Towarzysz - Krzysztof Lip - ebook

Towarzysz ebook

Krzysztof Lip

3,0

Opis

Piotr Tarski w jednej chwili traci wszystko; kochającą żonę, nienarodzone dziecko i co najważniejsze chęci do życia. Zabiera mu to człowiek, którego nikt nie potrafi wyśledzić.
Gdy pewnej nocy śni mu się dom, w którym znajduje się domniemany zabójca nie czeka ani chwili. Wyrusza w to miejsce i wypełniony chęcią zemsty zabija mordercę.
Od tego momentu jego życie zmienia się diametralnie. Poczucie zadośćuczynienia, zmienia się w koszmar, który z każdym dniem przybiera na sile.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 201

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (2 oceny)
0
1
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Krzysztof Lip

TOWARZYSZ

© Copyright by Krzysztof Lip & e-bookowo

Projekt okładki: Krzysztof Lip

Korekta: Dagmara Magryta

 

 

ISBN 978-83-7859-545-8

 

 

 

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2015

Konwersja do epub

 

 

 

W więziennej izolatce, w ciemnym kącie siedzi na ziemi mężczyzna. Opierający się o zimne betonowe ściany trzyma mocno kolana przy brzuchu i nerwowo kołysząc się w przód i w tył bez ustanku powtarza te same słowa:

– Głupcy! Zginiecie wszyscy!

Młody strażnik więzienny przechodzący obok jego drzwi zerknął do środka i nie mogąc już go dalej słuchać, uderzył pałką w metalowe drzwi krzycząc:

– Zamknij się wreszcie!

– Ty zginiesz jako pierwszy, zobaczysz.

Strażnik od razu zamilkł i wycofał się od jego celi. Wtedy otwarły się drzwi prowadzące na główny korytarz i wyłonił się z nich drugi strażnik, a zaraz za nim weszło pięciu bardzo dobrze uzbrojonych policjantów z oddziału specjalnego.

– Już czas – powiedział.

– Wreszcie – odpowiedział im z wyraźną ulgą młody strażnik i zaczął otwierać drzwi do celi więźnia.

Policjanci wycelowali broń w drzwi izolatki i uważnie towarzyszyli otwierającemu drogę do więźnia.

– Ręce przed siebie! – krzyknął do więźnia starszy ze strażników. – Daj nam tylko powód, a nie zawahamy się ani chwili.

Ostrożnie weszli do środka. Na ręce i nogi założyli mu kajdany i dopiero teraz z ulgą w głosie rozkazali iść ze sobą.

– Gdzie idziemy? – zapytał ich więzień. – Lepiej zostawcie mnie tutaj.

– Jeśli miałoby to ode mnie zależeć – odpowiedział mu młodszy strażnik. – To zgniłbyś tutaj do końca swoich dni. Bez jedzenia, bez picia – tylko na to zasłużyłeś.

Prowadzili go korytarzami, na których stało mnóstwo policjantów. Każdy chciał go zobaczyć i wyrazić swoją nienawiść. Jedni pluli na niego, inni wygrażali się, że zajmą się nim, gdy tylko nadarzy się okazja. Nikt nie miał litości dla tego trzydziestoletniego, niczym z pozoru nie wyróżniającego się, mężczyzny.

Gdy doszli do sali przesłuchań, posadzili go na krześle i upewniając się, że jego kajdany są dobrze zapięte bez słowa wyszli pozostawiając go samego w sali. Wiedział, że jest obserwowany, czuł na sobie wzrok zebranych za lustrem weneckim, ale nie patrzył w ich stronę. Głowę miał spuszczoną i starał się być myślami w całkiem innym miejscu. Próbował przenieść swój umysł na otwartą przestrzeń. Zieloną, szeroką i co najważniejsze – całkowicie wyludnioną.

– Palisz?

Nie udało mu się. Znów pojawił się w sali przesłuchań i co gorsza nie był sam. Stał przed nim śledczy Bogusław Kamiński. W ręce trzymał otwartą paczkę papierosów i z niecierpliwością czekał na jego odpowiedź. Przesłuchiwany tylko pokiwał przecząco głową i znów spuścił głowę zamykając oczy i próbując uciec myślami jak najdalej stąd.

Śledczy usiadł naprzeciwko i przez chwilę wpatrywał się w niego jak w lustro próbując wypatrzyć jakąś jego reakcję.

– Na twoim miejscu też bym się nie odzywał.

Zapalił sobie papierosa i znów zaczął się w niego wpatrywać.

– Jeśli chcesz jeszcze ujrzeć światło dzienne, to musisz z nami współpracować. Podać nam nazwiska twoich wspólników i przede wszystkim człowieka, który cię do tego wszystkiego poprowadził.

– Boję się – odpowiedział cicho mężczyzna.

– I bardzo dobrze! – aż krzyknął z radości Kamiński. – Na twoim miejscu też bym się bał.

– Nie rozumiesz.

To powiedziawszy podniósł głowę i spojrzał na niego.

– Boję się o was, głupcy. O ciebie, o twoją rodzinę i wszystkich stojących za ścianą.

– Lepiej zacznij bać się o siebie – odpowiedział mu szybko śledczy zaskoczony jego słowami. – Przed tobą bardzo długa odsiadka.

– Niczego nie rozumiecie.

– Wiemy o tobie bardzo dużo... Piotrze Tarski.

Mężczyzna zdziwiony, aż podniósł na niego wzrok.

– Wiemy również co stało się z twoją rodziną. Przykro mi...

– Zamknij się! – krzyknął podenerwowany próbując wstać z miejsca. – Nic nie mów o mojej rodzinie.

– Wierz mi, że ta sprawa jest cały czas w toku. Znajdziemy tego człowieka i on zapłaci za swoje czyny.

Parsknął śmiechem i pokręcił głową z niedowierzaniem.

– Powiedz mi panie BOGUSŁAWIE KAMIŃSKI – zapytał ostrym tonem kładąc nacisk na jego imię i nazwisko. – Ilu ludzi nad tą sprawą pracuje?

Śledczy przeraził się słysząc swoje nazwisko w jego ustach. Od lat nikt nie siał takiego spustoszenia w Polsce, jak on. Od początku służby nie widział tylu trupów, co w ostatnim czasie. Został przydzielony do tej sprawy od niedawna i szczerze powiedziawszy z chęcią by ją przekazał komuś innemu. Bał się o swoją rodzinę i nie chciał ryzykować ścigając najbardziej niebezpiecznego przestępcę w całej historii naszego kraju. Ale próbował nie dać po sobie tego poznać. Zatrzymał nerwowo dygocącą nogę i odpowiedział szybko:

– Z pewnością jest powołana grupa wyszkolonych specjalnie do takich zadań ludzi.

– Ilu?!

– Myślę, że dziesięciu na pewno.

– Dziesięciu? – powtórzył już spokojnym głosem. – Grupa nieudaczników. Daj mi kartkę i długopis.

Śledczy przez chwilę się zawahał, ale spełnił jego prośbę. Piotr napisał drukowanymi literami nazwę ulicy wraz z numerem domu i oddał mu ją mówiąc:

– Daj to tej waszej GRUPIE SPECJALNEJ. Niech lepiej zaczną pomagać staruszkom przechodzić przez ulicę, a nie udają, że coś potrafią.

Kamiński wyszedł z kartką z pokoju i podszedł do obserwujących ich zza szyby dwóch mężczyzn i kobietę.

– Myślicie, że to kolejna pułapka?

– Musimy to sprawdzić – odpowiedział mu Waldemar – komendant policji. – Wyślij tam jeden patrol. Tylko niech będą ostrożni. Co pani myśli do tej pory?

– Sprawia wrażenie pewnego siebie, ale on się czegoś boi – odpowiedziała mu pani psycholog – Marzena Nowicka.

– Nie pozwolimy, by go pani zamknęła u siebie – dodał starszy sierżant – Marek Kicz. – To on na pewno zabił naszych. Dajcie nam go, a...

– Najpierw musimy dowiedzieć się kto mu pomaga – przerwała mu. – Później zrobicie z nim co zechcecie.

– Już się nie mogę doczekać.

– Sierżancie, zapomina się pan – uciszył go komendant i wskazał na pokój przesłuchań, do którego wrócił już Kamiński.

Usiadł naprzeciwko więźnia i już chciał zadać mu kolejne pytanie, gdy jego rozmówca go uprzedził:

– Może jednak poproszę kawę. Tylko... – spojrzał w lustro i dodał uśmiechając się pod nosem. – ... niech mi ją przyniesie sierżant Kicz. Będzie lepiej smakowała.

Kamiński znał dobrze sierżanta. Wiedział jak bardzo nienawidził on zabójców policjantów. Z trudem można było go powstrzymać od wtargnięcia do celi Piotra. Był on porywczym i bardzo niebezpiecznym człowiekiem, ale jako śledczy był nieoceniony.

– Chyba kpi!

– Niech pan zrobi to, o co prosi – odpowiedział mu stanowczo komendant.

Wyszedł z pokoju wściekły, a Kamiński spokojnie próbował wyciągnąć z podejrzanego bezcenne informacje.

– Zabiłeś ponad dwadzieścia ludzi, w tym wielu funkcjonariuszy policyjnych. Zdecydowana większość z nich miała rodziny. Wiem, że nie dokonałeś tego sam i musisz mieć wspólnika. Wytłumacz mi na początek, dlaczego oni musieli umrzeć?

– To nie ja ich zabiłem.

– Wiesz, że już nigdy nie wyjdziesz na wolność? Przyznając się do winy...

– Jak zechcę to wyjdę stąd jeszcze tej nocy – odpowiedział przerywając mu bezczelnie.

– Skąd ta pewność?

Piotr jednak nie zdążył odpowiedzieć. Wszedł do pokoju sierżant Kicz z kawą w ręce.

– Tutaj postaw – powiedział wskazując na miejsce dokładnie na rogu stołu. – Mam nadzieję, że jest dobrze wymieszana. Nie lubię znajdować cukru na spodzie szklanki.

Sierżant lekko się uśmiechnął słysząc jego kpiący głos i gdy już zbliżył się do stołu udał, że potknął się o swoje nogi i wylał całą kawę na podejrzanego.

– Oj, jak mi przykro – powiedział, patrząc jak ten próbuje wstać i macha zakutymi w kajdany rękami. – Chyba trochę gorące, co nie?

– Specjalnie to zrobiłeś! Piecze!

– Przynieś suche ręczniki – rzekł śledczy do sierżanta, ale ten stał tylko i zadowolony z siebie wpatrywał się w poparzonego więźnia.

– Sierżancie! Ręczniki!

– Już idę – odpowiedział bez pośpiechu.

W końcu wszedł do pomieszczenia komisarz i postawił na stole rolkę z papierowymi ręcznikami. Sierżanta zaś pociągnął ze sobą i razem wyszli z sali.

– Przepraszam za niego – odezwał się śledczy wycierając jego poparzoną szyję.

Poparzony Piotr Tarski patrząc w lustro uśmiechnął się do stojących za nim ludzi i rzekł:

– Możesz zawołać tutaj trzecią osobę, która znajduje się za lustrem. Jestem ciekaw kim ona jest. I nie mówię tu o żadnym policjancie. Opowiem wam, wszystko od samego początku.

Śledczy zerknął w lustro, nie bardzo wiedząc, jak zareagować na prośbę więźnia. Podszedł do drzwi, chcąc zapytać komisarza o odpowiedź jaką ma przekazać, ale ona pojawiła się sama. Gdy tylko otwarł drzwi stała już przed nimi niska blondynka, ze starannie zaczesanymi włosami na prawą stronę. W ręce trzymała swój bezcenny notatnik, bez którego nigdzie się nie ruszała.

– Proszę usiąść z nami – zachęcił ją do wejścia przesłuchiwany.

Pani psycholog, nie dając po sobie poznać, jak bardzo się boi mężczyzny siedzącego naprzeciwko, spoczęła tuż przy Kamińskim, spojrzała na lustro i zapytała:

– Skąd pan wiedział, że tam jestem?

– Strzelałem – odpowiedział jej uśmiechając się pod nosem.

– Teraz twoja kolej – wtrącił lekko zniecierpliwiony śledczy.

Piotr Tarski spojrzał na lustro, a następnie na przesłuchujących go ludzi i odpowiedział:

– Pozwólcie, że zacznę od samego początku.

 

* * *

 

W małym miasteczku w starym, drewnianym kościele właśnie zakończyło się niedzielne nabożeństwo i ludzie zaczynają się rozchodzić do swoich domów. Jednak Piotr Tarski wraz ze swą żoną stoją przed głównym wejściem i czekają na proboszcza, który żegnając swoich wiernych już do nich zmierzał.

– Gratuluję, moi mili – rozpoczął, podając im rękę. – Rok po ślubie, to dopiero początek waszej wspólnej drogi, ale jakże ważny w dzisiejszych czasach. Wiele małżeństw nawet do tej rocznicy nie potrafi żyć w zgodzie i wzajemnej miłości jak wy, moje gołąbki.

– Dziękujemy – odpowiedziała mu żona Piotra – Karolina. Objęła jeszcze mocniej swojego męża i dodała: – Z takim człowiekiem jak Piotr z chęcią przeżyję jeszcze sto takich rocznic.

– Mam nadzieję, że wspólnie będziemy obchodzić każdą waszą rocznicę – dodał proboszcz Tadeusz.

– Oczywiście – odpowiedział mu zdecydowanym głosem Piotr.

– A kiedy, że tak zapytam, rozwiązanie?

Karolina instynktownie chwyciła się za brzuch, który każdego dnia wydawał się jej coraz większy i odpowiedziała:

– Za trzy miesiące.

– Macie już wybrane imię?

– Wspólnie wybraliśmy dla dziewczynki – Ania, a jeśli urodzi się chłopczyk to Wojtuś.

– Ładnie, modlę się każdego dnia za was. Mam nadzieję, że wszystko już będzie w porządku i urodzi się o czasie.

– Lekarze wiedzą co robić – wtrącił Piotr. – Mówili, że to nie jest wyjątkowy przypadek, gdy dziecko spieszy się na świat. Wierzę, że wiedzą co robią.

– Bóg dba o swoje owieczki i z pewnością nie pozwoli skrzywdzić waszego dziecka.

Karolina słysząc te słowa uśmiechnęła się szeroko. Ciężko przeżywała trudy ciąży, która od samego początku nie rozwijała się tak, jak powinna. Marzyła o dziecku i chciała ich mieć jak najwięcej, ale nigdy nie podejrzewała, że może to być dla niej tak trudne.

– Nie będę was dłużej zatrzymywał, na pewno chcecie wspólnie jeszcze skorzystać z tej pięknej pogody.

– Jedziemy nad jezioro – odparła Karolina. – Tam gdzie Piotr mi się oświadczył.

– Piękna z was para. Wracajcie do domu ostrożnie i miłej niedzieli wam życzę.

– Dziękujemy – odparł Piotr żegnając się z proboszczem.

– Proboszcz Tadeusz zawsze był wyjątkowy, prawda? – zapytała męża wsiadając do samochodu.

– Cieszę się, że cię mam, wiesz?

– Wiem – odpowiedziała mu dumna.

Pocałowała go czule.

– Od pierwszej klasy wiedziałem, że będziemy razem. Mimo, że ciężko było zdobyć twe serce, to udało się.

– Nie jestem łatwa.

– To wiem – odparł stanowczo. – I uparta.

– Ale... przestań. Tak trudno nie miałeś.

– Warto było się kilka lat pomęczyć.

– Pomęczyć?

– Zdobywać – niech ci będzie.

– Od razu lepiej – zaśmiała się delikatnie i pocałowała go w policzek, nie chcąc mu przeszkadzać w prowadzeniu samochodu. – Kocham cię, mój zdobywco.

– I ja ciebie, moja księżniczko.

 

* * *

 

W samo południe, gdy letnie słońce osiągnęło swoje najwyższe położenie, dwoje zakochanych siedziało na małej łączce, tuż nad jeziorem. Karolina ukryta w cieniu wielkiego parasola wygrzewała się obok swojego półnagiego męża. Bowiem Piotr, rozebrany do spodenek, siedział przy niej i trzymając w ręce kanapkę przygotowaną specjalnie na piknik, nie mógł zrozumieć zachowania swojej żony.

– Dlaczego tak jest, że gdy kobieta jest w ciąży, to mężczyźni jedzą więcej?

– Nie wiem, może to z nerwów? A może chcesz mi dorównać wielkością brzucha?

Zaśmiała się delikatnie i od razu dodała:

– Tylko pamiętaj, że ja w jeden dzień stracę ponad połowę tego co przybyło.

– To może ty zjedz tę kanapkę.

– Nie jestem głodna. Myślę, jakie będzie to nasze maleństwo.

– Jak to jakie? Piękne po mamusi, a mądre po ojcu – odpowiedział dumnie, uśmiechając się do swej pięknej żony.

– Najważniejsze, żeby było zdrowe i zdrowo rosło.

– Tak będzie, nie przejmuj się tym.

– A co jeśli...

– Będzie dobrze, wszystko idzie w dobrym kierunku i pozostaje wierzyć, że tak zostanie.

Karolina popatrzyła na swego męża. Uwielbiała jego optymistyczne spojrzenie na świat i często korzystała z niego, gdy tylko nachodziły ją zmartwienia.

– Kocham cię.

– Ja ciebie też, ale... może zjesz jednak tę kanapkę?

– Daj ją.

Nie mogła mu odmówić. Maleństwo w jej brzuchu domagało się już posiłku i wiedziała, że ta kanapka nie wystarczy. Od razu sięgnęła po następną do koszyka i położyła obok siebie.

– To rozumiem – skomentował to jej mąż zadowolony, że wreszcie to nie on jest tym, który więcej je. – Jedz sobie spokojnie, a ja sprawdzę jaka jest woda w jeziorze.

– Idź, trochę mi to zajmie.

Piotr rozebrał się do kąpielówek i całując ją w usta przybrudzone masłem, ruszył do wody. Uwielbiał się kąpać i od czasów dzieciństwa każdego lata przychodził nad to jezioro wraz z kolegami. Spędzali tutaj wiele godzin, poznając każdy zakamarek wodnego zbiornika. Wiedzieli doskonale, gdzie jest płyciej, a gdzie można bezpiecznie skakać do wody. Tym razem był sam w wodzie, więc korzystając z tego, zaczął płynąć na drugi brzeg, by zerwać kwiat dla swej ukochanej. Rosły tam zawsze lilie wodne, które pięknie prezentowały się w swym licznym gronie. I gdy dopłynął już do najpiękniejszej, nagle usłyszał głośny huk, jakby wystrzał. Przestraszony od razu odwrócił się w stronę żony siedzącej na kocu i zdołał tylko ujrzeć plecy mężczyzny uciekającego w kierunku drogi.

– Karolina! – zawołał przerażony i zaczął płynąć z powrotem.

Machał rękoma ile miał tylko sił, by jak najszybciej dotrzeć do brzegu. Gdy wyszedł z wody i dotarł do rozłożonego na ziemi koca, aż przystanął na chwilę, nie mogąc uwierzyć w to co się stało. Parasol zaplamiony krwią wciąż tkwił nad jego żoną, która leżała na kocu martwa. Podbiegł do niej i zapłakany wołał ją, próbował ratować tamując krew wypływającą z jej serca, ale nie mógł jej już pomóc. Jego ukochana nie miała szans na przeżycie. Spoczywała martwa na jego rękach, zamordowana w bestialski sposób przez nieznanego sprawcę. A on mógł tylko płacząc, tulić jej ciało i pozbawiony jakichkolwiek złudzeń na uratowanie jej życia zawołać patrząc w niebo:

– Dlaczego!? Dlaczego na to pozwoliłeś?!

 

* * *

 

Po przyjeździe pogotowia i policji, cały teren został zabezpieczony. Już nie wyglądał tak wspaniale, jak kiedyś. Wszędzie krążyli śledczy szukający jakichkolwiek wskazówek, które doprowadziłyby ich do odpowiedzi na dręczące wszystkich pytania: kto i dlaczego? Nikt tego nie mógł zrozumieć. Nikt nawet by się tego nie spodziewał. Małe miasteczko, do tej pory spokojne i przyjazne wszystkim, nagle zmieniło się w koszmar. Piotr, mimo starań pani psycholog oraz proboszcza Tadeusza, który sam przybył na miejsce zdarzenia, nie potrafił dojść do siebie. Płakał jak małe dziecko wciąż powtarzając te same pytania. Nie mógł pomóc policji. Nie był w stanie niczego powiedzieć o mordercy. Widział jego plecy z daleka, a teraz w dodatku wstrząśnięty śmiercią swej ukochanej nie był w stanie nawet sobie przypomnieć jego ubioru. Załamany siedział na trawie, tuż obok zakrwawionego koca i nie miał pojęcia, co ma ze sobą uczynić. Stracił wszystko co kochał, stracił chęć do życia. W tej chwili miał wszystkiego dość.

– Piotrze, nie możesz się teraz załamać – próbował go oderwać od myśli samobójczych proboszcz. – Wiem, co czujesz...

– Nie wiesz! I nigdy się tego nie dowiesz!

– Ktokolwiek to zrobił poniesie karę. Bóg go ukarze...

– Nawet niczego o nim nie wiemy! Byłem przy tym, mogłem ją uratować! Po co ja...

Przerwał zapłakany, myśląc o chwili, gdy odpłynął od swej ukochanej.

– Policja go odnajdzie, ale pan nie może się załamać – wtrąciła pani psycholog. – Musi pan to przetrwać.

– Ja ci w tym pomogę – dodał proboszcz.

– Nie chcę teraz niczyjej pomocy.

Wstał i poszedł do swojego samochodu. Nie słuchał nikogo i ruszył , by znaleźć się jak najdalej od nich wszystkich. Nie chciał od nikogo litości. Miał wszystkiego dość i jedyne czego teraz pragnął, to zniknąć z tego świata. Nie przeszkadzało mu teraz nic, nawet to, że siedział za kierownicą tylko w kąpielówkach. Jego myśli krążyły daleko stąd.

Szybko dotarł do domu i mając przed sobą obraz martwej twarzy swej ukochanej, usiadł na fotelu i zapłakał. Tuż obok niego leżała jeszcze chusta Karoliny. Zostawiła ją w ostatniej chwili, decydując się przed samym wyjściem na inną. Na komodzie stały ich wspólne zdjęcia, a na stole w ogromnym wazonie znajdowały się kwiaty, które dziś specjalnie dla niej przyniósł. Miał to być ich wspólny piękny i niezapomniany dzień.

Teraz miał wszystkiego dość. Przetarł oczy i zdecydowanym krokiem ruszył do kuchni. Z szuflady wyjął największy nóż i przyłożył do nadgarstka. Nacisnął mocno nacinając kawałek skóry. Krew już zaczęła się wydobywać, ale nie mógł dalej pociągnąć. Łzy zalewały mu oczy, ręka drżała, ale nie potrafił tego zrobić. Próbował nacisnąć mocniej, pociągnąć nóż ku dołowi, ale tylko krzyknął pełen złości i wyrzucił nóż do zlewu.

Wtedy usłyszał pukanie do drzwi.

– Piotrze, mogę wejść? – zapytał proboszcz Tadeusz.

Nie odpowiedział. Nie chciał z nikim rozmawiać.

– Jutro przygotuję wszystko, by pochować twoją żonę. Musisz być na pogrzebie, nie rób nic głupiego. Też ją kochałem i wiem, że teraz ma się dobrze. Z pewnością trafiła do raju, ale poczeka tam na ciebie. Tylko proszę cię... musisz żyć.

Po tych słowach czekał na odpowiedź, ale nic takiego nie nadchodziło. Aż w końcu Piotr mu odpowiedział:

– Przyjdę jutro na pogrzeb, tylko zostaw mnie dzisiaj w spokoju.

– Dobrze, o dziewiątej bądź w kościele. Ja zajmę się wszystkim.

 

* * *

 

Proboszcz zgodnie ze swoimi słowami dopilnował wszystkiego. W ciągu jednego dnia udało mu się załatwić wszystkie formalności. Wybrał najpiękniejszą trumnę dla Karoliny. Sprowadził na pogrzeb wszystkich ludzi z miasteczka. Każdy był zdruzgotany tym, co się wydarzyło i nikt nie mógł przejść obok tego obojętny. Kwiatów było tak wiele, że przesłaniały na cmentarzu prawie całą okolicę pochówku zamordowanej. Wszyscy próbowali go pocieszyć, dodać otuchy w tym ciężkim czasie. Jednak Piotr był myślami zupełnie gdzie indziej. Nie mógł się pogodzić z utratą ukochanej. Nie widział życia bez niej i był wściekły na Boga, który pozwolił mu ją odebrać. Cały czas był przekonany, że On opiekował się nimi i że nigdy nie pozwoli nikomu ich skrzywdzić... aż do tej pory. Nie potrafił tego zrozumieć, cała noc nad tym się zastanawiał i teraz znalazł sobie powód by żyć dalej. Cel, dzięki któremu nie będzie myślał o samobójstwie, a który pozwoli mu przetrwać ten najtrudniejszy okres; znajdzie człowieka, który zrujnował mu życie.

Po pogrzebie wrócił w miejsce morderstwa i próbował przypomnieć sobie cokolwiek z tamtego zdarzenia. Wysokość zabójcy, kolor jego włosów, sylwetkę. Przemierzał całą okolicę szukając jakichkolwiek śladów. Miał nadzieję, że coś znajdzie coś, co policjanci mogliby przeoczyć, ale nic takiego nie znalazł.

Gdy wrócił do domu nie mógł się na niczym innym skupić jak tylko na nieznajomym mężczyźnie, o którym nic nie wiedział. Starał sobie przypomnieć, czy Karolina pokłóciła się z kimś ostatnio. Czy mogła mieć jakichkolwiek wrogów. Pracowała jako kierowniczka w miejscowym sklepie spożywczym, ale jako że miała pod sobą tylko pracowników płci żeńskiej, to jedynie ich mężowie mogli być podejrzani. Z kolei nikt nowy w miasteczku się nie pojawił. Mógł to być każdy i zarazem nikt. Z każdą godziną zdawał sobie sprawię, że nic nie miał.

Jeździł codziennie na posterunek policji, ale na jego pytania odpowiedź wciąż brzmiała tak samo – śledztwo w toku, na razie nic nowego nie ustalono. Każdego dnia podjeżdżał do nich i wypytywał o postępy, ale nikt nie mógł mu niczego nowego powiedzieć. Dni mijały, życie w miasteczku powoli wracało do normy, a on wciąż niczego nie mógł zrobić. Czekał na jakiekolwiek wiadomości, choćby na odrobinkę nadziei na znalezienie poszukiwanego. Jego myśli nieprzerwanie były skupione tylko na nim. Lecz nic takiego się nie wydarzyło.

Aż do dnia, gdy w nocy w czasie burzy i błyskawic, które uderzały blisko jego domu, miał sen, w którym spotkał nieznajomego mężczyznę. Śniło mu się, że późną nocą, w strugach deszczu stał na cmentarzu, tuż obok grobu Karoliny. Podszedł do niego ubrany na czarno wysoki mężczyzna, którego twarzy nie był w stanie dojrzeć. Na jego głowie znajdował się kapelusz, który nawet w czasie grzmotu przesłaniał go uniemożliwiając rozpoznanie go.

– Wciąż niczego nowego nie wiadomo? – zapytał stając tuż obok niego i wpatrując się w grób jego ukochanej.

– Nie.

– Wiem, gdzie znaleźć zabójcę twojej żony.

Piotr nie mógł uwierzyć w słowa, które usłyszał. Od razu odwrócił swój wzrok w jego stronę i zarzucił pytaniami:

– Kim jesteś? Skąd wiesz gdzie go znaleźć? Mów! Kto to jest?

– Uwierzysz, że on zrobił to dla zabawy?

– Kim on jest? Mów! – krzyczał Piotr coraz bardziej zdenerwowany.

– Znajdziesz go na obrzeżach miasta, od wschodniej części. Stary, pomarańczowy dom z szopą po prawej stronie.

– Kto to jest? Skąd to wiesz?

– Jedź tam i sam się przekonaj.

W