którą jakby chciał Monikę przekonać do siebie. Jego gęste, kasztanowe włosy przeplatane były momentami przez siwe kosmyki, co tylko dodawało mu ujmującego, dojrzałego wyglądu.

– Przepraszam, ale… chyba jest pan za bardzo zuchwały – starała się zwrócić mu uwagę w uprzejmy sposób.

– To ja przepraszam, nie tak to miało zabrzmieć – zrobił krok w stronę stolika, który najwyraźniej zajmował i zdjął z oparcia krzesła stalową marynarkę, zarzucając ją sobie na przedramię. Ze stolika zdjął elegancką, skórzaną aktówkę i powrócił do Moniki równie szybkim jednym krokiem, nie dając jej możliwości na odejście. – Zwróciłem na ciebie uwagę, bo… cóż, nie trudno nie zwrócić na ciebie uwagi.

– Przez mój chód łamagi?

– Nie. Nie przez to – nie chciał jednak wyjaśniać prawdziwego powodu, jakby wcale nie było to potrzebne.

Uśmiechnęła się w przekonaniu, że odczuwa komiczność w zdarzeniach ostatnich tygodni. Zaraz też przypomniały jej się wcześniejsza rozmowa z koleżankami.

A kto powiedział, że to ty masz szukać? Wystarczy, że dasz się znaleźć.

I wnet zrozumiała sprytną intrygę.

– Acha! Wybacz, nie wiem, co ci musiały nagadać…

– Chyba zaszło jakieś nieporozumienie.

– Nie musisz udawać. Wiem, że to ich sprawka – kciukiem wskazała mu miejsce za jej plecami, gdzie przy stoliku na zewnątrz siedziały dziewczyny.

– Chyba coraz bardziej pogrążamy się w nieporozumieniu – był poważny, ale niezwykle uprzejmy i spokojny. Zupełnie, jakby nie stać go było na luźniejsze zachowanie. – Nie chciałbym uciekać się do żadnych trywialnych zagrań, poza tym, chyba nigdy nie byłem w tym dobry. Zwyczajnie chciałbym poprosić o możliwość spotkania się z tobą ponownie.

Nie mogła powstrzymać się przed roześmianiem. Sposób, w jaki się do niej zwracał, wydawał się być niezmiernie powściągliwy i surowy. Nudny, sztywny. Archaiczny.

– Faktycznie, zawodowym podrywaczem zdecydowanie nie jesteś – przyznała mu rację, wciąż rozbawiona jego dziwnie oficjalnym tonem. Jednak to, jak na nią cały czas patrzył intrygowało ją na tyle, by nie przekreślać go zbyt wcześnie. – Ale wiesz co? Z chęcią dam ci tą… możliwość.