Uzyskaj dostęp do tej i ponad 180000 książek od 9,99 zł miesięcznie
„Nie sądzę, by wynik tej bitwy był taki sam, gdyby nie wspaniałe polskie dywizjony i ich niezrównana waleczność”. gen. Hugh Dowding.
Przybyli, by walczyć za wolność Anglii i swojej ojczyzny. Przybyli, by walczyć z Niemcami. Członkowie Polskich Sił Powietrznych, którzy przedostali się do Wielkiej Brytanii, by latać ramię w ramię z pilotami Royal Air Force, gdy Fighter Command stanęło w obliczu największego ze wszystkich wyzwań – bitwy o Anglię. Wielu polskich lotników dołączyło do istniejących jednostek RAF-u. Utworzyli również własne dywizjony, lecz tylko cztery z nich odbywały loty bojowe podczas bitwy o Anglię: dywizjony bombowe o numerach 300 i 301 oraz dywizjony myśliwskie o numerach 302 i 303. Dywizjony 302 i 303 weszły do czynnej służby w połowie sierpnia 1940 roku w kulminacyjnym momencie bitwy, gdy brytyjskie siły były już niemal na wyczerpaniu. Gwiazda polskich dywizjonów, zaprawionych w boju z Luftwaffe podczas kampanii wrześniowej oraz wojny we Francji, szybko rozbłysła. W bitwie o Anglię wzięło udział 145 polskich pilotów, największa wówczas grupa obcokrajowców w brytyjskim lotnictwie myśliwskim. Sam Winston Churchill pochwalił dokonania „tych niewielu” – pochodzących z wielu krajów lotników, którzy bronili Wielkiej Brytanii.
Wersja elektroniczna zawiera niedostępny w wersji książkowej rozdział z biogramami wszystkich polskich pilotów biorących udział w walce.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 902
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Mozaika barwna na posadzce lśni
w kościele cichym, gdzie londyński Strand,
sławi lotników dzielnych z obcych stron,
którzy nas wsparli w tamte trudne dni.
Ustrzegli wiarę w to, co święte tu,
hołubiąc kraj nasz, jak ojczyznę swą.
Gdy bratnie męstwo, wspólny serca ton
dzielił nadzieję. Dziś odeszli już.
Tu czci się pamięć o Polakach, co
ruszyli w ten ponadczasowy bój,
wojenny cel ścigając aż po zgon.
Złączą się z rzeszą nieśmiertelnych dusz
walecznych mężów, co wzlecieli w noc.
Obrazu ich nie zatrze niepamięci kurz1.
Tych niewielu to książka opisująca relacje łączące polskie i brytyjskie lotnictwo od 1915 roku. Zawiera szczegółowe informacje o polskich podchorążych z lotnictwa wojskowego carskiej Rosji, którzy przybyli do Northolt podczas pierwszej wojny światowej, i omawia zakup brytyjskich samolotów przed drugą wojną światową. Wątkiem ważnym i najsilniej wybijającym się w kontekście współczesnej bazy Royal Air Force Northolt jest odtworzenie Polskich Sił Powietrznych (PSP) w Wielkiej Brytanii w 1940 roku, dziennik operacyjny dywizjonów myśliwskich i bombowych PSP podczas bitwy o Anglię oraz biografie wszystkich uczestniczących w niej polskich pilotów. Niezmiernie istotne dla mnie i tych stacjonujących w Northolt, którzy na co dzień obcują z arcyważną historią bazy, są echa przeszłości i głosy polskich bohaterów, którzy tak wiele zrobili dla naszej wolności. Stale pamiętamy o polskich pilotach i mechanikach stacjonujących tutaj podczas wojny; szczególnie jednak o Polakach z 303 Dywizjonu, który miał na swoim koncie najwięcej zwycięstw podczas bitwy o Anglię.
Group Captain David P. Manning, ADC MA CMgr FCMI RAF
dowódca bazy RAF Northolt
Kilka lat temu jedna z brytyjskich partii politycznych umieściła na swoich ulotkach sławny Supermarine Spitfire, ważną i wzbudzającą wielkie uczucia ikonę historii Wielkiej Brytanii, niezrównanego obrońcę jej niepodległości oraz idealny symbol niezłomności narodu. Wizerunek ten miał reprezentować rdzennie brytyjskie tradycje i wartości, odwołując się do narodowej dumy Brytyjczyków, lecz przede wszystkim obrazować nieprzejednaną politykę wspomnianej partii (której nazwy nie wymienię wyłącznie dlatego, że jej członkowie mają całkowite prawo do odmiennych poglądów i opinii) w odniesieniu do imigrantów z niektórych krajów, w tym Polski. Ktoś jednak nie odrobił pracy domowej.
Samolotem o oznaczeniu RF-D, przedstawionym na błyszczącym papierze, latał zazwyczaj Squadron Leader Jan Zumbach, dowódca polskiego 303 Dywizjonu. Na gładkim, zgrabnym dziobie maszyny wyraźnie widoczna była charakterystyczna, trudna do pomylenia biało-czerwona szachownica polskiego lotnictwa wojskowego. Oczywiście można by powiedzieć: „ci cudzoziemcy korzystali z naszych wspaniałych samolotów, których uprzejmie zgodziliśmy się im użyczyć, aby mogli walczyć nie tylko za naszą wolność, lecz również o wyzwolenie własnej ojczyzny”.
Wygląda więc na to, że nie ma problemu: „to nasi dłużnicy”. Ale czy naprawdę? Po zakończeniu drugiej wojny światowej polski rząd na uchodźstwie, który zaczynał być dla gabinetu brytyjskiego premiera Clementa Attlee nie tyle niewygodny, co wręcz kłopotliwy, otrzymał rachunek opiewający na przeszło 107 milionów funtów. Suma ta miała stanowić pokrycie wszelkich wydatków związanych z działalnością Polskich Sił Powietrznych w Wielkiej Brytanii. Krótko mówiąc, Polacy powinni zapłacić za każdą bombę zrzuconą na niemieckie cele, każdy pocisk wystrzelony we wspólnego wroga; każdy przywdziany mundur i każdy przyszyty na tymże mundurze guzik, każdą spożytą kromkę chleba i każdy opatrunek dla rannych. Czy zatem ten Spitfire był bardziej brytyjski czy polski?
Kiedy w 1993 roku w Capel-le-Ferne w pobliżu Folkestone odsłonięto pomnik bitwy o Anglię, w oryginalnym projekcie brakowało emblematów polskich dywizjonów 302 i 303. Jak na ironię, w wyniku późniejszej naprawy owego błędu odznaki te zyskały na monumencie honorowe centralne i w pełni zasłużone miejsce. Nie sposób ich przeoczyć.
Po długich rozważaniach postanowiłem przybliżyć czytelnikom podobne, cokolwiek kontrowersyjne przypadki, nie po to, by wkładać kij w mrowisko, lecz aby pokazać, jak wiele trzeba wciąż jeszcze zrobić dla uniknięcia w przyszłości takich krzywd wyrządzonych rozmyślnie lub z ignorancji.
Trzeba zaznaczyć, że wina leży na równi po obu stronach. W 2005 roku Polska Organizacja Turystyczna w Londynie promowała swoją kampanię zatytułowaną „Londoners, we are with you again!” (Londyńczycy, ponownie jesteśmy z wami!) plakatem przedstawiającym pilota stojącego obok samolotu Hawker Hurricane, na którym domalowano znak polskiego lotnictwa wojskowego w postaci biało-czerwonej szachownicy. I znów ktoś nie odrobił pracy domowej. Niefortunnie przeoczono istotną informację o pilocie, który zamiast Polakiem okazał się Flight Lieutenantem Johnem Kentem, kanadyjskim asem myśliwskim służącym w RAF-ie, a w następstwie tego w polskim dywizjonie.
Kolejny przykład? W popularnej polskiej piosence To my – Dywizjon 303, napisanej po wojnie, znajdują się słowa „na skrzydłach naszych błyszczą polskie znaki”. Całkowicie zignorowano fakt, że Polskie Siły Powietrzne wykorzystywały samoloty brytyjskie z kokardami RAF-u na obu powierzchniach płata. W rzeczywistości mamy w tej chwili bardzo mało dowodów na obecność polskich znaków na maszynach 303 Dywizjonu w okresie bitwy o Anglię. Wiele należy jeszcze na tym polu poprawić, tak w Polsce, jak i w Wielkiej Brytanii. Niestety pół wieku istnienia żelaznej kurtyny, która przedzieliła Europę, budując wizerunek ubogich wschodnioeuropejskich sąsiadów, dość skutecznie spełniło swoje zadanie. Wobec braku dokładniejszych informacji przeciętny Brytyjczyk niewiele wie o Polakach wykonujących loty bojowe z Wielkiej Brytanii, pływających u boku Royal Navy na własnych okrętach albo walczących wraz z Armią Brytyjską w Afryce, we Włoszech czy w Europie Zachodniej.
Wciąż wydaje się dziwne, że podczas wojny pod brytyjskim dowództwem służyło aż 17 tysięcy mężczyzn i półtora tysiąca kobiet z polskiego lotnictwa wojskowego, dla których Zjednoczone Królestwo było tymczasowym i jedynym domem. Z drugiej strony większość Kowalskich i Nowaków żyjących ponad tysiąc mil stąd, w Polsce, generalnie nie ma pojęcia o skali polskiego zaangażowania w alianckie siły na Zachodzie. Jest to efekt komunistycznej cenzury. Polacy, jeśli znają wybrane podstawowe informacje na temat 303 Dywizjonu, zawdzięczają to jedynie napisanej w 1942 roku książce Arkadego Fiedlera Dywizjon 303, która jest w polskich szkołach lekturą obowiązkową.
Ludzie ci, obecne dorosłe pokolenie wolnej Polski, a co jeszcze bardziej niepokojące, także i młodzież, nie mają pojęcia o jakimkolwiek większym udziale i osiągnięciach Polaków podczas wojny. Znają sformułowanie „bitwa o Anglię”, lecz niefortunnie ze względu na nazwę, która zawiera odniesienie geograficzne, w zdumiewający sposób kojarzy się im ono ze wszelkimi operacjami prowadzonymi przez Polskie Siły Powietrzne z baz w Wielkiej Brytanii w latach 1940–1945, nie zaś z tym jednym konkretnym rozdziałem wojny, który miał tak brzemienny wpływ na historię.
Skrajnym optymizmem byłoby oczekiwać od brytyjskiej opinii publicznej znajomości zaangażowania Polaków w programy odszyfrowywania Enigma i Ultra czy dzielności żołnierzy polskiego II Korpusu, którzy we Włoszech w 1944 roku przypuścili rozstrzygający szturm na Monte Cassino. Kto wie, że dwaj polscy oficerowie opracowali wykrywacz min2 lub że polska Armia Krajowa zdobyła rakietę dalekiego zasięgu V2 i przekazała jej elementy do Wielkiej Brytanii? Jaki jest stan naszej wiedzy na temat działań polskiej Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich podczas obrony Tobruku w 1941 roku lub 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej, która ocaliła brytyjskich spadochroniarzy generała Roberta Urquharta, otoczonych w Oosterbeek podczas tragicznej operacji „Market-Garden” we wrześniu 1944 roku? Czy zdajemy sobie sprawę, że istniał ktoś taki jak Roman Czerniawski, polski lotnik, który jako podwójny agent, „Brutus” i „Armand”, odegrał kluczową rolę we wprowadzeniu Niemców w błąd co do miejsca lądowania aliantów we Francji w 1944 roku? Ile powiedziano o polskich dywizjonach, które odniosły najwięcej zwycięstw podczas katastrofalnego rajdu na Dieppe w 1942 roku? Po konferencjach w Teheranie, Jałcie i w końcu w Poczdamie, gdzie przypieczętowano los najwierniejszego sojusznika Wielkiej Brytanii, niesławne usunięcie Polski z mapy powojennego świata bardzo utrudniło ludziom dochowanie wierności prawdzie; dlatego też wszystkie wymienione powyżej dokonania zostały niemal zapomniane.
Prawdą jest, że latem 1940 roku, w obliczu ciężkich strat, Fighter Command (lotnictwo myśliwskie broniące Wysp Brytyjskich) oraz stojący na jego czele Air Chief Marshal Hugh Dowding zmagali się z problemem znalezienia wykwalifikowanego personelu latającego, który uzupełniłby wielkie straty w ludziach i stawiłby czoło obezwładniającej potędze niemieckiej Luftwaffe.
Kiedy wykorzystano już wszelkie zasoby i nawet obsadzono samoloty myśliwskie pilotami bombowców, RAF rozpaczliwie potrzebował doświadczonych i zaprawionych w bojach lotników. Z Polski przybyli tacy właśnie ludzie, którzy przeżyli już dwie kampanie: pierwszą w ojczyźnie w 1939 roku; drugą we Francji w 1940 roku. Doświadczywszy straszliwych tragedii na ojczystym niebie, polscy piloci pragnęli znów stanąć do walki. Wbrew niektórym źródłom, błędnie głoszącym, że wojna w Polsce została przegrana w ciągu kilku dni lub nawet godzin od niemieckiej napaści, Polacy walczyli o swój kraj wystarczająco długo i zaciekle, aby w pełni zapoznać się z niemiecką taktyką. Niemcy dobrze poznali umiejętności i determinację polskich pilotów, ponosząc stosunkowo poważne straty.
Polacy ci stanowili cenny i doskonale wyszkolony personel wojskowy. Nabyli doświadczenie w zakresie zaawansowanej taktyki walki w Polsce, w tym słynnej i praktycznej formacji „czterech palców”, często błędnie przypisywanej jedynie Niemcom. Większość z nich miała również okazję pilotować nowoczesne myśliwce podczas służby we Francji przed jej kapitulacją. Jedynymi przeszkodami trapiącymi Polaków były bariera językowa oraz specyfika użycia brytyjskich maszyn. Ogólnie rzecz biorąc, procedury czynności w kabinie samolotu były całkowicie odmienne od tego, do czego przywykli w Polsce, a następnie we Francji. Nie byli również zaznajomieni z imperialnymi jednostkami miary; nie znali galonów, cali, stóp, jardów i mil, bardzo często musieli więc uczyć się rozpoznawać różnice na własnych błędach, niekiedy wręcz za cenę twardego lądowania. Nienawidzili ponadto brytyjskiej taktyki latania w ciasnych kluczach trzysamolotowych, którą uważali za zbyt ryzykowną.
Choć opis codziennej działalności polskich dywizjonów podczas bitwy o Anglię mógłby być łatwy, ale nie całkiem zadowalający, jeśliby się oprzeć o oczywiste źródła, to jest o wiele trudniejszy, kiedy staramy się być bardziej precyzyjni. Stosunkowo prosto da się na przykład prześledzić historię 303 Dywizjonu, ze względu na jego sławę, większą popularność i niemal kultowy status, jakim cieszy się w polskiej, a nawet brytyjskiej kulturze oraz literaturze. Poza Dziennikiem Działań Operacyjnych, comiesięcznymi sprawozdaniami czy meldunkami posiadamy słynny dziennik zapoczątkowany przez osobiste zapiski Mirosława Fericia, które później płynnie przekształciły się w półoficjalny dokument. Bez wątpienia ważną rolę odegrały również niezliczone spisane wspomnienia, książki historyczne, a często nieznane szerzej opowieści przekazywane przez ojców i dziadków dzieciom i wnukom. Także dokumentacja fotograficzna działań 303 Dywizjonu podczas bitwy o Anglię jest dzięki jego szybko zdobytej popularności znacznie bogatsza niż ta poświęcona drugiemu polskiemu dywizjonowi czy pojedynczym pilotom z owego okresu.
W przypadku 302 Dywizjonu stan wiedzy dalece odbiega od ideału, ponieważ brakuje znacznej części danych operacyjnych. Zachowało się niewiele fotografii przedstawiających pilotów lub maszyny jednostki w tym szczególnym rozdziale wojny, ale mogłoby też być gorzej. Dzięki fragmentom relacji z udziału 302 Dywizjonu w bitwie o Anglię, opublikowanych przez jego pilotów, między innymi Juliana Kowalskiego, Wacława Króla czy Jana Malińskiego, wiemy dużo więcej o ich obowiązkach jako zespołu, a także o osobistych emocjach i sprzeczkach pomiędzy poszczególnymi osobami. Tego rodzaju materiały pozwalają autorom i badaczom dokładniej prześledzić historię obu jednostek.
Polakom, którzy latali w brytyjskich dywizjonach, jeśli nie zestrzelili wroga lub sami nie zostali zestrzeleni, RAF-owscy kanceliści poświęcali mniej uwagi. Zmagali się z zapisem ich obcych nazwisk, bardzo często błędnie je notując w Dzienniku Działań Operacyjnych. Możemy ustalić, jak często startowali alarmowo lub uczestniczyli w patrolach albo potyczkach z wrogiem. Mniej natomiast wiemy o tym, gdzie przebywali na co dzień i z czym się borykali. Tych, którzy pozostawili po sobie świadectwa w postaci książek lub pojedynczych luźnych zapisków, z różnych względów było niewielu. Więcej o ich uczuciach, problemach z językiem i doświadczeniach bojowych na firmamencie Albionu dowiadujemy się od ich brytyjskich towarzyszy broni, którzy zechcieli wspomnieć w swoich pamiętnikach tych dziwnych awanturników o słowiańskich nazwiskach.
Historyków brytyjskiego i polskiego lotnictwa, badaczy czy wiedzionych zwykłą ciekawością pasjonatów, wciąż czeka wiele pracy. Bezpośrednim badaniom i poszukiwaniom oddają się tylko nieliczni specjaliści, czule zwani „maniakami”. Dopóki mogą liczyć na zachęty i wsparcie ze strony rządów, rozmaitych organizacji i pojedynczych osób, na końcu tunelu wciąż będzie majaczyć światełko.
W mojej pracy, nie tylko nad tą książką, lecz również w ramach ogólnych badań, miałem szczęście otrzymać wsparcie wielu osób; dzięki Bogu nie było ich „niewielu”. Jestem winien najwyższy podziw i wdzięczność: dr. Bartłomiejowi Belcarzowi, śp. Stanisławowi Bochniakowi, rodzinie Borowskich, Ninie Britton Boyle, Andrzejowi Brzezinie, Jerzemu Butkiewiczowi, Rodneyowi Bylesowi, śp. Stanisławowi Chałupie, Zbigniewowi Charytoniukowi, Peterowi Devittowi, Mieczysławowi Dodo, śp. Czesławie Dombkowskiej-Wyszyńskiej, Peterowi i Tony’emu Drobinskim, Janinie Dunmil-Malinowskiej, Markowi Duryaszowi, Philipowi Methuenowi-Fericiowi, Brendanowi Finucane’owi, Stefanowi Gabszewiczowi, rodzinie Gallusów, śp. Bolesławowi Gładychowi, śp. Antoniemu Głowackiemu, śp. Czesławowi Główczyńskiemu, Zenonowi Gmurowi, Stefanowi Gnysiowi, Steve’ovi Gorzuli, Franciszkowi Grabowskiemu, Łukaszowi Gredysowi, Robertowi Gretzyngierowi, Adamowi Jackowskiemu, Jonathanowi Kellettowi, Louise Pemberton-Kellett, Alexandrze Kent, śp. Wojciechowi Kołaczkowskiemu, Mariuszowi Konarskiemu, Grzegorzowi Korczowi, śp. Franciszkowi Kornickiemu, Julianowi Kowalskiemu młodszemu, śp. Tadeuszowi Kumiedze, Janowi Łagunie, Krysowi Lanowskiemu, śp. Stanisławowi Łapce, rodzinie Łapków, w tym Josephine Kendrew, Markowi Malarowskiemu, Karlowi i Jackowi Mierzejewskim, Andrew Manningowi, śp. Stanisławowi Marciszowi, Wojtkowi Matusiakowi, śp. Jerzemu Menclowi, Teresie Mümler, śp. Tomowi Neilowi, Sofii Niemiec, rodzinie Neyderów, Stefanowi Pietrzakowi, Robertowi Pliszce, Romanowi Popławskiemu, Markowi Roguszowi, Danielowi Rolskiemu, Wojciechowi Sankowskiemu, Alanowi Scheckenbachowi, śp. Tedowi Sergisonowi, śp. Stanisławowi Skalskiemu, śp. Adolfowi Stempkowskiemu, dr. Grzegorzowi Śliżewskiemu, rodzinie Topolnickich, Witoldowi Urbanowiczowi młodszemu, Leszkowi Winiarskiemu, Janowi Wojciechowskiemu, rodzinie Wójtowiczów, rodzinie Wydrowskich, w tym Joannie Kieran, Agnieszce Wyszyńskiej i Kelvinowi Youngsowi. Szczególne podziękowania składam mojej żonie Marzenie za jej niezłomną cierpliwość i wsparcie. Pragnę zadedykować tę książkę pamięci Matki, mojej najwierniejszej czytelniczki.
W niedzielę 1 września 1940 roku od rana świeciło słońce, panowała dobra widoczność, a Niemcy nie przejawiali większej aktywności. Sytuacja uległa zmianie około 10.30, gdy brytyjskie stanowiska radionamierzania – nazywane później radarami – wykryły wyjątkowo dużą formację wrogich maszyn, kierującą się w stronę Kentu. O 14.00 poderwano 12 Hurricane’ów noszących znaki SD, oznaczające 501 Dywizjon „Hrabstwa Gloucester”. Tylko jeden klucz napotkał „szkopów”, rozpoznając w pobliżu Maidstone 27 dwusilnikowych Messerschmittów Bf 110 (należących do Lehrgeschwader 1). Ciężkie myśliwce, zaatakowane od ogona, natychmiast skręciły w stronę Klucza Żółtego. Jeden z nich zaraz odłączył się od formacji z uszkodzonym silnikiem. Po kilku minutach Pilot Officer3 Charles English i Pilot Officer Albert Lewis z 85 Dywizjonu wykończyli tenże Bf 110, oznaczony L1+OH, z 13. Staffel LG1, z załogą złożoną z Oberfeldwebla Rudolfa Koberta i Feldwebla Wernera Meininga, który następnie rozbił się nieopodal Bilsington. Było to jedyne zestrzelenie nad Tunbridge Wells; zgłosił je młody polski oficer znany kolegom jako „Stan” Skalski. Pilot Officer Kenneth William Mackenzie, myśliwiec z Belfastu, opisał później Skalskiego jako „drobnego Polaka o bladej twarzy, żywiącego zapiekłą nienawiść do Niemców”.
Dwanaście samolotów 501 Dywizjonu bezpiecznie przyziemiło na pasie w Gravesend, kończąc drugie zadanie tego dnia. Zaprawiony w bojach Polak musiał być rozczarowany. Miał już za sobą 30 startów bojowych i co najmniej cztery pewne zestrzelenia niemieckich samolotów zgłoszone w Polsce. Tak Skalski opisał później tę walkę swoją słabą, prostą angielszczyzną:
Byłem numerem 2 w Kluczu Żółtym, kiedy Dywizjon leciał na wysokości około 18 000 stóp z Gravesend w kierunku Tunbridge Wells. Dostrzegłem 9 Me 110 w kręgu obronnym, który nie był jeszcze całkiem pełny. Zanurkowałem w dół i zaraz w górę, atakując jednego z Me 110 od dołu. Opuścił krąg i wywiązała się walka manewrowa. Pozostali usiłowali wejść mi na ogon. Zostałem zmuszony do przerwania potyczki. Me 110, którego zaatakowałem, dymił z lewego silnika, a tylny strzelec przerwał ogień.
Po zrelacjonowaniu oficerowi wywiadu szczegółów lotu Stanisław Skalski usiadł i zatopił się w myślach. Ten polski pilot, słynący ze swojej determinacji oraz twardych, kontrowersyjnych poglądów – a także uporu – doskonale pamiętał, jak inaczej sprawy wyglądały w Polsce. Czas minął niepostrzeżenie, pomyślał, a choć sytuacja uległa zmianie, wróg pozostał ten sam. Jego długa podróż rozpoczęła się dokładnie rok wcześniej. Skalski był wówczas dwudziestoczteroletnim pilotem myśliwskim, który zaledwie rok wcześniej ukończył prestiżową Szkołę Podchorążych Lotnictwa w Dęblinie. Stał u progu obiecującej kariery, miał stopień podporucznika i znany był również jako „Kędzierzawy”, który to przydomek koledzy nadali mu zapewne dość ironicznie, ponieważ właśnie zaczynał łysieć. Stanisław miał głowę nabitą marzeniami i nadziejami, które jednak legły w gruzach, gdy uświadomił sobie, że jego ukochany samolot myśliwski PZL P.11 właściwie nie był w stanie dogonić niemieckiego bombowca czy nawet samolotu rozpoznawczego.
1 września 1939 roku ścigał niemieckiego Henschla Hs 126, którego zestrzelili jego koledzy z 4 Pułku Lotniczego: porucznik Marian Pisarek i kapral Benedykt Mielczyński (obaj ze 141 Eskadry Myśliwskiej4). Skalski, który służył w bliźniaczej 142 Eskadrze Myśliwskiej, wylądował w pobliżu wraku, aby udzielić pomocy obu rannym nieprzyjacielskim lotnikom, Oberleutnant Siegfriedowi von Heymannowi i Oberleutnant Friedrichowi Wimmerowi, a także zabezpieczyć znalezione przy nich cenne dokumenty niemieckie. W tych pierwszych godzinach wojny nadal uznawał kodeks rycerski i przestrzegał go, nie wiedząc, że Niemcy ostrzeliwują polskich pilotów wyskakujących ze swoich maszyn.
Skalski zrozumiał, że kampania w Polsce szybko przeradza się w jednostronny koszmar, wbrew rządowej propagandzie i składanym publicznie przez jego przełożonych deklaracjom, że Polska jest „silna, zwarta i gotowa”. Polskie lotnictwo wojskowe przeżywało ciężkie chwile wskutek przedwojennych rozterek – potrzeba więcej myśliwców czy bombowców? Cały system obronny Polski opierał się na nieaktualnych założeniach i naturalnych, choć łatwych do przekroczenia granicach, z których 85 procent przylegało do wrogich krajów. Pomimo brytyjskich i francuskich obietnic udzielenia pomocy, których nigdy nie spełniono, Polacy samotnie walczyli z Niemcami, krajem, któremu naiwne zachodnie rządy pozwoliły urosnąć w siłę. Marnie wyposażone i słabo zaopatrzone Lotnictwo, jak oficjalnie je nazywano, było całkowicie nieprzygotowane na nadciągający blitzkrieg. Ale kto wtedy był na to gotów? Nie Belgia, Holandia, Dania, Francja ani Wielka Brytania… nawet Niemcy nie znały wówczas rzeczywistych możliwości taktyki wojny błyskawicznej. Nikt nie spodziewał się takiego wykorzystania sił powietrznych i szybko nacierających czołgów.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Edwin Beer, wiersz poświęcony pomnikowi Sił Powietrznych znajdującemu się w kościele św. Klemensa w Londynie. Przeł. Wojtek Matusiak. [wróć]
Mine Detector (Polish) Mk I (polski wykrywacz min, wzór I) – wstępne badania i prace przeprowadzono w Polsce przed wojną, ale sam wynalazek opracowali dwa oficerowie wojska polskiego zimą przełomu lat 1941/1942. [wróć]
Stopnie wojskowe i ich odpowiedniki, zob. tabela 1. [wróć]
Polskie słowo „eskadra” tłumaczy się na język angielski jako flight, ale jego brzmienie przypomina słowo squadron, co prowadzi do wielu nieporozumień. Przedwojenne eskadry polskiego lotnictwa dzieliły się na myśliwskie, bombowe, liniowe (bombowców lekkich), towarzyszące (współpracujące z armią) i rozpoznawcze. Przedwojenna eskadra funkcjonowała jako samodzielna jednostka wojskowa, mająca własnego dowódcę, samoloty (od 6 do 10), obsługę naziemną i odznakę. Przedwojenny dywizjon był związkiem taktycznym dwóch lub trzech eskadr. Pod względem liczby maszyn (od 18 do 20) dywizjon PSP (odpowiadający squadronowi RAF-u) był mniejszy niż jego przedwojenny odpowiednik, ale zdecydowanie przewyższał przedwojenną eskadrę. Zgodnie z organizacją RAF-owską, w PSP to dywizjon stanowił samodzielną jednostkę, a eskadry były jego pododdziałami. Więcej światła na zagadnienie rzuca tabela 2 (przypis redaktora). [wróć]
Tytuł oryginału: Polish Few: Polish Airmen in the Battle of Britain
Copyright © Peter Sikora 2018
The right of Peter Sikora to be identified as Author of this work has been asserted by him in accordance with the Copyright, Designs and Patents Art 1988.
All rights reserved
Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2018
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor prowadzący: Wojtek Matusiak
Redakcja merytoryczna: Wojtek Matusiak
Konsultacja I wersji tłumaczenia: Piotr Laskowski
Projekt okładki oryginalnej: Jon Wilkinson
Adaptacja projektu i opracowanie graficzne polskiej wersji okładki: Zbigniew Mielnik
Wszystkie reprodukcje zamieszczono w książce i na okładce jak w wydaniu oryginalnym (Pen & Sword Military, 2018)
Wydanie I e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Tych niewielu. Polscy lotnicy w bitwie o Anglię, wyd. I, Poznań 2020, poszerzone o biogramy pilotów)
ISBN 978-83-8188-784-7
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel.: 61 867 81 40, 61 867 47 08
fax: 61 867 37 74
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer