TVPropaganda. Za kulisami TVP - Mariusz Kowalewski - ebook

TVPropaganda. Za kulisami TVP ebook

Mariusz Kowalewski

4,1

Opis

Trudno dziś znaleźć Polaka, który nie miałby własnego zdania na temat tzw. mediów narodowych. Chyba nigdy od czasów PRL telewizja finansowana ze środków publicznych nie budziła takich emocji, bo też nie była tak jednoznacznie podporządkowana interesom partii rządzącej.

Mechanizmy działania tej instytucji możemy poznać dzięki Mariuszowi Kowalewskiemu, który pracował w TVP Jacka Kurskiego przez ponad dwa lata. Z książki Kowalewskiego dowiadujemy się, jak funkcjonuje czarna lista dziennikarzy i komentatorów, których nie wolno zapraszać do pasm publicystycznych, w jaki sposób zapadają decyzje personalne, jak powstały głośne materiały TVP takie jak ten o lekarzach rezydentach objadających się kawiorem, a także o tym, kto tworzy „paski grozy”.

Kowalewski opisuje TVP w stylu reporterskim – relacjonuje zdarzenia, przywołuje treść rozmów i korespondencji, opatrując to wszystko niezbyt rozbudowanym komentarzem, bo też komentarz jest tu właściwie zbędny – Czytelnik wyrabia sobie opinię na bazie samych faktów. One są wystarczająco barwne. Opisane tu zachowania czasem śmieszą nieporadnością, częściej porażają ładunkiem cynizmu i zła.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 174

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (17 ocen)
6
6
5
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
velthblog

Nie oderwiesz się od lektury

Dobrze napisana, czyta się szybko i przyjemnie, chociaż historie opowiedziane w książce nie są przyjemne. Polecam.
10

Popularność




Copyright © Wydawnictwo Arbitror sp. z.o.o.

2019

Projekt okładki i stron tytułowych

Łukasz Stachniak

Redakcja

Jacek Rakowiecki

Adiustacja, skład, korekta

Witold Kowalczyk

Przygotowanie wydania elektronicznego

Michał Nakoneczny, Hachi Media

Wydanie I

ISBN 978-83-66095-21-2

Wydawnictwo Arbitror spółka z o.o.

ul. Krucza 41/43 lok. 67

00-525 Warszawa

www.arbitror.pl

e-mail: [email protected]

WSTĘP

Ostatni dzień wakacji 2018 roku był wyjątkowo upalny. Z nieba lał się żar. Dzieciaki korzystały z ostatniego dnia laby, dorośli szukali cienia, a ja siedziałem z Piotrem Pytlakowskim, dziennikarzem „Polityki”, na tarasie domu w Piasecznie i rozmawiałem o TVP, pijąc ciepłą kawę z mlekiem i paląc papierosa za papierosem.

Piotra poznałem 10 lat temu na rozprawie w Sądzie Rejonowym w Olsztynie. Zawsze imponowała mi jego wiedza, ale przede wszystkim spokój, z jakim potrafił prowadzić rozmowy.

Może właśnie z tego powodu dwa dni wcześniej zadzwoniłem do niego i wyjawiłem mu, że chcę opowiedzieć o tym, jak od środka wygląda TVP w czasach PiS.

Siedzieliśmy na tarasie, Piotr pytał, ja odpowiadałem.

– Powiedz, dlaczego poszedłeś do TVP – rzucił.

Nastała cisza. Patrzyłem na Piotra, on spoglądał na mnie. W końcu wydukałem:

– Nie wiem. Sam się nad tym zastanawiam. Mówię szczerze, nie wiem, nie znam odpowiedzi na to pytanie.

Wielokrotnie w pamięci próbowałem odtworzyć wydarzenia z wiosny 2016 roku, kiedy zatrudniłem się w TVP. Szukałem wtedy pracy. Napisałem do kilku znajomych, czy nie potrzebują dziennikarzy. Odpisał mi tylko Michał Rachoń.

Tak to się zaczęło. Ktoś dziś zapyta, czy nie przeszkadzało mi to, że trafiłem do TVP w roku 2016, kiedy większość dziennikarzy tam pracujących została albo wyrzucona, albo zmuszona do odejścia.

Piotr też o to pytał.

Odpowiedziałem mu wtedy, że nie umiem podejmować dobrych decyzji. I to chyba prawda.

Wszystko zaczęło się w roku 2012. Pracowałem wtedy w Superwizjerze w TVN – chyba najlepszej polskiej redakcji śledczej. Miałem jednak konflikt z ówczesnym szefem. Nasze relacje nie układały się najlepiej. Bertold Kittel namawiał mnie, żebym nie podejmował pochopnych ruchów. Ale ja byłem mądrzejszy. Zrezygnowałem z pracy. Później TVN zrezygnował z szefa redakcji Superwizjera.

Następnie pracowałem w „Rzeczpospolitej”, „Uważam Rze” i we „Wprost”, aż trafiłem do TVP. Ktoś dziś powie, że piszę książkę z zemsty. To nie jest zemsta. Rok zachodziłem w głowę, czy warto opowiedzieć o tym, co się działo w TVP.

To opowieść o tym, jak PiS za sprawą Jacka Kurskiego i jego wiernych żołnierzy niszczy media publiczne. Książka jest zapiskiem tego, co widziałem i w czym brałem udział, będąc pracownikiem TVP.

ROZDZIAŁ IKoordynator każe mnie zwolnić

18 czerwca 2018 roku szefem redakcji reportażu i publicystyki formalnie był jeszcze Tadeusz Płużański. Za kilka dni miał jednak odejść do TVP Historia. Jego odwołanie było majstersztykiem. Na Placu nie chciał go ani Jarosław Olechowski, dyrektor Telewizyjnej Agencji Informacyjny, ani jego zastępca, odpowiedzialny za sprawy ekonomiczne, Paweł Gajewski.

Majstersztyk polegał na wmówieniu Płużańskiemu, że dostał awans, bo miał się w TVP Historia zajmować projektem związanym z obchodami 100-lecia odzyskania niepodległości. Faktycznie była to degradacja, bo zamiast odpowiadać za całe pasmo publicystyki, teraz Płużański miał się zająć jednym niewielki projektem wydawanym przez niszowy kanał TVP. Ale Olechowski i Gajewski wmówili mu, że jest inaczej.

18 czerwca 2019 roku miałem się pierwszy raz pojawić na kolegium. Po co? To dobre pytanie, bo – jak się później okazało – spotkanie szefów wszystkich redakcji w niczym nie przypominało kolegium, które znałem z „Gazety Wyborczej” czy „Rzeczpospolitej”. Tam dyskutowało się o planowanych tematach. Wymieniało spostrzeżenia, analizowało poczynania konkurencji. Taka burza mózgów, by następnego dnia gazeta była jeszcze lepsza. W TVP Info było inaczej. Kolegia odbywały się w sali konferencyjnej na trzecim piętrze, obok sekretariatu dyrektorów TAI. Pośrodku stał duży owalny stół z krzesłami. Po prawej stronie od wejścia, na niewielkiej komodzie, znajdował się telewizor. Obok niego było wejście do gabinetu Jarosława Olechowskiego. Kilka minut przed 11.00 byli już niemal wszyscy: szefowie redakcji i wydawcy. Brakowało dyrekcji. Zazwyczaj dyrektorzy przychodzili razem. Olechowski i Gajewski. Jak Flip i Flap z tą różnicą, że jeden miał większą tuszę niż drugi, ale obaj byli podobnego wzrostu.

Kolegia prowadził Jarosław Olechowski. Gajewski siedział obok. Słuchał. Czasami wtrącał coś niemerytorycznego. Był jak oficer polityczny z dawnych czasów, który pilnował, czy wszyscy myślą i mówią tak, jak życzy sobie tego partia.

Wróćmy jednak do tego, co się wydarzyło kilka minut przed kolegium w czwartek, 18 czerwca. Czekając na dyrektorów, zaczęliśmy rozmawiać o tym, co się dzieje w polityce. Szef redakcji rolnej zapowiedział dymisję „Puchatka”, jak potocznie nazywano Krzysztofa Jurgiela, ministra rolnictwa. W jego miejsce miał przyjść Jan Ardanowski. Dla redakcji rolnej był to news dnia.

Podczas luźnej rozmowy wtrąciłem, że premier Mateusz Morawiecki bardzo chciałby odwołać Mariusza Kamińskiego, koordynatora służb specjalnych, i jego zastępcę – Macieja Wąsika.

– Ale nie ma na to szans, na taki ruch nie zgodzi się Nowogrodzka. Odejście tej dwójki mogłoby być niezrozumiałe dla elektoratu – powiedziałem.

Informacja wprawiła zebranych w osłupienie. Mnie z kolei w osłupienie wprawiła ich reakcja. Nie czytają gazet czy co? – pomyślałem. Dwa tygodnie wcześniej o takich ruchach pisał bowiem „Super Express”, a artykuł cytowany był niemal przez wszystkie portale.

Dalszy ciąg kolegium przebiegł jak wiele późniejszych, w których brałem udział. Przychodzili Olechowski z Gajewskim, siadali na froncie owalnego stołu, najbliżej drzwi prowadzących do gabinetu tego pierwszego, i pytali wszystkich, co dziś będzie na antenie. I wtedy po kolei każdy przedstawiciel redakcji coś tam czytał z kartki. Spotkanie nic nie wnosiło do pracy redakcji. Przez większość zebranych było odbierane jako strata czasu. Ale codziennie trzeba było być o godzinie 11, wyrecytować, co się robi, i udać się z powrotem do swoich obowiązków. Równie dobrze można byłoby te informacje wysłać e-mailem i nikt by na tym nie stracił.

Wychodząc z kolegium, spotkałem Krzysztofa, który na Placu odpowiadał za doradztwo prawnicze, ale dokumentował też tematy na potrzeby różnych redakcji.

– Ty, jakieś jaja. Z kolegium wyszedł wydawca Wiadomości i do kogoś dzwonił. Mówił o tobie – powiedział.

– Co mówił?

– Coś tam, że jesteś tu nowy, i wspominał o jakichś dymisjach.

18 czerwca był dniem bez historii. Jurgiel, jak zapowiadano, stracił fotel ministra, a w jego miejsce przyszedł Ardanowski. Poza tym nic się nie działo. Większość czasu zajęła mi praca nad nowymi formatami, które mieliśmy wprowadzić do jesiennej ramówki. Po południu udałem się na ul. Bednarską, do wynajmowanego mieszkania. Odłożyłem telefon na komodę, a sam zapadłem w krótką drzemkę. Obudził mnie dzwonek telefonu.

– Witam. Co się stało, że sobie o mnie przypomniałeś? – zagaiłem, podnosząc słuchawkę.

– Co ty tam na kolegium powiedziałeś? Że chcą nas odwołać? Kto ci takie bzdury opowiedział? – zapytał Maciej Wąsik, zastępca koordynatora służb specjalnych.

Przez głowę przeszła mi ta sama myśl co podczas kolegium. Nadzoruje służby, a nie czyta gazet. Jezu!!!

Druga myśl była bardziej przerażająca. Skąd Wąsik wie, że na kolegium rozmawialiśmy o ich rzekomych dymisjach, które nie doszły do skutku? Wtedy skojarzyłem to, co powiedział Krzysztof o wydawcy Wiadomości, który wyszedł z sali konferencyjnej i do kogoś dzwonił, wymieniając moje nazwisko. Co za dno! Dziennikarz wynosi informacje z kolegium. Nigdy wcześniej się z tym nie spotkałem.

– Kto ci powiedział te bzdury? – dopytywał Wąsik.

– Mój dziennikarz, a informacje mieliśmy z kręgów rządowych – odparowałem. Skoro nie czyta gazet, to można mu wmówić wszystko. Chociaż faktycznie informację o planowanych dymisjach przyniósł kilka dni wcześniej dziennikarz mojej redakcji, ale była ona wtórna wobec artykułu „Super Expressu”.

– Musimy się spotkać, bo ktoś wprowadza cię w błąd.

Wstępnie umówiliśmy się na następny dzień, 19 czerwca, ale ostatecznie do spotkania doszło, jak dobrze pamiętam, 20 czerwca. Pojechałem do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Najpierw biuro przepustek. Później bramki. Na końcu czekała sekretarka Wąsika.

Udaliśmy się długim marmurowym korytarzem na piętro. Ostatni raz, kiedy byłem u Wąsika, urzędował jeszcze w niewyremontowanej części budynków rządowych. By do nich dojść, trzeba było wyjść na podwórko znajdujące się za siedzibą premiera.

– Przeprowadzili się państwo? – zapytałem.

– Tak, teraz jesteśmy tutaj – powiedziała starsza pani, która wprowadziła mnie do sekretariatu zastępcy koordynatora. Wąsik stał w drzwiach po prawej stronie.

– Daj telefon – wypalił na dzień dobry.

Wziął mój i swój aparat i odłożył je, o ile mnie pamięć nie myli, do sejfu. Bał się, że mogę go nagrać, czy bał się, że ktoś może nas podsłuchać? Jeśli to drugie, to kto? Ruscy? Amerykanie? Mosad?

Sekretarka zapytała jeszcze, czy czegoś bym się napił. Usiedliśmy przy podłużnym stole, który stał zaraz na prawo od drzwi do gabinetu. Cała rozmowa dotyczyła kolegium redakcyjnego. Maciej Wąsik za wszelką cenę chciał wiedzieć, od kogo usłyszeliśmy o rzekomych dymisjach. Wiedział, że informację przyniósł Krzysztof. Skąd? Nie wiem.

– Nie możesz takich rzeczy mówić na Placu. My jesteśmy państwowcami. Nie można sugerować, że ktoś chce nas odwołać. Tym bardziej że to nieprawda – ciągnął Wąsik.

– Kolegia są właśnie po to, by o takich rzeczach rozmawiać.

– To są bzdury, które podważają zaufanie do nas.

– Kolegia są po to, by wymieniać informacje.

– To jest telewizja państwowa i nie mówi się tam takich rzeczy. Musisz się dowiedzieć od Krzysztofa, kto mu to powiedział.

– Nie mogę ujawniać informatorów dziennikarzy.

– Musisz. Masz go zmusić, by to powiedział.

– Nie.

Później porozmawialiśmy jeszcze kilka minut. Na odchodne Wąsik rzucił:

– Jesteś jego przełożonym i masz go zmusić, by ci powiedział, skąd miał informację.

Tak, jasne, komuś się pomyliły role – pomyślałem i wyszedłem z gabinetu, udając się na Plac.

Na temat spotkania porozmawiałem jeszcze z Pawłem Gajewskim. Później opowiedziałem o nim Krzysztofowi. Uznałem temat za zamknięty. Kilka dni później jednak przypomniał mi o nim Wąsik, dzwoniąc i pytając, czy już ustaliłem, kto Krzysztofowi powiedział o ich dymisji.

– Nie, i nie mogę tego zrobić. Ty jesteś politykiem, ja dziennikarzem i nie ujawniam takich informacji.

To była ostatnia rozmowa, jaką przeprowadziłem z Maciejem Wąsikiem.

26 czerwca 2018 roku, siedząc wieczorem w wynajmowanym mieszkaniu przy Bednarskiej, dostałem telefon.

– Pan Kowalewski? – usłyszałem w słuchawce.

– Tak.

– Proszę przyjechać do biura zarządu TVP na 20.30 do pana prezesa.

Czego może chcieć ode mnie prezes? Jadąc na Woronicza, wysłałem SMS-a do Gajewskiego. Ten odpisał, że nic nie wie. Kurski miał zwyczaj zapraszać gości i spóźniać się na umówione spotkanie. Ze mną było tak samo. Byłem o 20.30. Sekretarka prezesa kazała mi usiąść w pokoju obok gabinetu prezesa i czekać. Czekałem tak długo, że obejrzałem niemal cały mecz Argentyna vs Nigeria na mundialu w Rosji. Kurski zjawił się pod jego koniec.

– Dzwonił do mnie z pretensjami koordynator. Później dzwonił też premier Morawiecki. Wszyscy mają pretensje o informacje, które podałeś na kolegium – zaczął Kurski.

Jezu! Znowu? Czy oni w tym rządzie nie czytają gazet? Nie dostają prasówki? Wręcz niewiarygodne – pomyślałem.

– Jestem prezesem TVP i musisz mi powiedzieć, skąd mieliście te informacje. Podobno mówiłeś, że z KPRM – ciągnął Kurski.

– I tak, i nie – zacząłem, mając w tyle głowy, że powiem o tej gazecie. Ostatecznie jednak stanęło na tym, że z okolic KPRM, co też było prawdą, ale wtórną wobec publikacji popularnej bulwarówki.

– Od kogo?

– Nie mogę powiedzieć.

– Mnie musisz, jestem prezesem TVP.

– Zgodnie z prawem prasowym… – zacząłem, ale widząc wrogie spojrzenie Kurskiego, zmieniłem ton. – Nie pamiętam skąd – rzuciłem na odczepnego.

I wtedy Kurski nagle urwał temat. Zaczęło mu się dokądś spieszyć. Wyciągnął rękę, by się pożegnać.

– Na Placu nie możesz mówić takich rzeczy, tam są szpiony. Jesteś stary, a głupi. Mam nadzieję, że temat rozejdzie się po kościach – rzucił, po czym podał mi dłoń i wyszedł. Wyjeżdżając z Woronicza, wysłałem SMS-a do Gajewskiego, który chciał wiedzieć, po co wezwał mnie prezes.

„Chodzi o historię z Kamińskim” – napisałem.

„Tak myślałem” – odpowiedział Gajewski.

Wydawało się, że sprawa uważnego czytania gazet została już wyjaśniona. Byłem w błędzie. Wróciła na początku października 2018 roku. Planowałem akurat najnowsze wydanie W pełnym świetle. Gajewski wszedł do mnie do gabinetu. Nie miał zwyczaju pukać. Otwierał drzwi i wchodził.

– Przyjdź do mnie. Koordynator sobie o tobie przypomniał – powiedział.

Nie wiem, jak wyglądał przepływ informacji i kto do kogo dzwonił, ale według słów Gajewskiego minister koordynator naciskał, by mnie zwolnić z pracy. Za co? Gajewski nie był w stanie powiedzieć.

– Mam nadzieję, że jak ostatnio wszystko rozejdzie się po kościach – rzucił na odchodne.

Z perspektywy czasu nie wiem, czy Gajewski mówił prawdę, czy wymyślił całą historię. Ale dalej wszystko potoczyło się błyskawicznie. Gajewski wyjechał do Rzymu. Wrócił 17 października. Rano przed wylotem z Rzymu wysłał mi jeszcze SMS-a, bym zlecił reportaż o papieżu Benedykcie XVI. Tego dnia prowadziłem wydanie Minęła 8. Po godzinie 11 wróciłem do domu. Po południu miałem jechać do Torunia.

O 12.30 dostałem SMS-a od Gajewskiego:

„Wpadnij do mnie”.

Później kolejnego:

„Za ile będziesz?”

„13.15–13.30” – odpisałem.

Jadąc na Plac, nie miałem dobrych przeczuć. Nie wiem czemu, ale przez głowę przeszła mi wtedy myśl, że jadę po wypowiedzenie.

Wszedłem do sekretariatu TAI. Kazano mi iść do gabinetu Olechowskiego. Gajewski siedział na kanapie. Olechowski wręczył mi pismo – rozwiązanie umowy za porozumieniem stron.

– Musimy to zrobić. Nie zostawimy cię na lodzie. Masz miesiąc wypowiedzenia – powiedział. I zaczął tłumaczyć, że zostali postawieni pod ścianą. Według jego słów wybór był taki: albo zwalniają mnie, albo leci prezes.

– Flaga była zagrożona – kontynuował Olechowski. Flaga to w wielkiej przenośni Kurski. Nie wiem, skąd Olechowski wziął wtedy to porównanie, ale powtarzał je tamtego dnia kilka razy.

Patrzyłem a to na pismo, a to na niego, a to na Gajewskiego. Ten drugi był wyraźnie zmieszany. Później mówił mi, że nic nie wiedział. Poniekąd mu wierzę, był w Rzymie, rano wysłał jakieś polecenie przygotowania reportażu. Gdyby wiedział, że ma mnie zwolnić, nie kazałby robić reportażu.

Najdziwniejsze było to, że chcieli, bym od ręki podpisał porozumienie.

– Nie mogę tego zrobić. Nie jestem właścicielem firmy – wyjaśniłem. Formalnie współpracowałem z firmą zewnętrzną, która miała podpisaną umowę z TVP.

To wyraźnie wprawiło Olechowskiego w zakłopotanie. I znów jeszcze kilka razy powtórzył, że firma nie zostawi mnie na lodzie. Mam miesiąc wypowiedzenia, a dalej coś wykombinują.

– Musimy poczekać, aż wszystko się uspokoi – tłumaczył.

Co się miało uspokoić? Co miałem zrobić? Dlaczego kazano mnie zwolnić?

Pytania pozostawały bez odpowiedzi. Olechowski i Gajewski nie byli w stanie nic powiedzieć poza powtarzaniem w kółko, że „będzie dobrze”.

Wyszedłem z gabinetu Olechowskiego i poszedłem do siebie. Posiedziałem tam chwilę i pojechałem na umówione spotkanie do Torunia. Po drodze zacząłem dostawać SMS-y od ludzi z Placu z pytaniem, co się stało. To dziwne, bo nikomu nie mówiłem o rozmowie z Olechowskim i Gajewskim. Nikt nie wiedział. Zatrzymałem się więc na stacji benzynowej przy autostradzie A1 i wszedłem na służbową pocztę. Czekała na mnie wiadomość od Jarosława Ostaszkiewicza, szefa redakcji publicystyki i reportażu. Informował, że na wniosek dyrekcji TAI rozwiązano ze mną umowę o współpracy.

Zazwyczaj tego nie robią. Musieli mieć niezłe ciśnienie, żeby wysłać taki komunikat – pomyślałem.

ROZDZIAŁ IIŚwiat TVP

Telewizja Publiczna mieści się w dwóch dość odległych od siebie lokalizacjach w Warszawie. Siedziba zarządu, studia, część produkcyjna, biura reklamy i marketingu oraz redakcje wszystkich prawie anten ulokowane są przy ul. Jana Pawła Woronicza 17 na warszawskim Mokotowie. Tutaj powstają programy takie jak: Pytanie na śniadanie, studia sportowe, część serialu Korona królów czy Kwadrans polityczny.

Większość osób siedzibę TVP kojarzy z biurowca przypominającego tort szalonego cukiernika z wieżą wysoką na 10 pięter. Pracę nad tym budynkiem TVP rozpoczęła jeszcze w połowie lat 90. XX wieku. Ogłoszony przez telewizję konkurs wygrał warszawski architekt Czesław Bielecki. Sama budowa nowej siedziby TVP ruszyła w roku 2001. Ale rok później generalny wykonawca zbankrutował i inwestycja stanęła na kolejne cztery lata. Ostatecznie „Wieżę Babel”, jak złośliwi nazywają biurowiec TVP, udało się ukończyć w roku 2008. Kosztowała ona publicznego nadawcę ponad 170 mln zł.1

W biurowcu mieszczą się redakcje TVP1, TVP2, TVP Polonia, TVP Historia, Alarm oraz portal tvp.info. Poza nimi ulokowano tutaj całe centrum dowodzenia telewizją: zarząd i Biuro Spraw Korporacyjnych.

Na IX piętrze „wieży Babel” znajduje się gabinet Jacka Kurskiego. Można dostać się do niego w dwojaki sposób: przez boczne wejście u podnóża wieży – korzysta z niego prezes i część gości przez niego zaproszonych – oraz głównym wejściem znajdującym się na prawo od wieży, patrząc od ul. Woronicza.

Gabinet Kurskiego składa się z dwóch części: biurowej, zlokalizowanej na IX piętrze razem z sekretariatem, i wypoczynkowej, mieszczącej się na ostatnim piętrze „Wieży Babel”. To oszklona antresola z białymi skórzanymi kanapami, z której rozpościera się rozległy widok na Warszawę. Kurski właśnie tutaj przyjmuje część gości.

Na VIII piętrze umieszczono biura dwóch członków zarządu i gabinet dyrektora Biura Spraw Korporacyjnych. Znajdujące się tutaj pokoje niczym nie przypominają bizantynizmu siedziby prezesa. Zwykłe, skromne biura.

W wieży na V piętrze umieszczono redakcję portalu tvp.info. W głębi, za „wieżą Babel”, znajdują się stare budynki TVP, w których są m.in. studia i montaże.

Jednak najstarsza, ale i najważniejsza część TVP znajduje się w centrum, w kamienicy przy pl. Powstańców Warszawy 7. To tutaj, w dawnym budynku przedwojennego Banku Pierwszego Warszawskiego Towarzystwa Wzajemnego Kredytu, mieści się Telewizyjna Agencja Informacyjna, czyli komórka odpowiedzialna za codzienne przygotowywanie programów informacyjnych: kanału TVP Info, Panoramy i Wiadomości2.

Pięciopiętrowa kamienica w kształcie litery U przylega do Hotelu Warszawa – przedwojennego legendarnego Prudentialu. W jej środku znajduje się mały dziedziniec, na którym w ciągu dnia parkują auta ekip telewizyjnych. Do budynku można się dostać z trzech stron: zarówno od strony ulic Moniuszki, Świętokrzyskiej, jak i od pl. Powstańców Warszawy. Tym ostatnim wejściem najczęściej wchodzą goście zapraszani do studia Wiadomości czy programów TVP Info. Po przekroczeniu szklanych drzwi na gości czeka ochroniarz. By dostać się dalej, trzeba przejść przez bramki. Pracownicy przechodzą przez nie, posługując się specjalnymi kartami z czytnikami magnetycznymi. Goście muszą czekać na inspicjenta, który zaprowadzi ich do studia.

Budynek przypomina mały labirynt. Są w nim piętra i półpiętra. Nowemu pracownikowi sprawia to czasami problem, kiedy szuka grafików, montażystów czy właściwego studia. Ale po pewnym czasie można się przyzwyczaić do tego, gdzie co jest.

Będąc w środku, nie ma się wrażenia, że trafiło się do telewizji. Odrapane ściany, stare, niewyremontowane korytarze, wszędzie czuć jeszcze ducha dawno minionej epoki. Od środka budynek bardziej przypomina stary magazyn czy zniszczony biurowiec niż nowoczesną telewizję.

Po przekroczeniu bramek wchodzi się na klatkę schodową, gdzie znajduje się oszklona winda. Na parterze, tuż za korytarzem z windą, są wejścia do studiów Wiadomości i TVP Info. To drugie zostało wybudowane w 2018 roku za prawie 13 mln zł. Zlokalizowane jest w pomieszczeniach, w których dekadę temu wywoływano filmy. Ściany i podłoga nasiąknięte były różnymi odczynnikami chemicznymi – m.in. rtęcią i ołowiem. TVP zleciło kompleksowe badania, z których wynikało, że można w tym miejscu wybudować studio, a pracownikom tam przebywającym nic nie grozi.

Na parterze obok wejścia do studia TVP Info są drzwi, które prowadzą do studia A. Stąd codziennie o godz. 19.30 nadawany jest sztandarowy program informacyjny TVP – Wiadomości. Piętro wyżej mieściło się stare studio C (skąd nadawany był program TVP Info), które bardziej pasowało do programów telewizji kablowej z lat 90. niż telewizji publicznej. Realizatorzy dokonywali cudów, by maskować wszystkie jego niedoskonałości. Gdy się było w środku, w oczy rzucała się zniszczona dekoracja, przestarzała plazma czy telewizor, który od czasu do czasu odgrywał rolę eksponatu. Tylko dzięki sprawnej ekipie technicznej cały ten bałagan na wizji wyglądał znośnie.

Na II piętrze jest reżyserka studia C. Jeszcze w 2018 roku na wprost wejścia do niej znajdowała się szklana palarnia. Nikt jednak nie zamykał do niej drzwi, a smród palących się papierosów rozchodził się niemal po całym budynku. Obok palarni był mały minibar, w którym można było kupić napoje, batony, zapiekanki czy papierosy. Nieodzownym jego elementem była „lista płaczu”, czyli wykaz osób, które zrobiły zakupy na kredyt i zapomniały zapłacić. Miesiąc w miesiąc w ten sposób przypominano im o konieczności uregulowaniu należności.

W 2018 roku zarówno bar, jak i palarnia zostały zlikwidowane i teraz na II piętrze znajdują się głównie pomieszczenia, w których zlokalizowano zestawy montażowe. Tutaj znajduje się też redakcja TVP3, część redakcji publicystyki związanej z Adrianem Klarenbachem i programem W tyle wizji.

Najważniejsze na Placu jest piętro III. Tu są gabinety dyrektorów Telewizyjnej Agencji Informacyjnej. Wchodzi się do nich przez sekretariat znajdujący się za oszkloną ścianą z drzwiami. Na prawo od nich jest gabinet Jarosława Olechowskiego, szefa TAI, na lewo – Pawła Gajewskiego.

By się dostać do jednego lub drugiego, trzeba się wcześniej umówić. Zdarzało się, że umówieni na konkretną porę dziennikarze czekali przed sekretariatem na audiencję nawet godzinę. Bywało, że dobijali się nawet przez kilka dni, aż w końcu jeden z dyrektorów z nimi porozmawiał.

Gabinet Olechowskiego jest większy. Na wprost wejścia znajdują się drzwi, którymi dyrektor przechodził do sali konferencyjnej na kolegia. Obok nich stoją czarna skórzana kanapa i stolik. Na ścianie, na lewo od drzwi wejściowych, powieszone są telewizory – to jej zdjęcia umieszcza Olechowski na Twitterze, publikując posty o tym, która stacja lepiej pokazuje dane wydarzenie. Na wprost telewizorów stoi biurko Olechowskiego.

Naprzeciwko gabinetu dyrektora TAI swój pokój ma Paweł Gajewski, prawa ręka Jacka Kurskiego i zastępca dyrektora TAI do spraw ekonomicznych. Mimo że w hierarchii Gajewski stoi wyżej od Olechowskiego, ma mniejszy gabinet. Jedną trzecią pokoju zajmuje owalny stół z krzesłami.

Dalej za sekretariatem dyrekcji TAI swój pokój miała redakcja związana z Michałem Rachoniem. Jeszcze dalej były pokoje zajmowane przez informatyków i redakcję zagraniczną. Na III piętrze skoszarowane są też redakcje Wiadomości i Nie da się ukryć. Nad redakcją Wiadomości, na IV piętrze, znajduje się archiwum, w którym dziennikarze zamawiali materiały do swoich produkcji. Na V piętrze są zaś: redakcja oprawy, przygotowująca spoty promocyjne, księgowość, dział HR, dział prawny, Biełsat i TVP3.