Tylko ty! - Patricia Kay - ebook

Tylko ty! ebook

Patricia Kay

3,9

Opis

Susan matkuje młodszej siostrze, która nieustannie przysparza jej kłopotów. Brian, od niedawna rozwiedziony, troszczy się o życiowe potrzeby córek i rozgląda za lepiej płatną pracą. Nie są sami, a jednak dokucza im samotność. Już przy pierwszym spotkaniu zwracają na siebie uwagę. W miarę rozwoju znajomości coraz częściej zadają sobie pytanie, czy ich związek ma jakieś szanse...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 235

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (31 ocen)
14
7
4
4
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność



Podobne


Patricia Kay

Tylko ty!

Toronto • Nowy Jork • Londyn Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg Madryt • Mediolan • Paryż Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa

Harlequin.Każda chwila może być niezwykła.

Czekamy na listy Nasz adres:

Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o. 00-975 Warszawa 12, skrytka pocztowa 21

Tytuł oryginału: She's The One Pierwsze wydanie: Silhouette Books, 2006 Redaktor serii: Barbara Syczewska-Olszewska Opracowanie redakcyjne: Maria Dutkowska Korekta: Ewa Długosz-Jurkowska

© 2006 by Patricia A. Kay

© for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2007

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych czy umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy Wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Orchidea są zastrzeżone.

Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o. 00-975 Warszawa, ul. Rakowiecka 4

Skład i łamanie: Studio Q, Warszawa

Printed in Spain by Litografia Roses, Barcelona

ISBN 978-83-238-5035-9

Indeks 378577

ORCHIDEA – 136

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

Rozdział 1

Kiedy Susan Pickering weszła o wpół do dziesiątej wieczorem do kuchni swojego małego, parterowego domu, od razu zwróciła uwagę na mrugające światełko telefonu. Położyła więc zakupy, torebkę, a także pojemnik z jedzeniem z chińskiego baru na stole, po czym z westchnieniem wybrała numer poczty głosowej. Rozcierając zdrętwiały kark, czekała na wiadomość. W czwartki zawsze pracowała dłużej, ale dzisiaj przynajmniej się opłaciło. Czasami zastanawiała się, czy sklep powinien być otwarty do ósmej trzydzieści.

– Nagrano dwie wiadomości – dobiegł do niej mechaniczny głos. – Proszę wcisnąć jeden, żeby odsłuchać pier…

Susan wcisnęła jedynkę.

Wiadomość pochodziła od przewodniczącej koła kobiet z jej parafii i dotyczyła spotkania, które miało odbyć się w poniedziałek wieczorem. Susan była sekretarzem koła. Ponieważ już wcześniej wpisała termin tego spotkania do kalendarza, od razu wykasowała wiadomość.

Następnie wybrała dwójkę.

– Szanowna pani, tu John Mellon z Allmark Visa. Proszę zadzwonić pod nasz bezpłatny numer. Sprawa dotyczy debetu na pani koncie. Jeśli nie zostanie wyrównany, będziemy zmuszeni unieważnić pani kartę.

Mężczyzna podał numer, a potem podkreślił, że sprawa jest pilna i że może dzwonić w każdej chwili.

Susan zmarszczyła brwi. O co, do licha, mogło mu chodzić? Karty Allmark Visa nie używała od ładnych paru miesięcy, a kiedy ostatnio dostała wyciąg z konta, nie było na nim debetu. Starała się nie korzystać z kart kredytowych, jeśli nie było to konieczne. Prawdę mówiąc, w przeciwieństwie do wielu swoich znajomych miała tylko dwie: Visę i American Express.

To pewnie pomyłka. Mimo to postanowiła od razu zadzwonić. Odszukała jednak wcześniej kartę, wiedząc, że urzędniczka spyta ją o znajdujące się na niej dane. Następnie wybrała numer, zaczynający się od 800. Musiała chwilę czekać na połączenie, a potem przechodzić przez kolejne systemy automatycznego łączenia, by w końcu dotrzeć do odpowiedniej osoby.

– Halo, tu Esther – odezwał się w końcu „żywy” głos. -Czy mogę prosić o numer pani karty?

Susan odczytała wolno numer z plastikowego kartonika.

– Czy pani Pickering? – upewniła się urzędniczka.

– Tak, Susan Pickering.

– Czy może pani podać nazwisko panieńskie swojej matki?

– Newman – wymieniła, a potem je przeliterowała.

Cisza.

– Tak, słucham? – Susan zmarszczyła brwi.

– Za chwilę połączę panią z kimś z biura – rzuciła kobieta. – Proszę chwilę zaczekać.

Rozłączyła się, zanim Susan zdołała zaprotestować czy zadać pytanie. W słuchawce brzmiała relaksująca muzyka, ale ona wcale nie czuła się zrelaksowana. Jedynym, co mogłoby ją w tej chwili uspokoić, były przeprosiny i zapewnienie, że zaszła pomyłka.

Po przerwie, która wydawała się trwać całą wieczność, rozległ się głos młodego mężczyzny:

– Czy pani Pickering?

– Tak.

– Nazywam się Robert Wiley. Czy chce pani ustalić termin wpłaty?

Susan potrząsnęła głową.

– Nie mam pojęcia, o co panu chodzi. Dawno nie korzystałam z karty i nie zrobiłam debetu. Musiała zajść pomyłka. Przecież przez ostatnich parę miesięcy nie dostawałam od państwa wyciągów z konta.

– Niemożliwe. W tym miesiącu wysłaliśmy do pani trzy zawiadomienia o poważnym przekroczeniu limitu zadłużenia i żadne do nas nie wróciło.

Czyżby chciał w ten sposób powiedzieć, że ona kłamie? Susan z trudem zapanowała nad gniewem.

– Przykro mi, ale niczego nie dostałam. Może wysłaliście je państwo pod zły adres? Mówiłam już, że nie korzystałam z karty, nie było więc powodów, żeby mi cokolwiek przysyłać. Może przez pomyłkę obciążyliście moje konto transakcjami z innej karty? – zasugerowała na koniec.

– Dostaliśmy od pani zawiadomienie o zmianie adresu.

Teraz wysyłamy wyciągi do… – Urwał, a potem podał adres skrzynki pocztowej w Columbus, oddalonego o pięćdziesiąt kilometrów od Maple Hills, gdzie mieszkała.

Susan zaczęła się czuć trochę jak Alicja w Krainie Czarów. To wszystko było wręcz niesamowite. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyła.

– Po pierwsze – zaczęła wyliczać – nigdy nie wysyłałam zawiadomienia o zmianie adresu. Po drugie, wciąż mieszkam przy Piątej Ulicy w Maple Hills. I to już od ośmiu lat. Nie chciałabym też się powtarzać, ale od ładnych paru miesięcy nie korzystałam z mojej karty. Zaraz, niech policzę. co najmniej od sześciu.

Poczuła, że ogarnia ją wściekłość. Firma Allmark Visa coś pomyliła, a teraz to ona będzie musiała to odkręcać. Bóg jeden wie, ile czasu jej to zajmie i jak bardzo przy tym będzie musiała się nadenerwować.

Dlaczego nie zrezygnowała wcześniej z karty, tak jak planowała? Gdyby to zrobiła, nie musiałaby prowadzić tej idiotycznej rozmowy. Mogłaby wreszcie odpocząć po jedenastu godzinach pracy w swoim sklepie z antykami. No i wreszcie coś zjeść i napić się wina.

– Chce pani powiedzieć, że to nie pani dzwoniła do nas dziesiątego lipca w sprawie zmiany adresu? – W jego głosie dało się wyczuć niedowierzanie.

– Jasne, że nie! Po co miałabym dzwonić, skoro nie chciałam się przeprowadzać?! Ktoś musiał pomylić dane.

– Przykro mi, ale to niemożliwe. Osoba, która dzwoni, żeby zmienić adres, musi podać wszystkie szczegóły związane z kartą, łącznie z adresem, numerem telefonu, numerem ubezpieczenia i nazwiskiem panieńskim matki. Jeśli to nie pani weszła w ponad sześciotysięczny debet, to kto?

– Sześć tysięcy? – powtórzyła z niedowierzaniem Susan.

– Jest nam pani winna sześć i pół tysiąca dolarów – dodał mężczyzna.

– Ile?! – Wpadła w popłoch. Nie pamiętała, na jaki limit zadłużenia opiewała karta, ale mogło to być nawet osiem tysięcy dolarów. – O Boże!

Poczuła nagłe ukłucie w sercu. Czy to Sasha maczała w tym palce?

Nie, to niemożliwe. To prawda, że jej młodsza siostra miewała różne kłopoty, ale nie posunęłaby się do oszustwa. Nigdy też nie weszła w konflikt z prawem, pomijając szkolne problemy z narkotykami.

A, i jeszcze ta kradzież w sklepie.

Wtedy jednak miała zaledwie kilkanaście lat i buntowała się przeciwko wszystkiemu. Nic takiego później się nie zdarzyło.

Nie zrobiłaby jej tego.

Ale czy na pewno?

Nie, to nie Sasha. Wykluczone! Musiało istnieć inne wytłumaczenie tej całej sprawy… Nie, nie powinna się oszukiwać. Mogła tylko mieć nadzieję, że siostra nie ma z tym nic wspólnego.

– Ktoś musiał pode mnie się podszyć – powiedziała na głos.

Mężczyzna przez chwilę milczał, a kiedy się odezwał, w jego głosie brzmiało współczucie.

– Jeśli to prawda, to padła pani ofiarą oszustwa. Fachowo to się nazywa „kradzież tożsamości”. Poinformuję o tym nasz wydział do walki z tego rodzaju przestępstwami i ktoś stamtąd do pani zadzwoni.

– A co z debetem na moim koncie? Czy… czy muszę go spłacić?

– Nie. Jeśli pani wersja się potwierdzi, zapłaci pani najwyżej pięćdziesiąt dolarów.

Susan odetchnęła z ulgą i oparła się o szafki. Nagle zrobiło jej się słabo z wrażenia. Sama nie wiedziała, co by poczęła, gdyby musiała zapłacić taką kwotę. Co prawda, miała pięć tysięcy na koncie firmy, ale potrzebowała tych pieniędzy, by móc dalej prowadzić interesy. Na jej osobistym koncie nie było zbyt wiele, bo ostatnio zapłaciła za kilka kosztownych wizyt u dentysty. To był jeden z minusów prowadzenia małej firmy; nie mogła pozwolić sobie na rozszerzone ubezpieczenie zdrowotne, które obejmowałoby także opiekę dentystyczną.

– Powinna też pani poinformować o wszystkim policję – dodał pan Wiley. – Może się okazać, że sprawa jest poważniejsza, niż się wydaje.

Susan zamknęła oczy. Tylko tego jej brakowało!

Zapisała numer skrzynki pocztowej, który jej podyktował, i podała numer swojego faksu w antykwariacie, by mógł jej przesłać informacje na temat poszczególnych zakupów.

Nagle coś jej przyszło do głowy.

– Zaraz, pamiętam, że po tym, jak dostałam tę kartę, kupiłam jedną dużą rzecz. Następnego dnia zatelefonowano do mnie z Allmark Visa. Powiedziano mi, że to jest rodzaj zabezpieczenia przed oszustwami.

– Tak, zawsze to robimy – potwierdził mężczyzna.

– Dlaczego tym razem nikt nie zadzwonił?

– Robimy to tylko wtedy, kiedy wartość zakupów przekracza pięćset dolarów albo kiedy mamy ku temu inne powody. W pani przypadku, z tego co widzę, największych zakupów, bo za trzysta sześćdziesiąt pięć dolarów, dokonano w „Banana Republic”.

„Banana Republic”? Sasha uwielbiała robić tam zakupy… Nie, to na pewno ktoś inny. Nie może przecież myśleć tak źle o własnej siostrze!

– Dziękuję za wyjaśnienia – powiedziała. – Zaraz zadzwonię na policję.

– Może pani zaczekać do rana – zapewnił. – Już jakiś czas temu zablokowaliśmy tę kartę i nie można z niej korzystać.

– Doskonale.

– Za chwilę kończę pracę, ale jeśli policjanci będą chcieli się z nami skontaktować, to niech pytają o Boba Blackstone'a, szefa wydziału do spraw przestępstw finansowych. Jeszcze dziś przekażę mu wszystkie informacje.

– Dobrze. – Susan zapisała sobie nazwisko i numer Blackstone'a.

Kiedy się rozłączyła, ledwo trzymała się na nogach. Usiadła ciężko przy stole, wciąż ściskając w dłoni telefon. Przez chwilę zastanawiała się, czy zadzwonić do Ann O'Brien, swojej najlepszej przyjaciółki. Należała do ich paczki, która spotykała się w środy wieczorem w „Callie's Corner Cafe” w Maple Hills. Ann prowadziła biuro sprzedaży nieruchomości i właśnie dziś któryś z klientów w dowód wdzięczności zaprosił ją do filharmonii. Ann wspomniała wcześniej, że koncert może skończyć się nawet po jedenastej wieczorem.

Susan spojrzała na zegarek. Do jedenastej zostało jeszcze sporo czasu. Ta rozmowa będzie musiała poczekać do jutra. Tak zresztą będzie lepiej, bo jest na tyle zmęczona, że jeszcze wszystko by poplątała. Powinna się przespać. Zwłaszcza że najlepiej zrobi, jeśli jutro sama wybierze się na policję. Musi pojechać tam wcześnie, żeby być w antykwariacie o wpół do dziesiątej.

Sklep z antykami „Hazel's Closet”, który jej matka otworzyła zaraz po śmierci ojca, stanowił źródło utrzymania Susan. Był też jej wielką pasją.

Kiedy go przejmowała, nawet nie przyszło jej do głowy, że tak bardzo pokocha to miejsce. Matka zmarła na raka piersi osiem lat wcześniej. Susan pracowała wówczas jako przedstawiciel handlowy firmy, produkującej sprzęt i meble biurowe. Zajmowało jej to masę czasu, a w dodatku ciągle musiała służbowo podróżować. Sasha miała wówczas jedenaście lat i by móc się nią zająć, musiała znaleźć sobie coś innego. Złożyła więc wymówienie, przeprowadziła się do rodzinnego domu i zaczęła uczyć się tego, jak zajmować się nastolatką i prowadzić sklep ze starociami.

Cóż, przynajmniej jedno jej się udało… Lekko westchnęła.

Kiedy Sasha skończyła szkołę średnią, Susan miała nadzieję, że zacznie z nią pracować w rodzinnym sklepie. Jak się okazało, płonną. W czasie poważnej rozmowy siostra poinformowała ją, że zamierza zostać modelką. Cóż, to prawda, że była bardzo ładna, ale Susan nie wiedziała, czy to wystarczy.

Westchnęła ponownie, przypominając sobie wszystkie argumenty Sashy. Wreszcie musiała się zgodzić i przekazać siostrze jej część spadku, by mogła zacząć karierę w Nowym Jorku. Wystarczyło sześć miesięcy, a Sasha wróciła do Ohio bez grosza przy duszy.

Od tego czasu pracowała w bardzo różnych firmach, z których albo sama się zwalniała, albo ją wyrzucano. Nigdzie nie zagrzała miejsca. Susan częściowo winiła siebie za taki stan rzeczy. Była dla siostry zbyt wyrozumiała i chroniła ją przed konsekwencjami jej złych decyzji. Sasha była przecież taka mała, w ogóle nie znała ojca, więc ona starała się być dla niej jak najlepszą matką.

Czasami czuła się osamotniona w swoich wysiłkach. Nie wiedziała, czy udałoby jej się to wszystko wytrzymać, gdyby nie przyjaciółki, a zwłaszcza Ann.

Wyglądało jednak na to, że Sasha znalazła wreszcie coś dla siebie. Jej ostatnia praca polegała na zarządzaniu niewielkim osiedlem i okazało się, że to coś dla niej. Siostra kupiła mały, używany samochód i wspomniała nawet, że chce zapisać się na kurs komputerowy.

Susan wydawało się, że najgorsze ma za sobą.

Pokrzepiona tą myślą, skończyła kolację, wstawiła brudny talerz i kieliszek po winie do zlewu i zaczęła się szykować do snu. Jutro będzie musiała wybrać się na policję, żeby zakończyć tę nieprzyjemną sprawę.

Następnego ranka równo o ósmej Susan wjechała na parking przed posterunkiem policji w Maple Hills. Była zdenerwowana, co jeszcze pogłębiło jej podły nastrój, bo przecież nie zrobiła nic złego.

Weszła wolno po niskich, betonowych schodach, prowadzących do głównego wejścia budynku z czerwonej cegły. Posterunek zbudowano w tysiąc dziewięćset dwudziestym drugim roku i Susan czytała ostatnio w gazecie, że pracowało w nim piętnaście osób, włączając w to nie tylko policjantów, ale, na przykład, dyspozytora i dozorcę.

W środku podeszła do biurka oficera dyżurnego. Był on dość otyły i miał krótko ostrzyżone włosy.

– Tak? Czym mogę pani służyć?

– Dzień dobry. Nazywam się Susan Pickering. Mam problem, ponieważ ktoś się pode mnie podszywa. – Wyjaśniła, na czym to polega.

– Proszę chwilę zaczekać. – Policjant, który miał na piersi plakietkę z napisem „Sierżant Riggs”, wskazał jej krzesło. – Za chwilę ktoś się panią zajmie.

Posłuchała go i zaczęła przeglądać wyświechtany egzemplarz „U.S. News and World Report”. Jakieś dziesięć minut później podszedł do niej wysoki, przystojny mężczyzna z krótkimi, ciemnymi włosami i intensywnie niebieskimi oczami.

– Pani Pickering? – spytał. – Jestem porucznik Brian Murphy. Zapraszam do biura.

Otworzył drzwi i wskazał gestem niewielki korytarz. Przeszli dalej do dużego, podzielonego na boksy pomieszczenia, w którym stało sześć biurek. Po prawej stronie znajdowało się kilka cel, przy czym dwie były zamknięte, a w środku tkwili zatrzymani. Po lewej zobaczyła kilka boksów biurowych z przeszklonymi drzwiami. Susan domyśliła się, że zajmują je ważniejsi funkcjonariusze.

Tylko dwa biurka były zajęte: jedno przez blondyna, a drugie przez rudowłosą kobietę, która rozmawiała przez telefon.

Porucznik Murphy podszedł do ostatniego biurka w rzędzie i powiedział:

– Proszę usiąść. – Zajął swoje miejsce. – Napije się pani czegoś?

Susan pokręciła głową.

– Nie, dziękuję.

– Wobec tego zacznijmy od podstawowych informacji. -Sięgnął po jeden z formularzy, leżących na biurku.

Podała mu swoje imię, nazwisko, adres i wyjaśniła, gdzie pracuje, a następnie poprosił ją, by opowiedziała o tym, co zaszło. Susan starała się powtórzyć dokładnie to, czego dowiedziała się wczoraj wieczorem. Porucznik słuchał, kiwając głową i co jakiś czas zapisując informacje.

– Zweryfikowała pani pozostałe karty kredytowe? – spytał, kiedy skończyła.

– Mam jeszcze tylko American Express. Sprawdzałam stan konta w Internecie parę dni temu i wszystko było w porządku. Bardzo tego pilnuję, bo zwykle używam właśnie tej karty. W ten sposób mogę panować nad wydatkami.

Policjant ponownie skinął głową.

– Gdzie pani zwykle trzyma kartę Visa? W portfelu?

– Tak.

– I ma go pani zawsze przy sobie?

Susan potrząsnęła głową.

– Nie, kiedy wychodzę wieczorem, zwykle biorę ze sobą małą torebkę. Portfel by się do niej nie zmieścił, wkładam więc do niej tylko kartę i trochę gotówki.

– A portfel zostawia pani w domu?

– Właśnie.

– Czy ktoś poza panią bywa w pani domu? Może jakaś dziewczyna do dziecka?

– Nie, nie mam dziecka.

– Jacyś krewni?

Susan zawahała się.

– Cóż, parę miesięcy wcześniej mieszkała ze mną siostra. Jestem jednak przekonana, że nie ma z tym nic wspólnego. – Chciała powiedzieć to mocnym, pewnym głosem, ale powątpiewanie, które dostrzegła w oczach porucznika, sprawiło, że się zawahała.

Nie, to niemożliwe! To nie może być Sasha!

– Rozmawiała pani o tym z siostrą?

Susan pokręciła głową.

– Nie, nie miałam czasu – odparła, wiedząc, że to tylko wymówka.

Nie widziała się z Sashą od ponad dwóch tygodni. Siostra dzwoniła do niej tylko wtedy, kiedy czegoś potrzebowała. Susan próbowała się z nią kontaktować, ale kiedy włączyła się poczta głosowa, nawet nie zostawiła wiadomości.

– Czy bierze pani z sobą kartę do pracy?

– Tak.

– Czy ktoś może mieć tam do niej dostęp?

– Tylko moja pomocnica. Mam do niej pełne zaufanie.

– Jak się nazywa?

– Panie poruczniku, wiem na pewno, że nie ma z tym nic wspólnego!

Spojrzał na nią swoimi niebieskimi oczami.

– Mimo to chciałbym poznać jej nazwisko.

– Dobrze, Gerri Mullins – odparła z westchnieniem.

Zapisał to sobie i zadał kolejne pytanie:

– A co pani robi z wyciągami z konta? Niszczy je pani?

– Nie, niestety – rzekła z westchnieniem. – Prawdę mówiąc, nie mam niszczarki. Chciałam ją kupić, ale zawsze było coś pilniejszego.

– Doskonale to rozumiem – powiedział z lekkim uśmiechem.

Była mu wdzięczna za to, że nie próbuje wzbudzić w niej poczucia winy.

– Bardzo możliwe, że ktoś wyjął pani wyciąg z kosza i w ten sposób poznał numer konta – dodał po chwili.

– Naprawdę? – zdziwiła się.

– Jasne. Mieliśmy sporo takich przypadków.

Susan zaraz poprawił się nastrój. Miała rację, to nie była sprawka Sashy. Przypomniało jej się, że czasami śmieciarze nie przyjeżdżali przez ładnych parę godzin po tym, jak wystawiła worki. Nigdy wcześniej nawet nie przyszło jej do głowy, że to może być niebezpieczne.

– A co z nazwiskiem panieńskim mojej matki? – spytała po chwili. – Nie figuruje na wyciągach.

Policjant wzruszył ramionami.

– Jest wiele miejsc, w których można to sprawdzić, jeśli ktoś wie, czego szuka. Chociażby w dziale ewidencji ludności. To nie są poufne informacje.

– Jeszcze dziś kupię niszczarkę.

– Dobry pomysł. – Porucznik otworzył szufladę biurka i wyjął z niej dużą kartkę. Były to instrukcje, dotyczące zgubionych dokumentów i kart kredytowych. Na dole znajdowały się trzy numery telefonów do wyspecjalizowanych agencji, które zajmowały się tymi problemami.

– Myśli pan, że może chodzić o coś więcej? – spytała.

– Trudno powiedzieć, ale powinna pani tam zadzwonić, żeby to sprawdzić – odparł. – Pracownicy agencji będą wiedzieć, czy nie wydano nowych kart kredytowych na pani nazwisko.

Nie sądziła, że coś takiego jest w ogóle możliwe.

– Proszę się ze mną skontaktować, kiedy uzyska już pani wszystkie informacje. – Uśmiechnął się ponownie. – Niech się pani tak bardzo nie martwi, to nie są trudne sprawy. Proszę do mnie zadzwonić, gdyby pani miała nieprzyjemności w swoim banku.

Susan odetchnęła z ulgą na myśl, że porucznik Murphy nie uważa jej za oszustkę i będzie starał się jej pomóc.

– Dziękuję. Już mi lepiej.

Brian nie potrafił przestać myśleć o Susan Pickering. Przypominał sobie, jak siedziała niepewnie na brzeżku krzesła, nie bardzo wiedząc, co zrobić z rękami. I jak się zaniepokoiła, kiedy spytał ją o siostrę. A z jaką ufnością na niego patrzyła, jakby to właśnie od niego zależała jej przyszłość!

Nawet gdyby mu nie powiedziała, że jest panną, i tak by się tego domyślił, ponieważ nie nosiła obrączki. Chociaż z tym akurat bywało różnie. Jego siostra, Aileen, unikała biżuterii, bo była uczulona na złoto. Brian był tylko zdziwiony, dlaczego od razu spojrzał na serdeczny palec Susan, a potem zapytał ją, czy jest zamężna, mimo że tego pytania nie było w kwestionariuszu.

Od dawna tak bardzo nie zainteresował się żadną kobietą. Ciekawe, co takiego w niej jest? Oczywiście ma miłe brązowe oczy i włosy w tym kolorze, ale przecież zna wiele ładnych kobiet.

Nie, nie chodziło o same jej oczy, ale o ich wyraz. O to, że było w niej coś kruchego… Odniósł wrażenie, że pani Pickering spodziewała się złych wiadomości, a to znaczyło, że jej życie nie było usłane różami.

Do licha, ale kto ma w życiu lekko?

Zadzwonił telefon, stojący na jego biurku. Spojrzał na Jamie, która powiedziała cicho:

– Twoja była.

Większość mężczyzn nie cieszyła się, kiedy dzwoniły ich byłe żony, lecz jego kontakty z Lonnie należały do wyjątkowych. Nawet po rozwodzie darzyli się szacunkiem. Brian wiedział, że Lonnie mogła mieć do niego pretensje, kiedy wystąpił o rozwód, ona jednak zrobiła wszystko, by przebiegł jak najmniej boleśnie. Z całą pewnością chodziło jej o to, by nie martwić jeszcze bardziej ich córek. Poza tym Lonnie bardzo lubiła rodzinę Briana, a zwłaszcza jego siostry.

Tak, niewątpliwie dopisało mu szczęście.

Podniósł więc słuchawkę i powiedział:

– Cześć, Lonnie.

– Cześć. Posłuchaj, mam do ciebie prośbę. Nie mogę ruszyć się z pracy, a właśnie przed chwilą dzwonili ze szkoły, że Janna zwymiotowała w czasie lekcji. Czy mógłbyś ją odebrać i zaczekać w domu, aż wrócę?

Ich córka, Janna, miała dwanaście lat.

– Tak, oczywiście.

– Zadzwonię do Sary i spytam, czy nie mogłaby mnie zastąpić.

Lonnie była pielęgniarką i pracowała w gabinecie lekarza rodzinnego.

– Dobrze, a w razie czego zawiozę ją do mamy.

– Nie, Brian. Nie chcę ciągle wykorzystywać twojej matki.

– Przecież wiesz, że ona nie ma nic przeciwko temu.

Prawdę mówiąc, jego matka zrobiłaby dla Lonnie wszystko. Kiedyś powiedziała nawet, niby w żartach, że jeśli się rozejdą, to Lonnie i tak zostanie w rodzinie.

– Tak, ale nie chcę nadużywać jej życzliwości.

– Na razie tym się nie przejmuj. Za chwilę pojadę po Jan-nę. Zatelefonuj na moją komórkę, jak już będziesz wiedziała co i jak.

Kiedy się rozłączyli, Brian sięgnął po marynarkę i podszedł do lekko uchylonych drzwi szefa. Zastukał w nie delikatnie.

– Szefie?

– Tak, Brian? – spytał kapitan Harvey i spojrzał na niego znad rozłożonych na biurku papierów.

– Moja córka zachorowała. Muszę ją odebrać ze szkoły. Zawiozę ją do Lonnie, a potem postaram się wrócić. Gdyby zjawił się Jack Polito, niech zadzwoni do mnie na komórkę.

Jack pojechał do koronera po wyniki autopsji.

– Dobrze. Tylko pamiętaj, że masz być o trzeciej w liceum.

– Oczywiście. – Brian umówił się na spotkanie z pierwszy-mi klasami. Miał mówić o niebezpieczeństwach związanych z zażywaniem narkotyków i o tym, co robić, kiedy spotkają dilera. – Jeśli Lonnie nie będzie mogła przyjechać, zawiozę małą do mojej matki.

– W porządku.

To była jedna z dobrych stron pracy w małym miasteczku. Nie mieli tu zbyt wielu poważnych spraw i starali się nawzajem wspierać.

Dziesięć minut później Brian zatrzymał się przed budynkiem gimnazjum, gdzie Janna chodziła do pierwszej klasy. Znalazł córkę w gabinecie pielęgniarki, i ruszyli w drogę.

– Wymiotowałaś? – zapytał, kiedy siedzieli w samochodzie.

– Uhm – mruknęła Janna i się skrzywiła. – Och, tato, to było straszne.

Spojrzał na nią z uśmiechem. Uwielbiał młodszą córkę. Doskonale wiedział, że nie powinien faworyzować żadnej z nich, ale musiał przyznać w duchu, że woli Jannę.

Kaycee, która skończyła piętnaście lat, przeżywała trudny okres. Nawet Lonnie, jedna z najbardziej cierpliwych osób, jakie znał, potrafiła się na nią rozgniewać.

– Musiałam zjeść coś, co mi zaszkodziło – dodała Janna.

– Na śniadanie? – zdziwił się. – A co takiego jadłaś?

– Resztki pizzy.

– Do licha, nic dziwnego, że zrobiło ci się niedobrze. Dziwię się, że mama pozwoliła ci zjeść to g… coś takiego – poprawił się.

Janna skrzywiła się jeszcze bardziej.

– Mama nic nie wiedziała.

– Nie wiedziała?

– Suszyła włosy na górze. Powiedziała, żebym zjadła płatki kukurydziane.

Brian pokręcił głową.

– Janna…

– Tak, wiem.

– Dostałaś niezłą nauczkę.

Córka westchnęła i uniosła dwa palce.

– Przysięgam, że już nigdy nie zjem pizzy na śniadanie.

Dotarli właśnie do domu z czerwonej cegły, który Brian kupił z żoną czternaście lat temu. Znowu zrobiło mu się przykro na myśl, że już nie będzie w nim mieszkał. Uznał jednak, że po rozwodzie dom należy się żonie. Została z córkami i potrzebowała więcej przestrzeni.

Prawdę mówiąc, miał wtedy tak olbrzymie poczucie winy, że oddałby im wszystko.

Zresztą nie miało to trwać wiecznie. Ustalili z Lonnie, że kiedy córki dorosną, sprzedadzą dom i podzielą się pieniędzmi.

Brian pomyślał z żalem o tym wszystkim, co się stało. Do licha, cała sprawa wydawała mu się bardzo skomplikowana. Podobnie jak małżeństwo. I gdyby tylko bardziej kochał Lonnie, nigdy nie zdecydowałby się na rozwód.

Przez chwilę zastanawiał się, czy Susan Pickering miała kiedyś męża. A potem uderzyło go to, że w przypadku innej kobiety taka myśl w ogóle nie przyszłaby mu do głowy.

Nie powinien przejmować się panią Pickering. To nieważne, że jest ładna, i tak nic z tego nie będzie.

Brian uznał, że nie ma nic do zaoferowania ewentualnej partnerce. Mimo że od rozwodu minęły trzy lata, wciąż czuł wewnętrzną pustkę. Całą jego energię pochłaniało teraz zajmowanie się pracą, wychowywanie córek i pomoc rodzicom. Jego ojciec zapadł na chorobę Parkinsona i wymagał coraz większej opieki.

Gdyby jakaś kobieta się nim zainteresowała, musiałaby wykazać wprost anielską cierpliwość. Brian wątpił, czy ktoś taki w ogóle istnieje.

Musiał więc zapomnieć o Susan Pickering.

Od tej chwili będzie dla niego jedynie ofiarą przestępstwa, której powinien pomóc.

Rozdział 2

Susan starała się być w sklepie o dziewiątej trzydzieści, chociaż otwierała dopiero o dziesiątej. Lubiła ten czas, kiedy mogła spokojnie przygotować się do pracy.

W drugim tygodniu września, kiedy to rodziny wróciły już z wakacji, a dzieci powoli przyzwyczajały się do szkoły, zaczynała różnego rodzaju wyprzedaże, które kończyły się tuż przed świętami. W tym czasie zarabiała czterdzieści procent tego, co udało jej się utargować w ciągu całego roku.

Początek wyprzedaży zaplanowała na przyszły tydzień, a teraz musiała zdecydować, które rzeczy chce przecenić i się ich pozbyć, by zrobić miejsce na nowe artykuły. Antykwariat nie był duży i musiała racjonalnie gospodarować przestrzenią.

Magazyn był pełen przedmiotów, które udało jej się kupić na letnich targach. Powinna więc zrobić dla nich miejsce. Rozważała też przeprowadzkę do większego lokalu, ponieważ w ciągu lat praktyki nauczyła się, że prawie wszystkie artykuły znajdą w końcu nabywców, jeśli je mądrze wyeksponuje i rozsądnie wyceni.

Zapamiętała historię figurki śpiącego chłopca, którą matka znalazła na pchlim targu. Zapłaciła za nią sto pięćdziesiąt dolarów, ale od razu nabrała przekonania, że jest znacznie cenniejsza. Kiedy ją oczyściła, okazało się, że jest to słynny Hummel. Zgodnie z sugestią katalogu Schroedera, wyceniła ją na pięć tysięcy dolarów.

Figurka stała w sklepie prawie rok. Nawet dwie niemal fanatyczne kolekcjonerki Hummela, które kupowały wszystko, co znalazła dla nich Hazel Pickering, przestraszyły się tej ceny. Susan pamiętała, że matka chciała ją nawet obniżyć, ale ostatecznie tego nie zrobiła.

W końcu w Maple Hills pojawiła się turystka z Cleveland. Wystarczyło tylko, że weszła do sklepu i spojrzała na figurkę, a natychmiast ją kupiła, nawet się nie targując.

Przestrzeń potrzebna do wyeksponowania poszczególnych przedmiotów była naprawdę ważna, kiedy prowadziło się antykwariat. Chodziło o to, by mogły poczekać na „swoich” nabywców.

Poza tym Ann i inne jej koleżanki, z którymi spędzała środowe wieczory, namawiały ją, żeby zainwestowała pieniądze, niezbędne do przeprowadzki, w sklep internetowy.

– Internet to przyszłość – przekonywała ją Ann. – Zupełnie zmienił sposób prowadzenia interesów w agencji nieruchomości. Teraz wszyscy mogą przejrzeć naszą ofertę w Internecie i wybrać tylko te domy albo mieszkania, które ich interesują. Wiesz, ile w ten sposób zaoszczędziliśmy czasu, nie mówiąc już o benzynie?

Susan doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Sama przecież często korzystała z internetowych aukcji i lubiła to robić. Najchętniej zmieniłaby siedzibę antykwariatu i jednocześnie zaczęła sprzedaż internetową, ale, niestety, nie było jej na to na razie stać.

Jeśli okaże się, że będzie musiała zapłacić bankowi, znajdzie się w naprawdę trudnej sytuacji i będzie musiała zrezygnować z planów. A jeśli, jak wspomniał porucznik Murphy, ktoś nie poprzestał tylko na jednej karcie? I jeśli w dodatku wydał znacznie więcej, niż jej się wydawało?

Aż bała się o tym myśleć. Spojrzała na zegarek i stwierdziła, że najwyższy czas przygotować herbatę. Przeszła na zaplecze, gdzie oprócz magazynu mieściła się mała kuchenka, i wstawiła czajnik. To jej matka wymyśliła zwyczaj podawania klientom herbaty i rożków, a Susan go tylko kontynuowała. Tyle że nie piekła już sama rożków – w przeciwieństwie do matki kuchnia nie była jej pasją – ale znalazła dostawcę (a jakże, w Internecie!), który przywoził je do antykwariatu w zależności od zapotrzebowania.

Zaparzyła herbatę, ale wciąż nie mogła oderwać myśli od spotkania z porucznikiem Murphym. Była mu wdzięczna za to, że okazał się życzliwy. Z ulgą stwierdziła też, że jej uwierzył, chociaż wcale nie musiał.

Powinna być wobec siebie szczera. Wcale nie o to chodzi. Jest w nim coś, co budzi zaufanie i ciepłe uczucia.

Susan uwielbiała wysokich, ciemnowłosych mężczyzn, a musiała przyznać, że Brian Murphy stanowił niemal jej ideał. W dodatku te oczy. Nigdy wcześniej nie widziała aż tak błękitnych. Powinna być ze sobą szczera: bardzo jej się spodobał.

Zaczęła się zastanawiać, czy jest żonaty. Nie zauważyła obrączki na jego palcu, ale to nie musiało nic znaczyć. Wielu mężczyzn, zwłaszcza przystojnych, nie nosiło obrączek. Susan była na tyle czujna, że zauważyła zdjęcie dwóch dziewczynek, stojące na jego biurku.

Westchnęła ciężko. To pewnie jego córki. Tak, porucznik Murphy z pewnością jest żonaty. Jak zdecydowana większość normalnych, nie za brzydkich facetów po trzydziestce. Susan skrzywiła się i machnęła ręką. Mogła się tego spodziewać. Musiałaby mieć naprawdę dużo szczęścia, żeby trafić na przystojnego kawalera.