Tylko matka - Elisabeth Carpenter - ebook

Tylko matka ebook

Elisabeth Carpenter

4,0

Opis

Tylko matka

Erica Wright nie musiała ścierać ze ścian swojego domu napisu „MORDERCA” od ponad roku. Życie powoli wracało do normy. Ale kobieta wie, że jej syn, Craig, wkrótce zostanie wypuszczony z więzienia. A wtedy z jej życia znów zniknie spokój.

…BY MU UWIERZYŁA

Erica nigdy nie wątpiła w niewinność Craiga – pomimo kłamstw, które mówiła dla niego lata wcześniej. Jednak gdy jej syn wraca do domu, od razu dostrzega w nim zmianę. Nie rozpoznaje w nim własnego dziecka.

…KŁAMAŁABY DLA NIEGO

Więc gdy kolejna dziewczyna znika, kobieta zaczyna go podejrzewać. Ale jak matka mogłaby się odwrócić od własnego syna? Jak daleko mogłaby się posunąć, by go chronić?

…ALE CZY UKRYŁABY PRAWDĘ?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 326

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (346 ocen)
130
104
92
15
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Zuneska

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa książka. Czyta się z zaciekawieniem. Polecam 8/10
10
izalee

Dobrze spędzony czas

Dobra, nawet bardzo. Ale zakończenie rozczarowało
10
TOPERZ7

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka.
10
KasiaKlimuk

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca - polecam
10
Lucysn

Nie oderwiesz się od lektury

Rozkręca się powoli,ale warto czytać do końca.
00

Popularność




TYLKO MATKA…

Minął rok, odkąd Erica Wright ostatni raz zdrapywała ze ścian swojego domu napis MORDERCA. Życie wróciło do normalności. Ale wkrótce się to zmieni – jej syn Craig opuści więzienie.

…MOGŁA MU UWIERZYĆ

Zawsze wierzyła, że nie zrobił tego, o co go oskarżano. Kiedy jednak Craig wraca do domu, Erica zdaje sobie sprawę, że nie jest już tym słodkim chłopcem, jakiego pamięta. Teraz ją przeraża.

…MOGŁA DLA NIEGO SKŁAMAĆ

Kiedyś nie powiedziała policji prawdy. Ukryła dowody, które ewidentnie świadczył y o jego winie. Ale powoli zaczyna wątpić, czy dobrze zrobiła.

…MOGŁA UKRYĆ PRAWDĘ

Gdy w okolicy znika młoda dziewczyna, a sprawa tak bardzo przypomina sytuację sprzed lat, pojawiają się wątpliwości. Ale czy matka może się odwrócić od własnego syna? I jak daleko może się posunąć, by go chronić?

ELISABETH CARPENTER

Elisabeth ukończyła studia z literatur y angielskiej. Jest autorką czterech powieści, nagrodzoną Nor thern Writers’ New Fiction Award, dwukrotnie nominowaną do Yeovil Literary Prize oraz MsLexia Women’s Novel Award.

Mieszka wraz z rodziną na północy Anglii i tam osadza akcję większości swoich książek.

elisabethcarpenter.co.uk

Tytuł oryginału:

ONLY A MOTHER

Copyright © Elisabeth Carpenter 2018

All rights reserved

First published in 2018 by Orion, London

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2020

Polish translation copyright © Maria Olejniczak-Skarsgård 2020

Redakcja: Anna Walenko

Zdjęcie na okładce: © Sally Mundy/Arcangel Images

Projekt graficzny okładki: Kasia Meszka

ISBN 978-83-8215-099-5

WydawcaWYDAWNICTWO ALBATROS SP. Z O.O.Hlonda 2a/25, 02-972 Warszawawww.wydawnictwoalbatros.comFacebook.com/WydawnictwoAlbatros | Instagram.com/wydawnictwoalbatros

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Przygotowanie wydania elektronicznego: Michał Nakoneczny, hachi.media

Mojej mamie

1Erica

Kiedy wychodzę z domu i zamykam za sobą drzwi, odruchowo przesuwam po nich wzrokiem z góry na dół. Dzisiaj oddycham z ulgą. Zielona farba jest spękana, ale na szczęście nie ma napisu sprayem ani odchodów rozmazanych przez całą szerokość czy wepchniętych w dziurkę od klucza. Od prawie półtora roku na drzwiach nie pojawiały się gryzmoły, wiem jednak, że wkrótce to się zmieni.

Pisali wciąż te same słowa: „morderca”, „wynocha”, „bydło”. Jakbym ja to zrobiła. Czekałam, aż będzie ciemno, i szorowałam drzwi. O trzeciej w nocy rzadko kto się kręcił, a ja nie musiałam wcześnie wstawać. Nadal nie muszę – z wyjątkiem środowych poranków.

Nie wiem, dlaczego wybraliśmy środę. Chyba dlatego, że była moim wolnym dniem, gdy pracowałam w… Nie, lepiej o tym nie myśleć, nie ma sensu, żebym wracała do dawnego życia.

Z ciężkich szarych chmur pada deszcz. To mi pasuje: ludzie mają pochylone głowy albo chowają się pod parasolami. Kiedy otwieram swój, dostrzegam kawałek srebrnej folii w wewnętrznym rogu okna u sąsiadów; leży tam od ponad miesiąca. Czy oni nie wiedzą, że to przynosi pecha? Nie wierzę w takie gadanie, natomiast moja mama była przesądna. Nie stawia się nowych butów na stole. Nie wyprzedza się drugiej osoby na schodach. Gdy umarła, jeszcze długo słyszałam jej głos: „Żebyś tylko nie została samotną matką, Erico! Wiesz, co pomyślą sobie sąsiedzi?”. Albo: „Poszłaś do pracy w supermarkecie, Erico? Spodziewałam się po tobie dużo więcej”. Chyba dobrze, że nie dożyła narodzin mojego Craiga. Miałaby większy powód do zmartwienia niż to, że jestem samotną matką.

Czekam na autobus w deszczu, bo wiatę już dawno temu zniszczyli wandale. Przejeżdżający samochód rozpryskuje kałużę przy krawężniku. Nie pomyślałam, żeby się odsunąć, i mnie ochlapał. Za często bujam w obłokach, muszę się skupić. Mam nieodparte wrażenie, że dzisiejsi kierowcy z upodobaniem obryzgują przechodniów. Staram się nie brać tego do siebie – nie wszyscy wiedzą, kim jestem. Przemokłam na wylot, ale w autobusie ubranie wyschnie. Gdy pada, wszystkie okna są zamknięte i w środku robi się aż za gorąco.

Wreszcie przyjeżdża. Wsiadam i uderza mnie przesycona potem duchota.

– Dworzec aut…

– Funt osiemdziesiąt – rzuca kierowca.

Dlaczego zawsze trafiam na niego? Wyjmuję z portmonetki pieniądze, jedną monetę po drugiej, i powoli kładę na tacce. Kierowca nawet nie odwróci się w moją stronę, tylko patrzy prosto przed siebie.

Autobus rusza, a ja idę dalej, łapiąc się uchwytów. Na moim zwyczajowym miejscu – w drugim rzędzie od końca – ktoś siedzi, więc wybieram jedno ze środkowych, przy zaparowanym oknie. Uśmiecham się na myśl, jak mały Craig rysował wykrzywione buźki na szybie. Serce mi się ściska, gdy przypominam sobie, dokąd jadę. Ruchem ręki zmazuję z szyby tamto wspomnienie. Poza tym lubię patrzeć na świat.

Wyjmuję z torebki czasopismo i próbuję skupić się na artykule. Piszą tam o różnych życiowych sprawach. „Problemy są rzeczą względną”. Nie pamiętam, gdzie to przeczytałam, ale rzeczywiście tak jest. Czytanie o życiu innych ludzi pokrzepia człowieka. Daje poczucie łączności – chociaż na odległość, tak jak na moim forum PrisonConnect, będącym bezpieczną płaszczyzną komunikacji dla ludzi z całego świata, których krewni trafili do więzienia. Ponieważ długo udzielałam się na tym forum, wybrano mnie na moderatora. Nie powiedziałam tego Craigowi – nie podobałoby mu się, że obcy o nim gadają, choć pewnie teraz już się przyzwyczaił.

Autobus staje na światłach. W narożnym budynku widzę witrynę piekarni. Był tam sklep zoologiczny – ze trzydzieści lat temu. Przyglądaliśmy się kotkom i królikom na wystawie, gdy w sobotę rano szliśmy na zakupy do Kwik Save. Craig zawsze się nad nimi użalał. „Mamo, weźmy je do domu – prosił za każdym razem. – To nie w porządku, żeby siedziały tu zamknięte przez cały dzień”.

Jakby wiedział, gdzie on sam trafi. Mrugam, odpędzając wspomnienie.

Kierowca wrzuca luz i czeka, aż ludzie przejdą na drugą stronę.

W tym momencie pada na nią mój wzrok.

Zazwyczaj jej nie wypatruję; od lat jej nie widziałam. Stoi przed kioskiem z gazetami, na deszczu, i patrzy tępo przed siebie. Gillian Sharpe, matka Lucy. Z rodziców tylko ona została w tym mieście. Wiele imion trwale zapisało się w mojej duszy. Była jeszcze druga dziewczyna, Jenna. Ale za nią nie skazano mojego Craiga. To nie ma sensu – często tak myślę – między tymi dwoma wydarzeniami na pewno jest jakiś związek. Dzieli je zaledwie tydzień. Skoro w przypadku Jenny nie obarczyli winą Craiga, dlaczego skazali go z powodu Lucy? Morderca jest gdzieś na wolności. Albo morderczyni. Kto wie, czy to nie kobieta.

Natomiast ja wiem na pewno, że mój syn nikomu nie zrobiłby krzywdy.

Spuszczam wzrok i się rumienię. Nie mogę dłużej przyglądać się Gillian Sharpe, bo zamiast niej widzę jej córkę, ze zdjęcia w gazecie. Zachowałam wszystkie wycinki, ułożyłam po kolei według daty i zaznaczyłam informacje, których potrzebuję, żeby dowieść niewinności Craiga.

Ile lat miałaby dzisiaj Lucy?

Nie, nie, nie, nie.

Szczypię się w nadgarstek tak mocno, że paznokcie niemal przebijają mi skórę.

*

Stoję w kolejce odwiedzających – partnerek, żon, przyjaciółek – nie wiem, kim i czym są. Rozpoznaję je po ubraniach, sylwetkach, ale nie po twarzach. Nigdy nie patrzę im w twarz.

Przed laty, gdy zaczęłam tu przychodzić, burczały coś pod nosem, mówiły o mnie „nadęta baba”, ale to się skończyło. Szybko zdały sobie sprawę, że niczym się od nich nie różnię. Niektóre nawet przyprowadzały dzieci, co łatwo zrozumieć: trzeba utrzymywać kontakt, choćby podczas takich krótkich widzeń. Lecz więzienie to nie miejsce dla dzieci. Na świecie jest tyle zła, że nie muszą stykać się z nim w jego najgorszych przejawach. No, prawie najgorszych.

Strażnik otwiera bramę z wybiciem czternastej, nigdy wcześniej ani później. Pewnie dlatego, że więzienie należy do królowej. Czytałam gdzieś, że na dworze surowo przestrzega się punktualności. Wręczam strażnikowi przepustkę i wpuszczają mnie do środka. Oddaję torebkę, która trafia do schowka. Rozkładam ręce na boki i zostaję przeszukana od stóp do głów. Choć znam strażników, a oni widzieli mnie tyle razy i wiedzą, kim jestem, muszę okazać paszport. To idiotyczne, że w ogóle go posiadam, skoro nie mam szansy wyjechać z kraju. Jest tyle miejsc, które chciałabym zwiedzić, tyle rzeczy, które chciałabym zrobić: na przykład zobaczyć zorzę polarną albo przejechać kabrioletem Route 66, drogę nazywaną matką wszystkich dróg. Siedząc w poczekalni u lekarza, znalazłam kiedyś w „Daily Telegraph” długą listę miejsc, które ludzie chcieliby odwiedzić, ale nie wymieniono tam Krainy Jezior, co – jak stwierdziłam – świadczyło o ich braku wyobraźni.

Zwykle przynoszę Craigowi książkę. Kupuję je na przykościelnym kiermaszu w pobliskim miasteczku. Od miesięcy zapełniam książkami domową biblioteczkę, która stoi na piętrze, na podeście schodów. Mam nadzieję, że po powrocie do domu Craig zajmie się czytaniem i nie przyjdzie mu do głowy zadawać się z nieodpowiednimi ludźmi. Za kratkami na pewno nie zawarł miłych znajomości.

Nie powiem mu, że jadąc tu, widziałam Gillian Sharpe. Kiedy odwiedziłam go pierwszy raz, objął się rękami za głowę i wybuchnął płaczem.

„Jestem niewinny, mamo – powiedział. – Wierzysz mi, prawda?”

„Tak, synku – zapewniłam go. – Oczywiście, że ci wierzę”.

Teraz rzadko to mówi. Jest dotknięty, gdy o tym wspominam. Od tamtej pory znaleźliśmy inne tematy do rozmowy.

Wzywa mnie strażnik. Prowadzi do rozmównicy, gdzie Craig już siedzi przy stole. Gdy mnie widzi, podnosi się z krzesła – na jego twarzy za każdym razem widzę ulgę. Jakbym mogła nie przyjść.

Obejmujemy się przez chwilę. Chętnie przytulałabym go jeszcze dłużej, ale to niedozwolone. Craig odsuwa się i wita mnie swoim zwykłym „Cześć, mamo”. Jego akcent, charakterystyczny dla północy kraju, słychać wyraźniej niż wtedy, gdy mieszkaliśmy razem.

– Cześć, synku.

Siadam na plastikowym krześle. Dzieli nas stół, więc przysuwam się do blatu. Craig był dawniej takim chudziną – nawet jako nastolatek. Po kilku latach odsiadki zaczął trenować podnoszenie ciężarów; powiedział, że już nie będzie ofiarą. Gdy teraz go widzę, mam wrażenie, że jest dwa razy większy. W tej szarej bluzie kiedyś by się utopił.

– W zeszły piątek leciał w telewizji film dokumentalny o pingwinach z Falklandów. Widziałaś? – pyta. – Pomyślałem wtedy o tobie. Przeszło mi przez myśl: „O, mama też ogląda. Ona to lubi…”.

– Niestety, nie widziałam.

– Ale pokazywali wcześnie. O siódmej.

– Nie siedzę cały dzień przed telewizorem – fukam.

Pewnie się zdrzemnęłam. Marnie sypiam nocami. Jeżeli nie muszę zrobić zakupów, śpię w ciągu dnia, a nocą mogę wyjść do ogródka za domem i odetchnąć świeżym powietrzem.

Kiedy teraz patrzę przez okno po prawej stronie, widzę akurat tyle nieba i drzew, by przypomnieć sobie, że otacza mnie świat.

– Co się stało?

– Nic. – Spoglądam na niego, a on spuszcza wzrok na swoje ręce. Ma mocno obgryzione paznokcie, a czubki palców są gładkie i błyszczące. Zerkam na jego twarz: jakie śliczne, długie rzęsy. – Przepraszam za ten ton.

– Wszyscy już wiedzą? – pyta. – Znowu masz przykrości?

Zabrzmiało to tak, jakbym usłyszała od kogoś złe słowo albo pokłóciła się o miejsce parkingowe.

– Nie. Ale martwię się o ciebie… co będzie za dwa tygodnie… Moglibyśmy się przeprowadzić, zacząć od nowa. Zawsze lubiłam Krainę Jezior.

– Skąd, u licha, weźmiemy na to pieniądze? Bujasz w obłokach, mamo.

Nic innego mi nie pozostało, mam ochotę odpowiedzieć.

– Wiem, że pytam cię o to przy każdym widzeniu – mówi Craig. – Dziś też to zrobię. Tak jakby starym zwyczajem. Po raz ostatni. Odszukałaś go?

– Nie. Nie udało mi się.

Opuszcza ramiona i pochyla głowę.

Chodzi mu o Pete’a Lawtona. Od początku twierdził, że Pete był z nim tamtego wieczoru, gdy zamordowano Lucy. Tyle że zniknął bez śladu, a ja nie mogę znaleźć nikogo, kto by zaręczył, że ten człowiek pracował w warsztacie, gdy Craig odbywał tam praktykę.

– Za to w twojej sypialni… – próbuję zmienić temat. – Chyba nie masz nic przeciwko temu, że spakowałam trochę twoich starych rzeczy… tylko te z młodych lat… Pomyślałam, że nie będziesz chciał ich widzieć. Niczego nie wyrzuciłam… Zaniosłam pudła na poddasze.

Lekko się uśmiecha.

– Już nie mogę się doczekać, kiedy wrócę do domu. Będzie jak dawniej, mamo.

Zabawne. Wolę mu nie przypominać, że „dawniej” właściwie nie było go w domu, ledwie mnie dostrzegał.

– Byli już u ciebie z biura kuratora? – pyta Craig.

– Tak. Jutro mają przyjść jeszcze raz.

– Powiedziałem im, że chcę być trenerem personalnym fitnessu.

– Aha. I jak zareagowali?

Przechyla na bok głowę i wzrusza ramionami.

– Stwierdzili, że to mało realne… konieczny będzie wgląd w moją kartotekę. Ale co oni tam wiedzą…

– Możliwe. Ale jeżeli tak sobie postanowisz, wszystko ci się uda.

Moje słowa krążą w powietrzu jak ćma nad płomieniem.

– Chcę ułożyć sobie życie. – Kolana podrygują mu pod stołem. – Jeżeli nic z tego nie wyjdzie, obiecuję, że się przeprowadzimy. Co ty na to?

Sięgam palcami jak najdalej w jego stronę, a on w moją.

– Będę ci pomagać ze wszystkich sił, skarbie.

Wiem, że on nie mówi tego na poważnie. Zbyt długo ze mną nie pomieszka – siedemnaście lat za kratkami to kawał czasu. Będzie chciał zaznać życia.

Nie wiedzieć kiedy, czas się kończy. Craig w pośpiechu wylicza rzeczy, które będą mu potrzebne. Nie jestem pewna, czy może mieć dwa telefony, ale i tak obiecuję je kupić.

– Kocham cię, synku – mówię na pożegnanie.

– I wzajemnie, mamo.

Wstaję. Wychodzę z tego więzienia po raz ostatni. W tych ścianach mój syn jest bezpieczny, dostaje jedzenie, ma ciepło. Ale nie wie, co go czeka po powrocie do domu. Wszyscy uważają, że jest winny; prawdopodobnie myślą, że ma tupet, wracając tam, gdzie to się wydarzyło. Będą rozzłoszczeni. Na pewno.

A ja nie mogę zrobić nic, żeby ustrzec go przed ich gniewem.

2Luke

Luke Simmons siada na swoim krześle tak ciężko, że odjeżdża od biurka. Stażysta, który siedzi obok, zaciska wargi, prawdopodobnie powstrzymując się od śmiechu. To się rzadko zdarza tym milenialsom, myśli Luke, zwykle chcą się, kurczę, dzielić wszystkim, bez żadnych zahamowań. Niedługo zaczną porównywać swoje kupy na Snapchacie, tylko czekać.

Boże. Kiedy to dorobił się takiego brzucha, że nawet siadając na krześle, sprawia wrażenie, jakby miał zadyszkę? A przecież w innych miejscach nie odłożyło mu się tyle tłuszczu. To wina jego żony. Od jakiegoś czasu Helen jest na diecie punktowej. Może zjeść tylko pięć punktów dziennie czy coś tam. Na samą myśl o jakiejś gównianej zeropunktowej zupie Luke tęskni za frytkami, które smażyła mu mama, gdy był chłopcem.

Wciąga nosem powietrze. Kupiony w Greggs pasztecik serowo-cebulowy, który tkwi w kieszeni marynarki i ogrzewa mu lewy sutek, wydaje podobną do potu woń. Wspaniale. Nie dość, że ma nadwagę, to jeszcze wszyscy w promieniu kilku metrów uznają, że się nie myje.

Chrzanić to. Sięga do kieszeni i wyjmuje pasztecik z papierowej torebki. Rozkoszuje się smakiem każdej cudownej kalorii i robi mu się błogo na duszy. Tego mi brakowało, stwierdza w myślach. To był długi tydzień – na szczęście jutro piątek.

Przełyka ostatni kęs i już wie, że nie należało jeść pasztecika. Czuje, jak cholesterol osiada mu na ściankach tętnic, a na brzuchu odkłada się kolejna warstwa tłuszczu. „Robimy to dla naszych dzieci – powiedziała Helen którejś niedzieli, krojąc seler i marchewkę w słupki. – Jesteśmy późnymi rodzicami, mamy pod czterdziestkę. To o nich musimy myśleć”. No właśnie. O nich powinien myśleć. Dość się naczytał tego redakcyjnego badziewia, by wiedzieć, że jedzenie pasztecików nie zapewnia wiecznej młodości.

Ale tak trudno się im oprzeć. Wiadomo, że dzisiejsze życie jest do dupy. Jego rodzice należeli do pokolenia wyżu demograficznego i nawiedzonych hipisów. A my co mamy? Brexit i Donalda Trumpa. No i w dodatku leje za oknem. Luke podparł brodę ręką.

– Luke!

To głos Sarah, redaktorki wiadomości, zarazem kierowniczki jego zespołu, szefowej PR i czegoś tam jeszcze. Kiedy zrobiła się z tego korporacja? Dawniej liczył się dobry temat. Wtedy jednak redakcja miała więcej pokoi, pracowało tu więcej ludzi i większy był nakład wydania papierowego. Luke prostuje plecy i chwyta za pióro.

– O, Sarah! Światło mojego życia zawodowego.

Sarah marszczy brwi.

– Żarty sobie stroisz? – Pochyla się w jego stronę. – Znaj granice.

– Ja… Skądże. Próbowałem tylko rozluźnić atmosferę.

– Jaką atmosferę?

– Przepraszam, Sarah. Sam nie wiem.

Luke opuszcza lekko głowę. Przestał orientować się w sytuacji. Kiedyś ludzie sobie żartowali. Teraz słyszy się: HR, PR, ASAP, EOD – sama korpomowa.

– Za niecały tydzień Craig Wright wychodzi na wolność – mówi Sarah.

– Wiem… Piszę tekst. Skontaktuję się z jego matką, może znowu zgodzi się porozmawiać… dowiem się, czy po tylu latach wciąż wierzy w jego niewinność.

– Dobry pomysł. Poza tym on zamierza wrócić na stare śmieci. Wydaje mi się, że powinniśmy przestrzec mieszkańców, w miarę oględnie.

Luke zerka na szefową. Ile ona może mieć lat? Dwadzieścia dziewięć? Trzydzieści? Nie pochodzi stąd – nie może pamiętać, co tu się wtedy działo. Był rok 2000, początek nowego tysiąclecia, który przynosił coś świeżego, ale również ostrzeżenie, że jeśli zawiodą komputery, to będą spadać samoloty. Craig Wright był „normalnym” chłopcem, przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Nikomu nie wyjawił, co go skłoniło do zbrodni. Bez względu na to, jaki miał motyw, Luke nie wierzy, by spędzenie siedemnastu lat w więzieniu zmieniło człowieka na lepsze. Znowu popełni przestępstwo, bez dwóch zdań.

– Myślałem, żeby porozmawiać ze świadkami. A nuż coś sobie przypomnieli… Pogrzebać trochę głębiej w jego dzieciństwie i zobaczyć, czy w przeszłości nie kryje się odpowiedź na pytanie, dlaczego to zrobił. Zamierzam się zająć również tą drugą ofiarą, dotrzeć do nowych szczegółów. Ale z matką Craiga… może nie być łatwo. Dużo przeszła.

– To nie nasza wina, że postanowiła tu zostać. Gdyby na mojej ulicy mieszkał morderca, chciałabym o tym wiedzieć. Ty nie?

– Jasne, jasne.

Przez te lata Luke często myślał o Erice. Jest rówieśnikiem jej syna, a tak różnie potoczyło się życie każdego z nich. Czy Erica zastanawiała się, jak mogłoby wyglądać życie Craiga? Po ogłoszeniu wyroku Luke przeprowadził z nią krótki wywiad. Wówczas nie czuł się z tym dobrze. Dopiero rozpoczął pracę w „Chronicle” i najpoważniejszym przestępstwem, o jakim napisał, było zatrudnianie nielegalnych imigrantów w barze z daniami na wynos przy głównej ulicy miasta.

Rozmawiając z nim, Erica nie wiedziała, że Luke pracuje w redakcji gazety – prawdopodobnie wzięła go za przejętego gapia. Luke zdawał sobie sprawę, że nie będzie mógł wykorzystać jej wypowiedzi, ale gdyby w tej historii pojawiło się coś nowego, może byłoby to przełomowe dla jego kariery i zainteresowałaby się nim prasa ogólnokrajowa.

Natknął się na nią w bocznej uliczce, jak zaciągała się papierosem. Pamięta, że była w czerni i cała się trzęsła. Miał ochotę ją przytulić, tak jak przytuliłby na pogrzebie swoją matkę. Nie umiał powiedzieć, czy Erica ubrała się na czarno z myślą o synu, czy o zamordowanej dziewczynie.

Luke nie musi sięgać do tego artykułu, by dokładnie przytoczyć jej słowa – w końcu nie było ich tak wiele. „Sądzi pani, że on to zrobił?”, zapytał wtedy, udając, że nie wie, kim ona jest.

„Oczywiście, że nie”, odparła, spuszczając wzrok, a potem spoglądając na gromadę gapiów nieopodal.

Mówiła prawie szeptem, skulona, jakby chciała zniknąć, wtopić się w beton.

Detektyw, który prowadził śledztwo, przeczytał oświadczenie, stwierdzając, że sprawiedliwość została wymierzona i że niebezpieczny młody człowiek, wyrachowany manipulant, został zgodnie z prawem skazany na więzienie. Za jego plecami stali krewni ofiary, tuląc i podtrzymując się nawzajem, a kamery rejestrowały ich rozpacz, cierpienie i łzy.

Podczas procesu Erica Wright siedziała w ławce sama. Nie było przy niej rodziny ani przyjaciół, którzy by ją wspierali. Luke przypomina sobie, że spoglądał na nią, gdy pokazywano sądowi zdjęcia Lucy. Każdy gwałtownie nabierał powietrza, tylko Erica miała ściągnięte usta i lśniące od łez oczy. Dlaczego postawiła się w tej sytuacji? Swoją drogą, pomyślał Luke, dlaczego siedzieli tam również rodzice ofiary? Kto chciałby patrzeć na zwłoki swojego dziecka albo słuchać, jak wyglądały ostatnie chwile jego życia?

Craigowi też pokazano to zdjęcie. Rzecz jasna, już je widział. Nie okazał żadnych emocji. Możliwe, że odczuł jakieś niezdrowe zadowolenie, jakby odżyły w nim wspomnienia. Zachował obojętność, gdy matka Lucy wybiegła z sali, cała we łzach. Trzeba być zimnym socjopatą, żeby nie zważać na cierpienie tej miary.

Rozmawiając z Lukiem w tamtej bocznej uliczce, Erica rzuciła niedopałek na ziemię. Z pogniecionego pudełka wygrzebała następnego papierosa. Luke zawsze miał przy sobie zapalniczkę, oprócz długopisu, notatnika i paczki fajek, choć sam nie palił. Gdy osłaniając zapalniczkę dłonią, podawał Erice ogień, spytał: „Będzie go pani odwiedzać w więzieniu?”.

Spojrzała na niego spod zmrużonych powiek.

„Oczywiście, że będę. Jest moim synem. Kocham go”.

Łzy popłynęły jej po policzkach. Odwróciła się i odeszła.

Zastanawiał się, czy go odwiedzała. Jeśli tak, to o czym rozmawiali przez te wszystkie lata? Czy poruszyli najpoważniejszy temat: jego poczucie winy? Luke chciałby być muchą, która siedziałaby wtedy na ścianie.

No i jeszcze ta druga dziewczyna: Jenna Threlfall. Zaginęła tydzień po Lucy. Kiedy natrafiono na zwłoki Lucy w lesie pod Preston, wszyscy mieli złe przeczucia. Szybko sprawdziły się najgorsze obawy: Jennę znaleziono na boisku. Leżała na samym środku, z rozłożonymi rękami i nogami, jakby robiła orła na śniegu. Zobaczyli ją ludzie spacerujący z psami. Oni są zawsze pierwsi, prawda? Wychodzą wcześnie, kręcą się to tu, to tam, a psy potrafią wywęszyć śmierć, czyjeś zwłoki.

Policja przesłuchała Craiga w związku z tą drugą dziewczyną, ale miał alibi, a poza tym inny był modus operandi. Nie znaleziono dowodów na to, że obie sprawy się łączą. Same poszlaki to za mało. Ludzie uważali jednak, że Craig Wright jest zabójcą. W przeciwnym razie policja nie przestałaby poszukiwać sprawcy.

– Biorę ten temat – mówi Luke do Sarah.

Spisuje z bazy danych telefon do Eriki i dzwoni.

Erica odpowiada po dziesiątym sygnale.

– Halo? – słychać cichy głos.

– Dzień dobry. Tu Luke z „Chronicle”. Możemy porozmawiać? Ma pani chwilę?

– Ja… Nie. Jest tu kilka osób.

Rozłącza się.

Kilka osób? Więc to prawda. Po siedemnastu latach odsiadki Craig Wright wraca do domu. Na pewno się potknie – nie taki z niego bystrzak, skoro dał się złapać. Teraz znowu popełni błąd, a Luke już się postara być wtedy na miejscu.

3Erica

Przez ostatnie dwa tygodnie nie spałam dłużej niż dwie godziny bez przerwy. Rano wypiłam trzy mocne kawy, szykując się na ich przyjście, ale teraz mogłabym wypić jeszcze jedną.

Wmaszerowali do mojego domu jak do siebie. Siedzą teraz w salonie, wgapieni w te swoje gadżety zastępujące im notesy. Idę przez pokój, mocno trzymając tacę z herbatą. Między filiżankami jest sporo miejsca, żeby nie brzęczały, gdyby trzęsły mi się ręce. Stawiam tacę na stole.

Patrick Nelson z biura kuratora był tu cztery tygodnie temu z jakimś młodym człowiekiem. Teraz przyszedł z młodą kobietą, Hannah McIntyre. Prawdopodobnie woli przebywać w towarzystwie kobiet. Znam ten typ.

Hannah patrzy na zdjęcia, które stoją na telewizorze. Mam ochotę powiedzieć jej, że Craig był normalnym chłopaczkiem – maminsynkiem. Chyba wciąż jest. Kobieta przenosi wzrok na obrazki z pejzażami, a potem na kominek elektryczny. Przynajmniej utrzymuję w domu czystość i porządek.

Co ona o mnie sądzi? – zastanawiam się. Wzbudzam w niej współczucie? Nienawiść? Uważa, że wychowałam potwora?

Jeżeli porozmawiam z nimi normalnie – tak jak ćwiczyłam od ich poprzedniej wizyty – może ostatni raz będę miała do czynienia z urzędnikami. W głębi duszy wiem jednak, że tak się jeszcze nie stanie, choć jest to krok w tym kierunku. Oby wkrótce było po wszystkim i pojawiła się szansa na normalne życie. Gdy Craig znów tu trochę pomieszka, będzie chciał się wyprowadzić – ja też zawsze o tym marzyłam.

– Bardzo dziękuję, że zechciała pani spotkać się z nami ponownie – mówi Patrick. – Jeśli pani pozwoli, omówię wszystko jeszcze raz. Ze względu na Hannah, która będzie organizować prace społeczne dla Craiga. Jak wspomniałem poprzednio, jego bezpośrednim kuratorem jest… – zerka w papiery – Adam Bardsley.

Posyła mi sztuczny uśmiech, którego nie odwzajemniam.

– A zatem – odzywa się Hannah, przesuwając palcem po tablecie – czy przychodzą do pani nieletni?

– Nikt do mnie nie przychodzi – odpowiadam.

Lekko wierci się na krześle. Ludzie nigdy nie czują się swobodnie w mojej obecności. Jakby przypuszczali, że się czymś zarażą albo że nie zdołam nad sobą zapanować.

– Jak pani zdaniem Craig odnajdzie się w nowej rzeczywistości?

– Myślę, że państwo wiedzą to lepiej ode mnie.

Wymieniają spojrzenia.

– Przepraszam, nie chcę robić z siebie osoby nierozgarniętej. Po prostu widuję się z Craigiem zaledwie raz w tygodniu. A wy… to znaczy jego opiekunowie pracują z nim o wiele bliżej, jak mi się zdaje.

Hannah przechyla na bok głowę, nieco zaskoczona.

– Ale pani jest jego…

– Przypuszczam, że Hannah chce się zorientować – wtrąca Patrick – jak pani zdaniem Craig poradzi sobie z wrogością, z którą może się zetknąć po powrocie.

– Przypuszczam – powtarzam po nim – że nie dowiemy się, dopóki tego nie doświadczy.

Patrick marszczy brwi.

– Wolelibyśmy nie poruszać się po niepewnym gruncie. – On też wierci się na krześle. – To znaczy… jesteśmy zadowoleni z przebiegu resocjalizacji. Craig mówi otwarcie, że żałuje tego, co się stało. Czy z panią też o tym rozmawia?

– Ja… Craig wie, że zawsze go wysłucham.

Czekam, żeby sobie poszli. Nie pasują tu, elegancko ubrani, z poważnymi tytułami służbowymi. Jakby chcieli mnie oszukać.

Po piętnastu minutach wyczerpuje się lista spraw do omówienia i zaczyna się obchód mojego domu. Zostaję w salonie, słuchając ich kroków na piętrze. Po co wchodzą do mojej sypialni? Co spodziewają się tam zobaczyć? Potem idą do sypialni Craiga. Szykowałam ten pokój tygodniami. Przez lata stał nietknięty. Posprzątałam po rewizji, wiadomo, ale potem nie zaglądałam tam aż do zeszłego roku, kiedy zaczęto mówić o zwolnieniu warunkowym.

Usunęłam jego ubrania z szafy – i tak byłyby teraz za małe. Wyniosłam telewizor. Nie chcę, żeby tam przesiadywał, jak dawniej.

Dzwoni telefon w holu.

Wstaję i kręcę się po salonie. Jeżeli odbiorę, ci na górze będą mnie słyszeć. Nie lubię być podsłuchiwana, gdy rozmawiam przez telefon. Ten dom ma cienkie ściany.

W końcu idę odebrać. To na pewno telemarketer – nikt inny do mnie nie dzwoni.

– Halo?

Spodziewam się usłyszeć automat.

– Dzień dobry. Tu Luke z „Chronicle”. Możemy porozmawiać? Ma pani chwilę?

– Ja… Nie. Jest tu kilka osób.

Bez słowa pożegnania odkładam słuchawkę na widełki. Trzęsą mi się ręce. Najchętniej osunęłabym się na podłogę i zwinęła w kłębek. Tak bym zrobiła, gdyby nikogo tu nie było.

Nie sądziłam, że ten reporter znowu się odezwie – co u niego, nadal pracuje w gazecie? Utknął tu, jak my wszyscy.

A więc dziennikarze już wiedzą. Niedługo dowie się cała reszta. I wszystko zacznie się od nowa.

4

Kiedy zamykam oczy i myślę o Lucy, czuję zapach jej skóry. Węch to najsilniejszy zmysł: wystarczy lekki powiew, a natychmiast wracają wspomnienia. White Musk nazywały się te perfumy, tak powiedziała. Później znalazłem je w jednym z tych odlecianych sklepów… kupiłem kilka buteleczek.

Śliczna Lucy.

Pamiętam naszą pierwszą randkę. Poszliśmy do kina na Poznaj mojego tatę… Wniosłem na salę trochę wódki, w butelkach po wodzie gazowanej. Mało interesował mnie ten film. Zważywszy na tytuł, czy to nie ironia losu, że Lucy nie chciała przedstawić mnie swojemu tacie?

Ironia losu, dziś znam już takie wyrażenia. Przeczytało się parę książek.

Tamtego wieczoru była małomówna. Od dawna chciałem się z nią umówić. Najpierw zwróciła uwagę na niego, to jasne. Wszystkie to robią, ale z niewłaściwych powodów. On wolał myśleć, że może wśród nich przebierać – łudził się, tępy gnojek.

Kobiety. Teraz tak muszę o nich mówić. Już nie jestem chłopcem, mamo.

Założę się, że on poznał jej rodziców. Obleśny skurwiel. Wszędzie wlezie, jak świnia do koryta.

W końcu wylądowaliśmy z Lucy w moim aucie. Miałem wtedy starego grata. Usiedliśmy z tyłu. Powiedziałem, że specjalnie dla niej nagrałem taśmę.

„Nie powinieneś nic mi dawać”, oświadczyła.

„Dlaczego nie? Kocham cię”.

Prosta sprawa. Tak było.

„Wcale mnie nie kochasz”, odparła.

„Masz taką miękką skórę”, powiedziałem, gładząc ją palcem po policzku.

Przechyliła głowę w stronę mojej ręki, jakby nikt nigdy jej nie dotykał, choć bardzo tego pragnęła, niczym kociak, gdy się go drapie za uszami.

„Dzięki”, szepnęła.

Tak mi się przynajmniej wydawało.

Rozbłysły jej oczy – wiedziała, czego chce.

Wodziłem palcem po jej ustach, po szyi, dotknąłem piersi, nakryłem dłonią sutek. Westchnęła i lekko odchyliła się w tył.

Och, moja śliczna Lucy.

Sądziłem, że jest nieśmiała, ale tak nie było. Pocałowałem ją w szyję, potem niżej i niżej.

Po dwudziestu minutach rozmyśliła się.

„Więc jednak ci się nie podobam?”, zapytałem.

„O co ci chodzi?”

„Nie możesz tak mnie podpuszczać, Lucy”.

„Nie chciałam… Nie zrobię tego. To nie w porządku”.

Och, Lucy.

Lucy, Lucy, Lucy.

Zawsze będę pamiętał, jak wydałaś ostatnie tchnienie, jak z każdą minutą stygła twoja skóra. Na pewno nie chciałabyś się zestarzeć – mając taką twarz, piękną, gładką. Wyświadczyłem ci przysługę.

Zeszłaś z tego świata nieskalana. No, prawie.

Nie potrwa to zbyt długo. Wkrótce znajdę inną, podobną do ciebie.

Dziewczyn takich jak Lucy jest na pęczki.

5Luke

Kiedy Luke delikatnie puka do drzwi frontowych, ma jakieś przyprawiające go o mdłości skurcze żołądka. Z nerwów czy z głodu? Dlaczego on w ogóle pracuje w tym zawodzie? Sięgając w niedaleką przeszłość, nie pamięta takiego ranka, żeby wyszedł z domu bez obaw, co przyniesie dzień. Najgorsze są poniedziałki. Chociaż również w piątki przynajmniej cztery razy przełącza budzik na „drzemkę”, zanim wstanie z łóżka.

Puka jeszcze raz, trochę mocniej.

Ostatni raz rozmawiał z nią siedemnaście lat temu, kilka dni po tym, jak Craig Wright trafił do więzienia. Był pełen podziwu, że ona ma w sobie tyle siły, że wytrzymała te czterdzieści pięć minut wywiadu, natomiast on czuł się jak intruz. Zatytułował artykuł jej słowami: „On złamał życie sobie i mnie”.

Tyle różnych wypowiedzi kołacze mu się w głowie – dużej części nigdy nie wykorzysta. Chętnie sformatowałby sobie mózg, wykasował z pamięci zbędne słowa, przykre wrażenia i obrazy.

W drzwiach staje Gillian Sharpe, matka Lucy, pierwszej ofiary.

– Cześć, Luke. Chętnie bym powiedziała, że miło cię znowu widzieć, ale zawsze spotykaliśmy się w nie najprzyjemniejszych okolicznościach. Bez urazy.

– Rozumiem – zapewnia ją i wchodzi do domu.

Ludzie ciągle do niego mówią: „Bez urazy”, choć w większości wcale nie mają tego na myśli. Przynajmniej nie jest taki bezwstydny jak inni reporterzy. Nie zrobiłby sensacji z niczego. A już na pewno nie z tragedii Gillian. Wówczas ledwie nauczył się przeprowadzać wywiad z osobą pogrążoną w żałobie. „Nie rozmawiaj w drzwiach domu”. „Rób przerwy, gdy to konieczne”. „Okazuj współczucie”. Był pewny, że wielu jego kolegów ze studiów nie przestrzegało tych zasad, zwłaszcza ten drań Damian, który obecnie pracuje w BBC Look North. Gdyby Luke mógł cofnąć czas, chyba też nie respektowałby tych zaleceń i może dzięki temu trafiłby do jakiejś ogólnokrajowej gazety.

Wtedy, przed laty, zauważył, że Gillian dba o aparycję. Czesała się na pazia, gładkie włosy do ramion były niemal kruczoczarne; zawsze miała makijaż, a tusz nie rozmazywał się, gdy płakała. Może w ten sposób uciekała od zmartwień, maskowała się w miejscu publicznym. Teraz ma jaśniejsze włosy, zebrane niedbale w kok na karku, i nie jest umalowana. Poza tym zeszczuplała, aż za bardzo.

Luke idzie za nią do kuchni. Obrzuca wzrokiem białą podłogę, białe drzwiczki szafek, potężną wyspę z białym marmurowym blatem. Wszystko lśni czystością.

– Napijesz się czegoś?

Kusi go, żeby poprosić o kieliszek wódki, którą widzi w barku.

– Chętnie kawy. Poproszę czarną, bez cukru.

Gillian unosi brwi.

– Wyglądasz mi na takiego, co pije mocną herbatę w wielkim kubku, z mlekiem i trzema kostkami cukru.

– Tak było w zeszłym tygodniu.

Nastawia czajnik i wskazuje wysoki stołek przy blacie. Luke chciałby zgrabnie usiąść, ale przeszkadzają mu skórzana torba na ramieniu i telefon komórkowy w ręce. Gdy kładzie swoje rzeczy na blacie i wdrapuje się na stołek, Gillian taktownie spogląda w bok.

Pytania są spisane w notatniku, komórkowy dyktafon jest w gotowości. Gillian stawia przed Lukiem parującą kawę, a on musi odczekać kilka minut, zanim upije łyk – nie dolała odrobiny zimnej wody. Ale to nie kawiarnia, jak mawia Helen.

Gillian przynosi sobie herbatę ziołową i siada obok Luke’a, przy krótszej krawędzi wyspy. Oczy ma podpuchnięte, jakby cisnęły się do nich łzy.

Luke już chce zadać pierwsze pytanie, gdy nagle zaczyna mu burczeć w brzuchu. W kuchni jest tak cicho, że Gillian też to słyszy.

– Nie zdążyłeś zjeść śniadania? – pyta. – Wy, reporterzy, jesteście tacy zalatani. Może chcesz herbatnika?

Przybiera matczyny ton. To musi być potworne, gdy matce umiera jedyne dziecko. Luke odpędza tę myśl.

– Jestem po śniadaniu. Chyba odezwał się koktajl owocowy.

Kurde, gdzie się podział jego profesjonalizm? Zwykle Luke jest bardziej ogarnięty, a przy tej kobiecie zżerają go nerwy. Nie mieści mu się w głowie, że mógłby stracić jedną ze swoich córek, zwłaszcza w takich okolicznościach. Ma wrażenie, że za bardzo angażuje się w tę sprawę i już samo to zaszkodzi jego rodzinie.

Boże. Przestań, upomina sam siebie. Nie możesz tak myśleć. Okaż trochę szacunku, do cholery.

Bierze długopis i wstukuje do telefonu PIN.

– Możemy zaczynać?

Gillian powoli kiwa głową i odgarnia z twarzy pasemko włosów. Prostuje plecy. Jest bardzo spokojna, zważywszy na sytuację.

– Jak przyjęłaś wiadomość, że Craig Wright wkrótce wyjdzie z więzienia i znów zamieszka w tej okolicy?

– Cały Luke, od razu przechodzi do sedna. – Lekko drżą jej ręce, gdy bierze szklankę i upija łyk herbaty. – Jak wiesz, mój mąż nigdy nie lubił udzielać wywiadów… nie mógł znieść, że imię Lucy pojawia się obok imienia tego człowieka. Mówi, że zabiłby Craiga, gdyby go spotkał na ulicy. Brian zgadza się ze mną… Craigowi powinno się zakazać powrotu tutaj. Dożywocie znaczy do końca życia. Taka jest powszechna opinia, prawda?

Opierając łokcie na blacie, pochyla się do przodu i mówi dalej:

– Po co znowu wszystko wywlekać? To, czego on się dopuścił, było wystarczająco złe. – Wyciąga rękę i kładzie dłoń przy kubku Luke’a. – Nie pisz o moim mężu, dobrze?

– Dobrze.

– Dzięki. – Siada prosto. – W tych wszystkich artykułach o Lucy nikt nie dbał o nasze uczucia. Ty jeden dotrzymałeś słowa. Dlatego zgodziłam się na ten wywiad. Nie zamierzam rozmawiać z żadną inną gazetą.

– Cieszę się.

– No pewnie – rzuca z przelotnym uśmiechem, po czym marszczy brwi. – Sprawcom tego rodzaju zbrodni nie powinno się zezwalać na powrót do żadnej społeczności. To, co on uczynił mojej córce i Jennie Threlfall, było… nieludzkie, chociaż za zabójstwo Jenny nie został skazany. Tylko pomyśleć, co przeżywają jej rodzice.

– Niestety, nie możemy pisać o Jennie w odniesieniu do Craiga.

Gillian puszcza to mimo uszu.

– I prawie na sam koniec się przyznał… Tuż przed wyrokiem! Co za człowiek tak robi? Myślał o sobie, o złagodzeniu wyroku. Czy on chciał, żeby świat usłyszał o jego uczynku? Żeby zdjęcie mojego dziecka krążyło po sali pełnej obcych ludzi?

Luke widzi to równie wyraźnie jak wtedy – choć wolałby sobie nie przypominać. Bordowy T-shirt Lucy podciągnięty pod szyję, biała twarz, sine wargi, wybałuszone oczy. Równa, otwarta rana na brzuchu, jelita wywleczone na wierzch, po tym, jak jakieś małe zwierzęta zaczęły ją pożerać.

Gillian wstaje i wyciąga kilka chusteczek higienicznych z pudełka na blacie. Odwrócona tyłem do Luke’a, ociera twarz i wydmuchuje nos.

– Przepraszam – mamrocze, siadając z powrotem na stołku. – To mnie dopada znienacka. Czasami, gdy stoję w korku, widzę jakąś jej koleżankę pchającą wózek z dzieckiem albo idącą do pracy i przytłacza mnie żal. Lucy już tego nie zazna. Ledwie skończyła osiemnaście lat. I zawsze tyle będzie miała. Gdyby to się stało miesiąc wcześniej, uznano by ją za nieletnią… Craig nigdy nie wyszedłby z więzienia.

Lucy – to imię kojarzy się z młodą dziewczyną, myśli Luke. Czy wciąż pasowałoby do niej, gdyby miała szansę dorosnąć?

– Chcesz odpocząć? – pyta Luke.

– Od tego nigdy nie odpocznę. – Gillian śmieje się gorzko. – Gdy wybucham płaczem, ludzie są skrępowani… nawet mój ojciec. Uważa, że po tylu latach powinnam już sobie z tym poradzić. – Przez parę chwil zasłania twarz rękami, a jej ramiona unoszą się, kiedy nabiera głęboko powietrza. – Zawsze był taki oschły, zwłaszcza za moich dziecięcych lat. Jak można poradzić sobie ze śmiercią własnego dziecka?

– Nie wiem.

Luke jest bezradny, czuje się żałośnie. Czasem nie może znieść swojego zawodu. Jaki to wszystko ma sens, skoro nie da się nic zmienić? On tylko opowiada czytelnikom o tym, co było. Helen twierdzi, że jego praca jest ważna, bo ludzie mają prawo wiedzieć, co się dzieje na świecie. Ale gdyby to o jej życiu czytały tysiące ludzi, byłaby innego zdania.

– Czy Lucy znała Jennę Threlfall? – Luke ma wrażenie, że już zadawał to pytanie, ale w swoich starych notatkach nie znalazł słowa na ten temat.

– Słabo. Chodziły do tej samej szkoły, do tego samego college’u, ale rzadko spędzały razem czas. Nie znałam jej… nie wiedziałam o jej istnieniu, dopóki…

– Ale w college’u mogły utrzymywać kontakty, a ty nie musiałaś o tym wiedzieć, prawda?

– Niewykluczone.

– Może to nie jest zwykły zbieg okoliczności, że chodziły do jednej szkoły i obie zostały…

Milknie, uświadamiając sobie, że mówi do matki jednej z ofiar.

– No tak – przyznaje Gillian. – Ale policja już wtedy by się tym zajęła.

Po kilku minutach ciszy Luke pyta:

– Nie myślałaś, żeby się stąd wyprowadzić? Tak jak to zrobili rodzice Jenny?

Gillian nie kryje zdziwienia. Odchyla się do tyłu tak mocno, że Luke obawia się, by nie spadła ze stołka.

– Niby dlaczego? – Pierwszy raz podczas tej rozmowy podnosi głos. – Tu, na górze, jest pokój Lucy. Jak mogłabym opuścić ten dom? Ona wciąż jest moją córką. Ja wciąż jestem matką. Lucy jest ze mną każdego dnia. Czuję to. Dokąd by poszła, gdybym się wyprowadziła? Nie patrz tak na mnie, Luke. Nie postradałam zmysłów. Gdy traci się dziecko, trzeba wierzyć, że jest coś potem. Inaczej nie mogłabym dłużej żyć. Chcę, żeby była ze mnie dumna. Chcę przeżyć życie za nią, skoro sama już tego nie zrobi. Pasjonowało ją tyle rzeczy. Zaofiarowałam pomoc w wielu miejscach, gdzie ona się udzielała… Nie będę ich wymieniać, bo uważam, że takie sprawy powinny być poufne. Uwierzyłbyś, że osiemnastolatka w wolnym czasie angażowała się społecznie? Tak jakby ona…

Słychać ciężkie kroki na schodach.

– To Brian. – Gillian zgrabnie zsuwa się ze stołka. – Wiesz już wszystko?

Luke wyłącza dyktafon, wkłada komórkę do kieszeni i zgarnia notatnik. Narysował w nim kilkadziesiąt trójkątów różnej wielkości, tak mocno przyciskając długopis, że odbiły się na następnych kartkach.

– Dziękuję, że znalazłaś dla mnie czas.

Gillian staje w drzwiach kuchennych, niemal go wyganiając. Odgłosy kroków cichną i w holu zjawia się pan Sharpe. Jest wysoki, ma z metr dziewięćdziesiąt.

Czoło Luke’a pokrywa się chłodnym potem.

– On właśnie wychodzi – oznajmia Gillian.

Ojciec Lucy kiwa głową i przepuszcza gościa. Mijając go, Luke czuje mrowienie w prawej ręce. Zawsze miał bujną wyobraźnię i teraz jawi mu się, że Brian łapie go za kołnierz i wywala za drzwi. Aż dziw, że wychodzi z tego domu bez szwanku. Najchętniej ruszyłby biegiem i schronił się w swoim samochodzie, ale jeszcze odwraca się do Gillian.

– Do zobaczenia – mówi, a ona cicho zamyka drzwi frontowe.

Luke po raz kolejny łapie się na tym, że rozmawiając z ludźmi, bełkocze jak uczniak. Może powinien wrócić do pisania swojej powieści, zamiast relacjonować wydarzenia z prawdziwego życia i komunikować się ze społeczeństwem.

Wsiada do samochodu, odjeżdża spod domu Sharpe’ów i na końcu ulicy skręca w lewo.

Musi być jakieś powiązanie między Lucy a Jenną. Gillian nie wyjawiła mu, gdzie udzielała się Lucy, ale Luke już wie, że pracowała w schronisku dla zwierząt. Może Jenna też tam przychodziła. Zapisuje tę myśl w notatniku.

Jedzie nadmorską promenadą pięć kilometrów dalej, mijając sklepy. Tu domy są mniejsze; rzędami ciągną się ceglane szeregowce z drzwiami wejściowymi w różnych kolorach. Wszędzie kręcą się ludzie: jedni samotnie wybierają się na zakupy, inni gawędzą, stojąc w progach domów lub przy skrzynkach pocztowych.

Kolejny skręt w lewo, potem w prawo i jest na ulicy, przy której mieszka Erica. Zwalnia koło jej domu. Drzwi frontowe są zielone, jak dawniej, ale nawet stąd widzi na nich działanie czasu.

Okna są zasłonięte. To nic nadzwyczajnego. Zawsze tak jest, ilekroć tędy przejeżdża. Zerka na zegarek: za pięć dziesiąta. Zaraz zacznie się program Homes Under the Hammer. Luke oglądał go codziennie, siedząc w domu z Megan, gdy była chora na ospę wietrzną.

Erica musiała jakoś ułożyć sobie życie. Zapewne rzadko wychodzi. Dlaczego, u licha, tu została? Dla syna? Luke zadaje sobie to pytanie za każdym razem, kiedy myśli o Erice, a ostatnio robi to często.

Widząc cień, który przemyka w oknie sypialni na piętrze, szybko odwraca głowę. Czy to pokój Eriki? Przypomina sobie, jak razem ze swoją koleżanką Rebeccą sterczał tu cały dzień, czekając, aż coś się będzie działo w domu albo ruszy się policjant przy drzwiach wejściowych.

Dodaje gazu. Za kilka dni Craig wróci. W młodości zrobił okropne rzeczy. Niech Bóg ma w opiece mieszkańców tej ulicy. Kogoś takiego na pewno nie da się zresocjalizować. Ileż to razy słyszało się o podobnych przypadkach. Czasem już po kilku godzinach na wolności następowała recydywa. Jak Craig zdołał przekonać urzędników, że się zmienił? Luke aż się wzdryga. W odstępie tygodnia zginęły dwie młode kobiety. Coś musi łączyć te zdarzenia. I on postanawia się tego dowiedzieć.