Trudno jest być dobrym - Krzysztof Lip - ebook

Trudno jest być dobrym ebook

Krzysztof Lip

4,0

Opis

Trudno jest być dobrym” jest to kontynuacja przygód Gabriela Fortisa poznanego już w książce „Wędrówka przez życie”.

Gabriel, doświadczony przeżyciami z trudnej wędrówki jaką przebył, teraz sam naucza innych. Jako wybraniec niebios wpływa na losy zwykłych ludzi i próbuje ich nakierowywać na ścieżkę dobra. Ale jedna sprawa mu nigdy nie dawała spokoju. Nie mógł się pogodzić z losem swojego przyjaciela, który cierpi niewyobrażalne męki w piekle. Ośmiela się rzucić wyzwanie samemu diabłu i tak wplątuje się w zadania, którym nie sprostałby niejeden z doświadczonych wybrańców niebios. Ludzie nieświadomi walki jaka toczy się wokół nich próbują żyć po swojemu jednak ich czyny nie zawsze są tylko i wyłącznie ich decyzjami. A właśnie od ich wyborów zależy przyszłość Gabriela i jego przyjaciela.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 261

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (4 oceny)
1
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Krzysztof Lip

Trudno jest być dobrym

© Copyright by Krzysztof Lip & e-bookowo

Grafika i projekt okładki: Krzysztof Lip

ISBN 978-83-63080-50-1

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt:[email protected]

Rozdział 1.

W autobusie na samym końcu siedzi młody chłopak wpatrzony w szybko zmieniający się obraz za szybą pojazdu. Nie jest to widok piękny dla oka, gdyż późna jesień obfituje w deszcz i silny wiatr zrywający ostatnie liście trzymające się kurczowo gałęzi. Chłopak wygląda na młodego studenta, który bardzo ciężko nad czymś myśli. Nie koncentruje się na obrazie, tylko błąka myślami bardzo daleko od tego miejsca, w którym się teraz znajduje. W autobusie oprócz niego znajduje się tylko trzech innych pasażerów: starsza kobieta siedząca w pierwszym rzędzie tuż obok kierowcy, młoda dziewczyna czytająca książkę i Gabriel Fortis siedzący tuż przed chłopakiem i czytający magazyn sportowy. W pewnej chwili dzwoni telefon komórkowy w torbie chłopaka, zmuszając go do powrotu do rzeczywistości. Szybko wyszukał swój aparat w torbie i zaczął rozmowę:
– Cześć, co tam?
– Cześć, dojechałeś już? – odezwał się męski głos w telefonie.
– Jeszcze nie, dzisiaj się wyjątkowo wlecze ten autobus.
– A jak nastawienie? Wypękałeś już?
Chłopak zaśmiał się i, próbując zabrzmieć najpewniej jak tylko mógł, odpowiedział:
– Ja? Chyba śnisz, szykuj lepiej kasę. 
– Jasne, pamiętaj, że musisz mieć dowód, inaczej przegrasz.
– Tomek, luzik, wszystko będę miał. O nic się nie martw.
– Dobra, to daj znać jak dojedziesz. – W głosie rozmówcy wyraźnie dało się słyszeć podniecenie. – Relacjonuj mi wszystko na bieżąco.
– Nie ma sprawy, na razie.
– Cześć.
Chłopak odłożył telefon i momentalnie stracił całą pewność siebie, jaką próbował odgrywać przed kolegą. Zaczął nerwowo przebierać palcami i znów skierował swój wzrok w krajobraz znajdujący się za szybą pojazdu. Nagle rozległ się ogromny huk i autobus zaczął powoli hamować. Nikt nie wiedział, co się dzieje i każdy zaczął nerwowo rozglądać się, próbując zgadnąć, co to mogło być. Kierowca zatrzymał się na poboczu i klnąc pod nosem wyszedł na zewnątrz. 
– Co się stało, proszę pana? Coś wybuchło? – pytała przestraszona starsza kobieta, jednak kierowca szybko ją minął, nie udzielając jej żadnej odpowiedzi.
Kierowca otwarł klapę i zajrzał do silnika pojazdu. Wszyscy pasażerowie czekali na swoich miejscach i wpatrywali się z zaciekawieniem w swojego kierowcę, który po kilku chwilach trzasnął nerwowo klapą i zaczął dzwonić do kogoś.
– Super – powiedział pod nosem chłopak, widząc co się dzieje.
– Chyba dziś już tym nigdzie nie pojedziemy – odparł Gabriel.
– I co teraz? Dzwoni po pomoc? – zapytał chłopak.
– Pewnie wzywa drugi autobus.
– Miejmy nadzieję, że szybko przyjedzie, bo trochę mi się spieszy – odpowiedział chłopak i sięgnął po swój telefon komórkowy.
Szybko wystukiwał klawisze w swoim telefonie, pisząc wiadomość, a kierowca spokojnym krokiem, trzymając już w ręku papierosa gotowego do zapalenia, wszedł do środka.
– Przykro mi, ale musimy poczekać chwilę – powiedział głośno do wszystkich pasażerów. – W drodze jest już nowy autobus.
– To znaczy, że już dalej nie pojedziemy? – zapytała starsza kobieta.
– Niestety, tym już nie. Przyjedzie mój kolega innym autobusem, który zabierze państwa w dalszą drogę. 
– To będziemy musieli kupić znów bilety? – zapytała ze strachem w głosie starsza kobieta.
– Nie, proszę panią. – Kierowca zaczynał się denerwować całą sytuacją. – Pani się tylko przesiądzie do kolegi i pojedzie dalej.
– Za darmo?
– Tak, za darmo – odparł coraz bardziej zdenerwowany kierowca.
Już miał wyjść na zewnątrz by zapalić papierosa, gdy usłyszał kolejne pytanie kobiety:
– A to często panu się psuje ten autobus?
Nie odpowiedział już jej na to pytanie, tylko zdenerwowany wyszedł z autobusu.
– Co za arogant – powiedziała głośno starsza kobieta i usiadła na swoim miejscu.
Młody chłopak tym czasem schował swój telefon i zaczął nerwowo spoglądać na zegarek.
– Trzeba liczyć tak z pół godziny minimum – odparł Gabriel, wstając ze swojego miejsca. – Zależy, skąd puszczą rezerwowy autobus.
– Dzisiaj mam pecha – powiedział sam do siebie chłopak.
– Chyba wszyscy go mamy.
– Nie, ja mam od samego rana. Najpierw samochód odmówił mi posłuszeństwa, później wszystkie bankomaty były nieczynne, a teraz to. I jak tu nie mówić o pechu.
– W sumie masz rację, ale zawsze może być gorzej. Może ten nowy autobus też się rozlecieć – zażartował Gabriel.
– Lepiej tego głośno nie mówić, bo jeszcze się spełni. Dziś to wszystko się może zdarzyć, akurat dziś.
– A co w nim takiego szczególnego? Na egzamin jedziesz? – zapytał Gabriel.
– Nie, nie o to chodzi.
Chłopak przez chwilę zamilkł, ale po chwili zdradził swoją tajemnicę.
– Jadę na spotkanie z dziewczyną.
– A, to teraz rozumiem. Do swojej jedynej też się zawsze spieszyłem, to wiem, o co chodzi – odparł rozmarzonym głosem.
– To jest tylko znajoma – kontynuował chłopak. – Ale muszę coś udowodnić takiemu jednemu.
– Udowodnić?
– Nieważne, z moją jedyną spotkam się jutro, jak wróci ze studiów.
– To jedziesz na dwa fronty? Odważny jesteś, ale nie polecałbym takiego rozwiązania.
– Nie, to jest co innego. Z tą dziewczyną to nic poważnego, taki mały zakład.
– Nie chcę nic mówić, ale jeśli się dobrze domyślam, to stawka w tym jest wysoka.
– Nie rozumiem? 
– Kochasz swoją jedyną? – zapytał Gabriel.
– Tak – odpowiedział chłopak, nie zastanawiając się ani chwili.
– Przez ten dziecinny zakład możesz stracić wszystko, co masz.
– To znaczy?
– Miłość, kolego, swoją miłość, o którą tak ciężko w naszych czasach. Możesz mi wierzyć, że ja kandydatki na żonę szukałem prawie trzydzieści lat. I gdybym tylko mógł, to bym jej za żadne skarby nie wypuścił z ręki. A ty jesteś na pewno dużo młodszy ode mnie i już ją znalazłeś. 
– Wiem, że nie robię dobrze, ale... – skrępował się przez chwilę, ale dokończył zdanie, choć niechętnie się do tego przyznając. – Założyłem się już i nie chcę wyjść na jakiegoś pantofla, a poza tym ona się o niczym nie dowie.
– To twoja decyzja, ale wiem z doświadczenia, że takie sprawy zawsze wychodzą w najmniej oczekiwanym momencie. Ja bym się dobrze zastanowił nad tym, co chcesz zrobić. Nie chcę nic sugerować, ale według mnie nie warto.
Młody chłopak już nie chciał kontynuować tej rozmowy. Z powrotem skierował swój wzrok w szybę i znów zaczął zerkać na zegarek.
Długo jednak czekać nie musiał, bo nadjechał rezerwowy autobus, który zatrzymał się tuż przed nimi. 
– Przyjechał nasz autobus – powiedział do wszystkich zebranych kierowca. – Proszę się przesiąść.
– Mam nadzieję, że ten dojedzie już na dworzec – odparła starsza kobieta przechodząc obok kierowcy.
Ten tylko westchnął głęboko, ale nic nie odpowiedział. 
Nowym autobusem wszyscy dojechali szczęśliwie na dworzec, a przez całą drogę Gabriel już nie zamienił ani słowa z młodym chłopakiem, pozostawiając go swoim myślom i decyzjom. Gdy tylko autobus się zatrzymał, każdy z pasażerów poszedł swoją drogą. 
Młody chłopak kilka kroków od autobusu zauważył dziewczynę, która trzymała czerwony parasol, osłaniając się przed delikatną mżawką wciąż padającą z nieba. Uśmiechnęła się i ruszyła w jego kierunku. Jednak coś było nie tak, bo z każdą sekundą jej uśmiech bladł. Gabriel, patrząc na nich z daleka, widział, jak entuzjazm dziewczyny zmieniał się w rozczarowanie, a nawet złość. Nie słyszał ich rozmowy, ale domyślał się, że cała scena jest wynikiem jego wcześniejszej rozmowy z chłopakiem. Był dumny zarówno z siebie jak i z niego, bo wiedział, że chłopak dobrze wybrał i nie będzie żałował głupiego zakładu dla swojej miłości, którą przez to doświadczenie jeszcze bardziej doceni. 
Młodzi po krótkiej, ale burzliwej rozmowie szybko się rozeszli w przeciwne strony, a Gabriel Fortis zadowolony z samego siebie zniknął za rogiem ulicy, kierując swe kroki w małą uliczkę, gdzie nie było żywej duszy. Upewniając się, że nikt za nim nie podąża i nikt go nie widzi zamknął oczy i przeniósł się do swojego pałacu w niebie.
***
Usiadł w wygodnym fotelu, włączył pilotem program w swoim wielkim telewizorze i położył nogi na stół. 
– Nie ma to jak w domu – powiedział sam do siebie.
– A ty znów przed telewizorem – odezwał się głos dochodzący z drzwi wejściowych.
Stał tam wysoki, łysy mężczyzna ubrany w jasno-niebieskie dżinsy i koszulkę z logiem drużyny piłkarskiej. Podszedł do niego, trzymając w ręku pizzę i usiadł w fotelu obok gospodarza.
– Dopiero co wróciłem, więc nie marudź, Robert – odpowiedział Gabriel.
– Kogo dziś miałeś?
– Kolejny kasanowa – odparł wyraźnie niezadowolony.
Robert Gral zaśmiał się, słysząc słowa kolegi.
– Ciekawe, czemu najczęściej tobie trafiają się takie misje – powiedział, szyderczo uśmiechając się pod nosem.
– Z czym masz tą pizze? 
Gabriel otwarł pudełko z pizzą, chcąc szybko zmienić temat. 
– Ciesz się, że nie kradłeś za życia. Ja przez pierwsze dwa lata dostawałem samych młodych złodziejaszków.
– Dwa lata? – zdziwił się Gabriel. – Trochę długo.
– Nie martw się, dasz radę. Michał wciąż cię chwali przed wszystkimi.
– Serio? A co mówi?
Robert z ironicznym uśmiechem powoli gryzł kawałek pizzy, który miał w ustach, czym denerwował kolegę czekającego na szybką odpowiedź. W końcu, kiedy miał usta wolne od pizzy, odpowiedział:
– Mówił, że szybko się uczysz.
Gabriel przez chwilę czekał na dalszy ciąg zdania, ale się nie doczekał.
– I to wszystko? To miała być ta pochwała? – zapytał niezadowolony z odpowiedzi.
– A czego oczekiwałeś? I tak to jest dużo, jak na Michała. Zazwyczaj to on nic nie mówi, chyba, że ma jakieś „ale”.
– W sumie racja, od kiedy do was dołączyłem to prawie go nie widzę. Wiecznie ma coś na głowie.
– Z tego, co wiem, to on ma te najgorsze przypadki. Nasze zadania przy jego to pikuś. 
– On i Rafael chyba mają najcięższe. Nie wiem, jak pozostali.
– Ja tu jestem od trzech lat i powiem ci, że tutaj liczy się przede wszystkim staż. Im więcej zadań wykonasz, tym trudniejsze dostaniesz. Tak to chyba działa.
– A miałeś już jakieś trudniejsze? – zapytał zaciekawiony Gabriel, wyciągając zimny napój z lodówki.
– Jak na razie to dwóch braci Krawieckich dało mi się we znaki. Już myślałem, że tę misję zawalę, ale... – przerwał, unosząc dumnie głowę do góry. – Ja bym miał sobie nie poradzić? 
– Faktycznie, ty? – odpowiedział mu tym samym żartobliwym tonem. – Nie ma szans.
I obaj zaczęli się śmiać z samych siebie.
– A tak poważnie, to masz coś na dziś w planach? – zapytał Robert.
– Nie wiem jeszcze.
– To może pokazać ci coś jeszcze, czego z pewnością nie powiedzieli ci w czasie przyuczania? 
Gabriel spojrzał na niego podejrzliwie.
– Kolejny raz chcesz mnie zabić? – zażartował.
– Nie, chodź za mną. 
Robert wstał i podszedł do drzwi. Otwarł je i ukazał się przedpokój prowadzący do innego małego pokoju, z którego dochodził do nich dźwięk grzechotek. Weszli do przedpokoju i w jednej sekundzie drzwi znikły, a w ich miejsce pojawił się drugi mały pokój. Znajdowali się teraz w małym dwupokojowym mieszkaniu, w którym od razu dało się zauważyć obecność małego dziecka. Wszędzie na szafach były pozakładane blokady, a prawie cała podłoga była wyłożona zabawkami. 
– Teraz nic nie mów – powiedział po cichu Robert. – Chodź, pokażę ci coś.
Obaj podeszli do pokoju, w którym młoda mama przebierała pieluchę swojemu rocznemu dziecku. Trzymało ono w ręku grzechotkę i próbowało przeszkadzać swojej mamie jak tylko mogło. 
– Popatrz – powiedział Robert i podszedł do małego dziecka stając tuż obok jego mamy.
Maluch, gdy tylko zobaczył go wyłaniającego się zza pleców mamy, od razu wypuścił zabawkę z rączki i z uśmiechem wpatrywał się do niego. Kobieta instynktownie odwróciła się, by spojrzeć, na co patrzy jej dziecko, ale nie widząc nic podejrzanego z powrotem zwróciła swój wzrok na swoją małą pociechę.
– Tam nikogo nie ma. Do kogo się tak ładnie uśmiechasz?
Robert zrobił minę, by rozbawić malucha i udało mu się to bardzo dobrze. Dziecko roześmiało się, czym trochę zaniepokoiło swoją mamę.
– Stasiu, co ty tam widzisz? – mówiąc to, odwróciła się i zauważyła za sobą kolorowy obrazek wiszący na ścianie. 
Wisiał on dokładnie za plecami Roberta.
– Do obrazka się tak ładnie uśmiechasz? – Uspokoiła się trochę. – A może uśmiechnąłbyś się też do mnie?
Kobieta zaczęła łaskotać swoje maleństwo, czym od razu wywołała u niego głośny śmiech.
Robert w tym czasie podszedł do Gabriela.
– Widziałeś.
– Czyli dzieci nas widzą?
– Dokładnie. Dzieci mniej więcej do roku, czasem półtora roku posiadają tą zdolność. Na szczęście zanika to samo wraz z ich dorastaniem.
Gabriel tylko przytaknął głową, ale zaraz dodał:
– I nie tylko dzieci nas widzą.
– Skąd to wiesz? 
– Kiedyś miałem drobną przygodę z pijakiem ledwo trzymającym się ławeczki.
– To fakt, dodaj do tego jeszcze wszystkich naćpanych.
– Oni też? – zdziwił się Gabriel.
– Wszyscy nadużywający środków mających wpływ na ich podświadomość mogą cię zauważyć.
Gabriel spojrzał za plecy Roberta i zauważył, że małe dziecko stało naprzeciwko nich i machało do nich rączką. 
– Na nas już pora – odezwał się Robert i momentalnie mieszkanie zmieniło się w pokój Gabriela, w którym byli wcześniej.
– A co z dotykiem? Mogą mnie dotknąć? – zapytał Gabriel, obawiając się trochę odpowiedzi.
– Nie – uśmiechnął się mówiąc to. – Gabrielu, ty w ich świecie jesteś już tylko duchem. Twoje ciało leży pochowane na cmentarzu. Nie zapominaj o tym.
– To dobrze – ulżyło mu, gdy  słyszał te słowa.
– Dobra, ja lecę do siebie, jakbyś się nudził, zadzwoń, wyskoczymy gdzieś.
– Nie ma sprawy.
Robert zatrzymał się nagle, będąc już prawie przy drzwiach wyjściowych.
– Zapomniałbym najważniejszego! Jeszcze musisz uważać na zwierzęta. Większość z nich też nas wyczuwa.
– Lista rośnie – zażartował Gabriel.
Robert tylko uniósł ręce do góry i wyszedł z pokoju. Gabriel z kolei usiadł na fotelu i przełączał kanały w swoim telewizorze rozmyślając o tym, co się przed chwilą dowiedział. Po chwili zatrzymał się na jednym kanale i uśmiechnął się sam do siebie, widząc początek filmu „Duch”. Odłożył pilota i rozłożył się wygodnie, kładąc ponownie nogi na stół tuż obok pudełka pizzy.
***
Następnego dnia Gabriel obudził się w swoim wielkim łożu i leniwie przeciągnął, spoglądając na słońce wpadające do jego pokoju. Najchętniej zostałby w łóżku jeszcze chociaż godzinę, ale żal mu było dnia. Spojrzał na zegarek obok łóżka. Dochodziła godzina dziesiąta. Zwrócił swój wzrok ponownie na okno i bezchmurne niebieskie niebo za nim, walcząc z samym sobą. Szkoda mu było tak pięknego dnia, ale z drugiej strony żal mu było opuszczać swoje cudowne łoże. Nie potrafił się zdecydować. Mijały kolejne minuty. Gdy w końcu podjął decyzję o pozostaniu w łóżku przez następną godzinę, to tuż obok odezwał się dzwonek telefonu. Niechętnie podniósł go do ucha i powiedział:
– Już wiem, po kim mama miała nawyk budzenia mnie każdego dnia telefonem.
– Gabi, nie przesadzaj – odezwał się głos jego babci w słuchawce. – Obudziłam cię? Wybacz mi, nie chciałam. A kto w ogóle jeszcze śpi o tej porze? Na dworze taka piękna pogoda, a ty jeszcze w łóżku!? Wstawaj, nie wygłupiaj się!
– Babciu, ja mam dzisiaj wolne i muszę to wykorzystać.
– Leżąc w łóżku? Czyś ty oszalał? Jak masz wolne, to przyjedź do mnie, pomożesz mi w ogródku, pojedziemy do miasta. Nie będziesz się nudził.
– Nie wiem, czy to dzisiaj dobry pomysł – odparł wyraźnie zasmucony.
Babcia Gabriela wyczuła w jego głosie tęsknotę, która dopadała ich czasem. Sama też czasami się tak czuła i wtedy zawsze odwiedzała swoich bliskich, uspakajając się, śledząc ich codzienne poczynania. Wiedziała, że teraz tylko to mu może pomóc i od razu zaproponowała:
– To przyjadę do ciebie za kilka minut. Sprawdzimy jak im idzie na dole, dobrze?
– Dobrze, to czekam na ciebie – odpowiedział jej już bardziej ożywionym głosem.
Cieszył się, że ma ją przy sobie i zawsze może na niej polegać. Nie wiedział, jak to robiła, ale zawsze wiedziała, co się dzieje i za każdym razem szybko reagowała. Dzięki niej czuł, że nie jest tutaj sam i zawsze ma wsparcie, którego każdy człowiek czasem potrzebuje, nawet w takim miejscu jak to.
Nie minęła godzina, a pod wielki pałac podjechał stary już trochę pordzewiały samochód jego dziadków. Słyszał ich już kilkaset metrów wcześniej, bo tak głośno chodził ich wiekowy ulubieniec. Dziadek, mimo usilnych starań jego wnuka i babci, nie dał się przegadać i nie zmienił go na nowszy model. Mówił, że póki babcia nie zda egzaminu na prawo jazdy i on będzie jedynym kierującym pojazd, to nie ma mowy o zmianie jego pupilka na nowszy. To był jego pierwszy i najlepszy samochód za życia i póki on prowadzi, na nic innego go nie zamieni. Babcia już dawno pogodziła się z tym, wiedząc, że nic nie jest w stanie zmienić jego zdania 
Gabriel wyszedł przed drzwi, aby powitać swoich gości i od razu słyszał ich standardową sprzeczkę:
– Zamknij się kobieto, bo zaraz zejdę na zawał!
– W końcu bym mogła tego rzęcha na złom oddać.
– Zapiszę go w testamencie mojemu wnukowi, on przynajmniej zna się na klasyce.
– Chyba padło ci na mózg, stary! Myślisz, że będzie trzymał taki złom w swoim garażu? Nie widzisz, jakie on ma tam cuda? To są samochody, a nie to...
– Proszę cię, nie kończ! Ostatni raz do niego wsiadłaś! Niszczysz jego ego i w końcu się obrazi i przestanie jeździć.
– Jego co? – zaśmiała się głośno, słysząc jego słowa. – Ten zbiór przerdzewiałych śrubek i pognitej blachy ma mieć jakieś ego? Jakby miało chociaż trochę samokrytycyzmu w sobie, to dawno by się już rozpadło na drobne kawałeczki.
– Babcia, dziadek, dajcie już spokój – zawołał do nich Gabriel, chcąc przerwać ich coraz to ostrzejszą wymianę zdań. – Wchodźcie do środka. Czego się napijecie?
– Czegoś mocniejszego – odpowiedział dziadek patrząc na swoją żonę.
– Czyli daj mu wody z cytryną, bo też mi się za niedługo rozleci.
– Wracasz autobusem! – zawołał podenerwowany dziadek. – Nie jadę już z tobą.
– I bardzo dobrze, przynajmniej będę miała pewność, że dojadę na miejsce.
– Uspokójcie się już. Zaraz przyniosę soku.
Wszyscy weszli do jego salonu i usiedli na wygodnych, skórzanych fotelach. Gabriel przyniósł im w szklankach sok pomarańczowy i podał każdemu.
– Dziękuję. Widzisz, stary pryku, jakiego masz dobrze wychowanego wnuka. Nauczyłbyś się od niego trochę kultury.
– Jak ci tak źle ze mną, to po co żeś się za mnie wychodziła? 
– Z pewnością nie dla twojego samochodu – odparła wyraźnie zadowolona z kolejnej udanej docinki.
– A wy kiedyś rozmawiacie ze sobą normalnie?
Oboje spojrzeli na siebie uśmiechnięci i prawie jednocześnie odpowiedzieli:
– Jakbyś żył z drugim człowiekiem tyle samo czasu, co my, to też byś się tak zachowywał.
– Na początku oczywiście wyglądało to całkiem inaczej, ale teraz po przeszło stu latach spędzonych ze sobą znamy się tak dobrze, że wiemy, na co możemy sobie pozwolić dogryzając sobie nawzajem – odpowiedziała mu spokojnie babcia. – Co nie, dziadek?
Tylko przytaknął, zgadzając się z nią w stu procentach.
– Starczy na razie tego dobrego. To kogo dziś odwiedzamy? – zapytał, wstając i prostując swoje stare kości.
– Idziesz z nami? – zapytała zaskoczona jego słowami babcia.
– A czemu nie? Czasami trzeba zajrzeć do rodziny.
Babcia z wnukiem spojrzeli na siebie niedowierzając jego słowom. Nigdy z nimi się nie przenosił. Zawsze wolał pojechał na ryby albo do któregoś ze swoich znajomych w niebie, niż iść z nimi. Nie wiedzieli, co mogło go tak nagle odmienić, ale nie przeszkadzało im to zupełnie. Nawet z radością pójdą z nim do rodziny i poobserwują w jego towarzystwie ich zmagania.
– Ale pamiętasz zasady? – zapytała go babcia. – Tylko obserwacja, żadnej ingerencji.
– Tak, pamiętam.
– To do kogo najpierw zaglądamy? – zapytał Gabriel.
– Może do twojej mamy? Zobaczymy, co porabia.
Gabriel tylko skinął głową i w jednej sekundzie jego salon zamienił się w małe mieszkanie w bloku, w którym kiedyś mieszkał z rodzicami.
Jego matka właśnie gotowała obiad w kuchni. Wszyscy troje stali w przedpokoju i obserwowali ją jak przygotowuje sałatkę na drugie danie.
– Moja mała Ewcia – powiedziała sama do siebie babcia, mogąc znów zobaczyć swoją córeczkę.
W takim momencie nikt się nie odzywał. Każdy przeżywał spotkanie z rodziną na swój sposób i pozostawiał sobie swoje przemyślenia. Gabriel przeszedł do pokoju, który kiedyś był jego. Wyglądał już całkiem inaczej niż za jego młodości, ale wyraźnie dało się zauważyć, że był on poświęcony jego pamięci. Na regale stało mnóstwo jego zdjęć, na ścianach wywieszone były medale i trofea, które zdobył grając w koszykówkę. Nawet jego piłka wciąż stała przy biurku nietknięta. Usiadł na fotelu zasmucony i przypominał sobie czasy, które już przeminęły. Z chęcią spotkałby się ze swoim kolegą Konradem i poszedł na boisko pograć w koszykówkę. Brakowało mu tego i mimo że miał swoje własne boisko w niebie, o którym zawsze marzył, to jednak nic nie zastąpi mu przyjaciela, z którym grał przez tyle lat. 
– Już jestem, mamo – usłyszał głos swojego młodszego brata Wojtka.
Wszedł właśnie do domu i rzucił plecak do swojego pokoju.
– Za pół godziny będzie obiad, więc już nigdzie nie wychodź – zawołała do niego matka z kuchni.
Wojtek, gdy tylko zdjął buty, od razu zasiadł do komputera w swoim pokoju.
– Spokojnie, dopiero za dwie godziny się umówiłem.
Matka przyszła do jego pokoju i spojrzała na niego, tak jak to potrafią patrzeć tylko kochające matki na swoje dziecko.
– Kolejna randka z Magdą?
– Mamo, przestań – odparł zawstydzony.
Gabriel ucieszył się, słysząc o jego planach na wieczór. Co prawda, od kiedy zagląda do niego, to nie słyszał jeszcze o żadnej dziewczynie, która zawróciłaby mu w głowie. Tym bardziej jego radość była większa. 
– Dam ci trochę pieniędzy po obiedzie, kupisz jej jakiegoś ładnego kwiatka – dodała wyraźnie szczęśliwa matka.
– Mamo, nie trzeba. Mam już bilety. Idź do kuchni.
– Oj, młody Wojtuś zachowuje się tak jak ty na pierwszej randce – odezwała się babcia, przyglądając się temu wszystkiemu zza ramienia Gabriela.
– Ja się tak nie wstydziłem.
– Oj, wstydziłeś się, wstydziłeś – powiedziała, tuląc go mocno do siebie. – Widziałam to na własne oczy.
Nie odpowiedział jej, wiedząc, że miała racje. Zawstydził się trochę przez to, ale najważniejsze było, że w jego rodzinie wszystko wyglądało jak najlepiej. Udało się im poukładać życie po jego śmierci i wrócić do zwykłego toku dnia. Ciężko im to wychodziło z początku i nieraz babcia musiała go dobrze przypilnować, by nie złamał prawa obowiązującego w niebie. Teraz jednak, gdy już minął prawie rok od jego śmierci wszystko zaczynało się uspokajać i wracali do zwykłego życia. 
Tymczasem jego matka wróciła do kuchni i kończyła przygotowania do obiadu, a Wojtek już czekając z utęsknieniem na wieczór, zaczął grać na komputerze w jedną z jego ulubionych gier przygodowych. 
– To może pójdziemy z młodym na randkę? – odezwał się dziadek, który do tej pory siedział wygodnie w fotelu i obserwował wszystko z daleka. – Może będzie potrzebował pomocy.
– Nie ma mowy – ostro zaprotestowała babcia. – Pierwsze randki zostają w pamięci na zawsze i nikt nie ma prawa ich zakłócać. My tym bardziej.
– Ty to zawsze potrafiłaś człowieka pozbawić przyjemności.
– Byś mnie kiedyś zabrał na randkę, a nie siedział w garażu i grzebał przy tym złomie.
– Ciebie? Ze staruchami się nie umawiam!
– Hej! Hej! Dzieci, uspokójcie się! – zawołał Gabriel, nie wytrzymując ich wiecznych sprzeczek. – Zachowujcie się, bo wrócimy do mojego pałacu.
– To starego wina, słyszałeś jak mnie nazwał – użalała się babcia. – Cymbał jeden!
– Mówiłem poważnie. Dziś wracasz autobusem.
– Gabriel mnie przywiezie i będziemy pięć razy szybciej od ciebie w domu. I wiesz, co zrobię? Zamknę drzwi na zamek.
– Przecież nie mamy żadnego zamka w drzwiach.
– To go wprawie!
– Dość! Ja idę! – krzyknął Gabriel, nie wytrzymując tego wszystkiego.
Żal mu było opuszczać swój dom, ale nie mógł z nimi już dłużej wytrzymać. Zamknął oczy i momentalnie przeniósł się do salonu w swoim pałacu. Od razu odetchnął, ale zaraz za nim pojawili się też jego dziadkowie.
– Gabi, przepraszamy – odezwała się pierwsza babcia. – Masz rację, źle się zachowaliśmy, ale wróćmy tam, już nie będziemy ci przeszkadzać.
– Nie, na dziś mam dość. 
– Gabrielu, nie przesadzaj – dodał dziadek. – Chyba nie jesteśmy aż tacy źli?
Nie odpowiedział im nic, dając wyraźnie znać, że nie tak sobie wyobrażał ich towarzystwo.
– Dobrze, Gabi, my jedziemy już do domu. Jak będziesz chciał, to jutro znów do nich zajrzymy – odezwała się babcia i od razu dodała po cichu mu na ucho: – Ale tym razem zostawię dziadka w domu.
– Twoje szepty są słyszane na końcu miasta, kobieto. Idziemy do wozu, bo zaraz stracę do ciebie cierpliwość. Na razie, Gabrielu.
– Cześć, dziadku.
Dziadek ruszył do drzwi, a babcia jeszcze ucałowała go w policzek na do widzenia i powiedziała mu na ucho tym razem jeszcze ciszej:
– Słyszałeś go: „do wozu”, chyba do powozu.
I zaśmiali się oboje, żegnając się wzajemnie. 
Ulżyło mu, gdy zamknął za nimi drzwi i w wreszcie nie słyszał ich wiecznych kłótni. Nie wiedział jak oni potrafią tak żyć, ale to był chyba jedyny ich sposób na rozmowę. Może mieli rację, mówiąc o długoletnich małżeństwach, może tak naprawdę się dzieje. Tym jednak głowy sobie długo nie zaprzątał. Postanowił przenieść się raz jeszcze na ziemię, ale tym razem w inne miejsce. Tam powinien znaleźć spokój i ukojenie dla swoich myśli. 
***
Na ogromnym cmentarzu wiatr hulał w najlepsze. Liście szalały między grobami, a ludzie przechodzący głównymi alejkami mocno trzymali swoje czapki, by ich nie stracić z głów. Jakby tego było jeszcze mało, na wszystkich z góry pokrapywał deszczyk, który ostrzegał przed zbliżającą się burzą z gradobiciem. Jednak, mimo, że pogoda nie rozpieszczała, znaleźli się jeszcze odważni, którzy przychodzili na groby swoich bliskich, by je posprzątać. Robili to szybko i pobieżnie, gdyż wiedzieli, że gdy tylko odejdą, groby znów pokryją wszędobylskie liście i piasek. 
Nad jednym z grobów położonym tuż obok bocznej alejki siedział na ławeczce Gabriel. Nie przejmował się aurą dookoła, gdyż nie miała ona na nie niego najmniejszego wpływu. Nie czuł już ani wiatru we włosach, ani piasku, który chętnie by podrzucił mu kilka ziaren do oczu. Siedział niewzruszony i wpatrywał się w tablicę nagrobkową, na której było napisane: „Gabriel Fortis 19.07.1979 r. – 28.05.2008 r. Naszemu kochanemu synkowi – zawsze kochająca rodzina.”
Zawsze, gdy mu było ciężko, przychodził w to miejsce. Tu znajdował spokój i ukojenie. Wspominał swoje życie, każdy dzień, który przeżył i wszystkich, których spotkał przez te lata. Żałował, że nie dane mu było przeżyć jeszcze kilku lat. Chciałby jeszcze tak dużo zrobić, tak wiele miejsc odwiedzić, spotkać nowych ludzi. Teraz dopiero docenił życie, które miał i które tak szybko mu odebrano.
Teraz jednak siedział przed swoim grobem i rozmyślał o całkiem innych sprawach niż dotychczas. Nie martwił się dniami straconymi, a raczej tymi, które są jeszcze przed nim. Zawsze się najbardziej obawiał tego, czego nie mógł w najmniejszym stopniu przewidzieć. Wiedział, że obiecał uratować swojego przyjaciela z piekła, a jedyna droga do tego celu to przekonanie samego diabła. Był wcześniej w piekle i wiedział, co tam znajdzie, jednak nigdy nie był w domu samego szatana. Nie wiedział jak go znaleźć, ani jak go rozpoznać. Za życia nie raz trafiał na obraz diabła pokazywanego jako czerwonego potwora z rogami i ogonem, jednak czy tak wyglądał naprawdę, tego nie wiedział. Widział kilka mniejszych i większych demonów w piekle, ale czy ich pan będzie wyglądał tak jak oni? To jednak nie był największy jego problem. Myślał nad tym już od kilku tygodni, ale jeszcze nie wymyślił, w jaki sposób mógłby go przekonać do uwolnienia swojego więźnia. Denerwowało go, że tak dużo jest niewiadomych, tak dużo rzeczy, o których nie miał pojęcia. Chętnie by to porzucił i delektował się rajem, do którego trafił. Jednak wybrał inaczej i przyrzekł uwolnić Jacka z piekła. A im dłużej zwlekał, tym mniejsza była szansa na ocalenie go z sideł tamtego strasznego miejsca.  
Gdy tak rozmyślał nawet nie zauważył, gdy tuż obok niego usiadła piękna kobieta trzymająca w rękach małą torebkę, którą wiatr ciągle próbował jej wyrwać z ręki. Twarz kobiety była prawie całkowicie przykryta chustą i nie był w stanie na pierwszy rzut oka odgadnąć tożsamości kobiety.
– Witaj, Gabi – powiedziała to z takim smutkiem w głosie, że aż się przeląkł. 
Gdy tylko usłyszał jej głos, od razu wiedział, że tajemnicza kobieta to jego ukochana Kasia, którą tak bardzo kochał za życia. Nawet po śmieci nie przestał jej kochać i wciąż o niej myślał. Za każdym razem, gdy tylko odwiedzał wraz z babcią swoją rodzinę, zawsze pragnął urywać się na jakiś czas i zobaczyć, czy u niej wszystko w porządku. Jednak nigdy się na to nie odważył. Wiedział, że prawo wybrańca jest surowe i zakazuje kategorycznie kontaktowania się z ludźmi na ziemi. Bał się tego, że nie wytrzyma i złamie zakaz, przez co straci na zawsze swoje bezcenne przywileje. Dlatego też nigdy się też do niej nie zbliżył. 
Teraz jednak ma ją na wyciągnięcie ręki. To już nie była ta sama Kasia, którą znał za życia. Jej oczy wyglądały jakby wypłakały tysiące łez, a twarz w bardzo widoczny sposób się postarzała. Nie trudno odgadnąć, że już dawno uśmiech nie gościł na jej twarzy. Ciężko mu było na nią patrzeć i pragnął coś zrobić, ale nie miał pojęcia, co by mógł uczynić. Cały drżał i z całych sił chciał się jej ujawnić, ale wiedział, że tego uczynić nie może. 
– Wyjeżdżam do Stanów na kolejne badania i nie będę mogła już do ciebie przychodzić – powiedziała, nie spuszczając oka z tablicy nagrobka. – Wybacz mi, ale muszę coś zrobić, bo czuję, że dłużej tutaj zostać nie mogę. 
Wyciągnęła chusteczkę z torebki i przetarła zapłakane oczy.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo mi ciebie brakuje. 
Gabriel poczuł jak opuszczają go siły i aż przysiadł, słysząc jej cierpienie. Łza również i w jego oku się zakręciła.
– Mam nadzieję, że mi wybaczysz, ale inaczej oszaleję. Moje życie straciło sens wraz z twoim odejściem i przez długi czas nie widziałam powodu do dalszego życia. Teraz jednak muszę poszukać nowego sensu. Nigdy się tak nie czułam i dziękuję ci z całego serca za to, co dzięki tobie przeżyłam, ale ja tak dłużej już nie potrafię.
Rozpłakała się, chowając swoją twarz w mokrą chusteczkę.
– Będziesz w moim sercu zawsze i nigdy cię nie zapomnę, kochany Gabi – powiedziała cichym głosem.
– Kochana Kasia – zdołał tylko wypowiedzieć Gabriel i zapłakał jak dziecko.
Kasia poszukała w swojej torebce drugą, suchą chusteczkę, by wytrzeć swoje zapłakane oczy, ale gdy tylko ją wyjęła, to wiatr porwał ją w odległe i tylko jemu znane miejsce. Zniżyła głowę i zaczęła szlochać. Gabriel nie mógł już dłużej na to patrzeć. Wyjął ze swojej kieszeni czystą chusteczkę i położył ją pod znicz, który już dawno przestał się palić. Kasia podniosła głowę, wycierając swoje zapłakane oczy w rękawy czarnego płaszcza. Wtedy zauważyła białą chusteczkę ciężko walczącą z wiatrem. Rozejrzała się dookoła, nie wiedząc, skąd ona się w tym miejscu wzięła i podniosła ją. Była jeszcze sucha, co ją trochę zdziwiło, bo wciąż z nieba padała mżawka. Wytarła swoje oczy i uśmiechnęła się, nie spuszczając oka z tablicy nagrobka. Nie powiedziała już nic, tylko schowała bardzo starannie chusteczkę w swojej torebce i zaczęła powoli odchodzić. 
Gabriel wiedział, że ich spotkanie będzie ciężkim przeżyciem. Miał nadzieję, że nastąpi ono jak najpóźniej albo w ogóle do niego nie dojdzie. Teraz, gdy wiedział, że nie pęknął i przeżył je bez złamania prawa, poczuł się o wiele silniejszy. Czuł, że jest gotowy na wszystko, co przyniesie mu los. 

Rozdział 2.

Gabriel otwarł oczy i nic nie widział. Wokół niego było tak ciemno, że nawet końca swojego nosa nie mógł dojrzeć. Rozejrzał się we wszystkie strony przestraszony i dojrzał niemrawe światło kilka metrów przed nim. Wstał i ruszył w jego kierunku. Okazało się, że jest to światło dochodzące z jednej jedynej lampy świecącej na zewnątrz. Od razu aż odskoczył z przerażenia, poznając to miejsce. Nigdy go nie zapomni. Piekielne osiedle, w którym spędził trzydzieści dni na zawsze utkwiło mu w pamięci i nigdy, nawet w najczarniejszych myślach nie sądził, że kiedykolwiek do niego wróci. Teraz już wiedział, gdzie się znajdował. Nocował w tym miejscu każdej nocy i nigdy nie ośmielił się wejść do pokoju, który został mu przydzielony. O śnie w tym miejscu ciężko było powiedzieć. To była raczej egzystencja, która polegała tylko i wyłącznie na wyczekiwaniu poranka. 
– Gabrielu, czemu mnie opuściłeś? – usłyszał cichy głos Jacka wołający go zza jego pleców.
– Jacek?! – krzyknął zaskoczony.
Rozglądał się we wszystkie strony, ale w tej ciemności nie mógł go dojrzeć.
– Jacek, tu jestem! – powiedział, ale odpowiedzi już nie doczekał.
– Zostawiłeś mnie samego. Jak mogłeś? 
– Jacku, przepraszam cię bardzo, ale nie mogłem...
– Nigdy ci tego nie wybaczę – przerwał mu, a w jego głosie Gabriel wyczuwał wielki żal, który miał w sobie.
Gabriel chciał mu jeszcze coś odpowiedzieć, ale wtedy rozległ się głos syreny wzywającej wszystkich do zbiórki na placu i w jednej sekundzie setki ludzi zbiegało po schodach w zupełnej ciszy.
– Jacek, gdzie jesteś? – zapytał, licząc, że odpowie mu tym razem.
Tak się jednak nie stało. Ze wszystkich mieszkań wybiegli nagle wszyscy mieszkający tutaj ludzie i bez żadnego słowa zbiegali na dół. Potrącili kogoś po drodze, ale nikt na to nie zwracał najmniejszej uwagi. Pamiętał jak to się odbywało, najważniejsze zawsze było dotrzeć na plac na czas, nikt nie zwracał uwagi na drugiego człowieka. Po krótkiej chwili zaczęło się wszystko uciszać, a na jego wołanie wciąż nikt nie raczył odpowiedzieć. Zerknął przez szybę na ogromny plac, na którym stali już prawie wszyscy skazańcy. Ciężko mu było dojrzeć kogokolwiek w tym słabym świetle, ale gdy tylko podjechała ciężarówka ze śniadaniem, zdołał ujrzeć oświetlonego reflektorem stojącego tam Jacka. Stał jak inni w dwuszeregu i czekał na swoją porcję posiłku. Małe demoniczne stworzenia podchodziły do każdego z nich i rozdawały codzienną porcję ohydnego jedzenia. Przypomniał sobie jego smak i aż go zatrzęsło, tak było wstrętne. Jednak małe, czerwone demony mijały Jacka za każdym razem, gdy tylko pojawiali się tuż przy nim. Nie wiedział, co się dzieje, ale pamiętał, jak za jego pobytu w tym miejscu, zmuszali do zjedzenia tego świństwa. Oglądał przez szybę, jak jego przyjaciel, wyraźnie głodny, tylko porusza głową w kierunku przechodzącego demona, ale wciąż żaden nad nim się nie lituje i traktuje go jak powietrze.
– Hej! To nie sprawiedliwe! – krzyknął Gabriel, widząc, co się dzieje.
Zbiegł szybko po schodach na dół i gdy tylko wybiegł na zewnątrz, zobaczył jak ogromny demon unosi Jacka w górę i odlatuje w kierunku jednego z bloków. Gabriel z niedowierzaniem patrzył na niego, jak wlatuje z nim przez otwarte okno do jednego z mieszkań. Wiedział, co to może oznaczać i, chcąc mu pomóc, szybko pobiegł w ich kierunku. Myślał, że ktoś z zebranych na placu zareaguje jakoś i mu pomoże, ale nikt ani nie spojrzał w jego kierunku. Biegł ile miał sił w nogach. Potykał się co chwilę na schodach, ale nie mógł się zatrzymać. Już słyszał przeraźliwe krzyki dochodzące z góry. Biegł tak szybko, jak tylko mógł i gdy pokonał ostatnie piętro i już dochodził do drzwi, za którymi jego przyjaciel cierpiał coraz to większe męki, usłyszał za sobą spokojny głos kobiety:
– Gdzie tak biegniesz, Gabrielu?
Zatrzymał się i zobaczył wychodzącą z mieszkania obok rudowłosą kobietę, którą pamiętał jeszcze z ich pierwszego spotkania w piekle.
– Wypuście go! On nic nie zrobił!
– Skąd ta pewność? Przecież nie było cię tutaj. Opuściłeś go, nie pamiętasz?
– Nie opuściłem! Tylko...
– Tylko, co? – zapytała, nie spuszczając z niego wzroku. – Obiecałeś mu pomóc, tego też wolisz nie pamiętać?
Ciężko oddychając, zmęczony, stał przed nią i nie potrafił jej odpowiedzieć. Wiedział, że miała rację. Bolało go to, ale nie miał wyboru i nie mógł wziąć go ze sobą. Na obietnicę pomocy, niestety, nie miał wymówki.
– Nie ładnie tak okłamywać przyjaciela. 
– Zostawcie go! On wam nic nie zrobił! – krzyczał, chcąc przerwać tortury, jakim był poddawany Jacek za drzwiami.
– Złamał prawo i będzie za to surowo ukarany – odpowiedziała mu stanowczo.
– Co zrobił?
– Przez trzydzieści dni łamał ciszę nocną i rozmawiał... – przerwała na chwilę, a później dodała. – ... Z tobą. 
– Nie możecie go za to karać!
– Takie jest prawo.
– To oszustwo, a nie prawo!
– Przez ciebie twój przyjaciel będzie cierpiał przez najbliższe trzydzieści lat. Później może zlitujemy się nad nim.
– Trzydzieści lat?! – zawołał głośno. – Przecież to skandal!
– Mógł nie łamać prawa – odpowiedziała mu niewzruszona jego krzykiem.
– To jest nie fair.
– Jeśli oczekujesz od nas zachowania fair, to dlaczego sam się do tego nie stosujesz?
– Wyciągnę go! Zobaczysz, że ja dotrzymuję swoich słów! 
– To na co czekasz?
Gabriel już miał jej odpowiedzieć, gdy nagle poczuł czyjąś rękę na swoim ramieniu. Odwrócił się przestraszony i okazało się, że stal przed swoim wielkim łożem w pałacu, a to był tylko zły sen. Nie wiedział, jak to się stało, ale był środek nocy, w jego pokoju wszystko było powyłączane, a on stał spocony pośrodku pokoju i ciężko oddychał. Był to tylko sen, ale tak realistyczny, że aż był cały mokry. Wrócił do swojego łoża zaniepokojony i długo jeszcze rozmyślał nad tym snem póki nie zasnął.
***
Następnego dnia w samo południe zatrzymał swój samochód przed jedną z największych restauracji w mieście. Wysiadł z grobową miną ze swojego czarnego jak noc Porsche i skierował się do głównego wejścia. Przeczuwał, że czeka go ciężka rozmowa, ale był na nią przygotowany. Długo nad tym wszystkim myślał i jednego był pewny – musi to zrobić teraz. Był pewny, że Michał nie będzie zadowolony i będzie chciał go zniechęcić na wszelkie sposoby, ale obiecał sobie, że się nie podda i w tym przypadku go nie posłucha.
Rozejrzał się po sali i zauważył siedzącego w samym rogu Michała pijającego kawę z małej filiżanki. Podszedł do niego i bez słowa usiadł naprzeciwko niego.
– Czego się napijesz? – zapytał Michał. 
– Niczego, dzięki, nic nie chcę.
Michał zrobił jeszcze jeden łyk ze swojej małej filiżanki i nie spuszczając z niego wzroku zapytał:
– To mów, o co chodzi?
– Michale, wiem, że nie jestem długo wybrańcem i nie mam za dużego doświadczenia, ale długo nad tym wszystkim myślałem i postanowiłem wydostać już teraz mojego przyjaciela z piekła. Wiem, że...
– Kiedy wyruszasz? – zapytał twardo.
– Jutro.
Gabriel, gdy tylko to powiedział, zaczął nerwowo przebierać palcami i oczekiwał z niecierpliwością odpowiedzi z jego strony. Był przygotowany na każde jego słowo, jednak żadne nie zostało wypowiedziane. Michał po prostu spokojnie popatrzył w jego oczy i zrobił kolejny łyk swojej kawy.
– Nie masz nic przeciwko temu? – zapytał zdziwiony Gabriel.
– Jak mówiłeś, długo nad tym myślałeś i chyba wiesz, co czynisz – odpowiedział spokojnie.
– Wiem, że muszę pomóc mojemu przyjacielowi i to jest najważniejsze – odpowiedział szybko i pewnie.
Michał spojrzał na niego tak, jak patrzy zatroskany ojciec na swoje dziecko, westchnął głęboko i powiedział:
– Skoro wiesz, co robisz, to pozostaje mi tylko trzymać za ciebie kciuki.
– Nie musisz się o mnie martwić, wierz mi, że wiem co czynię i szybko wrócę do kolejnych zadań, które mi przydzielisz. Jestem tego pewny – odpowiedział pełny entuzjazmu Gabriel i wstał od stołu.
Michał tylko skinął głową i znów wypił łyk kawy. Gabriel zaczął odchodzić powoli.
– Wrócę, jak tylko uwolnię Jacka, przyrzekam.
Gdy tylko wyszedł z restauracji, do Michała podszedł bardzo wysoki mężczyzna, który do tej pory siedział dwa stoliki dalej i przysłuchiwał się ich rozmowie. Wyglądał imponująco nie tylko przez swój wzrost, ale i atletyczną budowę ciała. Obraz uzupełniał jeszcze strój, który ciężko nazwać „modnym”, gdyż mało kto w dzisiejszych czasach nosi sandały z rzemyków i długi szary płaszcz z kapturem. 
– Jesteś pewny, że dobrze robisz? – zapytał mężczyzna.
– Nie wiem, Rafaelu, po prostu nie wiem – odpowiedział mu wyraźnie zatroskany. – To jego decyzja i nie mogę mu niczego zabronić.
– Będę miał go na oku.
– Dziękuję ci bardzo.
***
Rano, gdy na zegarze stojącym przy wielkim łożu dochodziła godzina dziewiąta, wszystkie okna były poodsuwane i słońce wdzierało się do środka, szukając zaspanego gospodarza. Jednak ten poranek różnił się diametralnie od wszystkich wcześniejszych. Łóżko było już pościelone i od dłuższego czasu już w nim nikogo nie było. Z telewizora wydobywała się głośna muzyka zakłócająca radosne śpiewy ptaków zza okna. Gabriel wszedł do pokoju, w którym miał ogromną szafę ze swoimi najlepszymi bluzami. Wybrał czarną, z wielką cyfra „5”  wyszytą na przedzie i ubrał ją, dokańczając swojego dzieła składającego się z najwygodniejszych białych adidasów i najbardziej uwielbianych przez niego jasno-granatowych dżinsów. Teraz, gotowy do wyjścia, stanął przed drzwiami wyjściowymi, wziął głęboki oddech i pociągnął klamkę do siebie. Drzwi się otworzyły, a za nimi ukazała się bardzo ruchliwa ulica w środku miasta. Dziwił się, bo nie tak sobie wyobrażał miasto, w którym zamieszkiwał sam diabeł. Wyglądało zupełnie tak samo, jak miast, które widział za swojego życia. Ulice szerokie, samochody prawie, że błyszczące, a chodniki wyłożone kolorową kostką brukową czyściutkie, tak jakby je codziennie polerowano. Jeśli ktoś chciałby znaleźć chociaż najmniejszy śmieć leżący na ulicy, to by musiał się nieźle nachodzić. Ludzi wprawdzie bardzo mało przechodziło obok Gabriela, ale każdy z nich wyglądał całkiem normalnie. Jeden człowiek był ubrany w porządny garnitur, inny znów w krótkie spodenki. Kobieta, która wchodziła do małego sklepiku po drugiej stronie ulicy też się niczym nie wyróżniała. Gabriel zaczął tracić pewność, czy na pewno znalazł się w dobrym miejscu. Przeszedł kawałek dalej, do końca chodnika i, stojąc przy skrzyżowaniu z sygnalizacją świetlną, rozejrzał się w obie strony. Na lewo widział kolejną zwykłą ulicę, która za kilkadziesiąt metrów skręcała w prawo. Znajdywały się na niej kolejne małe sklepiki, bary i domy mieszkalne. Ale gdy spojrzał w prawo, aż cofnął się o krok. Ukazała mu się szeroka na cztery pasy ulica, wzdłuż której na równie szerokich chodnikach znajdywały się co kilka metrów ławeczki, pięknie obcięta drzewa i obrotowe słupy informacyjne, na których reklamowały się przedstawienia teatralne i różne wydarzenia kulturalne. Jednak najbardziej przykuwał wzrok wielki wieżowiec, na samym końcu tej długiej na kilometr ulicy. Kilkusetmetrowy budynek miał zaledwie jedno okno na każdym piętrze. Był cały czarny, a na samym środku, prawie na całej przedniej ścianie widniała twarz przystojnego mężczyzny w średnim wieku patrzącego prosto na niego. Czuł na sobie jego wzrok, który jakby od razu rozpoznał obcego na swojej ziemi. Gabriel szybko spuścił wzrok oderwał spojrzenie z portretu mężczyzny, bo czuł, że z każdą chwilą staje się coraz słabszy. Tak jakby mężczyzna z budynku przejmował władzę nad jego ciałem. Wtedy dopiero zauważył, że na chodnikach kostka jest dziwnie ułożona. Wyglądało to tak, jakby na całej długości znajdowały się napisy w obcym języku, jednak nie potrafił ich rozszyfrować. 
Podniósł głowę do góry, wziął po raz kolejny głęboki oddech i ruszył w stronę wieżowca. Z każdym krokiem czuł na sobie wzrok mężczyzny z budynku. Starał się na niego nie patrzeć, by nie stracić odwagi, która zaczynała go powoli opuszczać z każdym kolejnym pokonywanym przez niego metrem. W połowie drogi minął siedzącą na ławce parę. Młody mężczyzna tulił czule w ramionach swoją wybrankę. Gabriel spojrzał na nich i trochę odetchnął, czując, że nawet w takim miejscu są i dobre strony życia. Uśmiechnął się do nich i odwrócił swój wzrok z powrotem przed siebie, ale chwilę potem usłyszał za sobą głos kobiety:
– Stranger? 
Gabriel uczył się angielskiego kilka lat w szkole podstawowej i wiedział, co ono oznacza. Słowo „obcy” to musiało jego dotyczyć, więc zatrzymał się i odpowiedział:
– Yes, but I’m not English – odpowiedział, próbując swoich sił w języku angielskim.
Nie był pewny, czy dobrze odpowiedział, bo lepiej mu szło ze zrozumieniem języka obcego niż wysławianiem się, ale miał nadzieję, że mimo tego go zrozumieli. Oboje wstali i podeszli do niego. Mężczyzna, dziwnie uśmiechnięty, stanął przed nim, a kobieta zaczęła go obchodzić, spoglądając na niego jak na smaczny kawałek mięsa. 
– Niech zgadnę – odezwał się mężczyzna coraz bardziej zadowolony z siebie. – Polaczek chce się zobaczyć z naszym panem?
– Tak – odpowiedział niepewnie.
– A skąd ta pewność, że chce z tobą rozmawiać?
– Mam do niego pewną sprawę.
– A co to za sprawa? – odezwała się kobieta, szepcząc mu te słowa do ucha.
Gabriel zrobił krok do tyłu. Wolał mieć obu na widoku.
– Pilna – zaryzykował to mówiąc.
– Arogancki Polaczek – powiedziała trochę zdegustowana odpowiedzią.
– A skąd wiedzieliście, że jestem Polakiem? – zapytał, próbując szybko wybrnąć z coraz ostrzejszego tonu rozmowy.
– Chodzisz jak Polak, zachowujesz się jak Polak i śmierdzisz jak Polak – odpowiedział mężczyzna, patrząc wprost w jego oczy.
– Oczy masz jak mój ukochany Anglik – dodała kobieta uśmiechając się do niego.
Gabriel spojrzał w oczy mężczyzny. Ten od razu stracił uśmiech ze swojej twarzy.
– Jeśli myślisz, że ja jestem śmierdzącym Anglikiem, to zaraz ci wyrwę serce, które i tak już masz bezużyteczne.
– Mój ukochany ciężko pracuje. 
Kobieta przybliżyła się do mężczyzny i chwyciła go za przyrodzenie.
– A ja tego ciągle potrzebuję.
Oboje zaczęli się obmacywać i całować. Gabriel przez chwilę nie wiedział, co ma robić. Patrzeć na parę, która zaraz zacznie się rozbierać i kochać na środku ulicy nie miało za bardzo sensu. Odezwać się raczej nie wypadało, więc powoli zaczynał odchodzić i odwracać się z powrotem w kierunku swojego celu. Przeszedł jeszcze kilka metrów ostrożnym, powolnym krokiem, a później jeszcze się odwrócił, by zobaczyć, czy za nim nie podążyli. Na jego szczęście para była tak owładnięta sobą, że zapomniała o nim całkowicie. Oboje w krótkim czasie rozebrali się prawie do naga i zaczynali się bawić sobą, drażniąc jedno drugie. Gabriel nie miał zamiaru patrzeć na ich zboczone gierki, więc odwrócił swój wzrok i przyspieszył kroku, nie chcąc być świadkiem dalszych wydarzeń między tą parą. 
Szedł przez dłuższy czas trochę zaniepokojony, bo nikogo nie widział wokół siebie. Jak na tak duże miasto oraz największą i zapewne najważniejszą aleję w mieście było na niej podejrzanie spokojnie. Doszedł do ogromnych schodów prowadzących w górę, wprost do wejścia wielkiego budynku. I gdy tylko zrobił pierwszy krok, usłyszał za plecami dziwny męski głos. Odwrócił się i zobaczył malutkiego karzełka opierającego się na swojej drewnianej lasce. Sięgał on mu do pasa i z trudnością podnosił wzrok na dużo wyższego Gabriela. Powiedział raz jeszcze to samo, ale Gabriel nic nie rozumiał z tego, co mówił. Domyślał się, że jest to ten sam język, który słyszał dużo wcześniej, jeszcze za czasów swojej wędrówki po piekle. Nie wiedział, co ma zrobić i próbował rękami zasugerować malutkiemu starcowi, że go nie rozumie. Karzełek zaczął nerwowo stukać laską o kostkę brukową i mówił coraz więcej i coraz głośniej. Było widać, że się denerwuje i chce coś mu powiedzieć, ale Gabriel nie potrafił go zrozumieć. W końcu karzełek uspokoił się, wziął głęboki oddech i, kiwając niezadowolony głową, zaczął odchodzić, ciężko kuśtykając. 
– Przykro mi, ale nie rozumiem waszego języka – powiedział jeszcze do niego, próbując się wytłumaczyć.
Karzełek, słysząc te słowa, przystanął, ale nie odwrócił się w jego stronę.
– To jest wasz największy błąd – powiedział i powoli ruszył do przodu. – Uczycie się wielu języków, ale tych najważniejszych to wolicie nie pamiętać.
– To pan mnie rozumie? – zapytał zaskoczony.
– Niestety – odpowiedział, ale nie zatrzymał się.
– A co mi pan chciał powiedzieć?
Karzełek tylko westchnął i odszedł. Gabriel, zdziwiony jego zachowaniem, obserwował go jeszcze przez chwilę, ale gdy zorientował się, że nie ma najmniejszych szans, na to, by zawrócił, z powrotem wrócił na schody. Wyszedł do góry i przeszedł przez duży plac, na którym po bokach znajdowały się ławeczki i figury różnych zwierząt żyjących w dzikich lasach. Były tam lwy, tygrysy, węże, małpy, a nawet jelenie. Wszystkie były zwrócone wprost do środka placu, tak, że każdy człowiek kierujący się do drzwi wejściowych, czuł się niepewnie. Tak jakby zaraz któreś ze zwierząt miało się zerwać z betonowych więzi i pognać wprost na niego. 
Gabriel doszedł do drzwi i gdy tylko wyciągnął rękę w ich kierunku, otworzyły się na oścież, zapraszając gościa do środka. Wszedł do środka i zauważył siedzącą na wprost niego recepcjonistkę za biurkiem. Wyglądała przepięknie; ubrana w czerwoną marynarkę, nałożoną na białą koszulę i ładnie przepiętą czarną chustką. Włosy blond miała krótkie i zaczesane na bok. Uśmiechnęła się, widząc go wchodzącego do budynku i od tego momentu nie spuszczała go z oka. W końcu, gdy doszedł do jej biurka, usłyszał jej słodki głos:
– Dzień dobry, w czym mogę pomóc?
– Dzień dobry – odpowiedział zaskoczony całą sytuacją.