Uzyskaj dostęp do tej i ponad 200000 książek od 9,99 zł miesięcznie
Turcja to kraj kontrastów i sprzeczności. W ostatnim czasie uwaga świata ponownie skierowana jest na to państwo: rząd Erdoğana, choć pozornie demokratyczny, stopniowo zaczął przypominać dyktaturę, wtrącając do więzień swych oponentów i brutalnie tłumiąc wszelkie głosy sprzeciwu. I chociaż Turcja jest państwem świeckim, religijny konserwatyzm staje się istotną siłą. Pozostając w geopolitycznej przestrzeni między zsekularyzowanym Zachodem a muzułmańskim Wschodem, Turcja jest targana wieloma konfliktami, w tym choćby Arabską Wiosną, wojną w Syrii, rozkwitem ISIS.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 280
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ece Temelkuran
Turcja: obłęd i melancholia
Tłumaczenie: Łukasz Buchalski
Wrocław 2017
„od wschodu do zachodu przybiera kształt jesieni obłędu i melancholii”
Turgut Uyar, Çılgın-Hüzünlü
Wczoraj
„To jest Turcja!”.
Każdego dnia wypowiada się to zdanie z taką regularnością, że jest ono prawdopodobnie najczęściej używanym zwrotem w Turcji. Używa się go, by opisać jakieś szczególnie niedorzeczne wydarzenia i sytuacje. Wygłasza się je z sardonicznym uśmiechem i tak naprawdę pozbawione jest ono znaczenia – niepisane porozumienie w narodzie pozwala tej frazie w jakiś sposób wyrażać cokolwiek. Wszystko. Na przykład, jeśli karetka przybywa późno, a następnie przejeżdża pacjenta i ten umiera, moglibyście wykrzyknąć dramatycznie: „To jest Turcja!”.
Równie dobrze moglibyście roześmiać się i powiedzieć to samo, widząc na autostradzie kierowcę, który wystawia nogę przez okno, tym razem bez ofiar w ludziach. „To jest Turcja!”.
Ale na tym nie koniec! Jeśli całujecie się publicznie w Stambule, możecie być pewni, że zostaniecie ostrzeżeni – ktoś szturchnie was w ramię i krzyknie: „Hola! To jest Turcja! Żadnych tu takich!”. Warto wiedzieć, że w tym kraju bardziej wypada wdać się w bójkę niż całować na ulicy.
Zdanie, które otwiera fraza „To jest…”, to zmyślna konstrukcja: sugeruje bowiem, że opisywana sytuacja musi wywołać szok, a zarazem automatycznie go niweluje. Obwieszcza, że oto mamy do czynienia z pewnym – specyficznym – zdarzeniem, i jednocześnie wyjaśnia, że brak wpływu na okoliczności tego zdarzenia wynika ze swoistego fatum. Mówi o melancholii związanej z traktowaniem długotrwałego obłędu, jakim jest Turcja, jako coś naturalnego, o przyzwyczajaniu się do szaleństwa czy – bardziej precyzyjnie – o rezygnacji w obliczu tego szaleństwa. To zdanie stanowi istotę tragikomicznej natury kraju, w którym każdy przekaz ma co najmniej dwa znaczenia. To jest Turcja!
Wszystko pięknie, ale czym jest „to” miejsce?
Być może to nawet nie jest miejsce. Zgodnie bowiem z definicją powtarzaną od założenia państwa „to” jest mostem. „Pomiędzy Wschodem i Zachodem”, a także między „Azją i Europą” czy „Orientem i Okcydentem”. Owo „pomiędzy” wywołuje poczucie niezdecydowania u niemal każdego, kto stąd pochodzi. Bo skoro tak, to z której strony mostu najlepiej opisywać sam most? Zdaniem Republiki założonej w 1923 roku odpowiedź jest oczywista…
Od założenia Republiki każde pokolenie studiowało w szkolnych ławkach tę samą mapę. Według niej Turcja była największym krajem na świecie i co oczywiste, znajdowała się w samym jego centrum. Stała niczym kolos pośrodku uroczystych haseł ojca założyciela, Atatürka: „Turku, bądź dumny, pracuj i ufaj”; oraz: „Szczęśliwym jest człowiek, który może zwać się Turkiem!”. Różnobarwna Europa unosiła się w górze. W obrębie widmowych krajów leżały miasta o urokliwych nazwach i rzeki o błękitnych wodach. Tam według naszych przodków znajdowało się Eldorado, wzór do naśladowania. W dole był Wschód, zawsze szarozielony. Podobnie jak ZSRR, przypominał pustynię lub coś pokrewnego, chropawą, mglistą pustkę. W tej inkarnacji mapa mówiła: „Nie patrz ani w dół, ani na prawo, patrz w górę. Nad tobą jest życie: barwne i pełne świeżości. Poniżej nie ma nic prócz »brudnych Arabów« i wielbłądów. Nie warto się tym interesować. Wyjdź z domu i biegnij na Zachód tak szybko, jak cię nogi poniosą”.
Twórcy mapy uznali, że kraj łączący Azję i Europę, jego rząd i urodzone w nim dzieci należy definiować poprzez zachodnią stronę mostu. Republika prezentowała tę „pośrednią egzystencję” jako tożsamość, z której można być niepodważalnie dumnym, dumnym tak bardzo, że można by pomyśleć, iż tylko my powstrzymujemy Wschód i Zachód – cały świat! – przed rozpadem. Niebiosom dzięki za Turcję! Nasz los to droga ku Zachodowi, wieczny stan przejściowy.
Ludzie na moście mieli jednak dwa poważne problemy związane z własną tożsamością i definicją tego miejsca. Przede wszystkim nieważne, jak uparcie płynęli na Zachód, wschodnia strona mostu zawsze ciągnęła ich do tyłu. Nie była to ich jedyna zgryzota: zgodnie z rozkazami ojca założyciela musieli dorównać ludziom Zachodu. W tym celu realizowali więc określony plan, by następnie ów status przekroczyć. W sławnej przemowie z okazji dziesięciolecia Republiki Atatürk nakazał Turkom „wznieść się ponad poziom cywilizacji zdobywców”*. To zadanie obarczyło ludzi jeszcze większym ciężarem. Wiedzieli, że są „poniżej”, a zarazem zuchwale pragnęli dorównać „górze”. Tym, co ściągało ich w dół, było poczucie nieważności, siła oddziaływania „wschodniej duszy” – duszy trawionej przez pustkę, u której źródeł znalazły się dwie wielkie siły: świadomość bycia nikim i pragnienie wspaniałości. Było tak, jakby na Turcję spadła klątwa, niepozwalająca znaleźć lustra, które ukazałoby jej prawdziwe oblicze, bez wyolbrzymiania i pomniejszania.
* Chodzi o mowę z 29 października 1933 roku (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza i redaktorki).
I jakby tego było mało, kolejny dualizm wpleciony w los tej krainy dezorientuje mieszkańców mostu. Na malutkim skrawku ziemi, pozostałym po utracie całego imperium, nawet ci, którzy głęboko doświadczyli tragedii wojny, postrzegali proklamację Turcji jako „wielkie zwycięstwo”. Osmanowie i tak byli tylko ciężarem! Młoda Turcja jawiła się jako strefa zero, nowy rozdział. Dla ludzi, którym wojna odebrała wszystko, taka motywacja była naturalną koniecznością, ale reset historii kosztował. „Przedtem” zostało obalone. Byliśmy wnukami kolosalnego, nagle pozbawionego jakiejkolwiek wartości imperium. Oficjalna historia unieważniła jego erę, lecz każde z nas nadal musiało uczyć się o wszystkich sułtanach i czasach ich panowania. Rok 1923 był kamieniem milowym, co do którego mieliśmy mieszane uczucia. „Przedtem” budziło w nas zarazem niesmak i dumę, naśladowaliśmy jego potęgę, gardząc nią jednocześnie. Mieszkańcy mostu dorastali w pewnego rodzaju rozdwojeniu jaźni typowym dla dzieci, które są naocznymi świadkami historii, a potem muszą nauczyć się na pamięć zupełnie innej wersji wydarzeń. Ludzie tak bardzo przyzwyczaili się do sytuacji, w której rzecz może być swoim przeciwieństwem, że nikogo nie dziwiło odczytywanie jednego znaku na co najmniej dwa sposoby. To dlatego naród turecki podwójne znaczenie zdania „To jest Turcja!” bierze za naturalne: ludzie są przyzwyczajeni do przeżywania jednocześnie szoku i obojętności, do śmiechu przez łzy, a także do tego, że jeśli protestują przeciwko danej sytuacji, automatycznie muszą się do niej dostosować. Nie widzą nic dziwnego w tym, że życie wymusza na nich tak skomplikowane zabiegi psychologiczne.
***
I tak mijały lata i dekady, do historii przechodziły rządy i pucze, masakry i piłkarskie sukcesy, gorące i zimne wojny, zamieszki i represje, rzeczy wymarzone i marzenia zniszczone z miłości do narodu, a przede wszystkim – trumny, trumny, trumny. Za każdą trumnę flaga na maszt. Koran, flaga Turcji i chleb są w tych stronach święte. Od pokoleń panuje zwyczaj mówiący, że gdy którakolwiek z tych rzeczy spadnie na ziemię, należy ją podnieść, trzykrotnie pocałować i umieścić na wysokiej półce. Żołnierze, partyzanci, bojownicy, dziennikarze, pisarze, poeci, robotnicy, studenci i dzieci – kiedy ginęli, po każdym z nich krzyczano: „Wcale nie został zabity!”.
To miejsce woli gniew od żałoby. Tempo odprawiania pogrzebów w Turcji może zaskoczyć człowieka Zachodu, ale naprawdę nie powinno – „to jest Turcja” i jej ludzie mostu, nastawieni na przetrwanie, są uczeni od dziecka, że żałoba jest stratą czasu.
Chociaż tych, którzy chcieli równości, sprawiedliwości i wolności dla narodu, za każdym razem tępił albo wojskowy reżim, albo paramilitarne formacje prawicowych rządów, każdej nocy zastawiano stoły, przy których ludzie rozmawiali o sposobach ratowania państwa z większą pasją, niż mówili o miłości. O kraj było więcej krzyku niż o miłość dwóch mężczyzn do jednej kobiety. Wylano więcej łez, niż roni porzucony kochanek. Radowano się mocniej niż z powrotu niewidzianej latami ukochanej osoby. Państwo zawsze brutalnie obchodziło się z tymi spośród swoich dzieci, które je najmocniej kochały. Tacy męczennicy zdobywali łaskawe uznanie dopiero po śmierci.
Czy tradycja osmańskich sułtanów, wydających własnych braci na śmierć, byle tylko zachować tron (co doprowadziło wręcz do legalizacji bratobójstwa), może mieć coś wspólnego z sytuacją, w której ojciec zmarłego na wojnie syna słyszy z ust premiera państwa: „Służba wojskowa nie jest od tego, żeby się wylegiwać, bracie”? Czy fakt, że fundamenty kraju położyły dzieci zabrane z rodzinnych stron, może być powiązany z kompleksem „państwa jako ojca”, objawiającego się karaniem Kurdów, Ormian i alewitów**, jak gdyby podnieśli rękę na głowę rodziny? Roi się od przypuszczeń, ale jedno jest pewne: aż do ostatniej dekady Turcję nękały wciąż te same choroby. Przez minione dziesięciolecie natomiast jej historia pełna jest prób wyleczenia owych dolegliwości za pomocą innych, jeszcze bardziej skomplikowanych…
** Alewizm – odłam szyizmu wykazujący także wpływy zaratusztriańskie, szamańskie i sufickie, wyznawany głównie w Turcji. Alewici są drugą po sunnitach wspólnotą religijną w kraju, stanowią około 25% ludności; wielu z nich jest etnicznie Kurdami.
Dzisiaj
„Ty jesteś Turcją, myśl ambitnie!”.
Obok tego cytatu od kilku lat w całej Turcji wiszą niezliczone gigantyczne portrety Recepa Tayyipa Erdoğana, prawdopodobnie najbardziej zjawiskowej postaci, jaka zaszczyciła karty politycznej historii Republiki. Dokładnie tak samo wisiało przedtem oblicze Atatürka obok cytatu: „Turku, bądź dumny, pracuj i ufaj!”. Ale zdanie klucz „To jest Turcja” już nie wystarczy, teraz jest: „Wielka Turcja”. Za sprawą retoryki wykreowanej z pomocą swojego prawicowego, liberalno-inteligenckiego elektoratu przez AKP*** „to jest Nowa Turcja”, „zaawansowana demokracja”. Będąc u władzy od 2002 roku, partia utrzymuje polityczną i społeczną hegemonię, która jeszcze mocniej podkreśla jej „świętą misję”. Być w opozycji do partii oznacza sprzeciw wobec samej koncepcji wielkiej Turcji, a przez to – zagrożenie dla świętej misji. Oznacza to też bycie przeciwko Erdoğanowi, określanemu mianem reis – „wódz” – który właśnie próbuje**** wprowadzić system prezydencki ze swojego prezydenckiego fotela stojącego w zbudowanym przez siebie AKP-ałacu. Niektórzy przedstawiciele partii otwarcie głoszą, że Erdoğan jest „wybrańcem”, że dotknięcie prezydenta stanowi dopuszczalną formę adoracji. Istnieją wyborcy deklarujący, że są „włosami na jego dupie”*****. Biorąc to wszystko pod uwagę, można dostrzec tu problem nie tylko polityczny, ale również społeczno-psychologiczny. Oparta na wartościach konserwatywnych i neoliberalnych retoryka AKP nie jest jakąś populistyczną abrakadabrą, która zmąciła umysły „ciemnego ludu”. Od przejęcia władzy aż do dziś spin doktorzy partii zbierali pochwały w najbardziej cenionych kręgach politycznych Zachodu. Podobnie reagowały amerykańskie i europejskie media głównego nurtu, chwaląc dojście AKP do władzy z hasłem: „Do Turcji wreszcie zawitała demokracja”. Ugrupowanie było nie tylko doskonałym mariażem umiarkowanego islamu i demokracji, ale też przekonującym wzorem dla arabskiego świata, z jego niekontrolowanym gniewem wobec Zachodu po zamachach z 11 września. Kiedy świeccy intelektualiści i pisarze tureccy ostrzegali, że taki „wzór” nie nadaje się dla świata islamu, ani w ogóle dla żadnego innego świata, spotkali się z szyderstwem nie tylko ze strony tureckich neoliberałów, lecz także zachodnich intelektualistów. Obwołano ich wrogami demokracji, dążącymi do powrotu dyktatury wojska, którego ukrytą władzę nad rządem obaliła AKP. Również rozkwit krajowej gospodarki, spowodowany nagłym przypływem pieniędzy z niewiadomych źródeł, sprzyjał temu, by intelektualistów, sceptycznych wobec partii rządzącej, postrzegać i prezentować jako archaicznych socjalistów i relikty zimnej wojny. Przynależność do tej grupy w czasie pierwszej kadencji rządu AKP oznaczała trwałą banicję z szanowanych kręgów. Władza głosiła bowiem fantastyczne rzeczy: wypowiadała zdania, które od dłuższego czasu bezowocnie próbowały sformułować ruchy libertariańskie. Mówiła o niemuzułmanach, Kurdach i wolności jednostki. Potępiała wojskowy zamach stanu z 12 września 1980 roku. Utrzymywała, że armię należy oddzielić od polityki, i z całych sił promowała wartości demokratyczne. Zwracała uwagę na to, że Turcja jest mozaiką, na której koloryt składa się szerokie spektrum barw, i jawnie promowała kulturę współistnienia. Wszystko było tak wspaniałe, tak cudowne! Co więcej, most zwany Turcją zdefiniowano na nowo i – za pośrednictwem „inicjatywy bliskowschodniej” – zjednoczono duchowo Turków z krainami, od których odwrócono się u zarania Republiki. Narodowi, zmęczonemu ciągłym puszeniem się i nadymaniem, które miało zrekompensować poczucie niższości wobec Zachodu, AKP mówiła: „Wyluzujcie! Przecież nawet w obecnym stanie jesteśmy starszym bratem Środkowego Wschodu. I zobaczcie sami: Zachód już nas postrzega jako »modelowe państwo«!”.
*** Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (tur. Adalet ve Kalkınma Partisi, AKP) – turecka partia polityczna powstała w 2001 roku, o umiarkowanie konserwatywnej orientacji.
**** Referendum w sprawie zmian w ustroju Turcji polegających na zastąpieniu parlamentarnego modelu sprawowania władzy systemem prezydenckim. Głosowanie referendalne odbyło się 16 kwietnia 2017 roku. Za propozycjami zgłoszonymi przez prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana i związane z nim ugrupowania polityczne według oficjalnych wyników opowiedziała się większość głosujących. Obserwatorzy referendum z ramienia Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie stwierdzili, że „referendum w Turcji w sprawie zmiany systemu rządów z parlamentarnego na prezydencki nie spełniało międzynarodowych standardów”.
***** Cytat z wypowiedzi uczestniczki wiecu AKP nagranej przez telewizję Beyaz, która stała się popularnym przedmiotem drwin w internecie.
AKP ucieleśniała idee konserwatywnych kapitalistów, którzy wyłonili się po zamachu stanu w 1980 roku, zyskali wpływy w całej Azji Mniejszej i w latach dziewięćdziesiątych stali się tak drapieżni, że nadano im przydomek „anatolijskich tygrysów”. Były prezydent Turcji Abdullah Gül, współzałożyciel AKP, nie bez przyczyny powiedział: „Jesteśmy WASP-ami******tego kraju”. Jego ruch polityczny chciał zastąpić starszy, w znacznej mierze świecki kapitał i pracował nad tym przez ostatnie dwadzieścia lat. AKP reprezentowała klasę średnią nie tylko pod względem interesów ekonomicznych, lecz także stylu życia, światopoglądu, wyznawanych wartości i preferowanej estetyki. Młoda burżuazja, pragnąca zastąpić stare, laickie, faworyzowane dawniej mieszczaństwo, pod nowymi rządami uzyskała oficjalne poparcie, wreszcie zdobyła politycznych reprezentantów i ogłosiła „oddanie narodowym wartościom”. O tym, jakie to wartości, miała zdecydować na nowo zdefiniowana przez Partię Sprawiedliwości kultura wiejska.
****** WASP (z ang. White Anglo-Saxon Protestant) – biali Anglosasi wyznania protestanckiego, od XVII wieku osiedlający się w Stanach Zjednoczonych. Jako twórcy brytyjskich kolonii stanowią trzon narodu amerykańskiego.
Tym, co ostatecznie przekonało turecką ludność do AKP, była obietnica, że nasze relacje z własną przeszłością zostaną wreszcie uporządkowane. Partia od początku głosiła, że jesteśmy dumnymi wnukami Osmanów i raz jeszcze przyjmiemy naszą dawną, majestatyczną, budzącą postrach formę. Jednocześnie należało wymyślić nową wersję Imperium Osmańskiego, która byłaby akceptowana przez konserwatywną większość społeczeństwa. W tym celu nawet sam premier potrafił przerwać swoje obowiązki, by powiedzmy, wygłaszać komentarze na temat postaci kobiecych w serialu telewizyjnym Wspaniałe stulecie (mającym dużą oglądalność również na Bałkanach i w krajach arabskich): bohaterki powinny ubierać się skromniej, padyszachowie zaś za często się nimi zajmują, zamiast ćwiczyć się w sztuce jazdy konno. Następny odcinek, nagrany już po wypowiedzi premiera, przedstawiał kobiety skupione na modlitwie i Sulejmana Wspaniałego bez ceregieli wskakującego na siodło. W ten sposób serial pokazywał nam, jak ma wyglądać zbudowane od nowa Imperium. To tylko mały przykład wpływania na kulturę, ale premier, w swojej ambicji uczynienia jej bardziej konserwatywną przy pomocy sztuki, naturalnie na tym nie poprzestał. I tak: kazał zburzyć ogromną, widoczną z Armenii statuę pokoju*******, ponieważ mu się nie podobała, kontrolował także państwowy teatr, balet i operę. Jako przykładny ojciec odnowiciel dzielił gust muzyczny z ludem. Na wiecach zmuszał tłum do powtarzania w formie przysięgi słów klasycznej tureckiej piosenki Beraber yürüdük biz bu yollarda:
******* Chodzi o pomnik Pokoju i Człowieczeństwa symbolizujący przyjaźń ormiańsko-turecką wzniesiony w 2009 roku w mieście Kars. W uzasadnieniu swojej decyzji premier Erdoğan nazwał statuę „fanaberią”.
Szliśmy tą ścieżką razem
Razem zmokliśmy w ulewnym deszczu
Teraz wszystko we wszystkich piosenkach
Przypomina mi o tobie.
Byliśmy świadkami, jak z biegiem lat miłosna piosenka zmienia się w marsz świętej misji AKP.
Niekiedy to krewni premiera zajmowali się sprawami kultury, na które on nie znalazł czasu. Gdy jego córka została wyszydzona przez pewnego aktora za żucie gumy podczas spektaklu (taką możliwość interakcji z publicznością przewidywał scenariusz), artysta stał się obiektem śledztwa i karnie obcięto mu pensję.
Ani Zachód, ani większość tureckiej inteligencji nie zwracały uwagi na formułowaną w tamtym czasie krytykę. Tak, armię oddzielono wreszcie od polityki, tyle że dokonano tego poprzez wielkie procesy polityczne naruszające prawo. Co więcej, w każdym procesie skazywano dodatkowo kilku dziennikarzy i polityków za przynależność do tajnych stowarzyszeń planujących przewrót, których istnienia nigdy nie udowodniono. Niektórzy intelektualiści otwarcie przekonywali, że łamanie prawa stanowi relatywnie niską cenę w zamian za odseparowanie wojska od polityki.
AKP nazywała socjaldemokratów „poplecznikami partii rządzącej”, konserwatystów niezrzeszonych w ich partii – „zacofanymi”, a socjalistów – „anarchistami”. Było zupełnie jak po przewrocie z roku 1980: AKP ogłosiła się jedynym prawdziwym ruchem demokratycznym w kraju. Ci, którzy wówczas kibicowali partii, wkrótce znów mieli zobaczyć, jak władza pozaprawnymi środkami bierze za pysk związki zawodowe, stowarzyszenia, partie polityczne… Jako ruch polityczny i społeczny, ucieleśniony w osobie Erdoğana, AKP składała dalsze słodkie obietnice. „Zainicjowano” i zniszczono polityczne tabu. Przedstawicieli ignorowanych od wielu lat mniejszości narodowych zaczęto podejmować przy stole śniadaniowym w pałacu Dolmabahçe, Erdoğan doprowadził do oficjalnego uznawania ich za pełnoprawnych partnerów politycznych. Ten gest pozornego uświadomienia demokratycznego nie uwzględniał jednak dysydentów. Rządowe „inicjatywy” – kurdyjska, romska, alewicka – powstawały we współpracy z faworyzowanymi alewitami, wybranymi Kurdami i Romami popierającymi AKP. Ci, których nowa władza uznała za swoich, dostali zaproszenie na śniadanie, a pozostali czekali, aż – prędzej czy później – przyczepi się im łatkę terrorystów.
Owszem, ruszyła inicjatywa kurdyjska, rząd przygotowywał się do negocjacji z PKK********, ale jednocześnie uciszał prasę, by uniknąć tłumaczenia się z incydentu, w którym na granicy z Irakiem grupę Kurdów wzięto za terrorystów i zastrzelono. Dziennikarze tacy jak ja, którzy nie przestawali pisać o tej sprawie, tracili pracę po jednym telefonie do ich przełożonych. W tym samym czasie trwały „pokojowe rozmowy” między PKK a Turcją. Fakt ten ukrywano przed opinią publiczną i mediami. Słowo premiera Erdoğana przecież wystarczało, a zresztą – tak się teraz załatwiało sprawy. Prawa pracownicze, prawa dziecka, prawa kobiet, wolność osobista… Premier mówiący z ręką na sercu „Obiecuję!” gwarantował wszystko. Entuzjazm, z jakim wielu opozycjonistów z kręgu inteligencji przyjmowało słowa rzekomego ojca odnowiciela, był trudny do zniesienia. W tym wszystkim najbardziej gorzkim momentem było oczyszczenie z zarzutów urzędników państwowych oskarżonych o krycie podejrzanych o zabójstwo ormiańskiego dziennikarza Hranta Dinka********. Część ormiańskich intelektualistów przyjęła tę decyzję z budzącym zaskoczenie zrozumieniem.
******** Partia Pracujących Kurdystanu (kurd. Partïya Karkerên Kurdistan), w latach 2002–2005 jako KADEK i KONGRA-GEL – założona 27 listopada 1978 roku organizacja niepodległościowa o lewicowym charakterze, której celem jest ustanowienie państwa na terenach zamieszkanych przez Kurdów.
******** Hrant Dink (orm. Հրանդ Տինք, ur. 15 września 1954 roku w Malatyi, zm. 19 stycznia 2007 roku w Stambule) – dziennikarz i publicysta, turecki Ormianin, założyciel i wydawca tygodnika „Agos” publikowanego po turecku i po ormiańsku. W 2006 roku uhonorowany nagrodą międzynarodowego PEN Clubu „Oxfam Novib/PEN Award for Freedom of Expression”. Pisał na temat ludobójstwa Ormian, a za swoje poglądy był sądzony i został skazany na mocy artykułu 301 tureckiego kodeksu karnego za obrazę tureckiej tożsamości narodowej. Wielokrotnie otrzymywał pogróżki ze strony tureckich nacjonalistów. Został zastrzelony przed siedzibą swojej gazety przez siedemnastoletniego tureckiego nacjonalistę Oguna Samasta.
Tak czy inaczej, dotychczasowe mechanizmy polityczne traciły na znaczeniu, podczas gdy „mowy balkonowe” wygłaszane przez Erdoğana w siedzibie AKP na nim zyskiwały i wkrótce stały się pełnoprawnym elementem sprawowania władzy. Nawet ci, którzy wyczuwali groźbę płynącą z ostatnich wydarzeń, znajdowali ukojenie w słodkich jak miód słowach premiera. Doszło do tego, że jego deklarację: „Ci, którzy na nas nie głosują, także są częścią naszego narodu”, wygłoszoną w niesławnej mowie podczas zainaugurowania drugiej kadencji rządów AKP, wzięto za oznakę zaawansowanej demokracji, a słowa o przebaczeniu i tolerancji wobec opozycjonistów przyjęto brawami. Za mój ówczesny artykuł zatytułowany „Zredukowano nas do roli przystawki do kraju” zbierałam listy z pogróżkami i pełne szyderstwa oskarżenia o paranoję, które wspominam dziś z gorzkim uśmiechem.
Od 2002 roku do mniej więcej lat 2008–2009 zarówno zwolennicy partii na arenie międzynarodowej, jak i przychylni jej intelektualiści w Turcji nie chcieli pojąć, że nie tylko konserwatyzowano państwo, lecz także przez stopniowe zaostrzanie praw antyterrorystycznych zamierzano stworzyć posłuszne społeczeństwo. Zmieniając zapisy w konstytucji, AKP zyskała też kontrolę nad wdrażaniem prawa, burząc tym samym wszelkie polityczne i sądowe mechanizmy stabilizujące. Nie wspominając o tym, że niektóre swobody stały się niedostępne dla obywateli, choć wciąż były dozwolone prawnie. Przyczyny należy szukać w zjawisku zwanym „presją społeczną”, które pozwoliło konserwatywnym wartościom stopniowo ograniczać świecki tryb życia w sposób równie odczuwalny, co niemożliwy do udowodnienia. Nie, nikt nie nakazał dziewczętom w Anatolii zakrywać głów, ale promowano takie zachowanie i przedstawiano je jako wzór postępowania, a te, które się nie dostosowały, traktowano tak, jakby chodziły nago. AKP wywierała nacisk nie tylko na życie codzienne, ale też gospodarcze, i przedsiębiorcy, którzy nie wyrazili poparcia dla partii, byli wysyłani na zieloną trawkę. Sprawy doszły do Trybunału Konstytucyjnego, ale jego członkowie mieli związane ręce w zakresie kontroli wykonywania wyroków – zmiany w konstytucji umożliwiły oskarżanie ich o „uprzedzenia polityczne” za każdym razem, gdy orzekali wbrew interesom rządu. Naród wkroczył na drogę błyskawicznej dubaizacji – w każdym znaczeniu tego słowa. Gdybym miała krótko podsumować obecną sytuację Turcji, to mimo jej wyraźnych braków byłaby to właśnie dubaizacja! W tej książce będziecie mogli przeczytać, co to dokładnie znaczy.
Lecz w 2013 roku, gdy media głównego nurtu nie mogły znaleźć słów na opisanie zapoczątkowanego w parku Taksim Gezi********szaleństwa, które rozlało się falą protestów na cały kraj, było to efektem skrajnie błędnej interpretacji samego początku historii. By zrozumieć Turcję, która stanęła za protestującymi w Gezi, trzeba cofnąć się i zacząć od nowa opowieść snutą od jedenastu lat, tym razem uwzględniając w narracji wszystkie fakty. Niektóre międzynarodowe media upierały się, nie czując się na siłach dociekać przyczyn, że zamieszki to „starcie zlaicyzowanej mniejszości z konserwatywną większością”, mimo że do protestów przyłączyły się dziesiątki organizacji islamskich i konserwatywnych. Dziennikarze ci nie dostrzegli, że była to ostatnia szansa, aby ktoś usłyszał głos ignorowanych do tej pory i prześladowanych stronnictw. W oczach premiera i zwolenników AKP za protestami kryły się „zewnętrzne siły, zdrajcy, ci, którzy chcieliby stanąć na drodze tureckiego postępu”. Im dłużej Erdoğan mówił, tym bardziej jego przemowy przypominały retoryką mowy generałów odpowiedzialnych za zamach stanu, a więc tych, którym głośno się przeciwstawiał, aby dojść do władzy. Tymczasem system medialny stworzony przez AKP coraz częściej brał na cel dziennikarzy piszących o protestach, a także pisarzy, artystów i przedsiębiorców, którzy je wspierali. W gazetach owi „prowokatorzy” mogli znaleźć nie tylko pomówienia na swój temat i „odezwy do prokuratorów”, pisane przez propartyjnych publicystów, którzy domagali się natychmiastowego postawienia tych ludzi w stan oskarżenia, lecz także całe stronice zapełnione swoimi fotograficznymi portretami.
******** Chodzi o serię protestów i zamieszek, które rozpoczęły się 28 maja 2013 roku na placu Taksim w Stambule. Bezpośrednią przyczyną wybuchu buntu była planowana budowa centrum handlowego w miejscu parku Gezi.
Po stłumieniu zamieszek w parku Gezi Recep Tayyip Erdoğan został wybrany na prezydenta. Zgodnie z turecką konstytucją urząd prezydenta powinna cechować bezstronność, tymczasem Erdoğan wygrał, mimo że zadeklarował otwarcie, iż zasady tej nie będzie respektował. Od tamtej pory mieszka w cyklopowym pałacu o tysiącu stu pokojach, wzniesionym w Ankarze na terenie wykarczowanej w tym celu farmy leśnej Atatürk Orman Çiftliği, symbolu Republiki. W wyniku demonstracji w parku Gezi nie wyłoniła się żadna spójna organizacja polityczna, a na poziomie parlamentarnym brak formacji, która miałaby realną szansę przeciwstawić się AKP i zaprezentować sensowną alternatywę. Wszyscy, od najbogatszych do najbiedniejszych, wiedzą, że ich los zależy od tego, co wyjdzie z ust Wodza, podczas gdy on pozuje na schodach swojego pałacu w otoczeniu manekinów przedstawiających szesnastu poprzednich przywódców Turcji. Choć większość Turków potraktowała w mediach społecznościowych to zdjęcie jako fotomontaż, musimy dzień po dniu przypominać sobie, że to, co przeżywamy, to nie żart, lecz rzeczywistość. Rzecznicy AKP bezustannie przypominają nam, że niezadowoleni ze stanu rzeczy powinni albo wyjechać, albo się dostosować. W dzisiejszych realiach rzucone społeczeństwu pytanie o przyszłość napotka ludzi albo zbyt zblazowanych, by odpowiedzieć, albo zbyt rozzłoszczonych, by mówić. Lecz i AKP, i prezydent mają bardzo jasną ripostę. Wszystkie partyjne slogany mówią to samo: „Cel 2023!”.
Jutro
„Cóż się stanie z tą naszą krainą!”.
Cudzoziemcy prawdopodobnie uznają wykrzyknik w tym zdaniu za osobliwy, ale w Turcji to nie jest pytanie. Choć pozornie nim jest, zazwyczaj intonuje się je jako pełen niepokoju okrzyk. To zdanie stanowi wyraz głębokiej frustracji. Mimo że przetłumaczalne, jest po prostu zbyt tureckie, by przenieść je w pełni do innego języka. „Cóż się stanie z tą naszą krainą!” oznacza, że jest źle, a będzie jeszcze gorzej. To zdanie, które siedzi z głową w dłoniach i rozczula się nad sobą, zdesperowane, zrozpaczone, błaga rozmówcę o jakieś remedium na zatrważający bieg wydarzeń. Pyta: „Czy jest jeszcze jakaś nadzieja?”, i czasem nawet brnie tak daleko, że stwierdza: „Wygląda na to, że nic więcej nie da się zrobić”. O ile zdanie rządu na temat przyszłości – „Cel 2023!” – jest jasne i pełne ambicji, aktualne hasło mas brzmi: „Cóż się stanie z tą naszą krainą!”.
Ludzie mówią tak, ponieważ nie widzą przyszłości Turcji z tej samej perspektywy co władza, czyli przez okna nowo wybudowanych wieżowców i galerii handlowych. Zamiast tego są świadkami wzrostu liczby morderstw popełnianych na kobietach o tysiąc czterysta procent w przeciągu siedmiu lat, co oznacza, że kraj praktycznie wypowiedział kobietom wojnę. Przez ostatnie osiem lat rządów AKP raniono śmiertelnie policyjnymi kulami sto osiemdziesiąt trzy osoby. Większość z nich to młodzi ludzie, niektórzy byli jeszcze dziećmi. Policjanci pozostają bezkarni. Setki ludzi aresztowano z przyczyn politycznych. Skazano ich dzięki fałszywym dowodom w trakcie rozpraw odbywających się wewnątrz (!) przypominających obozy koncentracyjne więzień. Proreżimowe tłumy popierają „prawo karne dla wrogów”******** wymierzone przez władze w dysydentów; wierzą, że kto działa przeciwko policji, musi zginąć, nawet jeśli jest dzieckiem. Społeczeństwo stało się armią potulnych biedaków struchlałych w obliczu władzy, którzy za uczciwe i słuszne uważają, aby jeden człowiek sprawował absolutną władzę bez żadnego nadzoru, a do tego mieszkał w olbrzymim pałacu. Rząd jawnie chroni doradcę premiera, gdy ten kopie górników protestujących przeciwko łamaniu ich praw po katastrofie, w której zginęło 301 pracowników kopalni********. Rząd chroni ministrów, których malwersacje zostały ujawnione przez policję********. Setki dziennikarzy zwolniono po jednym telefonie do ich przełożonych, bo ośmielili się napisać o którejś ze wspomnianych spraw lub na przykład o tym, że przez granicę z Syrią wpuszczano do kraju radykalnych bojowników islamskich. Przedstawiciele opozycji trafili do szpitala pobici przez członków partii rządzącej w Wielkim Zgromadzeniu Narodowym – zostali sfotografowani przez owych członków partii i wystawieni na pośmiewisko w mediach społecznościowych. Organizacje pracownicze, samorządy zawodowe i uniwersytety całkowicie zdemolowano w procesach politycznych, następnie zrekonstruowano bez oparcia o jakiekolwiek zasady i całkowicie podporządkowano rządowi. Dzieci, bezbronne w obliczu coraz bardziej radykalnego i totalitarnego systemu kształcenia, są zmuszone do uczęszczania na obowiązkowe lekcje religii i języka osmańskiego…
******** Konstrukt prawny sformułowany w roku 1985 przez profesora Günthera Jakobsa. Jego podstawą jest zasada, w myśl której niektórzy ludzie, na przykład wrogowie publiczni, nie zasługują na ochronę prawną.
******** Mowa o katastrofie górniczej w mieście Soma 13 maja 2014 roku i antyrządowych protestach, które wybuchły dzień później. Jak donosi „The Guardian” (wydanie z 19 maja 2014 roku), doradca Recepa Tayyipa Erdoğana, Yusuf Yerkel, został sfotografowany, gdy kopał jednego z protestujących.
******** Chodzi o skandal korupcyjny w 2013 roku, w którym postawiono oskarżenia czternastu osobom, w tym krewnym ówczesnych ministrów. AKP odpowiedziała na śledztwo w tej sprawie czystkami w policji i prokuraturze. Jednocześnie premier Erdoğan zmienił skład rządu, lecz sam odmówił ustąpienia.
Do tego narastające poczucie bycia na skraju obłędu, kiedy słucha się zapewnień setek działaczy partyjnych, tych gadających głów wytapetowanych na ekranach naszych telewizorów i komputerów, że wszystko to tworzy obraz „wielkiej Turcji” i „zaawansowanej demokracji”.
Oto kluczowy fakt, którego nie poznacie ze statystyk i politycznych analiz międzynarodowych ekspertów. W ciągu ostatnich pięciu lat najczęściej wypowiadanymi słowami w prywatnych rozmowach prowadzonych w tureckich domach są:
„Nie ogarniam tego wszystkiego, co się dzieje, nie chcę o tym słuchać”.
„Ten kraj naprawdę oszalał. Kompletnie mu odbiło”.
„Nie oglądam już wiadomości, bo tego jest po prostu za dużo”.
„To wszystko jest takie dziwne, że wydaje mi się, jakby działo się w innym kraju”.
„Czy to się dzieje naprawdę, czy tkwimy w jakimś zbiorowym koszmarze?”.
„Jest tak, jakby cała Turcja była w ukrytej kamerze”.
To efekt przyparcia społeczeństwa do muru. Reprezentacje różnych partii politycznych są „wygaszane” i dzieje się to zgodnie z literą prawa, partia rządząca podporządkowała sobie całą władzę sądowniczą, nastąpiło całkowite uciszenie prasy i, na mocy prawa antyterrorystycznego, „delegalizacja” ulicy. Jednocześnie codziennie wciska się nam przez ekrany telewizorów informacje o tym, jak dobrze państwo jest rządzone. Jesteśmy niczym dzieci, które każdego dnia dostają lanie, a potem mówi się im, że to się nigdy nie wydarzyło. Stanem, który odczuwamy najgłębiej, jest wrażenie, że doprowadzają nas do obłędu. Jeśli celem rządu naprawdę jest rok 2023, to władze kraju chcą do tego czasu wymienić wszystkich ludzi na swoich.
Ostatnimi czasy najpowszechniej publikowanym cytatem w mediach społecznościowych są dawne słowa pisarki Tezer Özlü: „Ten kraj nie należy do nas, lecz do tych, którzy chcieliby nas zabić”.
Gdyby powiedzieć europejskim czytelnikom, że Turcja zmierza ku faszyzmowi, mogliby pomyśleć, w oparciu o własne doświadczenia historyczne, że mają do czynienia z kimś w rodzaju nastolatki krzyczącej: „To faszyzm!”, gdy każe jej się posprzątać pokój. I jest, w rzeczy samej, kwestią dyskusyjną, czy kierunek zmian w Turcji można nazwać faszyzmem. Ale prawda jest taka, że dziś nawet zwykli ludzie wklejają na swoich facebookowych profilach słynny wiersz pastora Martina Niemöllera Kiedy przyjdą po mnie********. I tak właśnie myślą ludzie – co będzie, kiedy przyjdą po mnie. Choć powodów tego przeświadczenia być może nie odnotuje nigdy oficjalna wersja historii, nawet najbardziej neutralni politycznie sklepikarze w Turcji są przekonani, że rząd podsłuchuje ich rozmowy telefoniczne.
******** W rzeczywistości jest to tekst zaczynający się od słów: „Als die Nazis die Kommunisten holten, habe ich geschwiegen”. Martin Niemöller od 1946 roku wplatał ten tekst do wielu swoich przemówień, w wyniku czego nie ma pewności co do oryginalnego brzmienia tekstu, dodatkowy zamęt wprowadzają źródła cytujące ludzi przytaczających wypowiedzi Niemöllera.
Kto zatem zdecyduje o przyszłości państwa? Rzesze ludzi patrzące na Turcję przez pryzmat „celu 2023” czy ci, których codziennie budzi uczucie, jakby się dusili i tracili zmysły? Ci ostatni zbuntowali się latem 2013 roku. Zaczęło się od tego, że na placu Taksim w centrum Stambułu wykorzeniono drzewa pod budowę autostrady. Z wyjątkiem dwóch miast cały kraj tygodniami protestował na ulicach w imieniu drugiej połowy społeczeństwa, jego poczucia zagrożenia i popadania w obłęd. Protestowano także przeciwko nieracjonalnym, błędnym, bezprawnym i pozbawionym skrupułów metodom władzy. Dokładnie tak jak wcześniej tłumy na placu Tahrir i w Madrycie, protestujący śmiali się głośno, choć ryzykowali swoim życiem. Jedenaście osób zginęło, a ponad osiem tysięcy odniosło rany podczas zamieszek w parku Gezi. Nikomu z odpowiedzialnych za użycie przemocy wobec ludności nie postawiono zarzutów, za to sześć tysięcy protestujących stanęło przed sądem. Mimo to duch Gezi nadal nawiedza Turcję.
Do dziś nieusuwalne poczucie niezgody rządzi nie tylko Turcją, lecz także Egiptem, Hiszpanią, Grecją i wieloma innymi państwami na świecie. Odarty z pojęć i definicji w procesie przejścia od zimnej wojny do jednobiegunowego porządku świata niepokój społeczny coraz częściej koncentruje się na najbiedniejszych ulicach świata, przybierając formę czystej furii. Być może plac Tahrir, Gezi i Madryt staną się wkrótce początkiem nowej „niemej rewolucji”, która nie ma nic do powiedzenia – ani słowa, zdania czy żądania. Albo…
Albo Powtórzona Andaluzja! Nie ma innego wyjścia, jak powrót do słów i mądrości rzeszy ubogich, represjonowanych i skrzywdzonych, nie tylko w Turcji, lecz i we wszystkich pozostałych krajach. Dlatego wszelkie bunty, powyżej czy poniżej pępka Ziemi, muszą być zjednoczone. Wschód i Zachód należy przedefiniować w punkcie spotkania – takim, jakim była niegdyś Andaluzja********.
******** Al-Andalus, czyli muzułmańska Hiszpania ze stolicą w Kordobie była miejscem, gdzie przenikały się kultury i idee arabskie, żydowskie, chrześcijańskie i antyczne. W okresie kalifatu kwitły tam handel, rzemiosło i nauka.
Jutro… Tam musi kryć się Eldorado, nieważne, w jakim języku wypowiadamy to słowo. Dziś jednak, gdy mówimy „jutro” po turecku, nasz głos nabiera złowieszczego tonu, zupełnie jak wtedy, gdy wypowiadamy zdanie: „To jest Turcja”…
„Geografia znaczy przeznaczenie”
Ibn Chaldun
„Nie jestem pewien, jak należy wyrazić punkt widzenia kompletnie przeciwstawny zachodniemu światu. Jest to w pewnym sensie irracjonalny – niezachodni – punkt widzenia. Taki, w którym objawia się cień niezamierzonego komizmu i który dla mnie jest raczej naiwny. Mam wrażenie, że jesteśmy dość dziecinnym ludem z drastyczną inklinacją do interpretacji zdarzeń i rzeczywistości przez pryzmat cudu i mitu w taki sposób, że racjonalny mieszkaniec Zachodu zaśmiałby się pod nosem, podczas gdy dla nas jest to śmiertelnie poważna sprawa”
Oğuz Atay, Günlük
Krótka uwaga, zanim zaczniemy: Mówiąc cudzoziemcowi o swojej budzącej troskę, pechowej, pełnej sprzeczności ojczyźnie, odczuwa się rodzaj motywowanej etnicznie niechęci. Tak być powinno: by uniknąć zdrady nie tylko wobec państwa, ale też wobec prawdy i jej spójności, by uniknąć obrazy. Czuję lęk, że to, co zamierzam ujawnić, odmaluje obraz Turcji jako jednej wielkiej patologii. A tak przecież nie jest. Ten osobliwy kraj ma swoistą strukturę. Choć opisuję jego podlejsze aspekty, pragnę z góry potępić założenie, że cała Turcja jest zbudowana w ten sposób. Opisywanie domu „z zewnątrz” nie powinno być wyłącznym przywilejem tych, którzy nie są w środku.
***
„Wczoraj to wczoraj, dzisiaj to dzisiaj, a jutro to jutro!” – to zdanie, wypowiedziane po angielsku przez gościa z Turcji, oczywiście zaskoczyło publiczność zgromadzoną w Cornell University 7 października 2003 roku. Tęgi, łysy mężczyzna uśmiechał się promiennie z katedry, tłumacząc słowo w słowo aksjomat, który zwykł był powtarzać od lat po turecku. W końcu wygłoszenie tego „głębokiego” spostrzeżenia zapewniło mu najpierw dekadę zarządzania krajem w roli premiera, a potem prezydenturę. Zyskał także przydomek „Ojciec”, który utrzymać się miał do jego śmierci. Mężczyzną na katedrze był Süleyman Demirel, dziewiąty prezydent Turcji, święcie przekonany, że owa tautologia – jeszcze bardziej rażąca swoją niedorzecznością, gdy ją wypowiedziano w auli Cornell University – wciąż doskonale oddawała związek Turcji z jej przeszłością. „Wczoraj to wczoraj, dzisiaj to dzisiaj!”.
W Turcji tego popularnego aforyzmu używają nie tylko politycy, ale też zwyczajni ludzie. Spytajcie dowolną osobę: „Jak możesz twierdzić to i to, skoro wczoraj mówiłaś coś odwrotnego?”, a odpowie tak samo radośnie i pewnie jak Demirel: „Wczoraj to wczoraj…”.
Lepiej nie szukajcie tu konsekwencji; nie powiedzie się wam też, jeśli zechcecie zakwestionować czyjąś moralność. Cokolwiek powiedziano czy zrobiono wczoraj, jest już przeszłością. Wspomniane radość i pewność wynikają z wygody, jaką daje ten usankcjonowany punkt widzenia. Nikt nie może was osądzać na podstawie przeszłych uczynków, podobnie jak państwo nie może odpowiadać dzisiaj za to, co zrobiło wczoraj. Kto próbuje zadawać pytania o przeszłość, ten jest skazany na zapomnienie, jak wszystko inne, co należy do minionych czasów. Lic