Tragicznie upadły - Paweł Fijałkowski - ebook

Tragicznie upadły ebook

Paweł Fijałkowski

0,0

Opis

Tematem powieści jest konflikt przed jakim staje główny bohater: natchnienie i możliwości tworzenia lub życie z własną rodziną, osobami, które pokochał niemal od pierwszego wejrzenia. Wiedząc, że nie może mieć jednego i drugiego próbuje podzielić swoje życie na dwie części. W jednej jest światowej sławy pisarzem, w drugiej mężem i ojcem. Niestety w każdej coraz bardziej nienawidzi siebie samego, toczy walkę z własnymi demonami i z coraz bardziej wyraźnym pragnieniem śmierci.



Adrian Kuliberda był nastolatkiem, którego wychowywał ojciec. Matka zniknęła, by wrócić po 15 latach nieobecności. Ojciec, sławny pisarz popełnił samobójstwo.  Dlaczego za sprawą notesu Mateusz chce opowiedzieć synowi swoją historię? Co się za tym wszystkim kryje? Cóż takiego strasznego zrobił, iż bał się powiedzieć o tym osobiście?


Paweł Fijałkowski

Urodzony 2 kwietnia 1990 roku w Radomsku. Obecnie mieszka w Krakowie.

Swoją przygodę z pisarstwem zaczął, gdy miał 12lat. Po napisaniu kilkudziesięciu opowiadań postanowił, wieku 16 lat, że spróbuje napisać pierwszą książkę. „Tragicznie upadły” powstał, gdy autor miał 18 i przez wiele lat leżała w szufladzie czekając na właściwy moment.

W dorobku literackim autora są również scenariusze filmowe.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 455

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tragicznie upadły

Paweł Fijałkowski

© Copyright by Paweł Fijałkowski & e-bookowo

Projekt okładki: Paweł Fijałkowski

© copyright by wydawnictwo e-bookowo 2013

ISBN 978-83-7859-222-8

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2013

Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

Rozdział pierwszy

Rok 2017

I

Adrian złapał za klamkę, nacisnął ją i ostrożnie pchnął drzwi. Z początku nie chciały ustąpić, musiał włożyć w to więcej siły. Otwierały się wolno, ociężale, jakby za wszelką cenę nie chciały wpuścić go do pokoju… jakby bały się pokazać mu to, co jest tam ukryte. Nie wolno było tam wchodzić. Matka, stara i schorowana kobieta, wściekłaby się gdyby go teraz zobaczyła. Pokusa jednak była zbyt wielka. Całymi tygodniami, odkąd zmarł jego ojciec, szukał okazji, żeby odwiedzić jego pracownie. Wreszcie się nadarzyła. Matka poszła na odczytanie testamentu, a on został sam w tym wielkim domu, mając dostęp do wszystkich pomieszczeń.

Otworzył drzwi na tyle, żeby dostać się do środka. Było tutaj tyle kurzu, że od razu zaniósł się kaszlem. W pomieszczeniu panował półmrok, mimo tego, że słońce świeciło jasno, a niebo było bezchmurne. Chłopak rozejrzał się dookoła. Odnalazł to, czego szukał – okno w suficie. Myślał może, że jest zasłonięte, dlatego jest tam tak ciemno, lecz mylił się. Szyba nie była zasłonięta, była po prostu brudna, zatłuszczona i… pokryta krwią. Przełknął głośno ślinę i po raz pierwszy w jego głowie pojawiła się myśl: „Może naprawdę nie powinienem tu wchodzić?”. Było jednak za późno. Zrobił już pierwszy krok, zostawił na zakurzonej podłodze ślad i nie mógł się cofnąć. Szedł dalej.

Pracownia ojca znajdowała się na poddaszu, dlatego nie był to wysoki pokój. Adrian miał sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu i do uderzenia głową w sufit brakowało mu tylko dziesięciu. Mimo tego ojciec umieścił tutaj kilka biblioteczek z jego ulubionymi książkami. Zajmowały całą ścianę. Chłopak nie dostrzegał tytułów, ponieważ wszystko pokrywał kurz. Staruszek musiał nie czytać ich od kilku lat, pomyślał. Pod oknem, całą drugą ścianę zajmowało olbrzymie biurko. Zawalone było papierami. To pewnie fragmenty powieści i opowiadań, pomyślał Adrian. Tuż pod oknem stał ulubiony fotel ojca. Miał chyba z piętnaście lat. Czarna skóra popękała i było wyraźne wgłębienie w miejscu gdzie zawsze siedział. Z tego, co pamiętał kółka były już tak pordzewiałe, ze w ogóle się nie obracały. Adrian nie miał pojęcia, dlaczego ojciec go nie wyrzucił. Jego wzrok padł na podłogę pod fotelem. Ciarki przeszły mu po plecach, gdy zobaczył, że nogę od fotela i kółka pokrywa krew. Było jej całkiem sporo. Co się tutaj stało?, zapytał sam siebie. Skierował wzrok z powrotem na biurko. Spod kartek wystawał kawałek klawiatury, a w niewielkiej odległości znajdował się monitor. Obok niego leżał laptop, którego ojciec zabierał w każdą podróż. Nigdy nie mógł przestać pisać. Adrian czasami miał wrażenie, że chce napisać tyle w jeden rok, ile inni pisarze tworzą przed całe swoje życie. Zupełnie jakby go coś goniło. Pod ścianą naprzeciw drzwi piętrzyły się stosy pudeł. Adrian nie miał pojęcia, co w nich jest, a ojciec nigdy o nich nie wspominał.

Szedł dalej. Za każdym razem, gdy stawiał stopę, w powietrze wzbijał się obłoczek kurzu. W pokoju panowała taka cisza, że Adrian bał się głośniej oddychać. Serce waliło mu jak młotem. Nie miał zielonego pojęcia, co może tutaj znaleźć. Ojciec pod koniec swojego życia stał się bardzo tajemniczy. Nikogo nie wpuszczał do swojej pracowni. Adrian pamiętał, że gdy raz próbował się tam zakraść to dostał niezłe cięgi, mimo, że miał wtedy piętnaście lat. Gdy sobie o tym pomyślał nadal bolał go tyłek.

Dotarł do biurka. Kartki na nim były całe pokryte kurzem i nieczytelne. Były ich setki. Chłopak wziął pierwszą lepszą spod spodu. Nie chciał ścierać kurzu w tych na wierchu, żeby nie wydało się, iż był w tym pokoju. Zaciekawiony i pełen napięcia zaczął czytać. Po kilku sekundach zainteresowanie na jego twarzy przerodziło się w zdziwienie. Na kartce było napisane tylko jedno zdanie: „Muszę pokazać mu mój notes, on musi zrozumieć.”

Nic z tego nie rozumiał. Wziął następną kartkę, ale było na niej to samo. Następna– to samo. Jeszcze jedna– to samo. Na wszystkich, a było ich kilkaset, kartkach znajdowało się to samo zdanie. Czemu miało służyć? Przekonaniu samego siebie, dodaniu sobie odwagi? Nie miał pojęcia. Zdziwiło go to jednak. Zawsze uważał ojca za zrównoważonego, odpowiedzialnego i kochającego człowieka, ale to… nie wiedział jak ma to rozumieć. Wiedział, że ojciec żyje w ciągłym stresie. Pisał popularne książki, dwa razy nominowany był do nagrody Nobla i raz udało mu się ją zdobyć. To odcisnęło piętno na jego psychice. Staruszek nigdy nie lubił takich wyróżnień. Przeciekały one do mediów, a z telewizji dowiadywali się wszystkiego ludzie i nie dawali mu spokoju. Fani potrafią być przerażający i niebezpieczni. Adrian nieraz obserwował lekkie załamania ojca, który po prostu wsiadał do samochodu i wyjeżdżał na dzień lub dwa.

Przeszedł się jeszcze po pokoju, ale nie znalazł niczego ciekawego. Bał się ruszyć jakiekolwiek pudło, bo gdyby je otworzył od razu byłoby wiadomo, że tutaj myszkował. Mimo wszystko podszedł do biblioteczki i wziął jedną z książek ojca. Miała być to jego prywatna pamiątka po nim.

Wyszedł z pokoju i zamknął za sobą delikatnie drzwi. Jego twarz wykrzywiła się, z oczu spłynęła pojedyncza łza. Wytarł ją szybko, jakby się bał, że ktoś mógłby ją zauważyć. Poza tym, staruszek nie lubił, gdy płakał. Miał już wejść do swojego pokoju, gdy usłyszał samochód wjeżdżający na podjazd. Rozejrzał się szybko. Rzucił książkę na swoje łóżko i zamknął drzwi. Zszedł na dół, aby przywitać matkę.

II

Zdążył zejść na dół w tym samym momencie, w którym matka otworzyła drzwi wejściowe. Twarz Adriana wykrzywił grymas bólu. Było tak za każdym razem, gdy widział jej udręczoną, zmęczoną i mizerną twarz. Była wykończona. Boże, jeszcze nigdy nie widział, żeby jakakolwiek kobieta tak płakała po stracie bliskiej osoby. Jej szloch przeradzał się we wrzaski, te z kolei przeistaczały się w łkanie i dławienie by znowu wybuchnąć niczym wulkan. Trwało to czterdzieści godzin, bez przerwy. Nic nie jadła, nie wychodziła ze swojej sypialni i nie pozwalała się odwiedzać. Adrian był na skraju załamania. Nigdy się z czymś takim nie spotkał i zupełnie nie wiedział, co ma robić. W końcu, pomimo protestów matki, zadzwonił po pogotowie i sanitariusze zabrali ją do szpitala. Gdy Adrian wychodził z kliniki nawet lekarze i pielęgniarki płakali widząc rozpacz jego matki. On jednak nie uronił ani jednej łzy. Ojciec uważał, że łzy są oznaką winy i słabości.

Weronika Kuliberda zamknęła za sobą drzwi. Z początku wydawało się, że w ogóle syna nie zauważyła. Podeszła do wieszaka na ubrania, chodziła o lasce, ponieważ miała kłopoty z mięśniami, oparła ją i ścianę i próbowała zdjąć czarny płaszcz. Adrian podbiegł szybko do niej i pomógł. Dopiero wtedy spojrzała na syna. Chłopak starał się uśmiechnąć, ale jego oczy powiedziały matce wszystko. Wiedziała, że jej syn nie może patrzeć na twarz własnej matki. Wychudzoną, z plamami wątrobowymi, jej szczęka była odrobinę krzywa, jakby nie dość dokładnie nastawiono ją, gdy była złamana. Mimo wszystko Weronika położyła drżącą dłoń na policzku syna, pogłaskała go i uśmiechnęła się.

Gestem ręki poprosiła o laskę. Gdy chłopiec podał jej to, czego potrzebowała, zaczęła wolno iść w stronę salonu. Adrian szedł za nią w odpowiedniej odległości, żeby w razie jej upadku zdążył ją złapać. Obserwował jej wolno sunącą postać. Boże, była tak chuda, nogi miała krzywe, założyła jeszcze czarne rajtuzy i dopiero teraz można było stwierdzić jak cieniutkie ma łydki, niczym dwie zapałki mogące w każdej chwili pęknąć. Nosiła czarną spódnicę kończącą się poniżej kolan, czarną koszulę zapiętą pod samą szyję i tego samego koloru sweter. Mimo, że nosiła najmniejszy rozmiar ubrań to i tak wszystko na niej wisiało jak na tym wieszaku w korytarzu. Adrian podążał za nią wolno i zauważył, że matka trzyma w dłoni jakąś niewielką, ale grubą kopertę. Zmarszczył brwi, ale nic się na ten temat nie odezwał.

Weszli do salonu i Weronika usiała na swoim ulubionym skórzanym fotelu z westchnieniem ulgi. Chłopak zauważył charakterystyczny wdech, spazmatyczny i ciężki, co mogło świadczyć o tym, że parę minut temu znów płakała. Rozsiadła się i zamknęła na chwilę oczy.

– To może ja zrobię mamie herbaty? Musisz być strasznie zmęczona – odezwał się i zaczął iść w stronę kuchni.

– Poczekaj – wyszeptała. – Muszę ci coś powiedzieć… właściwie to ojciec chce ci coś powiedzieć. Ja nigdy bym się na to nie zdobyła.

Zaciekawiony Adrian usiadł naprzeciwko niej na kanapie. Oparł łokcie na kolanach, a na dłoniach położył głowę. Czekał. Musiał dokładnie usłyszeć każde słowo matki, a wiedział, że nie może głośno mówić. Podejrzewał, że w przeszłości miała jakieś problemy ze strunami głosowymi. Zapadła chwila ciszy. Chłopak nie popędzał jej, ale jego twarz stężała w skupieniu. Zmarszczył czoło, ale nie śmiał ponaglać matki. Widział, że spotkanie w sprawie testamentu bardzo nią wstrząsnęło. Dłonie drżały jej bardziej niż zwykle, ledwo mogła utrzymać laskę. Worki pod oczami jeszcze bardziej się uwydatniły, co świadczyło o tym, że jest blada. Jedna powieka jej skakała.

– Twój ojciec naprawdę ładnie urządził ten salon, nie sądzisz? – zapytała.

To pytanie tak zdziwiło Adriana, że przez chwilę nie miał pojęcia, co ma powiedzieć. Siedział z takim wyrazem twarzy, jakby zapomniał, że posiada dar mowy. Delikatnie potrząsnął głową, żeby powrócić do rzeczywistości, odchrząknął i powiedział:

– Tak, mamo, ten salon jest bardzo… eee… ładny.

– Tak, masz racje, kocham go prawie tak bardzo, jak twojego ojca. Mateusz zrobił każdy mebel własnymi rękoma. Teraz tylko ten salon mi po nim pozostał.

Rozejrzała się na wpół zamkniętymi oczami po pokoju. Rzeczywiście, był piękny i matka miała rację– tata zrobił to wszystko własnymi rękami. Począwszy od wielkiej trzydrzwiowej szafy w rogu pokoju, przez kanapę i trzy fotele, stół do kawy i podwieczorków, a skończywszy na drewnianej lśniącej podłodze i karniszach, na których wisiały śnieżnobiałe firanki. Jedyne, co kupił to telewizor i DVD.

Cały czas ściskała kopertę w dłoniach. Adrian nie wiedział, że ma jeszcze tyle siły, by złapać coś do tego stopnia mocno, żeby koniuszki palców jej zbielały. Bardzo go to zafrasowało. Czekał jednak cierpliwie.

– Kocham go – powtórzyła ochrypłym głosem.

– Mamo, nie płacz – poprosił – Dlaczego nie możesz przestać płakać? Jak to możliwe, że jeden człowiek może mieć w sobie aż tyle łez? Nie mogę już patrzeć jak wypłakujesz sobie oczy. Za każdym razem mam wrażenie, że ten żal w końcu cię zabije.

– Kochanie, nie wylałam jeszcze nawet połowy swoich łez – uśmiechnęła się do niego i wyciągnęła drżącą dłoń. Adrian szybko ją chwycił. – Ojciec zostawił ci coś… coś poza pieniędzmi.

– Słucham cię, cały czas.

– Musisz wiedzieć, że byłam temu przeciwna od samego początku. Darzyłam twojego ojca wielką miłością.

– Wyobrażam sobie.

– Nie, wcale nie. Nie możesz sobie tego wyobrazić. Jestem pewna, że coś takiego, tak silne uczucie zdarza się raz na milion. Twój ojciec zamierza ci wyjaśnić, dlaczego nie widziałeś mnie przez piętnaście lat swojego życia, a ja nie mogę nic na to poradzić.

– Dlaczego tak bardzo cię to przeraża? Co może być aż tak straszne?

Z jej oczu popłynęły łzy. Adrianowi ścisnęło się serce.

– Ojciec powiedział ci, że zmarłam przy porodzie, prawda?

– Tak. Co prawda nie wiem jak lekarze mogli się tak pomylić, nie mieści mi się to w głowie, a już tym bardziej twoja piętnastoletnia nieobecność, ale ważne, że wróciłaś. Nie przejmuj się…

– Nigdy nie chciałam was opuścić, ojciec też tego nie chciał, ale nie mieliśmy wyboru… on nie miał.

– Nie rozumiem…

– Właśnie on chce ci to dzisiaj wyjaśnić. Przez te piętnaście lat pomagałam twojemu ojcu pisać. Kosztowało mnie to wiele, jego zresztą też. Serce mu pękało, gdy mnie odwiedzał i jeszcze bardziej, kiedy okłamywał cię, co do powodu mojej nieobecności w twoim życiu.

– Mamo, zaczynasz mnie przerażać. Powiedz mi, co się stało. Jaką krzywdę ojciec ci zrobił?

Matka wyprostowała się w fotelu. Adrianowi wydawało się, że to niemożliwe, bo zawsze chodziła tak przygarbiona, jakby ktoś siedział jej na barkach. Teraz jednak jej twarz stężała z gniewu.

– Ojciec nigdy nie zrobił mi krzywdy! Przynajmniej my tak tego nie nazywaliśmy. Ja pomagałam mu pisać – zgarbiła się i zwiotczała. – Naprawdę robiłam to dla niego.

Adrian uklękną przed nią i nakrył jej dłoń swoimi. Jeszcze nie widział matki w takim stanie. Co ona przed nim ukrywała? Wydawało się jakby walczyła. Stara kobieta próbująca zachować prawdę dla siebie przeciwko zmarłemu pisarzowi, mistrzowi wymyślonych historii, z którego przez całe życie brał przykład, którego podziwiał. Wiedział, że matka nie ma szans. Ojciec, nawet, gdy nie żył, był od niej silniejszy.

– Co tata chce mi powiedzieć? – zapytał. – Co przede mną ukrywasz?

Nic na to nie odpowiedziała. Wargi jej drżały, ale wyciągnęła przed siebie dłoń z kopertą. Adrian delikatnie zabrał to, co należało do niego. Pod palcami wyczuł, że to książka, bardzo gruba książka.

III

Jednak nadal nie rozumiał, czemu matka tak bardzo drży za każdym razem, gdy jej wzrok pada na pomiętą i zniszczoną kopertę? Cóż takiego tam jest? To tylko książka. Całkiem możliwe, że ojciec dał mu jakąś swoja powieść, której jeszcze nie wydał. Powiedział mu kiedyś, że jeśli będzie chciał być pisarzem i jego prace będą dobre to pomoże mu wydać pierwszą książkę. Z racji tego, że brakło mu czasu dał mu ostatnią swoją powieść, żeby opublikował ją pod własnym nazwiskiem. Nie, to był głupi pomysł. Ojciec wiedział, że on nigdy nie posunie się do takiego oszustwa. Co się tam, więc kryje?

Zacisnął ręce na kopercie. Nie mógł dłużej czekać. Rozerwał ją nie zważając na jęk matki. Oczy rozszerzyły mu się z ciekawości i zdenerwowania. Przechylił delikatnie kopertę i na jego dłonie spadł… zeszyt. Najgrubszy zeszyt, jaki kiedykolwiek widział. Miał chyba ze czterysta stron i każda kartka zapisana była odręcznym pismem Mateusza. Przekartkował szybko całość. Na samym początku był krótki wstęp, ale postanowił na razie nie czytać ani jednego słowa. Musiał od matki usłyszeć, co w nim jest i dlaczego tak bardzo boi się, że on to przeczyta.

– To dziennik taty – poinformował.

Spojrzał na nią. Jeszcze u żadnej kobiety nie widział takiego strachu w oczach. Zaciskała dłonie i przygryzała wargi. Siedziała wyprostowana i sztywna jak struna, a wiedział, że to sprawia jej ból. Zachodził w głowę, dlaczego tak bardzo jest zdenerwowana.

– Powiesz mi, czego się tak boisz?

Przed długi czas milczała. Adrian zauważył, że z warg leci jej krew. Już chciał powiedzieć o tym matce, ale tym samym momencie otarła dłonią brodę i odezwała się:

– To jest pamiętnik ojca, mój drogi. Pisał go przez ostatnie lata. Dwa tygodnie między każdą książką. Uważał, że musisz poznać historie naszego wspólnego życia i musisz się dowiedzieć, dlaczego zniknęłam na prawie całe twoje życie.

– A ty uważasz, że nie powinienem tego czytać?

– Gdyby to ode mnie zależało, twoje oczy nigdy nie ujrzałyby tej koperty. Są tam opisane straszne historie i gdybym ci nie powiedziała, że to prawda to zapewne uznałbyś, że to kolejna wymyślona powieść ojca.

– Mamo, wiem, że ojciec nie miał lekko w życiu. Nieraz o tym wspominał, ale nie powiedziałaś mi, czemu tak bardzo walczyłaś ze sobą, żeby mi tego nie dać.

– Nie chciałam, żebyś znienawidził ojca po jego śmierci. Jesteś jeszcze zbyt młody i niedoświadczony. Nie zrozumiesz go. Proszę cię, oddaj mi tą książkę i spalmy ją.

Zastanowił się chwilę.

– Nie!

Matka zgarbiła się w fotelu. Jej głos stał się jeszcze cichszy i błagalny:

– Proszę cię. Niech pamięć o ojcu pozostanie taka, jak jest.

– Nie.

– Błagam…

– Muszę poznać prawdę. Jeśli jest coś, o czym nie wiem, w co wątpię, bo ojciec był ze mną szczery, to muszę się dowiedzieć. Nie możesz zabraniać mi takiej wiedzy.

Kobieta zaczęła ciężko oddychać. Adrian wstał i przeszedł za fotel, położył jej dłonie na ramionach.

– Mamo, uspokój się. Najprawdopodobniej nie znajdę tam nic ciekawego i tylko niepotrzebnie podnosi ci się ciśnienie. Wiesz, że musisz się oszczędzać… nie denerwuj się więcej.

– Nie rozumiesz – wydyszała.

– To ty nie możesz zrozumieć, że ojciec był ze mną całkowicie szczery. Opowiedział mi swoją historię.

Odwrócił się na pięcie i odszedł. Gdy przekraczał próg pokoju usłyszał jeszcze cichy szept matki:

– Dlaczego go okłamałeś, kochanie, trzeba było nic nie mówić? Nasz syn nic o nas nie wie.

IV

Adrianowi aż ciarki przeszły po plecach. Ton, którym wypowiedziała to zdanie… jeszcze nigdy nie słyszał go z ust własnej matki. Było w nim tyle żalu, obawy i złości. Uderzyło go też, że odkąd mieszkała z nimi nie widział, aby była zła. Gdy się tak nad tym głębiej zastanawiał doszedł do wniosku, że nie zauważył też, aby choć raz była wesoła. Zawsze z jej twarzy bił smutek. Dlaczego? Nie miał zielonego pojęcia. Nawet, gdy się uśmiechała było w tym więcej przygnębienia niż radości.

Wszedł po schodach i otworzył drzwi do swojego pokoju. Książka ojca nadal leżała na łóżku. Przekroczył próg pokoju i spojrzał na pamiętnik, który zaciskał w dłoni. Jedna mała książeczka sprowadziła tyle pytań i niejasności.

Położył się na łóżku, wyciągnął przed siebie nogi i podniósł książkę na wysokość oczu. Zmarszczył brwi. Czy da radę oddać ją matce? Poradzi sobie z ciekawością? Pozwoli by pytania pozostały bez odpowiedzi do końca jego życia? Szczerze w to wątpił. Nie byłby w stanie zrobić tego nawet dla matki. Kochał ją i cieszył się, że ma ją przy sobie, ale ciekawość była potężniejsza.

Wpatrywał się w pamiętnik jeszcze przez dziesięć minut. Wiedział już, co chce zrobić, ale jeszcze nie wiedział, co powinien. Był pewien jednego: jeśli ją otworzy i przeczyta pierwsze zdanie, nie będzie odwrotu. Pozna całą historie swojego ojca, a przynajmniej ją uzupełni (jeśli było coś do uzupełnienia).

W jego pokoju pojawiła się matka. Właściwie stała tam już od dłuższego czasu, ale Adrian nie zdawał sobie sprawy z jej obecności. Jej syn był pogrążony w myślach, a wtedy zawsze tracił kontakt z rzeczywistością… zupełnie jak jego ojciec. Gdy tworzył kolejną powieść i był w swoim świecie mógł obok niego przejechać pociąg, a on i tak by tego nie usłyszał. Po prostu nie istniało dla niego nic więcej poza akcją powieści. Natomiast teraz nic nie było ważniejsze niż niewielka książeczka z odręcznym pismem zmarłego.

Obserwowała go teraz i jedna jedyna łza pojawiła się w jej oku. Spoglądając na swojego jedynaka zdawało jej się, że widzi świętej pamięci męża. Gdy oddalali się w swoje światy byli do siebie tak podobni. Emanowała od nich taka sama siła i granica, jaka oddzielała ich od reszty ludzi była namacalna. Weronika wiedziała, że są jedyni w swoim rodzaju. Błąd! Teraz to jej syn jest jedyny w swoim rodzaju. Tego drugiego już nie ma. Gardło Weroniki ścisnęło się gwałtownie, ale łzy już jej się chyba skończyły… na razie. Patrzyła tylko na swoje dziecko i wiedziała, że za kilka dni może stracić go na dobre.

Zacisnęła wargi i delikatnie zamknęła za sobą drzwi pokoju.

V

Adrian w ogóle nie zarejestrował jej obecności. Leżał w tej samej pozycji jeszcze przez pięć minut od zamknięcia drzwi. Nagle poderwał się z łóżka. Rzucił pamiętnik na pościel. Spoczął on obok zakurzonej książki. Chłopak szybko przeszedł się po pokoju. Ciągle nie mógł się zdecydować. Dokładniej rzecz ujmując: ciągle nie mógł zaakceptować podjętej decyzji. Zwichrzył ręką włosy, przetarł oczy i jego wzrok spoczął na zdjęciu stojącym na biurku. Przedstawiało ono jego i ojca. Zostało zrobione niedługo po tym jak matka wróciła do domu. Ojciec zaprzestał wtedy pisania i to był jeden z niewielu wyjątków, gdy wpuścił ich do swojej pracowni. Wtedy matka zrobiła im zdjęcia. On siedział w fotelu swojego taty, a Mateusz stał za nim i trzymał dłonie na jego ramionach.

Chłopak zatrzymał wzrok na tej fotografii. Zacisnął wargi, podszedł do okna, zasłonił żaluzje i położył się na łóżku. Otworzył pamiętnik ojca na pierwszej stronie. Jedno zdanie, pomyślał, jedno zdanie i będę musiał przeczytać do końca… czy będę tego chciał czy nie.

– Mów, tato – poprosił. – Twoja ostatnia historia. Opowieść specjalnie dla mnie. Słucham…

Przewrócił jeszcze jedną kartkę i przeczytał:

„Musisz wiedzieć, synu, że nigdy nie chciałem by nasze życie, to znaczy moje i twojej matki, potoczyło się w ten sposób. Po prostu nie miałem wyboru…”

Rozdział drugi

Rok 1982

I

Nazywam się Mateusz Kuliberda lub John V. Bardziej odpowiada mi John, zawsze uważałem się za Pana V i mimo, że w późniejszych latach wydawałem pod własnym nazwiskiem to tworzyłem i zapełniałem kartki jako stary dobry Pan V.

Dlaczego zaczynam od tego okresu? Czemu rozpoczynam moją opowieść od czasu, gdy skończyłem trzynaście lat? Synu, mój synu, musisz zrozumieć, że wtedy dopiero zaczęło się moje życie. Zawsze egzystowałem w przeświadczeniu, że zaczynamy żyć dopiero wtedy, gdy doznamy poważnego wstrząsu emocjonalnego. Ten wstrząs działa jak budzik, najgorszy na świecie budzik. Wyrywa nas wtedy w okresu snu, jakim było błogie i beztroskie dzieciństwo i ukazuje nam świat we wszystkich możliwych barwach. Pierwsza rzecz, jaką widzimy po przebudzeniu odciska na nas piętno do końca życia. W moim przypadku była to krew. Dojdziemy jednak do tego. Chce ci opowiedzieć wszystko po kolei, żebyś spróbował zrozumieć.

Zacznijmy więc.

Skończyłem trzynaście lat i nigdy nie wierzyłem w to, że ta liczba jest pechowa. Tego samego roku miałem się przekonać, że niepotrzebnie śmiałem się ze wszystkich zabobonnych ludzi, którzy nie wstawali z łóżka w piątek trzynastego.

Niedługo po moich urodzinach, które obchodziliśmy hucznie, zresztą jak każde (był tort, kupa gości, klown, miliony prezentów, zabawa do upadłego i uśmiech na twarzach wszystkich), poszedłem do siódmej klasy. Wy teraz nazwalibyście to gimnazjum, ale wtedy czegoś takiego u nas nie było i nikt nie myślał nawet o jakichkolwiek zmianach w tym kierunku. Co roku u mnie w klasie jedna albo dwie osoby nie zaliczały semestru i zostawały w tej samej klasie, a na ich miejsce przychodziły inne, najczęściej ci, którzy niedawno wprowadzili się do Belianowa albo mieszkali we wsiach pod miastem.

W tym roku nie było inaczej. Jeden z moich przyjaciół, z którym później straciłem kontakt, nie przeszedł do następnej klasy. Był cholernie zdolny, ale jeszcze bardziej leniwy. Kurwa, jak ja chciałem mu przywalić, gdy dowiedziałem się, że będę musiał siedzieć z całkiem obcą osobą w następnej klasie. Wszystko, dlatego, że wplątał się w nieodpowiednie towarzystwo. Z tego, co wiem to do tej pory się to zdarza, prawda, synu? Wiemy coś o tym… ha ha. No, w każdym razie starsi koledzy nie podziałali na mojego przyjaciela pozytywnie. Alkohol, papierosy, niezliczony rok. Przez wakacje całkowicie straciliśmy kontakt, w roku szkolnym nie odzywał się do mnie w ogóle. Udawał, że mnie nie zna.

Jestem pewien, że było mu ciężko. Ludzie w naszej szkole strasznie traktowali tych, którzy nie zdali. Przezywano ich, śmiano się i nikt nie chciał z nimi rozmawiać. Uważano ich za głupków i nikt nawet nie starał się, aby wyrażać swoją opinię ściszonym głosem. Mój przyjaciel i jego koledzy na wszystkie te poniżenia odpowiadali siłą. Mój kumpel, miał na imię Kuba, odpowiadał czasami tak szczerze i otwarcie, że miał przez to kłopoty. Któregoś razu, właśnie za pobicie został wyrzucony ze szkoły, a tydzień później wyjechał z rodzicami z miasta i już nigdy go nie spotkałem. Od czasu do czasu odpowiedział na mój list, ale w końcu zrozumiałem, że nie chce utrzymywać ze mną kontaktu.

Po co ci o tym opowiadam? Bo od tego wszystko się zaczęło. Z chwilą, gdy mój przyjaciel opuścił miasto, do jego starego domu wprowadziła się Anna… Boże, tak dawno nie wymawiałem ani nie pisałem tego imienia (jeśli nie spostrzegłeś, żadna z bohaterek moich książek nie ma tak na imię, a niedługo dowiesz się, dlaczego), wydawać by się mogło, że minęły całe wieki. W każdym razie wszystko zaczęło się pewnego słonecznego dnia…

II

To był początek siódmej klasy. Jak zwykle na rozpoczęciu roku: najpierw siedzieliśmy w klasie i czekaliśmy na nauczycielkę, żeby potem iść parami na apel, a z apelu z powrotem do klasy. Co najmniej trzy godziny nudy i nic nie zapowiadało, żeby w tym roku było inaczej… przynajmniej tak mi się wydawało.

Z samego rana, ubrany w białą galową koszule i spodnie od garnituru szedłem do szkoły. Mimo, że była ósma rano temperatura wynosiła już dwadzieścia stopni i ani grama wiatru. Po drodze widziałem kilku kolegów z klasy, ale nie przystanąłem gdy mnie wołali, ani ja nie chciałem zwrócić na siebie uwagi kumpli, którzy mnie nie zauważyli. Wcisnąłem spocone dłonie do kieszeni spodni, głowę spuściłem w dół i brnąłem nadąsany do szkoły. Nie czekało tam na mnie nic dobrego. Kuba nie będzie już mógł mnie rozśmieszać na nudnych lekcjach matematyki, nie będę mógł widzieć jak zaczepia dziewczyny i rozmawia z nimi na korytarzu (zawsze zazdrościłem mu bezpośredniości). Miałem teraz siedzieć sam przez cały rok szkolny i nie bardzo mi się to podobało.

Mijałem kamienice i podwórka, koszula zaczęła lepić mi się już do pleców. Wyjąłem zmiętą i przepoconą chusteczkę z kieszeni i otarłem spocone czoło i kark. Tego ranka dostrzegłem tylko jeden plus: w szkole było przynajmniej chłodniej. Idąc widziałem jak matki całują swoje dzieci na pożegnanie i krzyczą za nimi, żeby wpuściły koszule w spodnie. Pociechy odpowiadały tylko machnięciem ręki i już dołączały do swoich kolegów, żeby kilka sekund później zniknąć za rogiem. Niektóre dziewczyny czekały na pobliskich huśtawkach na swoje koleżanki.

Szedłem wydeptaną drogą i patrzyłem na moje, coraz bardziej, zakurzone buty. Przypomniało mi się jak mama nakazała mi iść tylko ulicą… żebym tylko nie zabrudził pantofli, bo będę wyglądał jak fleja i starsze koleżanki będą się ze mnie śmiały. Dzisiaj jakoś mnie to nie obchodziło. Pierwszy raz szedłem tą drogą sam i zupełnie nie wiedziałem co mam robić. Po prostu mi się nudziło. Kuba zawsze mnie rozbawiał, gadaliśmy o głupotach i śmialiśmy się całą drogę. Zazwyczaj nie wiedziałem kiedy przekraczałem próg szkoły. Teraz ścieżka zdawała się cały czas wydłużać i wydłużać. Nie miałem nawet o czym myśleć.

Tak właśnie przebyłem drogę do szkoły. Nadąsany i smutny.

W klasie było jak w ulu. Wszyscy krzyczeli, puszczali samoloty. Dziewczyny biegały za chłopcami. Wyłowiłem kilku swoich bliższych kolegów i zacząłem iść w ich stronę. Gdy byłem mniej więcej w połowie drogi w oczy rzuciła mi się dziewczyna. Gdyby nie stała sama pod tablicą, ze spuszczonymi wzdłuż ciała rękami i wystraszoną miną, zapewne nie zwróciłbym na nią uwagi. W tym stroju nie wyróżniała się absolutnie niczym. W mojej szkole była zasada, że na uroczystości wszystkie dziewczyny mają być ubrane w takie same stroje (niebieskie spódniczki do kolan i białe galowe koszule z krótkimi rękawami), a włosy muszą mieć zaplecione w warkocze. Dzięki temu wszystkie wyglądały dla mnie absolutnie tak samo. Zerknąłem na nią przelotnie, ale nie przystanąłem, aby się przywitać. W głowie pojawiła mi się myśl, że to ona mogła zająć miejsce mojego przyjaciela. Nie polubiłem jej.

– Cześć, Mateusz, jak tam wakacje?– przywitał mnie kolega, który zajmował ławkę obok mnie.

Miał na imię Jacek. Był wysoki i chudy, miał rude włosy, ostrzyżone na jeża i mnóstwo piegów na twarzy. Zawsze wydawał mi się zabawny.

– Cześć, Jacek – powitałem go podając mu dłoń jako pierwszemu, a później pozostałym osobom, które znajdowały się w tej grupce. – Minęły mi całkiem nieźle. W sumie nie było tak nudno z rodzicami, a jak tam twoje?

– Siedziałem całe dwa miesiące w domu, rodzice nie dostali urlopu.

– Szkoda. A jak tam u was? – zwróciłem się do innych.

Odpowiedzi wszystkich prawie w stu procentach przypominały moją. W sumie nie było się czemu dziwić. Jak inaczej można podsumować wakacje w dwóch zdaniach? Ja widziałem tylko dwie opcje: „Było fajnie” albo „Było beznadziejnie, nigdzie nie byłem”. Ta druga była rzadziej używana, ponieważ mogła wywołać fale wstydliwych i kłopotliwych pytań, a nie każdy lubił na nie odpowiadać.

Zajęliśmy się rozmową o szkole i tego czy będą w tym roku męczyć nas bardziej niż w poprzednich, ale nie mieliśmy zbyt wiele czasu na rozstrzyganie tej kwestii, ponieważ dwie minuty później pojawiła się nasza nauczycielka i błyskawicznie ustawiła nas w parach. Nie było to w końcu takie trudne, bo każdy stał w parze ze swoim kolegą bądź koleżanką z ławki. Stanęła w drzwiach i sprawdziła czy wszyscy są ustawieni.

– Mateusz, ustaw się z nową koleżanką! Teraz będziecie siedzieć razem w ławce —poinformowała mnie pokazując na osobę stojącą za moimi plecami.

W klasie rozległ się cichy, złośliwy chichot, a kilku chłopaków zagwizdało. Odwróciłem się zaskoczony i trochę niepewny i zdałem sobie sprawę, że za moimi plecami stoi dziewczyna, którą zauważyłem na samym początku. Ta cicha i nieśmiała. Więc jednak nie myliłem się– ona miała dosłownie zająć miejsce mojego przyjaciela.

Stanąłem na samym końcu kolumny uczniów. Dziewczyna podeszła, lecz nie odezwała się do mnie ani słowem. Cały czas miała spuszczoną głowę, ale zauważyłem, że lekko się zarumieniła. Z początku kolumny odwrócił się Jacek, puścił do mnie oko i uśmiechnął się złośliwie. Już wiedziałem co będę miał przez najbliższe kilka dni. Siedzę z nową dziewczyną w ławce, a to znaczyło, przynajmniej w ich mniemaniu, że się w niej co najmniej zakocham. Westchnąłem i w tym samym momencie ruszyliśmy na salę gimnastyczną.

W drodze mijaliśmy inne klasy. Przywitałem się z kilkoma kolegami. Kilku też puściło do mnie oko… oczywiście wiedziałem co to znaczy. Nasza klasa mieściła się na parterze szkoły, a to znaczyło, że mamy całkiem blisko do sali gimnastycznej i zdążymy usiąść na nielicznych ławkach, które są tam wystawione. Inne klasy musiały stać w tej duchocie. Przemowy dyrektora przeważnie trwały długo i jeśli doliczyć późniejsze przedstawienie, wychodziło, że ci stojący mieli naprawdę przechlapane. W każdej klasie były oczywiście dzieci mieszkające na wsi i niektórzy z nich nie brali sobie do serca wykładów nauczycieli dotyczących higieny osobistej. W takich przypadkach nie tylko ci, którym nie udało się usiąść na ławce modlili się, aby to wszystko skończyło się jak najszybciej.

Weszliśmy na sale gimnastyczną. W pomieszczeniu o długości sześćdziesięciu metrów i wysokości jakichś piętnastu na parkiecie stało już całe grono pedagogiczne i dwie albo trzy klasy. Hałas jaki robili był straszny i na dłuższą metę męczący. Znajdowałem się pośrodku. Z przodu gwizdali i krzyczeli uczniowie, którzy dopiero co znaleźli się na sali, a z tyłu darli się ci, którzy jeszcze do niej na dobre nie weszli. Nauczyciele stali pod przeciwległą ścianą, rozmawiali ze sobą i nie robili nic, aby uspokoić uczniów.

– Boże, jak tutaj głośno – odezwała się wreszcie dziewczyna stojąca obok mnie.

Po raz pierwszy uniosła głowę do góry i gdy na nią spojrzałem, zauważyłem, że jest całkiem ładna. Miała długie ciemnoblond włosy kończące się poniżej ramion, kształtną buzie o rumianych policzkach i wielkie zielone oczy. Uśmiechnęła się do mnie nieśmiało i zauważyłem małe białe zęby. Uniosłem do góry brwi, a ona, nie wiedząc co ma znaczyć ta reakcja, zarumieniła się i z powrotem spuściła głowę. Szturchnąłem ją łokciem chcąc, żeby znów na mnie spojrzała. Gdy to zrobiła, powiedziałem:

– Tutaj zawsze tak jest, można się przyzwyczaić… no dobra, nie można, ale z czasem nauczysz się to ignorować. Tak w ogóle to jestem Mateusz, a ty?

– Ja jestem Anna i… chyba będziemy razem siedzieć przez najbliższy rok – uśmiechnęła się do mnie.

Uścisnęliśmy sobie ręce. To była nasza pierwsza rozmowa, a odbyliśmy ich około miliarda, a może i dwóch.

Nasza nauczycielka, gruba, niska i przygarbiona z krótkimi, przetłuszczonymi, czarnymi włosami wskazała nam podłużną ławkę, na której mamy usiąść poczym oddaliła się pod przeciwległą ścianę, zapewne po to, żeby porozmawiać ze swoimi koleżankami.

Jako jeden z niewielu usiadłem. Rozpiąłem jeden guzik mojej koszuli i zacząłem się wachlować otwartą dłonią. Anna rozejrzała się wokoło, ale nie znała tutaj zapewne nikogo prócz mnie, więc, chcąc nie chcąc, usiadła obok na ławce. Była wyprostowana, ręce położyła na kolanach i patrzyła przed siebie z poważną miną. W porównaniu ze mną, rozwalonym niedbale, ochładzający się dłonią z nieszczęśliwą miną, wyglądała tak… posągowo.

– Nie musisz siedzieć tak sztywno – powiedziałem do niej.

Mógłbym się założyć, że moja twarz też stała się lekko czerwona. To Kuba był ekspertem w rozmawianiu z dziewczynami. Ja nigdy nie wiedziałem co mam powiedzieć i zawsze czułem się jak idiota. Jednak w jej przypadku nie zapominałem języka w gębie. Zrobiło mi się co prawda gorąco i zacząłem się pocić, ale nie miałem pustki w głowie. Może to dlatego, że wiedziałem, że nie zna tutaj nikogo i mnie nie spławi. Pomagał jeszcze fakt, że miała siedzieć ze mną w jednej ławce. Inne dziewczyny, przeważnie te ładne, miały na pęczki chłopaków, którzy się za nimi uganiali, więc dać kosza komuś takiemu jak ja, to dla nich żaden problem. W jej przypadku byłem całkowicie pewny, że nic złego się nie stanie.

Anna lekko się zgarbiła i wytarła spocone dłonie w krótką spódniczkę. Zerknęła na mnie, a potem wypuściła powietrze z płuc z głośnym świstem i roześmiała się. Wtedy uznałem, że się przeliczyłem– jednak mój język wybrał się gdzieś na przechadzkę i zupełnie nie wiedziałem co mam powiedzieć. To nie był rodzaj śmiechu, który miał mnie wyszydzić. Był szczery, wesoły i wskazywał na to, że jego właścicielka śmieje się bardziej z siebie niż ze mnie, ale mimo to odebrało mi mowę.

– Tak lepiej?– zapytała.

Siedziałem cicho, próbując gorączkowo coś wymyślić. Pot spływał mi po policzkach. Starłem go szybko. Jeszcze by pomyślała, że płacze. Przekrzywiła lekko głowę patrząc na mnie i czkając na odpowiedź. Kosmyk włosów opadł jej na twarz i odgarnęła o niedbałym ruchem ręki w tym samym momencie, w którym otwierałem usta, żeby cos powiedzieć. Efekt był taki, że z powrotem je zamknąłem.

– Zawsze jesteś taki nieśmiały? Rozumiem, że ja się tak zachowuje, bo nie znam tutaj nikogo, ale ty? Chyba, że po prostu nie chcesz ze mną rozmawiać.

Odwróciła głowę w drugą stronę. I przez dwie minuty nie powiedziała ani jednego słowa, nawet na mnie nie spojrzała.

– Chce z tobą rozmawiać! – wyrzuciłem z siebie trochę ostrzejszym tonem niż zamierzałem, ale w panującym tutaj rozgardiaszu chyba tego nie dosłyszała.

Odwróciła się jednak w moją stronę… i czekała. Czekała, a ja znowu nie wiedziałem co mam powiedzieć. Czułem się przyciśnięty do ściany, atakowany.

– Jak się czujesz w nowej szkole?– wypaliłem i odruchowo walnąłem się otwartą dłonią w czoło.

Chyba rozpoznała co chciałem wyrazić tym gestem, bo znów zaczęła się śmiać. O dziwo, tym razem dodało mi to pewności siebie. Obserwując ją, na moją twarz wypłynął uśmiech, który przerodził się w szczery chichot.

– Dobra, widzę, ze jednak chcesz ze mną porozmawiać, ale się denerwujesz.

– Zawsze tak mam i nie mogę nic na to poradzić – zwierzyłem się i poczerwieniałem jeszcze bardziej.

– Dobra, popracujemy nad tym. Będziemy razem siedzieć, więc mogę ci poradzić, byś traktował mnie raczej jak chłopaka. Odzywaj się do mnie w taki sam sposób, będzie ci łatwiej.

– Nie wiem czy to dobry pomysł. Z moim poprzednim sąsiadem z ławki przeważnie się wyzywaliśmy.

– Dobra, debilu, możesz mnie traktować jak swojego kumpla. Pasuje? – uśmiechnęła się.

W tym samym czasie dyrektor stanął przy mikrofonie i kazał się wszystkim uspokoić. Minęło trochę czasu nim wszyscy znów odnaleźli swoje klasy i usiedli na ławkach. Kolejne minuty zajęło im zapanowanie nad potokiem słów, który wylewał się z ich ust. Dyrektor cierpliwie czekał cały czas powtarzając, żeby zajęli już swoje miejsca. W końcu zapadła cisza i rozpoczęła się długa przemowa. Już po kilku pierwszych minutach wszyscy ziewali i nawet nie próbowali tego ukryć. W ogóle nie słuchaliśmy co ma do powiedzenia, a on musiał o tym wiedzieć. Mimo to kontynuował i przynudzał jeszcze bardziej. Później zaczęło się przedstawienie. Była w nim mowa o wakacjach, ale dokładnie nie słuchałem. Jak zwykle byłem pogrążony we własnych myślach i fantazjach. Muszę, ci powiedzieć, że mieliśmy strasznie niewygodne ławki. Chyba już wolałbym stać… zresztą, nieważne.

Jakieś półtorej godziny po rozpoczęciu przemowy, wróciliśmy do klasy. Teraz nie było już śmiechów i rzucania wszystkim co popadnie. Każdy posłusznie usiadł w swojej ławce, razem ze swoim sąsiadem. Anna nie odezwała się do mnie słowem odkąd zaczęła się akademia, ale gdy siadała w ławce uśmiechnęła się nieznacznie. Zauważyłem, że koledzy i koleżanki zerkają na nas od czasu do czasu. Nie przejąłem się tym jednak, bo wiedziałem, że nie chodzi o mnie. Przez kilka następnych dni to moja nowa koleżanka miała być obiektem plotek i być może drwin na szkolnych korytarzach.

Gdy wszyscy wygodnie usiedli i wyjęli notesy do pisania, nauczycielka zamknęła drzwi i hałas panujący na korytarzu stał się prawie niesłyszalny. Przygarbiona podeszła do swojego biurka i zaczęła grzebać w szufladach. Pewnie nie mogła znaleźć planu lekcji.

– Jak wam się udały wakacje? – rzuciła pytanie od niechcenia nie podnosząc głowy i nie przerywając poszukiwań. Wiedzieliśmy, że jej to nie interesuje.

– Dobrze – odpowiedziała chórem klasa.

Nie skomentowała naszej odpowiedzi. Zamiast tego wyjęła z szuflady kartkę papieru i podyktowała nam plan. Już na samym początku zauważyłem, że w tym roku będzie więcej godzin. Notowałem skrótowo, a komentarze wychowawczyni prawie do mnie nie docierały. Więcej uwagi poświęcałem kartce Anny niż swojej. Miała bardzo ładny charakter pisma. Już wiedziałem od kogo będę brał lekcje. Miałem tylko nadzieję, że uczy się sumiennie i notuje wszystko co jest dyktowane. Gdy brałem lekcje od Kuby to nie dość, że nie mogłem się doczytać tego, co tam nabazgrał to jeszcze później okazywało się, że tak naprawdę nie mam połowy notatek i prac domowych. Później dostawaliśmy identyczną ocenę z zeszytów. Cholera, tęskniłem za nim.

Po zapisaniu planu na ten tydzień, powiedziane zostało jeszcze kilka słów o tym, żebyśmy się jutro wszyscy przygotowali do szkoły, nie zapomnieli wziąć jedzenia i puszczono nas do domu. Wyszedłem stamtąd z nieskrywaną ulgą. Już zaczynało mnie to wszystko męczyć. Chciałem być już w domu, zdjąć tę beznadziejną koszule i niewygodne spodnie i dokończyć moje opowiadanie. Przystanąłem na głównych schodach i rozpiąłem dwa guziki swojej koszuli. Była tania i nie przepuszczała powietrza. Mogłem się tylko domyślać jak ładnie pachnę. Zasłaniając oczy przed słońcem zszedłem po schodach i skierowałem się do domu. Po drodze myślałem o Kubie i Annie. Byłem ciekaw czy w najmniejszym nawet stopniu zastąpi mi przyjaciela.

Nie wiedziałem, że ten rok miał być najlepszym i zarazem najgorszym rokiem mojego życia ukoronowanym utratą reszty dzieciństwa.

III

Muszę ci powiedzieć, synu, że sam się sobie dziwiłem. Wspólny język z Anną znalazłem już w pierwszy dzień szkoły. Jednak nie będę bliżej przybliżał ci pierwszych dni naszej znajomości, bo to nie jest okres mojego życia, który musisz znać szczegółowo. Z całej siódmej i ósmej klasy należy zwrócić uwagę tylko na późniejszy okres mojej znajomość z Anną. Czytając następne rozdziały zauważysz bardziej drobiazgowe i szczegółowe opisy miejsc, zdarzeń i ludzi, którzy, w mniejszym lub większym stopniu, wpłynęli na moje życie. Gdy byłem dzieckiem najważniejszy dla mnie był ten okres. Można powiedzieć, że od niego wszystko się zaczęło.

Jak już wcześniej wspomniałem, szybko zaprzyjaźniłem się z moją nową sąsiadką z ławki. Po miesiącu byliśmy praktycznie nierozłączni. Była jedyną dziewczyną w moim życiu, z którą potrafiłem rozmawiać i nie zorientować się, że mijają całe godziny. Ucierpiała na tym moja punktualność. Spóźniałem się do domu (w dniach szkolnych przeważnie jadałem zimne obiady), gdy spotykaliśmy się codziennie rano w naszym miejscu, spóźnialiśmy się także do szkoły. Na początku kumple się nabijali i dokuczali mi z powodu mojej przyjaciółki. Po kilku tygodniach jednak kpiny przycichły aż w końcu w ogóle nie docierały do moich uszu. Nauczyciele też jakoś przymykali oko na nasze spóźnienia. Podejrzewałem, że to dlatego, że Anna cieszyła się powszechną sympatią w pokoju nauczycielskim.

Moment, w którym poznałem bliżej życie rodzinne Anny miał miejsce na samym początku października.

Pierwszy deszczowy dzień. W ciągu jednej zaledwie nocy niebo przykryła niepoliczalna ilość chmur. Zupełnie tak, jakby do kubła z jaśniutką niebieską farbą wlał kilka butelek czarnego pigmentu. Wstałem jak zwykle o piątej trzydzieści rano, żeby chociaż odrobinę popisać. Prawie całe popołudnia spędzałem z przyjaciółką, a wieczorem siedziałem nad lekcjami i oglądałem telewizje. Na pisanie jakoś brakowało siły. Dlatego postanowiłem wstawać godzinę wcześniej niż normalnie. Codzienne pisanie weszło mi w krew bardzo szybko. Tą cechę odziedziczyłem chyba po matce. Jak wiesz, synu, twoja babcia pisała mało popularne romanse, które sprzedawano w kioskach. Nie było to nic wielkiego, ale uszczęśliwiało ją i dostawała tyle pieniędzy, ile potrzebowaliśmy.

Tak, więc i tego ranka zerwałem się z łóżka i usiadłem przy biurku. Wyjąłem z szuflady jeszcze nieskończone opowiadanie, wziąłem długopis. Zastanowiłem się chwilę nad dalszym ciągiem akcji, przytknąłem długopis do kartki i… nie nakreśliłem ani jednego słowa. Zmarszczyłem brwi i spojrzałem w niebo. Ulica była cała mokra, woda wylewała się przez krawężniki i wszędzie było pusto. Zupełnie jakby przez noc wszyscy umarli. Nikt nie szedł do pracy, nie wypuszczał psa na dwór ani nie szedł do sklepu po pieczywo. Huśtawki stojące na podwórku przez naszym blokiem kołysały się smętnie, a ich skrzypienie przypominało jakąś bardzo powolną i smutną piosenkę. Piaskownica przypominała teraz bagno, a koniki i zjeżdżalnia odstręczały bardziej niż zwykle. Wiatr targał drzewami z taką siłą, jakby chciał je wyrwać z korzeniami.

Rozejrzałem się po pokoju. Zapalona na biurku lampka rzucała złowrogie cienie na wszystko co znajdowało się w moim pokoju. Szafa na ubrania, dwie komody, z której dwie dolne szuflady, do czego nie chciałem się nikomu przyznać, były zapchane zabawkami z dziecięcych lat. Niebieskie ściany przypominały teraz ciemny granat, koszyk z piłkami stojący w rogu pokoju wyglądał jak potwór z na wpół otwartą paszczą, w której były głowy dzieci. Kilka kropel stuknęło w moje okno. Byłem tak spięty, że aż podskoczyłem. Wyobraźnia w takich chwilach zawsze wymykała mi się spod kontroli. Wyłączyłem lampkę i wskoczyłem szybko do łóżka. Postanowiłem dzisiaj przeczekać tą godzinę. Po raz pierwszy wpadło mi do głowy, że to będzie zły dzień.

Pomyślałem o Annie. Ciekawe czy w ogóle weźmie płaszcz przeciwdeszczowy? Znając jej beztroskość, pewnie zapomni.

Boże, synu, jak ja kochałem jej przysposobienie do świata i życia.

Godzinę później, moja mama przyszła do mojego pokoju. Była już przyzwyczajona do tego, że pisze co rano, więc po prostu wpadła do pokoju i wypowiedziała słowa w stronę pustego biurka. Gdy zdała sobie sprawę, że krzesło jest puste, rozejrzała się po pokoju. Ja naciągnąłem kołdrę na oczy i w jakiś dziecinny sposób miałem nadzieję, że mnie nie zauważy i pozwoli mi dzisiaj nie iść do szkoły. Nadal byłem zdania, że taka pogoda nie wróży nic dobrego.

Stanęła na środku pokoju, ja zsunąłem odrobinę kołdrę, żebym mógł ją widzieć. Podparła ręce na biodrach i patrzyła na mnie rozbawiona. Była starszą kobietą, choć w moich oczach nadal przypominała młodą, pełną życia dziewczynę. Włosy, blond lekko przyprószone siwizną i pofalowane upięła w kiepski i nieelegancki kok (byle tylko się trzymał, zawsze powtarzała). Miała na sobie zielony golf i szare spodnie. Okulary w okrągłych oprawkach zsunęła na sam koniec nosa i uśmiechnęła się w moją stronę. W półmroku nie było tego widać, ale na twarzy miała pełno zmarszczek, szczególnie koło oczu i w kącikach ust. Po prostu uwielbiała się śmiać. Była najweselszą kobietą jaką znałem.

Kochałem twoją babcie.

– Czemu nic dzisiaj nie pisałeś? – zapytała łagodnym głosem.

Nic na to nie odpowiedziałem. Może miałem cichą nadzieję, że jednak mnie nie zauważyła i sobie pójdzie, dając mi spokój i pozwolenie na małe, niewinne wagary. Nie odeszła jednak.

– Tobie też pogoda nie odpowiada?

Boże, ona znała mnie jak zawartość swojej własnej kieszeni swoich ulubionych, spranych jasnoniebieskich dżinsów.

Nadal nic nie odpowiedziałem. Pamiętam, że sobie myślałem: „Idź stąd, zostaw mnie w spokoju. Dzisiejsza pogoda będzie katem wszystkich, którzy wyjdą z domu.”

– Ja też nie napisałam dzisiaj ani słowa – kontynuowała, a ja wiedziałem w co gra.

Będzie mi się zwierzać w ten sposób. Tym cichym, spokojnym, kojącym i usypiającym głosem, żeby później gwałtownie mnie rozbudzić. To była jej ulubiona metoda wyciągnięcia mnie z łóżka. Co z tego, że traciła na to dziesięć minut, przynajmniej wprawiało ją to w dobry nastrój.

– Utknęłam w momencie…

– Dobra, wstaje. Wygrałaś.

Wyskoczyłem spod pościeli i na moim ciele od razu pojawiła się gęsia skórka. Wstrząsnęło mną, mimowolnie ugiąłem kolana i próbowałem otulić się rękami. Oczywiście nie pomogło i jak najszybciej naciągnąłem na siebie spodnie i bluzę.

Muszę ci powiedzieć, że ciekawym zjawiskiem jest to jak postrzegają siebie czternastoletnie dzieci, a jak już ten sposób się zmienia gdy mamy osiemnaście lat. Mnie było wszystko jedno jak się ubiorę do szkoły, a obserwowałem kiedyś kolegę z liceum. Szykował się do szkoły chyba z pół godziny, przymierzał kilka par spodni i założył chyba wszystkie koszule jakie miał w szafie. Później przez dziesięć minut układał włosy. Ja w siódmej klasie nawet bym nie pomyślał, żeby użyć czegokolwiek do włosów.

Zszedłem na śniadanie, ale zjadłem tylko jednego z trzech naleśników, a herbaty nawet nie tknąłem. Wróciłem do swojego pokoju po plecak. Zerknąłem jeszcze raz w okno. Krajobraz niewiele się zmienił, pojawiło się na nim tylko kilkoro dzieci, jeden pies przybłęda i dwóch rodziców, którzy wtulili głowy w swoje ramiona i szli szybkim krokiem pod parasolami w konkretne miejsca nie oglądając się wokoło.

Westchnąłem i niechętnie zszedłem na dół. Zostało mi tylko dziesięć minut do spotkania z Anną. To mnie zmotywowało. Wpadłem do korytarza i narzuciłem na siebie foliowy płaszcz przeciwdeszczowy. Już otwierałem drzwi kiedy coś mi się przypomniało. Odwróciłem się i zobaczyłem mamę.

– Nie mamy jeszcze jednego takiego płaszcza? – zapytałem.

Uśmiechnęła się do mnie, podeszła do szafki i wyjęła jeszcze jeden egzemplarz. Był podobny do mojego tylko, że niebieski i wygnieciony.

– To nie będzie taki zły dzień, zobaczysz – pocieszyła mnie.

Wsadziłem płaszcz do plecaka, zarzuciłem kaptur na głowę i wyszedłem na deszcz.

Wychodząc na dwór odruchowo przytrzymałem kaptur. Wiatr od razu uderzył, pozbawiając mnie tchu. Pamiętam, że było bardzo zimno i nie miałem najmniejszej ochoty iść do szkoły. Jedynym powodem, dla którego nie udawałem dzisiaj żadnej choroby było to, że Anna miała na mnie czekać w naszym miejscu i mieliśmy odbyć naszą pierwszą poważną rozmowę.

Przeszedłem między kilkoma blokami. Znajdowało się za nimi boisko do gry w piłkę nożną, a nieco dalej, pod wierzbą płaczącą stała ławka. Czasem denerwujące i na swój sposób zabawne było to, że owa wierzba latem dawała zbawienny cień, a jesienią zapewniała niezły prysznic. Czasem zastanawiałem się, po co stawiać ławkę pod drzewem, skoro nawet nie ochroni cię przed deszczem?

Zobaczyłem ją już z daleka i uśmiechnąłem się, pierwszy raz tego dnia. Jak się później okazało, to był ostatni szczery uśmiech na jaki się zdobyłem przez następne kilkanaście dni. Stała pod drzewem w tej swojej cienkiej kurtce ze sztruksu, brązowych spodniach, które z tyłu były mokre do połowy łydek, pod malutką parasolką i było jej chyba tak zimno, że nawet nie czuła jak woda z parasolki spada jej na plecy. Podbiegłem do niej szybko i nakryłem ją płaszczem, który dała mi mama. Zaskoczona odwróciła się.

– O, nie słyszałam jak podszedłeś – szczękała zębami, była blada, a wargi miała sine.

Pamiętam, że zawsze było jej zimniej niż innym i była naprawdę słabego zdrowia.

– Jak twój ojciec mógł wypuścić cię w takim stroju? – zapytałem. – Zobacz, jak ty wyglądasz?!

Nic na to nie odpowiedziała. Nadal szczękała zębami i przytrzymała płaszcz, żeby wiatr go z niej nie zwiał. Patrzyła na mnie w jakiś dziwny sposób. Nie potrafiłem tego rozszyfrować.

– Czy… czy możemy dzisiaj nie iść do szkoły? – wyjąkała. – Nie chce się tak pokazywać ludziom, już i tak się mnie czepiają, a teraz jeszcze będą kpić.