Torii. Japonia znana i nieznana #1 - Opracowanie zbiorowe - ebook

Torii. Japonia znana i nieznana #1 ebook

Opracowanie zbiorowe

5,0
8,69 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Magazyn poświęcony kulturze Japonii

Prawdziwa historia Madame Butterfly
Czyli od rzeczywistości po deski operowej sceny

Yoshiwara – miasto zmysłów
Dzielnica uciech w samym środku Edo

Torii – bramy bogów
O shintoistycznych wrotach do innego świata

Pismo japońskie
Niecałe 2000 znaków na pamięć i już możemy skończyć szkołę średni±

Takarazuka
kontrowersyjny teatr samych kobiet

Niesforny samuraj
z zapisków bezrobotnego wojownika

3tery pytania do…
wywiad z Witoldem Nowakowskim – kendoką, tłumaczem, reporterem

Zaibatsu
interes rodzinny w japońskim wydaniu

Pancerz japońskiej zbroi
nie zbroja zdobi samuraja, ale znacznie ułatwia (i przedłuża) życie

Japońska wieś oczami europejskiego mieszczucha
kapusta, kapusta i… polscy studenci

Hanafuda – rozrywka z tradycjami
Japończycy nie gęsi, swoje karty maj±

Szafa gra
czyli garderoba kluczem do sukcesu japońskiego muzyka

Broken mirror
fragment blogu Polki pomieszkującej w Japonii

Duchy, zjawy, odmieńce, upiory…
współlokatorzy ludzkiego świata

Shinobi
recenzja filmu

Zwierzęta zodiaku w kulturze Japonii
recenzja książki

Samurai Champloo
kącik japońskiego komiksu i animacji

Przyprawy w kuchni japońskiej
czyli co sprawia, że sushi smakuje jak sushi

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 86

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Okładka

Madame Butterfly

Prawdziwa historia

Fascynacja Orientem szturmuje Zachód falami już od ponad stu lat. Tak samo, jak jeszcze niedawno rozchwytywano egzemplarze powieści „Wyznania gejszy”, jak trzy dekady wcześniej miniserial „Szogun” przyciągał przed ekrany telewizorów rekordowe ilości widzów, tak i wiek temu z okładem świat zachodni przeżywał istne szaleństwo na punkcie egzotycznego, tchnącego cudowną nowością, a przy tym stanowiącego niewyczerpane źródło inspiracji kraju, jakim była Japonia.

Masowo sprowadzano do Europy rozmaite wschodnie wyroby użytku codziennego oraz dzieła sztuki, najczęściej trafiające później w ręce arystokracji, inteligencji oraz środowiska artystycznego, którego przedstawiciele – powiedzmy sobie szczerze – nie zawsze byli pewni, co z nimi zrobić (sądząc po portrecie Zoli pędzla Maneta, ten pierwszy... oprawił kakemono [1]). I tak Oscar Wilde kolekcjonował błękitną porcelanę, Gauguin wachlarze, Bracquemond drzeworyty, a brat Vincenta Van Gogha, Theo – wszystko, co mu wpadło w ręce, a miało jakikolwiek związek z Krajem Kwitnącej Wiśni. Japońskie motywy, w szczególności barwne kimona o intrygującym dla mieszkańców Zachodu fasonie, dały o sobie znać także w malarstwie – dziewczęta w tradycyjnych japońskich szatach, choć o rozdzierająco europejskich rysach, malowali Whistler, Monet, Breitner, Pankiewicz (choć ten ostatni na swym znanym obrazie „Japonka” przezornie ustawił swoją modelkę tyłem do widza) i wielu innych.

Właśnie w takim momencie Puccini zaprezentował światu swoją „Madame Butterfly”, jedno ze swych najznakomitszych dzieł, a zarazem operę, z której „Un bel di, vedremo” należy obecnie do czołówki najszerzej rozpoznawalnych arii. Co składa się na jej urok, przemawiający nawet do laików w dziedzinie „wysokiej sztuki”? Z pewnością nie bez znaczenia jest jej potencjał artystyczny, który inspiruje kolejnych reżyserów, rzewność i chwytliwość muzyki Pucciniego, ale też skomplikowane, otoczone woalem tajemnicy i domysłów pochodzenie jej treści.

Nagasaki, rok 1904. Benjamin Franklin Pinkerton, oficer marynarki amerykańskiej, bierze sobie za żonę byłą gejszę, piętnastoletnią Chōchō-san [2], wbrew przestrogom amerykańskiego konsula, Sharplessa, którego martwi cyniczna postawa porucznika. Dziewczyna, mimo swej profesji, zdaje się być esencją niewinności i oddania – w chwili ślubu wyznaje swojemu małżonkowi, że w tajemnicy przed nim i przed swą rodziną, wyrzekła się wiary swoich przodków i przeszła na chrześcijaństwo. Kiedy jednak krewni Chōchō dowiadują się o tym fakcie, przeklinają ją, a dziewczyna zostaje sama na świecie, zdana wyłącznie na łaskę swojego męża – miłość jednak osładza jej gorzkie chwile.

Sceny z opery Madame Butterfly w Operze Nova w Bydgoszczy (materiały Opery Nova).

Krótko po ślubie Pinkerton wyjeżdża i zostawia Chōchō-san samą na trzy lata. Dziewczyna czeka na niego cierpliwie wraz ze swym synkiem, o którego narodzinach jego ojciec nic nie wie. Nie chce słuchać przestróg swej jedynej oddanej towarzyszki, służącej Suzuki oraz konsula Sharplessa i odrzuca konkury księcia Yamadori, nader korzystne w jej ciężkiej sytuacji finansowej. W tym samym czasie jednak do portu zawija okręt Pinkertona. Chōchō-san jest pewna, że już wkrótce połączy się z mężem. Przystraja dom kwiatami i czeka cierpliwie całą noc. Rankiem Pinkerton przybywa, ale w towarzystwie swojej amerykańskiej żony, Kate, by odebrać Chōchō-san dziecko, o którym dowiedział się od konsula. Suzuki stara się zapobiec tragedii, ale jej pani, która w jednej chwili pojęła odsuwaną od siebie przez trzy lata prawdę, odbiera sobie życie.

Dzieje historii Madame Butterfly nie są proste. Aby je prześledzić, musimy cofnąć się do roku 1887, kiedy to Louis Marie Julien Viaud, posługujący się pseudonimem Pierre Loti, pisze swoją quasi-autobiograficzną powieść „Madame Chrysanthème”. Akcja tejże rozgrywa się w Nagasaki, gdzie autor poślubia (a raczej, jak to od samego początku ujmuje – wynajmuje sobie za odpowiednią opłatą) japońską dziewczynę, Kiku (Chryzantema). Pierwsze zainteresowanie nową zabawką mija jednak szybko i po dwóch miesiącach bez żalu opuszcza zarówno ją, jak i Japonię. Kiku bynajmniej nie jest z tego powodu nawet przykro – Loti zastaje ją na odchodnym przeliczającą pieniądze, które jej zostawił.

„Madame Chrysanthème” odniosła spory sukces i doczekała się licznych dodruków, nic więc dziwnego, że padła ofiarą co najmniej kilku plagiatów. Jednym z nich jest „My Japanese Wife” Clive’a Hollanda, który Chryzantemę przechrzcił na Hiacynt i zmienił zakończenie – jego Pinkerton zabiera swojego motyla ze sobą do Londynu. Nas jednak bardziej zainteresuje wersja Johna Luthera Longa, który zapewne spisując opowieść rzekomo zasłyszaną od siostry, żony amerykańskiego misjonarza w Japonii, nie przypuszczał nawet, jakie dalsze koleje czekają jego dzieło. „Madame Butterfly” w jego wydaniu jest skromną objętościowo opowiastką, której treść z grubsza zgadza się ze znanym nam scenariuszem opery. Pikanterii jednak dodaje tu pogłoska jakoby historia ta pochodziła z pierwszej ręki – bowiem od syna pierwowzoru głównej bohaterki, Tomisaburo Glovera. Do niego jednak powrócimy za chwilę.

Thomas B. Glover (1838-1911), którego dziś uważa się za pierwowzór Pinkertona, zasłużył się w Japonii jako jeden z prekursorów jej rozwoju przemysłowego. Sprowadził do tego kraju pierwszą lokomotywę parową, dostarczył japońskiemu rządowi pierwszego japońskiego okrętu wojennego, zainicjował otwarcie pierwszej kopalni węgla i wprowadził suche doki.

Opowiadanie to adaptował na potrzeby scenicznych desek David Belasco, zmieniając przy tym kilka wątków. Najważniejszą modyfikacją jest doprowadzenie w sztuce „Madame Butterfly” samobójstwa Chōchō-san do finału (w opowiadaniu Longa przytomna Suzuki, wywołując płacz dziecka, odwodzi swą panią od tego czynu). Tragiczny los naiwnej, kruchej lalki, jak również egzotyczna sceneria wykorzystana w tej jednoaktówce, tak dalece urzekła przypadkowo oglądającego ją Pucciniego, że dla owej niepozornej historii porzucił wcześniejsze plany inscenizacji dzieł Dostojewskiego, Hauptmanna, Goldoniego i Rostanda. Nie odstraszyła go – choć być może z racji nieznajomości języka, w którym oglądał sztukę, wręcz zachęciła – prostota fabuły, okrojonej w kolejnych adaptacjach, oraz brak jakichkolwiek elementów przykuwających na dłużej uwagę widza – wątków pobocznych, głębokich psychologicznie postaci czy rozterek moralnych. Gotową operę przedstawił publiczności La Scali w 1904 roku, lecz delikatnie to ujmując, spotkała się ona z chłodnym przyjęciem. Stało się tak przede wszystkim z powodu nieznośnie długiego drugiego, a zarazem ostatniego aktu. Widzowie nie docenili powagi tragedii Chōchō-san, zaabsorbowani własnym cierpieniem w karbach operowych foteli i zamiast zmysłowych rozkoszy, na premierze zaznali jedynie cielesnych katuszy. Od tego momentu Puccini aż cztery razy przerabiał treść i formę swojej opery – przede wszystkim dzieląc drugi akt na połowę (choć i tak obu części nie różni ani odstęp czasowy, ani przestrzenny), poza tym „wygładzając” charakter Pinkertona, zubażając rolę Kate i cenzurując niepochlebne słowa Chōchō-san na temat Amerykanów. To w tej wersji znamy ją dziś, choć we Włoszech nadal bywa wystawiana w postaci dwuaktowej.

Scena z „Miss Saigon”.

Na tym oczywiście nie koniec – w miarę, jak „Madame Butterfly” Pucciniego mościła sobie wygodne miejsce w panteonie najpopularniejszych oper, na świecie przybywało kolejnych jej interpretacji, uwspółcześnionych wersji oraz innych dzieł nią inspirowanych. Natchnienie, które dawała i daje nadal, pozostawiło po sobie ślad w postaci zmodernizowanej inscenizacji Kena Russela, baletu, kilku filmów oraz popularnego musicalu „Miss Saigon”.

Czy rzeczywiście „Madame Butterfly” była pośrednio inspirowana historycznymi wydarzeniami mającymi faktycznie miejsce w historii? Na to pytanie trudno jest odpowiedzieć. Jak już wspomnieliśmy sobie wcześniej, J. L. Long utrzymuje, że spisana przezeń opowieść jest oparta na autentycznych wydarzeniach, wymienia wręcz z imienia, kogo miałyby one dotyczyć. Z racji tego uważa się dziś, że ojciec Tomisaburo, Thomas Blake Glover, mógł być pierwowzorem postaci Pinkertona. Teorię tę potwierdza zbieżne miejsce akcji, w przybliżeniu jej czas, opis domu położonego wysoko na wzgórzu górującym ponad miastem oraz... motyw motyla na rękawie kimona jego żony, który dostrzec można na zachowanych fotografiach tej pary. Thomas Glover jednak nigdy nie porzucił swojej japońskiej żony, Tsuru, i pozostał z nią aż do jej śmierci w 1899 roku – stąd raczej mało prawdopodobne, aby stanowiła ona model dla Chōchō-san. Tajemnicą jest jednak owiana inna kobieca postać w życiu Glovera, niejaka Kaga Maki, z którą właśnie miał syna, Tomisaburo, i być może w rzeczywistości to ona posłużyła za wzór dla postaci z opery Pucciniego.

W swej obecnie znanej, nacechowanej melodramatyzmem postaci, historia ta bardziej jednak przypomina koleje losu Okichi, kochanki pierwszego amerykańskiego konsula w Japonii, Townsenda Harrisa. Przybył on do Kraju Kwitnącej Wiśni w 1856 roku i wkrótce począł narzekać na nudę, a konkretnie na brak damskiego towarzystwa. Szybko zadbano o to, by zadośćuczynić jego zachciankom, zwracając się w tej sprawie do Okichi, gejszy, która wcześniej wpadła w oko konsulowi. Dziewczyna początkowo nie chciała się zgodzić na poślubienie Amerykanina, bowiem podobnie jak większość Japończyków w ówczesnych czasach, żywiła niechęć i wstręt wobec obcokrajowców. Uległa jednak wreszcie i wśród oficjalnej pompy oraz nieoficjalnych przekleństw, przeprowadziła się do swojego zagranicznego małżonka. Nie minęło jednak wiele czasu, jak Harris zauważył u Okichi wysypkę. Kazał jej oddalić się ze swego domu do czasu, kiedy wyzdrowieje. Gdy jednak to nastąpiło, konsul nie przyjął jej z powrotem i niedługo później rozwiązał małżeństwo z nią. Okichi, zhańbiona i pozbawiona środków do życia – bowiem żaden mężczyzna nie chciał już wziąć dziewczyny, która oddawała się obcemu, popadła w alkoholizm, a następnie popełniła samobójstwo.

Historia zna wiele podobnych przypadków, bowiem wieść o „żonach do wynajęcia”, najczęściej do kompletu z ładnymi domami, dostępnych w otwartych portach Japonii – Nagasaki, Kobe i Jokohamie – szybko obiegła świat, a seks-turystyka jest dyscypliną równie starą co same podróże, równie popularną obecnie, w dobie liberalnych nastrojów, co sto lat temu, w epoce wiktoriańskiej pruderii. Oczywiście nie wszystkie małżeństwa mieszane kończyły się rozejściem wzbogaconego o nowe doświadczenia mężczyzny i wzbogaconej finansowo kobiety (nie oszukujmy się, żony do wynajęcia rzadko można było przyrównać do kruchych i niewinnych motyli). Poważnie swój związek z Azjatką traktował wspomniany już Thomas Glover; dogłębną miłością obdarzył Japonię i jedną z jej mieszkanek pisarz Lafcadio Hearn, który przyjął obywatelstwo japońskie, a wraz z nim nowe nazwisko – Koizumi Yakumo; po burzliwym początku szczęśliwie kończy się romans gejszy Oyuki i milionera George’a Morgana.

Dla przeciętnego odbiorcy jednakże ciekawsze są historie o smętnym finale; ponad praktyczną Chryzantemę przedkłada on bowiem japońską Penelopę, której Odyszeusz powraca w towarzystwie Kirke – nawet jeśli historia tejże przedstawią małą wartość merytoryczną. Bardziej niż swojska przyziemność Kiku, przemawia do niego egzotyczna maksyma „Niech umiera z honorem ten, któremu nie dane było żyć z honorem”, trąca bowiem jego czułą strunę – stawiając mu przed oczami ucieleśnienie zalet, które w naturze – w jego naturze – są gatunkiem na wymarciu. Przenosi go oczyma wyobraźni do krainy prostoty i oddania, „czystej ziemi”, raju na wschodzie.

Adrianna Wosińska

[1]Kakemono – zwój z malowidłem lub kaligrafią, wieszany w japońskich alkowach.

[2]Chōchō oznacza po japońsku motyla, „-san” to japoński sufiks grzecznościowy, odpowiednik „pan/pani”.

Bibliografia:

J. Baliński, Butterfly. Anatomia owada w postaci doskonałej,

J. Yamato „JAPONIA PONAD STO LAT TEMU – Zabawy motyli” (Gazeta Klubu Polskiego w Japonii Nr 5 [44], październik 2005).

P. Loti „Madame Chrysanthème”.