Tumisie. O misiach wędrujących tu i tam...Cz1 - Dawid Głodek - ebook

Tumisie. O misiach wędrujących tu i tam...Cz1 ebook

Dawid Głodek

0,0

Opis


„Tumisie” Dawida Głodka to przyjemna bajeczka dla dzieci przedstawiająca rodzinne perypetie sympatycznych misiów.

Leon – tata Tumiś oraz synek Tymek wyruszają w podróż, aby przekonać się co spowodowało, że dotychczas wartka rzeka płynąca przed ich domem zmieniła się w niewielki strumyczek. Przy okazji pragną zdobyć kilka sadzonek świetlistych malin, stanowiących ich ulubiony przysmak. Przewrotny los rzuca je jednak w wir niezapomnianych przygód tuż po opuszczeniu domu. Odwiedzają Bobrzą Dolinę w trakcie wodnego festynu i poznają jej mieszkańców. Oferują pomoc w odnalezieniu nowego mieszkania dla Fiodora – napotkanego po drodze kreta. Jednakże w drodze do odnalezienia sadzonek świetlistych malin spadają w otchłań ciemnej jaskini, żeby następnie zostać porwanym przez wodę i wylądować w Królestwie Fitocenów. Tutaj spotykają samego króla, który oferuje im własną pomoc oraz prosi o przysługę w odnalezieniu magicznej harfy, bez której nie może odbyć się żadne święto lasu. Wraz z czarodziejem Derynem oraz Profesorem budują latający statek, aby wylądować na szczycie góry. W jej podziemiach podróżują szybami dawno opuszczonej kopalni, gdzie poznają kolejnych przyjaciół. Podziemny Troll, czarownica Anna czy smok Tatsu, to tylko kilkoro z nowo poznanych przyjaciół.

Czy Tumisiom uda się odzyskać harfę? Czy świetliste maliny znów zagoszczą na ich stole? Gdzie żyją różowe pszczoły? Odpowiedzi na te i inne pytania znajdują się w pierwszej części malowniczego świata Tumisiów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 79

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




DAWID GŁODEK

TUMISIE

O MISIACH WĘDRUJĄCYCH TU I TAM…

CZ. I

Wydawnictwo Psychoskok

Konin 2015 

Dawid Głodek "Tu misie. O misiach wędrujących Tu i tam... cz.1"

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2015 Copyright © by Dawid Głodek, 2015

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Wydawnictwo Psychoskok Projekt okładki: Dorota WypichKorekta: Paweł Markowski

ISBN: 978-83-7900-408-9

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-500 Konin tel. (63) 242 02 02, kom. 665-955-131

wydawnictwo.psychoskok.pl e-mail:

I

Był ciepły lipcowy dzień, kiedy mama Tymka napełniła ostatni słoik własnoręcznie robionych konfitur. Nosiła się z tym zamiarem od wielu dni, ale dopiero teraz miała wystarczająco wiele pustych słoi. 

Tymczasem Leon dopiero późnym popołudniem wyszedł ze swojej pracowni. Na rękach miał czarne rękawice, których obecność oznaczała, że zaczął pracować nad czymś niezwykle ważnym, bowiem już niedługo dom Tumisiów miał się wzbogacić o nowy, przydatny wynalazek. Nie wiadomo jednak, co w tym czasie, kiedy tata przyniósł mamie ostatnie cztery słoje, robił mały Tymek.

- Proszę. To już ostatnie, które znalazłem, Różo. 

Mówiąc to położył je na kuchennym stole. Zrobił to jednak tak niezdarnie, że jeden o mało nie spadł na podłogę.

- Dziękuję, moja niezdaro – odpowiedziała Róża. – Chyba jednak nie wykorzystam ich wszystkich.

- Co robicie?! – zapytał ciekawsko najmniejszy z Tumisiów, który zjawił się nie wiadomo skąd.

- Jeszcze jeden słoik, mamo – dodał i położył go na stole, obok reszty. 

- Moi drodzy, chyba niepotrzebnie szukałam tylu naczyń – odpowiedziała rozżalona. – I tak zabrakło świetlistych malin, z których miałam zrobić waszą ulubioną marmoladę. W takim wypadku nie pozostaje mi nic innego, jak zabrać się za ogród, który prosi się o to, żeby posadzić w nim nowe rośliny.

Od kilku dni w Dolinie Tumisiów, co niezwykle dziwne, woda w rzece płynęła bardzo wąskim strumieniem. Niestety ucierpiał na tym także ogród, który potrzebował jej znacznie więcej.

- A to szkoda – odpowiedział tatuś. – Może powinniśmy razem z Tymkiem wybrać się na Szare Wzgórze i nazbierać ich nieco więcej? 

- Sprawdzimy też, co się stało z górskim jeziorem – powiedział Tymek przekonany o słuszności sprawy.

- To przecież tam zbiera się woda, która później płynie przed naszym domem – dodał.

- Racja. To dobry pomysł. Przygotuję wam na drogę prowiant oraz inne rzeczy, które z pewnością przydadzą się na takiej wyprawie.

- W takim razie nie mamy chwili do stracenia – podsumował Leon. – Powinniśmy zacząć od razu, jeżeli chcemy wyruszyć o świcie. Tymczasem dziś wieczorem wypróbujemy mój wynalazek.

- A co to takiego? – dopytywała mama.

- To zupełna niespodzianka. Muszę jeszcze zamontować element świetlny i... i nic więcej już nie powiem!

- Tak? A ja też mam niespodziankę! – zakomunikował Tymek. – I też nikomu nie powiem jaką! Tylko tyle, że zaczyna się na Ś i kończy na I.

- Już nie mogę się doczekać! – odpowiedziała Roża. – Jestem z was taka dumna, moi drodzy.

Przez resztę popołudnia mama Tumisia przygotowywała ekwipunek dla podróżników. Tato skręcał swój element świetlny, a najmniejszy z całej rodziny, leżąc na trawie, zastanawiał się, co to w ogóle znaczy podróżować w nieznane. Będą pływać? Latać? Czy też może kopać głęboko w ziemi? A może wszystko naraz…?

W razie gdyby ktoś nie wiedział, co oznaczają słowa: „podróż w nieznane” – wypada wyjaśnić, że to taki czas, kiedy podróżnik w zupełnej niewiedzy zmierza w kierunku zupełnie mu dotychczas nieznanym. Byle by się miało dostatecznie dużo czasu. Przynajmniej tyle wiedział malec, któremu ta wiedza zdała się na nic, wobec wrodzonej ciekawości. Ta zaś, domagała się większej ilości szczegółów dotyczących zaplanowanej wędrówki. 

„Co się stało z jeziorem?” – myślał, leżąc w wysokiej trawie. – „Może nadleciał smok, tak umęczony lotem, że wypił całą wodę z jeziora?

A może skalna lawina zasypała całe jezioro, aż do dna?” Te i inne pytania nurtowały go dosyć długo. Wystarczająco długo, aby ostatni promyk słońca skrył się na horyzoncie, tuż za łagodnym zboczem doliny.

Nadszedł wieczór. Chmury zlały się ze zmierzchem, który w tym połączeniu mienił się na czerwono i pomarańczowo. Cała dolina ucichła, a z domu Tumisiów dobiegały ostatnie odgłosy czyjejkolwiek obecności. Leon zniósł swoje dzieło na dół. Troskliwie ustawił je przed domem w miejscu, które uznał za najlepsze, aby zaprezentować swój wynalazek. Naturalnie, można było rozpocząć całą prezentację. Choć raczej nie. Jeszcze nie teraz. Dopiero w ostatniej chwili przypomniał sobie, że najważniejszy element, który tak długo skręcał, pozostał w pracowni. Należało go jeszcze wsunąć przez tylną klapę obudowy urządzenia, które wciąż było zakryte obrusem, nie zdradzając uczestnikom pokazu swojego kształtu i przeznaczenia. Bez słowa ruszył więc z miejsca i popędził czym sił na górę, do swojej pracowni. Reszta rodziny zebrała się na werandzie w oczekiwaniu na coś niesamowitego, coś zaskakującego i tak bardzo tajemniczego, że już mieli zajrzeć pod obrus, dając upust swojej ciekawości. Ubiegł ich jednak wiatr, dotychczas powolny i senny, a który zebrał na sile, porywając obrus. Ten obrócił się kilka razy w powietrzu, opadł i znów wzniósł się, by po chwili odfrunąć i zniknąć w ciemnościach.

W powietrze wzbił się także słodki zapach marmolady ze świetlistych malin, którą Leon podjadał w trakcie pracy i przy okazji ubrudził nią swój wynalazek. Po krótkiej chwili znalazł się na dole, trzymając w dłoni konstrukcję złożoną z lampy, kilku kolorowych kabli i baterii.

- Jak widzę, właśnie odkryliście moje dzieło – skomentował.

- Ach, a co to takiego? – pytali oboje. – I jak działa? Do czego służy? – dopytywali dalej, nie kryjąc zdziwienia, do czego ten okrągły przyrząd z szybą na środku mógłby im posłużyć.

- To reflektor! – dumnie odpowiedział Leon. Jego klatka piersiowa zadawała się nieco poszerzyć, kiedy wypowiadał te słowa, a ciało jakby się wydłużyło.

- Reflektor? – zapytał Tymek. – A co to takiego?

- Coś co... – w tym momencie jego przemówienie dobiegło końca. Z klatki piersiowej odeszło powietrze, a ciało wróciło do swoich normalnych kształtów.

- Ile świetlików! Popatrzcie! – radośnie wrzasnął Tymek.

Każde z małych stworzeń, wabione wonią marmolady, machało co sił w skrzydłach i kolejno wlatywało poprzez tylny otwór reflektora. Ta nocna eskapada stworzyła niesamowity widok na pogrążonym w całkowitej ciemności horyzoncie. Świetliki falowały magicznie unoszone przez wiatr i osiadały na reflektorze. W pewnym momencie reflektor, którego wnętrze wykonane było z lustra, wypełnił się taką liczbą drobnych robaków, że wystrzelił jasną strugą światła w stronę pobliskiego lasu. Tata podszedł więc do niego i zamknął tylną klapę.

- Coś, co oświetli najmroczniejsze zakamarki – dokończył. – I jak widać nie wymaga wcale lampy oraz zasilania. Wystarczy marmolada mamy – dodał poprzez śmiech, który udzielił się także pozostałym członkom rodziny. 

- Dzięki niemu będziemy mogli odnaleźć zaginiony obrus – wypowiadając te słowa, obrócił swój wynalazek, oświetlając pobliskie drzewo, na którego gałęzi zawiesił go niesforny wiatr. 

- Masz rację, kochanie. To naprawdę może się przydać – skomentowała.

- Z pewnością – dumnie odparł Leon.

- I chyba wiem, jaką tajemnicę skrywa nasz syn – uśmiechając się spojrzała na Tymka. – Czy to aby nie świetliki? – dodała, nie czekając na odwiedź.

- Zgadłaś mamo! – odpowiedział. – I strasznie lubią twoją marmoladę ze świetlistych malin.

- Zdecydowanie zasługuje ona na swoją nazwę – stwierdził tata.

- Albo świetliki na swoją – nie mniej trafnie zauważył sprytny malec.

Dziękujemy za skorzystanie z oferty naszego wydawnictwa i życzymy miło spędzonych chwil przy kolejnych naszych publikacjach.

Wydawnictwo Psychoskok