Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wróżbita, którego prześladuje pech a umiejętności coraz częściej zawodzą. Dziewczyna prowadząca program telewizyjny z rebusami, której biust okazuje się mieć cudowne właściwości oraz coraz liczniejszą rzeszę wyznawców. Ludzie gotowi uwierzyć we wszystko i Bóg, któremu ze starości wszystko się pomieszało. Powieść Adama Kaczanowskiego opowiada o dziwnej, pokrętnej, nadpsutej metafizyce współczesnego świata. Topless to z pozoru lekka komedia, którą wypada potraktować poważnie.
Adam Kaczanowski (1976) - pisarz i performer. Autor powieści Bez końca (2005), Awersja (2007) oraz kilku książek poetyckich, ostatnioSzkielet Małpy / Szept (2010). W 2006 roku reprezentował literaturę polską na Festiwalu Debiutu Powieściowego w Kilonii. Publikował m.in. w „brulionie”, „Twórczości”, „Czasie Kultury” i „FA-arcie”. Przez pewien czas występował jako Człowiek-Małpa. Mieszka w Poznaniu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 172
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Nienawidzę podróży i podróżników. A oto zabieram się do opowiadania o moich wyprawach.
Claude Lévi-Strauss, Smutek tropików, tłum. Aniela Steinsberg
Fabuła tej książki i występujący
w niej bohaterowie to fikcja literacka.
Pomieszczenie stacji Tarot TV, z którego nadawano program na żywo, było urządzone bardzo oszczędnie. Niewielki stolik do kart, krzesło, na którym siadał wróżbita, kamera ustawiona cały czas w jednej pozycji, tak że jej operator mógłby właściwie nie istnieć.
Prowadzący program wróżbita Chagall tasował karty. Robił to leniwie, z wielkim spokojem. Miał czterdzieści pięć lat, ale kobiety wciąż brały go za trzydziestolatka. Brunet o tajemniczym, przenikliwym spojrzeniu – podobał im się, niekiedy dzwoniły tylko po to, by z nim poflirtować. Niewątpliwie był gwiazdą tej stacji.
Poprawił słuchawkę przy uchu, raczej z przyzwyczajenia niż z konieczności, robił to zawsze, gdy dostawał sygnał, że ktoś jest na linii.
– Halo? – dzwonił mężczyzna.
– Halo? – odpowiedział mu wróżbita.
Głos w słuchawce zamilkł.
– Halo? – Chagall przerwał ciszę.
– Wie pan, o co chcę zapytać? – z głosu mężczyzny przebijał spryt cwaniaka.
– Proszę zadać pytanie – Chagalla nie zbiło to z tropu. Ostrym tonem dał do zrozumienia, że to on ustala tu reguły. Tasował karty, w każdej chwili gotowy do ich rozłożenia.
Mężczyzna znowu przez moment milczał, jakby chciał sprowokować wróżbitę i wciągnąć go w swoją grę. Ten jednak pozostawał spokojny.
– Chciałbym poznać datę swojej śmierci – padło w końcu pytanie.
Chagall odłożył karty na stół.
– Niestety. Jest to jedyna rzecz, jakiej nie podaję. Takie mam zasady, nie podam jej panu… – powiedział grzecznie, ale stanowczo, równocześnie uśmiechając się w stronę kamery.
– Serio? – mężczyznę wyraźnie zaskoczył taki obrót spraw, ale słychać było w jego głosie, że jeszcze liczy na zmianę decyzji.
– Serio – Chagall pozostał niewzruszony.
– Nie ma szans? – mężczyzna nie dawał za wygraną.
Wróżbita nie odpowiedział. Wziął dwie karty i oparł je o siebie.
– Chociaż w której dekadzie…? – mężczyzna próbował negocjować.
Chagall zignorował jego prośbę, w milczeniu układając domek z kart.
– To, krakowskim targiem, chociaż miesiąc. Maj? Luty?
Chagall skończył ustawiać pierwszy rząd kart, przeszedł do drugiej kondygnacji.
– Nie maj?
Wróżbita udał, że tego nie słyszy.
– Nic mi pan nie powie? Dzień tygodnia chociaż? Na pocieszenie? Za te cztery trzydzieści z VAT, które tu bulę za minutę?
Powstał już trzeci poziom domku.
– Pora roku?
Domek zaczynał zasłaniać wróżbitę. Tymczasem mężczyzna wciąż nie chciał się poddać.
– Lato?
Domek stał już na wysokości oczu wróżbity.
– Jesień???
Chagall zrobił jeden niepewny ruch, domek przewrócił się, karty rozsypały się na stole.
– Wiedziałem! Jesień!! – wykrzyknął głos w słuchawce triumfująco.
Chagall skrzywił się, nie potrafił ukryć irytacji.
– Bzdura – syknął wściekły.
– Dzięki! – rzucił mężczyzna na pożegnanie, ignorując jego złość, naprawdę uradowany.
W garderobie siedziała już wróżka Galaktyka. Kobieta kończyła przygotowywać się do wejścia na antenę, za chwilę zaczynał się jej dyżur. Miała na sobie powłóczystą, pstrokatą suknię w geometryczne wzory, a na jej głowie królował wielki kołtun. Wyglądała jak wiejska wiedźma.
– Superfryzura – skomentował z przekąsem Chagall.
– Od pięciu lat taką noszę – wróżka odpowiedziała z równą niechęcią.
Minęli się w drzwiach.
– Nie zapomnij kart! – zawołał za nią wróżbita.
Galaktyka cofnęła się, jej karty zostały na stoliku przed lustrem. Chagall uśmiechnął się z satysfakcją.
Piwo, chrupki, dietetyczne pieczywo, czekolada. Chagall robił zakupy w małym osiedlowym sklepie. Podszedł do kasy, za którą stała młoda dziewczyna.
– Jeszcze raz na chybił trafił – poprosił o kupon lotto.
Za nim stanął mężczyzna, na oko pięćdziesięcioletni, z wąsem. Zerkał na Chagalla już od dłuższego czasu, teraz przybliżył się z zainteresowaniem. Kasjerka podała wróżbicie kupon, wydała resztę. Wyszedł bez słowa.
– Taki sam kupon poproszę. Te same numery, identyczne – zadysponował wąsaty.
– Nie ma takiej opcji – kasjerka wzruszyła ramionami.
– Jak nie ma? Te maszyny wszystko mają w pamięci, nie? Wszystko!
– Ale nie ma takiej opcji w automacie.
Chagall usiadł przed komputerem, miał do napisania horoskop dla kolorowego magazynu, którego był stałym współpracownikiem. Praca mu nie szła. Włączył telewizor, przeskoczył z wiadomości na Tarot TV. Wróżka Galaktyka prowadziła program, nikogo nie było na linii, więc zapełniała ciszę, wykładając widzom swoje ezoteryczne teorie. Chagall wziął do ręki telefon i wybrał numer widniejący u dołu ekranu, ale zanim pojawił się sygnał, zrezygnował ze zrobienia koleżance z pracy dowcipu. Wyłączył odbiornik i wrócił do pracy. Wtedy zadzwonił drugi telefon, jego prywatna komórka. Zostawił ją w kuchni, musiał po nią podbiec. Zanim odebrał, sprawdził kto to.
– Dzwonisz, żeby powiedzieć, że dzisiaj nie przyjdziesz? – uprzedził to, co spodziewał się usłyszeć.
– Prawdziwy jasnowidz z ciebie – odpowiedziała kobieta.
– Też mam masę roboty, nie daję rady, kochanie – Chagall wykorzystał to, że znalazł się w kuchni, i włączył elektryczny czajnik.
– Niezupełnie…
– Co niezupełnie? – zdjął z suszarki nad zlewem kubek z napisem God is too good.
– Niezupełnie zgadłeś. Mówiąc dokładniej: już nigdy do ciebie nie przyjdę – kobieta wyrzuciła to z siebie jednym tchem.
– Przestało podobać ci się moje mieszkanie? – w pierwszym odruchu Chagall spróbował obrócić wszystko w żart, ale złapał się na tym, że to dość żałosna taktyka. Kobieta milczała. – Odchodzisz ode mnie? – zapytał już całkiem poważnie.
– Zaskoczony?
– Tak.
– No właśnie – powiedziała kobieta z żalem.
Dalsza rozmowa nie miała dla niej sensu.
Chagall przeszedł się po mieszkaniu raz, drugi. Chciał się ubrać, wziął kurtkę wiszącą w korytarzu, ale zrezygnował. Zastanawiał się, czy nie zadzwonić, ale w końcu wrócił do komputera. „…przyniesie same niemiłe niespodzianki” – dokończył zdanie w pisanym przez siebie horoskopie.
Rano za kasą w sklepie stała ta sama dziewczyna. Chyba nawet miała na sobie tę samą bluzkę. Po Chagallu nie było widać skutków wczorajszego rozstania, wszedł uśmiechnięty i pewny siebie jak zwykle. Podał kasjerce kupon lotto. Wrzuciła go do automatu.
– Jest czwórka! – dziewczyna zrobiła wielkie oczy ze zdziwienia.
W panice zerknęła do kasy.
– Sto czterdzieści sześć złotych… Nie mam tyle, za wcześnie, jeszcze się nie uzbierało – oddała wróżbicie kupon. – Proszę przyjść wieczorem.
Gabinet dyrektora stacji nie prezentował się zbyt okazale. Na ścianach fotografie dokumentujące jego wyprawy do Afryki i Ameryki Południowej, amatorskie, w niedużych formatach i tandetnych ramkach. Na niektórych zdjęciach stał w otoczeniu tubylców – był wysoki i bardzo chudy.
– Chciałeś ze mną rozmawiać – powiedział Chagall, wchodząc do środka. Zamiast przed biurkiem szefa, usiadł na starym fotelu w kącie. Mebel czekał tutaj, aż ktoś wyniesie go na śmietnik.
– Wszystko u ciebie w porządku? – dyrektor odpowiedział pytaniem.
– Może bez tych podchodów – Chagall wolał, żeby przeszli od razu do sedna.
– Co ja z wami mam, wiecie, co chcę powiedzieć, zanim otworzycie drzwi… – na twarzy dyrektora pojawił się uśmiech.
Chagall nie miał ochoty na żarty.
– Pytam, bo ostatnio chodzisz taki najeżony. Powiedziałbym, wściekły. Strach się odezwać – dyrektor mówił tonem wytrawnego dyplomaty.
– Wszystko w porządku – zapewnił wróżbita.
– Na pewno?
– Na pewno.
– Wiesz… obawiam się, że ostatnio… jak by to powiedzieć… trochę szarżujesz. Jesteś obcesowy, agresywny, ta twoja ironia…
– Twoje złote nioski, wróżbitka Szopa Na Głowie i wróżbitka Paciorki Czary-Mary Hokus-Pokus się skarżą?
– Nie tylko one… nie tylko… Ale skoro o nich mowa, pamiętaj, każdy ma swój styl. Ty masz swoje czarne golfy i wzrok, one fryzury.
– Ja mam tarota, one co najwyżej w piotrusia mogą pograć albo w wojnę…
– Spokojnie… chodzi mi o telewidzów. Oni też mogą poczuć się… obrażani… na przykład…
– Żadnemu idiocie jeszcze nie powiedziałem, że jest idiotą – przerwał dyrektorowi Chagall.
– Chodzi mi tylko o to, żebyś czasami ludziom więcej wytłumaczył. Tak bardziej po ludzku…
– Tylko o to?
– Tylko.
Atmosfera pomiędzy mężczyznami rozluźniła się.
– To wszystko – dyrektor się uśmiechnął.
Chagall kiwnął głową, ale nie wstał z fotela.
– Chyba że coś jeszcze do mnie masz? – dodał szef.
– Skoro już tu jestem, chciałbym porozmawiać o podwyżce – wypalił wróżbita.
CHEMINA. HURTOWNIA PROFESJONALNEJ CHEMII – taki napis widniał nad drzwiami brzydkiego budynku, właściwie baraku, przed którym Chagall zaparkował swojego kilkuletniego forda mondeo. Wysiadł z auta i wbiegł po schodach.
Sekretarka układała na komputerze pasjansa; widząc znajomą postać, postanowiła sobie nie przeszkadzać.
– Szefowej nie ma. Wyskoczyła na godzinkę – poinformowała wróżbitę.
– Nie powiedziała gdzie?
– Wie pan, jaka ona jest…
– Wiem… A ten już nie wyjdzie – Chagall wskazał na monitor.
– Nie wyjdzie?
– Żartowałem.
– No wie pan… – jęknęła sekretarka, która zdążyła już zresetować pasjansa.
Chagall wrócił do samochodu. Wyciągnął z kieszeni telefon i wybrał numer.
– Chyba musimy porozmawiać.
– Ja już nic nie muszę – odpowiedziała.
– Jeśli chcesz, żebym coś zmienił… powiedz mi tylko co…
– Niech ci twoje karty powiedzą – zadrwiła kobieta.
– A…
– Dobra, przepraszam… To po prostu koniec, nie rozumiemy się, nie pasujemy… i tyle – dodała już łagodniej.
Chagall dostał sygnał, że ktoś jest na łączach. Uśmiechał się. Cały czas pozostawał spokojny i uśmiechnięty. Taki miał styl.
– Witam.
– Halo?
– Tak, słucham? – Chagall zaczął wolno tasować karty.
– Witam. Mam na imię Agnieszka, data urodzenia: ósmy grudnia siedemdziesiąt siedem.
– W czym mogę pani pomóc, pani Agnieszko?
– Mam pytanie dotyczące mojego związku z mężczyzną. Właściwie chodzi o jego żonę. Jesteśmy ze sobą już osiem lat…
– Pani jest z tą panią od ośmiu lat? – Chagall uśmiechnął się trochę bardziej niż zwykle.
– Poniekąd, ale nie to miałam na myśli…
– Jasne. Przepraszam, to był głupi żart. Proszę kontynuować.
– Bo ja chciałabym zapytać… czy ona da mu spokój?
– Spokój? W jakim sensie? – Chagall rozłożył dwie pierwsze karty. – Ona wie o waszym związku, prawda?
– Wie. Od samego początku. Ale teraz zaczęła robić mężowi problemy, grozi mu, że odejdzie, a my tego nie chcemy…
– Państwo tego nie chcą?
– Nie. Uważamy, że taka sytuacja jest najlepsza dla nas wszystkich. Taka, w której nikt od nikogo nie odchodzi.
– To nie potrwa dłużej niż do września, ta sytuacja.
– To znaczy?
– To małżeństwo się rozpadnie.
– A my?
– Proszę pani, to będzie najlepsza rzecz, jaka może was spotkać. Naprawdę. Karty to mówią.
– Czyli nie da się nic zrobić? Przekonać żony, żeby została?
– Nie. Karty mówią, że to przesądzone.
– Aha. To dziękuję.
Odłożyła słuchawkę.
Wróżbita musiał teraz zapełnić ciszę. Czekając na kolejny telefon, podał informację o możliwości zadania pytania przez esemes, powiedział też, że każdy człowiek, aby w pełni przejść swoją drogę, musi uwierzyć w siebie samego, w trójcy jedynego prawdziwego, że musi się odrodzić, odradzać się wielokrotnie. Ponieważ długo z nikim go nie łączono, przeczytał jeszcze fragmenty listu od pani Krystyny, zrobił to z pewnym przekąsem i wyczuwalną ironią. Pani Krystyna pisała, że pojęła tajemnicę istnienia i że inni ludzie do niczego nie są jej potrzebni. Chagall wspomniał również o liście od innej pani, którego jednak nie będzie cytował, ale był to list bardzo miły. Bardzo. W końcu powtórzył numer telefonu do programu oraz koszt połączenia z kraju i z zagranicy.
– Mamy następny telefon… – Chagall zebrał karty ze stołu, uśmiechnął się jak to on, delikatnie wykrzywiając usta.
Cisza. Chagall przełożył jedną kartę, zamarł.
– Halo? – spytał.
– Roaarrrrrrrrrrrrr!!!!! Uuuuuuuuuuuuuu!!!!! – ktoś po drugiej stronie wył jak potępiony. – Słuchaj, Chagall, wróżę z pokemonów i właśnie mi wyszło, że odwalisz kitę. Chagall, pokemony mówią, że kopniesz w kalendarz, śmieciu, bój się, roarrrrrrrrrrrr!!!! – mężczyzna znowu zawył. W końcu ktoś przerwał połączenie.
Chagall wysiadł z windy na swoim piętrze. Przy drzwiach do jego mieszkania stał wąsaty mężczyzna. Ten sam, który wczoraj przyglądał mu się w sklepie.
– Sąsiedzie, gratuluję wygranej! – powitał Chagalla.
– Tak? – wróżbita w pierwszej chwili nie zrozumiał.
– Ta czwóreczka… Przez przypadek się dowiedziałem, przechodziłem… Dziewczyna się wygadała… Głupiutka jest, młoda…
– To tylko czwórka…
Wróżbita wyjął klucze z kieszeni, nie wiedział jednak, co dalej. Nie chciał wpuszczać mężczyzny do środka, stanął więc przed drzwiami i czekał na rozwój wypadków.
– No, wiem, że sąsiada stać na więcej… Właśnie dlatego, ekhem, ja z pewną propozycją…
– Propozycją?
– Ja wszystko rozumiem – szepnął. – Jasna sprawa, gdyby taki wróżbita jak pan, znana osoba, mag z telewizji… gdyby się dowiedzieli, że pan zgarnia całą pulę… toby unieważnili zakład. Dlatego… – mężczyzna zaczął dawać Chagallowi jakieś znaki, mrugnął do niego, wskazał ręką na siebie.
Wróżbita rozłożył bezradnie ręce, dając do zrozumienia, że nie pojmuje. Pojmował, ale wolał się nie przyznawać.
– Proponuję wspólny interes… – szepnął sąsiad jeszcze ciszej, prosto do ucha wróżbity. – Pół na pół… moje nazwisko, pańskie liczby… miliony…
Chagall cofnął się o pół kroku i delikatnie odepchnął mężczyznę od siebie.
– Pan zwariował.
– Ja? Nie ufa mi sąsiad?
Chagall otworzył drzwi i wszedł do mieszkania, ignorując natręta.
– To wszystko pic na wodę, te karty, zwykła ściema – powiedział na odczepnego i zamknął przed mężczyzną drzwi.
Sąsiad nacisnął parę razy guzik dzwonka, w końcu odszedł wściekły.
Chagall zdjął w korytarzu buty i założył kapcie przywiezione z Turcji, ozdobne sindbady z ostrym, zakręconym czubem. Dopiero wtedy zauważył staruszkę stojącą w drzwiach salonu. Mogła mieć osiemdziesiąt lat albo i więcej. Była ubrana w szarą spódnicę, grube rajstopy, sweter. Przyglądała mu się podejrzliwie.
– A pani skąd się tu wzięła? – zapytał, kompletnie zbity z tropu.
– Z sypialni – odpowiedziała, cały czas wpatrując się w niego tak, jakby próbowała sobie coś przypomnieć.
– Z sypialni?
– Nie poznaję, co to za jeden – wyznała.
– Drzwi były zamknięte, jak tu babcia weszła w ogóle?
– Nie jestem babcią onego, wnuków nie mam, sama mieszkam – mówiąc to, odwróciła się i poczłapała wolno do salonu.
Po chwili siedziała już w fotelu przed telewizorem.
– Włącz mi coś – wydała polecenie.
– Ale gdzie pani mieszka? Gdzie jest pani dom? Adres? Pamięta pani adres?
– Wiadomości – staruszka zignorowała pytania Chagalla.
Włączył telewizor.
Zapukał do sąsiadów z naprzeciwka. Drzwi otworzyła kobieta, na ramieniu trzymała dziewczynkę. Dziecko było w piżamie, miało buzię i dłonie posmarowane białą maścią.
– Ospa. Ale już nie zarażamy – wyjaśniła matka.
– W moim mieszkaniu jest starsza osoba. Nie wie pani… czy komuś nie zgubiła się babcia?
– To nie nasza.
– Ta pani ma alzheimera… Nie rozumie, co się wokół niej dzieje… Na pewno nie wie pani?
– Nic a nic. Jedna babcia mieszka pod dziesiątką. Tak to sami młodzi mieszkają.
Pod dziesiątką otworzył sąsiad z wąsem.
– Zastanowił się pan? Jest decyzja? – zapytał od razu.
– Proszę pana, ja w sprawie państwa babci.
– Co z nią? Choroba jakaś? Karty coś powiedziały?
– Nie, nic z tych rzeczy. Chciałem się tylko upewnić, czy jest u państwa, czy się przypadkiem nie zgubiła?
– Ma się zgubić? Tak panu wyszło?
– Nie, nie pytałem tarota…
– To zapytaj pan – wąsaty urwał rozmowę, zamykając Chagallowi drzwi przed nosem.
Kiedy wrócił do mieszkania, staruszki nie było już w salonie. Znalazł ją w sypialni. Spała w jego łóżku. Postanowił, że nie będzie jej budzić – i tak nie wiedział, co dalej z nią zrobić.
Usiadł w kuchni, przerzucił korespondencję, kilka kopert, których nie miał czasu otworzyć. Rachunek za telefon, umowa o dzieło… Na jednej z kopert nie było adresu nadawcy. W środku znalazł odrapaną kartę do gry w pokemony.
– Pan tu ciągle jest?
Staruszka podreptała do lodówki, otworzyła ją i zajrzała do środka. Dochodziła pierwsza w nocy. Właśnie zastanawiał się, czy jeśli teraz zadzwoni na policję, przyjadą natychmiast, czy dopiero rano.
– A pan kto? Pielęgniarz?
– Ma pani pielęgniarza? Przychodzi do pani?
– Przychodzi pan do mnie – staruszka kiwnęła głową, uspokojona.
– A pamięta pani, jak się pani nazywa? Jak ma na imię? – Chagall podjął jeszcze jedną próbę dowiedzenia się czegokolwiek.
– Wróżbita Chagall – babuleńka odpowiedziała z wielkim przekonaniem i zaczęła ssać parówkę w foliowym flaku.
Czekając na policję, rozłożył karty. Parę razy zerknął do sypialni, do której tymczasem wróciła staruszka. Spała. Zaczął trochę żałować, że zadzwonił po nich tak w nocy, mógł już dać się kobiecie wyspać, a samemu położyć się na kanapie.
Policjanci też nie byli zadowoleni, że zmusił ich do nocnej interwencji. Przyjechali rozdrażnieni i wyjątkowo podejrzliwi.
– Czyli zgłasza pan włamanie? – po wstępnym zapoznaniu się z sytuacją zapytał pierwszy.
– Nie ma żadnych śladów włamania – dopowiedział drugi.
– Tak bym tego nie nazwał – przyznał Chagall, który sam miał problem z wytłumaczeniem tego, co się tutaj stało. – Może bardziej podrzucenie?
– Podrzucenie? – powtórzył zdziwiony policjant.
– Albo nie, odnalezienie zagubionej osoby – zaproponował wróżbita.
– Zagubionej przez kogo? – policjant cały czas miał spore wątpliwości.
– Nie wiem… ale zakładam, że ktoś tej pani może szukać… skoro się zgubiła…
– Ma pan jakichś wrogów? – rzucił niespodziewanie drugi policjant.
– Wrogów? – pytanie zbiło Chagalla z tropu. – Myśli pan, że ktoś złośliwie podrzucił mi do mieszkania staruszkę?
– To ja zadaję pytania.
– Nie wydaje mi się – odpowiedział wróżbita.
– Że to ja zadaję pytania? – policjant nie zrozumiał jego intencji, poczuł się zaatakowany.
– Wątpię, żeby to była robota jakiegoś mojego wroga – dookreślił Chagall.
– Czy ktoś oprócz pana ma klucze do tego mieszkania? – padło kolejne pytanie.
– Tylko ja i moja eks…
– Eks? – ta informacja natychmiast wzbudziła podejrzenia.
– Wczoraj się rozstaliśmy.
– A dzisiaj znalazł pan w mieszkaniu intruza?
– Raczej niegroźną starowinkę z potężną sklerozą.
– Chce pan złożyć zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa?
– Nie, chciałbym tylko, żeby panowie się nią zajęli. Kobieta musiała się zgubić, ktoś pewnie jej szuka, może obdzwania komisariaty…
– Taa… – policjant skrzywił się, jakby nie wierzył w taką wersję wydarzeń.
Obudzili ją. Patrzyła na policjantów zupełnie otępiała, niewiele do niej docierało.
– Pojadę z wami – zaproponował Chagall, bo zrobiło mu się jej najzwyczajniej żal, dopadły go wyrzuty sumienia.
– Jak pan chce – policjanci potraktowali to jako kolejną ekstrawagancję z jego strony.
Na komendzie musiał wytłumaczyć spisującemu protokół policjantowi, czym się zajmuje.
– A totka pan umie wywróżyć? – zapytał ten, nagle zaciekawiony.
– Tak. Ale tylko trójkę, maksymalnie czwórkę – zażartował wróżbita.
– Aha… Zawsze coś, parę złotych… – policjant spojrzał na niego niepewnie, nie zdając sobie sprawy, że to była kpina.
Dopiero tam, na miejscu, Chagall zauważył, że przyjechał na komisariat w kapciach. Jego obecność niewiele pomogła, powtórzył wszystko, co już powiedział w mieszkaniu, i poproszono go, by wrócił do siebie.
– Ktoś może zgłosić się do pana po zaginioną – słusznie zauważył policjant.
Po powrocie do domu zmienił pościel.
Położył się, ale nie mógł zasnąć. Zaczął wyobrażać sobie różne rzeczy. Wchodzi do sklepiku. Dziewczyna zaczepia go i prosi o wypełnienie kuponu dla niej. Mówi, że mu się odwdzięczy, podnosi bluzkę, nie ma stanika.
– Lotka?
– Lodka?
Dziewczyna idzie z nim na zaplecze. Nie, to centralka, w której przesiewane są telefony od słuchaczy. Tych samych trzech typków, którzy siedzą tam zawsze. Staje przed nimi i każe im klęczeć. Mają przeprosić.