Udław się - Chuck Palahniuk - ebook

Udław się ebook

Chuck Palahniuk

4,6
32,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Kontrowersyjna książka Chucka Palahniuka, autora m.in. Rozbitka i Fight Clubu. To powieść zdecydowanie dla dorosłych, miejscami obrazoburcza, miejscami ocierająca się o pornografię.

Bohaterem tej bardzo szokującej, lecz śmiesznej opowieści jest seksoholik – rankami odgrywający rolę XVIII­‑wiecznego służącego, popołudniami towarzyszący umierającej matce, wieczorami „zawodowo” dławiący się w restauracjach, a w międzyczasie kompulsywnie uprawiający seks z innymi seksoholiczkami „na odwyku”.

Pierwsza książka Palahniuka, która znalazła się na liście bestsellerów „New York Timesa”. Kolejna satyra na społeczeństwo skupione na konsumpcji.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 322

Oceny
4,6 (5 ocen)
3
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
lkoprowski8

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00

Popularność




Tytuł oryginału: CHOKE
Przełożył: ROBERT GINALSKI
Projekt okładki: PAWEŁ JOŃCA
Skład i łamanie: STILO
Copyright © Chuck Palahniuk, 2001 All rights reserved Copyright © 2007 for the Polish edition by Purpura Izabela Sojka
Wydanie I
ISBN 978-83-66324-16-9
Wydawnictwo Niebieska Studniawww.niebieskastudnia.pl
Konwersja: eLitera s.c.

7

Po odejściu kelnera nabijam na widelec połowę befsztyka z polędwicy i chcę wepchnąć całość do ust, lecz Denny rzuca:

– Facet! – I mówi: – Tutaj tego nie rób.

Otaczają nas ludzie w eleganckich ubraniach, którzy siedzą i zajadają. Przy świecach i kryształach. Z tymi wszystkimi widelczykami specjalnego zastosowania. Nikt nic nie podejrzewa.

Rozchylam wargi, próbując objąć nimi kawał befsztyka; mięso jest słone i soczyste, pokryte tłuszczem i grubo mielonym pieprzem. Cofam język, żeby zrobić więcej miejsca, a w ustach zbiera mi się ślina. Gorący sok i ślina spływają mi po brodzie.

Ci, którzy twierdzą, że czerwone mięso zabija, nie znają nawet pół prawdy.

Denny rozgląda się szybko i cedzi przez zęby:

– Robisz się zachłanny, przyjacielu. – Kręci głową i tłumaczy: – Facet, nabijając ludzi w butelkę, nie zmusisz ich, żeby cię kochali.

Obok nas siwowłose małżeństwo z obrączkami na palcach pałaszuje, nie podnosząc wzroku; każde z nich ze zwieszoną głową czyta program jakiejś sztuki czy koncertu. Dopiwszy wino, kobieta sięga po butelkę i napełnia swój kieliszek. Jemu nie dolewa. Mąż ma na ręku gruby złoty zegarek.

Widząc, że obserwuję starszą parę, Denny grozi:

– Ostrzegę ich. Przysięgam.

Wypatruje kelnerów, którzy mogliby nas znać. Przeszywa mnie wściekłym wzrokiem, wysuwając dolne zęby.

Kawał befsztyka jest tak olbrzymi, że nie mogę zewrzeć szczęk. Wydymam policzki. Ściągam mocno wargi, żeby domknąć usta, więc usiłując przeżuwać, muszę oddychać przez nos.

Kelnerzy mają na sobie czarne marynarki, a na przedramieniu każdego z nich spoczywa złożona ładna serwetka. Muzyka skrzypcowa na żywo. Srebro i porcelana. Normalnie nie odstawiamy tego numeru w takich lokalach, ale zaczyna nam brakować restauracji. W każdym mieście liczba lokali, gdzie można zjeść, jest ograniczona, a takiego numeru w żadnym razie nie można odwalić dwa razy w tym samym miejscu.

Upijam nieco wina.

Przy innym sąsiednim stoliku młoda para je, trzymając się za ręce.

Być może dziś wieczór padnie na nich.

Przy jeszcze innym stole mężczyzna w garniturze wcina coś, gapiąc się przed siebie.

Może to on zostanie bohaterem wieczoru.

Popijam winem i usiłuję przełknąć, lecz befsztyk jest za wielki. Utkwił mi w gardle. Nie oddycham.

W następnej chwili prostuję nogi tak raptownie, że krzesło wysuwa się spode mnie i przewraca za moimi plecami. Podrywam ręce i chwytam się za gardło. Stoję, gapiąc się z rozdziawionymi ustami na malowany sufit; oczy uciekają mi w głąb czaszki. Broda odsuwa się coraz dalej od reszty twarzy.

Denny sięga widelcem nad stołem, żeby mi podkraść brokuły, i nawija:

– Facet, za bardzo się zagrywasz.

Może to będzie ten osiemnastoletni pomocnik kelnera albo facet w sztruksach i golfie, w każdym razie ktoś z tych tutaj zachowa mnie w sercu do końca życia.

Ludzie zrywają się już z krzeseł.

A może ta kobieta ze ślubnym stroikiem na nadgarstku?

Może mężczyzna z długą szyją i w okularach w drucianej oprawce?

W tym miesiącu dostałem już trzy kartki z życzeniami urodzinowymi, a nie ma jeszcze nawet piętnastego. W zeszłym miesiącu przyszły cztery. A jeszcze miesiąc wcześniej sześć kartek okolicznościowych. Większości z tych ludzi nawet nie pamiętam. Bóg im zapłać, oni mnie nigdy nie zapomną.

Ponieważ nie oddycham, żyły na mojej szyi nabrzmiewają. Twarz mi czerwienieje, zaczyna mnie palić. Pot zalewa mi czoło. Przesiąka przez koszulę na plecach. Zaciskam dłonie na szyi, w uniwersalnym geście oznaczającym, że się zadławię na śmierć. Do tej pory dostaję życzenia urodzinowe od ludzi, którzy nawet nie znają angielskiego.

Przez pierwsze kilka sekund każdy czeka, aż kto inny ruszy się i zostanie bohaterem.

Denny wyciąga rękę i kradnie drugą połowę mojego befsztyka.

Nie odrywając rąk od szyi, zataczam się na drugą stronę stołu i kopię go w nogę.

Oburącz zaczynam się zmagać z krawatem.

Jednym szarpnięciem rozpinam kołnierzyk pod szyją.

A Denny skarży się:

– Hej, facet, to bolało!

Pomocnik kelnera trzyma się z tyłu. Nie dla niego bohaterskie wyczyny.

Skrzypek i kelner od win rzucają się ku mnie, łeb w łeb.

Z drugiej strony przez tłum przedziera się kobieta w krótkiej czarnej sukience. Śpieszy mi na pomoc.

Z jeszcze innej strony jakiś facet ściąga smoking i pędzi do mnie. Gdzieś indziej ktoś zaczyna krzyczeć, kobieta.

To nigdy nie trwa długo. Cała przygoda kończy się po minucie, góra dwóch. I dobrze, bo z grubsza tylko na tyle mogę wstrzymać oddech, z ustami pełnymi jedzenia.

Gdybym miał wybierać, stawiałbym na tego starszego gościa z grubym złotym zegarkiem, na kogoś, kto uratuje sytuację i ureguluje nasz rachunek. Osobiście wolałbym jednak tę pannę w krótkiej czarnej sukience, a to dlatego, że ma ładne cycki.

Czasami musimy sami zapłacić za jedzenie, ale wychodzę z założenia, że żeby zarobić, najpierw trzeba zainwestować.

A Denny, napychając się, pyta:

– Po co ty to robisz? Dlaczego zachowujesz się tak infantylnie?

Zataczam się jeszcze bliżej niego i znowu kopię go w nogę.

Po co ja to robię? Żeby ludzie znowu przeżyli jakąś przygodę.

Po co ja to robię? Żeby stworzyć bohaterów. Poddać ludzi próbie.

Jaka matka, taki syn.

Po co ja to robię? Dla pieniędzy.

Jeśli ktoś uratuje ci życie, będzie cię kochał na wieki. Jak każe stara chińska tradycja, ten, kto uratuje ci życie, już na zawsze jest za ciebie odpowiedzialny. Zupełnie jakbyś od tej pory był jego dzieckiem. Ci ludzie będą do mnie pisać do końca swoich dni. Przysyłać życzenia okolicznościowe. Życzenia z okazji urodzin. To przygnębiające, jak wielu ludzi wpada na te same pomysły. Telefonują do ciebie. Żeby się dowiedzieć, czy u ciebie wszystko w porządku. Sprawdzić, czy nie potrzebujesz pocieszenia. Albo gotówki.

A przecież nie przepuszczam forsy na panienki na telefon. Utrzymanie mamy w Domu Opieki pod wezwaniem Świętego Antoniego kosztuje miesięcznie około trzech patoli. Mnie utrzymują przy życiu ci dobrzy samarytanie. Ja utrzymuję matkę. Proste jak drut.

Udając słabość, zyskujesz władzę. Dajesz innym poczucie, że w przeciwieństwie do ciebie są tacy silni. Ratujesz ludzi, pozwalając im ratować siebie.

Ty masz tylko być kruchy i dozgonnie wdzięczny. Więc udawaj przegranego.

Ludziom naprawdę potrzebne jest poczucie, że są od kogoś lepsi. Więc udawaj podeptanego.

Ludzie potrzebują kogoś, komu mogą wysłać czek na Gwiazdkę. Więc udawaj biedaka.

„Dobroczynność” to nie najlepsze słowo, ale pierwsze, jakie przychodzi mi do głowy.

Jesteś dowodem ich odwagi. Dowodem, że zachowali się jak bohater. Żywym przykładem ich sukcesu. Robię to, bo każdy chciałby uratować komuś życie na oczach setki świadków.

Denny szkicuje na białym obrusie ostrym czubkiem noża do befsztyków, szkicuje architekturę pokoju, gzymsy i boazerię, złamane frontony nad każdymi drzwiami, ani na chwilę nie przestając żuć. Podnosi talerz do ust i nic, tylko wsuwa.

Żeby wykonać tracheotomię, należy odszukać wgłębienie tuż poniżej jabłka Adama, ale nieco powyżej chrząstki pierścieniowatej. Nożem do befsztyków wykonuje się poziome nacięcie długości pół cala, które następnie trzeba uszczypnąć i wsadzić do środka palec, żeby je otworzyć. A potem wetknąć rurkę do oddychania; najlepsza jest rurka do picia albo połówka obsadki długopisu.

Skoro nie mogę być lekarzem ratującym setki pacjentów, w ten sposób staję się wspaniałym pacjentem tworzącym setki niedoszłych lekarzy.

Facet w smokingu nadciąga szybko, lawirując między gapiami; biegnie z nożem do befsztyków i długopisem w ręku.

Dławiąc się, budujesz legendę tych ludzi, a oni będą ją pielęgnować i powtarzać aż do śmierci. Będą uważać, że dali ci życie. Możesz być ich jedynym dobrym uczynkiem, pamiętnym aż po grób wspomnieniem usprawiedliwiającym to, że w ogóle istnieli.

Bądź więc agresywną ofiarą, wielkim przegranym. Profesjonalnym niedojdą.

Ludzie będą skakać z radości, jeżeli dzięki tobie poczują się jak bóg.

Oto ja, święty męczennik.

Denny zgarnia resztki z mojego talerza na swój i nie przestaje pakować jedzenia do ust.

Jest już kelner od win. Mała czarna sukienka stoi tuż obok mnie. I facet z grubym złotym zegarkiem.

Za chwilę obejmą mnie od tyłu czyjeś ramiona. Ktoś nieznajomy przyciśnie mnie mocno, wpychając dwie pięści w dołek pod żebrami i szepcząc mi do ucha: „Wszystko w porządku”.

Szepcząc ci do ucha: „Nic ci nie będzie”.

Dwie ręce będą cię tulić, może nawet uniosą cię w powietrze, a obcy głos będzie szeptał: „Oddychaj! Oddychaj, do ciężkiej cholery!”.

Ktoś walnie cię w plecy tak, jak lekarz klepie noworodka, a ty bryźniesz pełnymi ustami przeżutego befsztyka. Sekundę później oboje padniecie na podłogę. Ty będziesz szlochał, a ktoś będzie ci powtarzał, że wszystko jest w porządku. Że żyjesz. Że cię uratowali. Że omal nie umarłeś. Będą przyciskać twoją głowę do piersi i kołysać cię, mówiąc: „Niech się wszyscy odsuną. Zróbcie nam trochę miejsca, no już. Przedstawienie skończone”.

Już jesteś ich dzieckiem. Należysz do nich.

Przysuną ci do ust szklankę wody, mówiąc: „Uspokój się. Cicho sza. Już po wszystkim”.

Cicho sza.

Przez całe lata ten ktoś będzie do ciebie dzwonił i pisał. Będzie ci przysyłał życzenia, a może i czeki.

Ten ktoś, kimkolwiek jest, będzie cię kochał.

Jakże ów ktoś będzie z ciebie dumny! Nawet jeśli twoi prawdziwi rodzice nie są dumni z ciebie. Ten ktoś będzie dumny, bo dzięki tobie może być dumny z siebie.

A ty upijesz trochę wody i zaniesiesz się kaszlem, żeby bohater mógł ci wytrzeć brodę serwetką.

Rób wszystko, żeby scementować ten nowy związek. Tę adopcję. Nie zapominaj o szczegółach. Obsmarkaj im ubranie, żeby mogli się zaśmiać i ci wybaczyć. Czepiaj się ich i trzymaj kurczowo. Płacz naprawdę, żeby mogli wytrzeć ci oczy.

Dopóki udajesz, że płaczesz, nie ma w tym nic złego.

Nie stawiaj sobie żadnych ograniczeń. To będzie najwspanialsza historia czyjegoś życia.

Najważniejsze jednak jest to, że jeśli nie chcesz mieć paskudnej blizny na gardle, musisz zacząć oddychać, zanim ktoś zbliży się do ciebie z nożem do befsztyków, scyzorykiem albo skalpelem do otwierania paczek.

Kolejny szczegół, o którym należy pamiętać, to że kiedy bluzgasz pełnymi ustami wilgotnej brei, rozdrobnioną padliną zmieszaną ze śliną na papkę, musisz być zwrócony twarzą do Denny’ego. On ma rodziców i dziadków, i potąd ciotek, wujków i kuzynów, tysiące ludzi, którzy muszą wyciągać go z każdego bagna. Właśnie dlatego Denny nigdy mnie nie zrozumie.

Pozostali, wszyscy, którzy są w restauracji, czasami będą bić brawo. Ludzie będą płakać z ulgi. Wybiegać z kuchni. W ciągu kilku minut zaczną opowiadać sobie nawzajem, co się stało. Każdy będzie chciał postawić kielicha bohaterowi. Z oczami błyszczącymi od łez.

Wszyscy będą ściskali dłoń bohatera.

Będą klepali bohatera po plecach.

To są w dużo większym stopniu ich narodziny niż twoje, ale przez długie lata ci ludzie będą ci przysyłać życzenia urodzinowe w danym dniu danego miesiąca. Staną się kolejnymi członkami twojej i tak już bardzo, bardzo licznej rodziny.

A Denny, kręcąc głową, jakby nigdy nic prosi o kartę deserów.

Właśnie dlatego to robię. Zadaję sobie tyle trudu. Żeby postawić na piedestale choćby jednego dzielnego nieznajomego. Żeby uratować jeszcze jedną osobę przed nudą. Nie chodzi mi tylko o pieniądze. Nie chodzi wyłącznie o wyrazy uwielbienia.

Ale ani jedno, ani drugie mi nie przeszkadza.

To wszystko jest takie łatwe. Co z tego, że nie wyglądasz dobrze, przynajmniej na zewnątrz... skoro i tak wygrywasz. Bylebyś był załamany i poniżony. Przez całe życie powtarzaj ludziom: „Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam...”.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Chuck Palahniuk

ur. 21 lutego 1962 r. w Pasco w stanie Waszyngton, jeden z najpopularniejszych współczesnych pisarzy amerykańskich, autor minimalistycznych powieści, pełnych gorzkiego cynizmu i czarnego humoru.

Studiował dziennikarstwo w Portland i w tym mieście pogranicza dorastał do roli pisarza, zbierając doświadczenia i obserwacje.

W Polsce dotychczas ukazały się następujące książki:

• Rozbitek

• Fight Club

• Udław się

• Dziennik

• Uchodźcy i wygnańcy

• Opętani

• Niewidzialne potwory

• Pigmej

• Powiedz wszystko

• Potępieni

• Rant

• Kołysanka

• Snuff