Uderz, skarbie, jeszcze raz - Anna Dziedzic - ebook + audiobook + książka

Uderz, skarbie, jeszcze raz ebook i audiobook

Dziedzic Anna

3,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Czy trzeba być księżniczką Disneya, żeby spotkać księcia z bajki?

Debbie ma prosty cel: wyplątać ojca z kłopotów i nie wpakować się we własne. Twardo stąpa po ziemi, nie pozwalając, by marzenia przyjaciółki jej się udzieliły. Gdy jednak wyjeżdża do pracy na egzotycznej wyspie i spotyka mężczyznę, który mimo jej usilnych starań nie daje się spławić, do Debbie zaczyna docierać, że może dobra wróżka miała rację, a książę na białym koniu rzeczywiście może się zjawić, choć niekoniecznie tak, jak sobie to wyobrażała.
I może, ale tylko może, z życia da się czerpać więcej, niż jej się zdawało.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 336

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 21 min

Lektor: Vivienne Clairette
Oceny
3,7 (6 ocen)
3
1
0
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mikolaj58

Z braku laku…

Lektorka masakra. Nie da sie słuchac. I te pluski wody. Kto to wymyślił? Nie dalam rady sluchać dalej.
10
Kozzi4453

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
Klucha78

Dobrze spędzony czas

Polecam
00

Popularność



Podobne


Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu książki w środkach masowego przekazu wymaga zgody autorki.

Niniejsza powieść jest wyłącznie fikcją. Zbieżność wydarzeń i nazwisk jest przypadkowa.

Redaktor prowadząca

D. A. Dziedzic

Redakcja i korekta

Kamila Całka

Projekt okładki

Marlena Sychowska

Ilustracja na okładce

Izabela Tempka (@paintmemoon)

Skład

D. A. Dziedzic (@okiemredaktora)

Copyright © Anna Dziedzic

Copyright for the cover © Marlena Sychowska

Copyright for the art © Izabela Tempka

Trwaj chwilo!~J.W. Goethe

Dla tych, którzy musielizbyt wcześnie dorosnąć

Rozdział 1

Najpierw pranie, potem siebie. Im starsza byłam, tym więcej sensu nabierały te słowa. Bo obowiązki zawsze będą ważniejsze, a jeśli chcesz od nich odpocząć, to raczej dopiero po śmierci. I tak oto doszło do tego, że w wieku dwudziestu trzech lat pakowałam walizkę, by następnego dnia pojechać na Pohako, „wyspę marzeń, raj dla zapracowanych, gdzie nie czeka cię nic poza odpoczynkiem. W dzień opalasz się na piaszczystej plaży nad brzegiem morza, a wieczorem drinki przygotowane przez przystojnych barmanów podają ci piękne kelnerki w bikini”. Od tygodni nie myślałam o niczym poza tym wyjazdem i w końcu nauczyłam się reklamy na pamięć. Szkoda tylko, że miałam być jedną z tych kelnerek, a nie z tych opalających się. Miałam tworzyć raj dla innych, zamiast z niego korzystać. Niedobrze mi się robiło na myśl o tych wszystkich obleśnych, starych facetach, którzy będą gapić mi się na cycki. Ale cóż, czasem po szczęście trzeba się schylić baaardzo nisko. A właściwie po pieniądze.

– Masz piękny sufit, kochana, ale nie dzwonię do ciebie na kamerce, żeby go podziwiać. – Lisa tak długo się nie odzywała, że zdążyłam zapomnieć, że w ogóle „rozmawiamy”. Robiła tak od zawsze i dawno się do tego przyzwyczaiłam, teraz jednak podskoczyłam, skupiona na czymś innym.

– Kocham cię, L, ale muszę się spakować dzisiaj. Jeszcze muszę się dokładnie ogolić przed jutrzejszym lotem, żeby mnie nie wywalili pierwszego dnia – mruknęłam, wpychając w wolną przestrzeń chustkę w kwiaty, której nigdy nie zakładałam, ale którą wszędzie zabierałam ze sobą, bo to prezent od mamy.

– Jaką walizkę? Co ty masz z głową? Kochana, całe dnie będziesz latać w bikini, a te kilka sznurków zmieścisz do torebki.

Przewróciłam oczami, mimo że było w tym trochę racji. Nawet sporo, ale nie zamierzałam przyznać tego na głos. Podejrzewałam, że po tych trzech miesiącach już nigdy więcej nie włożę stroju kąpielowego.

– Chyba wolę zachować wrażenie, że to prawdziwe wakacje, zanim zmierzę się z rzeczywistością. – Popatrzyłam krytycznie na walizkę, do której nic już nie miało prawa się zmieścić, choć wciąż zostało mi kilka rzeczy do spakowania.

– Wiesz, że to niewiele zmienia? Jestem pewna, że tam wszyscy będą łazić w strojach.

– A ja jestem pewna, że zabiorą milion bagaży, żeby się pochwalić, ile posiadają. – Rzuciłam jej znaczące spojrzenie, choć i tak nie mogła tego zobaczyć.

– Masz krzywdzącą opinię na temat ludzi – zauważyła, oglądając paznokcie.

– O tobie myślę w samych superlatywach! – Sięgnęłam po telefon, by tym razem mogła ujrzeć moją minę.

Uśmiechnęła się promiennie.

– Bo inaczej się nie da. – Puściła mi oko.

Mimo śmiechu przewróciłam oczami i rzuciłam komórkę z powrotem na łóżko. Zabrałam się za zamykanie walizki.

– Kończę, Lisa. Muszę jeszcze sprawdzić, czy niczego zapomniałam. I naprawdę przydałoby się ogolić.

– A mówiłam, żebyś zapisała się ze mną na depilację! Problem byłby z głowy.

– Przyjedziesz jutro? – zmieniłam temat. Nie zamierzałam iść na żaden wosk ani laser i robić z siebie pośmiewiska, gdybym zaczęła wyć z bólu.

– Obiecałam, Debs.

– Wiem, tylko się upewniam. – Pokazałam się jej jeszcze w telefonie. – Kocham cię, L.

– Ja ciebie bardziej, D.

A potem zamiast uśmiechniętej przyjaciółki zobaczyłam w zgaszonym ekranie siebie. Za szybko się rozłączyła. Nie byłam gotowa na pożegnania.

***

Nie należałam do śpiochów. Nie marnowałam nocy na bzdury, więc budziłam się dość wcześnie i zwykle wstawałam przy pierwszym budziku. Ale otworzyć oczy godzinę wcześniej, o piątej rano, to jednak przesada. Wiedziałam jednak, że już nie zasnę. Nigdy mi to nie wychodziło. Podniosłam się więc z jękiem, przeciągnęłam trzy razy, ziewnęłam pięć i ruszyłam do łazienki. Byłam blada jak trup, ale nie miałam siły się malować. Zresztą po postawieniu stopy na Pohako cały makijaż z pewnością by spłynął. Umyłam więc tylko twarz i spięłam włosy w koński ogon. Niewiele to pomogło, ale miałam nadzieję, że zdrzemnę się w samolocie, a po kontakcie ze słońcem odzyskam kolory. A przynajmniej, że będę wyglądać na żywą.

Usłyszałam dźwięk domofonu, więc otworzyłam szybko drzwi i poszłam się przebrać. Wiedziałam, że Lisa skrytykuje moje spodenki do kolan, twierdząc, że to zbyt pruderyjny strój jak na Pohako, ale gdy już to zrobiła, nie mogłam się na nią gniewać. Zaparzyła kawę i przyniosła mi swoją sałatkę owocową, za którą wprost przepadałam. Wystarczyła mi miska, żebym zniosła wszystko.

– Musimy zaraz wyjeżdżać, jeśli nie chcesz przegapić lotu. Mam jeszcze sprawdzić, czy na pewno wszystko zabrałaś?

– Nie trzeba, L. Na pewno wszystko mam.

– Ładowarkę?

Zaklęłam cicho i poszłam odłączyć ładowarkę, która zwisała leniwie z gniazdka. Zwinęłam przewód i wraz z telefonem wrzuciłam go do torebki.

– Paszport, portfel… – wymieniałam jeszcze dla pewności. – I bilet. Mam. Najważniejsze mam.

– No to chyba… do wyjścia.

– Chyba… Zanim się rozmyślę.

Wzięłam torebkę, Lisa od razu zabrała walizkę, pozamykałam drzwi i przekazałam klucze przyjaciółce. Nie chciałam zabierać ich ze sobą z obawy, że jeszcze je zgubię, a poza tym zostawienie mieszkania samego sobie na cały okres wakacyjny nie wydawało się najlepszym pomysłem. Lisa obiecała się nim zaopiekować, więc byłam spokojna. Nie zawsze się zgadzałyśmy, ale liczyć na nią mogłam w każdej sytuacji.

– Nie wiem, jak wytrzymam bez ciebie tyle miesięcy – mruknęła, wyjeżdżając z parkingu.

Dziwiło mnie, że w ogóle się odezwała, bo zwykle w trakcie jazdy była tak skupiona, jakby najmniejszy dźwięk mógł spowodować wypadek.

– Będę dzwonić, pisać. Szybko minie – odparłam, choć sama nie do końca w to wierzyłam. W to, że szybko minie, bo dzwonić i pisać zamierzałam choćby nie wiem co.

Uśmiechnęła się niemrawo, ale nie powiedziała już ani słowa dopóki nie zgasiła silnika na parkingu lotniska.

– Weź wstaw jakieś zdjęcie na Insta. Niech ludzie wiedzą, że się świetnie bawisz!

– Jasne, genialny pomysł, L – zakpiłam, po czym zniżyłam głos, by nikt inny nie usłyszał: – „Patrzcie, jestem na Pohako, świecę cyckami przed podstarzałymi facetami, tak zarabiam na życie!”. Hasztag „loserka”. – Spojrzałam znacząco na Lisę, a ona przewróciła oczami.

– Daj spokój, może poznasz tam jakiegoś przystojniaka.

– Ta, w końcu jestem księżniczką Disneya.

– Tiana też sądziła, że nie jest, a potem… ha?

Nie miałam na to odpowiedzi. Wszystkie moje argumenty dotyczące Księżniczki i żaby wyczerpały się jeszcze w liceum. Nie wiedziałam, czy Lisa naprawdę wierzyła, że taka historia może się przydarzyć którejś z nas (poza zamianą w żabę, w to z pewnością nie wierzyła. Chyba), czy powtarzała to na złość mnie. Obie wersje były równie prawdopodobne, a Lisa nigdy nie potwierdziła ani nie zanegowała żadnej z nich.

Usiadłyśmy na ławce i wypiłyśmy zimne już kawy kupione po drodze w Starbucksie – bo ceny na lotnisku były zabójcze – kiedy nadeszła pora mojej odprawy.

– Pojechałabym z tobą, ale jestem za płaska. – Lisa przytuliła mnie mocno.

– Nie jechałabym bez ciebie, gdybym nie potrzebowała tej kasy. – Ścisnęłam ją jeszcze mocniej. Jej włosy dostały mi się do ust, ale nie mogłam się teraz odsunąć. To objęcie miało mi wystarczyć na najbliższe miesiące.

– Zgłoszę ich do jakiegoś urzędu za wymóg podania rozmiaru stanika – chlipnęła cicho.

– Ale jak wrócę, dobrze? Żeby mi zapłacili najpierw.

Zaśmiała się krótko.

– Kocham cię, Debs.

– Ja ciebie bardziej, Lisa.

Odsunęłam się od niej i natychmiast poczułam pustkę. Świadomość, że będziemy tak daleko tak długo, przygniotła mnie niespodziewanie, sprawiając niemal fizyczny ból. Miałam ochotę zgiąć się wpół i rozpłakać. Wszystko było tak beznadziejnie trudne.

– Zobaczysz, że za rok pojedziemy tam razem. I nie do pracy, tylko na wakacje. Obiecuję.

– Trzymam za słowo, D. Tymczasem lepiej zacznę oszczędzać.

Zaśmiałam się. Otarłam łzy zadowolona, że jednak się nie pomalowałam. Ruszyłam do odprawy. Miesiące bez Lisy to jedno. Ale odprawa, czekanie na samolot i lot wcale nie widziały mi się lepiej. Zrobiło mi się niedobrze i liczyłam jedynie na to, że nie zwymiotuję.

***

Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Wdech…

Nie pomagały ani oddychanie, ani uspokajająca playlista na Spotify, ani żadna inna playlista. Nie pomagało nic. Jeszcze nie wsiadłam do samolotu, a już zaczynałam odczuwać skutki choroby… Istniała jakaś choroba związana z lataniem? Choroba morska, choroba lokomocyjna… Może chorobę lokomocyjną dało się pod to podciągnąć? Nie miałam pojęcia, a zastanawianie się nad tym wcale nie przynosiło pozytywnych skutków. Noga skakała mi niekontrolowanie, denerwując mnie i starszą panią obok, która wciąż posyłała groźne spojrzenia to w moją stronę, to w stronę mojej nogi. Nic nie mogłam na to poradzić.

Wdech. Wydech.

Spróbowałam się rozluźnić, ale wtedy żołądek podszedł mi do gardła, więc natychmiast ponownie się napięłam, a noga wróciła do wybijania swojego rytmu. Masakra. Starsza pani aż sobie poszła.

– Przepraszam – jęknęłam żałośnie, ale zapewne mnie nie usłyszała. I dobrze, bo jedynie zrobiłabym z siebie większe pośmiewisko.

Przymknęłam oczy i zaczęłam liczyć w myślach od stu do jednego, co zwykle pomagało mi się uspokoić. Dotarłam do siedemdziesięciu dwóch, gdy odniosłam wrażenie, jakby ktoś się we mnie wpatrywał. Wzdrygnęłam się, ale liczyłam dalej, starając się je zignorować. Przy sześćdziesięciu pięciu swędziało mnie już całe ciało, więc próbując zachowywać się jak najbardziej naturalnie, najpierw zerknęłam w telefon, a potem omiotłam wzrokiem wszystko i wszystkich wokół. Każda osoba na lotnisku zajęta była komórką. Najwyraźniej miałam jakąś manię prześladowczą.

Kiedy wreszcie mogłam wsiąść do samolotu, ulżyło mi, choć jedynie na chwilę. Zaraz przyszło zdenerwowanie związane z pierwszym lotem. W ostatnich tygodniach trochę czytałam o tego typu podróżach i wiedziałam już, że to z jednej strony najbezpieczniejsza forma transportu, a z drugiej, że w razie wypadku nikt nie ma żadnych szans na przeżycie. To nie pocieszało. Byłam nawet bliska zwrócenia biletu i rezygnacji z pracy. Gdyby nie Lisa, pewnie bym to zrobiła.

Odnalazłam swoje miejsce. Przypadło mi środkowe w rzędzie po prawej stronie. Nie uśmiechało mi się to, ale pomyślałam, że hej, może poznam jakąś fajną dziewczynę, która też wybiera się do pracy. Trochę się przeliczyłam. A nawet bardzo. Po obu stronach usiedli mężczyźni, na oko pięćdziesiąt plus. I pewnie mogłabym to zignorować, gdyby uważnie nie zmierzyli mnie wzrokiem.

Przyzwyczajaj się, usłyszałam złośliwy głos w swojej głowie.

Postanowiłam się nim nie przejmować. Zresztą i tak nie miałam za bardzo wyboru. Alternatywą pozostawała ucieczka, a na nią nie było mnie stać. Oparłam więc ręce na podłokietnikach, na ich końcach zacisnęłam dłonie, a potem zamknęłam oczy, jakbym dzięki temu mogła przegapić moment startu i lądowania. Pasów nie odpięłam nawet wtedy, kiedy już pozwolono. Na wszelki wypadek, choć nie wiedziałam, jak mogłyby mnie ochronić, gdy zaczniemy tonąć albo rozbijemy się o skały. Może chociaż w trakcie turbulencji nie uderzę o nic głową.

***

Zasnęłam. Przynajmniej tak mi się wydawało, bo czułam się jak po przebudzeniu. Otworzyłam oczy i zerknęłam na telefon, żeby sprawdzić godzinę. Tak, zdecydowanie musiałam spać.

Mięśnie bolały mnie od niewygodnej pozycji, której od półtorej godziny nie zmieniłam. Przeciągnęłam się, na ile pozwoliło mi na to środkowe siedzenie, powierciłam, żeby usadowić się wygodniej, a potem wróciłam do poprzedniego ułożenia. Nietrudno wyobrazić sobie moje zdziwienie, kiedy lewa ręka trafiła na cudzą rękę.

Zacisnęłam zęby. Ani mi się śniło tak łatwo oddać podłokietnik. Potrzebowałam go. Leciałam po raz pierwszy, a ten stary facet wyglądał na takiego, co nie przejmuje się lotem. Mógłby ustąpić.

Obudził się we mnie nagły bunt i pod jego wpływem zepchnęłam rękę mężczyzny. Z zadowoleniem ułożyłam na podłokietniku swoją i już miałam uciąć sobie kolejną drzemkę, gdy to moja ręka została zepchnięta. Z upartością godną osła nie zamierzałam ustąpić i rozpoczęła się prawdziwa wojna. Na zmianę się spychaliśmy, próbowaliśmy podejść drugiego podstępem, aż w końcu, nagle, bez ostrzeżenia, nasze dłonie się zetknęły, a mężczyzna splótł ze sobą nasze palce. Jakbyśmy byli parą.

Otworzyłam szeroko oczy i odwróciłam gwałtownie głowę, by spojrzeć na najbardziej bezczelnego człowieka, jakiego przyszło mi w życiu spotkać. Zamierzałam go zwyzywać, ale całkowicie odebrało mi mowę. On zdecydowanie nie był pięćdziesiąt plus. Mógł być co najwyżej trzydzieści plus. I był przystojny. Bardzo przystojny. Za bardzo. Aż poczułam ucisk w przeponie, co oczywiście zwiastowało kłopoty.

On nie jest księciem z bajki, powtarzałam sobie. On jedynie próbuje cię poderwać, i to wcale nie w elegancki sposób.

A jednak coś działo się ze mną nie tak, jakby mózg przestał nagle pracować. Nie potrafiłam oderwać od niego wzroku. Miał w sobie coś przyciągającego. Chyba oczy. Bo choć jego twarz pozostawała poważna, niemal surowa, oczy się śmiały.

Śmiały się? To go… bawiło?

Poczułam, jak zdenerwowanie ogrzewa mnie od środka, i wyrwałam dłoń.

– Nie za dużo sobie wyobrażasz? – syknęłam.

– Tego jeszcze nie wiem. – Obrzucił moje ciało spojrzeniem. – Ale wydaje mi się, że nie.

Cham i prostak. Nie zamierzałam nawet tego komentować. Założyłam ręce na piersi i utkwiłam wzrok obrażonego dziecka w siedzeniu przede mną.

– Twój pierwszy raz?

Wszystkie emocje zostały wyparte przez kotłujące się we mnie oburzenie. Jego spokojny wyraz twarzy uświadomił mi jednak, że tylko ja miałam tu sprośne myśli. Samolot. Oczywiście, że chodziło o samolot! Pozostała mi nadzieja, że nie zauważył, że opacznie zrozumiałam jego słowa, bo nie udałoby mi się zapaść pod ziemię. Zresztą z tej wysokości wolałam nie próbować.

– Aż tak to widać? – rzuciłam, starając się ukryć zażenowanie.

– Widziałem cię na lotnisku.

Czyli wcale sobie nie ubzdurałam, że ktoś mnie obserwuje! No dobra, może i powinno mnie to zaalarmować, bo było zwyczajnie dziwne. Mimo to poczułam, jak się rozluźniam. Dobrze wiedzieć, że jednak nie mam manii prześladowczej.

– Masz dziwne sposoby odreagowywania stresu – kontynuował tymczasem. – Raz zachowujesz się, jakbyś miała ADHD, a za chwilę, jakby najmniejszy ruch miał cię zabić.

– Dobrze się przyjrzałeś, co?

Jego usta wygięły się w taki sposób, że serce mimowolnie zaczęło mi bić szybciej. Było w tym coś między uśmiechem a kpiną i ani trochę nie podobało mi się, jak na to reaguję.

– Po twojej pewności domyślam się, że ty jesteś doświadczony w tych sprawach?

Oczy mu błysnęły, a ja momentalnie poczułam gorąco. Nie tak to miało zabrzmieć. Nie zamierzałam flirtować ani rzucać podtekstami. Modliłam się w duchu, żebym nie oblała się rumieńcem. Nie miałam, co prawda, tendencji do czerwienienia się, ale organizm lubił sobie ze mnie szydzić.

– Można tak powiedzieć. Na Pohako latam od pięciu czy sześciu lat.

Byłam mu szczerze wdzięczna, że potraktował mnie poważnie i nie brnąłw temat, którego nie chciałam zaczynać. Nie potrzebowałam dodatkowego powodu, by się denerwować. Wystarczyło mi odtwarzanie wszystkich możliwych katastrof, jakie mogą nam się przytrafić.

Jęknęłam cicho. I po co znowu o tym pomyślałam? Przetarłam twarz dłońmi, odchyliłam głowę do tyłu i wzięłam głęboki oddech. Usłyszałam głos mężczyzny, ale jakby przytłumiony. Nie miałam jednak ochoty ani sił, by się na nim koncentrować. Kiedy otworzyłam oczy, okazało się zresztą, że nie mówił do mnie, tylko do stewardesy. Po chwili wyciągnął do mnie butelkę piwa. Ostrożnie ją od niego wzięłam i przyglądałam się jej sceptycznie.

– Napij się, pomoże ci – zachęcił.

Zaczęłam skubać wargę i przeniosłam na niego niepewne spojrzenie. Przewrócił oczami na widok mojej miny.

– Środek usypiający zacznie działać pół godziny po wylądowaniu. Żebym miał pewność, że nikt nie będzie widział, co z tobą robię i dokąd cię zabieram.

Żołądek mi się zawiązał, choć wiedziałam, że tylko żartował. A może wcale nie? Może mówił poważnie, ale celowo z ironią, by mnie zmylić? Jakoś nie miałam ochoty tego pić.

Westchnął, widząc, że się ociągam, zabrał mi butelkę i sam wziął kilka łyków, tak żeby dało się zobaczyć, że piwa ubyło.

– Jeszcze jakieś wątpliwości? – Oddał mi butelkę. – Rozluźnisz się.

Wciąż się wahałam, ale nie chciałam też wyjść na dzikuskę, która na każdym kroku podejrzewa, że ktoś chce ją zgwałcić. Więc się napiłam. Było dobre i zimne, duszkiem wlałam w siebie pół butelki. Czy się rozluźniłam, nie wiem, bo nie czułam większej różnicy, ale na pewno mnie to orzeźwiło. A zaraz potem przypomniał mi się tekst Mańka z Epoki lodowcowej: „Wypluj go. Nie wiadomo, gdzie się szlajał”.Czy tam parafrazując do obecnej sytuacji: Nie wiadomo, co miał w ustach.

Włożyłam wszystkie siły w to, żeby się nie skrzywić i wywalić tę myśl z umysłu.

– Dzięki – mruknęłam.

Uśmiechnął się w odpowiedzi.

– To prawie jak pocałunek – skomentował. – Tylko że ja jeszcze nie wiem, jak ty smakujesz.

I na co mi było to piwo? Żeby pozbyć się tego gorąca, które mnie ogarnęło wraz z jego słowami, musiałabym chyba wypić całą skrzynię.

Policzyłam w myślach do trzech i wyciągnęłam do niego butelkę.

– Na więcej nie licz.

Oczy mu się roześmiały, ale też się napił.

– Mimo wszystko liczę na więcej – powiedział cicho, nachylając się nad moim uchem, a mnie dreszcz przebiegł po plecach.

Koniecznie musiałam się uspokoić i wyjaśnić sobie, że to zły pomysł, który z pewnością źle się skończy.

***

Zagadał mnie. Poruszył tyle tematów, że nawet nie wiedziałam, kiedy minął lot, aż tu nagle kazali ponownie zapiąć pasy. Których wciąż nie odpięłam, swoją drogą. Czułam się jak bohaterka Francuskiego pocałunku.

Nie. Wróć. Nie. Nie. Nie. Żadnych francuskich pocałunków. W ogóle żadnych pocałunków.

– Nie denerwuj się. – Złapał moją dłoń, którą trzymałam na udach. Teraz tym bardziej cieszyłam się, że miałam spodenki do kolan (nawet jeśli podczas siedzenia kończyły się w połowie ud) i naszła mnie ochota, by wykrzyczeć to Lisie, ale ona i tak by się uparła, że zdecydowanie lepiej, gdybym założyła sukienkę. Najlepiej krótką. – Katastrofy przy lądowaniu zdarzają się niezwykle rzadko. A w razie czego nawet nie poczujesz, że umierasz.

Otworzyłam usta w oburzeniu, a on to bezczelnie wykorzystał. Podszedł mnie, zrobił to celowo, ale nawet nie potrafiłam być zła. Ucisk przechodził od serca do przepony, od przepony do serca, pojawiał się nagle w podbrzuszu, odbierał powietrze. Muśnięcie języka na mojej wardze. Usta przyciśnięte do moich. Nic więcej. Ale ja nie potrzebowałam nic więcej. Poza tym nie byłam pewna, czy przy czymś więcej czasem bym nie eksplodowała.

Skupiłam się na jego oczach. Z bliska wyglądały na złote. Miały coś z orzecha, piwa, bursztynu. I błyszczały. Zadowoleniem, pewnością siebie, pożądaniem. A kiedy to do mnie dotarło, zaczęło mi się udzielać.

Koła samolotu uderzyły o ziemię, a z mojego gardła wydobył się cichy pisk. Choć właściwie przypominało to bardziej czknięcie. Przez chwilę żałowałam, że jednak się nie rozbiliśmy, a potem zobaczyłam, że on zaśmiał się całym samą. Nawet ramiona mu się zatrzęsły. Wyglądał naprawdę uroczo i stwierdziłam, że odrobina wstydu była niewielką zapłatą za ten widok.

Skup się, Debbie, upomniałam się w myślach. Pamiętaj, po co tu przyjechałaś. A przyjechałam do pracy, po pieniądze, których rozpaczliwie potrzebowałam – choć nigdy nie przypuszczałam, że można ich potrzebować aż tak bardzo.

Mimo to nie zabrałam ręki, a on najwyraźniej nie zamierzał jej puszczać. Trzymał ją mocno, gdy odpinaliśmy pasy, gdy wychodziliśmy z samolotu i gdy poszliśmy odebrać bagaże. Puścił dopiero, gdy ściągał z taśmy moją walizkę. Kiedy wziął swoją torbę, poczułam się głupio, bo Lisa najwyraźniej miała rację, twierdząc, że przesadzam z ilością rzeczy. Ulżyło mi trochę później, kiedy zauważyłam, że rzeczywiście były osoby z wieloma bagażami, i to zdecydowanie należącymi do kategorii „na pokaz”. A Lisa mówiła, że krzywdząco oceniam ludzi, prychnęłam w myślach.

– Masz ochotę na kawę? – spytał, tylko na ułamek sekundy zerkając na mnie znad telefonu, na którym wystukiwał jakąś wiadomość.

Miałam, ale odmówiłam. Zbyt długo znałam życie, by nie wiedzieć, że tam, gdzie utrzymuje się monopol, ustalano kosmiczne ceny. A ja się narażałam w samolocie, żeby pieniądze zarobić, a nie wydawać.

Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, natychmiast oblał mnie pot. Czułam, jak ubrania przyklejają mi się do ciała, i pozostało mieć nadzieję, że nie pojawiają się na nich wielkie mokre plamy.

– Dokąd idziesz? – usłyszałam ponownie jego głos, kiedy skręciłam w stronę autobusu.

Roześmiał się, gdy mu odpowiedziałam, ale zaraz odchrząknął i przybrał poważny wyraz twarzy, w którym jednak wciąż dostrzegałam pobłażliwość.

– Zamierzasz jechać autobusem? – zapytał, jakby nie potrafił w to uwierzyć.

Zamierzałam. Tłum ludzi nie zachęcał. Nie trzeba było podchodzić bliżej, żeby zobaczyć, że panuje tam potworny ścisk. Ale przejazd nie trwał długo i nie musiałam się martwić o drogę. Wolałam się trochę pomęczyć, zamiast błądzić i dotrzeć na miejsce nie wiadomo kiedy.

– Można wziąć auto. Zawiozą nas. Wiesz, na zasadzie taksówki.

Zagryzłam wargę. Samochód kontra autobus. Wszystko przemawiało za pierwszą opcją, ale druga miała niezaprzeczalny atut – autobus był darmowy.

Najwyraźniej można ze mnie czytać jak z otwartej księgi, bo za chwilę mężczyzna odezwał się ponownie:

– Ja stawiam – powiedział bez cienia kpiny. – Podziękujesz dotrzymywaniem mi towarzystwa.

Nie czekał na moją reakcję. Złapał uchwyt mojej walizki i pociągnął ją w stronę najbliżej stojącego auta. Otworzył mi drzwi, po czym razem z kierowcą umieścił nasze bagaże w bagażniku. Ja tymczasem starałam się usiąść tak, by siedzenie nie odbiło mi się na nogach, a nogi nie przykleiły do siedzenia, jak to zawsze w upalne dni.

– Od jak dawna tu przyjeżdżasz? – odezwałam się pierwsza, kiedy ruszyliśmy w drogę.

– Pięć, sześć lat – odparł bez mrugnięcia okiem, a do mnie dotarło, że już mi o tym mówił. Albo zapomniał tak jak ja, albo zwyczajnie zignorował. Tak czy siak, zrobiło mi się głupio.

– I jak tu jest? Tak jak reklamują?

Uśmiechnął się jednym kącikiem.

– Powiedzmy. Ludzie bywają upierdliwi, ale da się przeżyć. Przy odpowiednim podejściu przestaje to denerwować, a zaczyna śmieszyć. Choć ręce opadają, gdy się słyszy, że lód w drinku był za zimny albo że słońce za mocno grzeje.

– Teraz żartujesz, prawda? – Spojrzałam na niego spode łba.

Pokręcił głową.

Oficjalnie straciłam wiarę w ludzi.

– A jak traktują personel? – To interesowało mnie najbardziej.

– Zależy. Większych dram nie kojarzę. – Wzruszył ramionami. – Raz ktoś kogoś oskarżył o kradzież, ale potem się wyjaśniło. Nic szczególnego. Tak to raczej nie ma na co narzekać.

Korciło mnie, by pociągnąć go bardziej za język. Chciałam wiedzieć, czy rzucali komentarze albo przekraczali granicę, ale jakoś głos uwiązł mi w gardle. Nie zmusiłam się, by o to dopytać. Nie byłam pewna, jak to odbierze. Poza tym jemu samemu mogło to nie przeszkadzać. Wydawało się, że też lubił przekraczać granicę. Inaczej przecież nie złapałby nieznajomej za rękę (dwa razy) ani tym bardziej jej nie pocałował. Choć w sumie ja normalnie raczej bym na to nie pozwoliła, po prostu górę wzięły zaskoczenie i stres. Ale on nie był zestresowany, więc nie miał usprawiedliwienia. Nie wiedziałam, co o tym myśleć, ale nie chciałam, by on zmienił zdanie na mój temat. Bo chyba mnie lubił, prawda?

Istniała jeszcze szansa, że chciał mnie po prostu zaciągnąć do łóżka. Na razie to jednak odrzucałam. Było miło, jeśli się miało zepsuć, to i tak się zepsuje, teraz mogłam korzystać. I liczyłam, że przydzielą nam te same zmiany, a co za tym idzie – czas wolny o tych samych porach.

Odwróciłam się w jego stronę, by dodać coś jeszcze, ale patrzył na mnie w taki sposób, że natychmiast wszystko uleciało mi z głowy. Nie, on nie patrzył. On się wpatrywał. Intensywnie. I nie miałam najmniejszych wątpliwości, że dobrze wie, jak to działa na dziewczyny. W tej chwili przed wytyczeniem jasnych granic powstrzymywała mnie jedynie myśl, że jeśli coś między nami będzie nie tak i wpłynie to na pracę, to pozbędą się mnie. Bo ja byłam nowa, a jego znali. Mnie chętniej zastąpią.

– Deborah – wymówił powoli. – Ładne imię.

Zmarszczyłam brwi i przechyliłam głowę.

– Nie przypominam sobie, żebym się przedstawiała.

– Masz podpisaną walizkę.

No tak, rzeczywiście.

– Wolę, jak mówią do mnie Debbie.

– Deborah brzmi ładniej.

– Nie dla mnie.

Delikatnie zmrużył oczy.

– W porządku. Może być i Debbie.

Nie skomentowałam tego, mimo że ciśnienie mi się podniosło. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego ludziom tak trudno przychodzi uszanować moje zdanie i zwracać się do mnie tak, jak tego chciałam. Debbie. Ładniej, prościej, krócej. Nie prosiłam o nic ponad ich siły.

Weź się w garść, usłyszałam w głowie głos Lisy. To tylko głupie imię. Korona ci z głowy nie spadła. Okres ci się zbliża czy co?

Westchnęłam. Nawet tak daleko od domu przyjaciółka musiała prawić mi morały. I nawet w mojej wyobraźni musiała mieć rację. No i co ja bym bez niej zrobiła?

Odwróciłam twarz w stronę okna, by choć przez chwilę móc podziwiać krajobraz, a przy okazji zobaczyć, jak w rzeczywistości prezentuje się Pohako. Wyspę, jak i całe Karaiby, dotychczas znałam jedynie z reklam i zdjęć zamieszczanych w internecie. W końcu miałam możliwość przekonać się, jak to wygląda na żywo. A właściwie to tę możliwość zmarnowałam. Droga bowiem nie była długa, w dodatku spędziłam ją na rozmowie z… mężczyzną, którego imienia wciąż nie znałam. Teraz więc zobaczyłam jedynie hotel w całej jego okazałości. Wystarczyło, by zaparło mi dech. Ogromny, nowoczesny, bez skazy. Przynajmniej taki wydawał się z wierzchu. Nie miałam pojęcia, co zastanę, gdy podejdę bliżej.

Wysiadłam z samochodu i przyłożyłam dłoń do czoła, by móc coś dostrzec, nie będąc oślepiona przez słońce. Wszystko mi mówiło, że zaraz się tu zgubię.

– Zobaczymy się wieczorem? – usłyszałam przy uchu znajomy już głos, a za chwilę obok mnie pojawiła się moja walizka.

– Nie idziesz do recepcji? – spytałam zaskoczona. Mimo że jeszcze przed chwilą byłam na niego zła, teraz wolałabym, żeby nie zostawiał mnie samej. Ostatni raz tak się stresowałam przed egzaminem na prawo jazdy. Czwartym, piątym i szóstym. Ten ostatni zdałam cudem.

– Nie muszę. Wiem, gdzie iść. – Uśmiechnął się leniwie. – To jak? Zobaczymy się wieczorem?

– Nawet nie wiem, jak masz na imię – zauważyłam.

– Przyjdź wieczorem do baru, to ci powiem. – Jego zęby błysnęły, gdy mnie opadły ramiona, a na twarzy pojawiła się rezygnacja.

– Skąd pewność, że aż tak mi zależy? – dodałam jeszcze, gdy już stawiał pierwsze kroki w tył.

– Nie mam pewności. – Mrugnął. – Przekonam się wieczorem.

Potem się odwrócił i poszedł w swoją stronę, a jego postawa świadczyłao zadowoleniu. Albo to sobie wmawiałam, bo po prostu wiedziałam, że jest zadowolony.

Pokręciłam głową, wyciągnęłam rączkę walizki i powlokłam się w stronę recepcji. Zapewne bym tam nie trafiła, gdyby nie dyskretne wskazówki i strzałki, ale ważne, że się udało.

Lobby przytłaczało swoim ogromem. Choć podejrzewałam, że to jedynie moje wrażenie, a bogacze, którzy przywykli do przestronnych pomieszczeń, uznawali je za zwyczajne, a może nawet skromne. Podłoga przypominała mi taflę oceanu. Przez oszklone ściany dostrzegałam basen, ustawione wzdłuż niego leżaki z parasolkami, a kawałek dalej, pod dachem podtrzymywanym przez dwie ściany i kolumnę – coś na kształt baru. To chyba tam chciał się spotkać tajemniczy nieznajomy.

W samym lobby ustawiono kilka kanap i stolików, ale nikt ich nie zajmował, a one same wyglądały tak nieskazitelnie, że kojarzyły się raczej z eksponatami muzealnymi niż zachętą do odpoczynku. Przy recepcji zaś znajdowało się kilka osób – głównie pary.

Rozejrzałam się, nie bardzo wiedząc, dokąd się udać. Wypatrzyłam jedynie windę obok schodów, która wydawała mi się kompletnie zbędna w zaledwie dwupiętrowym budynku. Z drugiej strony gdyby boye hotelowi mieli nosić po schodach te wszystkie bagaże… A niektórzy goście wyglądali, jakby zabrali ze sobą całą szafę, a nawet trzy.

Gdy jedno z okienek recepcji się zwolniło, podeszłam do młodej dziewczyny. Włosy ściągnięte w ciasny kok dodawały jej kilka lat.

– Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – zapytała z wystudiowaną uprzejmością.

– Cześć, jestem Debbie. Deborah Hawkes – poprawiłam się.

– Czy ma pani rezerwację? – Od razu zaczęła wystukiwać coś na klawiaturze komputera. Byłam pod wrażeniem prędkości, z jaką poruszały się jej palce. Niemożliwe, żeby ani razu się nie pomyliła.

– Nie, nie – zaprzeczyłam szybko, żeby nie przysparzać jej dodatkowego trudu. – Przyjechałam tu do pracy. Ale to mój pierwszy raz i nie bardzo wiem, gdzie iść

Sztuczny uśmiech zszedł z jej ust, a przez twarz przebiegł cień zmęczenia. Trochę się przygarbiła, co uczyniło ją bardziej ludzką i przystępną.

– Jestem Monica – przedstawiła się, choć doskonale mogłam wyczytać to z pozłacanej plakietki zdobiącej białą koszulę z krótkimi rękawkami. – Już dzwonię po kierowniczkę. – Sięgnęła po telefon, po czym nachyliła się w moją stronę i zniżyła głos do szeptu: – Jest straszną jędzą, więc się jej nie sprzeciwiaj. W razie czego pytaj mnie albo innych dziewczyn, to bezpieczniejsze.

Podziękowałam z nadzieją, że była szczera i nie próbowała mnie przestraszyć ani wrobić. Bez słowa czekałam, aż zadzwoni, gdzie trzeba, po czym przesunęłam się w kąt, by nie przeszkadzać innym i nie rzucać się w oczy. Monica z pełnym profesjonalizmem wróciła do pracy, a ja po chwili stanęłam twarzą w twarz z elegancką kobietą po czterdziestce, zastanawiając się, jakim cudem wytrzymywała w żakiecie w taki upał.

Przedstawiła się jako Kirsten James, kierowniczka kadr, bla, bla, bla, której mam bezwzględnie słuchać i tak dalej. Niewiele zapamiętałam z jej wywodu, bo głównie reklamowała mi Pohako, jakbym przyjechała tu na wakacje, a właściwie jakbym dopiero z takim zamiarem się nosiła, ale wciąż nie potrafiła się zdecydować. Szczerze mówiąc, to tym głosem ostrym jak brzytwa raczej by mnie odstraszyła.

Przeszłyśmy korytarzem, który sprawiał wrażenie, jakby z każdym krokiem się zwężał. Lisa ze swoim zamiłowaniem do kina akcji na pewno zdążyłaby już wymyślić z milion teorii spiskowych i powodów, by zawrócić. Uśmiechnęłam się na tę myśl.

Kirsten pchnęła drzwi i zaprosiła mnie do niewielkiego pomieszczenia, najwyraźniej służącego za gabinet. Tak przynajmniej wnioskowałam po zwykłym biurku, dwóch krzesłach po jego przeciwnych stronach i regale z mnóstwem segregatorów. Wszystkie wyglądały identycznie – ciemnozielone, ponure, bez żadnych oznaczeń, z pustymi etykietami. Nie miałam pojęcia, jakim cudem Kirsten wiedziała, po który ma sięgnąć i z którego co wyjąć. W każdym razie bez słowa wskazała mi krzesło i położyła przede mną trzy kartki do podpisu.

– Kilka zasad obowiązujących w naszym hotelu – wyjaśniła. – To tylko formalność, skoro umowę już podpisałaś. Podpisz na każdej stronie i idziemy dalej.

Zerknęłam na arkusze. Drobna czcionka i niemal całkowity brak marginesów krzyczały, by jednak nie podpisywać.

– Mogę to najpierw przeczytać? – zapytałam ostrożnie.

Po jej minie wnioskowałam, że nie. Uniosła brwi, zmrużyła oczy, zacisnęła wąskie usta w jeszcze węższą linię.

– Nie mamy na to czasu. Dziewczyny ci potem wszystko przekażą. Kopia w razie potrzeby też jest zawsze dostępna. Choć mniemam, że to nie będzie konieczne. Podpisz.

Przeszedł mnie dreszcz, jakbym właśnie podpisywała wyrok śmierci na samą siebie albo zezwolenie, by ktoś na moje nazwisko wziął kredyt, który potem ja musiałabym spłacać. Przejechałam więc szybko wzrokiem po tekście, na wypadek gdybym jednak mogła dostrzec tam jakieś liczby albo inne sygnały ostrzegawcze, a potem podpisałam każdą stronę, jak chciała Kirsten. Właściwie i tak nie miałam wyboru. Umowa została zawarta, a ja nie chciałam jej zrywać. Ani tym bardziej dawać pretekstu, by mnie wywalili, zanim w ogóle zacznę pracować. Zresztą co tu mogło być takiego strasznego? W każdej poprzedniej robocie miałam jakiś regulamin, który istniał po prostu po to, żeby istnieć. Duperele. Każdy by ich przestrzegał, nawet bez podpisywania czegokolwiek.

Kirsten zaprowadziła mnie do budynku dla pracowników. Był w tak samo dobrym stanie jak hotel, ale o wiele skromniejszy, co wcale mnie nie dziwiło. Mój pokój znajdował się na pierwszym piętrze i miałam go dzielić z niejaką Wendy.

Wzdrygnęłam się, kiedy Kirsten złapała mnie za ramiona i ustawiła do światła, po czym zaczęła mi się dokładnie przyglądać. Kiedy kazała mi otworzyć usta, bo chciała zobaczyć stan moich zębów, resztkami sił powstrzymałam się od protestowania. Potrzebowałam jednak pieniędzy, więc powiedziałam sobie, że przecież modelkom podobno też sprawdzają zęby, więc przez chwilę mogę poczuć się jak one. I wyparłam myśl, że zwykle w zęby zagląda się koniom.

Chyba przeszłam test, bo Kirsten nie skomentowała mojego wyglądu.

– W szafie masz uniformy dopasowane do twoich rozmiarów. Gdyby jakimś cudem okazało się, że nie pasują, jak najszybciej to zgłoś. Wymagamy czystości i schludności. Wendy wszystko ci wyjaśni i oprowadzi cię po obiekcie. Będziesz pracować przy basenie. Zaczynasz jutro o szóstej rano. Jakieś pytania?

W głowie usłyszałam głos Moniki i zaprzeczyłam najuprzejmiej, jak potrafiłam.

– Czysto i schludnie. Jutro, szósta rano, basen. Na razie wszystko jasne.

Zmrużyła oczy, zmierzyła mnie spojrzeniem jakieś sto pięćdziesiąt trzy razy i wyszła.

W oczekiwaniu na Wendy, która pojawiła się piętnaście minut później, rozejrzałam się po pokoju i zerknęłam do szafy. Chciałam się przekonać, jak prezentują się te „uniformy”.

Bikini, bikini, bikini ze spódniczką, bikini, bikini, bikini ze spódniczką… Trzy błękitne, trzy czerwone. Nie różniły się niczym. Poza tym, że w niektórych spódniczka stanowiła dodatkowy element. Choć wątpiłam, by te spódniczki cokolwiek zmieniły. A co, gdyby jakiś dzień był chłodniejszy? Też miałyśmy to nosić? Czy na Karaibach w ogóle zdarzały się chłodniejsze dni?

Wyciągnęłam jeden ze strojów i spojrzałam na niego krytycznie. Czy to w ogóle coś zakrywało?

– Czerwone są na noc. W dzień nosimy niebieskie – dobiegł mnie czyjś piskliwy głos.

Odchyliłam się na piętach, by zobaczyć wysoką, chudą dziewczynę z włosami w kolorze piasku. Posądziłabym ją o anoreksję, gdyby nie duże piersi. Dałabym sobie rękę uciąć, że są sztuczne. To niezgodne z naturą, by ktoś jej postury miał taki biust.

– Jestem Wendy, szefowa kazała mi wszystko ci wytłumaczyć, ale mamy może kwadrans, więc w razie czego udawaj, że wszystko wiesz, a większość i tak wyjdzie w praniu. Zaczynasz jutro?

– O szóstej – potwierdziłam. – Przy basenie.

– Super, będziemy miały chwilę na zaznajomienie cię ze strefami. Wieczorem wyjdź sobie do baru, przejdź się po terenie, cokolwiek. Postaraj się zapamiętać jak najwięcej. Głównie działamy w obrębie basen–bar, ale zdarza się, że nas przenoszą. Dwie plaże i bar w budynku, czasem ktoś zażyczy sobie drinka do pokoju albo jakiejś sali – tłumaczyła, wyrzucając z siebie słowa jak z karabinu. Wątpiłam, bym wiele z tego zapamiętała. – Aha, dwie ważne sprawy. Kiedy masz wolne, możesz wyskoczyć do baru. Mamy tam otwarte rachunki, więc jakby pijesz za darmo, ale potrącają ci z pensji, tak że odradzam. Poza tym pod żadnym pozorem nie wolno pić alkoholu, bo od razu cię wyleją.

– Żaden problem – mruknęłam, gdy Wendy wreszcie umilkła, by zaczerpnąć powietrza na kolejny długi wywód.

– Druga sprawa to klienci. Im się nie odmawia. Dosłownie. Będą rzucać tekstami, złapią cię za tyłek… Jeśli nie umiesz się uśmiechnąć, nie reaguj. Pozwalaj im na wszystko.

– Jak będą chcieli mnie przelecieć, też mam się zgodzić? – prychnęłam.

– Pod żadnym pozorem – odpowiedziała tak poważnie, jakbym wcale nie ironizowała. – Nie wolno nam sypiać z klientami. – Zagryzła wargę, po czym podeszła bliżej i zniżyła konspiracyjnie głos. Jej mina sugerowała, że kocha plotki i jest niezwykle zadowolona, że nadarzyła się okazja do ich powtarzania. – Podobno była tu kiedyś afera i jakaś dziewczyna szantażowała klienta… Pozwał hotel. Od tamtej pory cała góra jest na to strasznie wyczulona. Wolno ci flirtować, jeśli oni zaczną, ale zawsze na widoku i nigdy nic więcej.

Skrzywiłam się. Nie zamierzałam z nikim sypiać, flirtować ani dawać się molestować. Nim jednak zdążyłam przedstawić Wendy swoje stanowisko, ta szczebiotała dalej:

– Tak czy inaczej, klient nasz pan, jeśli coś mu się nie spodoba, nikt nie zapyta cię o zdanie, bo na tobie nie zarobią. Dlatego nie narzekaj. Bądź miła i się uśmiechaj.

– To obrzydliwe – skwitowałam, na co Wendy wzruszyła beztrosko ramionami.

– Ale dają napiwki. Wysokie. Bardzo wysokie. Jak będziesz miła, w ciągu tygodnia dostaniesz nawet tyle, ile zarobisz tu w miesiąc.

Potrzebowałam kasy, ale czy byłam w stanie upaść tak nisko? Jeśli komuś to nie przeszkadzało, proszę bardzo, jego (czy raczej jej) ciało, jego sprawa. Tylko że ja nie cierpiałam, gdy ktoś mnie dotykał w ogóle, a co dopiero gdy dotykał mnie… w taki sposób.

– Szczególnie hojni są wieczorami i w nocy, kiedy raz, sobie wypiją, dwa, ich żony i dzieci śpią. No i to czerwone bikini naprawdę na nich działa. Ach, i wieczorami stawiają też drinki. Grzecznie podziękuj i przyjmij. Barmani wiedzą, że mają wtedy zrobić bez alkoholu, więc się tym nie przejmuj. Górze to nie przeszkadza, bo i tak zarabiają.

– Mają wszystko idealnie zaplanowane – mruknęłam sarkastycznie, choć Wendy chyba usłyszała w tym uznanie, bo przytaknęła z entuzjazmem.

– Muszę wracać do pracy. Przemyśl, o co chcesz zapytać, i jutro pytaj do woli. – Uśmiechnęła się uprzejmie. – Ach, i przymierz uniform! Zwykle są idealne, ale wiesz, ja na przykład miałam za małą górę. – Duma aż z niej emanowała. Zmierzyła mnie wzrokiem. – A niektóre miały za dużą. No to co? Pa!

– Pa! – przedrzeźniłam jej piskliwy ton kilka sekund po tym, jak zamknęła za sobą drzwi.

W coś ty się wpakowała, Debbie?

***

Dwa niebieskie sznurki, jak zwykła określać bikini Lisa, pasowały idealnie. To znaczyło, że od wypełnienia formularza zgłoszeniowego miesiąc temu ani nie schudłam, ani nie przytyłam. Wyglądałam w tym też nie najgorzej, co dodawało otuchy – przynajmniej nie wyleją mnie od razu, kiedy tylko pokażę się w tym ludziom. Teraz musiałam wciągnąć brzuch, żeby był płaski, ale bez śniadania pójdzie lepiej.

Zerknęłam na telefon; Lisa życzyła mi jedynie powodzenia, co oznaczało, że pracuje. Inaczej już by dzwoniła. Skoro więc przyjaciółka była zajęta, postanowiłam się rozpakować, wziąć prysznic (jeden na piętro, co za luksus) i sprawdzić okolicę. Jeśli miałam tu pracować, rzeczywiście warto zaznajomić się z rozmieszczeniem podstawowych punktów.

Zmycie z siebie potu dodało mi nowej energii. Włosy miałam jeszcze wilgotne, gdy wskoczyłam w zwiewną, żółtą sukienkę i pociągnęłam usta błyszczykiem. I tak go pewnie zaraz zjem.

Trafić do baru nie było trudno. Zaprowadziła mnie muzyka. Głośna, choć spokojna. Raczej melancholijne utwory, co oznaczało, że na dziś nie zaplanowano żadnej imprezy. Dobrze wiedzieć, że nie robią ich tu codziennie. Choć mogło to wynikać z niewielkiej liczby gości. Sezon zaczynał się za kilka dni, wszyscy dopiero się zjeżdżali. Pracownicy też – w tej chwili dostrzegałam cztery kelnerki i trzech barmanów. Niby niemało, ale wyglądali na ciągle zajętych.

Przeszłam obok ogromnego basenu, starając się policzyć rozłożone z dwóch stron leżaki, ale szybko się poddałam. Bar znajdował się tuż obok – elegancki, w większości z drewna. Drewniany podest, na którym poustawiano drewniane stoliki z krzesłami, drewniany bar pod ścianą pokrytą drewnem. Nie sądziłam, że odpowiednio oświetlone drewno może stworzyć tak genialny klimat.

Usiadłam na hokerze i zajęłam się przeglądaniem listy dostępnych alkoholi. Dostępnych dla gości, niedostępnych dla mnie. Zastanawiałam się, czy w ogóle jest sens coś zamawiać. Ile mógł tu kosztować drink bezalkoholowy? A woda? Nie chciałam wydawać pieniędzy już pierwszego dnia.

Przygryzłam wargę, wyliczając w głowie wszystkie za i przeciw, kiedy ktoś stanął za moimi plecami.

– Cieszę się, że przyszłaś – usłyszałam przy uchu.

Włożyłam wszystkie siły w to, by nie dać po sobie poznać, że przeszedł mnie dreszcz, i odwróciłam odrobinę głowę.

– Właściwie zdążyłam o tobie zapomnieć – mruknęłam. I wcale nie kłamałam. Naprawdę o nim zapomniałam w natłoku informacji i oburzenia na te informacje.

– Łamiesz mi serce – rzucił z nieskrywaną ironią, siadając obok mnie. – Jakim cudem ktokolwiek może zapomnieć o kimś takim jak ja?

– To dlatego, że mi się nie przedstawiłeś. – Przechyliłam głowę, a włosy załaskotały mnie w ramię. – Nie masz imienia, nie istniejesz.

Zaśmiał się głośno i przyjemnie.

– Czego się napijesz?

Prychnęłam. Najwyraźniej bardzo mu zależało, bym rzeczywiście o nim zapomniała.

– Niczego – odparłam, wracając do przeglądania alkoholi.

– Daj spokój. – Trącił mnie nogą w łydkę. – Gdy ktoś proponuje, to się nie odmawia. Powiedz tylko, na co masz ochotę.

– Na nic, naprawdę. Dziękuję.

Teraz to on przechylił głowę. Zmrużył oczy i spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

– Mają tu świetne drinki. Bezalkoholowe też – dodał szybko, gdy otwierałam usta, by znowu odmówić. – Ja stawiam.

Miło, że nie zamierzał mnie po prostu upić, co w sumie zrozumiałe, skoro nie mogliśmy tu pić. Ale i tak nie chciałam go naciągać. Ułożyłam więc w głowie listę uprzejmych, acz stanowczych podziękowań, kiedy ponownie usłyszałam jego głos:

– Przygotuj jej coś. Na mój rachunek – zwrócił się do barmana, którego czarna skóra zdawała się lśnić.

Białe zęby błysnęły, a ręce zaczęły robić jakieś czary-mary, nie pytając mnie nawet o zdanie.

– Nie powinieneś – zwróciłam się do mężczyzny.

– Dlaczego?

Nie odpowiedziałam. Jego uważne spojrzenie, poważny wyraz twarzy i nieustępliwość wystarczająco jasno dawały mi do zrozumienia, że żadne argumenty do niego nie trafią. Zamiast więc je wymieniać, powiedziałam tylko:

– Dziękuję.

Po chwili przede mną stanęła wysoka szklanka z niebieską zawartością.

– Co to? – zapytałam, oglądając drinka ze wszystkich stron, jakbym miała tam odnaleźć wyjaśnienie.

– Mój specjał, zarezerwowany dla wybranych – odparł barman. – Nie ma tego w menu.

Ostrożnie przyłożyłam szklaną rurkę do ust i jeszcze ostrożniej pociągnęłam łyk. Smakowało dziwnie, trochę słodko, trochę gorzko, trochę kwaśno. Nie umiałam tego do niczego porównać. Tego smaku zdecydowanie trzeba było się nauczyć.

– Orzeźwiające – oświadczyłam, widząc wyczekujący wzrok dwóch panów. Obaj się zaśmiali na tę ocenę.

– Jesteś urocza.

Spojrzałam na mężczyznę, który wciąż skrzętnie ukrywał swoje imię. Nie rozumiałam go. Prawił mi komplementy, stawiał drinki, całował znienacka, ale nie zamierzał się przedstawić. Grał w jakąś grę i nie chciał zdradzić zasad. A mnie się to wcale nie podobało. Chociaż on podobał mi się bardzo.

Ogarnij się.

Pociągnęłam jeszcze jeden łyk. Im szybciej to wypiję, tym lepiej. Skrzywiłam się nieznacznie, a wtedy szklanka zniknęła.

– Nie musisz tego pić, jeśli ci nie smakuje, wiesz? – powiedział mężczyzna, po czym w kilku łykach skończył drinka.

– Nie musiałeś tego za mnie kończyć – mruknęłam, bo nie wiedziałam, co odrzec. Byłam mu wdzięczna i nieco zawstydzona.

– Lubię wymieniać się z tobą śliną. – Puścił mi oko.

– Jesteś obrzydliwy – skwitowałam.

Nachylił się.

– A jednak wciąż tu ze mną siedzisz.

Na to nie miałam już słów. Zaprzeczyć? Znaleźć wymówkę? Bez sensu. Żeby wyjść z tego z twarzą, mogłam jedynie milczeć.

– Przejdziemy się? Pokażę ci wyspę.

Zgodziłam się. Bo w sumie czemu nie? Nie wiadomo, kiedy nadarzy się kolejna okazja, a skoro on już tu bywał, to pewnie nadawał się na przewodnika.

Zabrał mnie na plażę, a mnie zaparło dech. Aż przystanęłam z wrażenia, tak tu było pięknie. W życiu nie pomyślałabym, że morze w połączeniu z niebem stworzy tak cudowny efekt. Choć palmy też robiły swoje. Mogłabym stać i patrzeć bez końca.

– Ściągnij buty – usłyszałam przy uchu.

Oderwałam wzrok od horyzontu i spojrzałam na mężczyznę. Powtórzył prośbę i dodatkowo zachęcił mnie ruchem głowy. Sam też był już boso, więc poszłam w jego ślady. A kiedy trzymałam sandały w ręce, pociągnął mnie dalej. Miękki, puszysty, wyjątkowy piasek sprawiał, że czułam się, jakbym chodziła po chmurach.

Spacerowaliśmy w milczeniu. Było przyjemnie chłodno, a świeżym powietrzem miałam ochotę zaciągać się co rusz. Pozwalałam sobie na to, mimo że nie umykało mi przy tym rozbawienie mężczyzny. Nie odzywał się jednak, więc ja nie odzywałam się do niego. Irytowało mnie, że wciąż nie zdradził swojego imienia, ale nie zamierzałam ponownie go o nie pytać. Zapewne i tak by mi nie odpowiedział, więc nie marnowałam czasu i prawdopodobnie jedynej okazji, by pozachwycać się plażą.

Po około kwadransie (choć z moim kiepskim poczuciem czasu mogła równie dobrze upłynąć minuta albo godzina) zatrzymaliśmy się na rozwidleniu. Jedna ścieżka prowadziła do hotelu, druga do pokojów dla pracowników, a trzecia do pokojów dla pracownic. Trochę jak na wycieczce szkolnej.

Poczułam palce zakładające mi włosy za ucho. Spojrzałam na mężczyznę, ale nie byłam pewna, czy oczy rzeczywiście mu pociemniały, czy to po prostu efekt tego, że spowijała nas ciemność.

– Pójdziemy do mnie czy do ciebie? – zapytał cicho.

Jego dłoń musnęła moje ramię, on sam się przybliżył, a ja powoli traciłam zdrowy rozsądek. Ścisk w żołądku utrudniał myślenie, ale w końcu się do tego zmusiłam.

– Wybacz, jeśli dałam ci coś do zrozumienia, ale nie należę do tego typu dziewczyn. Nie sypiam z facetami, których nie znam, tylko dlatego, że są mili i postawili mi drinka.

Nagle znalazł się jeszcze bliżej, a mnie ciężej się oddychało.

– Właściwie w ogóle nie przyjechałam tu, żeby sypiać z kimkolwiek. I nie zamierzam tego robić.

Ujął mój podbródek i musnął wargami moje usta. Krótko i delikatnie.

– Szkoda – szepnął. – Ale może jeszcze zmienisz zdanie.

Odsunął się, a mnie owionął chłodny wiaterek. Wtedy jakby coś mu się przypomniało.

– Connor. Mam na imię Connor. Mam nadzieję, że tym razem mnie nie zapomnisz. – Mrugnął zawadiacko, odwrócił się na pięcie i odszedł w swoją stronę, odprowadzany moim cichym śmiechem.

Ja też ruszyłam już do pokoju. O szóstej rano zaczynałam zmianę, chciałam być przytomna.

Kiedy leżałam już w łóżku, przez myśl przemknęło mi, czy gdybym się z nim przespała, powiedziałby, jak ma na imię. Potrząsnęłam głową. To nie miało teraz znaczenia.

Rozdział 2

Budzik ustawiłam na czwartą trzydzieści. Pierwszej nocy w nowym miejscu budziłam się raczej dość wcześnie, więc wiedziałam, że nie będę potrzebowała drzemki. Na spokojnie wstanę, odświeżę się, zdążę coś zjeść i stawię się do pracy o czasie. Wszystko zapowiadało się świetnie. Gdyby tylko łóżko było wygodniejsze i łatwiej rzyszłoby mi w nim zasnąć.

Panowała jeszcze ciemność, kiedy nad uchem usłyszałam piskliwy głos Wendy. Jęknęłam i z wysiłkiem otworzyłam oczy.

– Chcesz się spóźnić już pierwszego dnia? – zapytała, gdy spojrzałam na nią nieprzytomnym wzrokiem.

– Która jest? – mruknęłam, dłonią próbując wymacać telefon. Spojrzałam na wyświetlacz. – Dopiero wpół do trzeciej, nie potrzebuję trzech godzin, żeby się zebrać. – Moja głowa z powrotem opadła ciężko na cienką poduszkę.

– Mhm, a przestawiłaś godzinę na czas Pohako? Bo u mnie jest wpół do szóstej.

Chwilę zajęło mi domyślenie się, o czym ona mówi, a kiedy wreszcie to do mnie dotarło, zerwałam się z łóżka.

– Cholera – zaklęłam. Nagle całkowicie straciłam orientację i nie wiedziałam, gdzie co mam.

– Idź do łazienki. – Wendy podała mi moją kosmetyczkę, po czym sięgnęła do mojej części szafy po odpowiedni strój. – Przyniosę ci coś do jedzenia, żebyś nie padła.

– I kawę – poprosiłam żałośnie.

– Jak chcesz, ale żeby nie było, że nie ostrzegałam – odparła śpiewnie i się rozdzieliłyśmy.

Myślałam, że zaraz dostanę do głowy. Kiedy próbowałam podgolić sobie nogi, bo w kilku miejscach zrobiłam to wczoraj niedokładnie, oczywiście musiałam się zaciąć. Włosy zawsze bez problemu mi się układały, ale tego ranka odmówiły współpracy. Mieli tu jakąś dziwną wodę czy to po prostu klimat? A trzeba było obciąć te kudły i nie słuchać Lisy. Przekonała mnie, żebym je zostawiła, ale to ja musiałam się teraz z nimi użerać.

Warknęłam i szarpnęłam mocno szczotką. Po kilku próbach udało się względnie opanować włosy i nawet nie wyglądały najgorzej, choć efekt i tak nie powalał. Nie miałam już jednak czasu, więc machnęłam ręką i założyłam bikini. No i jak podejrzewałam, bez śniadania mój brzuch prezentował się idealnie płasko.

Wróciłam do pokoju z mocnym postanowieniem wypicia tylko kawy, ale ledwo jej posmakowałam, a natychmiast wyplułam ją z powrotem do kubka.

– Co to za siki? Opłaca im się to tutaj sprowadzać?

– Wszystko się opłaca, jeśli można zaoszczędzić. – Wendy wzruszyła ramionami. – Jak się zmęczysz wystarczająco, smak przestanie ci przeszkadzać i będziesz wdzięczna za jakąkolwiek dawkę kofeiny.

Nie mogąc przełknąć kawy, sięgnęłam po grzankę. Zdążyłam zjeść zaledwie pół, kiedy Wendy stwierdziła, że trzeba iść.

Budynek zdążył opustoszeć. Najwyraźniej tylko ja zapomniałam o czymś tak prozaicznym jak strefy czasowe. Ale nie ma tego złego, Wendy wykorzystała to, by bez przeszkód wyjaśnić mi, co gdzie się znajduje. „Tam jest kuchnia, z tego możesz korzystać, tam się lepiej nie zbliżać”. Okej, i tak zaraz wszystko zapomnę.

Wyszłyśmy na zewnątrz, gdzie słońce już przyjemnie grzało. Skierowałyśmy się w stronę basenu, ale wcześniej Wendy machnęła ręką w przeciwnym kierunku.

– Za laskiem jest kawałek plaży, z którego możemy korzystać. Goście się tam raczej nie zapuszczają, ale gdybyś kogoś spotkała, oni oczywiście mają pierwszeństwo.

Skinęłam głową i ruszyłam dalej za dziewczyną, starając się jak najwięcej wyciągnąć ze wszystkiego, co mówiła. Ostatecznie skupiłam się na tym, co najważniejsze. Czyli gdzie mam pracować. Teren przy basenie podzielono na sektory, ja dostałam swój i miałam pilnować, by każdemu, kto się w nim znajdzie, niczego nie zabrakło. Tyle chyba potrafiłam zrobić? Gorzej ze spamiętaniem nazw wszystkich drinków, o które poproszą. Moja pamięć krótkotrwała szwankowała od zawsze.

– Staraj się nie zabić i na nikogo nie wpaść. Jak ci się to uda, to będzie sukces.

Cóż, z całą pewnością mogłam stwierdzić, że Wendy nie ma naturalnego daru pocieszania.

– Gdybyś potrzebowała pomocy, mów śmiało, tu każda każdej pomaga. – To już brzmiało lepiej. – Wiesz, jeśli choć jednej zabraknie, mamy o wiele więcej pracy za tę samą kasę. – I to tyle, jeśli chodzi o bezinteresowność.

– Gorzej, jak ktoś z gości włoży błękitne bikini i pomyślę, że tu pracuje.

Wendy roześmiała się piskliwie, ale ku mojej rozpaczy nie powiedziała, że to niemożliwe. Nie zapewniła nawet, że będzie dobrze. Masakra. Z całą pewnością się skompromituję.

– Dobrze zapamiętuj, kto czego chce, i jak najszybciej idź z tym do baru, żeby nie zebrało ci się pięćdziesiąt różnych napojów. Czasem mogą poprosić cię też o inne przysługi, ale to rzadkość. W każdym razie im sprawniej będziesz się uwijać, tym więcej napiwków dostaniesz. Tam są Maggie i Lewisa, a tam Jenna. – Wskazywała na kobiety tak szybko, że nawet nie wiedziałam, na kogo dokładnie. – Aha, i cokolwiek by się działo, bądź miła. Nawet jeśli goście się nie poskarżą, to szefowa czasem łazi i nas obserwuje. No nic, bierzemy się do roboty. – I tak po prostu sobie poszła.

Moją twarz wykrzywiła rozpacz, ramiona mi opadły. Zawsze wyobrażałam sobie pracę kelnerki jako o niebo łatwiejszą. Nawet jeśli wiedziałam, że praca z ludźmi nigdy nie jest łatwa, nie sądziłam, że może to wyglądać w ten sposób. Inaczej pół roku temu nauczyłabym się na pamięć menu i wykonała milion ćwiczeń wspomagających zapamiętywanie.

Ruszyłam wolnym krokiem wzdłuż basenu, próbując się zorientować, czy są tu jakieś bardziej lub mniej dyskretne znaki, które podpowiedziałyby mi, gdzie kończy się jedna, a gdzie zaczyna druga strefa. Nawet jeśli takie znaki umieszczono, to były one aż nazbyt dyskretne, tak że nie mogłam ich dostrzec. Zaczęłam więc liczyć leżaki i na oko próbowałam określić, gdzie mógłby kończyć się mój przydział.

– Pierwszy raz? – usłyszałam za sobą.

Zaczynałam mieć dość tego pytania.

– Aż tak to widać?

Odwróciłam się w stronę uroczej, niewysokiej blondynki. Wendy mi ją wskazywała. To była Jenna, Lewisa albo ta trzecia, której imienia za nic nie umiałam sobie przypomnieć. Coś marnie widziałam zapamiętywanie zamówień, skoro nawet z trzema imionami miałam tak poważne problemy.

– Mam drugą połowę twojej strony, więc nie martw się, pomogę. – Uśmiechnęła się sympatycznie. – Zwykle goście zamawiają to samo, więc prędko wejdzie ci to w krew. Masz do tego leżaka, ale jak wejdziesz mi na teren, nie będę miała pretensji. – Puściła mi oko. – Ach, i upewniaj się, że leżaki są czyste, gdy ktoś z nich zejdzie. Sprzątanie po niektórych to zdecydowanie najgorsza część tej pracy.

Nie pocieszasz, pomyślałam, a głośno jedynie podziękowałam za pomoc – tę udzieloną i tę zaoferowaną. W międzyczasie obróciłam się w stronę baru, żeby zobaczyć, jak mam do niego daleko, a potem za radą blondynki ruszyłam dalej wzdłuż basenu, na wypadek gdyby gdzieś rzeczywiście należało posprzątać. Podobno pierwsi goście potrafili przyjść naprawdę wcześnie, zanim słońce zacznie zbyt mocno przygrzewać. Miałam nadzieję, że nie trafią do mojej strefy.

***

Musiałam przyznać dziewczynom rację. Wystarczyła chwila, żeby złapać rytm pracy, i po obsłużeniu kilku do kilkunastu klientów doskonale pojęłam, co i gdzie robić. Tym zaś, czy to jeszcze moja strefa, czy już nie, kompletnie się nie przejmowałam. Nikt też nie wydawał się niezadowolony i raczej nikt nie musiał zbyt długo czekać, aż się uwinę z przyjęciem lub dostarczeniem zamówienia. A więc rzeczywiście praca kelnerki nie była taka zła. Przynajmniej na razie, bo oczywiście zaraz zostałam pocieszona:

– Na szczęście poranki są łatwe, bo nie ma jeszcze za wielu gości.

Nie orientowałam się, która z moich nowych koleżanek to powiedziała, ale jeżeli uważała, że niemal wszystkie zajęte leżaki i kilkoro spacerujących oznacza niewielu gości, bałam się pomyśleć, co tu się będzie działo po południu i wieczorem.

Podałam wysoką szklankę z drinkiem o wymyślnej nazwie kobiecie w czarnym, zmysłowym bikini, z okularami przeciwsłonecznymi na nosie i w ogromnym kapeluszu na głowie, w całości skrytej w cieniu rzucanym przez parasol. Brakowało jej tylko gazety, żebym posądziła ją o bycie prywatnym detektywem, tajnym agentem albo innym szpiegiem. Choć wtedy musiałabym o to posądzić większość gości. Jaki sens wyjeżdżać na wakacje na Karaiby, na wyspę znaną z mocno przygrzewającego słońca, jeśli przez cały czas zamierzało się tego słońca unikać?

Wendy mrugnęła do mnie porozumiewawczo, kiedy nasze spojrzenia zetknęły się na ułamek sekundy. Za pasek dołu od bikini miała wciśnięty banknot. Reszta dziewczyn też dostała już niejeden napiwek. Nie szczędziły klientom słodkich uśmiechów, zalotnych spojrzeń i niewybrednych komentarzy. Ja nie potrafiłam się na to zdobyć – i wcale nie żałowałam. Nie chciałam, żeby ktoś mi wkładał cokolwiek w majtki. Nawet jeśli miałyby to być studolarówki.

Wykrzesałam z siebie sympatyczny uśmiech, gdy jeden z gości na mnie spojrzał, co było jednoznaczne z tym, że mam podejść. Nie wyglądał jak facet z moich koszmarów. To znaczy mimo tego, że mógł mieć już koło pięćdziesiątki, nie przypominał zboczeńca. Właściwie całkiem nieźle się trzymał – wciąż szczupły, bez śladów siwizny, choć raczej nie wyglądał, jakby się zafarbował.

Podeszłam do niego, starając się nie zabić na mokrych od nie wiadomo czego kafelkach (bo na pewno nie od basenu, skoro nikt z niego jeszcze dzisiaj nie korzystał), i najuprzejmiej, jak umiałam, zapytałam, czym mogę służyć.

– Sex on the beach. Może być też dosłownie. – Zjechał wzrokiem po moim ciele, więc czym prędzej, zanim wróciłby do twarzy i zobaczył moją minę, zapewniłam, że zaraz przyniosę, i się odwróciłam.

Miałam nadzieję, że wykrzywione usta przypominają raczej uśmiech niż pełen obrzydzenia grymas. Gdy jednak podeszłam do baru, chłopak zza lady, który nie mógł mieć więcej niż osiemnaście lat, na mój widok się roześmiał.

– Wytrzymasz jeszcze… – zerknął na zegarek – dziewięć godzin?

– Mhm. Gorzej z kolejnymi dziewięcioma dniami, tygodniami czy ile mi to tu jeszcze zostało.

Ponownie zaśmiał się gardłowo, a gotowego drinka ozdobił i postawił na metalowej tacy, która pewnie miała imitować srebrną.

– Powodzenia.

– Dzięki. – Posłałam mu chyba pierwszy dzisiaj niewymuszony uśmiech i z nową energią odsunęłam się od lady.

Chwilę później zaczęłam się zastanawiać, czy prześladuje mnie pech, czy wszechświat stara mi się coś przekazać. Innego wyjaśnienia nie znajdowałam na to, że akurat w momencie, gdy się odwracałam, musiałam na kogoś wpaść.

– O, cholera. – To zapewne nie było najlepsze, co mogłam w tej chwili powiedzieć, ale nie miałam za dużo czasu na przemyślenie pierwszych słów. No i te były adekwatne, zważywszy na to, że całego drinka wylałam na jakiegoś mężczyznę, a potem cudem udało mi się uchronić szklankę przed spadnięciem z tacy i rozbiciem na milion kawałeczków, które sprzątałabym przez milion lat.

Zresztą o wiele bardziej zdziwiło mnie zadane zaraz pytanie:

– Ty tu pracujesz?

Uniosłam wzrok, a wściekłość ustąpiła miejsca zdezorientowaniu, które zaraz zostało zastąpione kolejno przez szok i przerażenie, kiedy uświadomiłam sobie, że przede mną stoi Connor i że nie ma na sobie uniformu przypominającego którykolwiek noszony przez różnych pracowników.

– A ty nie? – Kiedy wypowiedziałam te słowa, dotarły do mnie trzy sprawy. Po pierwsze wylałam drinka. Po drugie wylałam drinka na gościa. Po trzecie całkiem przypadkowo od wczoraj spoufalałam się z gościem, za co mogłam wylecieć z pracy w trybie natychmiastowym. Podsumowując – miałam przerąbane.

Z brzękiem odłożyłam tacę i sięgnęłam za ladę po serwetki, chwilowo nic sobie nie robiąc z tego, że jedna strona ma dzięki temu doskonały widok na mój tyłek, a druga na cycki, ani z tego, że chłopak z baru najwyraźniej skorzystał. Złapałam, co miałam złapać, i zaczęłam wycierać lnianą koszulę Connora, jednocześnie gotowa przeprosić go za wszystkie grzechy świata.

– To znaczy, pan – poprawiłam się po tym, jak kolejny raz bez pardonu powiedziałam do niego na ty. Nie miałam pojęcia, jaki ma stosunek do pracowników, a poza tym nie chciałam, żeby ktoś uznał, że jesteśmy za blisko, i doniósł szefowej. Dodanie krótkiego, trzyliterowego słowa nie zajmowało dużo czasu, a mogło wiele zmienić. – Najmocniej przepraszam, nie zauważyłam pana.

– Hej, Debbie, spokojnie. – Connor złapał mnie za ręce, a ja spojrzałam na niego nieprzytomnie. Czy on właśnie zwrócił się do mnie po imieniu i naraził na ryzyko utraty pracy?

– Ja tylko…

Nagle poczułam się niebywale zmęczona. Connor patrzył na mnie badawczo, a ja miałam wrażenie, że zaraz się przewrócę. I wtedy jak na zawołanie usłyszałam jeszcze jeden głos. Twardy, ostry jak brzytwa głos Kirsten. Szefowej.

– Coś nie tak, panie Oakley?

Dlaczego była tak negatywnie nastawiona? Czy zwykle nie pytało się, czy wszystko w porządku, żeby w głowie zostało pozytywne wrażenie? Moja przygoda z psychologią okazała się zbyt krótka, żebym mogła stwierdzić to z całą pewnością.

Connor puścił moje nadgarstki i cofnął się ledwo zauważalnie.

– Wszystko w porządku, pani James. Przepraszam za zamieszanie. Byłem przekonany, że zobaczyłem znajomą, a jedynie wystraszyłem pani pracownicę. – Spojrzał mi w oczy, a mnie żołądek podszedł do gardła. A może to serce? Zanim zdążyłam to ustalić, znów odezwał się do Kirsten: – Oczywiście pokryję straty. – A wtedy unikając mojego wzroku, zwrócił się do barmana: – Proszę przygotować to samo i doliczyć koszt do mojego rachunku.

Odszedł kilka kroków, ale zaraz zawrócił, jakby sobie o czymś przypomniał.

– Pani James, chciałbym zapytać o kilka spraw. Mogę panią prosić? To nie potrwa długo – powiedział uprzejmie, choć jego ton wskazywał, że to nie było pytanie. Nie życzył sobie odmowy.

– Ależ oczywiście.

Zanim odeszli, Connor rzucił mi jeszcze jedno spojrzenie, które jasno mówiło, że zrobił to dla mnie.

– Klient chyba już wystarczająco długo czeka – usłyszałam rozbawiony głos.

Kiedy odwróciłam się do barmana, irytacja na mojej twarzy najwyraźniej tylko bardziej go rozbawiła. Nie miałam siły tego komentować. Następnym razem podejdę do innego. Zabrałam tacę z drinkiem, by zanieść go tamtemu mężczyźnie. W głowie przez całą drogę układałam przeprosiny za opóźnienia. Tylko po to, by przekonać się, że zdążył sobie pójść. Liczyłam na to, że o zamówieniu zapomniał z powodu innego niż zniecierpliwienie.

***

Byłam cała zlana potem, a powody tego dostrzegałam trzy. Po pierwsze zrobiło się gorąco jak w piekle. Po drugie w zasięgu wzroku ciągle kręciła się Kirsten. Odnosiłam wrażenie, że mnie pilnuje. A po trzecie stale czułam się obserwowana. I to bynajmniej nie przez Kirsten, bo ją przypisałam do powodu numer dwa. Trzeci został zarezerwowany dla Connora. Kilka razy nie wytrzymałam i zerknęłam w jego kierunku, chcąc się przekonać, że jedynie mi się wydaje. Za każdym razem obalał moją teorię – wpatrywał się we mnie intensywnie, mimo że znajdował się po drugiej stronie basenu. A przy tym miał tak poważny wyraz twarzy, że nie umiałam stwierdzić, czy jest na mnie wściekły, czy zafascynowany. Czy cokolwiek innego.

Skóra miejscami mnie swędziała, co kilka chwil robiło mi się zimno, chociaż słońce nie chowało się za żadną chmurą, bo tych zwyczajnie nie było. A do tego nie chciałam nawet wiedzieć, jak okropnie muszę wyglądać. Zwykle gdy za długo przebywałam na słońcu, twarz mi czerwieniała, a teraz, kiedy odgarniałam włosy, czułam pod palcami, że nie są w najlepszym stanie i porobiły mi się strączki. Najważniejsze, żeby nie wyglądały, jakby ktoś wylał na nie pięć litrów oleju.

Postawiłam na stoliku między dwiema paniami ich drinki, uśmiechając się miło, i podziękowałam za napiwek. Kobiety miały u mnie ten plus, że napiwki dawały do ręki, nawet jeśli robiły to o wiele mniej chętnie od mężczyzn.

Rozejrzałam się najdyskretniej, jak potrafiłam, by sprawdzić, czy ktoś mnie potrzebuje, ale wszyscy goście w mojej strefie mieli już, co chcieli, a pozostałe dziewczyny dawały sobie świetnie radę, więc uznałam, że to dobry moment na chwilę przerwy. Nogi mnie bolały i sama nie wiedziałam, jakim cudem wciąż utrzymują cały mój ciężar w pionie, jednak nie chciałam sprawdzać granic ich wytrzymałości. Widziałam wcześniej, że dziewczyny odpoczywały trochę przy barze, a Kirsten nie miała nic przeciwko temu, więc postanowiłam pójść w ich ślady. Usiadłam na stołku i natychmiast poczułam, jak krew zaczyna mi pulsować w łydkach, a także w stopach. Westchnęłam z ulgą i spojrzałam w kierunku, w który obiecałam sobie nie zerkać.

Lewisa (o ile dobrze pamiętałam imię) uroczo się śmiała i uwodzicielsko (a przynajmniej tak mi się wydawało) nachylała nad Connorem. Jego z tej perspektywy widziałam gorzej, ale najwyraźniej musieli ze sobą flirtować. Zdążyłam już poznać Connora na tyle, by mieć pewność, że potrafi zwrócić na siebie uwagę dziewczyny, i zaobserwować Lewisę, by wiedzieć, że uwielbia odpowiadać na niewybredne komentarze gości.

Mimowolnie zagryzłam wargę, kiedy mężczyzna wsunął banknot za materiał majtek kelnerki, a potem czym prędzej odwróciłam wzrok z nadzieją, że nie zauważyli, że się im przyglądałam. Oboje równocześnie spojrzeli w moją stronę i niemal natychmiast pojawił się przede mną młody barman, którego imienia nie znałam i które wcale mnie nie obchodziło. Choć sądziłam, że warto je poznać, skoro mamy razem pracować.

– Skąd go znasz? – zapytał wystarczająco cicho, żeby zachować dyskrecję.

– Nie znam go. – Wzruszyłam ramionami. To właściwie była prawda.

– A twoje imię odgadł w magiczny sposób – prychnął chłopak, a ja wreszcie przeniosłam wzrok ze szklanki, którą zamierzał polerować chyba w nieskończoność, na jego oczy. Całkiem ładne oczy.

– Nie znam go – powtórzyłam znacząco.

Zastanawiałam się, czy zaspokoję jego ciekawość, a przy okazji nie napytam sobie biedy, jeśli dodam, że siedzieliśmy obok siebie w samolocie. Zanim jednak zdążyłam zdecydować, obok mnie jak spod ziemi wyrosła Lewisa. Omal nie spadłam z krzesła, gdy się odezwała.

– Mam nadzieję, że już odpoczęłaś, bo robota czeka – zaszczebiotała.

Przytrzymałam się lady i odchyliłam, żeby sprawdzić swój sektor, ale nie, nikt nie wydawał się tęsknie mnie wyczekiwać. Wszyscy byli zajęci sobą.

– Dasz mi jeszcze pięć minut? – poprosiłam. – Potem ci pomogę, obiecuję.

– Nie potrzebuję pomocy – zabrzmiała tak, jakby to wszystko wyjaśniało, zamiast gmatwać jeszcze bardziej.

– Więc kto? – zapytałam ostrożnie. Pozostałe dziewczyny też wyglądały spokojnie, a to znaczyło, że cała ta rozmowa zmierza w złym kierunku.

– Tamten pan. – Podążyłam za jej wzrokiem, a żołądek zawiązał mi się w trybie natychmiastowym. Tylko nie to.

– Ale to nie moje…

– Nie marudź, tylko się zbieraj. Klient chce ciebie, więc choćbyś miała przydział na Księżycu, masz wrócić na Ziemię, żeby był zadowolony. Daje niezłe napiwki, a ja nie chcę tego zwracać. – Wskazała na banknot dumnie zdobiący jej biodro, dając mi tym wyraźnie do zrozumienia, że dostała go w